[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

1
<Piękne foto wygenerowane przez AI> *** Jedni mówią, że to miejsce idealne do życia na Chandii. Drudzy, że najgorsze i najniebezpieczniejsze miasto na całym archipelagu. Ile ludzi, elfów i krasnoludów, tyle opinii, wszak Silvervohl jest miejscem nietypowym. W mieście najbardziej wysuniętym na północ wysp, królowała architektura krasnoludzkich mistrzów. W kontrze, widoczne było rasowe multi-kulti, na nieco zbyt zatłoczonych uliczkach. Burmistrz Gravelaxe, który sam zaczynał w kopalni, robił co mógł, by mieścina rozrastała się równo i bez podziałów. Ostatnio jednak wydawał się nieco zmęczony i przytłoczony ciążącymi nad jego głową obowiązkami.

Wszystko zaczęło się od założenia niewielkiej osady, niedaleko miejsca odkrytych złóż srebra. To one przyczyniły się do szybkiego rozrostu miasteczka. Rąk przy wydobyciu zawsze potrzeba - nie dziwił więc napływ ludności. Miejscowość, zamieszkiwana wcześniej głównie przez krasnoludy, zmieniała swój kształt i skład demograficzny. Różniste rasy przyjeżdżały tu za pracą. Jedni jako tania siła robocza przy wydobyciu srebra, w kopalniach umieszczonych na pobliskich zboczach, w dzielnicy robotniczej. Drudzy, przyciągani konkurencyjnymi cenami surowca jubilerskiego, zakładali niewielkie zakłady produkujące najwspanialszą srebrną biżuterię. Kupcy zaglądali tu często, mogąc liczyć na konkurencyjne oferty na produkowane dobra i wydobyte ciężką pracą, przetopione w pobliskiej hucie, sztabki srebra.

Dzielnica robotnicza była charakterystycznym miejscem. Umieszczona przy zboczu wzniesienia, przy którym znajdowało się wejście do wydrążonych szybów, dumnie górowała nad pozostałą częścią miasta. Choć najbrudniejsza, to ona była sercem Silvervohlu. Wielka huta, wybudowana nie tak dawno temu, dostarczyła kolejnych miejsc pracy. Problemem zaczynało być nie "z czego się utrzymać", a "gdzie mieszkać". Ograniczona możliwość stawiania kolejnych budynków spowodowała przeludnienie miasta i wymusiła do powrotu "do korzeni", czyli drążenia tuneli mieszkalnych w stromych częściach gór.
Rzemieślnicy nie potrzebowali jednak bezpośredniej bliskości kopalni. To oni zajęli się rozbudową miasta w kierunku nabrzeża. Wejście na płaski teren, umożliwiło stawianie wyższych i bardziej spektakularnych budowli, które powstawały dzięki mądrości krasnoludzkich pionierów tegoż cudownego miejsca. Wąskie uliczki i pękate budowle nie wyróżniały się niczym od architektury zastanej w Chandi. Uliczki różniły się jedynie dźwiękiem, ciche puknięcia i odgłosy szlifowania srebrnej biżuterii, zastąpiły ciężkie bicie młota o rozgrzane żelazo.

Jak powszechnie wiadomo, dobrobyt sprowadza nie tylko najlepsze. Bogacąca się miejscowość, stawała się coraz bardziej łakomym kąskiem dla różnej maści rzezimieszków i innych oszustów, którzy przybywali do miejscowości razem z kupcami. Przekręty, kradzieże, czy wymuszenia w dzielnicy rzemieślniczej, stawały się tu czymś normalnym. Wprowadzenie instytucji straży miejskiej przez burmistrza trochę pomogło, ale mieszkańcy plotkują o pojawieniu się jakieś szychy z Syndykatu, która za odpowiednią opłatą bardzo skutecznie powstrzymywała przestępczy proceder. Podobno byli i tacy, którzy płacić nie chcieli, ale podejrzanym trafem ich biznesy dość szybko bankrutowały...

Port zdawał się żyć własnym życiem. Niewielka przystań, zapełniona statkami pod sam czubek swojej załadowności, była drugim sercem Silvervohlu. Nieustanny chaos, załadunek srebra i biżuterii na sprzedaż, niewielkie kramy z dobrami przywożonymi przez kupców dla miejscowej ludności... Miejsce idealne do działalności pół-legalnej i tej nielegalnej. Działające na uboczu domy uciech, czy karczmy zarządzane przez zorganizowane grupy przestępcze nikogo tu nie dziwiły. Jeśli potrzebowałeś komuś z jakiegoś powodu złamać rękę, mogłeś znaleźć tu odpowiednią osobę, która mogła wykonać za Ciebie zleconą usługę.

