Główna przystań

1
Centralna przystań Salu – wtulona między wysokie góry i resztę metropolii, będąca najbardziej na północ wysuniętym portem kontynentu. Zapewniająca miastu kontakt ze światem zewnętrznym i gwarantująca mu przetrwanie. Każdy podróżnik przybywając tutaj, zwykle dziwi się, odkrywając, że Główna Przystań jest jednak mniejsza, niżby się zdawało po wysłuchaniu opowieści. Mimo to, pełno tu kei i pomostów, przy których cumują przeróżne jednostki. Da się tu wypatrzyć mnóstwo niewielkich łodzi rybackich z daleka przypominających łupinki, zawsze znajdzie się też pękaty (jak jego właściciel) okręt handlowy, a w odleglejszej części portu, czuwając nad wszystkim, zwykle kotwiczy co najmniej jeden spory żaglowiec wojenny, duma tutejszej Stoczni. Stoczni dużej, ba, nawet największej w mieście, ale jak mawiają mieszkańcy i żeglarze, podupadłej od czasu blokady morskiej Salu, mimo iż ta zakończyła się przed kilkunastoma laty. To jednak nie jest pełen obraz tego miejsca. Nie sposób bowiem nie zwrócić uwagi na czyniące to miejsce wyjątkowym kamienne chramy Ula, tkwiące tuż nad wodą niczym posągi. Wypada też wspomnieć o istnieniu imponującej latarni morskiej, obecności licznych tawern czy nawet zwykłych drewnianych chat, magazynów i wielu innych budowli stanowiących przecież nieodłączny element każdego portu. Gdzieniegdzie wrażenie psuje tylko wypierający rześkie morskie powietrze, intensywny smród ryb zwożonych na ląd w ogromnych ilościach.


Następny właz otworzył się na oścież, a spod chłostanego wiatrem, oślizgłego pokładu zaczęły wyłaniać się istoty. Pomimo złej pogody i rad, by pozostać w kajutach, kolejni wędrowcy wychodzili na zewnątrz; panowało wśród nich pewne poruszenie, w przeciwieństwie do marynarzy, którzy albo już ochłonęli, albo niewiele ich to wszystko obchodziło, albo byli zbyt zajęci zwijaniem żagli i przygotowywaniem statku do zacumowania w porcie.
Aesar wyszedł na zewnątrz, łapiąc równowagę. W zatoce wody były spokojniejsze niż na pełnym morzu, ale deszcz, który podobno padał przed chwilą, uczynił z drewna niebezpieczną ślizgawkę.
Elf złapał się najbliższej barierki i podobnie jak wielu innych wyjrzał za burtę. Nim jeden z załogantów wściekle pogroził im ręką, by nie wychylali się w ten sposób, zdążył zauważyć, że wąski kadłub szybkiego i lekkiego żaglowca, na którym się znajdował, przecinał fale mknąc ku słabo widocznym, niewielkim punktom znajdującym się w oddali.

Rzeczywiście, widać ląd - pomyślał - jasne punkty muszą być światłami miasta.
Salu. Nareszcie.
A więc to tam jest ta słynna, zimna „perła" Północy. Jeden z nielicznych, bardzo nielicznych ośrodków cywilizacji, który przetrwał inwazję. Na tyle przerażającą, że jego mieszkańcy gotowi byli zawrzeć pakt z nekromantami, na których samo wspomnienie w innych miastach…

Aesarowi jednak nie przeszkadzała ich obecność tutaj.

Qerel, Grenefod. Tam było jeszcze normalnie. Poza tym, że podróż morska nie służy tym, którzy po raz pierwszy się na taką wybrali… Na szczęście niemiłe objawy minęły po tygodniu. Zawsze mogły trwać dłużej. Ale później, dalej, było coś, co wcale nie poprawiało nastroju – nużąca, absolutna monotonia. Ujrzenie oceanu po raz pierwszy było niesamowite, ale przez ile dni można obserwować z jednej strony wzburzone morze, a z drugiej – szare, porośnięte tajgą brzegi? I zachody słońca, jakże inne od tych znanych. Ale podobno tak purpurowe słońce i chmury nabierające od niego tak dziwnych, niepokojących kolorów, to normalne w tej części świata. Trudno uwierzyć…
Teraz jednak brak nawet tego. Przestworza zasłania gruba kołdra nieprzyjemnych, stalowoszarych chmur. Trzeba się będzie przyzwyczaić… - zastanawiał się elf, przyglądając się przez chwilę niebu, a później pracy załogi. Cieszył się, że wybrał ten okręt. Nawet mimo tego, że cwany, żylasty dziad komenderujący tutaj wszystkim, zwący się kapitanem, nieźle złupił jego sakiewkę przy wchodzeniu na pokład, to jednak była to dobra decyzja. Gdy dotarł do Qerel, statki kupców wyruszyć miały dopiero za dwa tygodnie, a podróż nimi z pewnością trwałaby dłużej.
Po chwili Telnae ponownie wpatrzył się w horyzont, próbując zalegającą pod górami masę rozróżnić na poszczególne budynki, mając też nadzieję wypatrzyć pomost, do którego przybije okręt.
Czekając na zbliżenie się statku do brzegu i tym samym możliwość zejścia na ląd, Aesar otulił się mocniej swoim płaszczem.
Zimno...

