Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

16
Szpic miecza po prawicy oraz płomienista kula po lewicy nekromanty niechybnie zrobiła na niedoszłym dezerterze większe wrażenie niż najnikczemniejsze groźby, bo omal nie poślizgnął się on w kałuży krwi własnego kamrata, hamując na piętach i zatrzymując się o grubość palca od sztychu. Chudy, z niewyjściowo gołą rzycią, wyłupiał oczy na karykaturalnie oświetloną łuną ognia i zroszoną potem od wysiłku twarz Aberyta. W przebłysku kalkulacji swoich szans na przeżycie cisnął morderczy puginał na ziemię i padł na kolana, zakładając ręce na głowę w dosyć żałosnym spektaklu.

Już nie bede, już nie bede! Już mnie wieszajta! — bełkotał przez łzy i sączący się z nosa katar. — Tylko nie róbcie mnie w ropucha!

Gdzieś zza drzwi do kajuty dobyło się stłumione, triumfalne podżeganie ocalałego Oswalda. — Zróbcie!... Hic!... Zróbcie go... w ropucha! Niech ma za swoje!

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

17
Aberyt usatysfakcjonowany przebiegiem wydarzeń przyłożył rabusiowi miecz do szyi. Nie wiedział jeszcze czy go zabije czy nie. Miał nadzieję wymyślić jakiś genialny w swoim okrucieństwie sposób zabicia rzeczonego pirata. Wiedział jednak, że najpierw ktoś musi posprzątać ten bałagan. Nikt z załogi Rosity nie będzie chciał się tego podjąć, a znając ciągle zmieniające się zasady na statku... Pewnie sprząta ten, kto nabrudzi, nie ci którzy są za sprzątanie odpowiedzialni. Nekromanta skontrolował umysłem pirata-trupa walczącego na pokładzie powyżej, sprawdził stan jego ciała i wrócił umysłem do kajut.

-Po sprawie! Otwórzcie kajutę, będę potrzebował waszej pomocy. -krzyknął Aberyt w stronę zamkniętych wciąż drzwi.

Spojrzał na klęczącego przed nim pirata. Widział wyraźnie przerażenie i rezygnację w jego oczach. A gdyby tak... Gdyby zaciągnąć go do własnej załogi, tu w umyśle mężczyzny zrodził się ciekawy pomysł skompletowania załogi.

-Oswald! Odważniaku, przynieś mi tu linę i parę spodni dla jednego z ekhem... napastników. Jeno szybko! -nekromanta krzyknął ponownie w stronę kajuty. Słowo napastnik wybitnie nie pasowało do półnagiego, przerażonego mężczyzny, który klęczał niemal w fekaliach i trzewiach swojego towarzysza.

Jeśli uda się pojmać kilku ludzi z jednej i drugiej załogi lub zdobyć ich przychylność siłą, lub perswazją, można by przestać się martwić o transport na wyspy. Wystarczy wziąć banderę z 'Rosity', żeby nikt nas nie posądził o piractwo.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

18
Spokój po walce nie trwał długo. Morze poczerniało, jakby zamiast wody pełne było najczarniejszej smoły. Mimo flauty, która zaczęła się nie wiadomo kiedy, wygładzając postrzępione żagle, woda zaczęła falować i coraz mocniej uderzać o burty sczepionych statków. Nikt jakoś nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy pochłonięci byli rachowaniem strat, sprzątaniem pokładów i naprawianiem wszystkiego tego, co nadawało się jeszcze do naprawy. Demony morza, jakby niezadowolone z braku zainteresowania, postanowiły pokazać swoją prawdziwą siłę. Błysnęło, huknęło i niebo rozdarło się na dwoje. Dosłownie, gdyż jedna jego część była nadal tak nienaturalnie spokojna, a druga natomiast...

Wyglądało to tak, jakby ktoś otwarł gigantyczne wrota, przez które wdarł się sztorm. Potężne fale, gnane silnym wiatrem zalewały spokojną taflę morza. Deszcz siekał niemiłosiernie, ograniczając widoczność do minimum. Rwące podmuchy lodowatego powietrza ścinały ludzi z nóg. Jednak nie to było najgorsze. Najgorsza była plama cienia zbliżająca się z zawrotną prędkością. Plama stawała się coraz większa i wyraźniejsza by w końcu...