Silvervohl funkcjonował tak od dawna i trzymał się naprawdę dobrze. W całej historii miasta była tylko jedna epidemia gruźlicy, która wybuchła najpewniej z przeludnienia. Zaraza zdziesiątkowała połowę mieszkańców, doprowadzając do kosztownych przestojów wydobycia i wytwarzania biżuterii. Leczenie było możliwe, ale przez wysoki popyt, tylko najbogatsi mogli sobie na nie pozwolić. Sądzi się, że Syndykat mógł maczać w tym palce. Po jakimś czasie chorobę udało się opanować, a braki w sile roboczej i opustoszałe pracownie, dość szybko wypełniły się napływającą ludnością, która ciągnęła do takich miejsc. Inna teoria mówi o otwartej polityce migracyjnej, prowadzonej przez organizacje przestępcze - wszak interes stać nie może.
______________________________________________________________________

Dzielnica Portowa
Karczma "Ruda, ale Srebrna"
______________________________________________________________________
<Piękne foto karczmy wygenerowane przez AI> *** Karczma "Ruda, ale Srebrna" była wyjątkowym miejscem w dzielnicy portowej. Dlaczego wyjątkowym? Wszak było to najbardziej rozpoznawalne miejsce w mieście. Słynęło z bycia "neutralnym gruntem", przyciągając wielu kontrahentów. Za dnia pusta, wieczorami stawała się cichym miejscem dobijania interesów.

Przestrzennie drewniane wnętrze nadawało odpowiedniego klimatu. Wiele wnęk i podwójnych stolików tam ustawianych, zdawało się być idealnym miejscem do omawiania szczegółów interesów. Przy szynkwasie znajdowało się parę twardych i wysokich taboretów, które wiecznie były zajęte. Wiadomym jest, że każdy chciał chociaż przez chwilę poprzyglądać, jak karczmarka rozlewa kolejne kufle. A czy było na co popatrzeć? Oczywiście!
Przybytek prowadzony był przez uroczą kobietę w średnim wieku. Dziewka o urodzie przyjemnej dla oka, z wiecznie zawiązanym srebrnym warkoczem przyciągała wielu klientów. Złośliwi mówili, że to przez głęboki dekolt luźno związanej koszuli. Ci bardziej wyrafinowani, twierdzili że to kwestia nierozcieńczanego piwa, które ważone było w rozległych piwnicach. Ale tylko na patrzeniu się kończyło. Wystarczyło jedno surowe spojrzenie i nawet największy zgrywus wiedział, że to nie pora na żarty i zbereźne teksty. A jak i to nie działało, znikąd pojawiali się smutni panowie z tatuażami, którzy nie do końca grzecznie wyprowadzali Cię z przybytku. Nigdy więcej takich ludzi nie widywano. Powiada się, że kończyli na dnie portu, z przywiązanym do stóp kamieniem.

Tanio nie było, ale nie był to też najdroższy przybytek w mieście. Jedzenie było smaczne, miejsca nie brakowało, a gwar nie doskwierał na tyle, by trzeba było się przekrzykiwać. Lekki szum panował tylko wieczorami, pozwalając na swobodne rozmowy. Ściany budynku słyszały już tyle tajemnic, że niejednego księcia można byłoby już obalić.

Zresztą - o wszystkim mówi tabliczka przed wejściem z przekreślonymi rozdziawionymi ustami i ostrzeżeniem wypisanym dawno temu, jeszcze po krasnoludzku. Powiada się, że napis głosi: "Wejście na własną odpowiedzialność. Nieprzestrzeganie zasad grozi śmiercią". Jaka jest jednak prawda? Trzeba byłoby znaleźć kogoś biegłego w runach

