Re: Przystań

16
Tessa, wraz ze swym towarzyszem - Garenem, w końcu wróciła z wysepki. Zostawili łódź w miejscu, z którego kobieta ją wypożyczyła, wzięli swoje rzeczy i ruszyli w stronę miasta. Rozpoczęła się noc, lecz Port wciąż był miejscem żywym, wielu ludzi pracowało, a przystań roiła się od marynarzy, zbrojnych, najemników, dziwek, żebraków i innych. Na ziemi walały się setki skrzyń, beczek, lin i koszy. Niektóre były ułożone ładnie, wręcz profesjonalnie, tak, by zaoszczędzić czasu i sił. Inne leżały chaotycznie, na środku, nie pilnowane przez nikogo, lecz i tak zawsze okazywało się, do kogo należą i złodziej miał nie lada kłopoty. W w stojących żerdziach umieszczone były liczne pochodnie, by ludzie nie zabijali się wpadając na siebie. Pochodnie przyczepione były również do budynków, oświetlając drogę wiodącą do centrum miasta i głównych, najważniejszych budynków. To właśnie tamtędy ruszyła para kochanków, uważając przy tym, by nie podpaść jakiemuś pijanemu, zdenerwowanemu marynarzowi. Garen był wyjątkowo czujny - jego morderczy, twardy wzrok wystarczał, by większość szukających zaczepki ludzi omijała go szerokim. Jeśli chodziło o potencjalnych adoratorów Tessy, wzrok jej towarzysza wyrażał taką żądzę mordu, jakiej jeszcze u niego nie widziała, a i tak intuicja podpowiadała jej, że to nawet nie połowa tego, na co go naprawdę stać.
- To co, idziemy do ciebie? Prowadź - powiedział, kiedy opuścili najbardziej zatłoczoną część przystani. Jego mięśnie nie były już takie napięte, a twarz straciła czerwony kolor, przez co nie wyglądał już tak strasznie. - Opowiedz mi o tym, co będziesz robić i przez co dwa dni będę umierał z tęsknoty. Gdzie płyniesz? W jakim celu? To pojedyncze zlecenie? Nie jestem mistrzem w handlu, więc masz okazję nieco mnie poduczyć. - Zaśmiał się lekko. - A z ciekawości, z kim tam będziesz? - pytanie z pozoru brzmiało na niewinne, ale czujny wzrok stalowych oczu przeszył Tessę.
Garen szedł blisko niej, stykali się ramionami. Niekiedy kątem oka kobieta mogła zauważyć, jak jej towarzysz zaciska i otwiera dłoń, zupełnie jakby coś nią planował. Jedyne opcje, które przyszły jej na myśl to chwycenie za jej dłoń lub objęcie w pasie, lecz póki co nic z tego się nie wydarzyło.

Re: Przystań

17
Fakt, że dla Garena jej wiek nie stanowił problemu, przynosił pewną ulgę, lecz domyślała się, że i tak wrócą do tego tematu. Póki co nie wybiegała naprzód, koncentrując jedynie na teraźniejszości. Myślami dalej błądziła, od czasu do czasu łapiąc się na tym, że z chęcią rozerwałaby tunikę kochanka za każdym razem gdy materiał trzeszczał (a przynajmniej w jej wyobraźni).
Kiedy tylko wyszli z niebezpiecznej części portu, zaśmiała się cicho. Na moment wyprzedziła go o krok, obracając w jego kierunku. Objęła go za szyję jedną ręką, aby zaraz złożyć krótkiego całusa na policzku. Ponownie zaśmiała się, wracając do spaceru i łapiąc Garena za dłoń, a właściwie splatając palce ze swoimi.
- Nie musisz tak wszystkich dookoła straszyć. Jestem dużą dziewczynką i potrafię sobie radzić. Wyobraź sobie, że też w razie czego potrafię się bić, choć przyznam, że to było urocze. Zgaduję, że potrafisz być jeszcze straszniejszy? Jak bardzo? - Poprowadziła w bok, potem następne parę uliczek średniej wielkości. - Wypływam na jedną z pobliskich wysp w celach handlowych. Ojciec wysyła mnie, abym dopilnowała dostarczenia towaru, na szczęście już wcześniej wytargował odpowiednią kwotę, więc muszę to tylko przypilnować, inaczej pewnie rodzina zamordowałaby mnie za jakieś niekorzystne układy. Jakoś handel nigdy mnie szczególnie nie zajmował. Płynę z pracownikami od załadowania towaru. Dużo tego nie ma, ale ktoś musi tego upilnować, no i trzech "ochroniarzy". Od wieków pracują u ojca i mają jego zaufanie. Gdyby ode mnie to zależało, to załatwiłabym to bez zbrojnych, przecież w razie czego jeszcze ja tam jestem, ale nie chce nawet o tym słyszeć. Zaraz robi się cały czerwony na twarzy i mówi, że mam coś nierówno pod sufitem, no ale... co ja poradzę, że lubię niebezpieczne przygody?
Wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nic się takiego nie zdarzyło, a mogłoby, chociaż z drugiej strony nie chciałabym mieć kolejnych ludzi na sumieniu. W zasadzie w takich wypadkach powinnam to załatwiać zupełnie sama.

Re: Przystań

18
Garen burknął coś pod nosem.
- Nikogo nie straszyłem, nie wiem o czym mówisz. I o co chodzi z tą słodkością. A jak chcę mogę być bardzo straszny, ale ci nie pokażę. - Odwrócił wzrok, lekko zagryzając wargę by stłumić uśmiech.
Następnie rozgorzała rozmowa o pracy Tessy, ale chwilę przed tym nastąpiło coś, czego mężczyzna nie spodziewał się. Zamurowało go na moment, ale w końcu uśmiechnął się ciepło i szczerze. Drugą dłonią dotknął polika w miejscu, gdzie Pół Elfka złożyła pocałunek miękkich ust. Spojrzał na kobietę, a w jego oczach tańczyły wesołe iskierki pojawiającej się żądzy. Mina z początku sugerowała, że pragnąłby pocałunek w usta, ale i tak nie narzekał. Jego dłoń była duża i silna, ale przede wszystkim ciepła. Jej słów słuchał ze skupieniem, wciąż lekko się uśmiechając, bo przecież sprawa nie była jakoś bardziej poważna. Nie miał powodów, by być "straszny". Przez chwilę wykrzywił tak usta, jakby w jego głowie krążyły złowieszcze myśli. Wysłuchał Tessy do końca i zaśmiał się cicho, złowieszczo.
- Mam propozycję. Pojadę z tobą. Za darmo. Będę jednym z ochroniarzy. Nie powinnaś tak się rwać do walki, wierzę, że potrafisz przyłożyć, ale... wciąż nie powinnaś się aż tak do tego zmuszać. No i muszę cię pilnować, żeby te twoje pragnienie niebezpiecznej przygody nie przejęło nad tobą kontroli! - Zaśmiał się lekko; spojrzał jej prosto w oczy nie przejmując się tym, że nie patrzy gdzie idzie. Uśmiechał się jak jakiś rzezimieszek lub co najmniej osoba, która ma plan zniszczenia świata.