Z otworu w niebie, z ciemności i chaosu wypłynął potężny, zniszczony okręt i z całym impetem wbił się w stojące, przycumowane do siebie statki. Statek kupiecki został praktycznie rozerwany na pół, a w burtach galeonu ziała ogromna dziura, w której sterczały resztki dziobu tajemniczego okrętu. Wszystkie trzy, jak na komendę, zaczęły tonąć.

Dziura zamknęła się, a niebo i morze wróciły do swojego poprzedniego stanu, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Jedyną pamiątką po dziwnej katastrofie były tylko powoli tonące wraki statków oraz krzyki zaskoczonych ludzi.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

19
Aberyt usłyszał gigantyczny huk, po czym łajbę kupiecką rozerwało na pół. Przez jej środek, radośnie i zaskakująco szybko płynął inny okręt, który zatrzymał się na statku pirackim. Zaskoczony nie mniej niż przerażony nekromanta uskoczył przed nową przeszkodą. Spojrzał na pirata, który teraz leżał bez spodni jeszcze bardziej przerażony niż wcześniej. Nie mógł go tu zostawić z resztą ewakuujących się załogantów, bo nie wiadomo co by zrobił. Mógłby usiłować wrócić do swoich. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie i pchnął mieczem w pierś leżącego. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Umysłem wyczuł potworny ból przeszywający pirata. Nie dzielił na szczęście z nim tego cierpienia. Porzucił na moment głowę konającego i krzyknął w stronę kajuty.

-Na pokład! Na pokład! Chyba, że planujecie pójść na dno!

Wrócił do pirata i wchłonął resztę jego energii chcąc ją wykorzystać do kolejnego zaklęcia. Zza burty okrętu który tkwił teraz w łajbie kupieckiej słyszeć dało się kobiece głosy. Mężczyzn Aberyt zabijać może bez skrupułów. Wiedział jednak, że śmierć kobiety będzie go prześladowała jeszcze długo. Z resztą to kobiety, wiadomo jak zachowują się wobec swoich wybawców w lekko świńskich balladach podpitych marynarzy w karczmach. Szybko postanowił o konieczności wyciągnięcia ich z tonącego okrętu. Ruszył na pokład rzucając tylko świeżym zwłokom rozkaz 'Za mną!'. Uważał żeby nie poślizgnąć się na trzewiach rozbebeszonego oprycha.

-Znajdźcie nam dużą szalupę albo inną drogę ucieczki. Czekajcie na mnie na pokładzie.

Rzucił na odchodne licząc, że przynajmniej ekscentryczny wynalazca będzie wiedział co robić. Oswalda Aberytowi nie szkoda, z pijanego nie będzie pożytku, ale drugiego towarzysza podróży chciałby przy życiu zachować.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

20
Klucze, które wypadły piratce z rąk, wślizgnęły się prościutko do celi, w której tkwiły dwie więźniarki – gdyby nie to zrządzenie losu, pewnie byłoby marnie. Kiedy starszej ze szlachcianek jakimś cudem udało się je w tym całym chaosie wyłowić ze sterty solonych śledzi i dopaść z nimi do kraty, nagle zrobiło się bardzo ciemno, cicho i jakoś wyjątkowo paskudnie. Nie żeby wcześniej atmosfera rozpieszczała, ale teraz to było tak, jakby cała ta zapluta łajba wpadła w jakąś przepastną, nieskończoną pustkę.

Aishele krzyczała ile sił w płucach, ale przez ten moment, gdy statek otulony był tłumiącym wszystko wirem nicości, nie słyszała nawet swojego głosu. Dotarł do niej dopiero po paru chwilach, razem z ogłuszającym łomotem, z rykiem fal i z chórem innych wrzasków – chórem jakby liczniejszym, niż należałoby się spodziewać po tutejszej załodze.

"Toniemy!" – udało jej się wreszcie wyłowić z kakofonii głosów. Uświadomiła sobie, że sama nadal krzyczy, że bełkotliwie powtarza coś po kimś, nawet nie wiedząc co. Że mocuje się z kluczem i drzwiami celi, że rozpaczliwie usiłuje się wydostać i że nie interesuje jej już nawet los tej rudej smarkuli, której dopiero co obiecała matkować. Aishele Lainara matką – dobry żart. Wszystkie boginie miłości i macierzyństwa parsknęłyby teraz ze śmiechu.

