Karczma „Pod rybim okiem"

1
Najbardziej wysunięta na południe portowa podrzędna karczma, która dawno miała za sobą lata świetności. Obecnie przepełniona marginesem społeczeństwa, na który składają się piraci, bandyci, oszuści, zwyrodnialcy, przestępcy i przegrani. Zarazem nie będąca dobrą kryjówką przed wymiarem sprawiedliwości, ponieważ często jest odwiedza przez strażników z oczywistych powodów. Zresztą złapano w niej już kilku poszukiwanych listem gończym, co nie zmieniło klienteli tej speluny. Miejsce omijane przez wszystkich porządnych ludzi, lecz wybierane na wszelkie podejrzane transakcje i spotkania. Siedlisko brudu, smrodu i robactwa. Właśnie tak można byłoby w skrócie określić „Pod rybim okiem”.

Z zewnątrz nie prezentuje się jeszcze tak źle, choć lokalizacja powinna ostrzegać, przed jej złą renomą. Mieści się w najgorszej części portu, która przeznaczona jest dla rybackich kutrów. Stąd ulice i wszystkie budynki przesycone są smrodem ryb. Stoi między chałupą starego Sama, poławiacza krabów oraz opuszczoną ruderą, w której kiedyś mieścił się obszerny zakład reperujący niewielki łodzie, ale od kilku lat stoi opustoszały. Niedaleko znajduje się również duży magazyn i burdel „Otwarte progi Veroniki”, którego szyld został zniszczony i przerobiony na „Rozwarte nogi” ku uciesze przechodniów. Sama karczma jest niewysokim, jednopiętrowym budynkiem, który prócz niedużego lokalu, w którym znajduje się kilka stołów zawsze przepełnionych po brzegi, oferuje ciasne i duszne pokoje sypialne. Szynk jest podzielony na dwa oddzielne pomieszczenia, w których panuje podobna atmosfera, choć mało kto próbuje przedrzeć się do znajdującego się głębiej mniejszego pokoju. W pierwszym znajdują się trzy długie ławy, przy których siadają ludzie zupełnie obcy dla siebie. Tylko z boku stoi samotny stolik, przy którym mieszczą się cztery taborety. W kolejnej sali było więcej mniejszych stoliczków, przy których spoczywali stali bywalcy. Tutaj również chętniej przebywali ludzie w interesach, aby omówić bardziej brudne sprawy do załatwienia. Można było tu często znaleźć jakiegoś najemnika lub człowieka, który grywał w kości czy karty, zazwyczaj ogrywając swoich przeciwników.

W środku panuje smród fajek, przypalonego jedzenia, zepsutych ryb, najgorszego piwa i bimbru oraz niemytego ciała czyli cała gama niezbyt przyjemnych aromatów w jednym miejscu. Dodatkowo było tutaj nieziemsko głośno. Tłumy ludzi i goblinów, którzy przekrzykiwali się, kłócili, a nawet chwilami dochodziło do rękoczynów, po jakimś czasie samoistnie ustających. Wznoszono co jakiś czas do góry kufle, z których wylewały się rozcieńczone trunki na lepkie wręcz czarne o brudu blaty, aby wznosić kolejne toasty. A były one przeróżne: za młodziutką córkę karczmarza, która rzadko pojawiała się w tym lokalu (prawdopodobnie za radą ojca); za dobre połowy; na przerośniętą prostatę dowódcy straży; na pohybel skurwysynom; za mokrą szparkę prostytutki; w imię braci i wszystkich kurw. Nie można zapomnieć o latających stołkach, ścianach zabryzganych rzygowinami, szczochami i krwią, a przede wszystkim obrzydliwemu obrazowi zaniedbanych mężczyzn, którzy pogwizdywali na niezbyt atrakcyjne dziewczyny, chwytające wszelkiej pracy. Nie było tutaj niczego ładnego. Wszyscy byli odrażający na ohydnym tle.

Za szynkwasem stał gruby mężczyzna w pożółkłym poplamionym fartuchu, który zasłaniał jego niezbyt szykowne ciuchy. Wyglądał jednak na najbardziej zadbanego człowieka w całej tej spelunie. Nawet miał zarost zadbany, a lica skrzętnie ogolone. Był to karczmarz, który od kilku lat prowadzi ten lokal po śmierci swojego ojca. Od tamtego czasu z niewiadomych powodów człowiek ten zaczął zarabiać o niebo lepiej, choć miejsce zupełnie się nie zmieniło. Ten sam syf i ci sami klienci. Plotki powiadają, że Cyryl, bo tak się zwie właściciel, zaczął udostępniać swoją piwnicę jakieś tajemnej gildii, która zaczęła funkcjonować na terenie Portu Erola od niedawna. Poza tym klientów obsługuje tutaj Sabina jego siostra i Hergreta, która wynajmuje pokój w części dla gospodarzy. Bogowie nie obdarzyli żadnej z nich szczególną urodą, ale nawet bez tego były zaczepiane przez oprychów.

Pokoje sypialne znajdowały się na górze i było ich dwadzieścia cztery, choć nie należały do zbyt przytulnych. Były ciasne i minimalistyczne. W swojej niewielkiej przestrzeni wciśnięte było osobowe łóżko i skrzynia. W tym dwa pokoje były małżeńskie, choć częściej z nich korzystano z kochankami niż z żonami. Kto chciałby zatrzymać się w takim przybytku na noc. Na pewno nie podróżujące między miastami małżeństwo.
*** Był późny wieczór, a na dworze panował już nieprzyjemny chłód. Ledwo zelżały mrozy, więc nie można było się spodziewać cieplejszych nocy. Wieści niosą, że w na północnych terenach Keronu nadal panują niskie temperatury, których archipelag nigdy jeszcze prawdziwie nie zaznał. Mieszkańcy więc mogli się cieszyć większymi plonami niż to miało się u konkurencyjnych krajów. Towary sprowadzane spoza wysp były o niższych cenach niż miało się to przed ostatnimi laty, a zatem wszystko było tańsze. Nawet za kufel piwa płacono o gryfa mniej, a na targach było o wiele żywiej. Przebudziła się nie tylko przyroda, ale przede wszystkim życie na ulicach. Ludzie tłumnie wychodzili. Od dawna nie było tutaj tak wiele statków, a razem z nimi obcych ludów. Najbardziej można było spostrzec większą liczbę zielonoskórych, którzy z pewnością zatrzymując się w Ujściu, rozpoczęli wymianę z wyspiarzami. Przywożono więcej niewolników, którzy pojmani zostali przez orcze wojska podczas oblężeń ludzkiego portu lub pochwyceni z podróżnych terenów. I tutaj naginano prawo, choć przecież było to nielegalne. Strażnicy jednak nie wtrącali się w sprawy band, które funkcjonowały w Eroli.

Dwójka mężczyzn siedziała przy jednym ze stołów podrzędnej portowej karczmie, która niepodobna była do Tawerny „Pod żaglami Ula”, w której przybywali bogatsi marynarze, kupcy i podróżnicy, ani nie posiadała sławy „U Borina i Finrotfela”, w której spotykali się ludzie stający w opozycji do obecnie panującego władcy. Była to zwykła podrzędna speluna, w której zalewali mordy najgorsi szubrawcy, łajdaki i szumowiny. Można byłoby znaleźć jeszcze więcej słów, które opisywałyby ich wartość dla społeczeństwa. Nie potrzebnym jednak było rozwodzić się na temat miejsca, w którym przyszło im siedzieć. Wystarczyło, że czuli (dosłownie) tą nieprzyjemną atmosferę. Zanim zajęli wyznaczone im wcześniej miejsce, musieli przejść przez obszerniejszą salę, w której panowała teraz wesoła popijawa i rozmowa na temat najlepszej kochanki przebywających tam chłopów. Każdy oczywiście przechwalał nie tylko powab swoich kobiet, ale również swoje umiejętności seksualne. Kolejne historie były coraz bardziej przerysowane i fantastyczne, a przy tym niezwykle obleśne. I nawet nie chodziło tutaj o temat, który powszechnie był uważany za tabu. Sposób opowiadania, używany przez nich język, a przede wszystkim ich łapczywe obślinione gęby ze świecącymi oczami, odrzucały zwykłych bardziej porządnych obywateli archipelagu (zresztą tych przyjezdnych mogło to odpychać jeszcze mocniej). Jakaś grubsza i niekształtna kobieta z chustą na głowie przynosiła kolejne napitki i jedzenie, a przy okazji zerkała na gotującą się śmierdzącą rybią zupę, która wisiała nad ogniem. Bystre oko elfa znalazło w pośród hałastry znajomą podobiznę. Był to wysoki ork o włosach wygolonych na całej głowie z jedynie pozostawioną jedną kitą na czubku. Nie wyróżniałby się szczególnie od swoich pobratymców, gdyby nie ułamany prawy dolny kieł. Furgh-tan. Poszukiwany przez strażników dowódca zatoniętego pirackiego statku, który łupił handlowe żaglowce zmierzające do portu. Reszta jego załogi została pochwycona i zamknięta w więzieniu, a większość z nich skazana na egzekucję, albo potonęła w odmętach morza. Nie można było również nie zwrócić uwagę na dwójkę goblinów, którzy siedzieli przy oddzielnym stoliku i grało w karty. Z pewnością nie byli by charakterystyczni, gdyby nie ich dwukolorowe stroje- niebiesko-czerwone. Przypominali trochę błaznów, którzy naśladowali prześmiewczo magów z pobliskiej gildii. Wszystkich zaś obserwował stary marynarz, któremu pod koniec życia się nie poszczęściło i musiał spędzać czas w takich norach. Miał długą do piersi zaniedbaną siwą brodę z pożółkłymi wąsami od dymu fajki, którą właśnie sobie pykał. Był wychudzony i ubrany w stare wiszące na nim szmaty. Nie miał prawej nogi, którą z pewnością stracił podczas jakiegoś abordażu. Dostała się zapewne zakażenie i dla jego dobra, dokonano amputacji. Przy ścianie miał oparte dwie prowizorycznie wykonane kule, które jednak dobrze się spisywały. Swoimi przymglonymi oczami spokojnie patrzył na wszystko, a na jego pomarszczonej twarzy pojawił się grymas. Stojący za ladą najprzyjemniejszy dla oka karczmarz, wskazał im drogę, gdzie mieli czekać na umówionego z nimi mężczyznę. Nie był szczególnie sympatyczny. Po prostu powiedział, gdzie mają pójść i ostrzegał ich przed głupimi numerami w jego lokalu, choć po pierwszym wrażeniu panującego rozgardiaszu wewnątrz, można było śmiało stwierdzić, że nie przestrzegał tej reguły.

