POST POSTACI
Vera Umberto
Oparła dłonie na biodrach, a pomiędzy jej brwi wróciła dobrze tam już zadomowiona, pionowa zmarszczka.
-
Nie drzyj się na mnie. To nie ja zostawiłam cię na wyspie - odwarknęła do Labrusa. Odprowadziła go niezadowolonym spojrzeniem, a gdy padły jego ostatnie słowa, tylko przewróciła oczami. Jakoś to podziękowanie nie do końca do niej trafiało i nie potrafiła określić, co było tego przyczyną. No bo co to niby znaczyło,
kto by pomyślał? Vera potrafiła być przekonująca. Dużo bardziej, niż taki Viridis, chociażby. To, że on był marudą, która nie przyjmowała do siebie żadnych argumentów, nie znaczyło, że tak samo funkcjonuje cała reszta świata.
-
Królewny zasrane - mruknęła pod nosem, mając na myśli kapitańską parę. I ten jeden raz nie przejmowała się, że słyszy ją Gerda, choć przecież dopiero co kazała dziewczynom zachować odpowiedni szacunek do powyższych. Opadła na skrzynię i oparła się łokciem o reling, zakładając nogę na nogę. Jej czubek buta nerwowo chodził w górę i w dół. -
Oby nas na Harlen dowieźli bez kolejnych zwrotów akcji. Pojebałoby mnie w tej załodze.
Oczywiście, swoje narzekania zachowała tylko dla Gerdy. Nie chciała, żeby usłyszał ją ktokolwiek z ludzi Heweliona, bo nie wypadało podważać jego dowodzenia na jego własnym statku, ale wciąż miała swoje do powiedzenia na ten temat. Nawet sobie nie wyobrażała, co działo się teraz w kajucie kapitańskiej; dziwiła się, że kłótni nie było słychać w miejscu, w którym siedziała. Może nauczyli się trzymać swoje sceny za zamkniętymi drzwiami... w większości przypadków.
Ale potem w zasięgu wzroku pojawiło się coś, co sprawiło, że ten dzień miał stać się dużo, dużo lepszy.
Wyprostowała się gwałtownie i skupiła się na statku, który wskazywała jej dziewczyna, a gdy dotarło do niej, co dokładnie widzi, natychmiast poderwała się ze skrzyni i wychyliła przez burtę, kurczowo zaciskając na niej dłonie. Och, jaki to był wspaniały widok!
-
Cyrk to dopiero będzie, Gerda - powiedziała i zaśmiała się. -
Ile tam musi być złota! Samael!
Odepchnęła się od burty i podbiegła do rogatego z roziskrzonym spojrzeniem, by wyciągnąć wyprostowaną dłoń w stronę statku, na którym beztrosko odpływał sobie upiększyciel Hwylfor.
-
Tam! Płyńmy za nimi, Sam! Musimy ich dogonić, nie mogą nam zniknąć z oczu - wyrzuciła z siebie szybko. I choć Hubert powiedział, że oddaje jej statek, nie ogłosił tego przecież oficjalnie, nie zamierzała więc robić z siebie samozwańczego kapitana. Musiała przekonać Samaela do działania. -
Tam jest ten mały skurwiel, który oszukał kapitana, to jego namiot! A razem z nimi całe złoto, jakie zarobił na tych swoich matactwach. Czy ty wiesz, ile to będzie? Trzy tygodnie łupienia na północy, jak nie więcej, czeka tam, na tym jednym pokładzie! Ogarnij ludzi, płyńmy im wpierdolić! To z pewnością poprawi kapitanowi nastrój. Za kłaki mu tego gnoma przyciągniemy przed nos.