Re: Przystań

31
Kapitan powiedział mu tak naprawdę więcej niż się spodziewał, informacje nie dość, że były ciekawe to rozjaśniły wiele aspektów. Młodzian już teraz mógł zacząć układać zalążki planu opierając się na tym czego właśnie się dowiedział. Fakt, że "gobilny" urządziły się w jaskiniach był bardzo istotny, gdyż determinuje to cały przebieg misji. Na otwartej przestrzeni powinno zachowywać się zupełnie inaczej niż w zamkniętej. Ograniczone miejsce w jaskini z góry redukuje przewagę liczebną przeciwnika. Na niekorzyść bohaterów, przemawiał jednak fakt, że w takich systemach zazwyczaj bardzo łatwo jest się zgubić, o ile nie miało się z nimi wcześniej styczności. Trzeba więc będzie zachować ogromną ostrożność. Caim wyrwał się po chwili zamyślenia i wrócił do konwersacji ze swoim rozmówcą.

Patrząc na was, domyślam się, że gdy zaczynaliście przygodę z żeglarstwem, to moje starsze rodzeństwo srało w gacie, a nie ja- odparł elf z wyraźnym rozbawieniem. ― Nie powinniście mieć problemu ze znalezieniem chętnych na łajbę, niemal każdy rodak będzie zachwycony móc służyć na jakimkolwiek statku. W razie komplikacji Victus zapewne wam pomoże. Z radością wynagradza tych którzy fachowo wykonują swoje zadania. A dychawicy prącie w rzyć - chłopak odwrócił głowę i splunął za burtę podsumowując tym samym swoją wypowiedź. Mniej więcej w tym momencie spod pokładu wyłoniła się facjata Valandila. Łucznik skinął mu głową, jednak nie wyglądało na to by tamten chciał przyłączyć się do pogawędki. Rozglądnął się i uciekł na koniec statku wpatrując się w dal. Caim wrócił więc do rozmowy.

Z Twoich opisów wynika, że wysłali mnie na zasrane wakacje a nie na misję w której banda oszołomów może wypruć moje flaki ku uciesze Pana Cienia i Ognia. Dużo mi pomogłeś dobrodzieju i w zasadzie odpowiedziałeś na wszystkie moje niewiadome - elf zrobił chwilę pauzy ― Oprócz jednej, nie wiesz czy można się z tymi prymitywami w jakikolwiek sposób porozumieć? - elf nie spodziewał się, że otrzyma odpowiedź na to pytanie, ale kto nie próbuje ten niema. Gdyby udało im się schwytać takiego jegomościa, porozumieć się z nim i przesłuchać go, wyciągając od niego tym samym mnóstwo ciekawych i ważnych informacji to misja stałaby się znacznie prostsza. Dzięki pracy w nieco "szemranych" interesach, Caim nauczył się jak rozpracowywać żywe istoty i otrzymać niezbędne informacje, miał nadzieję, że uda mu się wykorzystać nabytą wiedzę w praktyce.

Re: Przystań

32
Mężczyzna na nowo wrócił do rozmowy ze swoim towarzyszem, ponieważ znów musiał coś zrobić przy statku. Zawiązywał jakieś liny i sprawdzał, czy wszystko jest na swoim miejscu. Caim musiał wędrować za nim i obszedł cały pokład trzeszczącego jachtu. Elf widział, że potrzebowali pieniędzy, aby zreperować ową jednostkę. Nie było ona oczywiście w bardzo złym stanie. Nadawała się do dość bezpiecznej podróży, ale nie były tutaj luksusowe warunki.

- Nie marudzimy na żadnego zleceniodawcę. Przede wszystkim na osobę, która stale składa nam zlecenia. Victus nie jest jednak osoba godną szacunku. Jest przebiegły i chytry. Jest handlarzem. Nie ma co się dziwić. Powinieneś na niego uważać. My już nie musimy. Jak nie zatoniemy z tą łajbą, to zabierze nas choroba lub śmierć przykryje w nocy swoim całunem. – mówiąc to wydawał się zupełnie poważny i nie baczył na ryzyko. Mógł przecież zrobić sobie z własnego zleceniodawcy dużego wroga. A nawet łucznik był w stanie poznać jego naturę. Erolczyk był osobą zawistną.

