Re: Sieć ulic Portu Erola

106
Słowa Olivera coś w sobie miały. Nie mogła zaprzeczyć, że to, co jej proponował pomogłoby zapomnieć o problemach. Być może ucieczka przed rzeczywistością stanowiła odpowiedź na przetrwanie w tym świecie. Tessa wiedziała, że nie może litować się nad sobą, że nie może pozwolić sobie na opłakiwanie Garena. Musiała szybko stanąć na nogi i ponownie nauczyć się radzić na własną rękę, jak podczas dziewięcioletniej tułaczki. Czy wtedy potrzebowała wsparcia? W żadnym wypadku. Teraz, gdy pozostawiła przeszłość za sobą, otworzyła na ludzi, na bycie kobietą, nosiło to ze sobą odmienny skutek od upragnionego - nie czuła się na siłach stawiać czoło całemu światu w pojedynkę. Była w potrzasku pomiędzy pragnieniem zbliżenia się do kogoś a poczuciem zdrady wobec ukochanego.
Tym razem odwzajemniła pocałunek, choć nie było w tym wiele zaangażowania. Zaledwie próbowała go miękkimi dotknięciami warg. Kiedy już myślała, że może posunąć się dalej, nieoczekiwanie popłakała się. W panice uciekła w ramiona Olivera, chowając twarz przy jego szyi. Objęła go bardzo mocno, trzęsąc się strasznie. Próbowała opanować się, lecz nie potrafiła.
- Przepraszam, ale nie mogę. Po prostu nie mogę - powiedziała w końcu szepczącym, drżącym głosem. - Nie nalegaj już więcej, Ollie. Obejmij mnie mocno i posiedźmy tak w ciszy. Niczego innego teraz nie pragnę niż czuć jedynie ciepło drugiej osoby. Proszę.

Re: Sieć ulic Portu Erola

107
Oliver nic już nie powiedział. Objął towarzyszkę i pozwolił jej się wypłakać. Jego ruchy nabrały jakiejś sztywności lekko nakrapianej niechęcią, jakby nie potrafił pocieszyć kobiety, ale i tak ją obejmował. Siedzieli tak przytuleni, w ciszy, w duchocie i półmroku przez następną godzinę, kiedy nastał czas wziąć się w garść. Oliver był bardzo małomówny, uśmiechał się drętwo, a wzrok miał zamglony. Poprawili się na szybko. Tessa chwyciła włócznię i włożyła pancerz, po czym oboje ruszyli na pokład.
Port Erola był już tylko odległym punktem. Statek okrążał Archipelag i ich oczom ukazały się mniejsze lub większe wysepki, bezludne lub zamieszkane przez niewielką ilość biedniejszych mieszkańców żyjących z dala od kamiennej cywilizacji. Kierunek został obrany na północ, Tessa bez problemu rozpoznała Chandi. Z czasem wyspa znalazła się na południu, a w końcu znikła całkowicie. Wszędzie była woda, stada mew szybowały nad głowami, słońce paliło, a morski wiatr dziko uderzał w żagle.



[Tessa przenosi się na wschodnie wody]

Re: Sieć ulic Portu Erola

108
Nasz młody bohater, dobroduszny gnom, który nigdzie nie mógł znaleźć miejsca, w którym mógłby sie osiedlić, poczuł, co to samotność, gdy jego ojciec umarł. Ruszył przed siebie, rozrzuciwszy jego prochy wedle jego życzenia, na drodze, nie myśląc zbytnio, co stanie się za zakrętem. Wędrował tak z miasta do miasta, z wioski do wioski, wykorzystując swoje kowalskie zdolności do zarobienia na życie, na pieniądze, na jedzenie i dach nad głową. Zwiedził trochę świata jako dorosły już osobnik, widział parę rzeczy, jedne były całkiem przyjemne, a drugie mniej. Raz nawet spotkał urocze dziewczę, gnomkę o imieniu Róża. Była dobrą osóbką i piękną, o kasztanowych włosach, delikatnych rysach twarzy i uśmiechu, który łapał za serce nawet inne rasy. Mieszkała w Qerel, w którym Garven miał okazję zawitać. Róża skierowała na gnoma swój piękny uśmiech i złapała go nim za serce. Mając dwadzieścia jeden wiosen, postanowił się tam osiedlić, tylko dla pięknej dziewczyny. Nie wiodło mu się tam najlepiej, ale starał się, aby być jej jak najbliżej. Parał się tym i owym, czasem niezbyt legalnie, ale to w końcu było Qerel, miasto, w którym mało kto przejmował się tym, co jest legalne a co nie. Pewnego razu, rok później, do jego skromnego domu ktoś zapukał w środku nocy. Gdy Garven uchylił drzwi, zobaczył Różę. Przerażenie go ogarnęło, gdy zobaczył, jak dziewczyna wygląda. Była brudna i mocno pobita, jego uwagę jednak zwracało coś innego. Sukienka była w strzępach, a spomiedzy widocznych nóg spływała krew, mnóstwo krwi. Gnom natychmiast wezwał medyka. Niestety, zgwałconej przez potężnych dryblasów Róży nie dało się uratować. Zadano jej zbyt duże obrażenia, zarówno na ciele, jak i wewnątrz niej, tam gdzie była jej kobiecość. Jej niewinność została w brutalny sposób zabrana, a wraz z nią życie gnomki. Skonała w ramionach Garvena, ukojona do wiecznego snu. Kilka dni później pochowano dziewczynę. Chłopak nie miał tu już nic do szukania. Miejsce to zaczęło mu się kojarzyć ze stratą, jakiej doznał. Zebrał więc swój dobytek i ruszył dalej.

Nogi poprowadziły go w końcu do Heliar, portowego miasta. Teoretycznie nie miał tutaj czego szukać, więc pałętał się po nim kilka dni, aż pewnego razu ujrzał w porcie statek mający wypływać na Archipelag. Kolos cumował w przystani, czekając aż kapitan wyda rozkaz odpłynięcia. Był to statek towarowy, a głównodowodzący nim, kapitan Vicko, był dobrym człowiekiem, ktory jak się okazało, znał ojca Garvena. Naprawił dla niego jego stary rodowy miecz i odtąd miał u niego dług wdzięczności. Garven postanowił wtedy, że zabierze się z załogą na wyspy, pozna swoje korzenie. Vicko z ochotą przyjął na pokład syna swojego dłużnika i nic za to nie wziął. Gnom popłynął więc na Archipelag, by tam zaznać nowego życia.