Drugie pomieszczenie było mniejsze i znajdowały się tutaj tylko pojedyncze stoliki. Oni siedzieli w najdalszym koncie w pobliżu okna, która za dnia z pewnością nieśmiało przepuszczała promienie słoneczne. Teraz panował tutaj półmrok. Jedyne światło pochodziło ze stojących na każdym z blatów świecznikach ze szklanymi kloszami, które zmniejszały prawdopodobieństwo podpalenia lokalu. Przy takim chaosie, trzeba było uważać na tego typu incydenty. Poza nimi większość miejsc była zajęta, ale nikt nie wydawał się nimi szczególnie interesować. Przy jednym stoliku siedział dwudziestoparoletni mężczyzna o wiotkiej budowie, czarnych włosach zaczesanych do tyłu i ubrany w zwykły luźny sposób. Właśnie tasował karty i oczekiwał kogoś, kto zechciałby z nim zagrać. Przy innym siedziała jedyna klienta lokalu, która z należała do jakieś szajki przestępczej. Miała skórzany strój, ciemne rozpuszczone włosy, dorodne piersi włożone w opiętą koszulę. Bawiła się nożem i również na kogoś czekała. Reszta była jednak starymi ludźmi, którzy byli zajęci swoimi osobistymi sprawami, czyli piciem alkoholu i graniem w kości. Jeden mężczyzna zasnął na swoim stoliku i wylał na ziemię piwo. Było tutaj znacznie ciszej niż w tamtym pomieszczeniu. Z pewnością wygodniej prowadziłoby się tutaj osobiste sprawy. Takie jak zlecenia i umowy.
*** Początek tej historii miał miejsce jednak pewien czas temu, kiedy do Portu Erola zawitał młody elf, w którego żyłach płynęła połowa ludów z Fenistei, a połowa z Archipelagu. Przywiódł go tutaj wiatr, jak ten nadymający żagle statków kupieckich i prowadzący wiecznych podróżników ku brzegowi. Sam nie wiedział co spotka go w tym miejscu. Jedno było pewne- był od tej pory wolnym człowiekiem, któremu nie narzucono z góry przyszłość. Mógł władać swoim życiem według własnego uznania bez zbędnych opinii rodziny. Wszystko zostawił za sobą i nie miał czasu nawet, aby zerknąć za plecy. Jego oczy nie dostrzegały już przeszłości, lecz były skierowane ku nowym obowiązkom- przetrwaniu. Nie mógł przecież liczyć na kontakty rodziny, ani wykorzystywać swój majątek. Musiał poradzić sobie sam choć jak się później okazało niekoniecznie będzie zdany tylko na siebie.

Mężczyzna siedział w tej samej karczmie, o której była wcześniej mowa. Miejsce nie było to przyjazne, ale los chciał darować mu niezwykłą szansę. Ciężko było powiedzieć, czy to zwykły przypadek, czy prawdziwe przeznaczenie. Siedząc przy szynkwasie i pijąc rozwodnione mdłe piwo, posłyszał o poszukiwaniach najemnika, który potrafiłby rozporządzać ludźmi i podejmować trudne decyzje. Przy rechocie zachlanych obdartusów i deklaracjach podjęcia się zadania, dosłyszał konkretne informacje- gdzie szukać owego człowieka. Victus Serperini, który miesza w lepszej dzielnicy miasta czekał na zgłoszenia ludzi, którym mógłby zaufać. Zanim Caim trafił w końcu do swojego przyszłego pracodawcy, musiał kilkakrotnie zaciągnąć języka, aby odnaleźć się w tym obszernym mieście portowym. Było tutaj pełno ludzi, bocznych uliczek, zaułków i plątanin szlaków. Można było się zgubić i z pewnością elf kilkakrotnie kluczył. W końcu jednak dotarł. Średniego wieku mężczyzna ubrany w ciuchy z wysokiej jakości materiały otwierał nowy interes w mieście. Zresztą zaczął już prosperować od kilku miesięcy, ale potrzeb mu było pomocy. I nie szukał sprzedawcy, który stanąłby na jego kramie, ani rzemieślnika, który zechciałby wykonać produkty na sprzedaż. Potrzebował wprawionych w boju najemników, których nająłby do wykonywania mniejszych lub większych zadań. I znów nie miał na myśli strzeżenia jego majętności, bo od tego miał już ludzi. Jego domu pilnował masywnej budowy oprych, a sklep miał w dzielnicy dość dobrze strzeżonej przez cieciów miejskich. Na początku jego sprawy wydawały się błahe, a ceną oferowana niewymierna do obowiązków. Najpierw poprosił o obstawę przy jednej z jego karawan. Później poprosił o dorwanie nastoletniego chłopaka, który obrzucał jego witrynę sklepową. Raz potrzebował przekazać przesyłkę dla swojego dobrego przyjaciela na statek, a że znajdujący się w środku towar miał dużą wartość dla jego rodziny, poprosił o dopilnowanie wykonania zadania przez Caima. Ich współpraca miała się bardzo dobrze. Zdążyli się trochę poznać. Człowiek okazał się bardzo elokwentny, trochę chytry i przebiegły, dość szybko zdobywający władzę na rynku. Konkurował z gildią kupiecką, która funkcjonowała w Eroli, ale swoją sieć powiązać obejmowała cały archipelag. Okazało się również, że współpracuje on z kilkoma innymi kupcami i stworzyli oni własną spółkę. Wrodzona dociekliwość Caima pozwoliła mu również dowiedzieć się, że wszystko zaczęło się od wyrzucenia Victusa z zarządu i gildii kupieckiej oraz odebrania wielu przywilejów. Wszystko przez przekręty, na których próbował się zbogacić. Utracił swoją władzę, a interesy zaczęły podupadać. Musiał więc szybko się podnieść z błota, a więc zaczął nawiązywać kontakty z mniej prawymi kupcami. Jeden Septimus zajmował się na przykład handlowaniem felernymi towarami, następny Zyrit ograbiał cmentarze i grobowce, a jeszcze inny Olen pracował z okolicznymi piratami, od których odkupywał po niskiej cenie towary o znacznie większej wartości. Victus jednak wydawał się przy nich bardzo porządnym człowiekiem. Elf nigdy nie złapał go na niczym co mogłoby budzić szczególne wątpliwości.

Teraz jednak sprawy miały się trochę inaczej, bo jego zleceniodawca ostrzegał o powadze następnego zadania. Ostrzegł chłopaka, że sam nie podoła temu zadaniu, ponieważ dotyczy ono pewnego plemienia na jednej z wysp okolicznych. Jest to bardzo groźna grupa goblinopodobnych istot, która wykazuje pewne aspekty inteligencji. Na owej wyspie rozbił się jego statek handlowy, a niespodziewająca się ataku załoga, została zabita przez nich. Obrabowano go z bardzo drogocennych towarów, ale przede wszystkim zależy mu na jednym z diamentów, który sprowadził z Keronu dla swojej klientki. Resztę szczegółów miał podać jednak dopiero przy ich kolejnym spotkaniu, kiedy Caim zdobędzie sojuszników do wykonania tego zadania. Do tej pory jednak udało mu się jedynie zwerbować jedną zaufaną osobę Vandrawa. Potrzebowałby jednak jeszcze jednego towarzysza. Mógłby to być ktoś z osób przebywających w tej spelunie lub mogliby poszukać w jakimś innym lokalu. Teraz jednak czekała ich rozmowa z Victusem.
*** Na usta ciśnie się pytanie: Skąd wziął się Vandrawe w tej historii? Caim przybywszy do portu i pracując przez pewien czas u handlarza, posłyszał o pewnych nielegalnych walkach na ukrytej przed oczami strażników arenie. Jeżeli jednak do niego doszły słuchy o tym miejscy, władze z pewnością również wiedziały, ale nie zamierzały niż z tym robić. Mniejsza z tym. Elf już wtedy poszukiwał człowieka, który mógłby współpracować z nim, aby realizować zadania powierzane przez Victusa. Kto mógłby się do tego lepiej nadawać, jak osoba wygrywająca brutalne podziemne walki?

