Wyspa grot/Różowa Łuna

1
Na południowy-wschód od Eroli w stronę Tai'cah wśród licznych niewielkich wysp archipelagu znajduje się charakterystyczny kamienisty górzysty ląd. Nierównomierne ukształtowanie terenu, wręcz jednolita skalista forma oraz uboga fauna i flora są wynikiem wybuchu wulkanu Xalid, który miał miejsce kilkaset lat temu. Niegdyś bujna wyspa zamieszkana przez plemię wschodnich elfów, którzy wyznawali Drwimira, znajdowała się na wielu mapach Herbii. Po erupcji stała się niewielkim mało ważnym punktem. Po pierwsze z powodu pochłonięcia przez ocean większej części lądu. Po drugie z racji jałowej ziemi i nieprzyjaznych tubylców, którzy pojawili się na tych terenach nagle. Nikogo nie ciągnęło w odwiedziny.

Obecnie wyspa jest bogata w sieć jaskiń po kraterach i sztucznie stworzonych tuneli, które zamieszkują goblinopodobne istoty. Marynarze zwą ich Grotarzami. Stworzenia te są niekształtne i nieprzyjazne dla oka. Nie mierzą więcej niż półtora metra. Skórę mają szorstką koloru zgniłej zieleni bądź szarości. Poruszają się na dwóch nogach dość nieporadnie. Mało czasu spędzają na lądzie. Przede wszystkim przebywają w grotach, w których prowadzą dość konkretny sposób życia. Niewielka część owych goblinoidów zamieszkuje tereny na zewnątrz w niewielkim obozie, który wybudowany jest w płytkich pieczarach. Zaskakującym może być fakt, że wejścia zakryte są skórami, a w okolicy znajduje się zagroda z wychudzonymi kozami. Dodatkowo na wyspie można znaleźć ślady kamiennej broni, które wytwarzają oraz ołtarzyki czy relikwie poświęcona Panu Cienia i Ognia.

Od wschodniej strony znajduje się piaszczysty brzeg porośnięty gęstymi i wysokimi trawami, które są wspomnieniem dawnych czasów. Stoi tam rozgrabiony zniszczony przez czas statek z resztkami żagli niespokojnie trzepoczącymi na wietrze. Większość drewna jest spróchniała. Tylko jeden maszt pręży się do nieba, gdyż jego dwóch pozostałych braci upadło niszcząc przy tym pokład. Już przyroda zaczęła pochłaniać kadłub oblekając go mchem i porostami.

Niekiedy wieczorami przepływając obok wyspy można zobaczyć różową łunę otaczającą dno wyspy, która nadaje okolicy magii. Legendy powiadają, że jest to świadectwo, że pod wodą znajduje się aktywny wulkan otoczony zlożami agrenitu. Większość z marynarzy jednak nie widziała owego zjawiska i uważają to tylko za morskie opowieści.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

2
Przyszedł czas na desant gdzieś u wybrzeży wyspy goblinopodobnych istot. Czasu mieli niewiele lub tak można było wnioskować po wypowiedziach marynarzy. Trzeba było się uwinąć do zmierzchu więc nie było mowy o błędach, uderzenie musi być pewne i z impetem. Van pokładał wielkie nadzieję w elfie czarodzieju który niewątpliwie był solidnym sprzymierzeńcem. Pozostało tylko chwycić za wolne wiosło i dobić do brzegu łodzią jaką dostali. Będąc już na pokładzie zaczął rozmowę z całą drużyną, w sumie byli już tylko w trójkę i nic nie stało na przeszkodzie.
― Nie mamy za wiele czasu... Trzeba się przebić przez ich obóz... ― rzekł Biały-Turban do swoich kompanów. Jego dusza radowała się na myśl że będzie okazja stanąć do walki z nowym wrogiem już za parę chwil. Mimo że musiał wiosłować to wciąż rozglądał się czy na brzegu nie widać zagrożenia. Cała akcja rozegra się na terenie przeciwników więc trzeba zachować czujność. Teraz wojownik czekał aż któryś z towarzyszy przemówi i razem ustalą plan konkretnego działania. Będąc coraz bliżej brzegu dało się odczuć tą nutkę nerwowości czy zaraz coś się stanie. Van miał wszystko przy sobie aby w przeciągu chwili być gotowym do akcji. Jednak nawet on musiał przyznać że wszystko wokół miało swój czar napawając oczy pięknym widokiem.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

