[Wschodnie Wody] Główny szlak morski

1
Obrazek
Niemal wszystkie spośród niezliczonych okrętów przecinających szlaki morskie na trasie między wyspą Erola a kontynentem stanowią jednostki handlowe. Od kog opływających lokalne punkty magazynowe po olbrzymie trzymasztowe galeasy i onieśmielające karawele kompanii kupieckich prujące fale z lukami pełnymi egzotycznych wyrobów, skór, tkanin, przypraw, plonów, herbaty z południowych plantacji oraz drogocennych kamieni wydobytych z kopalni w głębinach wysp. Te płynące w przeciwnym kierunku zaopatrzają Archipelag w przemysłowe ilości zboża, futra, narzędzia i żelazo, a przede wszystkim, w tanią siłę roboczą w postaci kolejnych pojedynczych nieszczęśników z kontynentu liczących na uśmiech losu za morzem. Między portami w Ujściu, Heliar i Tsu’rasate a Taj’cah oraz Porcie Erola każdego dnia przepływają majątki na wagę ton ładunku.

Intensywny ruch morski wzmaga potrzebę bezpieczeństwa. Jedyne jednostki, które mogą dorównywać liczebnością statkom kupieckim są tedy zmilitaryzowane okręty patrolujące obszary administracyjne poszczególnych portów. Przemytnicy oraz piraci i korsarze musieliby wygrać w kości z samym diabłem, by zdołać prześlizgnąć się przez kordony wód bezpośrednio opływających dane punkty rozładunkowe oraz terytoria morskie przynależne większych miast Archipelagu, tak samo jak uzbrojonego w bezwzględną flotę Ujścia. Trzymają się od nich z daleka, okazjonalnie polując na mniejsze żaglowce na wysokich wodach, tam gdzie kończy się zasięg straży przybrzeżnych. Niemniej, bardziej od łupieżców załogi mogą obawiać się kapryśnej w porze lata pogody oraz porywistych sztormów.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

2
Dziób „Rosity” gładko jak ostrze noża rozcinał na poły powierzchnię morza, tworząc opływające kadłub wzorzyste ramiona spienionych, białych fal. Wody były spokojne, a wiatr umiarkowany, mały towarowy galeon płynął więc spokojnym, ale równym tempem, które zaczynało już Aberyta nudzić. Mało kto nie uległby poczuciu znudzenia oraz zmęczenia, zważywszy, że była to jego trzecia duża przesiadka od czasu wyruszenia z Salu w przeciągającą się podróż na Archipelag. Najpierw ponad tydzień z karawaną zmierzającą w stronę Turonu, potem na koźle obok śmierdzącego owczym kożuchem handlarza wyrobami glinianymi, który jako jedyny skręcał do Białego Fortu. Tam dwa dni opóźnienia z powodu nadgorliwości urzędników przewozowych w stosunków do kolejnej grupy kupców, z którymi dogadał się o wygodny transport do portu w Heliar. Wtedy dopiero do czarownika uśmiechnął się łut szczęścia, a chęci dopuszczenia się spontanicznego ludobójstwa nieco osłabły — jeden z zapoznanych kupców planował przeładować towary nigdzie indziej, jak na pokład „Rosity”, „Rosita” zaś miała rozwinąć o świcie żagle do podróży na Archipelag, dokładnie tam, gdzie pragnął znaleźć się Aberyt. Nowe koneksje, a także zamiłowanie rzeczonego kupca do świńskiego poczucia humoru czarownika oraz tych samych podłych trunków, zapewniły mu miejsce na galeonie.

Już trzeciego dnia żeglugi fale rozbijające się o dziób i obmywające drewniane, topornie wystrugane cycki gołej baby robiącej za galion wyglądały dokładnie tak samo, jak drugiego i pierwszego dnia. Po dwóch tygodniach Aberyt zaczynał wierzyć, że baba z galionu prędzej zeskoczy do morza i odpłynie z delfinami, niż on ujrzy koniec tej katorżniczej tułaczki. Gdy zaś pokonali Cieśninę Barwnych Wiatrów i wypłynęli na Wschodnie Wody, miał już beznadziejnie dość — okrętów, podróży, owczych kożuchów, karawan i drewnianych cycków porośniętych algami. Co dzień takie samo słońce wylewało karmazynową krew na niebo na Wschodzie i wieczorem powtarzało ten sam rytuał na Zachodzie. Kapitan był złamanym smutasem i zamykał w dziurze marynarzy, którzy garbowali mu za plecami albo wszczynali bójki, nie było tedy w zasięgu wzroku porządnej rozrywki.

Dziób pruł fale, fale pryskały pianą na cycki „Rosity”. Aberyt opierał się o poręcz burty. Słońce zachodziło po raz dwudziesty szósty od czasu wypłynięcia z Heliar i po pokładzie, poza nim, kręciło się niewielu pasażerów. Oswald Keller, jego znajomy kupiec, który od chwili podniesienia kotwicy leczył swoją chorobą morską szczynowatym rumem i ani chwili nie było z nim trzeźwego kontaktu, dwójka z trójki elfich uchodźców oraz nieznany mu bliżej jegomość w czarnym chaperonie i oprawionych szkiełkach na nosie, którego Aberyt nie widział dotąd, by rozmawiał z kimkolwiek.

