Re: Główna przystań

31
Magia jako delikatna dziedzina nauki wymagała skupienia, finezji i gracji, niestety czasem się to nie sprawdzało, nie gdy ktoś Ci utworzy mur. Widzieliście kiedyś by ktoś z gracją zniszczył mur? No właśnie, nie mając siły przebicia zrezygnował. Cóż to za magiczne straszydło mogło chronić szczyla? Nie wiedział ale by zyskać więcej informacji musiał kroczyć dalej ścieżką przeznaczenia.
Jedyne co zapamiętał z potoku wydarzeń to Fidek, cóż za idiotyczne miano, równie zidiociałego zbója. Co za cholera mogła go napaść, oh wyklinał wszystkie przysłowia o podłości diabłów, nie cholera weźmie tę ludzką hołotę. Szczęście i tak się do niego uśmiechnęło, mógł oberwać toporem, nożem albo tasakiem, a nie czymś tak tępym jak jego porywacz.
Zapachy, dźwięki i kolory mieszały się ze sobą tłumiąc umysł diablęcia. Ból głowy przebijał się przez wszystkie sygnały, rozgałęziony układ nerwowy jeszcze przez dłuższy czas udowadniał właścicielowi siniaka, że to nie koniec. Żebra jego niemrawo podnosiły się i opadały, oddech miał nierówny, a i pozycja "na wora", zaczynała być istną udręką. Wiercił się nieco by odnaleźć nieco wygody na ramieniu siłacza. Oczywiście podświadomie, bo otępienie skutecznie powstrzymywało go od wszelkich innych czynności. Nie zginie... jeszcze, więc pozostały mu jedynie próby utrzymania jakże drogiej mu przytomności. Na magie nie było czasu, nie teraz, nie w tym miejscu i nie gdy czuł smród spoconego zbója. Chciał choć podsłuchać kogo ma poszczuć jeśli uda mu się przeżyć, co było tymczasowo wielką niewiadomą.

Re: Główna przystań

32
Mały diabeł nie mógł wiele zdziałać. Powiercił się chwilę na dnie worka, poprzekręcał, starając się ulżyć swej straszliwej niedoli choć odrobinę, lecz i wtedy coś twardego — ni chybi drewniana pałka, być może bolesna przyczyna całej tej chryi — dźgnęło wór, dając wyraźnie do zrozumienia, by nie drgnął już więcej. Wszak który przechodzień nie zwróciłby uwagi na worek, w którym kartofle się ruszały. Nawet niebywale tępi umysłem halabardnicy, kręcący się po porcie, rychło coś by przyuważyli i udaremnili porwanie. Na krzyki i rzucanie się w środku, by zwrócić na siebie uwagę, Mirgrot nie miał jednak sił, ledwie zachowując przytomność. Poza tym, odnosił przykre wrażenie, że pałka tylko na to czekała. Chciał choćby podsłuchać swoich oprawców, lecz na złość, albo nie mówili nic, albo mruczeli do siebie niewyraźnie, komentując mieszczanki i dziwki w uliczkach.

Mirgrotem podrzucało w rytm kroków jeszcze dłuższą chwilę, z krótką przerwą, gdy chłopi w dźwiganiu się zamienili, wydawało się jednak, że trwało to cholerną wieczność, nim nagle poczuł huśtnięcie i dziwne wrażenie, jakby worek wyleciał w powietrze. Nie pomylił się. Rąbnął o coś z impetem, po chwili zaś usłyszał skrzypnięcie drewnianych desek pod stopami chłopów, przed chwilą stąpającymi jeszcze po kamieniu. Słyszał też szum morza, gwar ludzi w porcie, mewy, okrzyki obcych mężczyzn — podejrzanie bliskie. I ostatnie to było, co usłyszał, nim nie strzymał i nie osunął się w ciepłą ciemność na dobre.

Re: Główna przystań

33
Słońce coraz słabiej ogrzewało istoty krzątające się po porcie. Był to znak, że dzień chyli się ku końcowi. Wszystko to potęgowała lekka bryza, która przywędrowała z porywistym wiatrem. Wielka woda zaczynała się burzyć.
Widać było, jak łodzie rybackie w oddali zaczynają wciągać sieci, oceniając swoje zyski i straty po ilości wyciągniętych ryb. Również kupcy, wielcy panowie i cała pozostała gawędź powoli zabierała się za podsumowanie dnia. Tragarze otrzymywali wypłatę. Ci, którzy jeszcze się nie uporali z rozładunkiem, w pocie czoła i z nienawiścią w oczach wyładowywali kolejne towary, lub też wrzucali je do ładowni statków. Wielmożni chcieli mieć to za sobą jak najszybciej, dało więc się słyszeć okrzyki w różnych dialektach ponaglające pracowników.