Gdyby to wszystko działo się w jakiejś bajce czy awanturniczej opowieści, wysłuchiwanej w zaciszu ojcowskiego dworku, teraz właśnie na scenę wkroczyłby dzielny młodzieniec w targanym wichrem płaszczu, taki co nie lęka się sztormu i śmieje się przeklętemu morzu prosto w twarz. Zwabiony niewinnym krzykiem wydarłby nieszczęsną damę piratom, tonącemu okrętowi i całemu złu tego świata, objąłby ją w pasie swym silnym ramieniem i raz-dwa wybawiłby ją z opresji. A później żyliby długo i szczęśliwie.

Lecz oczywiście życie nie jest ani bajką, ani powieścią przygodową.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnie Wody] Główny szlak morski

21
Kiedy kilka ton solidnej łajby decydowało się iść na dno, ni największy chojrak, ni żaden bohater nie mógł zbyt wiele zdziałać, poza ratowaniem własnej rzyci. To też zgodnie czynili ocaleli członkowie wszystkich trzech załóg, w mig puszczając w zapomnienie żeglarskie kodeksy i więzi braterstwa na morzu. Nie licząc jednego tylko czarownika, niespodziewanie i nadzwyczaj przejętego rozbrzmiewającym wśród ogólnego wrzasku i rumoru kobiecym głosem.

Bryg zakotwiczony o burtę „Rosity” poszedł w drzazgi jako pierwszy, doszczętnie rozerwany i zapewne właśnie osiadający powoli na dnie Wschodnich Wód wraz z kupką nieszczęśników, która przebywała na jego pokładzie i miała wkrótce wypłynąć na spokojną powierzchnię morza niczym groteskowe ornamenty. Galeon kupiecki siła spotkania z obcą jednostką niemal przepołowiła w poprzek, łamiąc maszty, roztrzaskując kadłub i szarpiąc żagle. „Rosita” zapikowała wpierw dziobem do góry, prawie pionując, przeważona przez zsuwający się do rufy ładunek. Potem resztki drewnianego szkieletu spajającego obie części statku poddały się presji. Rozległ się ogłuszający trzask. Dziób opadł gwałtownie i rozczłonkowany okręt zaczął tonąć. Tonęła też trzecia jednostka, sprawca całej katastrofy, z kadłubem rozprutym w szeroki uśmiech wzdłuż burt i nad taranem.

Na tamtym pokładzie, a raczej pod nim, walcząca o życie szlachcianka mogła z całą pewnością mówić o cudzie, kiedy zdobyczny klucz do jej celi w ostatniej chwili przekręcił zamek, roztwierając przed nią żelazne kraty. Uniknęła pewnej, bardzo okrutnej śmierci — i niechybnie, nie chwaląc nikogo, ocaliła przed nią pewną rudą podlotkę — wewnątrz staczającej się w odmęty pułapki, lecz na na triumfalne okrzyki było za jeszcze zbyt wcześnie… a zarazem za późno. Woda wzbierająca pod pokładem zakryła jej usta.

Pośpieszne plany Aberyta na, o dziwo, nie tylko własne przetrwanie nijak miały się do faktu, że „Rosita” właśnie tonęła. I to tonęła szybko. Spod pokładu czarownik wyskoczył w samą porę, by złapać się resztek masztu przy gwałtownym przechyleniu całego okrętu, jakby ten zamierzał przysiąść na zadzie. Mniej szczęścia miał jego nieumarły napastnik-towarzysz, na którego pośpieszne wskrzeszenie nekromanta zmarnował jedynie pobraną wcześniej energię, czując się w całym tym kataklizmie, jakby miał porządnego kaca. Jego martwy sługus przefrunął gdzieś na tyły rufy i zniknął mu z pola widzenia.

Gdzie szalupa?! Gdzie szalupa?! Psiakrew!

Nie tylko jemu, jak widać, zaświtała ta genialnie prosta droga ucieczki. Rzeczywiście, łódź ratunkową „Rosita” wszak miała, jedną jedyną. Zawieszoną za prawą burtą. Dokładnie na wysokości, na której okręt roztrzaskał się w pół.

Aberyt nie miał czasu na przeklinanie swego losu, bowiem w tej samej chwili mały galeon zrezygnował na dobre z dalszej walki o utrzymanie się na powierzchni i jedyne, co magowi pozostało, to chwytać się lżejszych fragmentów drewnianych konstrukcji niczym dziecko matki. I dryfować. Podczas gdy gdzieś tam, pośród ciał utopionych oraz połamanych masztów, desek, zaplątanych żagli i lin, dryfowała również Aishele Lainara. I żadne z nich nie miało pojęcia, dokąd.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Erola”