[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

2
POST BARDA
Lekki gwar niosący się przez karczmę, zdawał się przyjemnie pieścić ucho. Brak uprzykrzających życie krzyków, a także cicho brzdąkający w kącie podrzędny bardzina, sprawiali że nie był to pierwszy lepszy przybytek. Dzisiejszego wieczoru, panował tu umiarkowany ruch. Połowa stolików była zajęta - głównie alkowy, które służyły miejscowym do ubijania interesów. Goście byli różni - od krasnoludów ze spracowanymi dłońmi sztukmistrzów, po ludzi i orków, przybrudzonych nieco ziemią.
Przy barze krzątała się "Ruda", jak zwykli nazywać ją miejscowi - właścicielka ze srebrnymi warkoczami. Nie był to jeden kłos, tak jak zawsze, a dwa potężne sploty, które okalały przyjemną dla oka twarz. Ubrana była w białą, nieco zbyt luźno związaną koszulę i czarne materiałowe spodnie. Całość stroju podkreślała jej wyjątkowe kształty, a było na czym oko zawiesić.

Drzwi do karczmy uchyliły się z głuchym jękiem. Płomień wesoło szeptał w palenisku, rzucając cień zebranymi dookoła drewnianymi stołami i siedziskami, a w powietrzu unosił się zapach czegoś smacznego z kuchni. Killuron znał ten zapach - wyborna pieczeń, która była przygotowywana w drugi dzień tygodnia. Nie to jednak było jego dzisiejszym celem.
Miał się spotkać ze Zgredem - sprytnym, jak zapowiadał jego znajomy paser, kontaktem. Miał on sprawę do człowieka, o której mógł podobno mówić tylko twarzą w twarz. O co chodziło? Paser Loan był dość powściągliwy w udzielaniu informacji - pytał tylko, czy Killuron dalej bawi się w przekręty i inne oszustwa. Potem podał tylko miejsce, czas i hasło: "Nie widziałem jeszcze niebieskiej żaby". Kogo jednak szukać? Na to pytanie odpowiedział wzruszeniem ramion.
- Zawsze wygląda inaczej... - Loan naprawdę nie szczędził w szczegółach. - Pisał, że przypłynie statkiem

Pod ścianą siedział jakiś przygarbiony krasnolud. Spojrzał się na nowo przybyłego, ale nie było to żadne z tych przyjemnych i zapraszających spojrzeń - raczej mówiło: "Nawet nie podchodź, albo dostaniesz kosę pod żebro". Alkowy rozmieszczone wzdłuż ściany, były w większości zajęte, poza jedną pustą i dwiema, w których siedzieli samotni wędrowcy. W pierwszej wyjątkowo szpetny człowiek, o niebieskich oczach i jasnych włosach. Wyróżniał się dość mocno, ubrany w płaszcz podróżny, którym starał się ukryć jasną karnację - wyglądał, jakby urwał się prosto z Keronu. Nie rozglądał się, ale siedział znieciepliwiony, wydając się na kogoś czekać.
W drugiej alkowie siedział znowu przygarbiony goblin, który wydawał się prawdziwie "zgredowaty". Nachylony nad stołem, lustrował pomieszczenie swoimi szklanymi oczyma. Raz za razem, pociągał z ogromnego kufla z piwem, jakby próbował ukryć swoje zdenerwowanie. Który był kontaktem wskazanym przez Loana? Może Ruda coś wiedziała? Tylko, czy rozsądnym było wypytywać ją o tak podejrzaną osobę?