Niemniej, to właśnie on zbliżył się do dziobu okrętu leniwym spacerem i przystanął opodal czarownika. Odezwał się z dosyć obojętną, ale uprzejmą manierą człowieka zainteresowanego niezobowiązującą pogawędką. — Już wkrótce ujrzymy wyspy Archipelagu. Za trzy tygodnie wasz towarzysz może wytrzeźwieje. — Odwrócił na chwilę głowę w stronę kupca pląsającego wokół beczki pijackim krokiem. Potem znowu do Aberyta. — A wy? Zmierzacie do Portu Erola gwoli interesów czy przyjemności?

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

3
Aberyt znudzony widokiem fal, zaczął oglądać maszt i reje, które okazały się równie nużące co ciemnoniebieska toń za burtą statku. Po tej podróży spodziewał się czegoś zupełnie innego, myślał, że kupiec dotrzyma mu towarzystwa i kilka dni skromnej popijawy na statku, na którym przecie i tak roboty nie mieli, dobrze zrobi im obu. Rzeczywistość okazała się zupełnie odwrotna. Otóż; kupiec po pierwszym dniu picia zupełnie stracił kontakt z doczesnością, a podeszwy jego przyczepność z podłożem, które to nie gwarantowało bezpiecznej przechadzki, ale dla człowieka o jako takiej mobilności było całkiem w porządku. Kapitan, który jak to kapitan powinien lubić wypić był nudziarzem, którego Aberyt najchętniej żegnałby znikającego za widnokręgiem w dziurawej szalupie. Załoga składała się z tępych osiłków którymi nasz bohater gardził jak tylko można gardzić tępymi osiłkami. Było też kilku uchodźców, z nimi nawiązać nić porozumienia równie łatwo co z bogami. No i ten staruszek, milczący i gapiący się w dal jak niedorozwinięty. Przednia kompania dla poważnego maga. A jakże! Reje, które potwornie zaczęły nudzić mężczyznę swoim skrzypieniem jasno dały do zrozumienia, że taka obserwacja im nie w smak, Aberyt skupił się więc na cyckach młodej dziewuszki na czubie okrętu. Nie potrafił zapamiętać jej imienia, Rokita, Rorata, Ryszarda, w każdym razie coś na 'R'. Cycki niby fajne, choć drewniane i całe w pąklach, wodorostach, ruchomych zwierzaczkach rozmaitego pochodzenia, o którym nie chciało się nawet myśleć. Zobaczył nasz bohater zbliżającego się starca (tego z obserwacji wnioskując- niespełna rozumu), który stanął sobie obok i zaczął rozmowę.
-Nie wiem czy planowane przeze mnie rzeczy mogę nazwać z czystym sumieniem interesami, ale dla ułatwienia rozmowy uznajmy, że to właśnie one ciągną mnie na Archipelag. Nie wyklucza to jednak przyjemności z pobytu na wyspach, jeśli takową można tam znaleźć. Znasz się zna morzu czy potrafisz dotrzeć do kapitana, że przynosisz mi te pierwsze od kilku dni radosne wieści?
Nie potrafił się Aberyt powstrzymać od uśmiechu widząc powagę mężczyzny, zachęcający jego ton i to zabawne nakrycie głowy. Pociągnął solidnie z butelki wątpliwego pochodzenia rumu i usiadł opierając się o burtę statku.
-Przysiądziesz się? I tak nie ma wiele więcej do roboty. Wyglądasz na takiego, który ma o czym opowiadać. Może przy rozmowie szybciej minie to 'już wkrótce'.
Ręka z butelką wystrzeliła zachęcająco w stronę nowo poznanego. Normalnie Aberyt zastanawiałby się jak ten dziadek będzie wyglądał rozsmarowany po moście, albo ile pięknych monet dźwięczy w jego sakiewce, dziś jednak potrzebował tylko towarzystwa. Niczego więcej. Licząc na opowiastkę, mocniejszą głowę niźli czerep kupca i dogodnego rozmówcę, spojrzał na nieznajomego zachęcająco.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

4
Mężczyzna podniósł dłoń w geście podziękowania za poczęstunek i zamiast tego wyciągnął spod klapy skórzanej sakwy u pasa drewnianą fajkę. Nabił ją liśćmi tytoniu ze sprawnością wieloletniego amatora, po czym podpalił maleńkim, szalenie ciekawym urządzeniem — zębaty trybik na srebrnym pudełeczku, gdy tylko przekręcony, sprawił, że ustnik owego pudełeczka wykrzesał iskry, które natychmiast rozjarzyły wypchany cybuch. Zabawka wylądowała jednak z powrotem w kieszeni podróżnika, nim Aberyt zdążył się jej przyjrzeć. Pasażer zaciągnął się powoli.

Obawiam się, że moja wątroba nie podziela mojego zamiłowania do degustacji trunków — odparł gwoli wyjaśnienia, otaczając ich obu woalem siwego dymu z fajki. Nienaturalny aromat oparów nie pozostawiał czarownikowi wątpliwości, że tytoń był doprawiony jakimiś bardziej egzotycznymi ziołami. — W pewnym wieku wypada słuchać głosu swego ciała, zanim ono przestanie słuchać nas.

