Okręt „Stara Oldetta”

1
Obrazek
Potężny handlowy trójmasztowiec, który reprezentuje kunszt archipeladzkiego rzemiosła stoczniowego. Wbrew swojej niewdzięcznej nazwie panował na nim niezwykły ład i porządek. Pokład zawsze był czysty, a wszyscy pracowali na nim pod rozkaz dowódców. Rygorystyczne podejście wobec marynarzy mogłoby przypominać wojskową musztrę. Nie był to przecież wojenny galeon, choć posiadał wyszkolonych ludzi. Pracowały tu nie tylko wschodnie elfy czy ludzie, ale również można było odnaleźć gobliny i orki. Wszyscy jednak zgodnie prowadzili statek ku celowi. Był to również okręt dobrze konserwowany o pięknych białych masztach, które nadymał dumnie wiatr. Nie była to zwykła podrzędna łajba lecz własność Syndykatu Tygrysa, który prowadził intensywny handel z portem w Iros. Wymiana produktów między Keronem i Erolą byłaby nieopłacalnym interesem. Przecież Iros znajdowało się daleko i był to szlak nieopłacalny za przewozów. Nic bardziej mylnego. Zakotwiczenie po drodze w Everam był najlepszym pomysłem, który mógł wpaść do głowy prawdziwym kupieckim rekinom.

Kapitanem statku był niejaki Parys Sedick. Niewysoki śniady elf o karmelowych oczach i ciemnych krótko ściętych włosach. Był wymagający i pragmatyczny. Traktował swoją załogę trochę zbyt przedmiotowo, choć płacił im dobrze. Zresztą nie można było się dziwić, że ludzie byli mu wdzięczni. Większość z nich wyciągnął z gorszych dzielnic Eroli, a ofiarował dobrze płatną pracę. Miał elf autorytet. Wobec pasażerów również był surowy. Nie akceptował nieprzestrzegania jego zasad i zgodnie z myślą typowego kupca, karał pieniężnie. Ten kto nie podporządkował się był zastraszony wyrzuceniem za burtę. Nigdy jednak nie musiał wcielić tego w życie. Nikt jednak nie wie jakby postąpił.
_________________________________ *** __________________________________________________________________________________ *** _________________________________ Crux
Wampir przebudzony czekał na odpowiedni moment w swojej trumnie, a raczej na czas niezaplanowanej podróży statkiem- pożyczonej, od kiedy położył się do niej w magazynie w Iros, opuściwszy kanały miejskie. Nie mógł się jednak zorientować, jaka pora panowała na zewnątrz. Okręt bujał się miarowo w rytm natury. Wszystkie przedmioty były dobrze zabezpieczone, a więc nic nie przesuwało się po podłodze. Wyjrzawszy przez szparę kryjówki, mógł dostrzec młodego chłopaka, który grzebał coś w jednej ze skrzyń. Był wysoki, ale twarz miał delikatną. Przedstawiciel wschodnich elfów. Ciekawym było czy krew osobników różnych ras smakuje jakoś znacząco inaczej, czy jest w nich jakaś odróżniająca nuta, jak w winie. Może będzie miał okazję się przekonać. Wyjął właśnie butelkę jakiegoś trunku, może wcześniej wspomnianego. Nawet marynarze, a raczej tym bardziej w swoim nudnym, monotonnym życiu, zawsze tylko na chwilę na lądzie, potrzebują rozweselaczy, a czym innym były alkohole. Był odwrócony bokiem do trumny, w której znajdował się Crux i zupełnie zaabsorbowany czynnością. Wydawał się lekko przestraszony i z tego powodu uważny. Robił parzcież coś wbrew prawu- kradł. Surowo zostałby ukarany, gdyby ktoś go przyłapał. Odcięto mu by rękę, wrzucono do karceru i zmniejszono dawki żywności, a w najbliższym porcie bez wypłaty wyrzucono. Straciłby przecież wszystko… nie. Mag zamierzał mu prawdopodobnie odebrać coś zupełnie cenniejszego- życie. Dla zaspokojenia swojego głodu.

Mógł stwierdzić, że nikogo nie było w środku. Magazyn był obszerny i znajdowało się w nim wiele ładunków. Wszystkie zabezpieczone za pomocą siatek lub lin. Nie było sposobu, aby cokolwiek się poruszyło. Trumna, w której leżał, była zaś umocowana z wielką dbałością. Była przecież bardzo cenną przesyłką i nie mogło się jej nic stać. Majtek właśnie otwierał butelkę i sięgał szyjką do swoich ust, aby łyknąć duży haust napoju. Był oddalony jednak o duży kawałek i nie pojawi się przy nim dosłownie po chwili. Z drugiej strony używanie magii na pokładzie nie było zbyt dobrym pomysłem- nie tylko ze względu na możliwe zniszczenia, ale przede wszystkim na hałas. Nie chciał przecież dochodzenia. Nie miałby gdzie uciec. Musiał to zaplanować w dobry sposób. Jeżeli chciał nie mieć problemów i pełen brzuszek.

Re: Okręt "Stara Oldetta"

2
Bacznie obserwując marynarza, nie opuszczałem swojej kryjówki, pozwalając, by w spokoju mógł zmierzyć się ze swoim występkiem, od czasu do czasu biorąc łyk prawdopodobnie skradzionego trunku.
Tak więc cierpliwie siedziałem i czekałem, wodząc ślepiami po obszernej przestrzeni, jaką był magazyn okrętu, dając czas winowajcy na "samosponiewieranie".
Spora jednostka. Na pewno o wiele większa niż bryg, którym przybyłem do Irios.
Jedyne co budziło moje zdziwienie, to fakt, że załogant siedzący w oddali był elfem. ELFEM.
Stworzeniem lasu, z natury miłującym to, co ma na lądzie. A tu proszę, ylf marynarz. Kto by pomyślał...
Nie parałem miłością do tej rasy. O ile krasnoludy od zawsze szanowałem za ciężką pracę i ostry język nabierający werwy w momencie porwania kufelka, o tyle elfy budziły we mnie coś na kształt lekkiej odrazy. Może to przez wstręt do ludzkiej buconerii oraz szlachty? Tak, elfia rasa oraz dostojnicy ziemscy mieli ze sobą wiele wspólnego. Krew również.

Przez cały czas oczekiwania w trumnie, cierpliwie analizowałem wszelkie możliwe kroki do podjęcia, a choć zakładały one użycie magii, wolałem jednak jej zastosowanie odłożyć na później. Strzelanie piorunami było wysoce niezalecane, a choć miałem do dyspozycji inne, mniej hałaśliwe zaklęcia, lepiej było się zastanowić jak poradzić sobie z celem przyszłej uczty, bez krzesania many, gdy było to niepotrzebne.
Pierwsze co uczyniłem, to odsunąłem wieko trumny możliwie cicho, tak, by siedzący i miejmy nadzieję, wystarczająco "mocniej" otumaniony alkoholem matros nie zwrócił na mnie uwagi. Zaraz potem zasuwam za sobą pokrywę, by przypadkiem patrząc w tamtą stronę nie spróbował wypełnić resztek wyrzutów sumienia ładnym szplajsem albo lepszym obwiązaniem całości liną. Jeszcze tego by mi brakowało.