[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

3
POST POSTACI
Killuron


Kolejny dzień w Silvervohl oraz kolejne zlecenie od nieznanej persony. Co będzie tym razem? Podrabianie dokumentu najmu nieruchomości? Gimnastykowanie się z liczbami w księgach rachunkowych? Czy może akurat tym razem ktoś poprosi o włamanie się do kajuty kapitana statku handlowego, żeby wykraść pierścień rodowy kolejnego rodu bez większego znaczenia? Wiele pytań, a jeszcze więcej potencjalnych odpowiedzi kłębiło się Killuronowi po głowie. Odkąd pamiętał, natłok myśli towarzyszył mu w życiu. Alkohol pomagał tylko w bardzo dużych ilościach i tylko chwilowo, ale przepotężny kac był niewspółmierną ceną. Były również próby medytacji, jednak Kill nigdy nie widział w sobie potencjału na mnicha czy kapłana. Dochodził po prostu do wniosku, że jego mózg jest dla niego zbyt szybki. Jedna myśl się nie kończyła, gdy zaczynała się kolejna. Zupełnie jak teraz, gdy rozmyślał nad samą istotą myślenia. Mózg robił kolejne zapętlenie. Znów. I znów.
Karczma Rudej była znana jako miejsce dobijania wszelkiej maści umów, mniej niż bardziej legalnych. Rzeczywiście był to lokal o niepisanej zasadzie neutralnego gruntu. Nie dochodziło tam do konkretnych bijatyk, szemrane typy nie atakowały swoich ofiar, raczej nie oszukiwano nawet grając w kości czy karty. Jednak poczucie bezpieczeństwa kończyło się w momencie opuszczenia przybytku. W ten właśnie sposób Killuron doświadczył pewnego dnia, iż regularne odwiedzanie tego samego miejsca czasem może źle się skończyć. Po wykonaniu jednego z wielu szemranych zleceń, spotkał się ze zleceniodawcą, zgodnie z planem odbierając sakwę wypełnioną dość zacnie. Los jednak postawił na jego drodze grupę zbirów, która obserwowała go dostatecznie długo. Mało brakowało, żeby oprócz sakwy stracił również życie. Szczęściem w nieszczęściu był patrol straży miejskiej. Był to chyba jeden raz w życiu, gdy ucieszył się na widok stróżów prawa. Napastnicy oczywiście zdołali uciec, a ofiara nie miała czego zgłosić, bo jak niby powiedzieć, że ukradziono ci kradzione pieniądze. Skończyło się więc na stresie, pustej sakwie i jednym smutnym kuflu paskudnego piwa na pocieszenie.
Tym razem idę póki co omówić szczegóły zlecenia. Nie mam nic wartościowego przy sobie. Powinno być w porządku. Powinno. Najpierw znajdę tego podejżliwego typa, ustalę o co mu się rozchodzi, rzucę konkretną sumą. Może tym razem uda mi się w końcu zainwestować w jakieś nieruchomości. Byłoby miło w końcu nie musieć latać w tą i we wtą. Ileż można targać towary? Przecież mam już swoje lata. Na tym etapie powinienem mieć jakiegoś szczyla do pomocy. Tak. Znajdę szczyla. Wyszkolę go i będzie miał kto za mnie ogarniać część drobnych rzeczy. Kolejny natłok myśli sprawił, że Killuron nie zauważył kiedy przeszedł całą trasę od swego skromnego mieszkania, aż pod drzwi karczmy. Dopiero zapach regularnie przygotowywanej pieczeni, miło łechcząc nozdrza, przywrócił go do obecnej chwili. Wskazówka jak rozpoznać przyszłego zleceniodawcę nie była zbyt wylewna. Trochę to niepoważne, żeby oczekiwać że przyjdę do najbardziej uczęszczanego przybytku w mieście i będę zagadywać wszystkich po kolei o niebieską żabę.
Głęboki wdech, wydech, pociągnięcie za klamkę, otwarcie drzwi. Ostatnie momenty na obranie jakiejkolwiek strategii na spotkanie. Należało od razu obrzucić salę spojrzeniem, ocenić towarzystwo , żeby wiedzieć, że do krasnoluda w paskudnym nastroju z własnej woli nie podejdzie. Kilka twarzy kojarzył z widzenia. Nie było jednak nikogo kto stanowiłby pewne zagrożenie. Ruda jak zwykle krzątała się między barem a stolikami, pilnując żeby wszyscy mieli pełne kufle, co przekładało się oczywiście na jej pełniejszą sakwę. Nie widziałem jeszcze niebieskiej żaby. Nie widziałem jeszcze niebieskiej żaby. Jak do jasnej cholery mam to powiedzieć w kontekście, żeby miało to jakikolwiek sens?!
Killuron podszedł najpierw do baru, przywitał się z właścicielką przybytku i poprosił o porcję rozcieńczonego wina. Miał do wyboru podejść bezpośrednio do jednego z dwóch osobno siedzących obcych. Dawało mu to całe pięćdziesiąt procent szans na to, że trafi za pierwszym razem dobrze. Zdecydowanie za mało na jego gust. Na szczęście nie siedzieli daleko od siebie. Dawało mu to opcję, która wiązała się ze zwróceniem na siebie uwagi otoczenia, co nie było w pełni komfortowe. Lecz był to dyskomfort na który Kill był w stanie się zdecydować.