Re: Główna przystań

2
Podróż trwała dłuższą chwilę, jednak rozmyślania pomogły skrócić ten okres. Nim Aesar dobrze się zorientował, łudź przybijała do brzegu. Kilku marynarzy ustawiło między statkiem, a pomostem kładkę i pozwolili ludziom przechodzić. Wysoki Elf był jedynym z pierwszych, którzy wyszli na brzeg.
Pogoda była brzydka, wszędzie dominowały odcienie szarości, głównie przez ciężkie, ołowiane chmury, które wisiały nad Salu. Dookoła, gdzie nie spojrzeć, kręcili się marynarze. Jedni po prostu rozmawiali, inni pili i grali w kości, jeszcze inni pracowali, poganiani krzykami bosmanów. Zewsząd dobiegał słony zapach morza, smród starych ryb, pleśni i mokrego drewna.
Aesar budził niemałe zainteresowanie. Mimo, iż miał na sobie długi brązowy płaszcz, to jego wzrok i szlachetne rysy twarzy mówiły same za siebie.
'Wysoki elf."
"Co taki tu robi?"
Szepty i urywki słów wpadały do ucha podróżnika, choć ten pozostawiał jej bez reakcji. Po przejściu kilkudziesięciu metrów, jego stopy w końcu trafiły na stały grunt, twardą, ubitą ziemie. Nareszcie nie był to kołyszący się pokład, nie było to mokre, śliskie drewno. Twarda, czarna ziemia.
Wnet do stóp padła jakaś kobieta. Ubrana była w stare, poszarpane ubranie, nie była stara, ale ciemne włosy przeszywały już pasemka siwizny. Twarz miała zniszczoną od morskiej bryzy, soli i słońca. Widać spędziła na morzu ładnych parę lat.
- O szlachetny panie! - wychlipała, podnosząc na podróżnika załzawione oczy. - O wspaniały, uzdrów, błagam, mego syna! To jedyne dziecko, jakiem dała mężu, a na morzu wpadł do wody i ugryzła go trująca raja. Już dziesiąty dzień leży w gorączce i majaczy. Nie mogę mieć więcej dzieci, pomóż mi ocalić jedynego syna!
Po monologu przytuliła się do nóg Elfa i rozpłakała na dobre.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Główna przystań

3
Kolejne „nareszcie” rozległo się w głowie Aesara, gdy ten wreszcie zstąpił na ląd.

Kto by pomyślał, że po długim rejsie można tak przyzwyczaić się do kołysania statku, że zwykła ziemia wyda się obcą? – stwierdził w myślach, stawiając pierwsze kroki na plaży. Mimo to cieszył się z tej zmiany, szczególnie, gdy później poczuł wreszcie zwykły, twardy grunt pod nogami. Lecz tymczasem, po kilku pierwszych krokach nastąpiło kilkadziesiąt dalszych, podczas których zajęty swoimi myślami Elf niezbyt dbał o otoczenie.
Nie ma się więc co dziwić, że z trudem ukrył zaskoczenie, gdy tuż przed nim, niczym drzewo wyrósł jakiś człowiek. Jak się okazało, była to ludzka kobieta. Skutecznie zatarasowała mu drogę, więc zdekoncentrowany Aesar mimowolnie skupił na niej wzrok, słuchając jednocześnie (chcąc nie chcąc)jej paplaniny. Telnae otworzył usta, po czym je zamknął, w pierwszej chwili nie wiedząc, co odpowiedzieć.

- Wstań - rzekł do niej w końcu, starając się, by jego głos przybrał ton nakazujący. Próbował przy tym postąpić krok w tył.