Los chciał, że statek zacumował w Eroli, portowym mieście. Podziękowawszy za przejazd łajbą, uprzednio w ramach zapłaty naprawiwszy i zrobiwszy to i owo marynarzem, Garven stanął na suchym lądzie. Pierwsze noce przesiedział w karczmie, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. A potem skończyły mu się pieniądze i gnom wylądował na ulicy. Spał w zaułkach i próbował nie zostać okradzionym ze swojego ekwipunku, co trochę ciężko mu wychodziło. Po około tygodniu koczowania pod gołym niebem, brudnego i zmęczonego znalazł pewien wysoki, postawny wyspiarz o spalonej od słońca skórze, potężnych barkach, bujnej, czarnej brodzie i spracowanych dłoniach. W jego niebieskich oczach czaiła się litość dla stworzenia, które wyglądało przy nim jak zabwka dla dzieci. Wziął na jedną noc do siebie Garvena, pozwolił mu się wykąpać i zjeść porządną kolację, którą przygotowała dla niego żona mężczyzny, urocza kobieta traktująca go może trochę jak dziecko, być może ze względu na jego posturę. Małżeństwo było zaciekawione dobytkiem gnoma. Gdy ten im wszystko wyjaśnił, mężczyzna, który nazywał się Thorus, ożywił sie. Zaraz potem okazało się, ze jest on kowalem i poszukuje czeladnika do swojej kuźni, ponieważ jego rodzony syn niedawno uciekł, marząc o życiu pirata, zamiast siedzieć w warsztacie ojca i przyuczać się do fachu. Thorus zaproponował Garvenowi pracę u niego w zamian za dach nad głową, ciepły posiłek i drobniaki na swoje wydatki. Gnom postanowił przystać na to, nie mając na razie lepszego pomysłu, co ze sobą zrobić. Od tamtej pory mieszka z Thorusem i jego żoną Leonną, mając za mieszkanie dawny pokój ich syna i nie myśląc na razie o zewie przygody.
~~~ Garven całą noc przesiedział w knajpie ze znajomymi. Śmiali się i rozmawiali o duperelach. Sąsiedzi, klienci i wszyscy inni, którzy poznali gnoma, od razu zapałali do niego sympatią, często zapraszali go do siebie, stawiali piwo i gadali ze sobą. Thorus był szanowanym w Eroli kowalem, więc dużo osób do niego przychodziło i dużo osób poznał Garven. A teraz z rana, z lekkim kacem, ale zadowolony, chłopak wracał do domu. Dzisiaj i wczoraj miał wolne, więc nie musiał się spieszyć do pracy. Wychodząc zza zakrętu, zobaczył piętrowy, kamienny dom z czerwoną dachówką i przyległą do niej kuźnią. A przed nią strażników miejskich i i mały tłumek gapiów żywo o czymś rozmawiających. Poczuł coś w rodzaju niepokoju, coś, co zwiastowało kłopoty. Zbliżywszy się do zbiegowiska, wszyscy jak jeden mąż ucichli i zaczęli wlepiać zaciekawione, a jednocześnie pełne odrazy spojrzenie. Rozstąpili się przed Garvenem, aby ten w jednym momencie został schwytany za kołnierz przez jednego ze zbrojnych. Zawisnął nad ziemią, ale wszelkie próby wydostania się z uścisku mężczyzny zdały się na nic. Został zaprowadzony do kuźni.

To co tam zobaczył, nie wyglądało za dobrze. Wyglądało... Tragicznie. Na pewno serce zmroziło się biednemu gnomowi. Na podłodze, w kałuży krwi leżał Thorus. Obok niego był zakrwawiony młot, którym często Garven się posługiwał. Nad ciałem kowala stał komendant straży miejskiej obejmujący zapłakaną Leonnę. Gdy wiszący gnom, któremu własne ubrania zaczynały się za mocno wbijać w szyję wszedł, a właściwie został przetransportowany przez strażnika do środka, kapitan i żona zmarłego spojrzeli na niego. W tym momencie w oczach kobiety zabłysnęła dzika furia, rzuciła się w stronę Garvena, wyzywając go od morderców i najgorszych drani, obwiniając go, że oni go przygarnęli, potraktowali jak syna, a on tak im się odpłacił. Przywódca złapał wdowę i trzymał ją mocno, nie pozwalając nawet dotknąć młodego kowala. Ten natomiast został bezceremonialnie rzucony na podłogę i kopnięty w brzuch tak mocno, że żołądek, wciąż nadszarpnięty po wczorajszych libacjach, postanowił się zbuntować, a jego zawartość wylądowała na deskach kuźni. W tym czasie komendant wyprowadził Leonnę przez tylne wyjście prowadzące na dom i po chwili wrócił. Wskazał temu, który przyprowadził tutaj Garvena drzwi, a ten posłusznie ruszył zaopiekować się starszą kobietą. W gorącym pomieszczeniu został komendant Navan wraz z poturbowanym gnomem. Kucnął przy nim i westchnął ciężko. Zerknął ponuro na ciało kowala.

- Śmierdzi od ciebie wódą Garven. Ileś ty wczoraj wychlał? No dobra, posłuchaj. Ktoś zamordował Thorusa. Twoim młotem, akurat wtedy, gdy ty się z nim pokłóciłeś. Nie za bardzo chce mi się wierzyć, że to ty sam pokonałeś tego giganta, ale sam widzisz... Wszystko wskazuje na ciebie. Musisz mi wszystko opowiedzieć, od chwili, gdy ostatni raz widziałeś się z Thorusem.

Poprzedniego dnia, w dzień wolny od pracy dla Garvena, gnom rzeczywiście pokłócił się z potężnym mężczyzną. Poszło o to, że ten w tajemnicy wykuł za darmo na prośbę swojego kolegi, Issaka, pierścionek zaręczynowy dla jego ukochanej. Issak nie miał wystarczająco wielu pieniędzy, aby móc podarować jej coś pięknego, czym mógłby ją zachwycić, więc młody kowal postanowił u pomóc. Thorus dowiedział się o tym i zrobił mu awanturę, o to, że kazdy bez wyjątku musi płacić za uslugi tutaj świadczone. Wściekły na niego Garven ruszył do tawerny i upił się do upadłego. Wracając z rana, wypadła mu z głowy kłótnia. Aż do teraz, gdy właśnie został oskarżony o morderstwo. Po jego stronie było to, że mało kto wierzył w to, że Garven zabił Thorusa. Nie chodziło już o to, że nie dałby rady kolosowi, którym był kowal nawet z perspektywy ludzi, ale o to, że nikt nie wierzył, ze gnom byłby na tyle mściwy. To jednak było małe pocieszenie, bo jeśli nie znajdzie czegoś, co go uniewinni, może być z nim źle...