- Moja droga, czy mogłabyś przynieść mi dzban z tym winem do loży? Mam spotkać się z dawnym partnerem, a nie chcę żeby ktoś zajął mi ostatnie miejsce, gdzie możemy w spokoju powspominać stare dobre czasy. Nawet nie wiem czy go poznam! Tyle czasu już minęło… - Robiąc pauzę, zrobił kilka kroków w stronę wolnej loży, a gdy wydawało mu się, że obaj samotni goście znajdują się w zasięgu jego głosu, dodał. - Ahh! Cóż jak bym zrobił bez waszej słynnej pieczeni? Zjadłbym u was cokolwiek! Nie widziałem jeszcze niebieskiej żaby, ale gdyby miała zostać przygotowana przez tutejszego kucharza, na pewno dałbym jej szansę!
Było to jedyne co przyszło mu do głowy. Najbezpieczniejsza opcja. Choć nie dawała mu gwarancji, że odpowiednia osoba go usłyszy. A co jeśli zleceniodawcy nawet tu jeszcze nie było? Kill zerknął w stronę drzwi wejściowych i westchnął. Kolejna natrętna myśl.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

4
POST BARDA
Ruda w rzeczy samej krzątała się między stolikami. Gdy tylko zauważyła nowego gościa, popędziła za nim w stronę szynkwasu, chcąc go obsłużyć.
- Nie ma problemu, Złociutki - zaszczebiotała, na prośbę Killuriona. Zniknęła na chwilę na zapleczu, wracając z nieco okurzoną butelką w kolorze morskiej zieleni, które wręcz krzyczało o tym, że było leżakowane.
- Zaraz będzie - zakomunikowała i zajęła się przygotowywaniem zamówionego dzbana. Jej ruchy były precyzyjne, a ona sama poruszała się z gracją, której mogłyby jej pozazdrościć zawodowe tancerki.
Donośny monolog mężczyzny zwrócił uwagę kilku jegomościów - w tym tych, których uwagę chciał przyciągnąć. Nic się jednak nie wydarzyło - Ci łypnęli tylko nieprzychylnym wzrokiem, zastanawiając się co za pajac wygaduje tak dziwne rzeczy.
- Niebieska żaba, co? - usłyszał za plecami. Była to Ruda, która uśmiechała się podejrzanie, jakby czekała na podobne sformułowanie. - Chodź za mną... - poleciła, chwytając przygotowany dzban z winem i znikając za drewnianymi drzwiami przy barze, które prawie niewidoczne, wtapiały się w ścianę.

Schody były strome i kręte, oświetlane przez ciepłe światło lamp, umieszczonych wysoko pod sufitem. Prowadziły na piętro budynku - części, gdzie znajdowały się pokoje do wynajęcia. Standard nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale nikt nie mógł narzekać tu na insekty, czy brud. Ci bogatsi, mogli zaznać tu dodatkowych cielesnych uciech, ale nikt nie mówił o tym głośno.
Ruda prowadziła przez wąski korytarz, przyozdobiony niewielkimi obrazami. Jeden przedstawiał bliżej nieokreślony morski port, kolejny statek z pełnymi żaglami. Jeszcze inny był pięknym pejzażem pobliskiej góry, która była źródłem kosztownego surowca. Wycieczka tajemniczymi korytarzami nie trwała długo, bo trzecie drzwi po lewej, otworzyły się pod naciskiem ręki karczmarki. Wnętrze pokoju było dość ascetyczne: niewielkie biurko, dwa krzesła, posłanie, kolejny pejzaż, tym razem łąki i jakaś stara szafa. Naprzeciw wejścia znajdowało się okno, które rozganiało nieco ciemność. Na biurku znajdowała się również stalowa lampa, która wieczorem robiła za jedyne źródło światła w pokoju. Jedno z krzeseł zajmowane było przez przygarbioną postać. Gnom, a przynajmniej tak wyglądał siwy jegomość, o bystrych oczach, zdawał się uchodzić za poczciwego starca, które lata świetności ma już za sobą.
- Zostawiam was samych - rzekła kobieta, kładąc dzban z winem i dwoma naczyniami na biurku, po czym wyszła z pokoju i zamknęła drzwi. Jeśli cokolwiek miało wskazywać na prawdziwy wiek tajemniczego jegomościa, to precyzyjne i szybkie ruchy. Chwycił dzban z napitkiem i dokładnie rozlał do dwóch naczynek, milcząc przy tym wymownie. Nie odzywając się, chwycił za swój kielich i pociągnął z niego solidnego łyka, delektując się rozwodnionym napojem.
- Miło jest napić się w końcu czegoś cywilizowanego, a nie tylko ten bimber, czy inny grog - sapnął i wyraźnie wygodniej usadowił się na krześle. Podłości w aromatach wina na pewno nie można było się doszukiwać. - Siadaj no, stać przecież nie będziesz... - Wskazał dłonią Killurionowi wolne krzesło. Głos miał lekko skrzekliwy, ale niepasujący do aparycji starca. Coś w tej postaci z pewnością było nie tak.
- Tak więc pan Killurion... Loan w listach zachwalał Cię jako najlepszego... - Przerwał kolejną chwilę ciszy, jakby w ogóle nie przejmując się etykietą. - Rozumiem, że dalej bawisz się w te klocki, co? - uśmiechnął się i podrapał po dłoni, jakby coś uporczywie go swędziało.
- Sprawa jest pilna. Zrobiłem dokładne rozeznanie i potrzebuję do tego wyjątkowego talentu - mówił, nie przedstawiając się nawet. - W wielkim skrócie, chcemy oskubać Gravelaxe. Wchodzisz w to? - Poważne oczy mówiły o tym, że nie żartował. Gnom chciał wykonać skok na burmistrza miasta. Co prawda mówiło się o tym, że dorobił się na tej funkcji niemałych pieniędzy, ale gra była z wysokim stopniem ryzyka. Choć gnom przedstawiał to nieco inaczej.
- Szczegóły, czy spadasz? - zapytał