Wrócił ponownie do koła sterownego i na nowo zaczął sterować jachtem w kierunku przez siebie wybranym, aby dotrzeć jak najszybciej do celu. Widać było w nim pasję. Lubił pływać. Czuł się swobodnie prowadząc Półtoragłowca. Wydawał się dumnym człowiekiem.
- Nie mam pojęcia czy da się z nimi dogadać. Spróbuj. Najwyżej stracisz głowę.
*** Podróż kompani minęła długo. Nie było przecież co tutaj robić. Nie było lektur wartych przeczytania. Zresztą nie wszyscy mieli takową umiejętność. Jedynie liczne stare mapy, w których ciężko było się połapać. Byli otoczeni ze wszystkich stron wodą, która falowała statkiem. Vandraw niezbyt dobrze znosił podróż. Mdliło go trochę i jakoś czuł się nieswojo. To prawdopodobnie przez małe gabaryty statku, który kołysał się jak szalony. Reszta miała szczęście, ponieważ nie odczuwała, aż tak niewygody podróży na łajbie. Lecz i oni nie mieli zbytnio nic do roboty. Załoga nie była zbyt rozmowna. Często zamieniała ze sobą kilka zdań w nieznanym większości języku, a nawet Caim miał problem czasami ze zrozumieniem ich. Rozmawiali na temat pogody, warunków podróży i możliwych niebezpieczeństw w postaci jakiś skał czy mielizny, kiedy przepływali obok jakiś wysp.

Jedyne co mogli robić to podziwiać dziewicze widoki Archipelagu. Był to szczególnie fantastyczny widok dla maga, który siedział na pokładzie między krzątającymi się marynarzami. Nie miał nigdy wcześniej okazji zobaczyć tak cudownych widoków. Nigdzie w całej Harbii nie było tak bujnego morskiego krajobrazu. Dzikie wyspy o bujnej roślinności, skaliste samotne enklawy z ubogą florą, barwne atole o pięknych turkusowych wodach przy brzegu. W jednym momencie płynęli wraz z delfinami, które wyskakiwały z wody obryzgując ich twarze wodą. Załoga była zadowolona. To dobry znak. Pojawienie się wodnych ssaków oznaczało szczęście i bezpieczną podróż. I mieli rację ponieważ pogoda się uspokoiła i zostawili za sobą deszcz. Nie padało już i bezpiecznie zbliżyli się do określonego celu.

Przed nimi roztaczała się charakterystyczna górzysta wyspa z jednym potężnym szczytem, który był porośnięty niskimi krzewami. Dostrzec można było już teraz, że w dużej mierze podłoże jest wykonane ze skał, które z pewnością niegdyś przyniosła erupcja. Nie było tam śladu żadnej dawnej cywilizacji. Teraz tereny zamieszkiwały dzikie goblinopodobne stworzenia, których nie mieli okazji zobaczyć. Przy jedynym szerokim i głęboko wysuniętym w ocean żwirowym brzegu znajdował się niewielki statek handlowy. Na jego spróchniałych masztach wisiały resztki zerwanych żagli. Jednostka była w dużej mierze zrujnowana i obrośnięta jakimiś porostami. Przez przypadek natrafiła na mieliznę, a wyglądała teraz jak ruina.

- I jesteśmy na miejscu. Pójdźcie zawołać swojego towarzysza. Resztę podróży będziecie musieli dopłynąć łódką. Nie zamierzamy skończyć jak tamci. – stwierdził wskazując na niewielką szalupę, która była w stanie pomieścić jedynie cztery osoby. Nie była w niczym szczególna. Ot zwykła łódka.