Były niewolnik z Urk-hun miał duże szczęście, że przetrwał potyczkę z olbrzymem, ale wygrawszy został rzucony jak ostatnie ścierwo do ścieków. Elf znalazł go rannego, wymęczonego i leżącego w kałuży fekaliów. Nie nadawał się do pracy. Musiał odpocząć, wyzdrowieć i zregenerować siły. Zabrawszy go do jednej z karczm, mógł zaopiekować się nim. Leczenie było procesem długim, ale pozwoliło im na poznanie się i zaprzyjaźnienie. Nie znali się jednak zbyt dobrze i nadal ukrywali swoje wady. O dziwo Caim nie dostrzegł tego, że człowiek z pustyni nie potrafi CZYTAĆ ANI PISAĆ (nie żeby był upośledzony w rozwoju). Nie nauczyli się jednak współpracować w walce, choć znali swoje atuty. Teraz brakowało im do całej ekipy jeszcze jednego pomocnika.
*** Na zewnętrz hulał wiatr, zrywający marynarzom kapelusze z głów i zdejmujący kaptury. Przepadywał rzadki deszcz. Drzwi karczmy otworzyły się, a do środka wdarł się zimny powiew, a razem z nimi średniej wysokości mężczyzna o silnych rysach twarzy o blond włosach i miedzianych bokobrodach. Policzki miał lekko smagnięte erolskim słońcem. Wszedł pewnie i od razu skierował kroki do mniejszej sali. Zdjął przemoczony płaszcz, który powiesił przy kominku, aby wysechł. Miał na sobie dobrej jakości ciuchy. Nie pasował do tego miejsca, ale wszyscy byli już tak upici, że i tak zapomną jego obecność. Biała koszula, niebieska kamizelka i materiałowe dopasowane spodnie o zwężanych nogawkach włożonych w wypastowane buty o wysokiej cholewie. U boku miał krótki miecz, który miał służyć bardziej jako straszak, niż realne zagrożenie. Nie umiał przecież zbyt sprawnie nim machać, choć swojego czasu chodził na lekcje szermierki. W końcu go zobaczyli. Victus spojrzał na nich swoimi zadowolonymi błękitnymi oczami, nawet taka pogoda nie zepsuła jego humoru. Parzcież miał rozwiązać niedługo jeden ze swoim problemów. Zbliżył się do nich i od razu wyciągnął dłoń. Najpierw podał ją znajomej twarzy, a dopiero później byłemu niewolnikowi.

- Witaj. Miło cie widzieć przyjacielu – miał w zwyczaju z pouchwalać się z Caimem, ale robił to w bardzo sympatyczny sposób.

- Witaj. Miło mi Ciebie poznać. – nie przedstawił się jednak, ponieważ nie chciał w tak niepewnym miejscu wymawiać swojego imienia. Jeszcze ktoś by posłyszał i napadliby go. Teraz i tak nikt nie był nim zainteresowany, więc po co wołać kłopoty.

- Znalazłeś jeszcze kogoś? Wynająłem dla was łódź wraz z czterema ludźmi, którzy ją będą obsługiwać. Wiedzą dokąd płynąć. Potrzebujecie jeszcze czegoś? Ach no tak, mieliśmy ustalić ostateczną cenę naszej transakcji. Moim głównym celem jest ten nieoszlifowany czarno-purpurowy kryształ. Poza tym możecie znaleźć w tym plemieniu jeszcze kilka książek, innych drogocenności, jak wisiorki ze złota, czy pierścienie. Nic jednak nie jest tak cenne jak ten jeden przedmiot. Nie wiem do czego może być im potrzebny. Może traktują go jak zwykłą błyskotkę, albo jakiś przedmiot kultu. Ciężko będzie go sprzedać, bo żaden szmugler nie posiada tyle pieniędzy, zresztą podrzędni klienci również. Ja sam wydałem na niego zbyt dużą sumę, aby teraz przepadł. Cała ekspedycja wysłana do kopalni w Urk-hun pochłonęła lwią część mojego majątku. Mam nadzieję, że uda mi się uzyskać za niego dużo więcej.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

2
Normą stało się przesiadywanie w ponurych i zasmrodzonych karczmach, kolejne zlecenie, kolejna podejrzana speluna. Była to część jego pracy, ta mniej przyjemna, w końcu gdzieś musiała nastąpić niezbędna wymiana informacji. Odkąd opuścił swe rodzinne strony, tak wyglądało jego życie. Mimo, iż mogłoby wydawać się inaczej, nie narzekał. Było wręcz odwrotnie, jego pracodawca oprócz środków na utrzymanie, dał mu tego czego pragnął, szeroko pojętej wolności. Victus Serperini, tak nazywał się jego "wybawca". Caim dowiedział się o nim przez czysty przypadek, a gdy już go odnalazł, szybko nawiązali ze sobą owocną dla dwóch stron współpracę. Naturalna żyłka do interesów oraz liczne kontakty Victusa, wraz z umiejętnościami elfa "w pracy w terenie", sprawiły, że obydwoje zaczęli się bogacić a ich relacje stawały się bardziej zażyłe, choć nadal pozostawały w sferze czysto biznesowej. Wzrost wpływów kupca, wiązał się z coraz bardziej wymagającymi zadaniami, związku z tym młodzieniec musiał odszukać kolejnego towarzysza. Los chciał, że wybór padł na niejakiego Vandrawa. Weteran nielegalnych walk, był doskonały do tego zadania. Dodatkowo okoliczności w jakich ostatecznie się spotkali, sprawiły iż ich współpraca zapowiadała się obiecująco, długouchy ratując mu życie zaskarbił sobie jego oddanie, był więc pewien, że wojownik będzie doskonałym kompanem.





Dwójka bohaterów od rana kluczyła po całym porcie, załatwiając wszystkie sprawy i przygotowując się do wykonania zadania. Caim zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, chociaż nie znał szczegółów, wiedział, że nie będzie to rutynowe i proste zadanie, dla tego musiał upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu. Zaczęło się od dokładnego przeglądnięcia własnego ekwipunku, następnie elf dał sobie nieco czasu, wykorzystując go by zaopatrzyć się w nowy pęk strzał u znajomego łuczarza, a nóż będzie ich potrzebował? Po zawarciu transakcji i napełnieniu sakwy rzemieślnika, ruszył wraz z Vandrawem w kierunku karczmy w której miało dojść do spotkania. Pogoda zaczynała się psuć, więc majaczący w oddali widok speluny napawał go nigdy wcześniej niespotykanym optymizmem. Po kilkunastu minutach dotarli do celu. Jako iż wszystko poszło sprawnie i bez opóźnień, byli około godzinę, przed zaplanowanym spotkaniem. Lokal był tak paskudny, jak tylko można by się spodziewać po miejscu o tak zacnej renomie. Swąd spalenizny, zapach rzygowin i taniego alkoholu, uczta dla nozdrzy. Lokal wypełniony był przez różnego rodzaju typów z pod ciemnej gwiazdy. Złodzieje, przestępcy, hazardziści, idioci, mordercy i prostytutki. Jedno było pewne, równie łatwo można załapać się tutaj na konkretny wpierdol, jak i na chorobę weneryczną lub zatrucie pokarmowe. Długouchy jednak wiedział, że mimo licznych wad, takie miejsca mają jedną ogromną zaletę, można załatwić tutaj każdy interes i w porównaniu z porządnymi lokalami, nikt nie będzie nadstawiał za bardzo ucha, gdyż szybko mógłby je stracić.





Sprawnie zajęli wolne miejsce w mniejszej sali, było tu tłoczno i nikt nie zwracał na nich większej uwagi, idealne miejsce do prowadzenia szemranych interesów. Caim rozsiadł się wygodniej i zaczął zastanawiać się nad trzecim towarzyszem. Dostrzegł w tłumie kilka znajomych lub ciekawych mord, jednak z ostatecznym werdyktem postanowił się wstrzymać, aż do rozmowy z Victusem. Ten w końcu również się pojawił, jak zwykle zadowolony. Raźnym krokiem podszedł do ich stolika i przywitał się. Elf podniósł się, by uściskać podaną mu dłoń, po czym ponownie zajął swoje miejsc.


― Witaj, ciebie również dobrze widzieć, mam nadzieję, że zdrowie dopisuje – odparł Caim. Wysłuchał w ciszy tego co ich zleceniodawca miał do powiedzenia, po czym zaczął.


