179
autor: Altaris
- Korale, korale! Kupujcie te, albo nie kupujcie wcale! - krzyczała dziarsko i głośnie jakaś kobieta, odziana w tony materiału. Dziwne to było, ponieważ Elernai, pomimo dziwnego, wrodzonego jakby chłodu, który tą dziwną, chorą cerą skłaniał go ku zimniejszych temperaturach, czuł na sobie zbierające się ciepło. Słońce wstało już na dobre, więc minęło od świtu kilka godzin - nie dużo, ale wystarczająco, by ożywić całe miasto. A w mieście wieści rozchodzą się szybko.
- Podobno wyrżnęli wszystkich u Borina i Finrotfela, a Seona i co ważniejszych połapali na przesłuchania i mają ich wieszać na placu rynkowym, tutaj, za dwa dni - rzekła jakaś stara gospodyni domowa.
- Ać tam! Głupiaś. Na rynku portowym nic ważnego nie robio. Pewnikiem spalą ich, albo zetną, zamiast wieszać. I to pewnie gdzieś w centrum miasta, albo coś - odpowiedziała jej koleżanka.
- Obie głupie jesteście. Będą ich trzymać, część tylko zabiją, jak już wszystko powiedzą. Z Czerwonego Kotła już też chyba nic nie zostało. Tak przynajmniej mawiają - wtrącił się jakiś marynarz ze smutkiem.
Jakaś młoda kobieta idąca obok Elernaia, zapatrzyła się na stragan z koralikami i wpadła nieszczęśliwie na chłopaka. Zatrzymując się na nim rękoma w ostatnim momencie. Spoglądając w jego oczy lekko się zlękła, ale wymusiła uśmiech i rzuciła niepewne - Cześć - po czym trochę speszona ruszyła dalej ścieżką. Czujne oko jakby wyczuło inne intencje u dziewczyny - trochę jakby złe, ale tym samym neutralne. Niemniej, inne, silne emocje dochodziły do niego z innego kierunku. Na chwilę tylko. Diabelstwo mogło ujrzeć długą, obłożoną straganami uliczkę między dwoma, dużymi budynkami - stały na placu rynkowym, ale tuż za nimi, po małej przestrzeni znów zaczynały się kamienice i budynki - wraz z kamienicą, gdzie miał być Televan.
Tam też mieszała się na prawdę burza różnorakich uczuć - nie takich, jakie krążyły wokół niego. Takich, normalnych - jeżeli takie wytłumaczenie było do zaakceptowania. W uliczce bowiem było coś, co sprawiało, że było tam dużo gniewu. Nie z jednego źródła, ale z kilku. Różnego gniewu, różnie skonstruowanego. Był tam też stragan z jadłem - były tam pajdy chleba ze smalcem i cebulą, oraz kilka ław przy stołach w małym, ogrodzonym płotkiem ogródku, gdzie siedziały może z trzy osoby - było tam miejsce, ładnie pachniało, było też po drodze, ale blisko tej uliczki. Wyglądało to tak, że to była jedyna uliczka na rynku, bo tylko te dwa budynki widać było między straganami, które ogradzały kamienice, tak jak i cały rynek.
- Jest smalec - ucieszył się Rolfi, zacierając ręce z uśmiechem i iskrą w oczach, jakby całe trudy nocy zniknęły - Pierwszy uśmiech losu od dawna. To i tak zaszczyt, że jestem z Tobą w drużynie, Elernaiu. Zostałem wyszkolony na wiernego Tygrysom i Seonowi, w końcu to Gorg był moim nauczycielem, ale jeżeli plan Televana będzie dobry, to znowu za Tobą podążę. A ze mną na pewno inni - wyszczerzył zęby rudzielec, mrużąc oczy w zabawny, dziecinny sposób i ruszył w kierunku straganu z jadłem. Gniew. Strach. Gniew. Strach. Dwa różne gniewy, dwa różne strachy, kłębiły się wokół i skupisko miały w tej dziwnej uliczce. Nie była długa - mieściło się w niej po może dziesięć straganów z każdej strony.
- Oczywiście, kochaniutki - ucieszyła się stara, zgrzybiała już trochę babinka która akurat ich obsługiwała. Uśmiechnęła się dziwnie, spojrzała w oczy Elernaia i wtedy właśnie wyczuł jedną z tych emocji - strach. Ale jakiś dziwny, nie ofensywny wobec diabelstwa. Bardziej otaczający go jakby ochronną barierą. Elernai sięgnął po mieszek i zrozumiał, że już go nie ma - zniknął gdzieś niepowrotnie, zapewne w momencie, gdy ktoś się o niego ocierał, a wielu takich było, jak to w tłumie i ścisku - Nie martw się. Ja zapłacę. Potem sobie odbijemy ten mieszek - pocieszył go Rolfi, chociaż widocznie zdenerwował się z tego powodu - Żeby tak porządnym ludziom kraść. Chamstwo. Kiedyś kieszonkowcy mieli zasady - westchnął chłopak i po chwili jedli już razem chleb ze smalcem - po dwie porcje, oraz po małym dzbanie wody z sokiem. Rolfi śmiał się, cieszył, opowiadał jakieś bezsensowne, krótkie historie, których Elernai nie mógł słuchać i spamiętać, bo cały czas odwracały jego uwagę zgromadzone w tym miejscu emocje.
Udali się więc do uliczki. Było w niej zaskakująco mało przechodniów - straganiarze zakrzykiwali, zapraszając niezbyt inwazyjnie, by Elernai i Rolfi zajrzeli do nich i wydali kilka monet. Wtem z rynku nadjechał powóz - ciągnięty przez dwa konie, drewniany i całkowicie zabudowany, z dwoma woźnicami na przedzie. Wtedy Elernai to wyczuł - gniew, zbliżający się jak bulgoczący garnek pełen wrzątku, oraz ten narastający wokół, mający wybuchnąć wokół nich z każdą chwilą. Powóz zatrzymał się nagle, jeden z woźnic zeskoczył z siedzenia, chwycił konie i odciągnął je, znikając w jedną tylko chwilę między straganami. Z trzech straganów po lewej stronie sprzedawcy schowali się gdzieś za kurtynami swoich stoisk. Co dalej?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla