Re: Główna przystań

16
Kirken w ogóle nie rozumiał aluzji, kiwał tylko głową ze zrozumieniem i klepnął go po ramieniu.

- Rozsądny z ciebie chłop. I dobry druh do gadki i do wypitki. Mało już takich jest. A może to ja mało takich znam? Nie wiem, mniejsza o to. Ale dobrze, żeśmy się spotkali. I dobrze, żeś mimo wszystko wyrósł na dobrego człeka. Może jeszcze spotkasz tych swoich rodziców, kto wie? Czasem los płata nam takie figle, że aż człowiek nie jest w stanie zrozumieć tego wszystkiego.

Na wzmiankę o potworze zaśmiał się.

- Ha! Nie myśl sobie, że tylko ty bestie zabijasz! Myślmy raz z krakenem, proszę ja ciebie, tłukli się. Nie był to mój statek, tylko starego Willasa, ale to dobrze, bo w drzazgi wtedy poszedł. Ledwieśmy dopłynęli do portu w Qerel, za to stwór nigdzie już nie popłynął. Ballada nawet o tym była, ale nazwy nie pamiętam. W każdym razie, połowa załogi tego nie przeżyła, druga połowa ranna była ciężko. Do dziś mam bliznę na plecach. Po wszystkich tych podróżach mogę ci jednak powiedzieć jedno. Najgorsze bestie, to sami ludzie. Widziałem piratów, którzy bestialsko mordowali baby w ciąży i dzieciaki. Takim, jak się na morzu spotykało, to nie dawało się pardonu. Pod nóż szli wszyscy, jak leci.

Zachmurzył się lekko, jakby kolejne wspomnienie opadło go na chwilę. Wydawał się bardzo łatwo ulega emocjom i nastrojom.

- Ale, co tam będę cię nudził. Idziemy do naszego grododzierżcy?

Re: Główna przystań

17
-Co do ludzi to masz racje.
Rzekł, po czym zauważył pochmurny wyraz twarzy starego żeglarza.
Może jednak jest nadzieja. Lecz Tias nie zamierzał jeszcze naciskać mocniej. Z takimi sprawami lepiej powoli działać.
-Oczywiście że możemy iść, czekałem aż to zaproponujesz.
Młodzieniec skłamał z uśmiechem, po czym poklepał Kirkena po plecach.
-To jak ? Zbieramy się ?

Re: Główna przystań

18
- Chodźmy.

I poszli, wzdłuż wybrzeża, podziwiając morze, pływające statki i obserwując uwijających się robotników. Dzień był ciepły, jak na te porę roku, i nawet morska bryza nie dokuczała tak bardzo.

Kirken nagle ożywił się i wskazał palcem naprzód.

- Ależ nam się trafiło! Przecież to Revdran, grododzierżca nasz, zastępca Protektora.

Revdran stał przy targowisku i kupował świeże ryby, wybierając z pośród kilkunastu ich rodzajów. Targował się o cenę, co poznać można było po gwałtownym gestykulowaniu. Nim jednak do niego dotarli, ryba już był jego własnością.

- Grododzierżco! Czekajcie moment.
- Ach, Kirken, witaj witaj -
rzekł uprzejmie mężczyzna. Był niski, nieco opasły, prawie łysy. Ubrany w futrzany kożuch przypominał nieco starzejącego się niedźwiedzia. - Co to za sprawę masz do mnie.
- Ten oto młodzieniec zwie się Tias Iriso, jest wielkim łowczym i szuka pracy. Pomyślałem, że może mógłby pomóc nam z tym utopcem, co to nad jeziorem się zalęgł.

Revdran podrapał się po głowie w zamyśleniu.

- Hm, dawno już nikt się tym nie interesował. W zasadzie, to nauczyliśmy się żyć bez chodzenia w tamte tereny. Ale jeśli waść zainteresowany jest, tedy mogę przedstawić fakty. Ale nie tutaj. Widzicie ten daszek, gdzie ognisko się pali? Ryby tam wspaniale smażą. Chodźcie, przekąsimy coś, wypijemy. Może być?
- Może być.


Niewielkie zadaszenie znajdowało się na granicy portu. Miało obszerne palenisko, kilka ław i stołów. Faktycznie, kucharz smażył nad ogniem ryby, a ich smakowity zapach ciągnął się na dłuższą odległość. Trójka mężczyzn zasiadła przy jednej z ław i natychmiast zamówiła antałek piwa.