―Widzę tu kilka znajomych twarzy które mógłby się nadać, lecz z ostatecznym wyborem poczekałem, aż do rozmowy z tobą. Widać, że bardzo ci zależy na tej sprawie, więc nie może być to byle partacz. Dostrzegłem tutaj Furgh-tana. Na pewno o nim słyszałeś, stracił ostatnio statek więc pewnie szuka okazji by odwrócić złą passę. Kiepska sytuacja jest zazwyczaj paliwem napędowym, więc myślę, że nas nie zawiedzie. Może jednak sam słyszałeś o kimś zdolnym, kto mógłby uzupełnić naszą kompanie? Jeżeli nie, myślę, że zostaniemy przy tym orku – elf zrobił chwilę pauzy , a następnie kontynuował.


―Drugą sprawą jest wynagrodzenie, wspólnie z Vandrawem ustaliliśmy, że kryształ jest dla Ciebie bardzo cenny, więc jest Twój. Od reszty znaleźnego, weźmiemy jednak procent. Co powiesz na czterdzieści? Myślę, że to uczciwa oferta.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

3
Wszystko co wydarzyło przed spotkaniem Caima było jedną wielką walką o przetrwanie. Ostatecznie, kiedy Van wywalczył sobie wolność musiał jeszcze zmierzyć się z odniesionymi ranami. Ból, który rozpalał jego ciało ustał dopiero po długotrwałej opiece ze strony nowego towarzysza. Wszystko co spotkało Biały-Turban dosłownie wybiło go z rytmu życia, nie wiedział ile dni minęło, ani gdzie dokładnie jest. Jedno było pewne, wojownik musiał odwdzięczyć się za pomoc ze strony swojego dobroczyńcy i spłacić należyty dług. Będąc w lekkim otumanieniu miał okazję zagłębić się w rozmyślaniu o tym co może teraz począć lecz sprawy zdążyły się już potoczyć same. Wszystko za sprawą dziwnych układów Caima z tutejszym zleceniodawcą który najwidoczniej szykował dla niego nowe zadanie. Vandraw chciał jak najszybciej odzyskać siły, aby nie być zbędnym balastem który przyniesie więcej problemów niż pożytku. Obycie i płynne prowadzenie rozmowy nie było mocną stroną chłopaka, za to nadrabiał te braki wyszkoleniem bojowym. Obserwując Elfa mógł się wiele nauczyć i to była jedna z tych rzeczy które wykonywał sumiennie. Wsłuchując się w każde wypowiedziane słowo tak, aby rozwijać swoje umiejętności języka.
*** Przemierzając port Van mógł obserwować wszystko co się wokół niego dzieje, w końcu miał na to czas. Pierwszy pozytyw jaki mógł odczuć to jego strój, dzięki któremu osłonięta twarz nie była tak narażona na odór tego miejsca. Zataczający się mężczyźni byli niczym dzieci pchnięte przed siebie, które można było z łatwością rozbroić i pozostawić na ziemi. Wojownik nigdy nie rozumiał sensu upojenia za sprawą trunków. Wiadome jest że nie możemy w pełni zawierzać zmysłom co czyni nas łatwym łupem, lecz w tym miejscu było to na porządku dziennym. Biały-Turban miał odrębne zasady, które stawiały go jako odmieńca w porcie. Niewiele mówić i mieć oczy szeroko otwarte na wypadek potyczki lub jakiś mniejszych problemów. Van przyjął że będzie pozwalał mówić Caimowi a sam skupi się na otaczających ich grupach ludzi. Będzie to bardziej odpowiednie zadanie niż mieszanie się w rozmowy z kimś pokroju Victus Serperini, który niewątpliwie potrafił mieszać w rozmowie na własną korzyść. Karczma w której obaj towarzysze się znaleźli to nić innego jak kilka pomieszczeń wypełnionych przedziwnym bydłem. Każdy chlał na upór a później nie był wstanie utrzymać się na nogach budząc w Białym-Turbanie niechęć i obrzydzenie. Twarze non stop się zmieniały na nowe i trudno było skupić się na kimś konkretnym, choć były wyjątki. Zielony olbrzym przypominający tego z którym miał okazję mierzyć się Van, góra mięśni zawierzająca własnej sile. Łatwo go było oszukać lub wytrącić z równowagi, ale posiadał nadludzkie umiejętności które mógłby by im się przydać. Przed tym jak dwójka towarzyszy znalazła się w pomieszczeniu zleceniodawcy Biały-Turban zwrócił się do towarzysza.
*** — Będę z tyłu, obserwując co się dzieje wokół — rzekł Van. Nie miał zamiaru kaleczyć języka, skoro więcej zrobi chroniąc ich tyłki przed ewentualną pijacką burdą. Ustawiając się nieco z boku, skupił się na zerkaniu na pojedyncze cele a później grupki obcych. Miał głęboką nadzieję że rozmowy przejdą pomyślnie i bez rozlewu krwi. Van chciał jak najszybciej wykonać zadanie i zając się czymś innym lub kolejnym zleceniem, byle by opuścić to miejsce. Kolejne minuty odkryty, że Caim chce przyłączyć do wyprawy olbrzyma, co nie było złym pomysłem jeżeli chcą odbić kryształ siłą. Gdyby sprawiał problemy zawsze można go zabić i dokończyć misje we dwójkę.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

4
Mężczyzna spojrzał badawczym na oddalonego mężczyznę, który nie zbliżył się do nich, nie prowadził z nimi rozmów, ani nie podał mu ostatecznie ręki. Biały turban wydawał mu się nie tylko dziwny, ale zagrażający. Przypominał trochę niebezpiecznych morderców z pustynnych traktów, którzy byli równie milczący jak morderczy. Tak samo jak ten. Podczas całej rozmowy co jakiś czas zerkał na niego. Nie był to wyraz ciekawości lecz ostrożności.

- Dziękuję. Zdrowie dopisuje i humor również. A twoje? – zapytał się zajmując miejsce naprzeciwko swojego rozmówcy. Od razu przeszedł do konkretów, bez przedłużania zbytecznej grzeczności. Obaj darzyli się szacunkiem, ale nie po to się spotkali w tym nieprzyjemnym miejscu, choć na szczęście osłoniętym przed deszczem.

- Przykro mi, ale obecnie nie mam żadnych szczególnych kontaktów najemniczych. Nie będę ukrywał, że nie tylko z twoich usług korzystam, choć nie mogę zaprzeczyć, że tobie najbardziej zawierzyłem. Nie jesteś zbyt dociekliwy, a potrafisz porządnie wykonać swoje zadanie. Nie sądzę, abyś mnie oszukał dla zysku, który sam jest obarczony dużym ryzykiem. Sam rozumiesz, jak funkcjonuje rynek. Kradzione przedmioty z wyższych półek raczej nie znajdują łatwego popytu, a sprzedaż wartościowych przedmiotów na czarnym rynku to zupełnie nieopłacalny biznes. Więcej ryzykuje się życiem, nawet u szmuglera. – machnął ręka – nieważne. Wracając do meritum. Moi najemnicy są jednak poza Erolą i mają mnóstwo innych zadań. Tylko ty jesteś na miejscu, a poza tobą nikogo tutaj nie znam. Spytaj się karczmarza. On zna wszystkie ważniejsze głowy w tym burdelu.

- Kim jest poza tym twój nowy towarzysz? Możesz mu zaufać? – zapytał się, kiedy elf wspomniał o Vandrawe. Przez cały czas bacznie go obserwował, choć nadal wydawał się zadowolony z ubijanego interesu. Nawet pewna doza niepewności nie zachwiała jego humoru. - A wracając do umowy, uważam, że jest nadal nieodpowiednia. Nie interesuje mnie w jaki sposób podzielicie się zyskiem, ale mogę zaoferować wam nawet pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt procent zysków. Dla mnie najważniejszy jest klejnot. Zresztą i tak wszystko opiera się na waszym sumieniu. Moglibyście przybyć jedynie z klejnotem i powiedzieć, że prócz niego nic nie było, a kieszenie mieć wypełnione kosztownościami z mojego rozgrabionego statku. Jeżeli jednak będziecie chcieli być uczciwi wobec mnie na pewno sobie to zapamiętam i wam szczerze wynagrodzę. Nie mogę przecież zapewnić co tam znajdziecie. Ile z błyskotek pozostało w tym dzikim plemieniu.

- Masz jeszcze jakieś pytanie? W tym porcie pytaj się o Zygfryda z Olśnicy. On dowodzić będzie tą łajbą, którą was wyśle na wyspę. Umowa stoi? – wyciągnął rękę w geście potwierdzającym zawarcie kontraktu. Symboliczne uściśnięcie dłoni, które było zatwierdzeniem wszystkich zawartych porozumień. Jeden gest, który potrafi tak dużo znaczyć przy ubijaniu jakichkolwiek interesów. Odstąpienie od układu byłoby teraz niegodne ze strony Victusa, choć nie było żadnej osoby prócz (niewykształconego) białego turbana, aby potwierdzić owy pakt.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

5
Caim siedział swobodnie na krześle, słuchając Victusa z zaciekawieniem i rosnącym powoli rozbawieniem, jedyną oznaką jego radości był lekki uśmiech na twarzy, lecz generalnie elf nie dał po sobie tego poznać. Nie chciał w żaden sposób urazić dumy swego rozmówcy. Rozumiał jego obawy i kompletnie mu się nie dziwił, ale i tak wydawało mu się to zabawne.