Re: Przystań

33
Cała podróż była coraz bardziej przytłaczająca a raczej łajba jaką musieli przedostać się na wyspę. Misja im powierzone nie wydawała się trudna, co najwyżej mogła się skomplikować podczas któregoś z etapów odzyskania skarbu. Jako że pobyt pod pokładem nie należał do najprzyjemniejszych Van postanowił wyjść i sprawdzić jak daleko są. Zebrał się powoli z ziemi zabierając wszystko co posiadał i powoli ruszył ku górze. Młody wojownik gdy tylko znalazł się między marynarzami zaczął rozglądać się na wszystkie strony. Powoli docierało do niego że zaraz będą u celu i trzeba będzie ryzykować życie dla jakiegoś tam klejnotu. Jego uwagę przykuła dopiero górzysta wyspa, która miała w sobie coś intrygującego. Biały-Turban zastanawiał się z kim tak naprawdę przyjdzie im się mierzyć. Lokalizacja ewidentnie im nie sprzyjała, nie było ostatecznej drogi ucieczki, mogli poruszać się tylko po wyspie. Van wiedział że będzie tu potrzebny konkretny plan który powinni omówić. Nie tracąc czasu podszedł do elfa maga mówiąc mu o swoich przeczuciach.
― Jesteśmy na miejscu... Co dalej Magu... Wszędzie skała i nic więcej ― rzekł jak najbardziej zrozumiale. Wyspa była swego rodzaju pułapką z której na dobrą sprawę żeby się wydostać, trzeba by było wyrznąć wszystko i wszystkich. Jeżeli mają odbić kamień, będzie trzeba się przebić.

Re: Przystań

34
Valandil siedział samotnie, oglądając okoliczne wyspy i ich florę. Był zaciekawiony co mógł tam znaleźć i zarzucić do swojego alchemicznego kociołka, ponieważ stwierdził, iż jego umiejętności w tym zakresie mogłyby się wreszcie przydać i dobrym planem będzie jakąś cenną roślinność zebrać, a tego tutaj nie brakuje. Poza tym, wszystko wyglądało tu pięknie i zupełnie inaczej niż w rodzimej krainie Elfa. Był naprawdę zadziwiony wdziękiem otaczającego go miejsca. Chwilę poźniej na horyzoncie pojawiła się wyspa, a marynarze szybko dali magowi do zrozumienia, że jest ona tą, której szukali. Przysłuchując się z pewnej odległości słów kapitana udało mu się usłyszeć co muszą zrobić. Udał się więc w stronę kajut, gdzie spotkał wychodzącego wojownika. Gdy usłyszał jego słowa, bezzwłocznie odpowiedział. ― Witaj ponownie Vandrawie, z tego co rozumiem idziemy teraz po Caim'a i wskakujemy na mniejszą łódkę, by dopłynąć do brzegu. Tam już z kolei zaczniemy szukać miejsca na obóz, lub od razu przejdziemy do wykonania zadania, to jeszcze uzgodnimy. Chodź więc. ― Wraz z swym towarzyszem udał się więc do łucznika, by cała trójka przygotowała się do odpłynięcia. ― Witajcie, a więc zbieramy się za chwilę. ― Swój wzrok przeniósł na kapitana statku. ― Dzięki wielkie, przyjacielu. Trzymajcie się więc mocno, bo mam nadzieję was jeszcze kiedyś ujrzeć. ― Teraz pozostało jedynie zorientować się gdzie dokładnie łódka jest, wskoczyć na nią i płynąć w stronę pięknej wyspy która znajdowała się tuż przed nimi.