Re: Sieć ulic Portu Erola

109
Życie potrafiło dać w kość, Garven wiedział o tym jak nikt inny. Ale wciąż parł naprzód, starał się zapomnieć o wszystkim co go boli, dręczy. Ale, chociaż usilnie próbował stanąć naprzeciw światu, ten ciągle przydeptywał go obcasem i pokazywał gdzie jego miejsce. Za każdym razem gdy zostawał gdzieś dłużej, coś musiało się stać. Tak to już działa w jego przypadku. Pozostaje tylko podróż.
Sytuacja na Archipelagu nie była inna od reszty. Gdy tylko zobaczył ciało swojego mocodawcy, człowieka, który go przygarnął, od razu ogarnął go niewyobrażalny smutek ale też i gniew.
-Co tu się do... - przerwał gdy strażnik chwycił go za kołnierz.
Dalej było jeszcze gorzej. Widząc w jakim stanie była żona jego dobrodzieja, nie mógł powstrzymać łez. Tym bardziej, gdy ta dała upust swej wściekłości i powiedziała o co tu tak naprawdę chodzi. To On był podejrzany o morderstwo.
-Pani Leonno ja... - znów przerwał, tym razem z własnej woli.
Chciał się usprawiedliwić, powiedzieć, że to nie on to zrobił. Nigdy by nie śmiał podnieść ręki na tego dobrego człowieka. Ale nie mógł znaleźć słów, a przynajmniej takich, które coś by zmieniły.
Gdy go kopnięto, rzucono na ziemię, Garven w końcu dał upust emocjom i bólowi na posadzkę. Może i niezbyt kulturalny gest ale tego wszystkiego było po prostu za wiele. Gdy skończył skulił się na ziemi chowając głowę w kolanach i załkał cicho.
Po chwili podszedł do niego komendant Navan. Słysząc jego słowa, spojrzał na niego przekrwionymi oczami i starał wyłapać wszystko co mógł przez wir myśli w jego głowie. Gdy usłyszał, że ktoś wierzy w jego niewinność, ucieszyło go to jednak nie uśmierzyło bólu. Usiadł na ziemi krzyżując nogi i otarł oczy rękawem ubrania.
-Nigdy, przenigdy nie zrobiłbym czegoś takiego, a na pewno nie temu człowiekowi. - powiedział gnom i zaczął opowiadać jego część historii starając się być jak najbardziej przekonującym jak to tylko możliwe - Wczoraj miałem dzień wolny. Pokłóciłem się z... Panem Thorusem o pierścień, który wykułem. Był to pierścionek dla Isaaka, mojego znajomego, chciał się oświadczyć swojej dziewczynie jednak nie miał pieniędzy.
Gdy chciał powiedzieć imię kowala, coś go zatkało jednak opowiadał dalej starając się zachować twarz.
- Wtedy, Pan Thorus dał mi niezłą nauczkę. Powiedział, że wszyscy klienci muszą płacić. Byłem wkurzony, nie chciałem żeby to tak wyszło, szanowałem mojego dobroczyńcę ale ta sytuacja mnie sfrustrowała. Poszedłem do baru przemyśleć to wszystko, trochę wypiłem ale nie ruszyłem się ze stolika ani na moment. Moi znajomi również się przyłączyli, mogą za mnie poświadczyć. Chciałem wrócić i odrobić straty za ten pierścionek, oddać pieniądze, które zarobiłem ale... - spojrzał w kierunku ciała swojego przyjaciela i łzy znów napłynęły mu do oczu, otarł je szybko i wrócił do opowieści - Nigdy bym czegoś takiego zrobił, nigdy nie zabiłem człowieka, przysięgam na swój młot. Dopiero teraz wróciłem z baru, nawet nie wiedziałem, że coś takiego się wydarzyło. Ale wiem, że dowody wskazują inaczej Panie komendancie. Jeśli tak ma być...
Wyciągnął ręce przed siebie i oparł je o nogi.
- Jeśli tak ma być, pogodzę się z tym. I tak nie mam jak spojrzeć Pani Leonnie w oczy...
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

110
Kapitan słuchał uważnie słów tej żałosnej istotki, która siedziała na podłodze i wylewała swoje łzy za dobroczyńcą, który wszak mimo kłótni, jaka wczoraj nastąpiła, okazał zbyt wielkie serce w stosunku do niego, by teraz tak po prostu go mordować. W oczach Navana było widać litość dla młodego gnoma. Im głębiej wchodził w tę historię, tym bardziej przekonywał się do słów Garvena, na dodatek znając go trochę - jako strażnik miejski piastujący wysoką funkcję wiedział o mieszkańcach Eroli, a tym bardziej o młodym pomocniku kowala, który chwytał wielu za serce, tym bardziej nie wierzył, że to on chwycił młot i zabił Thorusa. Prawo było jednak prawem i nic mężczyzna nie mógł zrobić. Nawet gdyby wypuścił Garvena, to co ten mógłby zrobić? Gawiedź była rozjuszona, nabuzowana wydarzeniem. Była szarą masą, która podążała za swym przywódcą, za jego słowami. Wystarczy szepnąć słówko, że ten i ten może być zamieszany o morderstwo, a nawet znając tego kogoś zlinczują go, jako łatwowierna banda półgłówków. Co więc mógłby zrobić biedny gnom, którego towarzystwo nienawidzi? Wdowa po kowalu jest święcie przekonana, że to on zabił jej męża, więc nie mógłby zagrzać tutaj miejsca. Musiałby więc błąkać się po ulicach, ścigany spojrzeniami ciekawskich i oburzonych mieszkańców. Kto wie, czy nie lepiej będzie przesiedzieć te kilka dni w areszcie, póki wszystko się nie wyjaśni? A potem... Wszystko potoczy się swoim własnym torem.

Wysłuchawszy do końca wyjaśnień Garvena, Navan westchnął ciężko i przetarł oczy. Widać było, że mężczyznę w średnim już wieku męczą takie sprawy. Poklepał chłopaka po plecach i pomógł mu wstać.

- Otrzyj łzy, Garvenie. Wszystko się ułoży. Gdybym tylko mógł, puściłbym cię wolno, no ale nie mogę. Powtórzysz to naczelnikowi, posiedzisz kilka dni w więzieniu, a ja zobaczę, co dla ciebie mogę zrobić. Chodź, wyjdziemy tyłem, bo ta dzicz na zewnątrz rozerwie nas obu - westchnął ponownie, kręcąc zrezygnowany głową. - Muszę cię też skuć, żeby mnie nie udupili za niewywiązywanie się z obowiązków.