Po prawdzie, przy bliższym przyjrzeniu jasnym stawało się, że choć w dojrzałym stadium żywota, to mężczyźnie daleko było do miana starca. Jego szczupłą twarz o niepospolitych, inteligentnych rysach oraz dużym nosie postarzały zmarszczki spowodowane prędzej spędzaniem dużej ilości czasu na słońcu oraz nieprzebieraniem swego czasu w używkach, niźli zaawansowanym wiekiem. Każdy inny zawołany pijak mógłby poznać. Czarne oczy nieznajomego były znacznie żywsze i bystrzejsze, niż leniwy ton jego głosu, jakby ten drugi zaledwie złudnie łagodził wyobrażenie o tajemniczym człowieku.

Odpowiedział na pytanie Aberyta dosyć enigmatycznie. — Znam ten szlak. Jutro pokażą się skały na wodach opływających Erolę, potem wyspa. Jeśli ten wiatr się trzyma, powinniśmy dobić do portu w ciągu trzech dni. — Nie odrzekł jednak nic na zachętę do podzielenia się awanturniczymi historiami, o których zasobność posądził go czarownik i między mężczyznami zapadła krótka chwila milczenia. Podróżnik przerwał ją jako pierwszy, pocierając nieco wątły, ale nadal czarny wąs pod nosem. — Interesy, mówicie. Ciekawe to muszą być interesy w takim miejscu, jak Erola, skoro płyniecie samotrzeć, bez towaru ni kapitału ulokowanego pod podkładem...

Zanim Aberyt zdążył złożyć jakąkolwiek sensowną ripostę, przerwał im dźwięk dzwonu alarmowego dochodzący z góry, z rusztowania na bocianie gniazdo. Majtek krzyknął z masztu coś do oficera na dole, a oficer podał do kapitana. „Okręt na horyzoncie!”. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego. Konflikt Ujściu i kordon sił Keronu zaciśnięty wokół całego miasta, także jego floty, zmusił ruch morski do wzmożenia się pomiędzy portami Heliar a Eroli, przez co nieustannie mijali się w trasie z innymi statkami. Niemniej, kiedy zarówno Aberyt, jak i jego interlokutor rozejrzeli się z zaciekawieniem, rzeczywiście dostrzegli statek tnący morze od lewej burty „Rosity”. Tyle, że ten nie mijał ich, a nabierając prędkości, zmierzał na kolizyjny tor. Ze zwinnym, małym brygiem ociężały od ładunku galeon nie mógł się równać.

Kiedy bryg skrócił dystans wystarczająco, by jego barwy znalazły się w polu widzenia lunety, dzwon rozbrzmiał znowu. Zadźwięczał w charakterystycznych, trzykrotnych interwałach, na które towarzysz Aberyta zareagował zmęczonym westchnieniem, strzepując resztki wypalonego tytoniu za burtę.

To wezwanie dla nas, żeby zejść pod podkład i zamknąć kajuty,

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

5
Ha! Bardzo dobrze, więcej dla mnie. -odparł wyraźnie zadowolony z przebiegu sprawy Aberyt po czym pociągnął potężny łyk z butelki. -W zasadzie nie wolno mi pić, ale kto na środku tego zakichanego morza, na tej przeklętej łajbie przejmowałby się zasadami, które go obowiązują?

Zaciekawiony zapachem tytoniu mężczyzna próbował po węchu wyczuć składniki mieszanki, której palenie przynosiło właścicielowi fajki przyjemność. Rozróżnienie znanych ziół jest ciężkie kiedy do dyspozycji ma się jeno węch, co zaś jeśli ingrediencji się nie zna? Pewnikiem jakieś południowe halucynogeny czy inne wesołe listki. Bardziej jednak niż zawartość fajki zaciekawiła Aberyta zabawka do krzeszenia iskier, przy pomocy której nieznajomy zapalił fajkę.
Mechanizmy do produkcji ognia, halucynogeny i ta dziwna czapka, założyłbym się, że to wynalazca lub co najmniej naukowiec.

Póki mowa była o wyłaniających się jutro skałach, nekromanta uśmiechnął się pod nosem, perspektywa spędzenia jeszcze doby na okręcie nie była jakąś tragiczną wieścią. Nim jednak zdążył doprowadzić tę myśl do końca, dowiedział się, iż po ujrzeniu skał, czekają go jeszcze dwa dni co najmniej spędzone na morzu w towarzystwie tych wszystkich dziwaków. Mało to optymistyczne.
Zna ten szlak? I przeżył te nudne podróże? Po czym on do cholery poznaje gdzie jesteśmy... Na prawo morze, na lewo morze, a dla od miany przed nami i za nami również morze.

Aberyt już miał wtrącić, iż nie potrzebny mu towar do interesów, które ma zamiar prowadzić, ale przeszkodziły mu dzwony. Dzwony mają to do siebie, że wróżą dwie rzeczy, obiad, na który jest stanowczo za wcześnie, bądź niebezpieczeństwo. Rozglądając się Aberyt dostrzegł okręt, który czymś różnił się od pozostałych. Konkretnie rzecz ujmując tym, że zmierzał wprost na Rositę z wypełnionymi wiatrem żaglami.
Kupiec idiota, albo szalony agresor!