3
Elf zasiadł najwygodniej jak było to możliwe na tylnej części łódki, starając się jak najbardziej zrelaksować. Wysłuchał słów wojownika, po czym wtrącił swą część. ― Zgadzam się, lecz najpierw musimy zlokalizować ich osadę i przemyśleć jak to zrobimy. Przy okazji, moim zdaniem powinniśmy zatrzymać łódkę niedaleko statku. Możliwe, że jakieś łupy w nim jeszcze zostały, więc można to obadać. Ja tymczasem przygotuje swój umysł do większego wysiłku. ― Mag ostatni raz głęboko spojrzał na wyspę, po czym zamknął swe ślepia, rozluźnił mięśnie i zaczął oczyszczać swój umysł. Przeszedł w stan który z zewnątrz przypominał medytację, lecz w praktyce było to zupełnie co innego, nieopisanego. Wszystko co w tym momencie było w jego głowie to magia i czary. Skupił się na dokładnym przypomnieniu sobie wszystkich sekwencji, by nie dać plamy. Rozmyślał nad swym limitem, oraz tym w jakich sytuacjach używać poszczególnych zaklęć, postarał się wyrzucić ze swych myśli wszystkie negatywne emocje, wszystko co mogłoby zwrócić jego uwagę. Liczyło się dla niego w tym momencie tylko zadanie które miał przed sobą, oraz solidna współpraca ze swymi kompanami. Nie byłoby go z tego stanu ciężko wybudzić, lecz również nie było po co. Słyszał wszystko co działo się wokół starając się o tym nie zapomnieć, choć nie zwracał ku temu największej uwagi.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

4
Wreszcie misja rozpoczęła się i przeszła na tory w których młody łowca czuł się najlepiej. Chwycił wiosła i wraz z Vandrawem zaczęli prowadzić łódkę w kierunku brzegu. Desant można było przeprowadzić w trzech miejscach. Jedno z nich odpadało na przedbiegach. Elf nie miał zamiaru ryzykować uszkodzenia łodzi, nic nie było tego warte. Wybór miał paść pomiędzy plażą a brzegiem porośniętym trawą. Pierwsza opcja kusiła bliskością... Zarówno wraku który z braku laku mógł służyć jako punkt operacyjny oraz jako początek ekspedycji, jak i samej odległości niezbędnej do przebycia. Caim jednak widział w tym jedną poważną wadę. Na otwartej plaży ciężko ukryć ich środek transportu. Młodzian nie miał zamiaru ryzykować i od początku nie doceniać tych stworów, przynajmniej do momentu aż nie stanie z nimi oko w oko. W jego mniemaniu druga opcja- wpłynięcie w wysokie trawy, była najlepsza i tą właśnie opcję zasugerował swoim towarzyszom, delikatnie lecz stanowczo.
Łódkę poprowadźmy w te zarośla. Nie mam zamiaru ryzykować jej utraty i wracać na statek wpław. Zresztą, chędożona może nas zdradzić jak walniemy ją w nieładzie. Nie wiemy na ile te poczwary są inteligentne. Wolę mieć przewagę zaskoczenia, o ile już nas nie zaobserwowali.
Elf zrobił chwilę pauzy, obrócił się i splunął do wody.
Wrak zostawmy, jeżeli było coś tam błyszczącego to już dawno zabrały to maszkary albo przygarnęło to morze. Sami słyszeliście, nie mamy całego dnia.
Łucznik zamilkł by skupić się na sterowaniu łodzią. Wraz z turbano-głowym poczęli ją prowadzić ku trawom. Gdy zagłębili się w chaszczach, a sama woda sięgała mniej więcej elfowi do pasa, wtedy porzucił na moment wiosła, przeniósł kołczan na plecy, poprawił łuk i wskoczył do wody jednocześnie wydobywając swój jednoręczny miecz. Wolną ręką pochwycił łupinę, wysuwając się tym samym na przód tego śmiechu wartego korowodu. Po chwili spaceru puścił łajbę i dał znak by chwilę na niego zaczekali. Schował ostrze i dobył swojej głównej broni. Sięgnął po łuk i wydobył trzy strzały z kołczanu, po jednej między kciuk, palec wskazujący i palec serdeczny. Chciał upewnić się, że nikt nie miał pojęcia o ich przybyciu i są bezpieczni, oddalił się na kilka kroków uważnie nasłuchując. Gdy już pewność uzyskał, wrócił do swych towarzyszy nakazując im gestem wskoczyć do wody. Na sam koniec zabezpieczył kajak, nie mógł i nie chciał by spotkała go przykra niespodzianka w postaci braku biletu powrotnego. Ruszył przed siebie, od czasu do czasu supłając jedną z traw by naznaczyć drogę powrotną. Był gotowy i skoncentrowany, ruszył na spotkanie przeznaczeniu.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

5
W końcu wszyscy znaleźli się na swoich miejscach w łodzi i przecinali niespokojne fale w kierunku wyspy. Wiosła w równym tempie zanurzały się pod powierzchnię wody i wynurzały, rozpryskując na wszystkie strony zimne słone krople. Pływy morskie pomagały im dotrzeć wprost do celu. W oddali minęli wrak statku, który sterczał na plaży jak straszne widmo. Dookoła nikogo nie dostrzegli. Wydawał się zapomniany nawet przez zamieszkałą dziką rasę zielonych. Na wietrze trzepotały reszty masztu, który w żalu wspominały dawne rejsy, gdy w swoje ramiona łapały podmuchy wiatru. Teraz na szczycie jednego z masztów gniazdo uwiły sobie jakieś wielkie czerwone ptaki, które głośno skrzeczały. Z oddali ciężko było określić ich wygląd, ale posiadały wielkie pomarańczowe dzioby i sterczący na wszystkie strony pióropusz.