- No, dobra, póki rybki nie ma, mogę wam rzec trochę. Zaczęło się to roków temu z cztery. Najpierw ktoś tam zaginął bez wieści, ale był to pijaczek i rozpustnik, Alfons Ruchacz zwany, tedy pomyśleliśmy, że po prostu pijany był i się utopił. Potem jednak kupca ze sługą tam pochłonęło, znaleźliśmy tylko wóz z dobytkiem i ślady krwi. Nakazałem zabronić tam chodzić, póki sprawa się nie wyjaśni, ale dzieciaki, jak to dzieciaki, nie myślały słuchać. Poszło dwóch na ryby i nie wrócili.
Nie było wyjścia, poszliśmy do nekromantów, żeby oni sprawę zbadali, bo poszła wieść, że utopiec w okolicach się znalazł. Nekromanci, jak wszyscy cholerni czarodzieje, zlekceważyli sprawę. Najpierw zrugali nas, że utopiec to być nie może, bo taki może powstać tylko w wyniku czarów, a oni zajmują się jedynie poległymi zbrodniarzami z cmentarza. Potem wysłali jakiegoś pachołka, żeby sprawę zbadał. Ten poszedł, wrócił bez szwanku i rzekł, że niczego przy stawie nie widział.
Wszyscy myśleliśmy - jest po sprawie. Aż pewien durny młokos, Sven, syn szewca, zabrał tam swa lubą na wycieczkę. Chędożyli sobie miło, kiedy coś złapało chłopaka za nogę, ściągnęło z dziewki i zabrało pod wodę. Panna zaklinała się, że widziała bladą, zgniłą skórę na ręce, która zabrała jej ukochanego w toń. Do nekromantów więcej nie szliśmy, po prawdzie, to ze strachu. Odważnych na polowanie znaleźć też było ciężko, mimo obiecanej nagrody. Więc sprawę porzuciliśmy, wystawiając jedynie znaki ostrzegawcze. I tyle. Jeśli coś tam nadal siedzi, to możecie próbować polować. Nagroda wciąż przewidziana - dwieście pięćdziesiąt srebrnych monet.
- E, chwila, nie było to aby pięćset?
- Było, ale Protektor nasz potrzebował trochę grosza na dokończenie budowy prywatnej łodzi. A, że fundusz leżał odłogiem, to sobie pożyczył.


Kirken zaśmiał się tylko i zerknął na Tiasa.

- No, jak?

Re: Główna przystań

19
Tias siedział, wysłuchując Zastępcy protektora. Po zakończeniu opowiadania i po zapytaniu Kirkena zamyślił się lecz uśmiechnął się.
-Mnie tam pasuje. Dobre i to. A jeżeli to na pewno będzie Utopiec to i Nekromanci mogą zapłacić za jego truchło.
Zaśmiał się i wypił sporą ilość piwa z kufla za jednym haustem. Czknął gardłowo i zaśmiał się.
- Ale tą sprawę załatwię jutro, dzisiaj już nadchodzi zmierzch,a przygotowania będą trwały od rana. Poza tym będę musiał udać się do biblioteki, dowiedzieć się o paru sprawach.

Re: Główna przystań

20
Grododzierżca pokiwał głową.

- Wasza wola i wasze prawo, panie. A cobyście nie latali, możecie powiedzieć, czego szukacie, a ja wam przez pachołka owe książki dostarczę. Smarkacze i tak całymi dniami zbijają bąki, niechże się w końcu na coś przydadzą, nie? O, rybka idzie.

Rzeczywiście, kucharz postawił przed nimi upieczonego dorsza z dodatkiem cebuli, marchwi, ziół i innych przypraw. Zabrali się z zapałem do jedzenia.

- Marilka mnie zatłucze, jak się dowie, żeśmy najedli się poza domem, zamiast na obiad przyjść. Ale co tam, nie będzie mi baba rozporządzała, kiedy mogę, a kiedy nie mogę jeść.
- A co tam u tej twojej żony? Zdrowa aby?
- Pewnie, że zdrowa, wredna i zdrowa, jak zawsze. A twoja?
- Ba, jeszcze jak. A im starsza, tym trudniej z nią wytrzymać. A dziewczyny jak?
- Pełne życia. I podobne do matki względem charakteru i urody. Syn twój wrócił już?
- Nie. Ostatnio pisał z Ujścia, więc cholera go wie, kiedy wróci. A wy, skąd w ogóle jesteście, panie Tias?