Re: Przystań

35
Podróż powoli dobiegała końca. Chłopak był rad z tego powodu, lubił morze i wiatr we włosach, ale zdecydowanie wolał działać. Zbijanie bąków na jolu, gdy ma się zadanie do wykonania? Może innym razem. Rozmowa z kapitanem łajby zakończyła się dość chłodno, choć było to do przewidzenia. Tylko łajza albo osoba posiadająca zbierzne interesy mogła mieć dobre zdanie o kimś takim. Na ustach elfa zagościł niewielki i tajemniczy uśmiech.
- Tak to już jest na tym świecie. Drobne ryby zjadane są przez grube, grube zjadają jeszcze grubsze. Czasami zaś to drobne zjedzą dużą. Bezsensowność istnienia. Miło się gawędziło, pomyślnych wiatrów.
Łucznik zeskoczył z podwyższenia i udał się do kajuty po swój płaszcz. Wziął do ręki na wpół mokre okrycie i zarzucił je na plecy.
- nienawidzę mokrych ciuchów - burknął sam do siebie i wrócił na górę by tam doczekać końca podróży. Rozsiadł się na jedej z beczek, opierając łokcie o reling. Pogoda również znacznie się poprawiła co długouchy przyjął z widoczną wdzięcznością. W międzyczasie pojawiły się delfiny, krajobraz zmienił się na wystarczająco piękny by móc bez większych problemów zbałamucić tu ładną niewiastę. Pech chciał, że na statku byli sami faceci, lekko parówkowa impreza. Caim westchnął ciężko, zaczynał żałować swej decyzji, mogli zabrać tamtą pannę z baru. W końcu jednak, kapitan tej rozpadającej się łajby dał znak, że dotarli. Narażać dupy nie mieli zamiaru więc do brzegu trzeba było dopłynąć na własną ręke. Gdy trójka zebrała się przy szalupie, Caim zaczął spychać ją do wody.
- mam nadzieję, że umiecie wiosłować..
Wskoczył do niej z gracją od razu łapiąc jedno z wioseł.
- Czekajcie na nas gdzieś tutaj. Za niedługo się widzimy - krzyknął w stronę marynarzy, następnie zwrócił się do drużyny - początek jest banalny. Dopływamy, wciągamy łódkę wystarczająco głęboko by nie zwinął jej przypływ i dobrze ją ukrywamy. Wszystko jak najszybciej by nikt nas nie dostrzegł. Dalej jestem otwarty na propozycje.
Spoiler:

Re: Przystań

36
Łódź spadła do wody z głośnym pluskiem, zwiastujac początek prawdziwego zadania, które za razem było pierwszą wspólną przygodą owej trójki. Nie znali się przecież zbyt dobrze. Byli dla siebie dość obcą zgrają charakterów. Każdy z nich inny. Każdy specjalizujący się w zupełnie innej walce i sposobie rozwiązywania problemów. Każdy pochodzący zupełnie z innej części Herbii i reprezentujący inną kulturę. Każdy z zupełnie innym bagażem doświadczeń. Teraz przyszedł czas sprawdzić, czy tak różni ludzie dadzą sobie radę w konfrontacji z prawdziwymi trudnościami.

- Powodzenia. Będziemy czekać przy okolicznej wyspie krabów. - wskazał w kierunku mniejszej lecz równie surowej wyspie. Wykonana z czarnej chropowatej skały znajdowała się w niedalekiej odległości od celu ich misji. - Mam nadzieję, że uwiniecie się przed zmierzchem, ponieważ nie zamierzamy zbyt długo tu czekać. Niech was tylko śmierć nie pochłonie.

W końcu cała trójka znalazła się na łodzi. Jedno wiosło dzierżył w dłoniach Caim, a drugie pozostało nietknięte. Ktoś musiał zdecydować się pomóc dwudziestoletniemu elfickiemu mieszańcowi. Sam nie poprowadzi łodzi do brzegu.

Mieli jednak czas na rozmowę zanim dopłyną do Wyspy Grot. Najbliżej znajdowała się żwirowo-piaszczysta plaża, na której znajdował się wrak statku. Wspominał o nim Victus. W nim miałbyć przewożony owy klejnot, dla którego cała wyprawa została zorganizowana. Wydawał się jednak dość stary. Z jego trzech masztów pozostał jeden, który również nie wydawał się już tak imponujący. Na wietrze trzepotały resztki żagli. Burta okrętu była poważnie zniszczona przez czas. Przypływy i odpływy zrobiły swoje, a wszystko dokończyła flora. Deski były spruchniałe od wody i nadżarte przez porosty. Jeszcze trochę a mocniejsze fale przewróca go i zupełnie zdruzgotają. Pozostanie po nim jedynie kupa desek. W tym momencie owe okolice wydawały się bezpieczne.