Caim jednak skierował ich szalupę w stronę gęstej trzciny, która porastała dalszą część brzegu. Pozostawił dalej szary skalisty brzeg, o który rozbijały się fale. Był to teren jałowy, jedynie porośnięty przez przyległe porosty, które drążyły kamień. Oni zaś zatrzymali się chwilę przed lądem i wprowadzili w gęstwinę swój jedyny środek transportu. Brodzili w chłodnej wodzie, a między ich nogami przepłynęły niewielkie różowo-czerwone rybki o wielkich płetwach grzbietowych i brzusznych, które przypominały welony ślubne. W popłochy uciekały między ich butami, zupełnie chowając swoje ozdobne płetwy. Gdzieś po żwirowym dnie przechodził purpurowy lśniący krab, który próbował pochwycić w swoje szczypce ofiarę. Te jednak skrzętnie uciekały przed jego uściskiem. Kiedy zbliżyła się trójka eksplorujących wyspę ludzi, szybko zaczął uciekać i ukrył się między kamieniami. Fauna wydawała się tutaj niezwykle bujna i dość dziwaczna, choć przecież czego można było się spodziewać po niezwykłych wyspach Archipelagu. Dla Caima nie było to nic zaskakującego. Przeżył tu przecież całe życie. Nie wędrował może między wszystkimi atolami, ale zdarzało mu się odkrywać nowe odizolowane od reszty świata zakątki. Dla dwójki nowych było to coś innego. Poznawali teraz zupełnie nowe oblicze Herbii.

Zanim jednak dotarli między wysokie trawy, ujrzeli jak zielone źdźbła poruszały się w niespokojny sposób, ale nie było to zupełnie chaotyczne. Na początku w pobliżu brzegu coś zaszeleściło, a później jakby spłoszone zaczęło uciekać w przeciwnym kierunku do przybyłych. Definitywnie coś tam było, a nie był to przypadkowy powiew niesfornego zefiru. To coś lub ten ktoś z pewnością przestraszył się pojawienia się gości na wyspie. Zanim jednak Caim dotarł do trzęsawisk, nie było żadnego tropu po istocie… choć po chwili wzrok elfa padł na kilka śladów stóp utkwionych w miękkiej glebie. Należało to do stworzenia czteropalczastego. Musiało ich obserwować jakiś czas. Nie mogło być to zwykłe głupie zwierzę, a raczej coś z pewną dawką inteligencji. Przywódca wyprawy jednak nie był w stanie odnaleźć tego czegoś. Już dawno uciekło.

Przed nimi zaś znajdowała się droga w stronę wraku statku na plaży lub dalej w głąb wysokich traw. Druga opcja prowadziła ich do skalistego jałowego wybrzeża, które było pełne niebezpiecznych rozpadlin i wznoszących się niezbyt wysoko klifów lub wprost do góry, gdzie dziki lud z wyspy miał swoją kryjówkę.

W tym czasie mag zdążył zregenerować swoje siły i przygotować się do działania. Wszystko odbierał innymi zmysłami podczas płynięcia łódką. Nie odczuwał w pełni tego całego bujania i szum morza wolniej do niego dochodził. Kiedy otworzył oczy, gdy znaleźli się przy brzegu, a łucznik zszedł do wody, dostrzegł jako pierwszy przemieszczające się coś między zaroślami. Musiało być to coś dość niewysokiego bądź zgarbionego, ponieważ jego głowa nie wystawała poza wysokie trawy. Z pewnością było to coś goblinopodobne. Skierowało się ku skalistym terenom. Nikt prócz Valandila nie spostrzegł tego, bo reszta była zajęta wciąganiem szalupy na brzeg.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

6
Misja nareszcie się rozpoczęła i młody wojownik mógł w końcu robić to do czego został stworzony. Łódź dobiła do brzegu i należało się szybko przegrupować aby uniknąć zbędnego zamieszania, Van momentalnie się uzbroił. Tak jak mówił Elf-Czarodziej ich siła miała być dużo większa jeżeli będą w zasięgu działania efektu jego czarów.
- Ruszajmy...- rzekł do towarzyszy i przyjął pozycje gotowości.
Teraz i on musiał wyostrzyć wszystkie zmysły tak aby cała grupa nie dała się niepotrzebnie zaskoczyć. Wysokie trawy przysparzały samych problemów więc Biały-Turban osłonił większą część ciała tarczą i z wystawioną na szpicy włócznią powoli przesuwał się naprzód. Grotem broni odsłaniał kolejne skupiska zieleni przyglądając się z uwagą czy nic nie atakuje. Będąc nie na swoim terenie każdy szelest lub nawoływanie ptactwa potrafiło zmącić umysł. Van ustawił się tak aby po jego prawej był Mag, wtedy jedna ze stron będzie mniej narażona na atak. Druga natomiast osłonięta jest w większości tarczą co minimalizowało szanse na obrażenia. Wojownik chciał jak najszybciej wydostać się z mało komfortowej pozycji ale w miarę bezpiecznie.
- Co teraz ? Dostać się tam niezauważonym jest niemożliwe... Może uda się ich wyciągnąć tu na zewnątrz... - przemówił do towarzyszy, dalej starając się wydostać z wysokich traw.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