Re: Główna przystań

21
Spojrzał na Zastępce Protektora z uśmiechem.
-Jakieś księgi o stworach powołanych do życia za pomocą magii, księgi alchemiczne. I o chorobach.
Ostatnia miała związek z Kapitanem oczywiście.
Nie będzie musiał się chociaż włóczyć po mieście i wydawać pieniędzy na bibliotekę. Radowało go to niezmiernie.

Gdy usłyszał pytanie na temat pochodzenia zaśmiał się i spojrzał na Urzędnika.
-Nie wiem gdzie się urodziłem, ale "pochodzę" z Eroli.
Ryba zaś przyrządzona przez kucharza, była dość smaczna, gdyby nie liczyć gdzieniegdzie przypalonego mięsa czy nieoskrobanych łusek.

Re: Główna przystań

22
- Ło, to z drugiego końca świata waści tu przygnało. I co, podróżujecie i polujecie na stwory? Po prostu? Czy może i do czegoś innego się najmowaliście?

Revdran pytał, pochłaniając kolejne kawałki ryby i popijając piwem. Kirken robił to samo, widać zasmakowali w pieczonym dorszu.

- A w wojnie domowej może braliście udział? Popieraliście Aidana albo Jakuba? Mówią, że tylko rok się bili, ale krwawo. Brat mój, dla przykładu, poszedł za Aidanem, choć niepewny był to kandydat na króla. Teraz ma na własność jakąś wioskę na zachodzie kraju. Ja żem wolał zostać w domu i w sumie też nie narzekam. Przynajmniej mam wszystkie członki. On o sobie nie może tego powiedzieć. Jakże to więc u was było?

Kończąc pytanie, dolał do kufla Tiasa, żeby ten nie siedział o suchym pysku.

Re: Główna przystań

23
-Stwory to na zlecenie głównie wybijam, choć częściej łapie je żywe. Magowie lubią na takich eksperymentować.
Tias skończył już swój kawałek ryby, po czym opróżnił kufel i podał go towarzyszowi by go napełnił.
-Ja nie walczyłem, wtedy akurat byłem na długiej wyprawie w dżungli Kattok. Dwa lata mi to zabrało.

Upił kolejny łyk, spoglądając po zebranych.

- Ale Ojciec mój walczył po stronie Aidana. Głownie partyzantką się zajmował. Tu zabić konie, tam spalić obóz. Zadania jak zadania. Na całe szczęście wyszedł z tego cało.

Łowca rozejrzał się uważnie po okolicy, rozmyślając o ostatniej dobie. Miał nadzieje że uda mu się coś zdziałać w związku z chorobą Kirkena.

-Borykacie się jeszcze z jakimiś problemami natury zwierzęcej, Panie Revdranie ?

Re: Główna przystań

24
Revdran kiwał głową, słuchając opowieści Tiasa, co chwila rozlewając do kufli. Dobrze im się gadało, dobrze im się piło.

- Nie mamy, a powody ku temu są dwa. Demony i nieumarli. Początkowo wszystko, co w lasach było żywe, uciekało przed demonami. Nasza walka z nimi była trudna, właściwie to byliśmy pewni, że kwestią czasu jest, nim miasto padnie. Wtedy przyszli nekromanci i zaoferowali pomoc. Większość mieszkańców była temu przeciwna, bali się, ale Protektor, w akcie desperacji, przyjął ich. Jak się okazało, trupy to doskonałe mięso armatnie. Z ich pomocą odpędziliśmy piekielne stwory, a te zdecydowały się cofnąć do Morlis. Po jakimś czasie zwierzyna wróciła do lasów, ale w znacznie mniejszych ilościach, niż poprzednio. Zwierzaki nie są głupie. Wyczuwają śmierć, a ta bije od tego miasta. Powiadam wam, to miasto śmierdzi trupami, śmierdzi śmiercią. I w końcu demony powrócą, to jest pewne, jak słońce na niebie. I nawet te chodzące zwłoki nam nie pomogą.

Po tych złowróżebnych słowach zapadła ciężka cisza.

Re: Główna przystań

25
Tias wysłuchał opowieść Revdrana po czym ucichł jak reszta towarzystwa. Po chwili jednak przemówił z uśmiechem.

-Nie ma co tracić nadziei Przyjaciele. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Zaśmiał się gardłowo po czym uniósł kielich.