Wyciągnął zza pasa kajdany i zapiął je na rękach gnoma. Te natychmiast mu zaciążyły, przypominając o martwym ciele leżącym niedaleko nich i o tym, co go może czekać. Minęli zwłoki kowala o szeroko otwartych oczach zastygłych w wyrazie zaskoczenia i wkroczyli do domu. Gdzieś z kuchni mężczyźni usłyszeli wycie Leonny. Garven mógł mieć tylko nadzieję, że ta z czasem zrozumie swoją omyłkę.

Wyszli zaraz na tyły domu i chyłkiem zaczęli przemykać ulicami, próbując omijać ciekawskie spojrzenia przechodniów. Wkrótce za nimi zaczęła podążać część strażników. Navan trzymał ciągle dłoń na ramieniu Garvena, niby okazując mu w ten sposób przyjaźń, ale jednocześnie pilnując i przypominając, że raczej nie ucieknie. Skręcając gdzieś, kapitan spytał:

- Kto może potwierdzić twoją obecność w karczmie? - gnom mógł podać parę imion. Dla przykładu karczmarz Aron, jego kompani do stolika... Mimo poszlak wskazujących jego winę, Garven mógł mimo wszystko jakoś się wybronić, a przynajmniej próbować.
Spoiler:

Re: Sieć ulic Portu Erola

111
Gdy Garven usłyszał słowa strażnika, uspokoiło go to na tyle by powstrzymać swoją rozpacz. W momencie gdy ujrzał ciało, kolejnej bliskiej dla niego osoby, wszystko wróciło niczym odwilż. Wszystkie bolesne wspomnienia, ludzie których utracił, kłamstwa, które sam sobie wmawiał. Był to ogromny ciężar i na moment załamał się pod ogromem tej odpowiedzialności. Wiedział, że nawet jeśli uda mu się wyjść z tego cało to i tak nie ma tu już czego szukać, już zawsze będzie uznawany za mordercę, którym nigdy nie był.
Pozwolił zakuć się w kajdany tak jak powiedział. Bez protestów, obiekcji, tylko posłusznym skinieniem głowy w odpowiedzi. Wyszedł z domu i na krótką chwilę poczuł ulgę gdy chłodny wiatr dochodzący z morza musnął mu twarz. Smród zwłok i krwi opuścił jego nozdrza jednak obraz tej masakry już nie był tak łatwy do wyrzucenia. Wciąż widział to przed oczami tak jakby wciąż przebywał w tamtym pokoju.
-Dziękuję Panu, za wszystko... - wydukał do Kapitana - W karczmie było sporo ludzi, myślę, że po prostu większość nie zwróciła na mnie uwagi.
Mówiąc to, trochę się uśmiechnął, w końcu kto mógł zauważyć istotkę sięgającą zwykłemu mężczyźnie do pasa. Co najwyżej dziecko mogło z nim nawiązać prawdziwy kontakt wzrokowy.
-Karczmarka Elise cały czas podchodziła do stolika, dała mi nawet kawałek świeżo ususzonej ryby. Przy stoliku siedziałem z Krostem, synem rzeźnika i Martą, tą która prowadzi kramik na targu. Potem przysiadł się do nas stolarz Brem, postawił mi nawet piwo z dłuto, które mu naprostowałem na poczekaniu.
Starał się wymienić wszystkich, wiarygodnych ludzi, którzy mogli potwierdzić, że był w karczmie. Karczmarka na pewno go pamiętała bo cały czas przynosiła im alkohol do stolika i raczej sama nie piła. Przynajmniej tak uważał.
-Pamiętam jeszcze, że w karczmie grałem z Nersem w karty. Z tym starym marynarzem co przepija większość pieniędzy. Nie wiem czy był ktoś jeszcze, teraz nie mogę sobie nic przypomnieć...
Po tych słowach odkaszlnął i wyrzucił z siebie wszystko co podeszło mu w tym momencie do gardła. Odwrócił się plecami do kapitana by nie zwymiotować mu na buty ani żadnemu z jego kamratów. Gdy tylko otarł usta rękawem, ruszył dalej w ślad za Kapitanem straży.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

112
Kapitan Navan słuchał uważnie słów Garvena, notując w pamięci każde imię, które gnom wymienił. Pewnie nie zapamiętał nawet połowy, ale był to drobny szczegół. Na komendzie chłopak i tak będzie musiał to powtórzyć, tym razem przy obecności skryby. Po skończonej wyliczance mężczyzna rzeczywiście znowu powtórzył, że gnom to powie jeszcze raz, tym razem oficjalnie. Tymczasem obydwoje szli i szli wąskimi i szerokimi ulicami, mijając domy małe i duże, ludzi bogatych i biednych. Kapitan poczekał, aż Garven wyrzuci z siebie wszystkie toksyny i resztki wczorajszej kolacji, po czym znów ruszyli, starając się iść w miarę szybko, co by tylko omijać zaciekawione spojrzenia przechodniów. W końcu, każdy, kto jest prowadzony w kajdanach, jest obiektem szeptów i domysłów, aby potem stać się plotką, urozmaiconą o takie banialuki, że można by się było popłakać ze śmiechu tudzież bezsilności, słysząc to. Garven na sto procent już teraz staje się takim obiektem, tym bardziej, że został na oczach gapiów zaciągnięty do kuźni, miejsca zbrodni, bardzo nieceremonialnie. Wystarczy więc jedno małe słowo, a gnom będzie linczowany do końca swoich dni w Eroli. Bo plotka nigdy nie zostaje całkowicie zapomniana.

Idąc sobie ulicami, tym razem w ciszy, Garven miał czas na przemyślenia. Być może, co ze sobą zrobi, jak go wypuszczą? A być może bał się, że nigdy tego nie zrobią? Że go stracą ku uciesze publiczności oglądającej z niezdrową radością egzekucje bogom ducha winnych istot pokroju gnoma... Oczywiście można było nie godzić się na swój los i spróbować ucieczki, ale co wtedy? Co jeśli go złapią - wtedy na pewno uznają, że jest winny, bo przecież uciekł. Ale głowy raczej nikt nie chciał tracić. Coś trzeba było zrobić. Oczywiście najpierw zeznać.

Wkrótce zakuty w kajdany Garven, kapitan Navan i jego podwładni dotarli do budynku straży miejskiej. Weszli do chłodnego środka. Komendant odprawił resztę strażników i w dalszą drogę ruszył z gnomem. Szli tak korytarzami, aż dotarli do aresztu. Navan westchnął ciężko, jakby nie chciał tego robić, ale odebrał pilnującemu klucze i otworzył jedną z cel. Ciężkie, metalowe drzwi skrzypnęły i uchyliły się. Kapitan rozkuł chłopaka i uśmiechnął się pokrzepiająco.