[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

5
POST POSTACI
Killuron
Killuron nie zdążył się nawet wygodnie rozsiąść, a już za plecami usłyszał słowa zapraszające go jak się miało okazać na umówione spotkanie. Zawsze zastanawiał się ile Ruda wie o sprawach, które były dogadywane w jej lokalu. W końcu wszyscy zawsze powtarzają, że jeśli potrzebujesz informacji, najlepiej najpierw zapytać barmana czy właściciela karczmy. Wstał nieśpiesznie, żeby nie wzbudzać podejrzeń, a następnie podążył za swą przewodniczką. Przekraczając próg drzwi prowadzących do pokoi sypialnych, zaczął się zastanawiać nad powagą zlecenia. Ruda nie może być moim zleceniodawcą... A może? Nieee. A jeśli nie jest, to pełni rolę pośrednika. Tylko co za praca wymaga aż takiej dyskrecji? Ten cały Zgred planuje obrobić burmistrza czy co? Mam nadzieję, że nie będzie to wymagało zadarcia z Elfem. Ten skurwol może i nie jest najpotężniejszym zbirem z półświatka, ale brakuje mu czegoś pod kopułą. W końcu kto sobie nadaje ksywę Elf, będąc krasnoludem? Bez sensu.
Koniec kolejnego wewnętrznego monogolu zastał Killurona przed wejściem do pomieszczenia. Nie zwrócił uwagi na korytarze, znał je całkiem dobrze. Miał już kilka bardziej poufnych zleceń. Zdażyło mu się również przyjść na przyjemny wieczór kilka razy, gdy brakowało mu towarzystwa milszego niż marynarze, górnicy i reszta hołoty. Nie był w stanie stwierdzić czy ten pokój już odwiedzał. Wszystkie wyglądały całkiem podobnie. Jedyne co odróżniało ten od reszty to jego kolejny zleceniodawca. Widząc starego gnoma, ani trochę się nie zdziwił. W końcu miał pseudonim Zgred. Pasowało do niego idealnie.
Wchodząc do pokoju, usłyszał za sobą słowa Rudej, pomyślał o zapłacie, ale nie zdążył zareagować. Drzwi zamknęły się, zostawiając obu mężczyzn samych. Gnom szybko sam rozporządził się winem zamówionym przez Killurona. Nie żeby mu to przeszkadzało. W końcu po to je zamówił. Po prostu jego pewność siebie zdradzała, że zapewne jest to konkretny klient. Usiadł na drugim wolnym krześle, wziął swój kielich do ręki i słuchał. Zakręcił delikatnie naczyniem, pobudzając płyn do delikatnego falowania. Powąchał, wziął mały łyczek. Na słowa o byciu najlepszym, wzruszył ramionami udając skromność. Ciężko było stwierdzić. Garbaty był niezaprzeczalnie najlepszy w otwieranie zamków. Kloin miał najszybsze ręce. Żadna sakwa nie mogła się przed nim uchronić. Siwa miała zmysł do ludzi, co zapewniało jej najlepsze fuchy. Killuron był gdzieś pomiędzy nimi. Nie miał sobie równych w pracy papierkowej, co nie znaczy, że nie był w stanie posługiwać się wytrychem. Kiwnął głową na kolejne pytanie.
To drapanie po ręce wydaje się znajome. Ktoś robi podobnie. A może mi się wydaje. Natarczywa, acz nic nie wnosząca myśl, jedynie wywołała uczucie swędzenia z tyłu głowy. Killuron powstrzymał jednak odruch ulżenia sobie. Zachował spokój, zdecydował się na kolejnego łyka wina. Wybrał zły moment, gdy akurat padło imię... Burmistrza? Płyn spłynął mu w złą stronę i usilnie próbował się przedostać do płuc. Pojebało go? Odkaszlnął w miarę spokojnie, chociaż dyskomfort był dość spory. Nie mógł sobie pozwolić na opuszczenie gardy. Nie teraz. Zaraz, jeśli on mówi poważnie, to jest chory na umyśle, albo dużo wie i ma przepotężne jaja. Gravelaxe nie bez powodu rządzi miastem. Ma w kieszeni wyższą klasę I układ z półświatkiem. Ktokolwiek chce się pokusić o naruszenie tego układu, ryzykuje wkurw bardzo wielu osób. Wielu wpływowych i niebezpiecznych osób. Nie, on na pewno postradał zmysły. Siadło mu na czerep na starość. Na bank...

