Re: Wysepka

91
Nad archipelag mroźne południowe wiatry znad wiecznej zmarzliny przyniosły kłębiaste szaro granatowe chmury, przechodzące w brudno brązowy odcień z widocznym na czele wałem szkwałowym. Zasłony rzęsistego deszczu zupełnie zasłoniły widoczność nad morzem, aż wody zaczęły dymić, tworząc gęstą mgłę. Z impetem krople uderzały z wielkim impetem o każdą przeszkodę, wywołując przerażający szum, przypominający zwiastun końca świata. Zupełnie pociemniało, jakby popołudniowa beztroska, ustąpiła miejsca nocnemu mrokowi. Jakby gorące słońce utopiło się na horyzoncie lub zazdrosne boginki ukradły je z nieboskłonu. Zrobiło się nieco chłodniej lecz panowała okropna duchota. Gorący front zderzył się z zimnymi masami powietrza. Wody spieniły się, a potężne fale uderzały o brzeg, wciągając w odmęty złocisty piasek z plaż.

Nad niewielką spokojną wysepką również rozpętała się burza. Strumyki słodkiej wody przecinające ląd, stały się rwącymi potokami. Wiry powietrzne, wezwane tutaj chyba przez samego Sulona, szarpały bujną roślinność. Wielkie drzewa pochylały swe bujne czupryny, krzewy szamotały się w chorobliwych drgawkach, a wyschłe liście tańczyły zakręconego walca Saran Duńskiego. Wszystko przypomniało oznakę nadchodzącej zagłady. Nic bardziej mylnego. Nadeszła opóźniona pora monsunów. Pory roku rozregulowały się od poprzedniej nienaturalnie długiej zimy, a teraz wszystko zaczęło się wyrównywać. Burza była tylko dobrym znakiem dla Herbii.

Nie wszyscy jednak byli tego zdania. Niedaleko przepływał statek Onyksowa Harpia, która swoją nazwę wzięła od rzeźby pięknej kobiety o skrzydłach ptaka wykonanej w czarnym drewnie. Wśród marynarzy krążyły głosy, że właściciel żaglowca został za młodu rozkochany przez takie wynaturzenie i ugrzązł w owej marze. Załoga starała się ze wszystkich przeciwdziałać morderczemu żywiołowi, który nie odpuścił im. Jeden z przypływów przyniósł ogromną, kolejną zresztą już falę, która przewróciła jednostkę. Wrak został wciągnięty głęboko pod wodę wraz z większością przewożonych towarów i pasażerów. Fatum nie chciało zmienić biegu wydarzeń owego statku. Miało również wpłynąć na mieszkańców wyspy, a przede wszystkim na przyszłość doświadczonej przez los arystokratki.

Cała historia, która powiąże jej losy z niedolą Onyksowej Harpii, zacznie się od czegoś drobnego i z pozoru nieznaczącego. Nikt nie przypuści, że jest to początek czegoś ważnego, czy nowej karty w biografii wdowy Lainary. Tym bardziej ona przebywając w chacie wraz z nowym kochankiem, którego nie można było nazwać wymarzonym, nie mogłaby spodziewać się, że coś się odmieni. Pozostawiona przez kpinę bogów na opuszczonej wyspie w towarzystwie nekromanty, miała umrzeć ze zgryzoty pośród dzikiej flory. Zupełnie zapomniana przez świat. Nie tak jednak wszystko się potoczy. Nie w tą drogą przyjdzie jej pójść dalej ku ostateczności. Ktoś z niebiańskich istot zamierzał wskazać jej szlak bardziej wymagający, dłuższy lecz oczyszczający.

Na zewnątrz panowała straszna zawierucha i nawet przebywanie w środku chatki nie było bezpieczne. Część liści stanowiących dach uniosła się i poleciała na niespokojne fale morza. Tym samym wpuszczając jeszcze większość ilość wilgoci do środka. Deszcz przypominał wręcz nieskończony wodospad, który runął na ich niewielkie domostwo. Tyle pracy włożyli, aby stworzyć bezpieczny zakątek, a teraz znów wszystko miało zostać zrujnowane. Konstrukcja ścian ledwie się trzymała. Nie wiadomo czy zaraz nie spadnie. Łóżko można było by teraz nazwać wodnym, tak samo jak całe ich gniazdko. Wewnątrz tworzyło się bajoro, a oni brodzili w nim po kostki. Nie tak to miało być. Oj nie! Cała misterna robotą, którą włożyli zupełnie okazała się nic nie znacząca. To jak wpychanie kamień na szczyt góry, aby spadł z drugiej strony. Zupełnie bezsensowne. Pierwsza chatka była mizerna, ale ta również nie spełniła swojej funkcji. Pod silnym wiatrem i ponadprzeciętnymi opadami monsunowymi zupełnie się ugięła. Nadzieja wewnątrz Aberyta jednak nie zniknęła. Do trzech razy sztuka!