― Również nie narzekam, przejdźmy do konkretów. – elf oparł się łokciami o blat stołu.

― Tak też myślałem, jednakże wolałem ostatecznie przedyskutować to z tobą. Jak dobrze wiesz, nie lubię samowolki. Żeby był porządek musi być i hierarchia, ale teraz to mój problem, nie zaprzątaj sobie już tym głowy. – machnął obojętnie dłonią, po czym kontynuował.

― Wybacz, gdzie podziały się nasze maniery, od tego powinienem zacząć! – łucznik odwrócił się, by spojrzeć na Vandrawa, wskazał go otwartą dłonią, a następnie odwrócił się ponownie do Victusa. ― Były gladiator, nie jest zbyt rozmowny to fakt, ale uwierz mi na słowo, doskonały z niego wojownik. Można powiedzieć, że świetnie się uzupełniamy. Ja mówię a on odbiera zdolność mowy, jeśli wiesz co mam na myśli. – Caim nachylił się nieco do swojego rozmówcy, tak by tylko on go usłyszał, a następnie dodał. ― Kolokwialnie rzecz ujmując, dupę mu uratowałem. Takich przysług się nie zapomina. Ręczę za niego. - chłopak wrócił na swoje miejsce by wysłuchać tego co kupiec miał jeszcze do powiedzenia.

Westchnął i pokiwał z aprobatą głową, zleceniodawca miał rację, cena którą podał była mało konkretna. Zerknął na sufit z wyrazem zadumania na twarzy, przeniósł swój wzrok na człowieka i po dłuższej przerwie zaczął.
― Jestem uczciwym najemnikiem, może życie jest skromniejsze, ale przynajmniej nie ma problemu ze znalezieniem pracy. Jeżeli znajdziemy coś kosztownego, trafi to do ciebie i bierzemy czterdzieści procent do podziału na naszą trójkę. Jak gówno znajdziemy, to siedemset pięćdziesiąt srebrników do podziału. Jeżeli okaże się, że mamy do zdobycia jebaną twierdzę, zawołamy więcej o ile wrócimy żywi.

Gdy obydwoje skończyli rozmawiać, podniósł się ze swojego miejsca i uścisnął podaną mu dłoń, dodając. ― Zrozumiałem i pytań brak, jeśli nie masz już żadnych ale w kwesti wynagrodzenia... Umowa stoi i widzimy się za niedługo. Na koniec odwrócił się do turbana i rzekł do niego. ― A my po trzeciego towarzysza i na łajbę.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

6
Całe te negocjacje strasznie nudziły Biały-Turban a on sam nic nie mógł na to poradzić. Musiał czekać aż obaj znajomi się dogadają i w końcu cała grupa będzie mogła ruszyć na wyspę. Caimowi zdecydowanie przypasował olbrzym siedzący niedaleko w karczmie, taki siłacz dobrze uzupełni ich dwójkę. Nie będą musieli bawić się w podchody, tylko przebiją się do samego kryształu. Van będzie mógł nareszcie zmierzyć się z kimś z poza doków. Na samą myśl jego humor zdecydowanie się poprawiał, nawet będąc w tak obskurnym miejscu jak to, wciąż potrafił znaleźć plusy.

Starając się zabić czas, młody wojownik zaczął przyglądać się każdemu podejrzanemu typowi w tym chlewie. Oprócz zielonych karków było tu kilku innych szemranych typów z którymi nie chciałby współpracować, przynajmniej na tego typu misji. Ktoś pokroju Orka również mógł namieszać w ich szeregach ale można go było oszukać. Pozwolić mu siać spustoszenie w obozie co niewątpliwie ma w naturze a na koniec dać mu jego część zysków. Nawet gdyby zabrał tyle ile uniesie to i tak najważniejszy jest głupi kamień. Zieloni z tego co próbował zaobserwować Van dysponowali tylko siłą i odpornością, trudno było zatrzymać rozpędzoną maszynę do zabijania. Brakowało im niewątpliwie techniki lub czegoś w rodzaju gracji. Ich ruchy były toporne i w większości przypadków nieprzemyślane co wprowadzało chaos.

Zleceniodawcy towarzysz Caima najwidoczniej nie przypadł do gustu ale nie miało to większego znaczenia. Zadanie ma swój początek i koniec a to co myśli któraś ze stron nie powinna mieć wpływu na sam przebieg misji. Teraz będą musieli przekonać Orka do wzięcia udziału w wyprawie i jakoś na niego wpłynąć. Biały-Turban znudzony widokiem negocjujących spoglądał czy czasem olbrzym się nie ulotnił lub nie zachlał do nieprzytomności. ( Ograniczenia i limity nie interesują mnie ;/)

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

7
Mężczyzna, choć ciągle zerkał z pewnym niepokojem na nowego towarzysza Caima, pochłonął się prawie w całości w rozmowę. Nie trwała ona jednak niezwykle długo. Od razu przeszli do konkretów. Ustalili podział łupów, który wydawał się bardzo sprawiedliwy i warunki całej umowy. Zazwyczaj ich spotkania były krótkie. Nie spotykali się przecież na towarzyskie rozmowy na tematy kulturalne, historyczne czy polityczne. Ich znajomość miała jasne ramy i nikt nie zamierzał ich przekraczać. Oczywiście zdarzyło im czasem trochę pogadać na bardziej luźniejsze tematy, kiedy mieli więcej czasu. Victus starał się nie afiszować z ich relacja. Jego pracownik miał być anonimowy dla większości jego konkurencji.

- Doskonale. Wszystko w twoich rękach. Jesteś charyzmatyczny i potrafisz wszystko załatwić. Za to cię cenię i nie szczędzę brzęczących monet za naszą współpracę. – po uściśnięciu dłoni wstał i skinął jedynie głową na pożegnanie. Zarzucił na siebie wilgotny płaszcz i zarzucił kaptur na głowę. Zniknął w następnej sali, a zaraz wiatr, który wtargnął gwałtownie do wnętrza oberży, oznajmił o jego wyjściu.

Zostali teraz znów w towarzystwie różnorakiej klienteli tej speluny. Nie zachęcała do rozmowy, ale musieli kogoś wybrać spośród nich, aby ruszyć na wyspę w celu wykonania powierzonego im zadania. Mogli zapytać się karczmarza, który znał wszystkich przybyłych, aby poradził osobę godną przyłączenia do ich kompanii. Nikt jednak nie wydawał się w tej chwili zainteresowany nimi. Wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. Pili, gadali, jedli lub grali. Każdy był zabsorbowany sobą.
Spoiler:

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

8
Targowanie dobiegło końca, bez zbędnych ceregieli pożegnali się i ich pracodawca opuścił lokum. Elf westchnął i odwrócił się w stronę swojego towarzysza, podszedł do niego, klepnął go w ramię i rzekł. — No to do karczmarza.

Zwinnym krokiem opuścił mniejszą salę, wchodząc do centralnej części speluny. Skierował się do szynkwasu za którym krzątał się właściciel. Wskoczył na stołek przed barem i od razu zwrócił się do gospodarza.

Witajcie dobrodzieju – Caim sięgnął za pazuchę, wydobył kilka srebrników i położył je przed sobą, następnie podsunął je w kierunku nowego rozmówcy. — Pozwolicie, że od razu przejdę do sedna. Poszukuję kompanów, lojalnych, doświadczonych co oręża i jatki się nie brzydzą. W takiej sprawie to tylko do waćpana, a za dobrą radę srebrników nie poskąpię – elf uśmiechnął się lekko. Kto jak kto, ale łucznik doskonale zdawał sobie sprawę, że karczmarze to żyła złota jeśli chodzi o informacje. Wystarczyło mieć z nimi dobry kontakt i monety nie skąpić.
Spoiler:

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

9
Nie wydarzyło się nic nowego co mogło zainteresować wojownika. Gadanina dobiegła końca i mogli zająć się przygotowaniami do wyprawy na wyspę. Jedyne czego jeszcze potrzebowali to kolejny członek załogi, który byłby kartą gwarancyjną że misja się powiedzie. Caim skierował się prosto do karczmarza z zamiarem wyciągnięcia informacji na temat całej tej klienteli. Dla Białego-Turbanu było to coraz nudniejsze, marnowanie czasu między hołotą która lepiej włada kuflem niż bronią. Młodemu wojownikowi nie pozostało nic jak dbać o bezpieczeństwo towarzysza i cały czas mieć go na oku. Rozglądając się wewnątrz karczmy na pewno znalazłby się ktoś kto z chęcią pozbawiły ich życia. — Pośpieszmy się... To miejsce to hańba dla wojownika... — odrzekł zaraz po tym jak Elf go klepnął.