Re: Przystań

19
- Ale ja to lubię! - wyrwało jej się. - Poza tym już dawno nie uczestniczyłam w żadnej awanturze. Może już czas najwyższy? Wcześniej nie miałam na to ochoty, ale chyba odżyłam na tyle, aby znów wypróbować siebie w paru dziedzinach. Garen, nie martw się. Wrócę. Zostawię moją kochaną broń, więc prędzej przepłynę wpław całe morze niż pójdę ku przygodzie. Zresztą teraz mam nieco inną - ścisnęła porozumiewawczo jego dłoń - i wcale nie jest taka bezpieczna. Może nawet stracę głowę? Jak myślisz?
Tessa skręciła w kolejną uliczkę, prowadząc w kierunku drewnianych schodów z boku jednego z budynków. Byli w pobliżu rynku.
- Nie za bardzo jest jak ciebie zabrać ze sobą. Wszystko wyliczone, poza tym, jak tak będziesz mnie pilnował, to nie będę miała ci później co opowiadać i umrzesz z nudów, słuchając po raz enty tej samej historii, a tego nie chcemy, prawda? Tak więc będziesz musiał jakoś oddalić na bok plan zniszczenia świata - powiedziała ze śmiechem. - Nie musisz sam niczego zrobić przez te dwa dni? Kiedy pracujesz?
Kobieta powoli wspięła się na samą górę, wsadziła klucz w zamek i otworzyła mieszkanie.

[z/t -> Poddasze]

Re: Przystań

20
Karczmarz uśmiechnął się szerzej i ujawnił swoje (co okazało się zaskakującym faktem) prawie pełne uzębienie, w którym brakowało jedynie jednego prawego kła. Większość mieszkańców tej gorszej dzielnicy i ludzi wywodzących się z niższych warstw społecznych nie mieli tak zadbanych zębów. Cyryl musiał odżywiać się dobrze i dbać o swoje własne zdrowie stokroć lepiej niż każdy z przebywających u niego klientów, a ząb stracił prawdopodobnie w jakieś bijatyce. Nawet właściciel nie mógł się czuć w pełni bezpiecznie wśród takiej pijanej hałastry. Był to jednak człek bardzo sprytny, który potrafił zadbać o swoje interesy. Nie potrzebował ochroniarzy, ponieważ wśród tej dziczy miał ludzi zaufanych, którzy zawdzięczali mu zbyt wiele, aby teraz pozwolili, aby stała mu się krzywda. Bardziej martwił się jednak o swoją córkę, która z racji młodego wieku była potencjalnym celem nie tylko sprośnych żartów i komentarzy, ale również zachować jednoznacznie nieakceptowalnych przez ojców.

Mężczyzna pożegnał się skinieniem głowy, chowając srebrne monety do fartucha i zajął się obsługiwaniem kolejnego klienta. Właśnie do lady podszedł jakiś marynarz z potężną szramą, poszerzającą jego usta i długich włosach spiętych z tyłu w kitę. Od razu po przekroczeniu progu zdjął swój ciemny kapelusz i zrzucił z ramion mokry płaszcz, które położył na szynkwasie. Przy boku miał dobrej jakości rapier, którego nie powstydziłby się żaden pirat. Zabrał właściciela na słowo na bok i dyskutował na jakieś poważne tematy, co można było spostrzec po wyrazie ich obu.

Elfy zupełnie nie zwróciły uwagę na lekkie pobudzenie przy jednym ze stołów. Ciężko byłoby wyłapać jakiekolwiek zmiany nastrojów jednego uczestnika tej popijawy, jeżeli panował tam zupełny harmider. Chaos byłby zbyt słabym pojęciem na opisanie zachowania klientów rybiego oka. Biały turban jednak nie miał nic lepszego do roboty nic obserwowanie wszystkiego dookoła, a jego bystre oko dostrzegło potężnego orka, który zainteresował się przybyciem jegomościa. Furgh-tan przestał spożywać rozcieńczone piwo, które odłożył głośnym trzaskiem o ławę, aż jedna trzecia polała się na stół i jego potężną dłoń. Jego twarz wydawała się zadowolona. Nie świadczyło to o zatargach między zielonym a czarnowłosym marynarzem. Wydawało się, że łączy ich coś poważnego lub dopiero zacznie.

W tym czasie dwójka jego towarzyszy zdążyła wymienić kilkanaście ostrych słów, które gdyby mogło ranić, doprowadziłyby do poważnego uszczerbku na zdrowiu. Trzeba było przyznać, że spotkały się teraz dwa silne charaktery, które raczej nie chciały ustąpić. Dla dobra czekającej ich misji musieli jednak przystopować i zająć się swoim zadaniem. Caim mimo swojego młodego wieku miał przywódcze zapędy i umiejętności dowodzenia. Nie wiadomo jednak, czy sprawdzą się w sytuacji, kiedy stanął naprzeciw swojemu pobratymcowi, który nie pozwalał się traktować jak zwykłego podwładnego.

W końcu jednak skierowali się do portu, aby nie przedłużać dyskusji w karczmie. Mieli przecież dużo czasu podczas drogi, aby wyjaśnić wszystkie wątpliwości, a jeszcze więcej podczas podróży na wyspę, na której znajdował się klejnot będący celem ich zlecenia.