Akurat „wybrała” sobie mnie, spośród tylu przybyłych? Mój ubiór nie sprawia wrażenia, jakbym był kimś bogatym. Może w tym płaszczu wyglądam na medyka? A może… - zastanowił się, a gdy kątem oka zlustrował teren wokół, przypomniał sobie o słowach, jakie słyszał dookoła siebie w ciągu ostatnich minut, a na które wcześniej nie zwrócił za bardzo uwagi.

- Dlaczego uważasz, że potrafię coś z tym zrobić? Powinnaś udać się do miejscowego uzdrowiciela
– dodał po chwili (możliwe, że trochę za ostro), mając nadzieję, że nie zacznie tworzyć się zbiegowisko.

Elf wpadłszy na powód, przez który wzbudzał takie zainteresowanie, zaczął pluć sobie w brodę, iż nie skorzystał z kaptura, stanowiącego przecież część jego szaty. Oczywistym jest, że Wysokie Elfy to rasa godna szacunku, mająca na swoim koncie wiele dokonań, lecz nie przyszło mu jednak do głowy, może z powodu zaaferowania faktem dotarcia do celu, że może gdzieś wzbudzić… sensację. W centrum kontynentu egzystowało wiele różnych ras, elfy nie były tam czymś niezwykłym, podobnie podczas rejsu, ludzka załoga i głównie ludzcy wędrowcy także nie sprawiali problemów. Ale tu? Na dalekiej północy?

Ciekawe, kiedy ostatnio zawitał tu przedstawiciel mojej rasy…

Re: Główna przystań

4
Kobieta nie wstała, jak przykazał jej mężczyzna, uklękła tylko na ziemi i spojrzała na niego, jak gdyby opowiadał, że wyszedł z piekielnych otchłani na spacer, bo tam było mu zbyt gorąco.
- Jakże to, panie? Jakże to, dlaczego uważam? Przecież jesteście wysokim elfem, tak? Wy się na wszystkim znacie. Na magii, czarach i gusłach, to i na leczeniu musicie się znać, tak czy nie? Coście, skąpiec, że umierającemu nie udzielicie łaski pomocy?
Dookoła zaczęli zbierać się już ludzie i przysłuchiwać całej rozmowie. Gawiedź jak to gawiedź, co usłyszy w to uwierzy. Dlatego też sprawa Aesara nie prezentowała się zbyt dobrze. Jeżeli odmówi, znów pójdzie w świat plotka, że Elfy to rasa podła, samolubna i nieskora do pomocy Ludziom. Jeżeli zdeklaruje pomoc, a nie uda mu się to, może w najlepszym wypadku zostać przepędzony i oskarżony o to, że w ogóle nie starał się pomóc, a w najgorszym o celowe dobicie chorego, czym również nie zyska sobie przyjaciół.
Zdecydowanie musiał być pierwszym Wysokim Elfem od bardzo dawna na tej ziemi, skoro znalazł się w takim położeniu. Mieszkańcy Salu znali tą rasę do tej pory jedynie z opowieści o ich urodzie i mądrości, dlatego też teraz, gdy nadeszła sposobność poznania jednego z nich, niektórzy nie wahają się prosić o pomoc, wierząc, że to cudotwórcy i specjaliści od wszystkiego.
Wokół nich zgromadził się już całkiem spory tłum gapiów, którzy czekali na odpowiedź Elfa. Byli wśród nich ponurzy marynarze o zaciętych gębach, biedni rybacy, mający nadzieję, że w tym paskudnym świecie istnieje jeszcze dobro, oraz dzieciaki, które gapiły się dla zasady w rzeczywistości niewiele ze wszystkiego pojmując.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Główna przystań

5
Wysoki Elf zmarszczył lekko brwi. Na moment.
W czasie tej krótkiej chwili uzmysłowił sobie, że bardziej „lubi” Kerończyków niż mu się wcześniej wydawało. Elfom zrobili to co zrobili, często nie grzeszyli inteligencją, ale przynajmniej dało się z nimi normalnie porozmawiać. Zwykle. Aesarowi wydawało się, że nawet niektórzy orkowie bywali bardziej rozgarnięci od tych tutaj. Dziw nad dziwy, niektóre tajemnice magii nie zadziwiły go jak ta sytuacja i jej rozwinięcie. Stawianie znaku równości między Wysokim Elfem a cudotwórcą i agresywne wręcz domaganie się „pomocy”?