7
Valandil oczyścił swój umysł i przygotował go na wysiłek intelektualny. Gdy drużyna dobiła do brzegu, towarzysze Elfa zajmowali się wciąganiem szalupy na brzeg, kiedy Mag zauważył goblinopodobną istotę szpiegującą w zaroślach. Wyszedł z łodzi, ustawiając się po prawicy człowieka i zaczął przemowę. ― Słuchajcie, gdy przybijaliście łódź zauważyłem coś goblinopodobnego, poruszało się w tamtą stronę. ― Wskazał wraz z owymi słowami kierunek w którym podążał ów stwór. ― Wydaje się, że powinniśmy iść jego tropem. Możliwe, że zaprowadzi nas do siedziby tych zwierząt, a to jest przecież naszym celem w tej wyprawie. Van, nie oddalaj się ode mnie, muszę mieć Ciebie pod swą ręką, jest to bardzo ważne, nie zapomnij o tym. ― Czarodziej mam nadzieję, że Wojownik usłucha i nie odejdzie dalej niż na wyciągnięcie ręki Czarodzieja. ― Caim, powinieneś być dobry w tropieniu, prawda? Dasz radę odnaleźć ślady tego potwora? ― Val poruszał się do przodu, jedną ręką odgarniając zarośla, drugą trzymając na pasku z sztyletem. Starał się cokolwiek wypatrzeć w tym syfie, lecz graniczyło to w tym momencie z cudem, było tutaj zbyt gęsto. Musimy wyjść na brzeg i zacząć ich szukać. Musi się to nam udać jak najszybciej. - Pomyślał Elf ciągle idąc. ― A zapomniałbym, Van będziesz naszym tragarzem gdy będziemy wracać. Bierzemy tyle ile załaduje się na łódkę, a o to jak zabierzemy tyle łupu się nie martw, będziesz w stanie. ― Skończył swoje przemówienie stąpając do przodu i czekając na odpowiedź towarzyszy. Nie mógł się również doczekać kiedy wyjdą z tej wody, jego szata mokła, a to nic miłego w tych warunkach.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

8
Caim był wściekły. Złość i bezradność wrzała w nim, klnął dosłownie na wszystko, na co da się tylko klnąć, jednakże starał się tego nie pokazywać. Nie wątpił w odwagę ani determinacje swoich towarzyszy, ale gdyby już na samym początku misji pokazałby cień negatywnych emocji, mógłby zasiać ziarno. A do tego nie można było dopuścić. Gdy już pierwszy szok i pierwsza dawka wściekłości ustąpiła, trzeba było zacząć działać i to natychmiast. Każda sekunda była na wagę złota i mogła przeważyć to jak misja się zakończy. Całym powodem zdenerwowania młodego elfa był jeden zabłąkany goblin. Ślady które odkrył wskazywał właśnie na tą istotę, a Valandil tylko potwierdził jego przypuszczenia.
- Jeżeli ta maszkara dotrze do swoich towarzyszy i powiadomi ich o naszym przybyciu... Nie, nie mogę a nawet nie chcę o tym myśleć.
Łucznik chwycił pewniej swoją broń i poprawił chwyt strzał, nałożyszł pierwszą z nich na cięciwe i lekko się pochylił tak by lepiej zauważyć ewentualne ślady. Wytropić przeciwnika tutaj- byłoby to niemożliwe, ale z pomocą Valandila... Była nadzieja.
-Valandil, jesteś w stanie namierzyć aure albo jakkolwiek wskazać mi kierunek w którym uciekła ta maszkara? Są ślady, ale urywają się.- nastąpiła chwila pauzy, którą wykorzystał na dokładniejsze przebadanie terenu.
- Chcę go mieć żywego, a jeśli będzie trzeba to i martwym się zadowole. Wskaż mi kierunek magu, szykujcie się do pościgu...
Ruszył poszukując kolejnych śladów i nieustannie nasłuchując, jego wyczulony elfi słuch powinien wychwycić ewentualną pułapke w zaroślach. Był gotowy, czujny i zdeterminowany. Nie chciał decydować się tak wcześnie na forsowny marsz, ale czy miał wyjście? Instynkt podpowiadał, że obserwator to zbyt wielkie ryzyko dla ich misji... Musi zostać unieszkodliwiony lub wyemilinowany, bez względu na koszta.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

9
Wszyscy
Caim zniknął w trzęsawisku pozostawiając po sobie jedynie szeleszczące wysokie trawy. Gdy pozostali próbowali podążyć jego krokiem, okazało się, że go zupełnie nie ma. Naprawdę znikł. Przepadł jak kamień w wodę. Nie pozostało żadnego śladu po nim. Nie wpadł do żadnej dziury. Nie został zaatakowany. Nie ukrył się za zaroślami. Po prostu przepadł. Był to pierwszy zwiastun problemów. Coś co z pewnością stanie się dużym problemem na rozwiązaniu zadania.