Mogli jednak równiez dopłynąć bliżej traw, gdzie łatwiej byłoby ukryć łódkę. Nie musieliby jej wciągać głeboko na brzeg, aby schować w zaroślach. Miejsce to wydawało się równie spokojne jak plaża. Najgorszym wyborem byłoby dopłynięcie do skalistego terenu. Mogliby przez przypadek uszkodzić łódź. Poza tym nie byłoby gdzie ukryć jej.

Re: Przystań

37
- Dobra, łajzy! Brać kurs na ten port! - zawołał po krótkiej rozmowie z zaklinaczem Wartusem Kalas, kapitan statku "Łza Ula", który od kilku lat pływał po morzach Herbii stając się wrzodem na tyłku drobnych kupców próbujących prowadzić handel morski na Archipelagu. Większych statków albo tych eskortowanych raczej unikali, wiedząc że nie mieliby z nimi szans w bezpośrednim starciu, jednak dla mniejszych nie mieli litości. W południowych portach zawsze znalazło się miejsce, gdzie można było opchnąć wszystkie, nawet funta kłaków nie warte towary, o ile wiedziało się gdzie szukać...

Minęło już pięć miesięcy, odkąd owa wesoła kompania ostatni raz postawiła nogę na suchym lądzie. To już dość długo, co miało swój wyraz zarówno w stanie technicznym statku, jak i jego zaopatrzeniu, ale też morale załogi. Stałych jej członków było bowiem niewielu: Kalas - kapitan, pół-elf, choć niemal wszyscy uważali go za wyrośniętego człowieka o ciemnej karnacji, jedyny mający tu wiedzę o nawigacji, dziarski chop potrafiący użyć miecza tak stalowego, jak tego naturalnego, jednak potwornie przesądny, mający bzika na punkcie tych wszystkich wróżb i innych pierdół. Nie podjął żadnej ważnej decyzji bez obgadania tego z Wartusem, krasnoludzkim medykiem z Oros. Straszny był z niego dziwak, zdecydowanie najbardziej ze wszystkich członków kompanii rzucał się w oczy. Najmniejszy z nich wszystkich, ale też o najbardziej złowrogim i dziwacznym wyglądzie. Cały był w tatuażach, sięgającą mu do kolan rudawą brodę miał związaną w dwa warkocze, do tego na każdym palcu miał po dwa-trzy pierścienie, kolczyki z kości w uszach i mnóstwo amuletów. Był straszliwym mrukiem, który był wiecznie nie w humorze. Niemniej był tu niezwykle potrzebny i strata jego oznaczałaby odcięcie krwiobiegu całej tej kompanii. Miał brata Wertusa, który był jakąś personifikacją tego jak wyglądałby Wartus, gdyby wyglądał normalnie... Był identycznego wzrostu co brat i w zasadzie tej samej budowy, choć nie wyglądał tak złowrogo. W gburowatości jednak krewniaka zdecydowanie przewyższał, był zwykłym tłukiem, ale lubił rządzić i potrafił zmusić innych do posłuszeństwa, dlatego został bosmanem. Czasem sporo było z nim śmiechu... Był jeszcze Dolag, goblin który robił za kucharza. Wyglądał jak typowy potwór z bajek dla dzieci, którego twarz kazała ludziom ronić łzy, dlatego rzadko kiedy wychodził spod pokładu, gdzie wędził ryby i gotował glony. Był jednak mimo wszystko chyba najbardziej sympatyczną postacią z całego tego dziwnego zbiorowiska...

Wszyscy pozostali członkowie załogi byli zatrudnionymi najemnikami, z którego trzeba było się rozliczyć. Do tego uznali, że wpierdalania planktonu to jednak mają już serdecznie dość, więc w ostatnich tygodniach o mały włos nie doszło do buntu. Zatem kapitan Kalas, oczywiście zasięgnąwszy rady Wartusa, zdecydował się wziąć kurs na najbliższy port - Erolę. Dopłynęli tam dość szybko i powoli zaczęli się szykować do wyjścia i załatwienia najbardziej naglących spraw.