Naprawdę jestem tu jakimś mitycznym stworzeniem? Salurowie są aż tak ciemni, czy port ich miasta to naprawdę parszywa dzielnica?


Z drugiej strony, jako jeden z wymierającej rasy, Aesar wiedział, jak ważne są dzieci, mógł więc choćby po części rozumieć ból tej kobiety. Tylko czy rzeczywiście potrafił jej pomóc?

Elf ukradkiem podniósł wzrok, napotykając przy tym o wiele więcej ludzkich gęb niżby się spodziewał. Gęb wpatrujących się w niego. Otaczających go ze wszystkich stron. Nie podobał mu się ich wyraz twarzy. Zdecydowanie mu się nie podobał. Trzeba coś powiedzieć.
- Licz się ze słowami – powiedział do kobiety, po czym, wciąż mówiąc do niej podniósł głos, by więcej osób go usłyszało. Jednocześnie próbował przywdziać na twarz maskę spokoju. Postanowił nie pakować się dalej w tą sytuację - Tu nie chodzi o to, czy chcę, czy nie chcę pomóc. Po prostu nie jestem lekarzem. Chcesz mojej pomocy? Dam ci radę. Idź do jakiegoś uzdrowiciela, na pewno ktoś taki tutaj mieszka. - powtórzył.
Po tych słowach Elf zaczął szukać sposobności, by wydostać się z tego miejsca. I nałożyć kaptur, gdy tylko uda mu się odejść.

Re: Główna przystań

6
Ciężko stwierdzić, czy Wysoki Elf uchodził tu za mityczne stworzenie, ale z pewnością był niesamowitą rzadkością. W tych okolicach prędzej szło spotkać demona, niż długouchego, a Wysokiego, to już w ogóle.
Asear mógł się dziwić, ale przecież to nie on był mało rozgarniętym, prostym rybakiem z mieściny, która nie dość, że ciągle nękana jest przez demony, to gości u siebie rzesze nekromantów. Czy tak bardzo zdumiewał go fakt, że chodząca legenda, Wysoki Elf, jest tutaj brany od razu za maga i uzdrowiciela? Być może i tak.
Jego słowa wywołały szmer pośród ludności. Do zapłakanej i klęczącej kobiety podszedł mężczyzna.
Był wyższy od Elfa, barczysty, z groźnymi rysami twarzy. Ubrany był w prosty, skórzany pancerz, a na plecach dźwigał wielki, dwuręczny i dwustronny topór. Rysy twarzy miał drapieżne, a efektu tego dopełniała długa blizna, biegnąca od prawej skroni po szczękę. Nie był stary, ale młodość miał już za sobą.
Podszedł do kobiety i silnymi dłońmi chwycił ją pod ramię i pomógł wstać.
- Odejdź, Ilirie. On ci nie pomoże. Mówiłem ci, że opowieści o Elfach, to bajki. Idź, czuwaj przy synu, przyślę do ciebie Harlena.
- Ale... - zająknęła się kobieta, jednak mężczyzna jej przerwał.
- Zapłacę mu. Odwdzięczysz mi się jakoś, teraz o tym nie myśl. Idź.
Po czym odwrócił się i krzyknął do zebranego tłumu:
- No, koniec zbiegowiska, do roboty, do domów. Elf to obrazek, żeby się w niego gapić. Żwawo!
Tłum zaczął powoli się rozchodzić, nikt nie uronił nawet słowa protestu, czy niechęci. Postawny wojownik miał posłuch, to był widać na pierwszy rzut oka. Aesar mógł się spodziewać, że i jemu przyjdzie porozmawiać z nieznajomym. Miał rację.
- Radzę szybko wyjść z portu, panie Elf. Bardzo szybko. Tutaj nie ma straży, nikt wam nie pomoże. Ci ludzie głodują, chorują, umierają, a sam nie pamiętam, kiedy gościliśmy tutaj Wysokiego, nie miejcie im zatem za złe, że szukają choćby cienia nadziei. Po wyjściu z portu będziecie bezpieczni, tutaj nie jesteście. Są tacy, którzy zabiliby was i okradli dla samego płaszcza. Eskortować was do dzielnicy rzemieślniczej? Tam nic nie powinno wam już grozić.
Nie przedstawił się, ani nie wyjaśnił, dlaczego mu pomógł. Nie był jednak szorstki w obyciu i gburowaty, choć wyglądał na takiego.
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Główna przystań