Mag próbował wyszukać interwencji jakiś nadnaturalnych mocy. I trafił w sedno, ale nie potrafił tego wyjaśnić. Przypuszczał, że w zniknięcie ich towarzysza brały udział jakieś potężne zaklęcia teleportacyjne. Kiedy jednak badał znajdujące się w powietrzu siły, nie potrafił określić ich pochodzenia. I nie chodziło tutaj, kto i dlaczego posłużył się czarami. Valandil po prostu nie rozpoznawał tego rodzaju magii. Jakby nie pochodził z tego wymiaru, jakby była zupełnie dla niego obca. Teraz jednak nie mogli skupić się na poszukiwaniu zaginionego. Znajdowali się na niebezpiecznej wyspie zamieszkanej przez nieprzyjazne goblinoidy. Przed chwilą jednego z nich widzieli i stracili wsparcie dystansowe. Wszystko szło nie po ich myśli!

Musieli podjąć konkretną decyzję. Bystry wzrok Białego Turbana zaś wypatrzył w oddali, gdzieś na lewo od nich poruszające się źdźbła. Niby mogłoby być to tylko wynik powiewu powietrza. Zresztą w oczach czarodzieja też tak to wyglądało. On przecież nie zauważył niczego dziwnego. Bardziej był skupionym na tym co się dzieje dookoła nich, a poza tym jego myśli ciągle krążyły gdzieś w okolicach łucznika. Stracili towarzysza, a on nie potrafił tego jasno zinterpretować. Co się stało?- było pytaniem, które ciągle kłębiło się w jego głowie. Człowiek jednak potrafił oczyścić swój umysł i skupić się na zadaniu. Ta trawa zaś falowała w charakterystyczny sposób, jakby ktoś przechadzał się między nią. A może to tylko jego wyobraźnia?


_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Caim

Kolejny raz dziwna magia przeniosła elfa do jakiegoś obcego miejsca, w którym wcześniej go nie było. Najpierw wyrwała go z misji, której się podjął wraz z dwójką towarzyszy. Był na wyspie i miał zdobyć cenny skarb dla bogatego kupca. Dopłynęli do wyspy, a mag dostrzegł jakiegoś goblinoida w zaroślach. Miał podążyć jego śladem, gdy zniknął. Z pewnością teraz zastanawiali się jego losem. Zamartwiali się o powodzenie ich zadania. Musieli sami radzić sobie z niebezpieczeństwem. On jednak nie miał zupełnie głowy, aby zastanawiać się nad ich życiem. Wcześniej pojmany z niewiadomych powodów w obcej krainie, znów został przeniesiony. Tym razem do ciemności.

Czuł jedynie chłód i wilgoć. I zimne twarde nierówne podłoże pod sobą. Po chwili zdał sobie sprawę, że znajduje się w jakieś jaskini. Czuł kapiącą wodę na swoją głowę. I nieprzyjemny zapach stęchlizny. Przytłaczający mdlący smród, po którym chciało się rzygać. Albo może to te wszystkie sztuczki magiczne wywołują u niego mdłości. Zresztą nie to teraz było ważne! Gdzie on jest do cholery?! Kolejna zagadka i tajemnica do rozwiązania. Nie miał pewności czy za kilka godzin lub dni znów coś go nie przeniesie dalej. Ktoś bawił się chyba jego losem? Jakiś kpiący bogowie urządzili sobie rozrywkę. Pomiatali nim jak śmieciem, aby dać sobie uciechę z jego nieporadności. Musiał odepchnąć te wszystkie myśli na bok i skupić się na przeżyciu. Nieważne co się teraz działo. Czas działać. Za pomocą dłoni wymacał na ziemi jednak swój ekwipunek, a razem z nim znajdującą się pochodnię. Będzie musiał jednak ją odpalić.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