Na dworze nadal padało. Gęsty deszcz spadał na ulicę i zmywał z niej wszystkie brudy czy grzechy. Była to najgorsza dzielnica w całej pięknej Eroli. Z powodu słabej kanalizacji miasta woda spływała po całej drodze w dół, aż przypominała rzeczkę. Żeby dostać się do nabrzeża nie trzeba było daleko pójść, ale w taką pogodę było to nieprzyjemne. Choć ledwo wyszli na zewnątrz, a już byli cali mokrzy. Nawet wodę mieli w butach. Przystań rybacka była małą boczną częścią całego wielkiego portu, a była oddzielona pasmem wolnej przestrzeni, co dodawało jeszcze bardziej kontrastu między obydwiema częściami. Tam było wiele wielkich masywnych statków i mniejszych łodzi. Jedne wydawały się bardziej majestatyczne, a inne należały do uboższych kupców czy poławiaczy. Wszystkie jednak były w pełni sprawne i dobrej jakości. To tam najbardziej tętniło życie, choć w takich warunkach panowała tam pustka. Tylko jeden okręt, który miał niedługo odpływać był załadowywany i kręciła się tam zgraja tragarzy. Po ich stroni również nie było prawie nikogo. Był tu jednak skrzypiące miejscami dziurawe pomosty, na których trzeba było uważać. Nikt nie chciał przecież pokaleczyć sobie nogi, czy wpaść do wody (choć i tak byli już tak mokrzy, że nie robiłoby to żadnej różnicy). Stały tutaj w większości stare kutry i niewielkie jachty żeglowne.

Caim widział już prawie na końcu platformy ich łódź typu jol o jednym większym maszcie i drugim na rufie drobnym 1/3 wysokości poprzedniego. Oba miały skośne ożaglowanie. Tego typu jachty dobrze nadawały się jedynie do żeglowania po spokojniejszych wodach archipelagu, którego morza otwarte były otoczone przez wyspy. Nie czekała ich daleka podróż, ale tego typu jednostki były tymi mniej wygodnymi o malutkich kajutach. Na pokładzie stał już jeden mężczyzna z zarzuconym na siebie szarym płaszczem, który nie chronił już go przed wodą. Nie wydawał się jednak jakiś niezadowolony z tego powodu. Był już przyzwyczajony do takich warunków. Był przecież marynarzem. Z tej odległości można było stwierdzić, że był starszym wschodnim elfem o ciemnej karnacji, krótko ściętych włosach i szczupłej budowy. Nawet nie wiedzieli ile siły kryje pod swoimi brudnym ciuchem. Wydawał się kręcić po statku trochę zniecierpliwiony. Rozglądał się po przystani i spostrzegłszy trójkę osób, zaczął się im przypatrywać z większym zainteresowaniem. Nie pomachał w ich stronę, ani nie odezwał się, kiedy zbliżyli się do jachtu, który na burcie miał wypisaną swoją nazwę „Półtoragłowiec”, która odnosiła się prawdopodobnie do niebezpiecznych stworzeń zamieszkujących archipelag.

Re: Przystań

21
W końcu nadeszła pora w której cała trójka mogła opuścić obskurną spelunę, wypełnioną zapitymi mordami. Hańbiące miejsce dla prawdziwych mężów, dlatego też Van chciał jak najszybciej ruszyć w drogę. Tuż przed wyjściem uwagę młodego wojownika przykuła pewna postać. Pojawił się tak naprawdę znikąd co tylko dodawało tajemniczość całej tej sytuacji. Bez zbędnych powitań zaczął rozmowę z karczmarzem ale tego uszy młodzieńca już nie mogły słyszeć. Biały-turban musiał powiadomić o tym swojego towarzysza na wypadek gdyby coś mogła się z tego wywiązać. To był dopiero początek rozwijającej się sytuacji, bowiem przybyciem człowieka zainteresował się również Ork. Gdyby karczmarz podzielił się tym co widział i nie daj Bóg słyszał mogłoby dość do kłopotliwej sytuacji. Vandraw niezwłocznie ruszył w kierunku Caima, podrywając go z miejsca i dyskretnie dając znać że pora się ulotnić. Nie było czasu na gadanie a tym bardziej na zwracanie na siebie uwagi.
― Karczmarz, człowiek i ork... Wynośmy się stąd... ― powiedział to poważnym ale zachowującym spokój tonem. Miał nadzieję że czarodziej również dostanie natychmiastowego olśnienia i opuści karczmę.

Pogoda średnio sprzyjała oddaleniu się, padający deszcz odstraszył całe towarzystwo i nie dało się tak po prostu rozpłynąć w tumie. Pozostało tylko dostać się na wyznaczone miejsce spotkania i odpłynąć na nieznaną im wyspę w nadziei że nikt ich nie będzie śledził. Kiedy tylko oczy Vana ujrzały okręty był on zdumiony jak wiele potrafi wznieść ludzka ręka. Chociaż ich plac był nieco w innym kierunku i bardziej dołujący z wyglądu. Okazało się że zleceniodawca mówił prawdę i już ktoś na nich czekał, pozostało tylko aby któryś z elfów przeszedł do rozmów. Biały-turban mając na uwadze bezpieczeństwo całej ekipy rozglądał się czy aby na pewno są sami.
― Tylko Jeden? ― rzekł zdziwiony w kierunku swoich nowych towarzyszy.

Re: Przystań

22
Czarodziej był zawiedziony i jedynie przytaknął po słowach Elfa. Wysoki Elf zachował dla siebie komentowanie zachowania Caim'a, ponieważ jego zdaniem był on zbyt agresywny i nie powinien w taki sposób startować do nowo poznanego kompana. Co prawda Valandil jest postawiony w niekorzystnej sytuacji, lecz istnieje jeszcze wiele możliwości i dróg, by okrzesać pobratymca. Towarzystwo pośpiesznie wyszło z karczmy, gdy Vandraw poinformował o dwóch podejrzanych typach, którzy mogli knuć coś niemiłego. Po słowach wojownika dodał tylko owe słowa.― Człowiek dobrze mówi, powinniśmy się czym prędzej zmywać i załadować na statek. Następnie zrobić to co do nas należy.