Gdy tylko towarzysz zaczął kolejne rozmowy z właścicielem gospody, Biały-Turban starał się wsłuchać aby poprawić swoje własne umiejętności. Bądź co bądź przyda mu się poprawić
umiejętności komunikacji. Dlatego starał się wykorzystać każdą okazję. W takim miejscu jak to było to o tyle trudne że non stop ktoś się przekrzykiwał. Ton głosu mieszał się a pijacki plączący się język nie pomagał.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

10
Valandil

Siedział właśnie w malutkim pokoju wynajętym na pierwszym piętrze obskurnej karczmy. Nie było tutaj zbyt dużo sprzętu. Jedno osobowe łóżko z niewygodnym siennikiem, który zapadał się do środka, przez co bolały go plecy po niezbyt przespanej nocy. Duża skrzynia, która miała zepsuty zamek, a więc nie można było w niej bezpiecznie schować przedmiotów, a klucze do pokoju były jednym z najprostszych typów zamku, który mógł otworzyć nawet małolat. Choć elf raczej nie poradziłby sobie z tym. Zakładano za pewne, że raczej nikt nie będzie miał ze sobą na tyle cennych rzeczy, aby ich zabezpieczać i nikt nie będzie tak cenny, aby chciałoby się przeprowadzić zamach na jego życie. Poza tym nic więcej tutaj nie było prócz szarych zimnych ścian. Miał szczęście, ponieważ trafił mu się pokój ten z oknem. We większości pomieszczeń panowała zupełna ciemność, którą rozświetlały stare świece, a powodu zaduchu można było się udusić. Valandil jednak nie tylko odetchnąć świeżym powietrzem, ale również napawać się widokiem brudnych ulic jednej z najgorszych dzielnic Eroli. Nie sposób było odróżnić od siebie zwykłych bezdomnych żebraków od właścicieli gubiących się chałup. Nikt z pewnością nie marzył, aby należeć do tej części miasta. Przechadzali się tędy marynarze najgorszych łajb, przestępcy, łachmyci, prostytutki wątpliwej urody i ludzie szukających zabawy lub bójki. Nie było to również miejsce, do którego ciągnęło maga. Teraz jednak nawet ten kąt był dobry. I on był tego w pełni świadomy.

Na zewnątrz jednak nie było czego teraz oglądać, ponieważ ulice zupełnie opustoszały. Niebo było zaciągnięte szarymi chmurami, z których lał się gęsty deszcz. W oddali dostrzegał tylko jakiegoś oddalającego się od przybytku mężczyznę w płaszczu, którego strój coraz bardziej nasiąkał wodą. Co go podkusiło, aby w tym momencie opuszczać spelunę? Na szczęście dach nie przeciekał. Zaczęło padać jakiś czas temu, choć od rana zapowiadała się nieciekawa pogoda. I pewnie długo jeszcze będzie panowała taka nieprzyjemna atmosfera. On nigdzie jednak się nie śpieszył.

Do drzwi zapukał ktoś mizernie. Od razu wiedział kim jest osoba po drugiej stronie. Syn karczmarza,Cyryla. Tego grubego mężczyzny, który obsługiwał na dole podejrzanych klientów. Przybysz z Nowego Hollar zdążył się dowiedzieć, że jegomość prowadził ją od niedługiego czasu po śmierci swojego ojca. Miał córkę i dwójkę synów. Dziewczyna miała wręcz zakazane, aby przebywać w części dla klientów z racji bezpieczeństwa. Poza tym pracowały tutaj dwie kobiety Sabina i Hergreta, a każda brzydsza od drugiej. Starszy syn Cyryla parał się kucharstwem, choć pracował zazwyczaj na statku Brudnej Oldetty, która pływała z Eroli do Iros. W czasie przebywania w porcie pomagał ojcu na zapleczu w przygotowywaniu jadła. Drugi zaś Kreas nie miał skończonych 15 lat. Był niewysoki o blond włosach. Pomagał ojcu w drobnych obowiązkach. Tu coś zaniósł, tam coś przekazał, albo polerował szklanki za szynkwasem. Był cichy i spokojny, a przede wszystkim można było go określić jako niepasującego do tego miejsca. Zwykłe dziecko, które powinno wychować się w cichym domu, a nie w spelunie pełnej pijanych przestępców, którzy wszczynają bójki.

- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam. Ojciec zaprasza na dół. Ktoś pyta o Pana. – jego głos ledwo przebił się przez stare drewniane drzwi, które miały teraz odcień smutnej szarości. Przydałoby się odmalować… choć nie. Przy tak beznadziejnym lokalu nawet odświeżenie ścian, mebli i drzwi zupełnie nic by nie dało.
*** Skąd jednak wziął się utalentowany wysokoelficki mag w Porcie Erola? Nie tutaj niezwykłe historie bohaterskich wyzwań, namiętnych romansów i wielkiego powołania. Nic z tych rzeczy. Mężczyznę przygnała ciekawość, która u istot długowiecznych wraz z wiekiem wzrastała. Przecież mają przed sobą jeszcze trzy wieki, można zupełnie zwariować, a więc podąża się za nowymi niepoznanymi sferami życia. Stąd wśród długouchych rozwijają się zainteresowania w różnych dziedzinach, nie wstydzą się żadnej formy miłości, lubują się w podróżach po całej Herbii i poglądy zmieniają z niezwykłą częstotliwością (choć przy ich wieku nie jest to nic dziwnego). I to właśnie przyniosło czarodzieja na Archipelag.

Pierwsze wizyta w erolskim porcie nie była zbyt zachwycająca. Przed czterdziestu laty egzotyczny zakątek mógł zaprezentować o wiele więcej. Nie można odebrać im barwności, beztroski i niezwykłego pobudzenia. Tym bardziej, że wraz z odejściem zimy targi zupełnie się przebudziły i zalały się nie tylko różnorakimi towarami, ale również tłumami ludzi. Można było tutaj znaleźć rzeczy, których wcześniej elf na oczy nie widział. Cytrusy były tu zupełnie inne niż w Keronie. Były większe i soczyste, a kolorami przedstawiały najpiękniejszą paletę. Przeróżne przyprawy i specyfiki roznosiły w powietrzu intensywne zapachy. Nie była to jednak magia, którą otaczał się port kiedyś. Wszystko było jakby uboższe i skromniejsze, a w zaułkach kryła się bieda i przestępstwo. Do spiczastych uszu mężczyzny dotarły nawet informację, że z Urk-hun sprowadzają tutaj nielegalnie niewolników na podziemne walki na arenach. Nie spodziewał się nawet, że ujrzy tu tylu zielonoskórych, a przede wszystkim goblinów.

W mieście było dużo pracy, ale nie znajdował niczego trafnego dla siebie. Większość były to roboty niedużo płatne i przeznaczone do robót fizycznych. Mógł zatrudnić się jako skryba lub osoba zajmująca się rachunkami, ale nie przebył przecież tyle kilometrów, aby zajmować się czymś takim. Równie dobrze mógł zostać w Nowym Haliar i tam otworzyć własny interes. Stąd więc szukał głębiej i głębiej. Nikt jednak chętnie nie oferował lepiej płatnych prac osobom nieznajomym, które niedawno przybyły do portu. Musiał się jednak gdzieś zatrzymać. Mógł wybrać któryś z lepszych lokali. Poradzono mu jednak udać się do niezbyt przyjemnej speluny w najgorszej dzielnicy miasta, ponieważ tam na pewno znajdzie zleceniodawcę. Ze swoimi umiejętnościami magiczny mógł być przydatny i zarobić nieco grosza. I nie było tutaj mowa o kilku złamanych koron wschodnich.

Znalazł więc karczmę „pod rybim okiem” i od razu skarcił się, że nie postanowił wybrać lepszego lokalu. Choćby „U Borina i Finrotfela” lub „pod żaglami Ula”. Nie był to zbyt przyjemne i gustowne miejsce. Klientela również nie była zachęcająca do dyskusji. Na szczęście z opresji wyratował go karczmarz, który spostrzegł zagubione spojrzenie elfa i zawołał go ręką. Zdziwił się zobaczyć takiego jegomościa w swoich progach, a więc od razu go zainteresował. Po krótkiej rozmowie zaoferował pokój na piętrze z oknem, bo niedawno mu się zwolnił po piracie, którego pochwyciła straż tego samego dnia, kiedy zapłacił mu łajbami (bo tak potocznie zwie się walutę Archipelagu) za wynajęty pokój. Nie wiadomo czy był to czysty przypadek, czy jakaś umowa między właścicielem a stróżami prawa. Nie mniej jednak mag przyjął ofertę, a przede wszystkim dlatego, że ten obiecał mu, zarekomendować go jakiemuś pracodawcy.

_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Caim i Vandraw

Mężczyzna spojrzał się na swojego rozmówcę, ale również zerknął na znajdującego się za nim człowieka, który przypominał ochroniarza. Zdarzali się i tacy, którzy przychodzili z obstawą. Zazwyczaj jednak byli to bogaci ludzie, którzy załatwiali tutaj brudne interesy. Caim zaś wyglądał sam na takiego typa, który raczej dla nich pracuje i zajmuje się tą mniej przyjemną częścią interesów. Choć i tak nie pasował do tej całej zgrai pospolitych pijaków, przestępców i marynarzy. Nie tylko dla tego, że był zupełnie trzeźwy w momencie prowadzenia rozmowy, ale również z powodu stroju jaki miał na sobie i manier.