Opuściwszy pozornie bezpieczne schronienie, schyliłem się i idąc możliwie najciszej na ugiętych kolanach, stale balansując ciałem w zależności od delikatnych ruchów statku, starałem się zatoczyć półokrąg.
No, a może po prostu podejść na tyle blisko oraz niezauważenie, by zająć pozycję za plecami jeszcze nic nie spodziewającego się elfa, wykorzystując przy tym osłonę jaką stanowił zabezpieczony ładunek.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

3
Crux wyszedł ze swojej nory, ale tym bardziej nie była ona brudna i śmierdząca. Trumna była dość wygodnym schronieniem, gdyby nie ciasnota. Była przecież wyłożona od środka miękkim i delikatnym karmazynowym materiałem wypchanym puchem. Nie byłoby nawet na nim widać śladów krwi, gdyby przez przypadek ulałoby mu się po ostatnim obiedzie. Nie o takim łożu jednak marzył każdy, który zaprzedał swą duszę Krinn. Wszyscy przecież wiedzą, że największym marzeniem każdego człowieka, a jeszcze większym każdego wampira, jest piękna posiadłość z wielkim miękkim łóżkiem, w którym można przespać całą noc, a dla tej drugiej grupy raczej cały dzień.

Kucnął i przemknął między przypiętymi skrzętnie do podłogi za pomocą lin, haków i kołków, skrzyń. Zawierały przez różne towary. W jednych słychać było dźwięk metalów, w innych sypki dźwięk jakiś proszków, które przesypywały się zgodnie z pochyłem statku, w innych panowała zupełna cisza. Zatonięcie takiej łajby byłoby wielką tragedią, a na pewno finansowym ciosem skierowanym w właściciela bądź udziałowców. Sakirowcy jednak nawet posunęli by się do spalenia całego statku wraz z całym jego majątkiem, aby pozbyć się ze świata choć jednego małego krwiopijcy.

Elf był chudym osobnikiem, ubranym w typowy strój marynarza. Białą koszulę, którą miał poplamioną czerwonymi śladami kradzieży wina, granatowe spodnie przepasane brązowym pasem, wysokie buty ze skóry dobrej jakości. Dodatkowo miał na sobie bordową kamizelkę z wyszytym znakiem tygrysiej głowy z otwartym pyskiem w środku koła sterownego. Nie były to łachy byle pierwszego lepszego statku. Świadczyły o dobrej płacy i poszanowaniu dla załogi. Nieczęsto pływanie pod banderą kupiecką było, aż tak opłacalnym biznesem dla majtków, których zadania należały do najgorszych robót jak pomyj pokład, usuń porosty z kadłuba lub przekaz informację na bocianie gniazdo. Niekiedy się zdarzało, że taki chłoptaś pokładowy spadł za burtę, czy ze szczytu masztu i stracił życie za kilka marnych groszy.

Młody mężczyzna pociągał raz za razem potężne łyki z butelki i wydawał się coraz bardziej owładnięty alkoholem, aż jego twarz o ciemnej karnacji nabrała dodatkowej barwy czerwieni. I zaczął nawet lekko chwiać się na nogach i ruchy miał bardziej niezdarne. Uderzył raz szkłem o skrzynię, aż dźwięk rozszedł się po całej ładowni, ale na szczęście niczego nie przywiódł tutaj. Jego zmysły zupełnie się przytłumiły, aż w końcu wypił ostatnią kropę wina. Spojrzał na flaszkę w dłoniach i poczuł się zakłopotany. Zupełnie nie wiedział co ma z nią zrobić. Chciał się rozejrzeć, ale nie miał czasu. Za jego plecami stał już wampir. Nie zorientował się nawet, że ktoś znajduje się za nim.

W Cruxie pulsował głód świeżej krwi. Nie przeszkadzał mu nawet intensywny zapach wina, które roztaczał jego przyszły obiad (jeżeli oczywiście zdecyduje się na pożarcie go). Miał jednak pewne opory. Nawet głodnym nie miał ochoty na spożycie jakiegoś podrzędnego obiadu, a przecież za takiego miał elfa. Ten jednak należał do przedstawicieli wschodniej rasy, którzy odróżniali się od swoich leśnych pobratymców lub tych wysokokrwistych. Jego ciało było skalane słońcem i ciężką pracą, choć nadal miał młode rysy twarzy i delikatne usposobienie. Był za pewne małoletni. Pytanie czy będzie równie apetyczny jak poprzednie posiłki.

Re: Okręt „Stara Oldetta”

4
Brzdęk, brzdęk, brzdęk.

Brzmiały o siebie szklane flakony, metalowe części, ściągacze, haki, łańcuchy i liny. Tak cicho, a tak głośno, zwłaszcza, gdy posiada się bardzo wyostrzone zmysły. Opcji tego, co mogłem zrobić, było sporo, włącznie z pożywieniem się pijanym marynarzem.
Obserwując jednak jego zachowanie, oraz to, w jaki sposób zaczyna się zachowywać w stosunku do niemego otoczenia, zaczynałem mieć wątpliwości.

Pal licho, że był to podrzędny robol, któremu z półrocznej służby na okręcie zostawało w kieszeni kilka złotników, zdatnych na utrzymanie się przez zaledwie dwa miesiące, na dodatek
w najwyżej przeciętnych warunkach zakładających odżywianie się przepaloną kaszą, starą polewką i rozcieńczonymi szczynami w tanich spelunach. Dla biednego śmiertelnika, żyć nie umierać. Dla mnie, jako niegdyś syna bogatego kupca, coś całkowicie nie do przyjęcia. A przecież praktycznie rzecz biorąc, skończyłem jeszcze gorzej niż morski plebs... i weź nie bądź tutaj hipokrytą.
Zaniepokoiło mnie to, że krążący w żyłach elfa alkohol, mógł teoretycznie oddziaływać również na mój organizm, co mogło dość szybko skończyć się tym, że nazajutrz znajdą w ładowni martwego marynarza oraz skacowanego wampira. Z drugiej strony, należało zaspokoić głód krwi.

Postanowiłem, rozwiązać to w najbardziej przystępny (moim zdaniem) sposób. Wykorzystując stan upojenia młodego matrosa, zakradłem się do niego bliżej, celem skręcenia mu karku. Szybko, oraz pewnie- tak, by nie zdołał nawet kwiknąć (a przynajmniej spróbuję zakryć mu przy tym usta, by w razie komplikacji, nie wrzasnął). Jeśli się uda, zrzucę z siebie brudne, zabłocone łachy i spróbuję przymierzyć jego ubrania wraz z butami, chowając długie, czarne włosy pod chustą. Następnie ciało usunę gdzieś w bok, najlepiej pod burtę między skrzyniami, aby nikt nie zobaczył truchła.
Tak przygotowany, najpewniej ruszę eksplorować jednostkę handlową, w poszukiwaniu kabin śpiących marynarzy.
W takim przebraniu oraz pod osłoną nocy, miałem większe szanse.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

5
Intensywna woń alkoholu, którą roztaczał młody elf, drażniła niezwykle wrażliwe nozdrza wampira. Była ciężka i nieprzyjemna, a może po prostu świadomość niemożności spożycia tego trunku, odrzucała automatycznie maga. Zresztą w ciągu chwili i już do końca swoich dni, mężczyzna stracił sposobność przyjmowania jakichkolwiek płynów i pokarmów. Nie zastanawiał się jednak nad tym wcześniej, ponieważ nie czuł typowego dla człowieka głodu, lecz nieopisane pragnienie gorącej krwi. W tym momencie było podobnie, ale odrzucił naczynie z osoczem rozcieńczonego procentami w postaci majtka. Chwycił jego głowę i skręcił mu bez żadnych ceremoniałów głowę. Nie zdołał z siebie wydać nawet żałosnego jęknięcia. Był zbyt odurzony, aby szybko zareagować. Po prostu poddał się nadludzkiej sile wampira. Legł na ziemi trupem. Można było pomyśleć, że przewrócił się w amoku alkoholowym na ziemię. On jednak był martwy.