Lekko zmartwiony sytuacją mag postarał się zachować spokój. Gdy szli tak po uliczkach Portu Erola oglądał się co chwilę, szukając swymi oczyma człowieka w towarzystwie orka. Spojrzał na wojownika, po czym położył swą dłoń na jego ramieniu, by być pewnym, że słucha on jego słów. ― Jeśliby doszło do jakiejkolwiek walki, proszę Cię, Vandrawie byś dotrzymał przez kilka pierwszych chwil mego towarzystwa. Twa skóra stanie się twarda jak kamień, oraz siła poprawi się o wielokroć. Więcej o moich umiejętnościach dowiecie się potem. Jak na razie nie mamy na to czasu, ani nie jest to dobre miejsce. Wszędzie w okół nas są uszy pragnące informacji.

Ściągnął swą rękę z ramienia Van'a i tym razem skierował swój wzrok na statki, które przybiły do portu. Wiele z owych statków było naprawdę pięknych i sprawnych. Val szukał swymi oczyma statku, którym mieli udać się do wyznaczonego miejsca. Gdy Caim ujrzał statek do którego mieli się załadować, Val postanowił puścić go przodem i pozwolić mu mówić, jako iż znał detale całej misji i tym podobne. Wysoki przygotowywał się do ponownego zmierzenia się z bardzo ciasnymi jak na jego wzrost kajutami, w których czuł się jak ściśnięta w spodniach kanapka.

Re: Przystań

23
Kompania opuściła karczmę i obrała kierunek na port w którym miał czekać na nich przewoźnik. Jego towarzysze nagle ożywili się, gdyż zaobserwowali dziwną rozmowę orka, człowieka oraz karczmarza. Caim po wysłuchaniu ich, nie podzielał zdenerwowania, choć bardzo podobało mu się ich zaangażowanie i czujność.
Nie przejmujcie się tym na razie, ale bądźcie czujni. Oczy szeroko otwarte, jeżeli zaobserwujecie coś co może nam bezpośrednio zagrażać lub przykuje waszą uwagę i będzie się wam wydawało, że jest to ważne, powiedzcie Chandi. Na to hasło od razu przyjmujemy postawę bojową. - w Eroli czuł się bezpiecznie i nie spodziewał się żadnych trudności. Te mogły pojawić się po odpłynięciu lub w trakcie wykonywania misji, jednak na razie nie zaprzątał sobie głowy tamtą trójką, ważniejsze było zadanie i wykonanie go, choć dla pewności sprawdził czy łuk leży odpowiednio a ręka powędrowała w okolice kołczanu...

Pogoda była wręcz paskudna, deszcz zalewał wydeptane ulice portowego miasta zamieniając je w prawdziwe grzęzawisko. Zwiadowca spojrzał w górę, strugi deszczu obmywały jego ponurą twarz, nie trzeba było być znachorem albo szamanem od pogody by z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że cholerstwo szybko nie minie. Miało to też swoje plusy, jeżeli natkną się na jakieś straże, będą raczej mniej aktywne niż zwykle, nikt w końcu nie lubi moknąć. Caim westchnął ciężko, poprawiając przemoczony do suchej nitki płaszcz.
Nienawidzę mokrych ubrań, bardziej nienawidzę chyba tylko rozwodnionego piwa i idiotów.Długouchy rozglądnął się dokładniej. Zabudowa zaczęła powoli zmieniać się, podobnie droga, która stawała się coraz lepsza i nie wyglądała już jak totalne bagno. Świadczyło to o jednym, niemal dotarli do celu. Jego wyostrzony słuch wyłapał pierwsze odgłosy fal.
Już niedaleko, trafiłeś w beznadziejny okres Valandirze, pogoda jest do dupy, choć zazwyczaj jest tu bardzo ciepło. Deszczowe dni zdarzają się rzadko. Sama Twoja decyzja by przybyć do tego miejsca jest dziwna, magowie raczej nie lubią brudzić sobie rączek i szukają dobrze płatnej i łatwej pracy pod królewską spódnicą. Erola jest miastem w zasadzie niezależnym. Szczęśliwie nam panujący ma tu tak na prawdę gówno do gadania i rządzi tu przede wszystkim syndykat tygrysa i silniejsze gangi. Na waszym miejscu nie powtarzałbym jednak tego strażnikom, bardzo się denerwują gdy to słyszą. - Caim przerwał na chwilę, gdyż w oddali dostrzegli keję oraz pierwsze statki. Wystarczyło pokonać kilka metrów, by jego oczy odnalazły właściwy jol, przyśpieszył kroku by jak najszybciej pokonać pozostały dystans. Gdy już dotarli, łucznik zrzucił przemoczony kaptur i spojrzał w górę na samotnego marynarza.
Witaj, jak mniemam Zygfryda z Olśnicy? Pozdrowienia od wspólnego przyjaciela.- rozpoczął rozmowę w języku archipelagu, co mogło być kłopotliwe dla jego towarzyszy którzy zapewne niewiele z tego zrozumieli. Elf jednak uważał, że skoro język zna i ma do czynienia z pobratymcem, wypada rozmawiać w mowie ojczystej. Po upewnieniu się, że trafili odpowiednio, chłopak wyciągnął rękę do marynarza i dodał ― Wybacz za spóźnienie lecz coś nas zatrzymało, mam nadzieję, że okazja do pożeglowania wynagrodzi Ci tą zwłokę.

Re: Przystań

24
Mężczyzna wyszedł na spotkanie z nimi. Zszedł do nich na prowizorycznej kładce wykonanej ze zbitych ze sobą desek. Raczej na pokład tej jednostki nie wchodziły znane i szanowane persony. Nie panowały tutaj warunki jakich można byłoby się spodziewać po zamożnym kupcu. Z drugiej strony nie można było zaprzeczyć, że czekała ich zadanie, które nie wymagało wygód, ale konkretnych rozwiązań. Nikt nie zamierzał wydawać pieniędzy, aby dojechali na miejsce zrelaksowani. Mieli zdobyć klejnot, a nie rozkoszować się widokami archipeladzkiej laguny. Choć owa była naprawdę piękna i potrafiła zaprzeć dech w piersi. Można było tutaj odnaleźć charakterystyczną tylko dla wyspiarskiego klimaty- faunę i florę. Poza tym nigdzie indziej nie było tak pięknych koralowców i możliwości obcowania z tak niezwykłymi morskimi stworzeniami. Ciepłe wody pozwalały na rozwój wyjątkowych zwierząt.