- Witaj – zgarnął swoją potężną ręką pieniądz z lady i schował do fartucha zadowolony – Oczywiście, że pomogę swojemu przyjacielowi. – miał w zwyczaju się pouchwalać z klientami, ale nikomu to nie przeszkadzało, wydawał się bardziej „swój” – Mógłbym Ci zaoferować parę osób. Znakomitego orczego wojownika, który nie raz pokazał swych umiejętności na statkach pirackich lub sprytną najemniczkę, która niegdyś pracowała dla szajki bandytów przy traktach kupieckich, czy braci bliźniaków Gha i Tha, którzy parają się różnego maściami sztukami. Nie byłbym fair wobec Ciebie mój bracie, gdybym w pierwszej kolejności nie zaoferował Ci usług pewnego utalentowanego wysokoelfickiego maga, który przybył tutaj z Keronu. Ponoć doskonale posługuje się czarami i byłby nieodstąpionym towarzyszem. Oczywiście będzie sobie również sowicie wymagał za usługi, ale czego nie robi się dla jakości i powodzenia twojego zadania. Prawda?

Przez cały czas wydawał się niezwykle zadowolony. Zawołał w końcu swojego młodszego syna, który miał koło 15 lat. Zupełnie nie pasował do tego miejsca. Był niski jak na swój wiek i miał blond włosy. Niektórzy z pijanych gości karczmy mylili go z dziewczynką, ponieważ miał delikatne rysy twarzy i wielkie zielone oczy. Chłopak skończył wycierać szklanki i na rozkaz ojca poleciał na górę. Prawdopodobnie po wspomnianego przez niego maga, ponieważ nie sposób było dostrzec tu osobę, która by pasowała do danego opisu. Nawet Biały Turban, który przyglądał się całej tej hałastrze z niezwykłą uwagą, nie wdział żadnego wysokiego elfa.

Re: Karczma "Pod rybim okiem"

11
Valandil przebudził się na statku, którym płynął w stronę Eroli. Chwilę po tym zebrał się szybko, gdyż słyszał krzyki marynarzy wołających ze szczęścia, ponieważ widzieli już ląd. Zabrał ze sobą wszystko co miał, a nie było tego wiele i gdy statek przybił do portu, wyszedł z niego i rozpoczął przechadzkę po nowo odkrytym przez jego nogi miejscu. Było tutaj cieplej niż w jego rodzinnym mieście, lecz będąc nieco podekscytowanym nie zwracał na to uwagi. Spacerując, rozglądał się i analizował będącą tutaj roślinność, która była dla jego oczu czymś zupełnie nowym. Gdy dość było mu zwiedzania, zaczął pytać przechodniów, gdzie można tknąć się jakiejś poważniejszej roboty, lecz nikt z tej normalnej grupy ludzi nie był w stanie pomóc Wysoko-elfickiemu Czarodziejowi. Chodząc tak i pytając bez celu w końcu wszedł do tej gorszej dzielnicy portu, gdzie co kilka, bądź kilkanaście metrów stała grupka naprutych, lub wyglądających jak margines społeczny typów. Uszatek troszeczkę się zawahał, lecz po chwili namysłu podszedł do mężczyzn i zapytał się ponownie, czy wiedzą, gdzie znajdzie się poważna robota która okazałaby się również dosyć dobrze płatna. Pijaczyny wskazały mu karczmę „Pod Rybim Okiem”, gdzie Mag udał się nie czekając.

Wchodząc do tego miejsca, Valandil poczuł więcej zapachów naraz, niż kiedykolwiek w życiu, a zapachy te były niczym innym niż smrodem. Dodatkowo multum przekrzykujących się głosów szumiało w głowie Elfa i był strasznie rozkojarzony, ponieważ przywykł do ciszy i spokoju. Czuł się tutaj tragicznie, ale dla pracy trzeba się czasem poświęcić. Rozpoczął poszukiwania karczmarza, ponieważ jedynie ta osoba w całej tej karczmie mogła dostarczyć mu jakichkolwiek potrzebnych informacji. Nagle usłyszał potężny krzyk skierowany w jego stronę, a mowa była o Wysokim Elfie, więc Czarodziej domyślił się o kogo chodzi i skierował głowę tam, skąd krzyk przybywał. Ujrzał grubego mężczyznę w zżółkniętym fartuchu, który tak czy inaczej wyglądał lepiej niż prawdopodobnie wszyscy obecni w tym miejscu. Oczy karczmarza i Elfa spotkały się, a człowiek dał mu swą ręką znak, by podszedł, co Valandil zrobił. Owy tłuścioszek oznajmił mu, że rzadko widzi gości takiego sortu, a więc od razu zapytał go po co tutaj przyszedł i czego szuka. Długouchy odrzekł to samo co mówił na ulicach, zwyczajnie szukał roboty i przedstawił swoje możliwości. Karczmarz zaproponował mu jeden z lepszych pokoi w całej karczmie i obiecał, że poinformuje go gdy nadarzy się dla niego okazja.

Pokój Maga był dosyć ciasny, lecz miał on własne okno z którego ujrzeć mógł jedną z najgorszych dzielnic portu Erola, ale za to dostawał choć trochę światła. Łóżko było słabej jakości, a plecy Val'a bolały z powodu nieprzyzwyczajenia do odpoczynku w takich warunkach. Wiele więcej, prócz szarych ścian w tym pomieszczeniu nie było. Gdy siedział tak i ogarniał się po przebudzeniu usłyszał lekkie pukanie do drzwi, po czym krótką informację. Elf bezzwłocznie odparł. — Dziękuję Ci, za chwilę przybędę. — Elf ucieszył się, ponieważ miał domysły co się dzieje, a więc ubrał się jak najszybciej i przygotował swój ekwipunek. Zaczął iść w stronę szynkwasu, za którym powinien stać Karczmarz. Zauważył przy mężczyźnie dwóch osobników, którzy jak widać z nim rozmawiali.
Gdy był za nimi na odległość pół metra, rozpoczął rozmowę. —Witam towarzystwo, nazywam się Valandil. — Ściszył troszeczkę w tym momencie swój głos, ponieważ nie zależało mu na reakcji całej karczmy. — Nie będę was zalewał toną informacji, więc powiem krótko, jestem Czarodziejem, ukończyłem Uniwersytet w Nowym Hollar, znam się również dosyć dobrze na Alchemii. — Powrócił do normalnego tonu, po czym kontynuował. — No, więc przedstawiłem się, oczekuję tego samego od was i czekam na informację po cóż zostałem przywołany.

Re: Karczma „Pod rybim okiem"

12
Sprawa, na całe szczęście powoli dobiegała końca, najmowanie ludzi do roboty faktycznie było niezwykle męczące. Caim sięgnął ponownie do sakiewki i dorzucił barmanowi kilka kolejnych srebrników, dokładnie tak jak obiecał.
— Zgodnie z obietnicą, nie zapomnę takiej przysługi przyjacielu.
Elf westchnął cicho, szczęka mnie zaczyna boleć od tych sztucznych uśmiechów i tego całego zbędnego pierdolenia, mam nadzieję, że szybko się uporamy z rekrutacją i wskoczymy do łajby. Łucznik jednak musiał przyznać jedno, został zaintrygowany, jeżeli właściciel swoje piwo sprzedaje tak jak usługi tej hołoty, to musiał nieźle się dorobić. Dwójka awanturników nie musiała długo czekać, zniewieściały syn karczmarza wyłonił się zza ściany a zaraz za nim na salę wkroczył elf. Tak paskudnego faceta nie widział chyba nigdy, prostytutki musiały brać od niego ekstra forsę a dzieci zapewne uciekały w przerażeniu, ale dla Caim'a liczyła się efektywność a nie piękna buzia. Poza tym faktycznie wyglądał jak typowy mag, chudy jak szkapa, obleczony w te wszystkie długie i śmieszne szaty. Rekrutacja zaczęła się.