- Ruchać mi się chce - oznajmił Wertus podciągając spodnie, kiedy postawił wreszcie nogę na suchym lądzie. - Zapłać tym zjadaczom wielorybiego gówna ile im żeś obiecał i chodźmy do "Pachnącej Panny" - mówił o najbardziej znanym burdelu w okolicy. Cóż, jak na prawdziwego marynarza przystało, Wertus miał "kochankę w każdym porcie"...
- Chodźmy lepiej do "Żagli Ula", trzeba spokojnie usiąść, podzielić łupy i zdecydować co dalej! - skontrował go Wartus.
- A jebał to pies, nad czym tu się zastanawiać? Naprawiamy statek, ściągamy nowych ludzi i wypływamy znowu, no też mi kurwa filozofia... - wkurzał się Wertus. Jednak kapitan Kalas uciął tę dyskusję decydując się na kompromisowe rozwiązanie.
- Chodźmy do "Żagli Ula", a Wertus niech idzie do "Pachnącej Panny", spotkamy się później... - trudno było się spodziewać po nim, żeby zrobił coś wbrew Wartusowi...
- A jak se kurwa chceta, więcej chędożenia dla mnie - odpowiedział Wertus.
- A ty gdzie chcesz iść? Z nami do tawerny, z Wertusem do burdelu, czy zostajesz na statku razem z Dolagiem? - zapytał Kalas Vipery-Pugny. Cóż, w sumie nigdy nie miał okazji dowiedzieć się nic na temat jej orientacji seksualnej, nie wykluczał więc chęci pójścia razem z Wertusem...

Re: Przystań

38
[Kontynuacja: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?p=14211#p14211]

Orczyca z widocznym zirytowaniem obserwowała popchnięcia, jakie musiała znosić jej nauczycielka. Gdyby nie oczywiste przeciwwskazania, z chęcią wskazałaby impertynencki motłoch jako następny posiłek Lokiego. To jednak z pewnością szybko zakończyłoby ich podróż, a one przybyły tutaj aby oderwać się od przeszłego życia i odnaleźć spokojne miejsce do eksperymentów - nie po to, by zostać zabitymi przez przypadkowy kamień rzucony przez niedomytego chłystka, który w życiu nie trzymał nawet księgi w ręku.

Na trójkę głośnych obwiesiów, którzy wydawali się poprzedni opis spełniać co do joty, w pierwszym momencie nie zwróciła uwagi, zgodnie z zaleceniem Kali. Jej cierpliwość była jednak poddawana kolejnemu testowi.

- Cóż, mogłybyśmy pewnie oferować tańsze usługi za cenę większego ryzyka nieudanej operacji... Ewentualnie wyspecjalizować się w konkretnych schorzeniach? Może z naszymi umiejętnościami mogłybyśmy, dajmy na to... - zaczęła, ale ich dialog został przerwany przez kolejny okrzyk ze strony mężczyzn, chociaż to raczej było zbyt hojne określenie wobec samców, którzy ich zaczepiali. Dotknęła boku Lokiego, każąc mu ustawić się pomiędzy kobietami, a obwiesiami - obserwowała jednak w miarę czujnie, czy to wystarczy aby idioci zrezygnowali, czy może trzeba będzie się wdać w dalszą sprzeczkę.
KP

Re: Przystań

39
— Chodź prędzej. Nie zwracaj uwagi na tych kretynów.

Kali przyspieszyła kroku, ciągnąć za sobą przyjaciółkę, zresztą obleśni nagabywacze, trochę zbici z tropu przez nieprzyjemną bliskość Lokiego, znaleźli sobie już w tłumie jakąś nową ofiarę. Małą goblińską ladacznicę chyba, z tego co udało się Durdze mimowolnie wychwycić z ich obelżywych okrzyków.