- Witajcie. Tak to ja. Przypuszczam, że mam styczność z Caimem i jego drużyną – zaczął konkretnie w języku wschodnim i zerknął od góry do dołu na przewodzącego im elfa. Jego wyraz twarzy był lekko pogardliwy, ale prawdopodobnie taka jego natura. Zresztą już z dala wydawał się taki niezadowolony. Niektórzy już takie pierwsze wrażenie robią. W jego ustach język był trochę bardziej szorstki i mniej dźwięczny. Łucznik od razu poznał dialekt chandi, który charakteryzował się uproszczoną gramatyką i mniej barwnymi słowami. Nie było się co dziwić, ponieważ mieszkańcy tamtych regionów nie potrzebowali tak bardzo pięknego języka. Było tam więcej plantatorów, farmerów i rybaków. Pozostała dwójka jednak nie miała szansy wyłapać tej znaczącej różnicy. Nie pochodzili przecież z tych regionów i przebywali tu zbyt krótko, aby wyczuć owe niuanse. Dla elfickiego mieszańca był to ważny znak. Zupełnie inaczej powinno się obchodzić z rodowitym erolczykiem, a inaczej wobec przedstawiciela stolicy. Wobec mieszkańców północnych wysp trzeba być konkretnym bez zbędnej etykiety i sztucznej paplaniny. Nie każdy oczywiście mieszkaniec Dekha Chandi był taki sam. Jednak trudniący się typowymi dla wyspiarzy zawodami, raczej preferowali pragmatyzm językowy (ale również życiowy).

- Victus poinformował mnie o waszym przybyciu. Ruszajmy jak najszybciej. Pogoda niezbyt gościnna, ale nie zapowiada się burza. Wiatr nam sprzyja i wieje z zachodu. Powinniśmy z niego skorzystać. – kontynuował rozmowę już w powszechnym języku widząc zakłopotanie na twarzach pozostałej dwójki. Wiedział, że nie wszyscy posługują się przynajmniej płynnie wschodnim. (Niektórzy mieli problem nawet z jednym językiem). – Ruszajcie na pokład. Zostałem opłacony, aby was przewieść, a nie dyskutować.

Zygfryd wszedł na jacht i stuknął głośno w podłogę i zawołał w języku wschodnim resztę załogi. Nie było ich zbyt wielu, jak mogła przypuszczać część nieobyta z morskim trybem życia. Na tego typu jol było to zwyczajne. Nie potrzebował on wielu marynarzy do obsługi. Był to przecież dwumasztowiec, choć w gwarze żeglarskiej często nazywany półtoramasztowcem z racji tego, że tylni był o wiele mniejszy. Tego typu jacht nie służył za transportowanie towarów, ani funkcji obronnej większych jednostek. Był przeznaczony jedynie do podróży po spokojniejszych wodach, a więc nie nadawał się również na podróż z Archipelagu do Keronu. Choć historia donosi o takowych śmiałkach, którzy przedarli się przez wzburzony ocean i dopłynęli do Ujścia (które obecnie od kilku lat było w twardych rękach zielonych). Nie był to okręt przepiękny, którym mógłby się poszczycić jakiś zamożny kupiec. Posiadał jednak swój urok. Miał maszty koloru pergaminu. Burta statku zaś była pomalowana zieloną farbą, która miejscami odpadała. Przydałby się remont owej jednostki, choć pływanie na jej wytartym pokładzie raczej nie było niebezpieczne. Wszystko było tutaj sprawne.

Wyszedł spod pokładu kolejny śniady elf z archipelagu, który był nieco młodszy od swojego towarzysza. Miał głowę ściętą na zero i założoną na nią granatową chustę, ale teraz na jego chudym ciele spoczywał gruby płaszcz. Nawet on nie był w stanie ochronić go przed rzęsistym deszczem. Nie odezwał się i ruszył do kładki, po której przeszłą już cała dwójka. Ściągnął, a następnie za pomocą bosaka odepchnął łódź. Robił wrażenie zupełnie niezainteresowanego nowymi pasażerami „Półtoragłowca”. Drugi mężczyzna, który pojawił się był również rodowitym mieszkańcem wysp. W przeciwieństwie do pozostałej dwójki był jednak człowiekiem. Miał charakterystycznie opalone ciało. Kiedyś za pewne można było stwierdzić, że był brunetem, ale obecnie był zupełnie siwy o kolorze popielatym. Ciało miał pomarszczone i przypominał suszoną śliwkę. Ciemnie oczy zapadnięte głęboko w czaszkę. Był chuderlawej budowy. Miał gęstą brodę i bujną czuprynę zupełnie niepoukładaną. Na głowie miał założoną czapeczkę. Miał również narzucony płaszcz. Okazało się, że porusza się bardzo żwawo jak na swoją posturę i wiek. Sięgnął do żagli, które rozłożył bardzo sprawnie. I już po chwili jol płynął zgodnie z kierunkiem wiatru. Powoli zaczęli opuszczać port kierując się ku wyspie, o której wspomniał im Victus.

-Jak widać jest nas więcej niż Tylko Jeden – powiedział dowodzący nieliczną załogą mężczyzna, po czym dodał wskazując na początku na elfa, a później w kierunku człowieka – to jest Ledi i Shalan. Dajemy sobie radę w trójkę od wielu lat. Nic wam się nie stanie. Przydałby się jednak zastrzyk srebrników, aby przetrwać jeszcze tych kilka lat i wyremontować naszą starą szkapę.

- Witajcie na Półtoragłowcu – machnął w ich stronę zachrypniętym głosem brodacz. Jego dłonie były nieproporcjonalnie długie a ich spód gruby i szorstki. Uśmiechnął się prezentując przerzedzone uzębienie. Wśród marynarzy z biedniejszych staktów było to bardzo popularne, ponieważ nie mogli sobie pozwalać na tak zróżnicowaną dietę, która była bogata we wszystkie niezbędne składniki odżywcze.- Czeka nas niekrótka podróż. Mogę wam pokazać kajutę, gdybyście chcieli zdrzemnąć się lub przeczekać rejs w bardziej wygodnym miejscu - Człowiek wydawał się bardziej sympatyczny i towarzyski niż pozostali towarzysze, a na pewno o wiele bardziej niż Ledi.