-Ani mi się widzi uciekać pod pokład! Jeśli to skończy się batalią, to ja chętnie się jej podejmę przyjacielu, jeśli chcesz, uciekaj.
Aberyt położył prawą dłoń na rękojeści miecza i począł wytężać wzrok by dostrzec flagę powiewającą na statku którego kapitan podjął chęć bliskiego spotkania z biedną, bogu ducha winną Rositą.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

6
Podróżnik odpowiedział uprzejmym skłonieniem głowy, jakby właśnie kończył pogawędkę ze znajomkiem w czasie przechadzki po parku. Schował fajkę do sakwy i oddalił się spokojnym krokiem w stronę schodów do kajut pod pokładem, gdzie chyłkiem zniknęli też obaj elfi uchodźcy. Keller biegał od burty do burty, potykając się o własne nogi w pijackiej gorączce i wrzeszcząc jak wyjec w dżungli: „piraci, piraci!”, dopóki jakiś przytomny żeglarz nie załapał go za kapok i nie wtrącił do luku. Kapitan gromkim głosem wydawał z mostka dyspozycje, podczas gdy najemnicy płynący „Rositą” dla ochrony zbroili się w krótkie szable, nadziaki, pałki i czekany, a dwóch kuszników przypadło do zachodniej burty galeonu. „Ochrona” to było duże słowo, jak na chłopów strzegących okrętu — zgraja portowych łajdusów w podartych koszulach, wożąca się w te i we wte między przystaniami za wikt, opierunek oraz beczkę rumu na koniec dnia. Prywatne jednostki, takie jak „Rosita”, rzadko miały kieszenie dość głębokie na cokolwiek lepszego. Przy odrobinie szczęścia, przeciwnicy, z którymi przychodziło się im mierzyć nie byli zazwyczaj ani lepiej zbrojeni, ani wyszkoleni.

Przy groźbie abordażu nigdy jednak nie było zbyt dużo ostrożności ani kling na pokładzie, nikt tedy nie myślał przeganiać jedynego brawurowego pasażera.

Nie plączcie się ino pode girami! — wyseplenił jeden spośród najemników, obstawiając pozycję przy dziobie nabitą ćwiekami pałką.

Padł rozkaz do pełnej naprzód i stawiono wszystkie żagle galeonu, ale jasnym było, że doścignięcie ich przez bryg stanowiło tylko kwestię czasu. Czasu, który na wstrzymanym z napięcia tchu upływał błyskawicznie; w końcu czarna jak żałobny kir bandera na maszcie agresora była widoczna gołym okiem i w pełnej rozpiętości. Zamiary wrogiej załogi stały się oczywiste. Kiedy statek piratów zrównał się z kupieckim żaglowcem, Aberyt słyszał nawet wrzaski jej kapitana, przekrzykujące się w powietrzu z rwetesem na pokładach oraz rozkazami dowódcy „Rosity”. Tak się zasłuchał, że ledwie zdążył w porę przytrzymać się burty, gdy oba okręty spotkały się kadłubami. Huknęło i drewniane szkielety zatrzeszczały głośno. Bryg z impetem przytarł bok galeonu.

Gdy tylko osłabła siła uderzenia, zza lewej burty wyłoniły się żelazne zadzioru haków, łapczywie wbijające się w poręcze oraz zaplątujące w olinowanie „Rosity”. Najemnicy w kakofonii durnych bojowych okrzyków rzucili się do odpierania abordażu. Czekany i szable poszły w ruch, szczękając. Po drugiej stronie pokładu Aberyt, nim sam zanurkował w wir walki, usłyszał jeszcze jeden dźwięk, bardziej złowieszczy. Świszczenie lotek. W deski pokładowe zaczęły wbijać się szypy ostrzeliwujących ich z brygu łuczników. Nie trzeba było czekać na pierwsze agonalne zawodzenie.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

7
Aberytowi wyjątkowo nie podobał się spokój podróżnika-wynalazcy-naukowca-dziwaka. Wrzaski załogi też nie robiły na nim większego wrażenia, pusty dzwon bije najgłośniej, z resztą, wielu już widział krzyczących i machających mieczem jak cepem, zazwyczaj ginęli jako pierwsi i w najmniej przyjemny sposób.
Jeśli ci siepacze biją się tak jak wyglądają, to nie wróżę im szczęśliwej przyszłości. Parszywce...
Aberyt świadom braku swojej wartości w walce w zwarciu stanął przy burcie i oczekiwał rozwoju wypadków.
Nie plątaj się pod nogami? Odpad ludzki... Obym wszystkimi zamierzonymi pociskami trafił w cel, bo jeśli któryś zabłądzi to wyląduje na twoim pustym łbie łotrze. -pomyślał Aberyt i poprzysiągł sobie w duchu, że jedną z kul trafi nadgorliwego.
Z zamyślenia wyrwały go wrzaski kapitana wydającego rozkazy załodze, nekromanta nawet ich nie słuchał, walczy dla siebie, nie dla tego zaplutego okrętu, parszywej załogi czy tych tchórzliwych elfów pod pokładem.
Okręt wyraźnie przyspieszył, widać postawiono kolejne żagle, niewiele to dało, bo odległość między statkami się zmniejszała. W pewnym momencie słychać już było okrzyki pirackiego kapitana, a przed oczami bohatera pojawiła się bandera w ciemnym kolorze. Nie myśląc wiele dobył Aberyt miecza, wtedy nastąpiło uderzenie. Mężczyzna ledwie utrzymał się burty. Brawura pirackiego kapitana godna była podziwu. Wtedy wszystko zlało się w jedno. Skrzypienie drewna, szczęk metalu, wrzaski, dźwięki napinających się lin. Wśród całego tego chaosu, słychać było coś co sprawiło, że Aberyt uśmiechnął się pod nosem. Rzężenie rannych. Ranni oznaczają martwych. Martwi oznaczają nowych żołnierzy bezwzględnie posłusznych nowemu Panu. Perspektywa nieograniczonej władzy nad kimś bardzo podobała się mężczyźnie więc zaczął szukać umysłem pierwszych ciał. Z transu wyrwał go potworny dźwięk strzał uderzających w drewno i świszczących w powietrzu. Nie myśląc wiele, nekromanta w miejsce z którego leciały ostre pociski posłał kilka cienkich strumieni ognia. Kucnął by ponownie poszukać ciał nadających się do ponownego ich wykorzystania.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