Nie będzie już nauki pisania. Trzeba było schronić się przed deszczem. Najlepszym wyborem byłyby jaskinie, które choć trochę osłonią ich przed wilgocią i zimnymi podmuchami wiatru. Tego by brakowało, aby brzemienna kobieta zachorowała i poroniła. Ojciec i kochanek nie mógłby na to pozwolić. Miał być opiekunem jej, a nie obserwatorem tragedii. Oczy Aishele zatrzymały się jednak na horyzoncie, gdzie wypatrzyła prawdziwą katastrofę. Resztki przewróconego okrętu sterczały znad wody. Nie tylko ich spotkał ten los. Oni przeżyli, a co czekało załogę tego statku? Ciężko było stwierdzić kiedy to wszystko się wydarzyło, ale było już po nich.

Wtedy też jedna ze ścian runęła z trzaskiem i wystraszyła nekromantę. Ona jednak nie zareagowała, jakby została zupełnie zahipnotyzowana. W oddali widziała dryfującą na jakieś kłodzie kobietę, która zawzięcie walczyła o przetrwanie. Jej fałdy sukni pozwalały jej unosić się wystarczająco długo, aby chwycić hausty powietrza. Za każdym razem jednak potężne bałwany wciągały ją. Ona jednak była zawzięta. Woda jednak próbowała się jej pozbyć tak samo jak pozostałych załogantów Onyksowej Harpii.

Przypominała przerośniętą czarną meduzę. Jej bufiasta, wypełnione bąblami powietrza, suknia i długie ciemne włosy, nadawały jej koszmarnego wyglądu- bestii. Potwora, który znikał co chwilę pod kłębami białej piany morskiej kipieli. Ukazywało to potęgę, która ugina się niełaskawym żywiołom.

Całej dramatycznej scenie przyglądał się z oddalonego klifu niewielki jegomość, siedzący na jednym z szarych głazów. Nad swoją, odzianą w czarny cylinder, głową trzymał nieduży parasol, który niezdarnie próbował chronić go przed gęstymi opadami. O dziwo jakaś dziwna magia chroniła go przed zmoknięciem i na jego elegancki kolorowy strój nie padła ani jedna kropla deszczu. Do tego wszystko dookoła niego wydawało się suchutkie i nietknięte przez wilgoć. Drugą dłonią mierzwił jasną brodę, gęsto porastającą jego nienaturalnie wysuniętą żuchwę.

Spod naciągniętego materiału na parasol wyłoniła się niewielka wróżka. Podobna do tych baśniowych latających istot, które do złudzenia przypominają miniaturki elfów leśnych, przyodziane fantazyjnymi skrzydłami. Ona miała jasnobrązowe krótkie włosy i spiczaste uszy. Zdobiła ją biała krochmalona suknia, welon i przezroczyste skrzydełka.

Ten rzadki bywalec Herbii o bardzo psotnym charakterze, pojawia się zawsze w innym miejscu, przybywając z odległych krain. Jego przybycie zawsze zrównuje się z końcem bieżącego kalendarza. Owego dziwaka ponoć nikt nie widział, ale wszyscy o nim gadają przed sylwestrową zabawą. Mówią na niego Noworoczny Skrzat, a jego towarzyszkę nazywają Pomyślnością.
Spoiler:

Re: Wysepka

92
Aishele bez chwili zastanowienia wybiegła z walącego się domku prosto w pochmurny mrok, dziką wichurę i ulewę. Nie oglądając się ani na Aberyta, ani na nic innego, pomknęła prosto do morza tak szybko, jak tylko pozwalał jej okrągły niby beczka brzuch. Była zdecydowana wyciągnąć z rozszalałych fal tę walczącą o każdy oddech kobietę.

Widziała w niej jakąś szansę na swoje własne ocalenie, choć gdyby zapytać ją, co właściwie ma na myśli, to z pewnością nie umiałaby jasno odpowiedzieć. To było tylko przeczucie, cień przeczucia.