- Wszystko będzie dobrze - powiedział, po czym delikatnie go popchnął do środka. Ledwo gnom przekroczył próg, drzwi zatrzasnęły się za nim. W celi nie było tak ciemno, dlatego mógł się rozeznać w sytuacji, w jakiej się znalazł. Wysoko, prawie przy suficie było zakratowane okno wychodzące na ulice miasta, w których migały co chwila czyjeś nogi. Przede wszystkim śmierdziało tutaj kałem i moczem, co było oczywiste, gdyż w jednym kącie był jakiś otwór, w którym to było epicentrum smrodu. Pewnie tutejszy wychodek. Na całe pomieszczenie była jedna wąska, drewniana ława przymocowana do ściany, na której leżał rozwalony jakiś brudny facet, gapiąc się bezczynnie w sufit. Gdy Garven pojawił się w środku, ten uniósł głowę i spojrzał na niego uważnie, po czym się uśmiechnął szeroko, ukazując żółte, niepełne uzębienie.

- W końcu mi towarzystwo załatwiliście! - wrzasnął w stronę zamkniętych już drzwi, siadając na ławie. Ubrany był w zakrwawione, brudne łachy. Długie włosy miał zlepione w tłuste strąki, całkiem spory zarost wiele mówił o jego pobycie, a jego zapaszek odstraszał chyba bardziej niż tutejszy wychodek. - Siadaj mały, w końcu mi kogoś załatwili. Siedzę tu chyba od jebanego miesiąca i gówno tu robię. Dosłownie i w przenośni, ha ha! Rozumiesz? Gó-wno! Takie jak tam - wskazał brudnym paluchem dziurę i rozsiadł się na bardzo niewygodnej, twardej ławie.

Re: Sieć ulic Portu Erola

113
Jak reaguje człowiek/gnom, bez żadnej przeszłości kryminalnej, który został wtrącony do celi za przestępstwo którego nie popełnił? Nie za dobrze. A przynajmniej bardzo szybko przekonał się o tym Garven.
Jego miejsce zamieszkania na najbliższe dni było dość śmierdzące, co dało się przeżyć. Brudne, co też dało się przeżyć. I miał współlokatora z krwią na ubraniu i zbyt przyjaznym nastawieniem, co nie było już takie do przeżycia.
Gdy, dość osobliwie pachnący, jegomość przemówił do niego, smród dobywający się z jego paszczy dopadł go nawet po drugiej stronie sali. Gnom odkaszlnął, wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku ławki.
-Hahaha, dobre... - powiedział z lekko sztucznym uśmiechem, pewnie ze względu na dość osobliwe hobby jego nowego kompana leżące najpewniej w każdym możliwym kącie celi.
-Garven. - przedstawił się i podał nieśmiało rękę tej pociesznej istocie.
Jak na tą chwilę, musiał zachować jako takie, przyjazne stosunki ponieważ nie wiedział ile tu posiedzi. Chociaż też godził się za faktem, że może tu trochę posiedzieć. Może w końcu też znalazłby tutaj jakieś nowe zainteresowania? Jak na przykład malowanie po ścianach własną uryną lub śpiewanie wulgarnych piosenek przechodzącym strażnikom.
Jak na tą chwilę mógł się tylko domyślać co będzie dalej.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

114
- Wiem! - powiedział rozweselony więzień, rad z faktu, że gnom docenił jego jakże kunsztowny humor. - A ja jestem Victor! Miło mi cię poznać, mały koleżko!

Ręka podana przez Garvena została odrzucona tuż po przedstawieniu się brudnego jegomościa i zastąpiona mocnym przytulasem. W tym czasie mężczyzna o imieniu Victor wręcz dusił biednego gnoma w swoim niedźwiedzim uścisku. Mężczyzna był niski, nawet bardzo, więc chłopak sięgał mu do pach, które, jak można było się domyślić, nie pachniały kwiatkami, a wręcz przeciwnie - potem, który śmierdział niemiłosiernie i uderzał w nozdrza z siłą dziesięciu mężczyzn. Kiedy już Garven myślał, że jego życie skończy się właśnie w tym momencie, z głową w pasze rozentuzjazmowanego mężczyzny śmierdzącego gorzej niż wychodek w rogu, ten go puścił. Och, jakże słodki był zapach świeżego powietrza, o ile można było nazwać tak to nazwać! Victor zarechotał zadowolony z siebie i poklepał mocno gnoma po plecach, po czym go pociągnął na ławę i tam zaczął się w niego wpatrywać z uśmiechem rozradowanego, małego dziecka. Gdy już tylko Garven usiadł, ten się do niego zbliżył na niebezpiecznie bliską odległość. Oparł swoją rękę na ramionach chłopaka i westchnął zadowolony z siebie.

- No i co tam, mój towarzyszu niedoli? Co zrobiłeś? - nie czekając na odpowiedź gnoma, Victor zaczął paplać. - Ja tu siedzę od paru tygodni, wiesz? Navan mnie zamknął i nikogo nie dopuszczał, hehe. W ogóle to dziwię się, że ciebie tu wrzucili, mały. Tak się zarzekali, że nie dadzą mi nikogo do celi dla dobra społeczeństwa! A tu proszę, takiego malca. Wiesz, poczekamy do nocy, bo wtedy są mniej czujni. Tylko trzeba będzie cię czymś zatkać.. Ehh, najwyżej kawałek koszuli wystarczy. Jesteś silny? Żebyś mi się czasem nie wyrywał.

Radosna paplanina ani na chwilę się nie przerywała, choć uścisk na ramiona gnoma się wzmocnił. Garven zapewne zaczął się już domyślać, za co siedzi Victor... ale pytaniem było, dlaczego Navan wrzucił go akurat do tej celi i o niczym nie wspomniał? Cóż, w każdym razie - chłopak chciał zacząć dobrze, więc zaczął! Chociaż może aż nazbyt...

Re: Sieć ulic Portu Erola

115
Czy w jakimkolwiek więzieniu można czuć się bezpiecznie? Garven czasem zadawał sobie to pytanie gdy przemierzał liczne miasta. Jak zwyrodniali i zepsuci potrafią być mieszkańcy lochów, czy jest tam choć iskra dobroduszności czy uczciwości? Może i jest. Ale nasz pocieszny grom był w czarnej dupie, gdzie iskierka ma szansę się dostać tutaj jedynie jeśli jakiś strażnik zdecyduje poświecić tutaj pochodnią i przypadkiem podpalić jego współwięźnia.
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Myślał, że trafi do ciemnej celi i jego największym zmartwieniem będzie to czy dzisiaj będzie egzekucja czy jutro. Ale bywa tak, że miejsca takie jak więzienie szykują jeszcze inne atrakcje.