7
Po wypowiedzeniu swych słów Elf nie miał pojęcia, co się stanie. Nie wiedział, czy szczerość w tym momencie popłaci, czy nie. W każdym razie postąpił tak, jak uznał za stosowne. Ale co dalej zrobi ta kobieta i tłum? Ta pierwsza, jak i to drugie, byli przecież nieobliczalni.
A do tego, gdy z ludzkiej masy wychynął jakiś wielki człowiek, wzrostem przewyższający nawet długouchą rasę, Aesara ogarnęły pewne obawy. Okazało się jednak, że nie było powodów do niepokoju. Przybysz zdawał się być znajomym błagającej o pomoc kobiety. Chyba znalazła wreszcie kogoś, kto potrafił zaradzić jej problemowi. Ponadto, Obcy wydawał się mieć duży posłuch wśród tutejszej ludności. Aesar zastanawiał się, czy to przez samą siłę fizyczną, czy może ten ktoś był kimś znanym w tym miejscu, może nawet ważnym? W tym momencie ciężko to było do końca stwierdzić. Jak na razie, Telnae raczej obstawiał to pierwsze.
Przez moment przysłuchiwał się rozmowie dwóch ludzi.
Interesujące… jakież to bajki o Elfach sobie tutaj opowiadają… - namyślał się Elf.
W końcu usłyszał pytanie skierowane do siebie.
- Tak – odpowiedział krótko. Nie wiadomo, co stałoby się, gdyby wojownik się nie pojawił, nie wiedział też, dlaczego ten mu pomaga. Rada o stanie portu była w gruncie rzeczy przydatna. Co do oferty eskorty, z początku miał zamiar ją odrzucić, ale mogła się ona okazać użyteczna, skoro już na samym brzegu napotkał takie problemy. Korzystając z pomocy miejscowego zawsze można dostać się szybciej w jakieś miejsce, w tym wypadku w głąb miasta. Podchodząc do mężczyzny Elf musiał minąć kobietę, lecz nie obejrzał się już w jej kierunku. Nie miał ochoty na dopowiedzenie czegoś jeszcze.
Potem nastała ulga, iż odchodzi z tego miejsca. Kerońscy marynarze i kupcy plwali na patrolujących porty i „wściubiających nosa w nie swoje sprawy” strażników, jednak panująca na wybrzeżu Salu prawie-że kompletna samowolka była czymś równie złym, a nawet o wiele gorszym. Z tego, co widział Elf i tego, co mówił nieznajomy, wyłaniał się obraz dzielnicy biednej. Było to przeciwieństwo wyobrażenia portu zawsze bogatego, pełnego zamorskich towarów i wesołego gwaru. Rozważając, jak wyglądać będzie dzielnica kupiecka i kryjąc twarz głęboko pod kapturem, Telnae skierował pytanie do swego przewodnika, chcąc by ten się przedstawił:
- A więc, komu zawdzięczam tą interwencję?

Re: Główna przystań

8
Ruszyli powolnym krokiem. Mężczyzna, mimo iż sprawiał wrażenie chodzącej góry mięsa, poruszał się z gracją, która znamionuje doskonałych wojowników.
- Thorgard z Salu, syn Gerhara. Marynarz i dowódca floty obywatelskiej. Radziłbym,l kiedy będziecie wracali, poprosić o eskortę ze straży. Następnym razem może mnie nie być, a nie zostawiliście dobrego wrażenia po sobie.
Następnie szli chwilę w milczeniu. Wojownik nie sprawiał wrażenia, że zależy mu na poznaniu tożsamości Elfa, a mimo to niezręcznie było tak nie odezwać się, nie przedstawić. Mijali stare, zapadające się domy, w których morski wiatr w wielu miejscach wytworzył wyłomy i dziury. Biorąc pod uwagę, że przyszła zima, mieszkańcy musieli bardzo marznąć. Im dalej jednak szli, tym lepiej wyglądały domostwa. Z oddali powoli dochodził odgłos stali kształtowanej przez uderzenia młotów oraz charakterystyczny dym wydobywający się z kuźni. Pomiędzy budynkami było zdecydowanie cieplej, nie wiało tak bardzo, a i ludzie przestali się gapić, choć to prawdopodobnie zasługa założonego kaptura.
Wielu pozdrawiała Thorgarda, czy to uniesieniem ręki, czy też okrzykiem, a on odpowiadał wszystkim. Wydawało się dziwnym, że dowódca zwykłej floty obywatelskiej, zapewne biednej i bardzo skromnej, jest tak poważany pośród ludu. Ale, czy w tym mieście warto próbować dopatrywać się logiki?
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Główna przystań

9
Aesar może i miał zamiar coś odpowiedzieć, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami.

Dobrego wrażenia? Nie po to przebyłem taki szmat drogi, by zostać wioskowym dobroczyńcą. Bo i to, co do tej pory widać, czegoś większego niż wielkiej wsi nie przypomina. Zaraz znalazłoby się kolejnych dziesięciu potrzebujących, domagających się pomocy. W najróżniejszych sprawach.