Na ziemię jednak spadła z głuchym trzaskiem butelka po winie, którą wcześniej majtek planował ukryć przed okiem jego współtowarzyszy. Teraz nie miał tego problemu. Wszystkie odeszły w niepamięć. Resztki wina ochlapały jego koszulkę. Resztki szkła powbijały się w stare buciory maga.

Crux rozebrał go i przymierzył na siebie ciuchy marynarskie. Pasowały na niego jak ulał. Przymrużywszy oczy, można byłoby stwierdzić, że były szyte na miarę. (Ale tylko z przymrużonymi oczami!) Spodnie trochę za bardzo przylegały do ciała, a koszulka wydawała się za bardzo obcisła. Przypominał teraz prawdziwego wilka morskiego o trochę mrocznej przeszłości. Nikt jednak nie mógł zajrzeć do jego głowy i stwierdzić, kim jest. Mógł wtopić się w tłum bez większych problemów.

Ciało nieszczęśnika wraz ze swoimi starymi łachami władował między ładunki w najgłębszym miejscu ładowni. Nikt raczej nie będzie go szukał. Nigdy jednak nie wiadomo czy nie miał na statku młodzieniec jakiś wiernych towarzyszy. I pytanie czy nikt nie zauważy, że na pokładzie pojawił się nowy marynarz. Mógł oczywiście dołączyć do załogi w Iros i jeszcze nikt nie miał go szansy poznać.

Wyjście z ładowni było obszerne. Musiały się przez nie przecież zmieścić mniejsze gabaryty, te których nie wciągano za pomocą lin przez potężne, w tym momencie dobrze zabezpieczone, klapy pokładzie. Teraz znalazł się na długim korytarzu. Naprzeciwko siebie miał kolejne drzwi. Prawdopodobnie do drugiej ładowni. Hol prowadził jedynie w prawo do schodów w górę i w dół. Na ścianach wisiały bardzo dobrze zabezpieczone lampy, w których paliły się płomienie potężnych woskowych świec. Wewnątrz statku obecnie panowała cisza. Nie było żadnych poważniejszych hałasów. Prawdopodobnie była noc. Za dnia na okrętach panowała większa wrzawa. Teraz było zbyt spokojnie.

Re: Okręt „Stara Oldetta”

6
Gdybym miał lustro, zapewne umarłbym ze śmiechu. Swoją drogą, ciekawe czy dałoby radę zabić śmiechem kogoś, albo siebie? E, lepiej nie. Nie w momencie, gdy masz przed sobą potencjalne życie wieczne. I nie, gdy nie możesz ujrzeć swojego odbicia w zwierciadle.
Albo możesz, ale to tylko w formie ubrań jakie na sobie nosisz.
... no co? Przecież nie takie rzeczy słuchało się podczas opowieści przy kominku

W sumie, takich rzeczy też lepiej nie oglądać. Tak dla własnego dobra.
Przymierzając ubrania elfa, miałem szczerą nadzieję na ich możliwie szybkie pozbycie się, bo nie ma nic gorszego w wędrowce niż niewygodne buty. Chociaż kto wie? Może w ładowniach wozili jakieś drogie sukna, które warto byłoby zwędzić przed opuszczeniem statku? W końcu skoro otrzymali charter z tak drogim ładunkiem jak rzeźbione trumny, to cholera wie co jeszcze mogło się znajdować na pokładzie statku? Ale to było dużo mniej ważne od konieczności zaspokojenia głosu. Ewentualne wzbogacenie pozostawało opcją dodatkową, niekonieczną do zrealizowania.

Dobra, byłem przebrany, ale co teraz? Kątem oka spojrzałem w stronę leżącego w sieni trupa. Widzisz chłopie, nie warto było.
Udawszy się na klatkę schodową, po drodze miałem przyjemność obejrzeć od środka ogromny hol oraz przestrzeń jaka mnie otaczała. To była NA PRAWDĘ ogromna jednostka. Mimo, że byliśmy na środku morza, odnaleźć tutaj jednego człowieka, to jak próba odnalezienia szpilki w stogu siana. Wiedział o tym każdy żeglarz, który po skończeniu roboty od bosmana, próbował się zaszyć gdzieś pod pokładem, że niby beczki składać, albo pomagać cieśli w reperowaniu krzesła do mesy.

Na burcie panowała całkowita cisza, co kazało mi sądzić, iż jest już po przekazaniu wachty. Jeśli będę miał wystarczająco dużo szczęścia, być może uda mi się odnaleźć kubryki marynarzy. Idąc po schodach na górę, starałem się zachowywać możliwie najciszej, próbując wydawać jak najmniej hałasu. Łowy czas zacząć.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

7
Statek z każdym kolejnym krokiem wydawał się jeszcze większy i jeszcze bardziej imponujący w oczach Cruxa. Jednakże o jego niezwykłości miał dowiedzieć się dopiero w niedalekiej przyszłości. Teraz jednak miał okazję zwiedzać go i wsłuchiwać się we wszystkie dźwięki, które go otaczały. Dzięki swojemu niezwykłemu słuchowi do jego uszu dochodziły symfonia. Skrzypienie desek, które ocierały się o siebie pod wielkim tonażem. Strzelanie lin masztowych. Szum wiatru, który przeciska się między szparami i wnika do wnętrza okrętu. Plusk fal rozbijających się o burtę i przecinanych przez dziób. Oddalone głosy przytłumione przez ściany. Przesuwające się przedmioty po drewnianych blatach. I bicie serc. Ten dźwięk przypominał dudnienie bębnów, które wprowadzało w stan łowcy. Burzę, która budziła dzikie zmysły. Przedsmak sytości, wzmagający apetyt. Dźwięk ten dochodził za równo z dołu, jak i z góry.

Kierując się wzdłuż korytarzu coś jeszcze zwróciło jego uwagę, która była obecnie bombardowana mnóstwem bodźców. Nie było się łatwo przyzwyczaić do tego, że wszystko z taką intensywnością i dokładnością słyszał, widział i czuł. Nawet zapach soli, która roztaczała się na pokładzie, mogła lekko drażnić maga. Czy charakterystyczny zapach potu marynarza, którego nosił na sobie ubranie. Teraz jednak jego myśli zaprzątane były czymś uwierającym go w kieszeni marynarskich spodni. Prócz faktu, że był to strój wbrew pozorom bardzo wygodny, przewiewny, wykonany z lnu, ale miejscami na zszyciach drażniący skórę. Od razu włożył rękę do spodni i natrafił na niewielki pęczek kluczy. Konkretnie było ich pięć. Jeden z pewnością był do magazynu. Nie każdy przecież mógł wejść do ładowni i buszować między skrzyniami. Za dużo drogocennych przedmiotów przewozili, aby byle chłoptaś mógł się pałętać między towarami. To świadczyło, że zniknięcie tego klucza na dłużej, może wprowadzić poważne problemy. Poza tym jeden był osobno i wyglądał na mizerny wytwór. Nie był obszerny, ani kształtny. Prawdopodobnie byle złodziej potrafiłby wytrychami obejść zamek, który otwierał.