A może tylko zwyczajnie ludzki odruch.

Sukienka i włosy tonącej przypominały kroplę atramentu, wpuszczoną do wody. Jeszcze chwila, a rozpłynie się w morzu na zawsze i stanie się jego częścią... Białowłosa pani wyspy w swoim gwałtownym zrywie zdołała jeszcze pomyśleć w miarę przytomnie i porwać sprzed domu zwój liny, którą niedawno uplotła z długich łodyg wodnej trawy. Jeden koniec zawiązała wokół pnia palmy na plaży, drugim sama oplotła się w pasie, żeby nie dać się tak łatwo porwać morzu. Pozostawało mieć nadzieję, że staranny splot wytrzyma starcie z żywiołem.

Koraliki z muszelek i orzechów grzechotały na jej piesi, kiedy wbiegała między fale. Później, pod wodą, zaczęły tylko ciążyć i plątać się złośliwie, ale nie było czasu, żeby coś z tym zrobić, bo przecież chodziło o czyjeś życie i liczyły się chwile.

— Heeej! Podaj mi rękę... albo złap linę...! Albo-oo...! Hej, tu jestem! — wołała Aishele, usiłując przekrzyczeć ryk bałwanów. Wszystko to stało się tak szybko, że Aishele nawet nie zdążyła się przestraszyć, dopiero teraz zaczynało do niej pomału docierać, w jak dużym jest niebezpieczeństwie. Dziecko w jej łonie też poruszyło się lękliwie, ale co mogła zrobić. Przecież nie wolno było zostawić kogoś na pewną śmierć i tylko bezczynnie patrzeć.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wysepka

93
Pomimo wysiłków nieznajomej nie udało się ocalić. Pochłonęło ją morze i od tego dnia Aishele co noc widziała ją jako wciąż powracającą, błagającą o pomoc topielicę. Kilka tygodni później, tuż po narodzinach dziecka, zdecydowała do niej dołączyć.

Noc była ciemna, pochmurna, prawie bezgwiezdna. Tylko ta nowa, nieznana, podobna do kwiatu konstelacja barwiła skłębione obłoki bladoczerwonym światłem. Aberyt z maleńką córeczką spali spokojnie pod trzcinowym dachem, podczas gdy świeżo upieczona matka po cichu wyszła z chaty. Pożegnała się jedynie ze śpiącą w progu kozą. I z posągiem syreny, ukrytym w głębi dżungli. A później jak lunatyczka weszła w skołtunione czarne fale i nikt już jej więcej nie widział. Tylko mała dziewczynka w trzcinowym domku na wyspie przebudziła się na moment i zapłakała, ale jej ojciec miał twardy sen i nic nie usłyszał.

Od tamtej nocy wokół bezludnej wysepki na Wschodnich Wodach krążyły już dwie potępione dusze, dwie siostry-topielice. Jedna czarna jak morze w środku najciemniejszej nocy, druga biała jak spienione grzywy fal.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Wysepka

94
Z każdą sekundą do jaskini wlewały się dziesiątki litrów wody, jej poziom podnosił się powoli ale nieustępliwie. Aberyt nie miał pojęcia jak się tam znalazł. Stał na śliskim kamieniu a na jego rękach płakała córeczka. Nawet nie zauważył kiedy ciecz zaczęła dosięgać pleców dzieciątka, które trzymał przy piersi. Nie mogło być gorzej, tak przynajmniej mu się wydawało. Po kilku sekundach dotarło do niego w jak wielkim błędzie był. Pośliznął się.
Mała istotka wpadła razem z nim pod zmąconą taflę, wypadła mu z rąk i zniknęła. Nie widział ani nie mógł wyczuć jej rękoma.

Stało się coś… Usłyszał płacz.

Nekromantę gwałtownie wyrwał ze snu dreszcz, który przeszedł przez ciało jak piorun, który spotkał jakiegoś nieszczęśnika, próbującego schronić się pod drzewem pośrodku szalejącej burzy.

Nadal słyszał płacz. Jego córeczka rozpaczała, widać było, że robi to nieustannie od dłuższego czasu. Dlaczego jednak Aishele nie zareagowała? Nigdzie jej nie widział. Wewnątrz siebie czuł, że coś jest nie tak. Coś się musiało stać.

Wróć do „Erola”