8
Salwujące na oślep ku wrogim strzelcom wiązki ognia miały nikłe szanse na wyrządzenie szkód, lecz ku uciesze przycupniętego czarownika, pośród bitewnego jazgotu oraz szczęku żelaza rozległo się wyraźne, przeszywające wycie człowieka zaskoczonego, przerażonego i z całą pewnością poparzonego. Jego kompani przekrzykiwali się w zaaferowaniu.

Klątwy, kurwa, klątwy rzucajo! Zasłońcie ślipia!
Wiedźmojebca pierdolony!...

Najbliżsi jego pozycji najemnicy z „Rosity” obrzucili nekromantę zza ramion spojrzeniami o wyrazie po części odrazy, po części zabobonnego lęku. Nim ktokolwiek zareagował jednak, ich uwagę pochłonął wznawiający się ostrzał, zaciekle wymieniany pomiędzy przeciwnikiem a ich własnymi dwoma kusznikami. Na oczach Aberyta jeden z nich nagle runął do tyłu, wypuściwszy broń za burtę w odmęty morza, wyżynając na pokład z niedbale opierzoną strzałą sterczącą prezyzyjnie z oczodołu. Nie do końca to, na czym mu zależało. Wtedy jednak przerwany został też kordon obrońców galeonu, do którego zdążyli dołączyć uzbrojeni w pałki marynarze oraz pierwszy oficer i sam kapitan. Tylko na chwilę, ale tyle potrzebowali łupieżcy. Piraci wlali się na „Rositę” po drewnianych trapach lub przeskakując brawurowo po olinowaniu, jak w kiepskich opowieściach awanturniczych. Rozgorzała zacięta walka. A co bardziej interesowało Aberyta, jucha zaczęła bryzgać niczym farba po deskach pokładowych i zaczął się ścielić trup.

Chaos utrudniał orientację nawet jemu. To nie był pojedynek ani starcie turniejowe. Wypatrując potencjalnego narzędzia, czarownik musiał zważać, by samemu nie zostać wypatrzonym, zaskoczonym. Ciosy spadały zewsząd, wszystkim, wszędzie. Po łbach, po okrytych jeno koszulami grzbietach, tępawymi ostrzami rapierów i szpicami nadziaków po brzuchach. Mężczyźni rzucali się do ataku ze wrzaskiem i ze wrzaskim umierali — w kałużach krwi i własnych szczyn, na których ślizgali się pozostali walczący. Okazja się nadarzyła. W zasięgu wzroku Aberyta potężnej sylwetki pirat o brudnej, ogorzałej gębie runął martwy po uderzeniu czekanem w skroń.

Niemal w tej samej chwili kątem oka spostrzegł dwóch napastników, którzy wyłamali się kotłowaniny stali. Choć obecność ordynarnych najemników niejako się załodze galeonu opłaciła i już w pierwszych minutach walki łupieżcy odnosili straty, najwyraźniej nie zamierzali odnieść porażki, nie zabierając ze sobą na dno morskich piekieł najwięcej, jak tylko zdołali. Dwójka renegatów zmierzała schodami pod pokład. Tylko uwadze Aberyta nie umknął ten fakt, jako jedyny obserwował pole walki trzeźwo. Na to wyglądało.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