Schody były potężne i bardzo szerokie. Wydawały się dostosowane do przemieszczania większej ilości ludzi. Od razu mogło to świadczyć, że owa jednostka była przeznaczona również do transportowania wolnych pasażerów. Miało to swoje pewne minusy i plusy. Mógłby spróbować wtopić się w tłum podróżujących ludzi. Byli dodatkowo dobrym celem na posiłek. Z drugiej strony czym więcej par oczu, która mogłaby go zobaczyć, tym więcej może wprowadzić chaosu. A co z tym się wiąże? Łatwiejsze przyłapanie, a resztę historii już sami sobie dopowiedzcie.

Wampir ostrożnie wszedł na górę i znalazł się na kolejnym korytarzu. Ten był trochę inny. W przeciwieństwie do poprzedniego nie rozciągał się w szerz statku lecz na długość. Znajdowały się tutaj liczne drzwi. Schody zaś pięły się dalej wyżej. Po korytarzu przechadzał się wolnym krokiem ubrany w tego samego typu strój mężczyzna trochę wyższy od poprzedniego, a tym samym również od Cruxa. Był starszym elfem wschodnim. Jego karnacja była śniada, a ciało pomarszczone i wyniszczone przez wiatr i sól. Miał na głowie czapeczkę marynarska. U jego lewego ucha ucięty był szpic, lecz i drugie wydawało się jakby nadszarpnięte. U boku miał krótki miecz, ale nie wydawał się szykować do walki. Po prostu wartował. Jego serce biło zupełnie spokojne i nawet nie wydawał się nastawiony na niepokojące sytuacje. Jego chuda, długa, pomarszczona dłoń z widocznymi grubymi żyłami, spoczywała jednakże na ostrzu. Z pewnością marynarska maniera. Znajdował się plecami od nieproszonego gościa statku, w dystansie co najmniej 15 łokci, ale cały czas się oddalał.

Wampir słyszał jednakże więcej tam-tamów wybijanych przez pulsującą krew w tętnicach. Z pewnością w kilkunastu z pokoi znajdowały się potencjalne posiłki. Wychwytywał jednak bardzo różną rytmikę. Zewsząd (prawej i lewej) dochodziły spokojne ledwo słyszalne bicia. Z innej strony łomotały dwa gongi tak mocno, że wręcz zagłuszały resztę. Wydawały się penetrować czaszkę mężczyzny. Nie było to zupełnie przyjemne, nawet jeżeli pochodziły z serca wypełnionego gorącym osoczem. Gdzieniegdzie zaś był ten typowy rytm spokoju, który reprezentował elf (bo nie można ująć go długouchym). Jeden z nich również dochodził z góry, a wraz z nimi wolny krok i skrzypienie schodów. Ktoś opuszczał górną część statku i schodził głębiej pod pokład. Na ucho Cruxa, będzie tutaj za chwilę. Lepiej, żeby nie zobaczył następcę zabitego marynarza.

Re: Okręt „Stara Oldetta”

8
Ogrom statku wprawiał w niemałe oniemienie.
Im bardziej naprzód, tym bardziej rosło, wraz z ilością dźwięków docierających do mych uszu, a co za tym idzie, wprowadzało lekki chaos, który musiałem sobie poukładać i wyselekcjonować poszczególne dźwięki.
Skrzypienie desek, śpiew morskiej bryzy, chlupot słonej wody o porośniętą glonami burtę. Dźwięki chrapania, pierdzenia, a nawet mlaskania przez sen. Kroki załogantów, lub załoganta, który mógł pełnić tera wartę, lub wracać z nocnej wachty na sterze. Życie na okręcie miało swoje kaprysy, i nie było to tylko i wyłącznie konieczność dzielenia kajuty z bandą śmierdzących obwiesiów co to ani na lądzie, ani na środku oceanu mieli szeroko zakrojony problem z pojęciem czystości.
W zależności od kapitana, była to także walka z głodem, a niekiedy nawet pragnieniem, jeśli przyszło żeglować po bardziej tropikalnych wodach. Co prawda nie w przypadku pasażerów, gdyż Ci niejednokrotnie płacili ciężkie pieniądze za to, by podczas rejsu nie być traktowanymi jak podludzie, ale marynarz? Przy odrobinie szczęścia mógł buchnąć komuś jego skromną rację, wydzieloną przez rygorystycznego przełożonego, a potem głodować dalej przy splataniu lin i naprawach po sztormie. Ha, i jeszcze musiał za to dziękować!

Z rozmyślań wyrwało mnie uwierające uczucie w kieszeni, nie dające spokoju przy wchodzeniu po schodach. Mimowolnie sięgnąłem tam ręką i wyciągnąłem cały pęk kluczy. No tak, nasz zabity łotrzyk musiał sobie jakoś otworzyć drzwi do ładowni. Klucze jak najbardziej zachowałem, po pierwsze dlatego, że mogły się przydać w poruszaniu po pokładzie, a po drugie dlatego, że zawsze można je podrzucić komuś innemu, prawda?

Dotarłszy na szczyt schodów, ujrzałem sędziwego elfa patrolującego korytarz. Idący teraz w zupełnie innym kierunku. Krok miał miarowy, jego serce biło spokojnie, a pomarszczona dłoń spoczywała na rękojmie kordelasa, czy tam krótkiego miecza. Nie miałem czasu i chęci by dociekać, bo głód doskwierał, a rozdrabnianie się przy każdym szczególe potencjalnego przeciwnika strasznie irytowało, nawet jeśli mogło w czymś pomóc. Wytężyłem słuch.
Tej nocy na pokładzie biło wiele serc, ale niektóre z nich mogły na zawsze ulec zgaszeniu. Pytanie, które?
Dosłyszeć mogłem, iż niektórzy chyba nie najlepiej znosili rejs. Albo mieli koszmary, albo doskwierała im choroba morska. A może coś przeskrobali i myśleli gorączkowo czy nie przyjść do kapitana lub starszego oficera i nie przyznać się do dyscyplinarnego błędu?
W każdym razie, ich rozterki dudniły mi teraz w czaszce, a to do przyjemnych nie należało.
"Spokojnie. Skup się."

Wyczuwając, że spod pokładu schodzi kolejny marynarz, postanowiłem przystąpić do działania. Starszy, pilnujący korytarza, musiał pozostać nietknięty. Ten, który szedł na spoczynek, również. A to oznaczało jedno.
Wykorzystując fakt, iż strażnik na korytarzu zwrócony był do mnie tyłem, odczekałem krótki moment, by odszedł jeszcze kilka kroków, a następnie podszedłem do jednych z drzwi po lewej, celem wślizgnięcia się do środka innego pomieszczenia, i zamknięcia ich za sobą.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

9
Gdy tylko starszy marynarz oddalił się nieznacznie i znalazł się w bezpiecznej odległości, młody wampir ostrożnie skierował się w przeciwnym kierunku. Wszedł do najbliższych drzwi, z których do jego uszu dochodził dźwięk bardzo wolno bijącego serca. Jego krok był bardzo ostrożny, ale po chwili wywołał pewien hałas. Zawiasy były niezbyt naoliwione, a więc skrzypnięcie drzwi rozniosło się po całym korytarzu. Crux jednak zdążył schować się w niewielkiej kajucie.