Gdy tylko zdołał się uwolnić z uścisku, do tego śmierdzącego jak armia kloszardów, na chwilę się ucieszył i odetchnął powietrzem. Potem jednak zrobiło się jeszcze gorzej, o wiele. Słuchając słów swego współlokatora, zaciskał ręce na kolanach a serce zaczęło bić z intensywnością stuków dzięcioła.
Gdy obecna w celi recydywa zakończyła swój monolog, Garven przez chwilę siedział w milczeniu starając się cokolwiek wymyślić. Wiedział jak może skończyć się krzyk w stronę korytarza lub chociażby jakieś obiekcje. Dlatego gdy tylko zdołał zebrać oddech, postanowił przejść do ofensywy.
-Wybacz Victor, może trochę źle Cię zrozumiałem ale wydaje mi się, że masz wobec mnie jakieś plany? - zapytał retorycznie, ponieważ tak jak on nie dał sobie przerwać - Rozczaruję Cię trochę, mam dzisiaj słaby dzień, nawet bardzo. Właśnie zginął ktoś dla mnie bliski a ja mam ochotę wbić temu kto go zabił piszczel w serce, i mogę użyć twojego. Dlatego odsuń się na taką odległość by nawet twój smród do mnie nie dolatywał bo będziemy mieli problem.
W swoje słowa włożył wszystko czego tylko nauczył się poprzez doświadczenie w handlu. Całe życie starał się przekonywać ludzi, że potrzebują rzeczy, których tak naprawdę mało potrzebują. Tak samo teraz starał się przekonać swojego oprawcę, że jest zagrożeniem dość dużym by do niego się nie zbliżać.
-Weź teraz swoją rękę zanim ją wykręcę.
Dodał wyższym tonem i przygotował się na wszystko. Skupił się i naprężył każdy mięsień ciała gotów do odparcia ewentualnego ataku.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

116
Victor słuchał gróźb Garvena z uwagą. Raz czy dwa przez jego twarz przemknęło lekkie zaniepokojenie, nawet lekko uścisk zelżał, ale nawet jeśli przestraszył się gnoma i jego słów, nie dał po sobie tego tak poznać. Chwilkę milczał, ani myśląc zdejmować ręki z jego ramion, po czym spoważniał i z wesołego, mało poważnego gwalciciela stał się ponurym, nieco bardziej strasznym gwalcicielem. Zmarszczył brwi, zastanawiając się gorączkowo nad czymś i zaczął mówić.

- Ty jesteś ten mały od Thorusa? Słyszałem, że dziś rano zdechnął. Pewnie za to tu siedzisz? Wiesz... zastanawiam się, co taki mały gnojek jak ty może mi zrobić. Najwyżej obciągnąć. Wiele byś się nie musiał schylać - uśmiechnął sie naprawdę obrzydliwie i zdjął rękę. - Problem to będziesz miał ty, gdy już zapadnie noc. Siedzę tu sam od kilku tygodni za umilanie sobie życia krzykami moich ofiar. A właśnie, co do obciągania - pamiętam moją ostatnią. Jakiś fircyk z chudą dupą. Wyperfumowany, wypudrowany, panicz taki. Wieczorem zakradłem się do jego sypialni. Udawałem służącego. Debil nie potrafił się sam rozebrać... więc to wykorzystałem. Rzuciłem go na łóżko, a gdy próbował sie uwolnić, przydusiłem go lekko, żeby się nie rozzuchwalał. A potem rozpiąłem spodnie i na żywca mu wsadziłem. Trudno bylo, ale to normalka. Potem uznałem, żeby urozmaicić zabawę i odwróciłem zapłakanego elegancika. Kazałem mu otworzyć usta, ale zaprotestował, więc wyciągnąłem nóż i wsadziłem mu między zęby. Od razu otworzył gębę, żeby sobie nie rozciąć. No i zacząłem posuwać go w usta! - zaśmiał sie lubieżnie Victor, mając naprawdę rozmarzony wzrok. Zaraz potem skrzywił się. - Ten gnojek miał więcej odwagi niż myślałem. Prawie mi odgryzł kutasa. Myślałem potem, jak mnie złapali, że już po wszystkim, że już nigdy nie będę gotowy do wejścia w mężczyznę, ale proszę, pojawia się taki kurdupelek i od razu mi działa!

Wywód gwalciciela sie skończył i w celi nastała okropna, przeszywająca cisza, dobijająca i mrozaca krew w żyłach. Na korytarzu, za grubą ścianą, co jakiś czas było slychac czyjeś rozmowy. Garven siedział w celi z męskim gwalcicielem, bez możliwości ucieczki. Na dodatek mężczyzna był na niego napalony... ale odsunął się trochę od niego. Obiecał coś. W nocy gnom będzie miał przesrane, chyba że zdąży w tym czasie coś z nim zrobić.

Re: Sieć ulic Portu Erola

117
Garven usłyszał dobrze co powiedział jego współwięzień, i przeraziło go to na tyle by nie powiedzieć już ani słowa więcej. Ale nie pokazywał tego po sobie. Wiedział, że musi działać tak by go nie sprowokować i przygotować jakiś plan gdyby coś miało się stać.
Gdy tylko wydostał się z jego uścisku, podszedł powoli do krat by rozejrzeć się po korytarzu. Po drodze przyjrzał się ścianom. Gdyby udało się znaleźć jakikolwiek kamień lub cegłę, miałby już broń, której mógłby użyć w samoobronie. Musiał też wiedzieć gdzie znajdują się strażnicy by wiedzieć czy opłaca się w ogóle ich wołać w razie wypadku.
Starał się rozpatrzeć wszystkie możliwości, nawet użycie ławki jako broni. W końcu, tonący brzytwy się chwyta, a gnom już prawie sięgał dna.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

118
Gwałciciel nie odezwał się już więcej, tylko z powrotem położył na ławce i przymknął oczy. Poczeka do nocy, oj, poczeka. Tymczasem Garven postanowił przejść się po celi i poszukać jakiejkolwiek broni, którą mógłby się posłużyć we własnej obronie. Może i mordercą nie był, ale zgwałconym to on zostać nie chciał. Niestety, cela była czysta jak łza, znaczy się bez czegoś, co mogłoby pomóc gnomowi. Bo do czystych to ona w sumie nie należała. Garven mógł więc czekać na wyrok losu.