Pośród tego całego zgiełku, nieco zboku, siedział mężczyzna. Kaptur miał zaciągnięty na głowę, chroniąc się tym samym przed spadkiem temperatury. Opatulony był dokładnie płaszczem, tak, że żadne licho nie miało szansy się przedrzeć. Gdyby ktoś przyjrzał się dokładniej, mógłby spostrzec lekki uśmiech na twarzy tego człeka. Jego bystre oczy przemieszczały się błyskawicznie z jednego punktu do kolejnego. Jak gdyby natrafiły na jakiś niezwykły, cudowny widok.

- Huan! - nagle wyrwało się z ust mężczyzny - wracaj bliżej - na słowa te, Carvir zaczął wskazywać miejsce niedaleko niego. Dopiero teraz, osoby obserwujące mężczyznę, którego zaczęli uznawać za nienormalnego, zobaczyli małego psiaka wybiegającego zza sterty skrzynek, beczek i poplątanych sieci. Widać było, że zwierzak nie przywykł do tego, aby słuchać komend. Chciał się bawić.
- Huan! - powtórzył mężczyzna, wkładając w słowo to więcej stanowczości - do mnie! - Widać było, że pies się bronił podskakiwał, biegał w koło. Zbliżał się jednak powoli do swojego Pana. Chciał się z nim bawić co mógł sugerować puchaty ogon, którym intensywnie pracował na wszystkie strony. Mężczyźnie dobrze się siedziało. Bryza delikatnie owiewała jego twarz niosąc ze sobą pewne orzeźwienie. Postanowił więc użyć małego podstępu, aby uchronić się od zmiany swojego miejsca.
- Patrz co mam dla ciebie - na słowa te, wyciągnął ze skórzane plecaka, który leżał między jego nogami, kawał suszonego mięsa - Pewnie jesteś głodny? - Nos Huana zaczął intensywniej pracować, co można było dostrzec po ruszających się intensywnie nozdrzach. Przestał skakać jak opętany i się zatrzymał. Ważył ryzyko. Jego bystre oczy utkwiły w pasku suszonego mięsa, którym Carvir ruszał lekko na prawo i lewo. Po chwili namysłu postanowił ruszyć powoli do przodu. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej na ten widok. Wiedział, że Huan próbuje się do niego skradać. Robił to dość nie poradnie, co chwile zbaczając z prostej ścieżki, aby podeprzeć się z boku łapą. Podmuchy wiatru nie ułatwiały mu tego. Co rusz musiał się zatrzymywać, przypadając do ziemi, czekając aż siła nieco zmaleje. W końcu doczłapał się w stronę swojego Pana. Rzucił się na kawał mięcha, jakby to był specjał przyrządzony przez królewskich kucharzy. Chwycił zdobycz i pociągnął z całych sił do tyłu. Zdziwił się, gdy został chwycony przez mężczyznę za sierść na karku i podniesiony do góry. Momentalnie zapomniał o jedzeniu i starał się bronić. Wywinął się i ugryzł w najbliższą część dłoni, swoimi, ostrymi jak szpilki, małymi kłami. Było jednak za późno na ucieczkę, ponieważ znalazł się na kolanach swojego Pana. Po chwili poczuł lekkie uderzenie w okolicach tyłka. Domyślał się za co to, więc od razu wziął się za przepraszanie. Podskakując na tylnych łapach, starał się polizać Carvira po policzku.

- Nie ładnie - powiedział mężczyzna, grożąc przy tym palcem - Jak cię wołam, masz przyjść do mnie natychmiast - Spojrzał się w roześmiane oczy swojego pupila. Spojrzenie to wygrało i po chwili młody psiak znów biegał po pustym placu z kawałkiem suchego mięsa, podskakując i wesoło merdając ogonem. Wygrał, znów wygrał.

Radość nie trwała zbyt długo. Nagle między skrzynkami zaczęło się coś ruszać. Huan momentalnie stanął, cały czas trzymając kawał mięcha. Również na twarzy Carvira pojawiło się skupienie. Po chwili oczekiwania, na placu pojawił się kot, który został pewnie zwabiony zapachem pożywienie i hałasem, jaki wydawał Huan. Ten z wrażenia opuścił kawał mięcha na brudny plac. Zaczął poznawać nowo napotkanie stworzenie. Szary kocur jednak nie zdawał się nim przejmować i jak najszybciej chciał dostać się do mięsa, które właśnie przed chwilą znalazło się na ziemi. Huan nie miał jednak zamiaru na to pozwolić i odruchowo skoczył między kota, a swoją zdobycz...

Jakiś MG/Bardz skory do poprowadzenia jakże epickiej walki ;) ?