Pomarszczony mężczyzna z pewnością zwrócił swój wzrok w jego kierunku. Zatrzymał się w jednym miejscu i westchnął. Nie potraktował jednak tej sytuacji jako potencjalnie niebezpiecznej. Osoba ubrana w strój marynarza zniknęła w jednej z kajut. Zupełnie zwyczajne. Jakiś młody majtek, który był na warcie, wrócił do swojego pokoju. Nikt by przecież nie przypuszczał, że wampir przebrał się w owczą skórę.

Wnętrze kajuty było surowe, ale zaskakiwało wysokim standardem. Często przecież załoga sypiała w zbiorowych pomieszczeniach po kilkanaście osób. Tutaj zaś panował porządek i względna wygoda. Dwa piętrowe łóżka po dwóch stronach. Na trzech z posłań ktoś spał. Pod przeciwległą ścianą od wejścia, znajdowała się obszerna szafa z czteroma drzwiami. Zresztą była zupełnie wbudowana w ścianę okrętu. Tak samo jak wszystko co tutaj się znajdowało. W środku panowała zupełna ciemność. To jednak nie przeszkadzało nocnemu łowcy. On był doskonale przystosowany do takich warunków. Zresztą pozwalało mu to stawać się bardziej niedostrzeżonym, gdy ofiary były dla niego pulsującymi punktami.

Mag nie mógł jednak zbyt bardzo skupiać się na otoczeniu i kontemplować niebywałej jakości statku, ponieważ był głodny. Z pewnością nie jedną osobę mogłyby zaskoczyć owe warunki, w których podrzędni marynarze mogli liczyć na spokój i wygodę. Zazwyczaj tych ludzi wyzyskiwano i nie obchodzono się z ich losami. Jednak wszystkich, których do tej pory spotkał Crux, byli najedzeni, dobrze ubrani i zdrowi.

Na dole na prawo leżał na wznak młody mężczyzna rasy ludzkiej. Był przeciętnego wzrostu o śniadej karnacji (z pewnością wynikającej z pracy na statku) i jasnych średniej długości włosach. Miał zupełnie spokojną twarz niczego nie spodziewającą się. Nad nim znajdował się elf wysokiego rodu. Był tak dużego wzrostu, że stopy wystawały mu poza łóżko. Miał długie czarne włosy, które miał splecione w kok. Jego smukła dłoń zwisała z góry bezwładnie. Po drugiej stronie również na piętrze znajdował się kolejny człowiek. Był bardzo młody. Miał prawdopodobnie z 15 lat. Był skulony w pozycję embrionalna, w której za pewne czuł się bezpieczniej. Po samą szyję nakryty był cienką kołdrą, która zakrywała każdy skrawek jego ciała. Spał jednak spokojnie, błądząc gdzieś w krainach marzeń. Może był teraz dzielnym bohaterem, który przyjmuje gratulacje od zamożnego księcia. Wydawał się taki niewinny. Nawet taka bezwzględna bestia jaką był mag potrafiła to dostrzec. Jego rude włosy w bezładzie i blada twarz obsiana licznymi piegami. I mały zadarty nos. Ten chłopak nie pasował na rolę marynarza.

Każdy z nich był ubrany w taką samą białą koszulę nocną i bufiaste spodenki. Świadczyło to o tym, że marynarze dostawali jednolite przydziały ubioru, aby się nie wyróżniali. Bardzo prawdopodobnym było, że panowała tutaj rygorystyczna zasada komuny. Mieli być tacy sami. Mieli mieć wszystko wspólne. Działać jak jeden organizm.

Re: Okręt „Stara Oldetta”

10
Uf.

Jedyne słowo jakie przyszło mi na myśl, gdy tylko drzwi kajuty zamknęły się z cichym kliknięciem, tłumiąc jednocześnie wydawany odgłos skrzypienia. Nie będąc jeszcze do końca przekonanym co do płynności wykonanej czynności, jeszcze przez kilka sekund stałem przy wejściu, nasłuchując.
Szczęśliwie, nikt się tutaj nie zbliżał. Przynajmniej na razie.
Na pozór ziejąca pustką kabina... gdybym był zwykłym człowiekiem, zapewne uznałbym, że nikogo tutaj nie ma i poszedłbym dalej. Ewentualnie, zapaliłbym lampę.
Szczęśliwie, nie musiałem.
Trzy bijące różnymi rytmami serca. Trzy różne postaci, spowite snem. Być może jedna z nich, będzie od teraz spać wiecznie. Bardzo cichym krokiem obszedłem kajutę, uważnie spoglądając czy nie ma tu jeszcze kogoś poza naszą czwórką. Jednocześnie, mijałem koje jedną po drugiej, próbując podjąć decyzję.
Marynarzy było trzech, a pomieszczenie wyglądało jak wykonane dla czwórki. To mogło oznaczać, że albo trafiłem do kabiny denata załatwionego w magazynie, albo jeden z marynarzy mógł właśnie pełnić wachtę, lub właśnie z niej schodzić.
Pomyślałem o majtku schodzącym po schodach.

Jeść... jeść...
Najbardziej apetycznie wyglądał chłopiec, i przez dłuższą chwilę nie mogłem oderwać ślepi od tej skulonej, niewinnej istoty, która zapewne niedawno postawiła dopiero pierwsze kroki na pokładzie, być może wręcz pierwszy krok w dorosłe życie. Być może wczoraj uczył się wiązać węzły, przeciągać liny i jak korzystać z poszczególnych narzędzi. Być może. I gdyby nie to, że wasz pokorny sługa głodował, zapewne byłoby mi go żal, ale w tym przypadku stanowił jedynie leżący na stole kąsek, który miałem szczerą ochotę pochłonąć. Poza tym, kto wie? Nie wyglądał na materiał do ukucia na żeglarza. Więc...

Nie, nie ma mowy. Zrobienie z niego przybranego syna nocy tylko skomplikowałoby sprawę. Poza tym nie wiedziałem jak mógłby zareagować na tę przemianę. Panika smarkacza była ostatnim, czego potrzebowałem. Postanowiłem go nie odkrywać.
I, najważniejsze, czy w ogóle by to przeżył. Pamiętam jak Annabelle przeprowadziła podobny zabieg na mnie. Doprowadzenie ofiary na skraj śmierci bez powodowania by umarła, była trudna. Zwłaszcza dla niewprawionego wampira, jak ja.
Z niewyobrażalnie ciężkim bólem, zostawiłem dzieciaka w spokoju. Przynajmniej na chwilę.
"Trafi się jeszcze..."
Tłumaczyłem swojemu instynktowi, mimo, że ten nachalnie napierał na ludzką naturę oraz rozsądek, od początku próbujące brać górę.
Dalej- pożarcie elfa jako pierwszego było zbyt ryzykowne- oczywiście, mogłem próbować wspinaczki na jego piętro, zamiast gryźć go w zwisającą za krawędzią rękę (co swoją drogą, byłoby strasznie głupie), ale nie miałem pewności czy przypadkiem nie zbudzę leżącego pod nim mężczyzny.