Jak widać po rozmyślaniach Elfa, przynajmniej w tym dniu nie miał zamiaru brać udziału w zbawianiu świata od chorób i innych plag nękających chłopstwo.
Oprócz wydarzenia na brzegu, humor psuło także zmęczenie, które coraz bardziej do niego docierało. Niedawne kołysanie statku, wcześniejsze długie wyczekiwanie i obecnie już mniej odczuwalny, ale wszędobylski chłód. Nie zważając na porę dnia miał zamiar udać się do jakiejś tawerny, wypocząć, a dopiero później zastanowić się, co z tym wszystkim dalej zrobić. Jak na razie, zdawało mu się, że zbliża się do tej, tak zwanej, dzielnicy rzemieślniczej. Mogło to być na tyle spokojne miejsce, że można by się w nim zatrzymać na pewien czas. Gdy Aesar uznał, że nieznajomy doprowadził go tam, gdzie obiecał, odezwał się do niego tymi słowy:
- Dziękuję za eskortę (w końcu obcy, jako dowódca czegośtam, zapewne nie musiał się kłopotać takimi sprawami). Czy w tej dzielnicy, w pobliżu, znajdę jakąś porządną karczmę?

Re: Główna przystań

10
Marynarz skinął głową.
- Idźcie na wprost. Pomiędzy magazynem a zamtuzem znajdziecie karczmę "Morska Dziwka". Wielki szyld, na pewno nie przeoczycie. Tylko nie dajcie się skusić na potrawkę z ośmiornicy. Nie widziano ich w tych morzach od setek lat, ale Godar każdemu przejezdnemu stara się ją wcisnąć. Bywajcie, panie Elf. Może się jeszcze spotkamy, to niewielkie miasto.
Po czym podniósł rękę i odszedł.
Aesar został sam.
Budynki w tej części miasta zmieniły się nieco. Drewniane domy zastąpiły kamienne konstrukcje, ludzi jakby przybyło, a tu i ówdzie kręcili się strażnicy w kaftanach nabijanych ćwiekami. W dłoniach dzierżyli drewniane pałki, a przy pasach nosili miecze.
Elf ruszył dalej. Tutaj już nie wywoływał sensacji, choć część ludzi zerkała na niego od czasu do czasu. Nawet wiatr niemal ustał, a zimno przestało tak przenikać.
Po kilku minutach dostrzegł karczmę. Szyld faktycznie był niemożliwy do przegapienia. Wielka, cycata kobieta uśmiechała się do idących ulicą, a dłonią wskazywała wejście. Tak jak powiedział Thorgard, budynek znajdował się pomiędzy zamtuzem, a wielkim magazynem, z którego dolatywały krzyki ludzi pracujących.
Kiedy Wysoki Elf chciał skręcić do karczmy, usłyszał krzyk. Po ulicy biegł młody, niski chłopiec. W dłoni trzymał chleb i jakieś owoce. Pędził, jakby goniło go stado demonów, choć w rzeczywistości byli to strażnicy miejscy. Zwinny i szybki malec miał przewagę nad pilnującymi porządku, było niemal pewne, że zdoła uciec.
Nie zdołał.
Z jednej z bocznych uliczek wyszedł rosły strażnik i machnął na odlew drewnianą pałą. Chłopiec wywinął niemal salto w tyłu, krwawiąc obficie. Kiedy w końcu upadł, oberwał jeszcze dwa uderzenia pałą, a później dobiegła reszta i każdy dodał coś od siebie. Mały złodziej płakał i krwawił tak z ust, jak i z nosa.
Drzwi do karczmy stoją otworem. Czy Aesar zdecyduje się zrobić coś w tej sprawie, czy też ruszy swoją drogą, aby w końcu przysiąść w ciepełku i odpocząć?
Far over the Misty Mountains rise
Lead us standing upon the height
What was before we see once more
Is our kingdom a distant light

Fiery mountain beneath a moon
The words aren’t spoken, we’ll be there soon
For home a song that echoes on
And all who find us will know the tune

Re: Główna przystań

11
Tak, to mniejsze miasto niż się wydawało, pod wieloma względami – odpowiedział dowódcy floty obywatelskiej, ten jednak nie mógł tego słyszeć. Elf dopowiedział to sobie tylko w swojej głowie.