- Za przyszłość Panowie ! Za naszych synów i córy ! By żyli jak najdłużej !

Kolejny raz spróbował wpłynąć na Kapitana, tym razem trochę ostrzej.
Lecz Kapitan znów był w stanie upojenia alkoholowego, mógł znów nie zrozumieć aluzji.
Po toaście łowca spojrzał na żeglarza i rzekł z uśmiechem.
-Dobrze by było już się zbierać, co przyjacielu ? Twa żona i córy pewnie już się niepokoją. Czym wcześniej wrócimy tym mniej hałasu narobią.

Re: Główna przystań

26
Starsi panowie unieśli kufle i przyjęli toast. Wychylili go w milczeniu, po czym odstawili naczynia na stoły. Kirken podjął pomysł Tiasa, choć faktycznie nie zareagował w żaden sposób, na wzmiankę o synu. Musiał być naprawdę głęboko zakorzeniony w swych kłamstwach.

- Mądrze mówisz. I tak pewnie będą suszyły mi głowę. Revdran, jesteśmy zatem umówieni. Książki, co tam się tylko znajdzie, przyślesz do mnie, tak?
- Ano tak, myślę, że jeszcze przed zmierzchem będą w waszych rękach. Dzięki za wspólny posiłek, wypitkę i pogawędkę. Powodzenia w pracy, panie Tias. Bywaj w zdrowiu, Kirkenie. Do następnego.


Niedźwiedziowy grododzierżca zabrał swą rybę i ruszył powolnym krokiem w kierunku miasta. W nieco inną ulicę skręcili łowca i kapitan, by powoli dotrzeć do domu Kirkena.

Re: Główna przystań

27
Życie w Salu, monotoniczny obraz klęski ludzkości, zmarznięci zapracowani ludzie, którym obce jest piękne pełne spokoju życie. Mirgrot lubił napawać się tym widokiem, był... stabilny. Gdy jego zwierzęce, duże stopy stąpały po brudnej drodze czuł coś nieopisanego. On w porównaniu do całej tej zgrai, nie był krótkowidzem, widział prawdę, nie umykały mu szczegóły. Gdy dotarł do granicy między morzem i lądem musiał rękawem zatkać nos, słony zapach zmieszany z aromatem gnijących ryb był za mocny dla tego zniewieściałego mężczyzny. Ludzie znali go i traktowali jak ducha, podejmował duże ryzyko gdy przychodził w tak tłoczne i niebezpieczne miejsce. Coś jednak przyciągnęło go do tego mało uroczego portu. Obserwując teren w okół niego, badał swym umysłem pobliskie istotki, lubił zdrobnienia wobec nich, ludzie, krasnoludy, elfy, oni wszyscy byli tacy mali. Zamknął oczy i powoli, swymi mentalnymi mackami głaskał znalezione umysły. Badał, obserwował i analizował, wiedział że jest tu z jakiegoś powodu, Bogowie nie narażali by go bez potrzeby. Teraz musiał jedynie odnaleźć wskazówkę, która pokaże mu jego mętny los.

Re: Główna przystań

28
Portowy motłoch opływał Mirgrota, jak ławica opływała przeszkody, woda kamień — takie przynajmniej wrażenie odnosił, przenikając po tłumie wolą i umysłem, badając w skupieniu, nim ktoś nadepnął mu na prawą stopę, kto inny na lewą, ktoś z tyłu potrącił, dźwigając kosz, którego smród nie pozostawiał żadnej wątpliwości, co do towaru, a mijający diabelstwo smarkacz, uczepiony matczynej spódnicy, uległ dziecinnej pokusie i pociągnął stworzenie za ośle ucho. Kobieta szarpnęła syna dalej naprzód, między ludzi, nim ktokolwiek zdążyłby odwinąć się na gówniarza. Mirgrot zniósł tę profanację w milczeniu, powracając do tego, co mu przerwano i z wolna przechadzając się podle przystani, przez plac z ryneczkiem. Uważnie, by uniknąć przykrych niespodzianek, stąpał po zimnej, wybrakowanej kostce z kamienia, świecącej kałużami szczyn, pomyj i deszczówki.