I to właśnie na śniadego, zmęczonego robotnika padł wybór. Po pierwsze dlatego, że do niego miałem najłatwiejszy dostęp, a po drugie dlatego, że mogłem go najsprawniej wyeliminować.
Wykonując szybki i pewny ruch dłonią, zakryłem nią marynarzowi usta, jednocześnie wbijając się zębami prosto w grdykę, uniemożliwiając mu wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

11
Przez chwilę stojący w cichej kajucie mag, czuł się przytłoczony ogarniającą go ciemnością. I nie chodziło tutaj o niemożliwość dostrzeżenia konturów i sylwetek. Po jego przemianie wzrok stał się doskonale przystosowany do nocnych polowań. To nieprzyjemne uczucie nie dotyczyło również strachu, które przeżywają osoby bogobojne lub dzieci, które nasłuchały się przerażających legend, snutych przez dorosłych przy ogniskach. Nie w tym była rzecz. Mężczyzna poczuł przygnębiającą gorycz miłości, którą otoczył go mrok. Od będzie już wrogiem promieni słonecznych i będzie krył swoją twarz w ciemnych zakamarkach, jak bestia. Czy stał się potworem?

Odpowiedź przyszła po chwili. Niczym zachowanie drapieżnika, którego prowadzi instynkt. Po krótkiej ocenie sytuacji i wyborze ofiary wampir znalazł się przy jednym z mężczyzn, który leżał na dolnym łóżku. Jego ręka szybko spoczęła na jego lekko rozchylonych przez sen ustach, zatykając jakikolwiek dostęp do powietrza i możliwość wydania z siebie krzyku. Nie zdążyłby nawet wołać o pomoc, bo po chwili w jego szyję wbiły się ostre niczym brzytwa kły, przebijając tchawicę. Zachowanie Cruxa było bardziej dzikie i mniej ostrożne niż wcześniej. Przycisnął go mocno do siennika. Posłanie zaskrzypiało. Człowiek próbował wierzgać się i powstrzymać napastnika, wymachując rękoma. Uderzył go kilka razy i próbował chwycić jego głowę, aby odciągnąć go od siebie. Wygłodniały nocny łowca rozszarpał jego skórę i zanim wykończył swoją ofiarę, ubrudził krwią całą pościel i swoją koszulę. Gorące osocze wsiąkało bardzo szybko w materac.

Scena po mordzie jak zawsze musiała wyglądać okropnie. Nie zabijał subtelnie. Przypominał podczas pożywiania się bezmyślne zwierzę, które dąży jedynie do zaspokojenia swojego popędu. Choć starał się być ostrożny w trakcie jedzenia tracił głowę i skupiał się na smaku krwi. Ta była zwyczajna. Nie była tym najlepszym gatunkiem, którym poił się za pierwszym razem. Nie wydawała się jednak cierpka i nieprzyjemna. Wręcz przeciwnie. Przyjemnie rozchodziła się po jego ciele i rozgrzewała go. Czuł się zaspokojony i jakby bardziej błogi niż zawsze. Nawet wzrok wydawał się trochę bardziej stępiony. Jakby przez chwilę wszystko stało się na nowo takie zwyczajne i nieostre w ciemnościach.

Pochylony nad truchłem marynarza, z krwią kapiącą z brody wsłuchiwał się na nowo w hałasy statku. Żaden z pozostałych nie zbudził się. Szumiał wiatr, woda uderzała o burtę, z korytarza dochodziły kroki i biły tym razem tylko dwa serca. Morskie wilki były przyzwyczajone do hałasów, a wbrew pozorom Crux nie łomotał się tak bardzo przy zabijaniu człowieka. To on miał wrażenie, że jest głośny. Miał przecież wyczulone zmysły i był bardziej przewrażliwiony na ewentualne wykrycie.

Zapełnienie brzucha, a raczej układu krwionośnego, nie skończyło zmartwień. Nie był już głodny, ale pojawił się nowy problem. Był ubrudzony krwią. Znajdował się w jednej z kajut wraz z dwójką marynarzy. Na jednym z łóżek zaś leżały zwłoki martwego człowieka, którego przed chwilą zamordował, aby napoić się jego osoczem. Zostawienie go tutaj spowoduje wszczęcie alarmu, a ślady ugryzienia od razu wzbudzi podejrzenia. Tylko tego mu brakowało. A nie wiedział przecież kiedy znajdzie sie na lądzie, kiedy zacumują do najbliższego portu.

Re: Okręt „Stara Oldetta”

12
"A to ci ambaras..."

Pomyślałem z lekką zgryzotą, gdy otarłem skrwawione usta wierzchem i tak umorusanej pościeli. Zanim przystąpiłem do robienia czegokolwiek ze zwłokami, postanowiłem raz jeszcze zlustrować wnętrze kajuty, celem znalezienia miejsca, w którym mógłbym ukryć pozbawione życia ciało.
Stwierdzicie, że jestem głupi, ale wierzcie mi, gdy wołają was do pracy, a ledwie zdołaliście otworzyć oczy, nie będą was interesować takie szczegóły jak szmyrgnięta na bok koszula, zbita butelka, czy brak kompana, który mógł przecież wyjść dosłownie na chwilę przed wami. Najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Najpierw sprawdziłem wolną przestrzeń pod pryczą. Jeśli była tam jakakolwiek (a podejrzewałem, że musiała być, skoro łóżko zaskrzypiało podczas szamotaniny), to owinąłem skrwawione truchło w brudną pościel, po czym schowałem je pod żebrami drewnianej konstrukcji tak, żeby nie wystawała poza nią.
Teraz zapaskudzony materac... i najlepiej jakaś inna koszula.
Zajrzałem do szafy w poszukiwaniu pościeli, którą mógłbym nakryć schnącą juchę, przy okazji patrząc za innym ubraniem. Starą koszulę, po prostu wyrzucę za burtę. No masz, tak się pobrudzić przy jedzeniu!

Zastosowane przeze mnie "rozwiązanie" było tylko chwilowe. Oczywistym było, że za dnia prędzej czy później ktoś odnajdzie ślady zbrodni- niemniej póki co, musiałem zatroszczyć się o obecną sytuację. Nigdy nie wiadomo, czy któryś z majtków nagle nie zostanie przebudzony przez wizytę swojego zmiennika. Najważniejsze, że zdołałem zaspokoić głód.