9
Aberyt schowany za burtą z radością przyjął wrzask bólu i przerażenia spowodowany wystrzelonymi wiązkami płomienia. Nie wiedział kogo trafił, wszystko jedno, grunt, że ranny. Nie spodziewał się oczywiście zabić wrogich łuczników, chciał odwrócić ich uwagę by zyskać trochę czasu dla kuszników z Rosity. Przekleństwa skierowane w stronę rzuconych przezeń czarów potraktował obojętnie, ludzie głupi, prości nie rozumieją wyrachowanego kunsztu kryjącego się pod powłoką magii. Spojrzenia tych najemniczych trepów również nie tknęły go specjalnie. Widział w ich oczach nutkę przerażenia, to mu schlebiało, tym bardziej, że jeszcze nie pokazał co tak na prawdę potrafi. Wiedział, że jeśli to zrobi, będzie musiał zabić załogę i liczyć na to, że nawigowany przez dziwaka, z pomocą elfickich uchodźców dopłynie do portu. Tam opowie o ataku piratów i brak załogi stanie się jasny i klarowny. Gdyby załoga Rosity przeżyła atak, ktoś mógłby puścić parę o tym, że na statku jest nekromanta, sakirowcy pojawiliby się szybciej niż grymasy obrzydzenia na twarzach chłopców portowych, a wraz z fanatykami, stos i pochodnia. Z zamyślenia wyrwał go widok kusznika wygiętego w dziwnej pozie, kiedy ten padł na kolana, upuściwszy wcześniej kuszę do morza, okazało się, że z jego oczodołu sterczy strzała. Bezbronny trup może najwyżej ugryźć, nie do końca o taki materiał chodziło Aberytowi. W tym samym czasie, przy szeregu nietuzinkowych okrzyków i innych dźwięków, które nie do końca szło sklasyfikować, piraci przedarli się na pokład Rosity. Wraz z abordażem osiłki zaczęły się przydawać, może nie stanowili realnej siły, potrafili jednak masą ciała zatrzymać nacierających. Krew bryzgała o pokład szybko zmieniając go w sadzawkę. Wrzaski, szczęk żelastwa i jęki zlewały się w jedną na swój sposób piękną melodię, która to jednak niosła przekaz delikatnie mówiąc straszliwy. Wtedy Aberyt dostrzegł padającego na pokład osiłka. Brodacz wydał mu się idealnym materiałem do wykorzystania. Ledwie chwilę później dostrzegł dwóch napastników schodzących pod pokład. Zachowanie kompletu pasażerów było gwarantem dotarcia nekromanty na Archipelag, musiał więc pobiec za nimi, nikt bowiem zdawał się nie widzieć tego co się mogło zaraz wydarzyć. Szybko znalazł umysłem martwego brodatego oprycha i nakazał mu wstać by stanąć ponownie do boju, tym razem po przeciwnej stronie barykady. Mężczyzna obiecał sobie, pod pokładem przeprowadzić raz jeszcze poszukiwania zwłok możliwych do użycia, bariera z drewna jaką stanowił pokład, nie była przeszkodą w kierowaniu ciałem. Przeszkodą była odległość, której to nie był w stanie osiągnąć na tym okręcie. Wydając rozkaz martwemu, ruszył za dostrzeżonymi wcześniej piratami pod pokład wyjmując po drodze miecz.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

10
Ciało pirata powoli dźwignęło się z desek na nogi, z początku sztywnymi, nienaturalnymi ruchami. Jakby sznurkami doczepionymi do jego kończyn pociągał niewprawny lalkarz. Chwycił jednak upuszczony w momencie śmierci krótki, toporny miecz i z pustką w oczach dał się porwać bratobójczej walce, nieczuły na ból, na lęk oraz przerażone wrzaski kamratów, którzy chwilę wcześniej widzieli go, jak pada bez życia z rozbitym łbem. Bok głowy miał dalej zalany juchą, a ziejąca w czerepie dziura odsłaniała fragmenty tkanki oraz kości. Cokolwiek Aberyt tracił na kontroli w chaosie i wyrzucie adrenaliny, nadrabiał terror siany przez ożywieńca. Nawet najemnicy z „Rosity” manewrowali tak, by zachować odległość od upiornego sojusznika. Czarownik poczuł energię miarowo, lecz konsekwentnie zaczerpywaną przez zaklęcie z jego ciała. Wysiłek przypominał gwałtowne dźwignięcie wyładowanego piachem worka na plecy i powolne przyzwyczajanie się do ciężaru.

Nekromanta nie tracił czasu na napędzane przesądnym lękiem reakcje załogi. W niemal rycerskim geście ruszył w pościg za dwoma dezerterami i na odsiecz zabarykadowanym bezbronnie w kajutach pasażerom. Zszedł po schodach pod pokład. W ciemnym luku z początku nie mógł dostrzec nic, jego oczy potrzebowały dobrej chwili, by przywyknąć do półmroku. Czuł za to całkiem porządną i zaawansowaną stęchliznę, rum, pleśń i szczurze szczyny oraz beczkami kiszonych ogórów na wikt. Ładownia skąpana była w cieniu, a wąskie przejścia plątały się między piramidami ze skrzyń oraz powiązanych ciasno pakułów. Mimo to, Aberyt zdołał wypatrzyć przez zmrużone oczy sylwetki obu piratów.

Oraz całkiem wyraźnie ich usłyszeć.

Napierdalaj, kurwa, bij! Puszczają!

Podważając je pagajem i używając własnych barów w charakterze tarana, obaj mężczyźni usiłowali sforsować drzwi do jednej z kajut. Z każdym huknięciem zza tychże drzwi dobywał się płaczliwy, czkający wrzask. Oswald, ni chybi. Nekromanta miał przewagę w postaci błogiej nieświadomości napastników, co do obecności jeszcze jednego osobnika w luku. Dzieliła ich jednak od niego odległość całej ładowni, a drzwi do kajuty kupca sprawiały niebezpieczne wrażenie, jakby miały zaraz rozlecieć w drzazgi pod impetem rąbnięcia potężniejszego pirata.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