Valandil, bo tak brzmiało imię jegomościa, rozpoczął rozmowę. Przedstawił się, w skrócie opowiedział coś o sobie. Zwiadowca parsknął śmiechem i zerknął do tyłu na Vandrawa.
— Popatrz jaki roszczeniowy, ale przynajmniej nie trzeba ciągnąć go za język tak jak niektórych. Caim spoważniał i ponownie spojrzał w kierunku karczmarza oraz maga — Karczmarzu... A Ty Valandirze pozwól z nami.
Chłopak ruszył ponownie w kierunku sali z której przed chwilą wrócili. Szybko pokonał główne pomieszczenie w karczmie i od razu skierował się w kierunku stołu przy którym jeszcze niedawno rozmawiali z Victusem. Wskazał miejsce swemu rozmówcy, sam usiadł na przeciwko. Vandrawem się nie przejmował, znał go na tyle, że mógł z dużym prawdopodobieństwem założyć, że ten i tak nie usiądzie a będzie zerkał na wszystkich spod byka, tylko czekając na okazje by kogoś uśmiercić. Elf pochylił się i rozpoczął rozmowę.
— Rozmowa będzie szybka, za dużo mielenia jęzorem jak na jeden dzień. Szukam ludzi do poważnego zlecenia. Pracodawca stracił statek handlowy, złoto, biżuteria, dobra handlowe generalnie rzecz ujmując. Nas w szczególności interesuje pewien kamień. Czarno-purpurowy kryształ. Jest drogi, bardzo, gdybyśmy zaczęli się kurwić już dzisiaj, nie wiem czy dorobilibyśmy się go do siedemdziesiątki. Biorąc pod uwagę małomówność Vandrawa i twoją brzydotę, zakładam, że raczej nam by się nie udało. Kryształ został zabrany przez goblinopodobne istoty, podobno całkiem inteligentne. Naszym zadaniem jest go odbić, jeżeli przy okazji znajdziemy inne dobra, super. Za wykonanie zadania dostajemy dziewięćset srebrników do podziału, w razie trudności więcej. Jeżeli znajdziemy jakieś świecidełka i będzie się opłacało, wtedy bierzemy czterdzieści procent wartości od towarów. Łucznik zrobił chwilę przerwy by nabrać nieco powietrza, — Niemal na pewno poleje się krew, ja oraz nasz pracodawca wymagamy dyscypliny, posłuchu oraz przede wszystkim dyskrecji. Jeżeli się spiszesz możesz liczyć na stałe zatrudnienie. Jeżeli wchodzisz do biznesu, to zabieramy dupę w troki i do portu, tam czeka na nas łódź. Ah i mówią na mnie Caim, ten małomówny to Vandraw.

Re: Karczma „Pod rybim okiem"

13
Sprawy organizacyjne powoli dobiegały końca a nowa grupka musiała się teraz zapoznać. Ostatni towarzysz okazał się również elfem, którego umiejętności były dość oryginalne. Oceniając siły ich trzy osobowej drużyny, można było śmiało powiedzieć że mają dość duże szanse na odbicie klejnotu. Teraz pozostało tylko wprowadzić nowego w cały plan i ruszyć w kierunku łajby. Caim wybrał to samo miejsce do ostatniej rozmowy, ze względu na dyskrecje. Mag był równie wyszczekany, najwidoczniej tak już mają elfy.
— Zabierajmy pół-mężczyznę i ruszajmy... — rzekł Vandraw, jakby wstydził się nowego członka załogi. W jego kulturze nie było miejsca na takich przebierańców. Wychudzony elf prawdopodobnie nie byłby wstanie utrzymać tarczy, która zamiast go chronić wyrządziłaby mu więcej krzywdy niż przeciwnik. Niestety trzeba było to jakoś przeboleć, biały-turban będzie musiał sam stać w pierwszej linii. Miało to dobre strony, nikt nie będzie mu przeszkadzał podczas starcia.

Gdy tamta dwójka znów zajęła się rozmową na temat wyprawy, Van zrobił się bardziej czujny na wypadek gdyby ktoś chciał wyjść zaraz za nimi. Być może już byli obserwowani przez klientele tej obskurnej speluny. Miał nadzieję że nikt nie będzie chciał ich śledzić i sprawdzić jakie zlecenie było im powierzone. Pewnie niejeden przygarnął by klejnot o takiej wartości nie szczędząc przy tym swych ludzi. Biały-turban wierzył że w obozie goblinów znajdzie się coś co przykuje i jego uwagę.

Re: Karczma „Pod rybim okiem"

14
Towarzystwo Valandila, było dosyć no... dziwne. Nie spodziewał się, że gdy tylko przywita się z nowymi kompanami zostanie zwyzywany, a więc gdy zasiedli do stołu i Caim zakończył swój wywód, Czarodziej chciał wyprostować sytuację. — Nie widzę w was najlepszych kompanów, skoro oceniacie książkę po okładce. Zobaczycie moje umiejętności w praktyce, a Ty Vandrawie nie bój się, może ja fizycznie za dużo nie zdziałam, ale z mymi mocami Ty będziesz w stanie zdziałać więcej niż nas trzech razem wziętych. Kontynuując, atmosfera robi się coraz gorsza od samego początku, nie wiadomo z jakiego powodu. Proponuję przymknięcie mord i zabranie się za to, co mamy zrobić. Jeśli będziemy się kłócić i rzucać obelgi na prawo i lewo prędzej się wzajemnie pozarzynamy niż cokolwiek zrobimy. Kończąc swoje kazanie, jesteśmy tu skazani wyłącznie na siebie i powinniśmy być sobie ufni i pomocni, a poza tym, tak zabieram się z wami i mam nadzieję, że uspokoicie swoje spięte dupska. — Mag wstał nie czekając na swych towarzyszy, dorzucił jeszcze ostatnie trzy grosze. — Chodźcie, nie mam czasu ani ochoty tutaj dłużej przebywać.

Valandil od razu stwierdził, że Caim jest bardzo arogancki i wcale mu się nie spodobał. Nie spodziewa się po nim zbyt wielkich umiejętności w walce, lecz ma nadzieję, że ten Elf będzie w czymkolwiek przydatny, oczywiście oprócz gadania. Vandraw również nie pokazał się w jego oczach z najlepszej strony. Co prawda lepsze to, niż towarzystwo z karczmy w której obecnie są. Od razu zauważył, że jest małomówny i tak jakby głupszy od Caima. Zwykły wojownik, chociaż nie jakiś wielki, prawdopodobnie opiera się na zwinności, szybkości itd. Co do samego zarysu wyprawy i tego co miało się stać, Mag był pewien, że im się uda. Nie znał co prawda umiejętności swych kompanów, lecz był pewien, iż dzięki swoim mocom bez problemu otworzy drużynie drogę prosto do klejnotu, oraz możliwe, że innych skarbów. Pokładał nadzieję w tym, że gdy kompani Wysokiego Elfa zobaczą co ten potrafi ich respekt i szacunek do niego znacznie się powiększą, a sama atmosfera w grupie stanie się dla wszystkich idealna.

Re: Karczma „Pod rybim okiem"

15
Caim nie zawiódł się. Otrzymał właśnie taką reakcje jakiej się spodziewał, ich nowy towarzysz musiał nabrać pokory i schować dumę do kieszeni jeśli nie chce obudzić się z jedną ręką w nocniku i sztyletem pod pachą. Łucznik oparł się łokciami o blat stołu, splótł ręce razem, oparł o nie brodę i w ciszy wysłuchał paplaniny Valandila. Był młody jak na wysokiego elfa, ludzie młodzi bywają bardzo porywczy, Caim sam widział takich wielu, wiedział też jaką cenę płaci się za tego typu głupotę. Gdyby nie fakt, że jest magiem obiłby mu za bezczelność mordę i zostawił, ale tak cennego łupu nie można było wypuścić z rąk. Nieczęsto się zdarzało, że magowie mieli ochotę paprać się w brudnej robocie, jeżeli już się zgadzali to ich usługi były kosmicznie drogie, szansa na znalezienie kolejnego towarzysza tego pokroju była niemal równa zeru. Elf mógł równie dobrze znaleźć skarb pod stołem albo piękną dziewkę której jeszcze nikt nie miał okazji wychędożyć.


— Siadaj - ton głosu łucznika ucinał wszelką dyskusję. Był niezwykle surowy i władczy, jego oczy zwęziły się nadając twarzy bardzo nieprzyjemny wyraz. Czegoś takiego nie widział nawet Vandraw, mimo, że zdążyli się już nieco poznać. Gdy tamten spełnił jego polecenie, Caim kontynuował — moja agresywna retoryka, to był test. Tak jak się spodziewałem oblałeś go. To nie Nowe Hollar gdzie w razie kłopotów ukryjesz się pod spódnicą belfra od alchemii, rozejrzyj się. Masz do czynienia z hołotą która za kufel piwa warty cztery srebrniki, rozciągnie twoje flaki po całej karczmie. Może się zdarzyć, że zleceniodawca każe naszej trójce zeżreć szambo, dając jednocześnie jasno do zrozumienia, że właśnie siedzisz w gównie po uszy. Jeżeli taka sytuacja będzie miała miejsce, to grzecznie podziękujesz i razem będziemy chwalić skurwysyna, że jest to najlepsza kaka jaką kiedykolwiek jedliśmy. Jesteśmy robakami, a robaki się nie szarpią. Póki wszystko się nie odwróci i to nie my będziemy rozdawać karty, a do tego właśnie dążę, będziesz potulny jak baranek, rozumiemy się przyjacielu? - Długouchy podniósł się z krzesła dając jednocześnie znak, że rozmowa dobiegła końca i wreszcie mogą zabrać się za zadanie. Stracili trochę czasu, ale chłopak był w stanie zapłacić tą cenę. Lepiej by wszystko zostało wyjaśnione już na samym początku. Drużyna w końcu zebrała się i mogli zacząć realnie piąć się po szczeblach kariery, najpierw jednak musieli wyrobić sobie renomę zawodowców i zgromadzić małe bogactwo. Lojalna praca dla Victusa była tym czego potrzebowali do zrealizowania pierwszego kamienia milowego. Chłopak westchnął i pchnął drzwi od karczmy wychodząc na zabłoconą ulicę, bez dalszej zwłoki skierował się w stronę portu.
Alea iacta est, czy jakoś kurwa tak.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”