Re: Główna przystań

34
Kocur syknął, strosząc zmierzwione, wyliniałe futro i mierząc psa nieładnym spojrzeniem żółtych ślepi. Ślepia miał kaprawe. Był paskudny, jak tylko portowe kocurzysko paskudne mogło być. Ucho naderwane, na ogonie wyłysiałe placki, a gruby i opuchnięty noc znaczyły świeże szramy po walkach z innymi paskudnymi kocurzyskami. Kiedy syczał, kieł miał ułamany. Stary pirat wśród portowych dachowców — srogi i wyzywający przeciwnik dla niemądrego szczeniaka.

Huan skoczył naprzód. Kłapnął paszczą zbyt blisko, świsnęło tylko i zaskomlił. Cofnął się, nim dostał drugą łapą. Łupu nie odsłonił. Kot zafukał, zasyczał. Kiedy pies próbował wysunąć się i przegonić złodzieja, śmigały pazury, kiedy kot zbliżał się na sztywnych łapach, kłapały zęby. Huan zawarczał nisko. Ze spuszczonym łbem i zjeżonym grzbietem, a chwostem zadartym, spoglądał przeciwnikowi prosto w ślepia, jak wilk. I ciekawiło go złośliwie stworzenie, i zdenerwowało. Nie też zamierzał ustąpić ochłapu. W końcu w podchodach któreś zbliżyło się nadto, któreś nie odskoczył, drugie poczuł się przyparty i zagrożony, i nagle oba zwierzęta rzuciły się do siebie z kłami i szponami, a kłaki pofrunęły w powietrzu. Rozległy się i skomlenia, i warknięcia, i przeraźliwe kocie wrzaski.

Carvir, choćby chciał, nie mógł rozdzielić plątaniny. Rychło nie widział już, gdzie kotłował się pies, a gdzie dzikie kocisko. Usłyszał żałosny pisk Huana. Przechodząca baba krzyknęła i odskoczyła, kiedy zwierzęta wpadły jej pod nogi, szczury pierzchły pod kramy. Okoliczne koty gapiły się ze słupów przy pirsach, łypiąc nieładnie. Gapiła się obdarta smarkateria. Hałaśliwa szarpanina ściągnęła sobie nielichą widownię w postaci zwierząt i dzieciarni, i jednego półelfa. W końcu coś wyrwało się mętliku i wystrzeliło w port, rejterując. Kot. Zanim mężczyznę zdążył zareagować, za kotem rzucił się w łowiecki pościg Huan. Pies skoczył, pognał przed siebie. W kilka chwil zanurkował między nogami przechodniów, podcinając fliskaka, przebiegł pod kopytami prowadzonego luzaka i zniknął w portowym tłumie. Przepadł. Carvirowi z początku przeszło przez myśl, że szczenię niechybnie miało po chwili wrócić do boku właściciela, a co pewniej, do kawałka mięsa. Chwila minęła jednak. Potem druga, znacznie dłuższa. Zaczął się niepokoić, a zwłaszcza, gdy pies nie odpowiedział na wołania, nawet nie pokazując się na oczy.

Szczenię zniknęło.

Re: Główna przystań

35
Nawet charakter ma podobny do mnie - pomyślał nieco zrozpaczony Carvir. Chciał się tym samym, w pewien sposób, zmotywować i pocieszyć. Tak samo jak Huan, on również nie pozostawiał żadnych spraw niedokończonych. Często, gęsto, wpadał przez swoją upartość w kłopoty, tak jak szczeniak w tym momencie. Nadszedł ten moment, w którym nie mógł pozostawić Huana samego. Musiał zacząć działać.

Wiedział w jakim, mniej więcej kierunku, pobiegła dwójka walczących. Widział również, że walka ta przyciągała uwagę przechodniów. Spodziewał się tego samego po pościgu. Z pewnością nie umknęło to uwadze istot, wykonujących swoje codzienne obowiązki, lub spieszących się do domu na zasłużony odpoczynek. Chwycił kawał mięcha, którym miał nadzieję przyciągnąć swojego zwierza, który z pewnością zdążył poznać jego zapach. W końcu jego z taką zaciętością bronił.
Carvir miał zamiar kierować się za spojrzeniami przechodniów, spoglądających ze zdziwionym, czy też gniewnym wzrokiem, za goniącymi po porcie, dwoma zwierzakami. Od czasu do czasu nawołując swojego psiaka. Kawal mięcha trzymał w zaciśniętej pięści tak, że skrawek zwisał swobodnie, kusząc swym smakiem i zapachem.