10
Sytuacja na wyspie stawała się coraz trudniejsza, grupa która liczyła trzy osoby nagle zmniejszyła się o jednego z elfów. Od początku nie było różowo ale teraz nie pozostało nic innego jak uderzyć na wroga. Biały Turban nie interesował się magią więc całe zjawisko wprawiło go w osłupienie.
- Gdzie Caim..!? Valandil ruszam... - rzekł poważnym tonem kierując się przed siebie. Zmieniając pozycję na atakującą Van namierzył już swój pierwszy cel. Dziwnie wyglądające zarośla które jako pierwsze przykuły jego uwagę. Zaczął od kilku kroków które zmieniły się momentalnie w powolny trucht, kończący się rozbiegiem w kierunku celu. Strój nie krępował mu ruchów a wojownik mógł zachować całą dynamikę ciała, która będzie mu teraz potrzebna do ataku. Ułożył ciało tak aby cisnąć momentalnie włócznią w kierunku wysokich traw. Miał zamiar dopaść tych którzy w tak tchórzowski sposób z nimi pogrywali. Na odpowiednim dystansie zatrzymał się a następnie skręcając sylwetkę cisnął włócznią w obrane miejsce. Nie tracąc czasu natychmiast obniżył całe ciało aby skryć się w obrębie własnej tarczy wypatrując reakcji. Mógł walczyć na wiele sposobów mając lub nie mając broni w ręku. Wiele zależało jak zachowa się jego towarzysz. Siły im uszczuplały więc trzeba było działać tu i teraz, nie mogli sobie pozwolić na marnowanie czasu. Biały Turban musiał odnaleźć trzeciego członka drużyny lub pomścić jego śmierć w razie takiej potrzebny.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

11
Wiele rzeczy mogło się stać podczas wykonywania tego zadania i Mag zdawał sobie z tego sprawę, lecz to co nastąpiło było czymś niewiarygodnym. Zniknięcie towarzysza wprawiło Czarodzieja w osłupienie. Natychmiastowo spróbował stwierdzić co się dzieje, wyczuć cokolwiek, lecz nie było to możliwe. Nigdy nie przeczytał, ani nigdy nie doświadczył zaklęć, czy magii takiego typu. Nie na jego głowę było to co się w tym momencie wydarzyło. Nie mógł w to uwierzyć, ale postarał się z całej siły uspokoić swe zmysły i działać. Pierwszym, co przyszło mu do głowy było odszukanie goblino-podobnego czegoś, co niedawno zauważył. Musiał je wytropić i dowiedzieć się w którym kierunku podąża. Było to celem najważniejszym. Zabrał się od razu za zakomunikowanie tego człowiekowi. ― Vandraw, musimy szybko odszukać to stworzenie które niedawno zauważyłem, pędźmy, postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy by owe stworzenie spowolnić, bądź zrobić cokolwiek co przyjdzie mi do głowy. ― Nie tracąc czasu, zaczął przedzierać się przez trawy, wyciągając swój sztylet, służący mu do cięcia przeszkód. Obrał kierunek, w którym uciekało owe stworzenie. Myślał nieprzerwanie co może zrobić, żeby postawić ich dwójkę na prowadzeniu w pościgu, ale kompletnie nic nie przychodziło mu do głowy. Przedzierając się, ciągle krzątała się mu również w myślach sprawa Caima, lecz wiedząc, że nie jest w stanie tego sobie wytłumaczyć, starał się ten kłopot odrzucić, ważne było teraz wykonanie zadania, poza tym nie było na tyle czasu, by przeszukać całą wyspę w celu odnalezienia towarzysza. Więc jeśli będzie mu to dane, powróci do nich cały i zdrowy. ― Staraj się stąpać ostrożnie, mogą być tu jakieś pułapki, i za nic w świecie, jeśli nikt na Ciebie nie skoczy nie atakuj od razu, trzeba to przedyskutować. ― Dodał, po czym starał się wzrokiem wytropić uciekającego przed nimi goblinoida. Ciekawiło go, co by się stało w razie, gdyby stworzenie dało radę zawiadomić swych pobratymców i czy byliby w stanie poskromić wojska przeciwnika. Musiał się i na to psychicznie przygotować, w końcu wszystko było tutaj możliwe.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

12
―Banda amatorów - pomyślał Caim obserwując swoich współwięźniów. Byli w sytuacji beznadziejnej i akceptowali to. Szli jak potulne barany na rzeź. Wszelkie próby przekonania ich do podjęcia działania spełzły na niczym, a sam efl nie był w stanie zrobić nic. Związany, pozbawiony broni... Nawet nie znał cholernego języka żeby porozumieć się z tym Gniewkiem czy cholera jak mu tam było. Na całe szczęście los postanowił się do niego uśmiechnąć i pchnąć go ponownie w miejsce które dobrze znał... Prawie znał.