Idąc między surowymi, kamiennymi budynkami podróżnik znalazł się wreszcie przed karczmą. Uśmiechnął się krzywo, przypominając sobie jej jakże oryginalną nazwę. A szyld? Gdyby nie wskazówka nieznajomego, trudno byłoby stwierdzić, który z sąsiadujących ze sobą budynków to karczma, a który to burdel. Nim wszedł do tawerny, ujrzał scenkę: jakiegoś dzieciaka ścigali osobnicy wyglądający na strażników. I w końcu go dorwali. Wprawdzie co kraj to obyczaj, ale Elf ze zdegustowaniem patrzył na zachowanie ’stróżów prawa’. Czy miał zamiar coś z tym zrobić? Nic nie dzieje się bez przyczyny, chłopak ścigany przez straż, taszczący jakieś jedzenie, wyglądał jednoznacznie na złodzieja. Wysoki usprawiedliwił się więc, że może do siebie nastawić jeszcze gorzej lokalną społeczność, jeśli pomoże komuś takiemu. Gdyby przynajmniej był to jakikolwiek Elf... lecz to tylko człowiek. Ale jest też druga strona medalu, pewnie żadne dziecko nie zasługiwało na coś takiego. Tym razem problem znajdował się tuż obok, ciężko było nie zareagować. Zatrzymał się więc na chwilę, przypatrując zdarzeniu. Jeśli strażnicy zabiorą się do dalszego mordobicia, Elf podejdzie do nich z zapytaniem „Co tu się dzieje”, to powinno im na razie przeszkodzić. Jeśli zaś będzie wyglądać na to, że odpuścili sobie bijatykę, Aesar wejdzie do czekającej karczmy z przekonaniem typu „nie mój problem”.

Re: Główna przystań

12
W przystani, jak to w przystani, głośno było od szumu morza, krzyków mew i przekleństw rybaków. Zapach ryb i soli przenikał tutaj powietrze o wiele intensywniej, niż w jakiejkolwiek części miasta, co wcale nie dziwiło. Z powodu niepsrzyjającej pogody wielu ludzi zostało dziś na brzegu, dlatego też w porcie było tłoczno.

Tias przyszedł tu z domu Kirkena Tańczącego w Sztormie, ale szczęście mu dziś nie sprzyjało. Rozmawiali już z piątą grupą rybaków, ale żaden nie potrzebował pomocy przy jakichkolwiek stworach. Nawet trytony wcale im nie wadziły, bo atakowały tylko wtedy, gdy ktoś próbował pochwycić syrenę, a poza tym były spokojne. Samych syren nikt zresztą nie próbował łapać bo te, jeśli miały dobry humor, wyłaziły na skały i ukazywała te części ciała, których nie zakrywała rybia łuska. Wszystko wskazywało na to, że przeszli się raczej na darmo, ale Kirken nie tracił werwy. Wręcz przeciwnie, cały czas gadał, żartował, przechwalał się starymi dziejami.

Sami rybacy zwracali się do niego raczej grzecznie, choć niektórzy nie ukrywali, że nie mają ochoty rozprawiać z kimś jego pokroju. Widać choroba kapitana była niektórym znana.

Kiedy kolejni potencjalni pracodawcy odrzekli, że nikogo takiego im nie trzeba, w głowie Tiasa coraz mocniej kotłowały się słowa Vennie. Wymyśla sobie coraz więcej rzeczy, mówiła. Nie ustaje w wymyślaniu różnych bajek, dodała później.

Re: Główna przystań

13
Wędrując po przystani z Byłym Kapitanem, Tias zastanawiał się nad słowami Venii, oraz tym dziwnym śnie. W gruncie rzeczy nie przeszkadzało mu to ze żaden z rybaków nie miał roboty dla łowcy.
Miał okazje w spokoju porozmawiać z Kirkenem. Wysłuchiwał opowiadań towarzysza idąc z nim spacerkiem.