Nic nie wydawało się zmienić w znajomym porcie, a jednak wciąż był inne. Co dzień dotykał i prześlizgiwał się po tych samych myślach, co dzień wymieniających jedynie szczegóły, nie niosąc ani nowości, ani nie będąc tym, czym były jeszcze wczoraj. Ktoś zamartwiał się o chore dziecko, dziewka o to, by gach nie został nakryty przez męża, w zaułku kurwa wycierała rąbkiem kiecki uda i liczyła miedziaki, flisak marudził do siebie, że ryby poczynały śmierdzieć, a kupcy się w tym orientować, a kto inny przeklinał pechowy psi los, wytaczając się z szulerni. Portowe kobiety krążyły między straganami, na jednym ramieniu niosąc kosze z jajami, na drugim ryczące bachory, kozy meczały, rżały juczne szkapy, luzaki i przepędzane na targowisko podjezdki, kwakało, gęgało i gdakało ptactwo, ryczały osły oraz muły — jakiś żartowniś zaczął naśladować długouche zwierzęta, kiedy Mirgrot minął go spokojnie, w akompaniamencie rżącego śmiechu swoich kompanów. Nic się nie zmieniało. Nikt też jednak nie niepokoił tym razem cudaka i odmieńca, ofiary bożego poczucia humoru. Część portowców widywała już go, jak widywało się codziennie te same mijane kramy, tych samów żebraków na klęczkach i dziwki w uliczkach, czy smarkaterię z przytuliska. Nie niepokoili tedy znajomego dziwadła. Reszta zazwyczaj zbyt była zajęta własnymi sprawunkami, żeby zagapić się dłużej lub w ogóle spojrzeć w dół, na to, co plątało się pod nogami.

Dotykając mijanych myśli, Mirgrot miał przynajmniej szansę, by wyczuć złe zamiary, gdy te zbytnio się zbliżały. Większość tych mijanych myśli była prosta, jak prosta była konstrukcja cepa. Przy innych cep wydawał się złożony, niczym plany królewskiej warowni. W pewnym momencie jednak, aż przystanął, zaalarmowany, napotykając opór. Umysł bardziej nieco złożony, bardziej rozgarnięty i inteligentny. Nie poddający się tedy tak łatwo.

Panie Mirgrot, panie Mirgrot!...

Mirgrot obrócił się na dźwięk własnego imienia. I zdziwił szczerze. Biegnący chłopiec miał głowę ciętą, jak brzytwa, choć po umorusanej, chudej twarzy i złachmanionym odzieniu na grzbiecie nie sposób było zgadnąć. Nie sposób też było spamiętać wszystkich sierót i urwipołciów, kręcących się po tej okolicy, nie dziwota tedy, że diablę nie rozpoznawało go.

Panie Mirgrot!... — wyrostek dopadł go zdyszany. — Panie Mirgrot, od pana Henrego biegnę! Pilna sprawa jest, panie Mirgrot, pan Henry wzywa i prosi za mną, a szybko!

Re: Główna przystań

29
Mirgrot warknął cicho wstępując stopą w kałuże szczyn, brud tego miejsca otaczał go niczym magiczna aura. Wzdrygał się za każdym razem gdy myślał o losie biedaków. Był częścią tego brudnego świata, wiedział że nawet największymi siłami nie zmieni ich przeznaczenia. Spróbował jeszcze raz dojrzeć coś więcej, ślady Boga losu, był dzieckiem przeznaczenia i w to wierzył. Nic nie mogło wyrwać go z transu, pół sennym krokiem był jak mała rybka w ławicy.
I nagle natknął się na mur, coś broniło się przed jego umiejętnościami, stając się wyjątkowo fascynujące. Musiał zbadać obiekt jeszcze innymi zmysłami, otworzył leniwie oczy chcąc ujrzeć tego kogoś. Nie zdziwił się gdy zobaczył dziecko, rzadko coś mogło go zaskoczyć. Każdy umysł miał swoistą otoczkę, coś co nacechowane było jego wiekiem, płcią, rasą i osobowością, nawet emocje kształtowały swoistość, lubił tak nazywać umysły.
To zdeterminowanie chłopca dawało do myślenia, szukał imion i tytułów ale żadnego na ten moment nie mógł skojarzyć. Zmarszczył brwi i drgnął delikatnie ręką, dając znak posłańcowi by ruszyło swe ciałko. Posłusznie przemierzał ulice, omijając jak ognia innych ludzi, jak od ognia trzymał się od nich z daleka. Coś mąciło jego umysł, gdy przemierzali mało piękne Salu próbował zbadać delikatnie swoistość malca. Nie mógł naciskać, zbyt duże natężenie mocy powodowało ból, krwawienia i omdlenia, czytanie w myślach było wyjątkowo, ale to wyjątkowo delikatną materią. Zaufanie to pierwszy krok na stos, nie mógł powierzyć losu kilku letniej sieroty. Uspokoił dusze, energia powoli wypełniała jego członki a nuta siarkowego swądu powoli ulatniała się z jego ciała. Nie panował w pełni nad swoją mocą od jakiegoś czasu, zapachy i kolory coraz częściej niepotrzebnie kradły jego wewnętrzne zasoby. Teraz jednak miał ważniejsze problemy, wypuścił powoli powietrze które kształtowało się w fantazyjne, mgliste wzory. Jeszcze dwa kroki, trzy, pięć, a czarostwo krążyło wokół nich.