Re: Przystań

25
Wszystko szło po myśli trzy osobowej grupy, która znalazła się na statku i mogła czekać aż dopłyną do celu. Opłaceni specjaliści byli na tyle w porządku że pozwolili im zejść do kajuty co spodobało się Vanowi, gdyż nie był miłośnikiem morskich wycieczek. Pomysł na spokojne przeczekanie gdzieś pod pokładem całej tej podróży wydawał się coraz bardziej kuszący. Wojownikowi nie pozostało nic jak przywitać się z całą załogą lekkim pochyleniem głowy i skorzystać z propozycji wypoczęcia. Jeśli mają odbić jakiś wartościowy kamień to pewnie nie obejdzie się bez bitwy a do tego trzeba energii. Nie tracąc czasu Biały-Turban podszedł do Caima i oznajmił że będzie wolał iść do kajuty.
― Zejdę Wypocząć... Przydadzą mi się siły na później... ― rzekł cicho, aby tylko ich dwójka usłyszała. Być może będą musieli czuwać dzień i noc a do tego trzeb sił. Jeżeli jest okazja zregenerować siły to warto ją wykorzystać na ile się da.
Innym interesującym faktem były słowa czarodzieja które mogły mieć różne znaczenie. Van nie wiedział zbyt dużo o tej klasie elfów ani o ich umiejętnościach. Jeśli Valandill faktycznie mógł sprawić że wciągu kilku chwil siły wojownika zwiększą się, to czyni całą grupę dość ciężką do pokonania. Biały-Turban rozłożył się w wygodnym miejscu dając ulgę swojemu ciału. Mimo wszystko wciąż miał pod ręką swoją broń gdyby zaszła konieczność walki oraz tarczę na której spoczywał. Miał nadzieję że jeden z towarzyszy zejdzie pod pokład i dopracują pierwszy etap planu. Czasu na wyspie będzie coraz mniej a teraz mogą się jeszcze przygotować.

Re: Przystań

26
Drużyna weszła na statek, który ku zdziwieniu Wysokiego Elfa był obsługiwany przez jedynie trzy osoby, a mianowicie Zygfryda, Ledi i Shalan. Valandil nie przykuł zbyt bardzo swego wzroku na przewoźnikach, lecz bezzwłocznie przekazał im ważną informację. ― Nie wiem czy kiedykolwiek wam się to przyda, lecz nazywam się Valandil. Kontynuując, gdybyście zauważyli jakiś statek podążający za nami, szybko dajcie mi znać. No, a jeżeli ujrzycie tam Orka w towarzystwie człowieka z szabelką to też o tym informujcie, co prawda ciężko to będzie ujrzeć, ale liczę na was. Trzeba będzie się towarzystwa pozbyć, ale to już zostawicie w moich rękach, to wszystko.

Gdy skończył swą wypowiedź ujrzał wojownika idącego w stronę kajut. Była to okazja dla dwójki, by polepszyć swoje relacje. Vandraw leżał już w swej kajucie. Czarodziej zapukał do drzwi, czy cóżkolwiek tam było i nie przedłużając odezwał się. ― Vandrawie, to ja Valandil. ― Gdy wojownik otworzył mu drzwi, ten postarał się wślizgnąć tam choć trochę, by dobrze widzieć swego rozmówcę, po czym kontynuował. ― Chciałem z Tobą porozmawiać o kilku sprawach. Wiem, że zbyt rozmowny nie jesteś, lecz sytuacja tego wymaga, a ja chcę zwiększyć nasze szanse na przetrwanie jak najbardziej, a więc słuchaj, a jeśli czegoś nie rozumiesz, dopytuj się. Postaram się objaśnić Ci moje umiejętności, jako iż widzę że nasza współpraca będzie owocna. To, co nie powinno Cię bardzo interesować powiem Ci ogólnikowo, a więc potrafię ciskać kulami ognia, tworzyć z ziemi rozgrzane kolce, potrafię leczyć rany i tworzyć wielkie lodowe tarcze, ale najmniej się chcę skupić na tym. Tak jak już Ci mówiłem, mogę Cię cholernie wzmocnić, lecz nie chcę teraz tego demonstrować bo rozwaliłbyś tą kajutę jednym strzałem, ale jestem w stanie ukazać Ci drugie zaklęcie, które zamieni Twoją skórę w kamień. Sam zobacz. ― Czarodziej w tym momencie położył rękę na ramieniu Człowieka, skupiając się na wykonywanej czynności. Zgromadził w swej dłoni pewną ilość energii magicznej i starał się powoli przelewać ją do ciała wojownika. Mogło to wyglądać dziwnie i jednoznacznie, ale nie taki był zamysł całego tego cyrku. Po chwili czar powinien zacząć działać i w tym momencie Elf kontynuował dialog. ― Teraz się nie bój, zobaczymy czy wszystko działa. ― Mag złapał za swój sztylet i przejechał nim po ręce mężczyzny. Sztylet nie powinien zadać żadnych obrażeń, a zwyczajnie przejechać po ręce jak po płaskim kamieniu. Jeśli wszystko poszło po myśli uszatka, dodał on jeszcze kilka swych słów. ― To na razie na tyle. W przyszłości będę w stanie usprawnić Twój ekwipunek, lecz prawdopodobnie nie jesteśmy na to gotowi. Potrzebuję do tego warunków, narzędzi, oraz musimy nawiązać więź. Nie chodzi mi tutaj o taką więź, zwyczajnie musimy się szczerze przyjaźnić. Tak to działa i na Twoim miejscu skorzystałbym z tej okazji, ponieważ lepszej możesz nie znaleźć. Wszystko rozumiesz? ― Mag zakończył swą część rozmowy i czekał na komentarz Vandrawa. Chciał też się upewnić czy są jakieś niejasności. Pragnął to szybko zakończyć, żeby wojownik mógł odpocząć i zregenerować swoje siły. Val' również chciał się trochę zdrzemnąć, chociaż wiedział, że przy jego wzroście spanie wygodnie gdziekolwiek w tych okolicach jest prawie niemożliwe. Teraz wystarczyło czekać...