11
Wrzaski i popłoch jaki wzbudził ożywieniec, wyraźnie zadowoliły Aberyta, uśmiechnął się bowiem pod nosem. Był to jeden z tych mało przyjemnych uśmiechów, jeden z tych po których rozmówca zaczyna się zastanawiać czy dobrze trafił. Odporny na ból, martwy żołnierz, jeśli nie gwarantował sukcesu, na pewno do niego przybliżał. A w rozumowaniu Aberyta pełnym sukcesem była śmierć obu załóg. Widząc walczącego z własnymi kamratami trupa, nekromanta ruszył w stronę kajut. Nie chciał uchodzić za tchórza, który ucieka pod pokład gdy tylko robi się gorąca, cała jednak swołocz uzbrojona w pałki i inne średnio przyjemne metalowe przedmioty wiedziała kto obudził zmarłego, i spodziewała się zapewne, że drażnienie kogoś takiego oskarżeniami bez pokrycia byłoby co najmniej głupie. Nie myśląc więc wiele ruszył w ślad za schodzącymi w dół piratami. Kiedy dobiegł do schodów, zwolnił kroku, nie chciał zdradzać swojej pozycji niepotrzebnym hałasem. Nie na rękę była mu konfrontacja z dwójką uzbrojonych piratów, którzy zapewne nie pierwszy raz musieliby zabić mniejszego od siebie przeciwnika. Aberyt nie był tchórzem, był ostrożny. Powoli zszedł na dół. Kiedy oczy przyzwyczaiły mu się do ciemności, dostrzegł sylwetki dwóch mężczyzn próbujących sforsować drzwi, które nie miały zamiaru opierać się długo. Chwilę później słychać było wysoki, kobiecy wrzask.

Oswald, odważniaku...

Aberyt był w stanie się założyć, że autorem tego panicznego krzyku był kupiec. Wyciągnąwszy przed siebie rękę, błagając bogów w duszy o celność wypuścił z ręki strugę płomienia. Przekręciwszy rękę wycelował w drugiego pirata nie przestając się modlić o sukces. Wiedział, że lokatorzy kajuty są jego gwarantem dotarcia do portu.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

12
Błysk magicznego ognia jak żagiew rozjaśnił wnętrze ładowni, na chwilę zapewniając Aberytowi doskonałą widoczność. Z pewnością pomogło mu to błyskawicznie wykoncypować, iż miotanie kulami ognistymi na oślep w ciemnym pomieszczeniu nie było wcale jego najlepszym pomysłem tego dnia. Pocisk rozbryznął się w obłoku iskier i płomieni na tych samych drzwiach, do których wyważenia właśnie rozpędzał się zwalisty napastnik, osmalając deski i gdzieś w tle wydobywając z gardła uwięzionego Oswalda najcieńszy falset, jaki czarownik w życiu słyszał.

Czary, kurwa! — spostrzegł błyskotliwie ludzki taran.
W łeb wiedźmaka, mam żółwi kamień!

Niemniej, Aberyt osiągnął, co zamierzał — piraci porzucili próby wdarcia się do kajut. Klnąc, szarżowali teraz na niego. Tym razem szala szczęścia przechyliła się jednak na jego stronę, bowiem zaraz po wypuszczeniu pierwszej wiązki magii, nekromanta pośpieszył z drugim pociskiem. Rozbłysnęło i natychmiast zaskwierczało w powietrzu. Smród przypalonego mięsa oraz tlących się brudnych szmat nie dał się pomylić z niczym innymi. Jeden z agresorów zaczął pląsać w swych zajętych jęzorami ognia hajdawerach niczym kukła na sznurkach, potykając się o pakuły i wrzeszcząc w niebogłosy. Na usta czarownika cisnął się okrutny uśmiech. Popularności przesądów dotyczących właściwości żółwiego kamienia dorównywała chyba jedynie jego bezużyteczność.

Twarz drugiego napastnika, tarana, na chwilę zdjął grymas trwogi. Tąże zastąpił jednak zagorzały, niemal ślepy rankor, gdy rzucił się w stronę schodów i przyczajonego maga z prymitywnym buzdyganem wzniesionym nad głowę. Stojące mu na drodze skrzynie i bakisty roztrącał swoim niezgrabnym cielskiem niczym rozjuszony szarorożec. I nie kończąc tam podobieństw, również poruszał się zaskakująco szybko, jak na swoje rozmiary.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

13
Aberyt przerażony niepowodzeniem pierwszego ognistego pocisku, nie zastanawiając się wiele puścił zaraz za nim kolejny, krzyki, ledwie zrozumiałe pirackie obelgi zagłuszył wrzask palonego mięsa.

Żółwi kamień kurwa, żółwi kamień...

Aberyt wiele słyszał o artefaktach chroniących przed magią, klątwami i złymi siłami, z autopsji wiedział, że żadne nie działają. Wskrzeszał już ludzi z wisiorem z kurzych kości, podpalał tych z krwią jagnięcia na twarzy, teraz zabijał chronionych przez żółwi kamień. Jak widać magia była nie do złamania. Wyciągnął rękę w stronę biegnącego nań pirata, wiedział, że ten miesza przerażenie z bojowym szałem. Doskonale też wiedział jak taki stan wykorzystać, zajrzał szybko w umysł biegnącego osiłka i w całym panującym w nim chaosie zakrzewił poczucie lęku, przerażenia wręcz. Dziecięcej uległości. Jedyna nadzieja tkwiła w tym, że się to powiedzie, wiedział że magowie ognia potrafią robić podobne rzeczy, nie raz sam po to sięgał, zazwyczaj starał się w ten sposób zagrzewać do walki, ale tym razem sytuacja wymagała czegoś zupełnie odwrotnego. Jeśli się nie uda, trzeba będzie chwilę przeżyć, poczekać, aż jego towarzysz spłonie do reszty, obudzić go i z jego pomocą zatłuc wielkoluda. Wyciągnąwszy miecz, Aberyt czekał na rozwój wydarzeń modląc się w duszy do wszystkich znanych mu Bogów by ci go wsparli.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