W tym momencie na korytarzu dało się słyszeć czyjeś wrzaski, po czym drzwi do celi się otworzyły i strażnicy wrzucili do tego kubła z gównem dwójkę innych ludzi. Najpierw Wschodnią Elfkę, niesamowicie piękną kobietę, choć teraz poturbowaną. Jej piękne, czarne i bardzo długie włosy były aktualnie rozczochrane, a ładna twarz o ostrych rysach posiniaczona. Z prawego przedramienia sterczała jej kość. Niemal natychmiast wstała z klęczek, by usiąść pod ścianą, przy drzwiach. Ubrana była bardzo skąpo - na sobie miała spraną już, mocno wydekoltowaną bluzkę i kusą spódniczkę ukazującą długie, zgrabne nóżki. Na nogach miała oficerki. Aktualnie nie przejmowała się gnomem, tylko wlepiała swe intensywnie zielone oczy w drugiego więźnia z nieukrywaną nienawiścią. Garven mógł więc przyjrzeć się mu dokładniej. Wylądował on niedaleko tego jakże pachnącego wychodka i wyglądał, jakby dopiero co się przebudził. Miał splątane teraz włosy koloru siana sięgające mu już podstawy karku i był bardzo wysoki, nawet na standardy ludzkie. Ubrany był w skórzane, brązowe spodnie i brudnobiałą lnianą koszulę. Na nogach nosił wysokie, skórzane buty. Wyglądał młodo, bardziej na nastolatka. Twarz zdobił mu młodzieńczy zarost oraz śliwa pod zielonymi oczętami, a w dodatku krew wypływająca z rany przebiegającej niedaleko prawego oka. Ogólnie wyglądał miło, w przeciwieństwie do jego potencjalnej towarzyszki, elfki skupiającej swój morderczy wzrok na chłopaku. Victor zerkał pobieżnie, z lekką ciekawością na przybyszów, szczególnie na blondaska. Tak oto Garven zdobył dwóch współwięźniów. Kto wie, może go uratują z jego smutnej doli? Wyglądają przecież na całkiem odważnych...

Re: Sieć ulic Portu Erola

119
Jasna cholera, Tak! Pomyślał Garven gdy tylko do jego celi wrzucono następnych więźniów. Może i nieznacznie, ale szanse przeżycia skoczyły w górę lub zostały już kompletnie przekreślone. W każdym razie, coś się zmieniło.
Starał się oderwać wzrok od elfki, chociaż dla niego, w ich urodzie zawsze było coś co przyciągało jego wzrok. Dlatego gdy zobaczył jak skąpo jest ubrana skupił się na mężczyźnie, starał się zaobserwować u niego obecność jakiejkolwiek broni. Wiedział, że jeśli doszłoby do walki, elfka byłaby, najpewniej, najsłabszym zawodnikiem.
Wtedy zobaczył jak z ramienia kobiety wystaje biała kość. Zasyczał na samą myśl, znał już ten ból. Pocieszeniem było to, że kobieta była w mocnym szoku i najpewniej ból był teraz jej najmniejszym zmartwieniem
-Żyjecie? - zapytał się obojga po czym podszedł do elfki. W jego głosie słychać było empatię i spokój, udawany ale przynajmniej jakiś.
Nie dotykając jej ani nie zbliżając się zbytnio spojrzał na jej ramię by ocenić jak poważne to jest. Może i nie znał się na medycynie ale opatrunek potrafił zrobić.
-Mogę to obejrzeć? - zapytał elfki spokojnie, klękając przy niej.
Jeśli pozwoliła mu na to, oberwał kawałek swojej koszuli z ramienia tak by zrobić prowizoryczny bandaż. Splunął na niego by oczyścić go z większości brudu a potem postarał się bezpiecznie nastawić kość i mocno zawiązać szmatę na jej ręce.
Bez względu czy pozwolono mu na ten zabieg czy nie, podszedł do wysokiego chłopaka i znów go zlustrował. Wyciągnął rękę, starając się pomóc mu wstać i podał resztę oberwanej koszulki by mógł oczyścić krew spod oka.
-Jestem Garven, dopiero co tu trafiłem. A ten przyjemniaczek pod ścianą to Victor. - przedstawił się krótko, uśmiechając się przez przekrwione od płaczu oczy - Co was tutaj sprowadza?
Ostatnie zdanie nie było kpiące a miało bardziej służyć jako wstęp do jakiejkolwiek rozmowy ponieważ sądząc po morderczym wzroku elfki, może się tutaj zrobić nieprzyjemnie w przeciągu sekund.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Sieć ulic Portu Erola

120
Cóż to była za przygoda. Ottorio czasami do tej pory nie wierzył we wszystko, co go spotkało. Spodziewał się wrażeń, gdy opuszczał Taj'cah, ale nigdy by mu przez myśl nie przeszło, że zostanie pełnoprawnym bandytą. Czas spędzony wśród drużyny Verthusa pozwolił mu się nieco oswoić z tą myślą, ale nikt, kto znał młodego uzdrowiciela, nie posądziłby go o coś takiego. Życie chodzi krętymi ścieżkami.
Rozmowa z Verthusem była jak luźna pogawędka z ojcem, którego nastolatek nigdy nie miał. Wziął sobie do serca jego rady odnośnie wyglądu i tężyzny fizycznej, obiecując, że zacznie nad sobą pracować. Choć i tak na pierwszym miejscu będzie stawiał zdolności mentalne. Wyjaśnienie działania mocy tajemniczego miecza, rzuciło wiele światła na tamtą sytuację z nieszczęsnym strażnikiem. I jednego nie dało się ukryć: Uczucia przypływającej potęgi chłopak nigdy nie zapomni. Tak samo rozczarowania, którego towarzyszyło jej zniknięciu.
Reszta czasu zleciała szybko. Cały dzień przespany, potem czekanie na Teshę, leczenie załogi, podróż przez dżunglę. Z towarzyszami u boku małolat czuł się o niebo bezpieczniej, ironio. Przynajmniej nie musiał się bać, że zostanie napadnięty przez bandytów. Jego podziw był jeszcze większy, gdy wylądował na pirackim statku. Verthus musiał mieć nie lada układy. Bandyci, piraci. Ciekawe co jeszcze kryła przeszłość herszta? Otto miał niebawem się tego dowiedzieć.
Z tego, co młodzieniec usłyszał podczas rejsu, powstałaby nie lada książka. Historia bandytów była piękna i poruszająca, wypełniona marzeniami, trupami i cierpieniem. Niekoniecznie cierpieniem ich ofiar. Po tym wszystkim chłopak współczuł im i darzył ich respektem, nawet dziką Teshę. Choć miał co do niej mieszane uczucia.