Po jakimś czasie znaleźli się spory kawałek od jakiegokolwiek rybaka. Tias przysiadł na murku okalającym port.
-Kapitanie, opowiedzcie mi trochę o sobie. Niezmiernie mnie ciekawią twoje przygody. Oraz przydomek. Czy to prawda że żaden sztorm nie mógł cię zatrzymać ?

Młodzieniec zaczął grać w bardzo niebezpieczną grę. Lecz w razie sukcesu pozwoliło by mu to pomóc Rodzinie kapitana.

Re: Główna przystań

14
Kirken zasiadł na muru i rozmasował stare nogi.

- Jakbym tak miał opowiadać wszystko, to może nam dnia nie starczyć! - Zaśmiał się serdecznie. - No, ale co, mogę poopowiadać. Na pokład pierwszy raz wszedłem na rękach ojca, on też był żeglarz i kapitan. Pływaliśmy razem od małego, z czasem nawet pochyły pokład statku był dla mnie lepszy, niż ubita ziemia. Rosłem praktycznie na statku. Walczyłem chyba ze wszystkimi znanymi rasami, poza demonami, ma się rozumieć. Elfy, Krasnoludy, Nizołki, Gnomy, Gobliny, Orkowie, Ludzie, oczywiście, też. Na archipelagu, morzach wschodu, nawet z sakirowcami zdarzyło się zetrzeć, ale to było dawno temu, kiedy jeszcze znaczyli coś więcej, niż grabieże, mordy i gwałty. Och, to były czasy! Wino, miecz w dłoni, pokład pod nogami i morze! Powiadam ci, czysty żywioł! Człowiek czuje się bardzo blisko bogów w takiej chwili.

Na chwile zamilkł, a Tias nie naciskał. Wydawało się, że staruszek przeszedł do jakiejś własnej krainy marzeń, wspomnień, dawnej chwały i młodości. Bestialstwem byłoby odbierać mu to. Dlatego łowca czekał.

- A przydomek mój nadano mi jeszcze zanim zostałem kapitanem. Wracaliśmy do domu z Grenefod. Dopadł nas potężny sztorm. Agran, nasz kapitan, wypadł za burtę przez własną głupotę. Kilku z naszych chciało zawracać, ale ja byłem najstarszy stopniem i zdecydowałem, że płyniemy. Och, pamiętam to jak dziś. Myślałem przez chwilę, że jednak zabiłem nas wszystkich, statek dosłownie rozpadał się w oczach. Ale przetrwaliśmy, udało nam dopłynąć się do zatoki, a mnie nazwali Tańczącym w Sztormie i wtedy, rozumiesz, wszystkie kobitki w Salu były moje. Również Marilka, której ojciec, swego czasu komandor floty wojennej, byle kogo do niej nie dopuszczał. Ale lata mijają, człowiek się starzeje i wypłynąć można rzadziej, a pływać trzeba ostrożniej.

Na tym, zdawało się, skończył opowieść. Siedział, nie mówiąc nic więcej. Wpatrywał się w dal, choć tylko pewne rzeczy tylko on widział. Nie uszło uwadze Tiasa, że nie wspomniał o sztormie, który zabił mu syna i odebrał zdrowie. Vennie miała rację.

Re: Główna przystań

15
Tias po wysłuchaniu opowieści Kirkena siedział przez chwile zamyślony, także patrząc na morze.

-Wiesz, przyjacielu. Ja nawet nie znam własnych rodziców. Pewien łowca znalazł mnie w dżungli w Kattok. On oraz jego żona się mną zaopiekowali. Dorastałem w Elfickiej rodzinie. Było mi naprawdę dobrze, ale zawsze mi czegoś brakuje. Brakuje mi prawdy. Nie ważne jak ciężka i trudna była by do przyjęcia, i tak chciałbym ich odnaleźć, nawet jeżeli chodziło by o odwiedzenie choćby ich grobu.
Młodzieniec zrobił małą pauzę i dalej ciągnął opowieść.
-W końcu i tak bym przyjął tą prawdę, ponieważ bez jej przyjęcia raniłbym tylko wszystkich naokoło, raniłbym samego siebie. Nie byłbym sobą.

Po skończeniu opowieści spojrzał na Kapitana smutnym wzrokiem. W pewnym sensie widział tam samego siebie.
Ale dla bezpieczeństwa musiał zmienić na razie temat.
-A gdybyś widział pierwszego stwora jakiego ubiłem na zlecenie...Taaaaki bydlak.
Rzekł śmiejąc się i pokazując dłońmi rozmiar gada.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Salu”