Pokonywał kolejne zarośla, zaraz za nim podążali jego towarzysze. Vandraw i Valandil. Słyszał ich kroki, ubrania ocierające się o florę, był zdeterminowany by dorwać goblinopodobną istotę, pochwycić i zakończyć jej marny żywot lub ewentualnie wykorzystać ją do swych celów. Bogowie mieli jednak inne plany. Łucznik otrzymał potężne uderzenie które zwaliło go z nóg. Przynajmniej tak mu się wydawało. Mgła zasłoniła mu oczy. Otaczała go nieprzenikniona ciemność. Spadał. Przez głowę przebiegła tylko jedna myśl ― umarłem?.
Ocknął się, niemrawo otworzył oczy. Szok był porównywalny z uderzeniem w przepone. Z płuc uciekło całe powietrzę, a on nie mógł nabrać go ponownie. Jeszcze przed chwilą był w klimatach subtropikalnych, teraz znajdował się na polanie. W cholernym wojskowym obozie. Był związany, dokładnie. Bez czegoś ostrego więzów się nie pozbędzie. Gdy dokładniej omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie, okazało się, że nie jest jedyny. Było tam więcej, dokładnie tak samo zaskoczonych mord. Krasnolud, dwóch elfów, jedna niemal naga elfka, coś co przypominało trupa lub wampira i dwie ludzkie kobiety. Jedna nieprzytomna, druga zaś... Wyglądała jak najprawdziwsza osa. Caim wyostrzył wzrok, dojrzał w oddali chorągwie, nieodłączny element każdego obozu. Już po chwili żałował, że to zrobił, otrzymał drugi cios... Chorągwie nie należały do żadnego istniejącego królestwa herbii. Oczywiście, mogły to być mało znazne rody lub oddziały, ale szansa, że nie poznał ani jednego była równa niemal zeru. Był pewien, że gdziekolwiek się znalazł, nie była to herbia. Utwierdziła go w tym rozmowa z innymi współwięźniami. Każdy jeszcze chwilę temu znajdował się w kompletnie innym zakątku świata, teraz byli tutaj. Magia, tylko to mogło wyjaśnić zaistniałą sytuację.

Dwóch żołdaków chwyciło go za fraki i wrzuciło do klatki na kółkach. Prowizoryczny wóz transportowy dla więźniów. Nie protestował, wiedział, że i tak niema to sensu. Podzielili ich grupę na pół. Wraz z nim, w tej przemiłej karecie znalazła się nieprzytomna kobieta, umarlak i dwóch elfów. Towarzystwo nie było pomocne ani odrobinę. Do współpracy garnęli się jak złodziej do uczciwej pracy i Caim powoli tracił nadzieję, że wyjdzie z tej sytuacji cało, tym bardziej, że właśnie jego oczom ukazała się cholerna barka... Marzenia na możliwość ucieczki właśnie prysły, ale na całe szczęście Bogowie mieli inne plany. Łowca ponownie poczuł uderzenie które wyrwało go z ciała... Znowu stracił przytomność...

Ciemność, tym razem nie przysłowiowa. Przenikający do szpiku kości chłód i ten smród... Jak na pobojowisku. Elf zebrał się w sobie, żeby nie puścić pawia. Był jednak cholernie zadowolony, wymacał na ziemi swój ekwipunek. Przytulił do piersi swój najdroższy łuk. W końcu nie był bezbronny. Gdy już się oporządził i upewnił się, że niczego nie brakuje, mógł zacząć działać- gdziekolwiek się znalazł. Chwycił podrzuconą mu przez los pochodnie i usiadł po turecku. Oderwał kawałek płaszcza, jaskinia była wilgotna, nie było najmniejszej szansy na znalezienie tutaj suchej ściółki, a nawet jeśli takowa była, szukanie jej w ciemności- nie był to najlepszy pomysł. Na ziemi przed sobą położył swój miecz, wyciągnął dwie strzały. Z obydwu pozbył się grotu. Jedną z nich naciął przy lotce i ostrożnie rodzielił na pół. Rozdzielony szyp ułożył na mieczu, całą strzałę zaś chwycił w ręcę i począł pocierać drewno o siebie, starając się stworzyć żar. Jeżeli takowy udałoby mu się uzyskać, wystarczyło przyłożyć kawałek szmaty i pomagając mu dmuchaniem, liczyć na to, że się zajmie. Elf miał nadzieję, że tym razem los się do niego uśmiechnie.

Re: Wyspa grot/Różowa Łuna

13
Van&Val

Vandraw był w zupełnie obcym miejscu. Polowanie, przeczesywanie, przemierzanie ziem, z których pochodziło było zupełnie inne. Nie było tam takiej bujnej fauny. Tam nie zdarzały się tego typu mokradła, w których rosły wysokie ostre trawy. Tańcowały na wietrze, przypominając żywy organizm. Wzrok białego turbana jednak dostrzegły w tej harmonii pewien chaos, który wskazał mu obecność jakiegoś obcego stworzenia. Nie zwiodło jednak to jego uważności, bądź zadziałała rada jego towarzysza i zanim zbliżył się w tamtym kierunku, aby wykonać rzutów, ominął pułapkę. Na ziemi wbite były dwa drewniane kołki, do których przyczepiona była cieniutka lina, która uruchamiała niebezpieczny mechanizm- żyłkę, która cięła by go po nogach. Na szczęście zareagował dość szybko i postąpił stopami wysoko nad owym miejscem. Teraz był pewien, że nie są tutaj sami, a gospodarze byli przygotowani na nieproszone towarzystwo.

