Re: Główna przystań

46
Bierz tedy towar — handlarz machnął ręką na Carvira oraz na pachołka i sam pokierował się przodem podle ulicy, w przeciwnym kierunku, niż nadjechał wcześniej, nim Huan wpadł pod kopyta klaczy.

Carvir musiał nie lada się wysilić, by nadążyć za mężczyzną, choć ten toczył się bardziej, niż kroczył, a jednym rzutem oka można było stwierdzić, że choć nie bogacz, to piwo i słoninę brał sobie za częstych druhów. Skrzynia ciążyła okrutnie w ramionach, aż rwały mięśnie, a grzbiet zdawał się wołać mordują!, zaś Huan nieustannie plątał mu się pod nogami. Szczenię skakało i dyszało głośno, usiłując ciągnąć na uwięzi, jak gdyby nie zdolne było powiązać zjawiska szarpania się naprzód z zaciskaniem się sznura wokół szyi i dławieniem go za każdym razem. Reprymenda mężczyzny najwyraźniej trafiła w próżnię, nawet gdyby pies był w stanie pojąć tajniki ludzkiej mowy ponad świat gestów, emocji i zapachów.

Zmierzchało i niebo z wolna obróciło barwy z krwawiącego słońca w kobalt i granat, i nadchodzącą im zza pleców czerń, zanim zdążyli dobrnąć do przejścia ku bramom. Od morza wiało lodowato i śnieg tańczył Carvirowi przed oczami. Niecodzienna kompania złożona z kupca, pachołka, zakapturzonego włóczykija, histerycznego konia i wyjątkowo sfrustrowanego psa skierowała swoje kroki ku Podmurzu Salu, przyciągając jeszcze liczne spojrzenia ze strony ostatnich przechodniów, uchodzących do domostw przed nocą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Salu”