Miesiąc spędzony w Karlgaardzie był niemal jak wakacje. Po pewnym czasie uzdrowiciel przestał pytać o niektóre rzeczy. Jak ktoś z gromady się już zaparł, to nie puścił pary z ust za żadne skarby. Ott uznał, że jak będzie musiał o czymś wiedzieć, to mu powiedzą. A gdyby nie dręczące go koszmary, to ten wyjazd byłby jeszcze przyjemniejszy. Może gdy kiedyś zabije kogoś jeszcze, to własne sumienie mu odpuści? Na ten moment nie zamierzało. O ile w dzień o tym nie myślał, tak w nocy przestawał być panem swojego umysłu. Wolał nie gdybać, co teraz robi rodzina tamtego mężczyzny, czy jego małe dzieci muszą żebrać, a żona sprzedawać się podejrzanym typom... Takie myśli na pewno mu nie służyły.
Medyk nie mógł też rozpoznać głosu, który nawoływał go po nocach. Dziwnie znajomy, a zarazem obcy. Tuż obok niego, ale odległy. Słysząc go, czuł tęsknotę, lecz cisza była jeszcze bardziej przytłaczająca. Może był to skutek podróży statkiem? Tego nie wiedział, choć na suchym lądzie jego umysł był jakby bezpieczniejszy. Na razie nikomu o tym nie mówił, mieli ważniejsze rzeczy na głowie, niż nocne majaki młodego uzdrowiciela.
Wreszcie nadszedł moment, w którym drużyna przybyła do Eroli. Tu miało rozegrać się coś naprawdę ważnego. Zapału chłopaka nie ostudził nawet fakt, że został przydzielony do Teshy. Może to będzie okazja do poprawy wzajemnych relacji? Szczerze w to wątpił, ale wolał się pocieszać na siłę, niż bardziej dołować. Pełen obaw i nadziei, postawił swój pierwszy krok w nowym miejscu.

Już po paru metrach Otto odpuścił pytanie Teshy o cokolwiek. Widocznie urok kolejnej przygody nie udzielił się jej tak bardzo jak jemu. O ile w ogóle. Tak więc chłopak starał się jedynie nadążyć za długonogą elfką i nie zaginąć w tym portowym labiryncie. Coś się zaczęło dziać, gdy kobieta postanowiła zrównać się z młodzieńcem i przemówić do niego ludzkim głosem.
Cóż mógł poradzić? Był tylko człowiekiem. Gdy ktoś Ci mówi: Nie odwracaj się, stoi za tobą całe stado egzotycznych tancerek, to wiadomo, że się odwrócisz! Biedny Ottorio już miał powiedzieć, że w sumie odwrócenie się było czymś normalnym. Gorzej, jakby zaczął tańczyć albo żonglować, ale wolał nie rozjuszać bardziej już i tak wściekłej elfki, która znalazła ujście swojej agresji w jego twarzy. Dobrze chociaż, że nie poturbowano mu znowu nieszczęsnego nosa.
- Tesha, nie warto - mruknął cicho, gdy znikąd zaatakowali strażnicy. Elfka była świetna w walce, ale w tej sytuacji byli z góry skazani na porażkę. - Nie ma co pogarszać sprawy.
Może chciał coś jeszcze powiedzieć, zrobić, cokolwiek, ale nie zdołał. Jedyne, co wtedy mógł, to powitać z otwartymi ramionami nadciągającą ciemność. Zaraz po tym, gdy ponownie dokonano aktu zbrodni na jego Ula ducha winnej twarzy. Plus był taki, że nie musiał już o niczym myśleć. Utrata przytomności jest taka praktyczna!

Pobudka nie była tak przyjemna, jak Otto by sobie tego życzył. Składało się na to kilka czynników: Kamienna posadzka, rozwalona (znowu) twarz, smród uryny, jak również spojrzenie Teshy, która zdawała się nienawidzić go jeszcze bardziej niż godzinę temu (o ile taki poziom nienawiści jest w ogóle możliwy do osiągnięcia).
Ottorio rozejrzał się nieprzytomnie po celi. Cóż, ryzyko zawodowe. W sumie bandyci czasami trafiają do więzienia, co nie? Prócz tego gnom i brudna, nieumyta świnia albo człowiek, co do tego nie miał pewności. No... I Tesha. Może Ott poprosi o przeniesienie do innej celi? Albo o skierowanie na szubienicę, skoro i tak pewnie zaraz zginie marnie z jej rąk. Ponure myśli rozwiały się, gdy zobaczył, w jakim stanie jest dziewczyna.
- O cholera - mruknął, po czym powoli się podniósł. Głowa mu pękała, ale musiał coś zrobić, żeby nie spieprzyć sprawy jeszcze bardziej. W końcu przez niego tu trafili. Zobaczył, jak gnom próbuje opatrzyć elfkę, ale nic na to nie powiedział. Jedynie mu współczuł. Może kobieta nie skręci od razu karku nieszczęśnikowi za próbę naruszenia swojej strefy, nie w tym stanie. Wykorzystując tę chwili, Otto splunął na palec i przejechał nim po najnowszej ranie na twarzy, by z pomocą kojącego dotyku powstrzymać chociaż nieznośne krwawienie. Nie lubił, gdy krew zalewała mu oczy.
Niechętnie spojrzał w stronę wychodka i wyciągnął nad nim rękę, lekko się krzywiąc. Skupił się na płynach w nim zawartych, by wydobyć z nich i odfiltrować pokaźną ilość czystej wody. Miał tylko nadzieję, że Tesha nie okaże się uparta jak zwykle. Podszedł do niej, utrzymując nad dłonią bańkę z wody. Nie miał wątpliwości co do tego, że kobieta nie dała się opatrzyć gnomowi.
- Ottorio - mruknął w odpowiedzi do niziołka, w zasadzie całkiem ignorując wieprza na ławce. Miał teraz ważniejsze rzeczy na głowie. - Schowaj na chwilę dumę na bok, potem mnie spierzesz - zwrócił się do Teshy. - Nawet nie dam ci tabletki, jak chcesz cierpieć - dodał, po czym przed nią uklęknął. Strach odłożył na później, jeszcze będzie na to czas.
Patrzył przez chwilę w oczy elfki, wytrzymując jej krwiożerczy wzrok, po czym wziął się za opatrywanie rany. Najpierw tradycyjnie ją obmywając i odkażając, a potem zalewając większością przyniesionej wody. Całe szczęście, że chłopak oszczędzał moc przez ostatnie dni. Wystająca kość powinna nawet sama schować się pod taką ilością uzdrawiającej magii. Jeśli tylko się udało, to Ott resztę płynu wykorzystał, by zasklepić powstała po leczeniu ranę. Jeśli nie, to niech się dzieje wola nieba.

Wróć do „Port Erola”