- Będę potrzebował więcej szczegółów, jeśli mam chociaż rozmażyć taką robotę. Nie ukrywam, że jest to niecodzienne zlecenie. - Słowa padły z ust Killurona bezwiednie. Nawet nie pomyślał czy samo rozważenie nie grozi powieszeniem go za jaja. Jednak słowa się rzekły. Przynajmniej będzie mógł się przekonać o skali przedsięwzięcia. W dodatku wyjątkowo zaczęło go ciekawić co dokładnie gnom planował ukraść. Stwierdzenie "oskubać" mogłoby świadczyć o chęci całkowitego obrobienia ze wszystkiego. A było to bliskie niemożliwego. Gdzieś na pewno musi być skarbiec, jeśli nie dwa. W ramach tego pewnie ma sporo gotówki i wyrobów jubilerskich. Nie wyobrażam sobie jednak kradzieży nieruchomości. Ktolowiek, kto próbowałby posługiwać się aktami własności w mieście, sprawiłby sobie wyrok śmierci. Ciekawość rozpaliła entuzjazm mężczyzny, niwelując strach i niedowierzanie. - Po pierwsze co za chceMY oskubać? Muszę wiedzieć z kim mam pracować. Czy to ktoś lokalny czy przyjezdni. Jakie są ich umiejętności, kompetencje. Po drugie z czego dokładnie chcemy go oskubać. Po trzecie jak mielibyśmy to zrobić? Zakładam, że jest już jakiś zarys planu. - Kill wziął jeszcze jeden łyk wina. Przypomniał sobie w tym momencie, że żartobliwie w myślach wymienił burmistrza jako cel zlecenia. Muszę uważać czego sobie życzę. Dobrze, że nie pomyślałem o królu albo głowie Zakonu Sakira. Wtedy byłoby dopiero śmiesznie. Odstawił kielich na blat. Wolał nie ryzykować picia, póki nie pozna kolejnych szczegółów. Kolejnego zaksztuszenia mógłby nie być w stanie powstrzymać.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

[Silvervohl] Dzielnica Portowa - Karczma "Ruda, ale Srebrna"