Re: Przystań

27
Jol odbił od brzegu rozpoczynając kolejny etap przygody. Uszy elfa wychwyciły przyjemny dźwięk dzioba przecinającego morską taflę, dźwięk ten przywołał miłe wspomnienia a na twarzy chłopaka zawitał lekki uśmiech, jego humor wyraźnie się poprawił. Dwójka jego towarzyszy gdy tylko usłyszała o możliwości odpoczynku w kajutach, natychmiast z tej propozycji skorzystała. Caim nie dziwił im się w zupełności, pogoda była do dupy i wypadało choć chwilę przed misją odpocząć, sam nawet postanowił z tej propozycji skorzystać. Dziarskim krokiem ruszył za Shalanem który zgłosił się na ochotnika by pokazać gościom ich miejsce. Łucznik skinieniem głowy podziękował brodaczowi i wszedł do swojej nory. Było to dość ciasne pomieszczenie z twardym łóżkiem oraz niewielką półką na stałe przymocowaną do ściany. Bardzo rozsądne rozwiązanie, gdyż przynajmniej pasażer miał pewność, że w razie problemów nie będzie latał wraz ze swoimi gratami po całym pomieszczeniu. Ściągnął z siebie przemoczony płaszcz i rzucił niedbale na półkę. W takim stanie i tak nie stanowił żadnej ochrony, a był cień szansy, że nim przybiją na wyspę, choć trochę obeschnie. Jednym zgrabnym ruchem wyciągnął miecz i położył go na kolanach.
― Czas sprawdzić ekwipunek - była to standardowa procedura którą wykonywał Caim przed każdą misją. W momencie zagrożenia jedynie sprawny oręż mógł gwarantować życie, nie można cały czas liczyć na swych towarzyszy, nie ważne jak bardzo im się ufa. Zdjął rękawicę z lewej ręki, następnie podsunął ostrzę i delikatnie naciął najmniejszy palec. Ostrze powinno z łatwością przeciąć skórę. Zwiadowca skrzywił się, miecz wydawał się faktycznie przygotowany. Naciągnął rękawice i schował płynnym ruchem miecz do pochwy. Kolejnym etapem było sprawdzenie łuku. Chłopak szukał pęknięć na całej długości ramion oraz dokładnie przeglądnął cięciwę. Używanie uszkodzonego łuku było niebezpieczne, gdyby pękł podczas naciągania mógł poważnie poranić dłonie, zaś zerwana cięciwa była niczym bicz... Raz był świadkiem takiego zdarzenia. Wschodniak któremu się to przydarzyło, do końca życia będzie nosił na mordzie pamiątkę. Gdy skończył oglądać swój sprzęt, zarzucił go na ramię i udał się na pokład.


Skierował się w stronę relingu, nie zwracając większej uwagi na krzątających się marynarzy. Utkwił swój wzrok w wodzie, było w niej coś... magicznego. Caim czuł ulgę, wynikało to zapewne z faktu, że w jego żyłach płynęła krew ludzi archipelagu, a niemal każdy mieszkaniec wysp czuł ogromne przywiązanie do wody. Minęło mnóstwo czasu kiedy ostatnio miał okazję podróżować drogą morską, za każdym razem cieszyło to tak samo, ale nie wyobrażał sobie spędzenia całego życia na łajbie. Zdecydowanie nie należał do tych którzy lubią zostawać na długo w jednym miejscu, było to zbyt nudne. Deszcz siąpił niemiłosiernie i tak jak zakładał, nie zapowiadało się na szybką poprawę. Kiepska pogoda nie sprzyjała również w podziwianiu widoków, choć sprawne oko zwiadowcy dostrzegało jeszcze śmierdzącą erole, która z tej perspektywy mimo wszystko wyglądała dość imponująco.
Mam kilka pytań - rzekł Caim wystarczająco głośno by tamci go usłyszeli ― Jako stare wygi wiecie zapewne co nieco o rejonach w które się udajemy. Jeżeli nie z własnego doświadczenia to zapewne słyszeliście jakieś plotki. Wielkość wyspy, fauna ją zamieszkująca, tubylcy. Obiło się wam coś o uszy? Takie informacje mogą być bardzo pomocne. - łucznik odwrócił się w stronę załogi opierając się plecami o reling. Założył ręce na piersi i wbił wzrok w mężczyzn czekając aż któryś zabierze głos.

Re: Przystań

28
Przestrzeń pod pokładem nie była zbyt duża. Niewielkie kajuty, w których były wepchnięte skrzynie, beczki, poprzybijane meble i prycze. Jedno pomieszczenie było zamknięte na klucz, a reszta zupełnie dostępna. Po ich ocenie można było stwierdzić, że musi być to pomieszczenie przeznaczone dla Zygfryda. Nie było tutaj wygodnie ani ładnie. Wszystko skrzypiało i robiło wrażenie niezbyt bezpiecznego. Nie znajdowali się przecież na obszernym okręcie, który zajmował się przewożeniem towarów. Była to zwykła jednostka służąca do podróży między wyspami. Tego typu jachtów było tutaj bardzo dużo. Mieszkańcy archipelagu przecież musieli się w jakiś sposób przemieszczać między poszczególnymi miastami, a była to jedyna możliwość. Nic dziwnego, że ich kultura jest tak bardzo związana z marynarstwem. To nieoddzielna część ich życia. Powiada się, że wyspiarze mają słoną krew.

Caim nie mógł zbytnio podziwiać widoków, ponieważ ciągle padał nieznośny deszcz. Był jednak znacznie słabszy niż w momencie, kiedy opuszczali Erolę. Niebo jednak było zasnute gęstymi ciemnymi chmurami. Fale uderzały gwałtownie o burtę statku, bujając nim. Z racji niewielkiego ciężaru owej jednostki, bardziej odczuwali falowanie. Nie było to przyjemne, ale potrafili to znieść. Najbardziej przeszkadzało to Vadrawowi, ponieważ nie czuł stabilnego gruntu. Miał uczucie jakby zaraz miał spaść z łóżka, albo coś miałoby się na niego stoczyć. Nie potrzebował wygody, ale nie przepadał przecież za brakiem kontroli. Tutaj zaś wszystko zależało od marynarzy. Gdyby teraz uderzyli w jakieś głazy i zatonęli, nie mógłby przecież nic zrobić.