Rzecz jasna, robiąc to wszystko, zachowałem należytą ostrożność oraz ciszę. Nie chciałem nikogo obudzić, a już na pewno nie zaalarmować. Strażnik na korytarzu zdawał się nie być zaaferowany moim wtargnięciem, więc wychodziłem z założenia, że mogę spokojnie opuścić kajutę i wyjść na pokład zewnętrzny. Przynajmniej dopóki nosiłem na sobie obcisłe gatki elfiego marynarza.
Jak kocham samego siebie, po dotarciu na ląd, te ubrania trzeba będzie zmienić możliwie najszybciej, jak to możliwe.
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

13
Zmysły wampira, które jeszcze przed chwilą były niebywale ostre, przytłumiły się nieznacznie. Dzięki temu mógł spokojniej skupić się na otoczeniu, ponieważ nie był nastawiony na unikanie zagrożenia i wyszukiwanie ofiary. Najadł się już, zaspokoił swoją potrzebę i mógł teraz zatuszować ślady swojej zbrodni. Jednakże wiadomym było, że nie miał możliwości ciągłego zwodzenia załogi. Nie był przecież na lądzie, a marynarze nie mogli znikać w nieskończoność (choć on mógłby jeść bez przerwy). Do tej pory nie wyrzucił zwłok za burtę, a więc w końcu ktoś odnajdzie najważniejszy dowód jego zbrodni, a to spowoduje polowanie na krwiopijcę. Nawet jeżeli pozbyłby się ciał, nieobecność majtków oznaczałaby kłopoty. Niby mogliby przez przypadek sami wpaść do wody, a morze dokonałoby reszty, ale jednak rzadko zdarzały się takie wypadki bez uwagi innych. A do tej pory nic nie wskazywało na zbliżającą się burzę. W zamian za to kłopoty, które szły krok w krok za Cruxem, znów zbliżały się do niego, aby pochłonąć go w wirze niespodziewanych sytuacji.

Jeszcze jedno spojrzenie na kajutę. Owszem była ona dość surowa. Nie można byłoby ją określić jako pokój w luksusowej karczmie, ale wykraczała ponad standardy typowej kajuty. Była przecież przeznaczona jedynie dla czwórki marynarzy z dobrej jakości meblami wewnątrz. Piętrowe łóżka porządnie wykonane, a do tego bardzo stabilne i bezpieczne, zamiast bujających się hamaków. Na przeciwnej do drzwi ścianie całą przestrzeń zajmowała wbudowana szafa z czteroma drzwiami. Zaskakującym mogło być dla wąpierza, że panował tutaj porządek, nietypowy dla statków. Załoganci byli nauczeni do utrzymywania wokół siebie względnego porządku. Dobrze to o nich świadczyło, jak o całym okręcie. Nie była to więc byle jaka jednostka handlowa, co powinno jeszcze bardziej martwić maga.

Pochylony przy pryczy intruz wpierw zajrzał pod nią, a po chwili zaczął wpychać w wolną przestrzeń zawinięte w pościel ciało swojej ofiary. Był w tym zbyt pośpieszny i gorliwy, gdyż w szale porządków musiał złamać jakąś kość niedawno zmarłemu (a raczej zamordowanemu z „ciepłą” krwią). Na szczęście pakunek zmieścił się cały i zaraz w ciemnościach kajuty zrobiło się jakoś więcej przestrzeni. To nie był koniec całej ceremonii. Próba maskowania śladów zbrodni nadal trwała. Zajrzał do szaf, ale nie odnalazł w żadnego prześcieradła, którym mógł okryć wsiąkającą w materac krew. Za to odnalazł ciuchy zmarłego marynarza. Te wydawały się idealne na niego. I spodnie w jego rozmiarze i koszula niezbyt opinająca. Nie był może to typowy dla maga krój, ponieważ identyczne były do poprzedniego kompletu, ale w tym będzie wyglądać choć trochę bardziej naturalnie niż komicznie.

Zdążył jedynie zmienić koszulę na czystą, a zaraz zastygł w bezruchu dosłownie na chwilę, albo to czas tak zwolnił. Patrzył się na niego młody chłopak, który z pewnością niedawno dołączył do załogi statku. Jeszcze przed chwilą spał zupełnie spokojnie skryty pod pościelą, jakby czuł się bezpieczny. Teraz zaś trzymał zaciśniętą dłoń na pościeli, a jego twarz wyrażała tłumiony krzyk i lęk zmieszany z niezrozumieniem. Nie poruszał się, a tylko jego wielkie oczy, które w ciemnościach ciężko było określić jakimś kolorem, śledziły każdą czynność wykonywaną przez wampira. Teraz dopiero mógł mu się lepiej przyjrzeć, bo wcześniej prawie w całości był schowany pod pościelą. Wydawał się taki niewinny i bezbronny w tej chwili, że mógłby go jednym dotknięciem zgnieść, a on by jedynie wydał z siebie cichy pisk. Rude lekko kręcące się włosy, odstawały mu na wszystkie strony w zupełnym chaosie, ale pasowały zupełnie do bladej twarzy z licznymi piegami. Jego niewielkie usta teraz były szeroko otwarte, jakby chciał zaraz krzyknąć, a jednak żaden dźwięk nie wydobywał się z jego krtani. Jakby zupełnie zamarł.

Czy widział całą scenę, która miała przed chwilą tu miejsce, czy był obserwatorem jedynie ostatnich minut? Czy strach zastygł jego ciało, czy był zaskoczony wizytą obcego? Czy zamierzał wrzeszczeć wzywając tutaj załogę całego statku, czy oczekiwał wyjaśnień?

Re: Okręt „Stara Oldetta”

14
Źle, źle, źle. Bardzo mocno.
Z nerwów musiałem chyba coś jeszcze poprzestawiać biednemu umarlakowi, bo przy wciskaniu go pod koję, coś mu trzasnęło w obojczyku.
"Masz ty rozum i godność człowieka?" spytałem siebie w myślach, ale oczywistym było, że odpowiedź nie nadejdzie. Nie miała od kogo. Zresztą, najpewniej nic by nie zmieniła.
Szczerze powiedziawszy, zacząłem się martwić o to, co będzie potem. No bo teraz poddajmy sytuację analizie:

- Jeden trup w ładowni- małe prawdopodobieństwo aby znaleźli go do momentu wyładunku- wtedy mogę być już z dala zarówno od statku, jak i członków jego załogi.
- Ginie drugi załogant, znajdują go pod koją, być może wcześniej niż tamtego pierwszego. Nie rusza się i nie daje oznak życia. Generalnie słabo. Słabo dla mnie.
- Jeśli znajdą tego drugiego, nie mam jak uciec, bronić się już pewnie tak, tylko jak długo?

I znów sytuacja sprowadzała się do tego, że musiałem uciekać przed kimś lub czymś, w nadziei, że dam radę przetrwać do następnego zachodu słońca. Ciężko.
Doszedłem do wniosku, iż najlepiej będzie, jeśli po prostu w końcu wyjdę na pokład i podpytam wachtowych jak daleko jesteśmy od lądu...lepiej nie pytać o dokładną lokalizację. Bogowie raczą wiedzieć czy przed wypłynięciem nie było żadnego spotkania na mesie z kapitanem. Swoją drogą, musiałem go znaleźć. Po co?
Ho, ho... moi drodzy. Zapamiętajcie sobie jedną rzecz- jeśli ktoś pracuje na wysokim stanowisku oraz daleko od domu, to z całą pewnością musi mieć grubą kabzę. A wasz pokorny sługa (o ile jeszcze mogę się tak tytułować) bez względu na wszystko potrzebował takowych. Magiczne katalizatory, kij nabity srebrem czy chociaż nowe buty i porządne szaty miały swoją cenę. Nie mogłem przepuścić okazji do napchania kieszeni pieniędzmi, zwłaszcza, będąc otoczonym przez taki przepych. I nieważne, że będzie to cudze złoto. Ważne by wyjść bez szwanku.