14
Krótkie ostrze wysunęło się z pochwy u pasa mężczyzny z głodnym krwi sykiem. W samą porę. Gdy buchały jęzory płomieni, znacznie łatwiej było podniecić je wyżej, goręcej, niźli skłonić do pokory — podobnie rzecz miała się, gdy szło o ludzkie emocje. Zwłaszcza, kiedy niesprzyjające warunki oraz obciążenie czerpiącą energię magią utrudniały Aberytowi koncentrację na pojedynczym zaklęciu. Niemniej, ujrzał w małych, niemądrych świńskich oczkach szarżującego nań waligóry coś, co dało mu nadzieję — wahanie. Kroki napastnika stały się miększe, nogi chwiejne. Już i tak wystarczająco prostacko wzniesiony nad głowę — odsłaniając wrażliwą arterię pod pachą, bok, żebra oraz flaki — buzdygan opadł na nekromantę ruchem zamaszystym, lecz tak dziecięco niezdarnym, że nawet przeciętnej sprawności fizycznej czarownik zdołał uniknąć ciosu, zmuszony wpaść w ciasnej przestrzeni na drewniany słup podpierający sklepienie. Kilka drzazg i wybity bark ni chybi jednak bił roztrzaskany czerep, jak szabla stare łapcie.

Dłoń Aberyta zaciskała się na rękojeści miecza nie bez kozery. Otumaniony agresor nie zdążył pewnie nawet zastanowić nad ciągiem przyczynowo-skutkowym wagarowania na lekcjach z gardy, nim proste cięcie w brzuch wywlekło na drewnianą podłogę łańcuch z jego jelit i niepiękną zawartość zalegającą w trzewiach oraz żołądku. Pirat z tąpnięciem padł w śmierdzącą kałużę. Odór szczyn, mięsa, płynów ustrojowych, kwasu żołądkowego i niestrawionej treści wymieszanej z produktem gwałtownie popuszczonych zwieraczy mało nie sprowokował nekromanty do podzielenia się ze światem jego własnym obiadem. Dałby głowę, że nawet na górze ktoś zaklął na fetor w ferworze walki, która wnioskując po odgłosach, dobiegała końca i to na szalę załogi „Rosity”.

Nekromanta także poczuł chęć, by tę farsę zakończyć. Jego ostatni przeciwnik właśnie podskakiwał frenetycznie, wrzeszcząc i wyplątując się z płonących portek. Nie starczyły one może, by zmienić go w ognistą kukłę i unicestwić, ale zdecydowanie zabiły w nim resztki moresu oraz wiary w moc żółwiego kamienia. Poparzony, przerażony i z gołym dupskiem pirat salwował się ucieczką. Jedyną drogą, jaka mu pozostała — po domniemanym trupie stojącego mu w przejściu Aberyta do schodów. Wymachiwał w biegu tępawym nożem, wrzeszcząc profanacje, by czarownik ustąpił jego rejteradzie.
Spoiler:

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

15
Po zadaniu szybkiego ciosu osiłkowi, mężczyzna usłyszał wylewające się na podłogę flaki oprycha. Dźwięk choć obrzydliwy, teraz był zbawienny, oznaczał wyłączenie z gry jednego z piratów. Pozostał więc już tylko jeden, i tak ranny oponent. Aberyt ledwie powstrzymał odruch wymiotny czując fetor wydobywający się z truchła na podłodze. Połączenie smrodu bebechów, fekaliów i treści żołądkowych był nie do zniesienia. Odwróciwszy wzrok dostrzegł drugiego pirata, który po zdjęciu płonących spodni zaczął szarżować w jego stronę. Machając rękoma chciał najwyraźniej wydostać się z kajut i uciec jak najdalej od nieznośnego smrodu i szarlatana którego nie powstrzymuje niezawodny żółwi kamień. Nekromanta ani myślał pozwolić mu na odejście stąd w ten sposób. Albo się doń przyłączy, albo spotka go to co jego kamrata. Buzdygan wydawał się znacznie groźniejszy od tępego noża którym to bezmyślnie machał oszalały z przerażenia, bólu i obrzydzenia pirat.

Zatrzymaj się, dla swojego własnego dobra psie nasienie. Chcesz skończyć jak ten tu?! -w tym momencie Aberyt wskazał trupa moczącego się w osoczu i wnętrznościach.

Pomyślał jeszcze raz o możliwości wpłynięcia na uczucia biegnącego, nie było jednak na to czasu. Wyciągnął przed siebie rękę z mieczem kierując jego szpic w stronę oszalałego, w drugiej ręce zapalił płomień dając mu do zrozumienia, że jest gotów na zderzenie. Przez myśl przeszła Aberytowi ciekawa koncepcja. Wiele swojej edukacji poświęcił nauce z dziedziny żywiołu wody, interesowało go czy podobnie jak z ziemi można wyciągnąć wilgoć, jest to możliwe przy konfrontacji z człowiekiem. Czy można 'wypompować' z człowieka całą wodę...
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Erola”