- Pływamy po tych wodach dłużej niż ty stąpasz po ziemi. Ta łajba była w naszych rękach już wtedy, gdy ty sikałeś w spodnie. Dzielnie nam służy, choć brakuje jeszcze jednej ręki do pracy. Nasz brat rozchorował się okropnie i przypuszczamy, że z tego nie wyjdzie. Jakaś dychawica go złapała czy inne cholerstwo. Rzęzi jak stara orczyca podczas chędożenia – trochę zboczył z tematu kapitan, który właśnie stoi przy kole sterownym, ale zaraz wrócił do odpowiedzi na pytanie, które mu zadał łucznik – To niewielka Wyspa Grot, którą czasem nazywa się Różową Łuną. Wszystkie nazywa doskonale nawiązują do jej niepowtarzalnego charakteru. Jest w większości kamienista. Powstała kilkaset lat temu z wybuchu wulkanu Xalid. Wcześniej znajdowała się tam niewielka osada oraz świątynia Drwimira, jako patrona ognia. Po wybuchu duża część poszła na dno, a resztę pokryła skała magmowa. Teraz tylko wschodnie wybrzeże, gdzie stoi rozbity statek jest porośnięte przez gęste trawy. W pozostałościach góry znajduje się system grot, w których niegdyś znajdowały się kratery. Mieszkają w nich Grotarze czyli plemię istot goblinopodobnych. Są dość rozumne. Potrafią wytwarzać broń z kamienia. Są bardziej rozumne niż mogłoby się wydawać. Nie zbliżają się jednak raczej do brzegów i nie są zagrożeniem dla przepływających statków. W tamtej okolicy trzeba uważać na miejscowe mielizny. Wyznają Pana Cienia i Ognia, co świadczy, że nie są takie głupie. Zwierzętami nie są. Zwierzęta nie modlą się. – zablokował ster i zszedł na dół, aby pomóc ze spuszczeniem jednego z żagli. Zerwał się mocny wiatr, a więc dla bezpieczeństwa czasem jest trochę zmniejszyć opór – O czym ja to? O wyspie. A wiesz czemu fioletowa łuna? Bo niektórzy gadają o złożach agrenitu, który znajduje się pod górą, a który pod wpływem pochodni grotarzy rozświetla na różowo w okolicach wyspy taflę wody. Ja żem tego nigdy nie widział.

Re: Przystań

29
Podróż starą łajbą nie należała do najprzyjemniejszych a do tego nie było gdzie wypocząć. Wszystko się kołysało, zakłócając chwilę na regenerację przed misją. Trzeba było to po prostu przetrzymać, nie zważając na to jakie były warunki. Do towarzystwa miał tylko Elfa-Czarodzieja który nalegał na dziwne eksperymenty,
mające na celu wzmocnić wojownika. Sztukmistrz mówił mądrze ale z takimi umiejętnościami trzeba być ostrożnym. Valandil zaczął mówić o tym co potrafi stworzyć, jakich żywiołów używać i to co z nich formuje. Sam jeden mógłby zdziesiątkować niejeden oddział w mgnieniu oka sam nie odnosząc żadnych obrażań a nawet jeśli to się z nich uleczy. Człowiek przez chwilę zastanowił się jak można pokonać kogoś takiego ale szybko odrzucił myśl. Ku jego zdziwieniu towarzysz pokazał mu kawałek ze swych możliwości.
― Rozumiem... Każda pomoc się przyda ― rzekł wciąż zdumiony tym co zobaczył. Ich nowy towarzysz był cennym nabytkiem i tak samo niebezpiecznym. Jedynym warunkiem aby czarny poskutkowały było nawiązanie więzi między tą dwójką. Była to dobra okazja aby nauczyć się czegoś od Elfa jeśli chodzi o porozumiewanie się z innymi.
― Będziesz mnie uczył, Valandirze... A ja będę bronił waszego życia... ― zadeklarował wojownik. Była to uczciwa cena za możliwość wpływania na siłę wojownika. Magia mogła nieść za sobą różne konsekwencje a Van chciał wynieść coś z przebywania wśród mądrych elfów. Mogły go wiele nauczyć, na pewno wyjdzie przy nich lepiej niż gdyby został całkiem sam. Po wymianie zdań wojownik znów przeszedł do wypoczynku, otwierając jedno z oczu co jakiś czas. Chciał aby ta podróż jak najszybciej dobiegła końca.

Re: Przystań

30
Całe Towarzystwo na statku było czymś zajęte, a to rozmowami, a to robotą. Valandil był ucieszony z przebiegu spraw, jako iż wszystko poszło po jego myśli. Zyskał wierność i zaufanie człowieka na czym zależało mu od pierwszego spotkania. Widocznie był zaskoczony tym co czarodziej potrafi. Elf czuł, że razem będą w stanie zniszczyć całą armię, lecz nie był do końca przekonany co do siły Caima. Miał nadzieję, że będzie on w stanie pokazać choć trochę więcej, niż mądre paplanie. Mag zebrał się i pożegnał Van'a. ―Odpoczywaj, mamy jeszcze wiele do obgadania, lecz to zostawimy na potem, trzymaj się. ― Val' wyszedł i udał się na zewnątrz. Deszcz spadł na jego twarz, lecz ten miał to sobie za nic. Nie wiedział co ma zrobić, więc zaczął się rozglądać. Widział rozmawiającą dwójkę Elfów, lecz nie chciał im przeszkadzać. Nie potrzebował żadnych informacji. Wiedział co ma zrobić, a mianowicie zniszczyć, zabić, złupić, zabrać i wrócić. Był gotów unicestwić wszystko co stało na jego drodze, dalej zachowując spokój. Swój wzrok skupił na tyle statku, rozglądając się za drugim, podążającym za nimi okrętem, jeśli takowy w ogóle istniał. We łbie zapadły mu te dwie postacie i nie mógł o nich zapomnieć. Miał dziwną ochotę natychmiastowego usunięcia ich z tego świata.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”