A jeśli będzie na prawdę źle, przewidywałem również zatopienie okrętu, choć z pewnością przeżycie tego będzie niełatwe. Pamiętam, że jak pobierałem podstawowe nauki w zakresie handlu, był niewielki epizod, podczas którego belfer poruszył balastowanie statku. Wystarczała jedna, niewinna dziura w burcie poniżej poziomu wody albo w dnie... w połączeniu z fruwającym ładunkiem ciśnienie załatwiało całą resztę, kompletnie rujnując stateczność. Nieważne jakiej wielkości była taka jednostka. Szła na dno, niekiedy ciągnąc za sobą całą załogę.

Zmieniwszy koszulę, skorzystałem jeszcze z poprzedniej, dokładnie wycierając usta.
Jakież wielkie było moje zaskoczenie, kiedy zrozumiałem, że jestem obserwowany! Kącikiem oczu dostrzegłem w ciemności wlepione we mnie spojrzenie młodzieńczych oczu rudego chłopca pokładowego, którego przed chwilą chciałem pożreć. Patrzał na mnie z rozdziawionymi ustami jak na siódmy cud świata. Ni to z niedowierzaniem, ni to przerażeniem. Chociaż jeśli w ogóle, to zapewne z tym drugim.
Odłożyłem brudną część garderoby do szafy, nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego. Po prostu reagowałem spokojnie na tyle, na ile pozwalała na to sytuacja. Oparłem się o mebel i skupiłem.
- Nie boj się mnie.
Powiedziałem pół szeptem, opuszczając ręce i dając dzieciakowi do zrozumienia, że nie chcę robić mu krzywdy. Cały czas patrzałem w dwa błyszczące punkciki w jego głowie.

"Nie trafiłeś tutaj z własnej woli, co? Pewnie musisz być z ubogiej rodziny albo wzięli Cię na statek z łapanki. Nie możesz być członkiem rodziny żadnego z marynarzy. Na pewno nie spałbyś w byle jakiej koi. Ale wiesz co, ja też nie do końca zaciągnąłem się będąc żądnym przygód na morzu. Po prostu... pieniądze. Zapewne rozumiesz. Jestem tutaj nowy i chciałbym lepiej poznać statek. Ponoć mam mieć wachtę tej nocy. Pomożesz mi?"
Pomyślałem, i skupiłem się na uroku, który teraz rzucałem na swoją ofiarę.

"Pomożesz... pomożesz... pomożesz... oprowadzisz...oprowadzisz...oprowadzisz... po statku... po statku... po statku..."

Spotęgowałem swoją prośbę w umyśle chłopaka, jednocześnie pozwalając, by wampiryczne spojrzenie zyskało na sile.
Spoiler:
Obrazek

Re: Okręt „Stara Oldetta”

15
Każdy ruch miał teraz znaczenie. Każdy gest był bardzo ważny. Każde drgnięcie ciała, mogło wywołać poważne konsekwencje. Nie był to jednak teatr, w którym widzowie wyczekiwali tragedii. Nie dopatrywano się tutaj metafory. Nie szukano dodatkowej interpretacji. Odgrywano prawdziwe życie, ale w każdej chwili jedno z nich mogło się zakończyć. Najsłabszym ogniwem tej układanki jednak był rudowłosy chłopak, który wydawał się tylko poboczną postacią. Kimś kolejnym na drodze wampira. Kolejną sceną, która mogła skończyć się rozlewem krwi. Nic jednak nie było tutaj tak proste, jak mogłoby się wydawać. Zabicie kolejnego niewinnego członka załogi, nie było niczym trudnym dla maga. Jego sumienie było już wystarczająco zbrukane osoczem, że kolejna ofiara nie miała żadnej wartości w jego nowym niemoralnym życiu. Był przecież szybki i niebezpieczny. Posiadał magię i nadnaturalną siłę. Dysponował wielkim intelektem, ale również nadnaturalnymi zmysłami. Był prawdziwym łowcą, którego powinno się bać. Mógłby zabić wielu i pozbyć się problemu, ale właśnie tutaj tkwił szkopuł. Nawet jego siły, umiejętności i zwierzęce atuty nie dadzą rady zbyt dużą ilością ludzi, którzy będą chcieli się pozbyć go ze statku. Spalą go na stosie i pozostanie po nim jedynie pył. A po kilku latach nawet zaginie słuch o jakimkolwiek wspaniałym Lowefellu, który zaprzedał duszę Krinn. Zresztą zostanie na zawsze wymazany z kart historii jego rodu, aby nie niszczył ich dobre imię, choć z pewnością posiadające również swoją mroczną naturę. Jednak nie tak mroczną jak obecna postać Cruxa.

Chłopak wydawał się sparaliżowany lękiem. W jego mocno zwężonych źrenicach, choć było przecież ciemno, dostrzec można było prawdziwy strach. Ten pierwotny, który zakorzeniony jest w ludzkiej ewolucji. Strach o własne życie w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Ten uzasadniony strach przed drapieżnikiem. W ten sam sposób królik patrzy się na wprost wilka, zanim rzuci się do ucieczki. Jego dłonie zaciśnięte były jeszcze mocniej na pościeli. Jego oddech na chwilę zamarł, ale jego organizm prężnie pracował. Serce zaczęło łomotać, aż zaczęło dudnić w głowie wampira. On słyszał te bębny, jak wojowniczy rytm podczas rytuału inicjującego. Tętnice na jego szyi zrobiły się niezwykle widoczne i pulsowały. Jego biała twarz zaczęła rumienić się, dodając mu pewnego dziecięcego uroku. To pobudziło gdzieś wewnętrznie jeszcze bardziej czarodzieja.

To był punkt kulminacyjny. Zachowanie wampira decydowało o dalszym jego losie. Czy przyjdzie mu stoczyć bój z załogą całego statku? Czy stanie się tylko niewyraźnym wspomnieniem? Czy wręcz przeciwnie rozwiąże swoją bolączkę? Czy jego umiejętności przewyższą słaby umysł chłopaka?

- Kim jesteś? – powiedział cicho. Na początku mag nawet nie zdał sobie sprawy, że usłyszał jego głos. Było to jak muśnięcie powietrza. Szum, po którym nastał niespodziewana cisza. Jego przerażone oczy wpatrywały się w mężczyznę.

- Kim jesteś? – powtórzył po chwili pytanie trochę głośniej, ale nadal miał w sobie coś zbyt delikatnego. Nie pasował do tego miejsca. Życie na statku jest czymś trudnym. Ciężkim. Trzeba podejmować tutaj trudne decyzje. Jego umysł jednak był równie kruche jak ciało niedoświadczone prawdziwego morza. Miał w sobie jednak coś fascynującego. Może to jego dziecięcość, która świadczyła o dobrej jakości krwi. Może zaś jego kruchość, która była przerażająco? Może zaś podatność na sugestie dająca taką niebywałą przewagę nad nim.


- Potrzebujesz pomocy?
– widać było że rudowłosy sam był zdziwiony owym pytaniem. Nikt normalny przecież nie zachowuje się tak w stosunku do istoty, która wzbudza w tobie strach. Tym bardziej, że widzisz jego obcą twarz i ślady krwi. Wiedział przecież, że znajduje się naprzeciwko prawdziwej bestii. Z pewnością swój udział miał tutaj wampirzy urok.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Erola”