— A wiesz? To nawet mogłoby się udać — wróciła do tematu nekromantka. — Płacisz mniej, ale ryzykujesz więcej. Taaak, na pewno znalazłoby się tutaj mnóstwo biednych desperatów. Tak zrobimy. No, a Ush, o którego pytałaś, to mój dawny znajomy, który pomoże nam się tu urządzić, znaleźć jakiś dobry lokal, no i dopilnuje, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Strasznie zblazowany facet z niego, mówię ci, dekadent jakich mało... — Półelfka uśmiechnęła się kącikiem ust i wymownie przewróciła oczami. — Ćpun i poeta. Trochę męczący. Ale może ci się spodoba. Mnie się kiedyś w każdym razie bardzo spodobał — zachichotała. — Troszkę praktykowaliśmy razem nekromancję i inne śmieszne rzeczy. Potem udało mu się zawrzeć ogromnie korzystne małżeństwo i stać się współwłaścicielem słynnej Bursztynowej Winnicy, więc ma teraz forsy pod dostatkiem i żyje sobie jak król. No a że miałam w tych jego sukcesach niemały udział, to czas się teraz odwdzięczyć. Widzisz tamten budynek na wzgórzu? To tam. Kawałek drogi, nie da się ukryć...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Przystań

40
Obserwując fale uderzające o statek czuła nadchodzące torsje, które powstrzymała już w zarodku, odwracając wzrok od hipnotyzującego, ciemnego odcienia błękitu. Jej wzrok momentalnie skupił się na biegających po łajbie kamratach. Ktoś klął pod nosem przegrywając po raz dziesiętny w kości, inni próbowali opanować przewracające się beczki, a ona siedziała na jednym z takowych walców, bardziej nastawiając się na wyszukiwanie niebezpieczeństwa, niż podsłuchując jakąś rozmowę kapitana z zaklinaczem. Pamiętała niewdzięczne słowa najemników, którzy chcieli wzniecić bunt, z pewnością widok ziemi nieźle ich podbuduje. Sama nie była pewna co do własnych potrzeb, można powiedzieć, że zwyczajnie była zablokowana.

Stawiając pierwsze kroki na gruncie omal nie przewróciła się z wrażenia. Było...stabilnie! W sposób dość naturalny kucnęła, podnosząc garstkę piasku brudzącego podłoże. Dziwne wrażenie znajomości tego uczucia w uszach, nogach i całej reszcie ciała sprawiała, że ani trochę nie miała ochoty się ruszać i to nie w sposób metaforyczny, a ten dosłowny. Ciekawe jak wiele zabrał jej zanik pamięci.

Poruszając się jak złowieszczy cień zaklinacza Wartusa, którego już na początku rozpoznała jako najistotniejszą postać na statku, nie miała praktycznie zdania przy wyborze miejsca, gdzie chciałaby pójść.
- Tawerna nie brzmi zbyt bezpiecznie. - skwitowała dość prostymi słowy. Przez chwilę jeszcze zastanawiała się co też pocznie szpetny Dolag w trakcie ich nieobecności, choć jak to mówi reszta załogi, on potrafi się obronić swoją twarzą. Jedno spojrzenie i przeciwnicy już wycofują się w popłochu! Co zaś tyczy się brata zaklinacza - zbereźnika Wertusa, Pugna nie miała co do tego żadnych przeciwstawień. Wojownik potrafił poradzić sobie w każdej sytuacji, pewnie dlatego tak bardzo uwielbiali go wszyscy w kompanii...no może jeszcze coś było w tym wyuzdanym humorze i głębokim śmiechu.

Nie miała zamiaru wtrącać się do rozmowy prowadzonej przez dwójkę mężczyzn, zazwyczaj wysłuchiwała wszystkiego do końca, ostatecznie dorzucając swoje podsumowania, niemalże nigdy nie sugerując rozwiązań, przecież nie była od tego. Wolała parać się bronią z innymi nabuzowanymi hormonami istotami niż przesiadywać na miejscu z twarzą myślicielki. Właśnie dlatego przez całą drogę głównym jej celem było rozglądanie się i wypatrywanie niebezpieczeństwa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”