Wzrok byłego gladiatora (choć przecież nie było to tak dawno) nie widział jednak dokładnie obiektu, do którego rzucał. Mimo wszystko zaryzykował. Postąpił krok na przód, wychylił się i wypuścił z dłoni włócznię. Ta poszybowała wysoko nad trzęsawiskiem i zniknęła w morzu zieleni. Słychać było jedynie dźwięk uderzenia grotu o ziemie. Nie trafił. W okolicach miejsca, w którym wylądowała broń, trzcina zatrzęsła się. Wzburzył zielone morze. Teraz mógł stwierdzić, że obserwowało ich co najmniej trzech dziwnych istot. One zaś wiedziały, że są wrogo nastawieni wobec nich.

Mag próbował wychwycić wzrokiem, którąś z istot. W tym czasie jego wojowniczy towarzysz krył się w zaroślach, przygotowując się do jakiegokolwiek ataku, zakrywając się tarczą. Elf zaś szedł przed siebie nie bacząc na niebezpieczeństwo. W chwili obecnej wrogowie byli bardziej wystraszeni niż oni i nie zamierzali atakować. Wszystko jednak mogło się zmienić w każdym momencie. Teraz jednak pozostało im jedynie przedzierać się dalej przed zarośla. Zbliżali się powoli do wyjścia z gęstwiny. Dwa goblinoidy nadal pozostały w ukryciu i zaczęły zachodzić ich od tyłu w odpowiedniej odległości. Nie widzieli ich, ale trzcina falowała informująco.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Caim

Elf był teraz w zupełnych ciemnościach w obcym miejscu. Zatęchłą, wilgotna i chłodna jaskinia, w której panował względna cisza. Chwilami tylko miał uczucie, że słyszy jakieś kroki lub dźwięk łamanych gałęzi. Wsłuchując się jednak, aby upewnić się, że nikogo nie ma blisko, zwrócił uwagę na coś nadzwyczajnego. Intensywniej niż gdziekolwiek indziej słyszał tutaj szum wody i kapanie o kamienną posadzkę.

Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad walorami dźwiękowymi tego miejsca. Musiał przecież w końcu zorientować się co tutaj robi. Choć z drugiej strony mógłby być to zupełnie zbędny zabieg, jeżeli za jakiś czas znów zostanie przeniesiony do innej krainy.

Oderwał kawałek swojego płaszcza i przyłożył do niego zniszczone przez siebie strzały. Zamierzał rozpalić ogień. Początkowo z powodu otaczającego go mroku, nie wychodziło mu to zbytnio poradnie. W końcu jednak wszystko przygotował i pojawiły się pierwsze iskry. Rozpalił się ogień i pojawił się drażniący dym. Nie było to jednak ogień, który pozwoli mu rozgrzać się lub dostrzec co dzieje się dookoła. Musiał zatroszczyć się o niego. Dać mu chwilę, aby wyrósł i pochłonął większą część szmaty. Następnie zaś, żeby zajął pochodnię.

W końcu nastała światłość. I Caim mógł stwierdzić, że znajduje się definitywnie w jakieś grocie. Za jego plecami znajdował się koniec ślepego zaułku. Kamienny nierówny sufit był pokryty kroplami wody, które co jakiś czas spadały na podłogę. Przed sobą zaś miał tunel, w których panowały zupełne ciemności. Teraz jednak spojrzał pod nogi. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Tego szelestu, ani faktu, że coś wbija się w jego ciało. Mógł przecież znajdować się na kamienistym podłożu. On jednak stał między kośćmi, które na pewno w większości należały do różnego rodzaju ptactwa. W końcu widział różnego rodzaju czaszki i dzioby. Nagle w głowie mężczyzny pojawił się jeszcze inny obraz. Wszystko zaczęło układać się w jakiś logiczny sposób. On porozwalał stosy kości, kiedy się tutaj pojawił, a następnie próbował rozpalić ogień. Większość jednak tych kostek było ułożone w kupki, na górze których znajdowały się ptasie czaszki. Wyglądało to trochę jak ołtarze lub miejsce kultu, które on właśnie rozwalił. Tutaj ktoś musiał przychodzić składać ofiary lub modlitwy. On zaś sprofanował znajdujący się tutaj ołtarz. Nie miał jednak pojęcia kto tutaj przychodził i czy będzie mógł mieć wobec niego złe zamiary. Mógł jedynie przypuszczać, że naruszenie świętego miejsca, może skończyć się przykrymi, a nawet śmiertelnymi, konsekwencjami.

Pogrążony w tych myślach, rozglądając się po zanurzonej w ciemnościach jaskini, usłyszał kroki i brzęczenie kości. Ktoś kierował się w jego stronę powolnym krokiem. Nie widział jednak jeszcze żadnego znaku obecności. Przybywać mógł jednak tylko z jednego tunelu, który kończył się ołtarzem, a którym teraz stał zwiadowca.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Erola”