Mirgrot jeśli łaska

Re: Główna przystań

30
Podążając za smarkaczem, Mirgrot ostrożnie wyciągał macki czaru, wibrujące wokół nich charakterystycznym siarczano-fosforowym zapachem, przywodzącym na myśl nieco śmierdzące opary, nieco powietrze w czasie burzy. Kilka mijanych osób musiało poczuć go nawet, kręcąc nosami i z odrazą spoglądając na przeciskające się przez tłum dziwadło, jak na niemyte. Nie było tak łatwo skupić się w motłochu, nie wypaść z transu, nie gubiąc zawczasu małego przewodnika, nie wpadając na nikogo ani nie dając się zadeptać, będąc otoczonym przez dziesiątki, setki innych myśli, płytkich i powierzchownych, brzęczących niczym owady. Musiał też zważać, by czarostwo nie wydało się zbytnio na jaw, podążając za nimi, jak lekka, ulotna mgiełka — miał szczęście, nie będąc gonionym przez port za szpetny wygląd, szpetny wygląd i magia do tego mogły już spotkać się z całkowitym brakiem zrozumienia wśród prostych ludzi Salu.

Zmuszony powoli forsować nietypową przeszkodę, diabeł dreptał za chłopakiem, wiodącym do znajomego strażnika, przebijał się przez kolejne warstwy zaskakująco dobrze — choć wydawało się, że całkowicie instynktownie, bez świadomości — osłaniającego się przed diablimi sztuczkami umysłu. W końcu dotarł do sedna, zrozumiał. Nie miał szans dobrać się do myśli chłopaka. Coś je ochraniało. Nim jednak podniosło to w nim alarm, było już późno. Nie wiedział, czy był to jego przeznaczony dzień. Dzień wybrania przez los. Z pewnością był pechowy.

Fidek, to ten diaboł!

Huknęło. Mirgrot potrzebował wręcz chwili, by pojąć, że nie gdzieś obok, a prosto w jego czaszkę, ogłuszając go i rzucając na kolana, w końcu piersią na ziemię, prawie nieprzytomnego. Nie wiedział sam, co się stało. Wyczuł zagrożenie, jego zmysł ukłuł go gdzieś głęboko, ostro, że niemal podskoczył. Po prostu się spóźnił. Ledwie wkroczyli w wąską, dobrze znaną diabelstwu ulicę Rymarską, wiodącą skrótem ku targowisku, gdy chłopaczek z przodu uskoczył, a jego ktoś rąbnął z impetem w tył głowy, celując między długie uszy. Poczuł tępy, pulsujący ból, w oczach miał ciemno, czerń i milę cienia. Czyjeś łapsko chwyciło go bez czułości za stopę i pociągnęło po bruku, niechybnie w zaułek.

Nie ubił żeś go aby? — spytał męski głos, nie brzmiący zbyt mądrze.
Nie. Patrz, durny, że dycha... — odwarknął drugi. — Daj grosza smarkaczowi i zabierz wisiorek, nie zda mu się, a nam trza go zwrócić potem. I dawaj tego wora.

Mirgrot czuł powoli, że odpływa, choć walczył dzielnie o zachowanie przytomności. Czuł też, jak ktoś obcesowo się z nim obchodzi, lecz potraktowany tak, że mógł co najwyżej zajęczeć w proteście, niewiele był w stanie z tym uczynić. Tymczasem, ktoś wrzucił go do dużego, jutowego worka, śmierdzącego jeszcze ziemią po kartoflach, zarzucił sobie na plecy. Jak kota. Jak kosz ryb. Półprzytomny, słyszał ciężkie spanie chłopa, czuł, niestety, spływający z niego pot i potrząsanie przy każdym kroku, że aż go zemdliło.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Salu”