6
POST BARDA
Nawet jeśli Killurion nie uznawał się za najlepszego, tak właśnie został przedstawiony Zgredowi. Być może Loan miał w tym jakiś interes... Albo był po prostu życzliwym znajomym, który na swój sposób odwdzięczał się za współpracę.
Drapanie po ręce było charakterystycznym gestem, który zwracał na siebie uwagę, ale po dłuższym zastanawianiu się, Killurion nie był w stanie skojarzyć tego z żadną znaną mu osobistością. Z pewnością widział gnoma po raz pierwszy w życiu.
Zgred odchylił się w zajmowanym krześle, obserwując opanowanie mężczyzny, któremu oferował właśnie pracę. Co prawda ten się zachłysnął, ale twarz starca w żaden sposób nie drgnęła, wskazując że jakkolwiek mu to przeszkadza.
- Ano niecodzienne. - zaskrzeczał gnom, uśmiechając się w dość paskudny sposób.
- ChceMY... - zaakcentował rozmówca. - ...znaczy, że zbieram ekipę. Mamy już mięśniaka. Potrzeba jeszcze parę wykwalifikowanych osób. Ciebie miałem zamiar zrekrutować na mózg całej operacji - splótł dłonie w koszyczek i oparł na nich głowę, przyglądając się twarzy Killuriona. Jego małe błyszczące oczka nic nie wyrażały.
- Sam dobierasz resztę ekipy - wyjaśnił po przedłużającej się przerwie. - Sam ustalasz jak chcesz to zrobić... To jest ta bardziej skomplikowana część. Loan jednak mówił, że masz łeb na karku i jesteś dobry w... papierach - odsunął się znad blatu i zatarł ręce. -Tu jestem spokojny i przekonany, że sobie poradzisz - powiedział.
- W całej tej operacji będę tylko nadzorcą i informatorem. Ja ustalam, co macie ojebać, skąd macie to... zarekwirować i kiedy to ma się wydarzyć. No to ostatnie możemy wynegocjować, ale powiedzmy że mam dość napięte terminy - Na jego twarzy znowu pojawił się ten paskudny uśmiech.
Nie spuszczał spojrzenia z człowieka, któremu właśnie oferował jeden z najbardziej zwariowanych układów życia. Oceniał go, jakby próbując podjąć decyzję, czy dokonał dobrego wyboru na tę jakże ważną i zaszczytną funkcję.

- Jeśli się zgadzasz, podpiszemy teraz kontrakt. Zobowiązuje on obie strony do poufności... - zaskrzeczał gnom, wyciągając zza pazuchy kawałek pomiętego pergaminu. Wysokiej jakości skrawek, co pomogło ocenić doświadczenie Killuriona, wydawał się niezwykły. Oszust jednak nic więcej nie potrafił na ten temat powiedzieć. Dzięki umiejętnościom zdobytym za dzieciaka, był w stanie odczytać tekst, złożony z pięknie zdobionych liter, które dość ciężko było złożyć w zdania.
Jeśli chciał się wczytywać, odkryłby kilka ciekawych zapisów. Ot standardowa, wydawałoby się, umowa o zachowaniu poufności i ustaleniu zakresu robót. Zastrzegała, że zdobyty łup trafia w ręce Zgreda, a reszta ekipy otrzyma odpowiednie honorarium (była mowa o sumie porównywalnej do 10-letniej pensji wysoko postawionego urzędnika - do podziału na członków ekipy) oraz będzie mogła przywłaszczyć sobie wszystko inne co znajdzie na miejscu. Wspomniane było, że nie można było zdradzić szczegółów ludziom spoza ekipy - tyczyło się to zarówno postanowień umowy, jak i szczegółów zlecenia. Dokładne informacje zostaną przedstawione dopiero po podpisaniu papierka. Złamanie umowy miało skutkować wieczystym pechem oraz niemożliwością składania podpisów pod jakimkolwiek dokumentem (dość specyficzny zapis). Umowa bez kruczków prawnych i na oko Killuriona, niemożliwa do wykorzystania w nieoczekiwany przez którąkolwiek stronę sposób.
- Zastanów się... Bo jeśli masz zamiar mnie oszukać, skutki będą dla Ciebie opłakane - Zgred uniósł palec, jakby grożąc.
- No i chyba nie muszę wspominać, że jeśli się nie zdecydujesz, masz zawrzeć gębę na kłódkę, co? - Już wiadomym było, po co ten cały palec. Jego ton nabrał teraz groźniejszego wyrazu - Jeśli tylko ktokolwiek dowie się o robocie... Jeśli ktokolwiek mi w tym przeszkodzi... Znajdę Cię, choćby i na drugim końcu jebanego kontynentu i sprawię, że będziesz cierpiał, jak nikt do tej pory. - Opuścił dłoń i odchrząknął.
- No, to formalności mamy za sobą... - Powrócił z powrotem do swojego standardowego, skrzekliwego dźwięku. - To jest czas na decyzję. Jeśli nie, to zapraszam wypierdalać, bo szkoda czasu i mojego i Twojego. - zakomunikował, wgapiając się w człowieka wyczekująco. "Zero presji", jak mawiali przy robocie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Chandi”