Re: Główna przystań

36
Nawołując, Carvir pokierował się w stronę, gdzie po raz ostatni widział znikającego między nogami przechodniów psa. Ludzie spoglądali po nim, jak po obłąkanym. Albo nie spoglądali w ogóle, stroskani codziennymi trudami i przejęci sobą, co odczuł boleśnie, kiedy nadepnięto mu na stopę. Na koniec dnia ciżba po portowym targu kręciła się wcale liczna, a każdy śpieszył, by dopiąć swoich sprawunków. Za wyjątkiem żebraków i smarkaterii, którym nigdy nigdzie nie było śpieszno i jednego błąkającego się beznadziejnie w tłumie mężczyzny z ochłapem mięsa w dłoni. Carvir rozglądał się. Szukał wskazówek w miejskim pospólstwie, lecz odkąd Huan przepadł, zdążyła upłynąć chwila i mężczyzna z niepokojem zorientował się, że nawet po gwałcie i kociokwiku wzbudzonym przez zwierzęta nie zostało śladu. Przynajmniej nie wśród przepływających dookoła ludzi. Dokądkolwiek pognał, pies musiał zniknąć z nadbrzeża. A miasto było rojne, niczym kopiec mrówek.

Carvir obszedł szybkim krokiem kramy handlarzy miejskich oraz zamorskich przekupniów. Przystanął przy zwijanych przez flisaków straganach, gdzie rybie łby oraz wypatroszone odpady w koszach mogły zatrzymać ciekawskie szczenię. Ni śladu psa. Nawet zapytani, przechodnie wzruszali ramionami, ledwie się odwracając, o ile nie kazali plugawie chędożyć mu się i spieprzać, póki mili. Zimny wiatr wyjący od morza i sypiący z nim na noc śnieg płoszyły do domu każdą żywą duszę, nikt nie był skory rozglądać się za zgubioną przybłędą ani patrzeć, co się plątało pod nogami w dokach pełnych szczurów oraz bezdomnych zwierząt. Po drugiej stronie targowiska, pod magazynami i kamiennymi cekhauzami, Carvir wylądował, tracąc nadzieję.

Hałas w pobliskiej uliczce przyciągnął jego uwagę.

Słuch nie zmylił mężczyzny i ledwie zajrzał w błotnisty zaułek, jak trafił pierwszą poszlakę. Poszlaka siedziała na stercie skrzyń, nad zbitymi butelkami i czyściła łapę z pomyj oraz przylizywała zmierzwione futro. W futrze brakowało kilku kolejnych kłaków. Kocur zmierzył intruza podłym spojrzeniem, fuknął i czmychnął w cień. Carvir nie dostrzegł w pobliżu Huana, a jego wołanie zostało bez odpowiedzi, lecz naderwane ucho i kieł burego kociska rozpoznał natychmiast. Nie miał większego wyboru, niż zdać się na ostatnią nadzieją i podążyć w głąb uliczki w poszukiwaniu towarzysza, licząc, że nie zdążyła spotkać go żadna krzywda. Zbyt późno. Minął załom kamienicy, kiedy rozległ się znajomy skowyt. Brzmiał źle. Wojownik bez zawahania puścił się biegiem. Wypadł na szerszą, brukowaną aleję zakładów cechowych, do której wiodło wąskie przejście.

Prr, choroba, stój!

Na ulicy ujrzał, jak brnący kupiecką furmaną woźnica zeskakiwał z kozła i szarpał się rozpaczliwie ze spłoszoną kobyłą. Koń wspinał się, połamał jeden dyszel i kolejnym szarpnięciem koło. Wóz zakolebał się niebezpiecznie od kopnięcia, a towary i pakuły z brzegu poleciały na ziemię. Poniósł się głośny brzęk oraz tłuczenie, aż zadzwoniło Carvirowi w uszach. Jedna skrzynia trzasnęła, worek z paszą znów pękł i rozsypał zawartość w kałużę. Wystraszone zwierzę nie dawało się uspokoić, targało szory, tańcząc i błyskając w panice białkami oczu, usiłując wyrwać do ucieczki razem z furmaną. W alei, pomiędzy ludźmi, mogło to mieć niewesoły koniec. Woźnica, choć słusznej postawy, wisiał beznadziejnie na podartych lejcach, walcząc o utrzymanie kobyłki.

A w całej kołomyi, pryskającego pośpiesznie spod wozu, Carvir dostrzegł z trwogą Huana. Pies niewypowiedzianym psim szczęściem umknął młócącym w powietrzu kopytom i z przerażeniem odkuśtykał pod pobliski zakład bednarski, między wytoczone beczki.

Re: Główna przystań

37
W momencie gdy tracisz nadzieję, "coś" zawsze wyciągnie do ciebie rękę. Wystarczy ją dostrzec. Była to myśl, która od razu pojawiła się w głowie mężczyzny. Nie był do końca pewien, kiedy i od kogo mógł usłyszeć to sformułowanie. Prawdopodobnie, gdyby nie sytuacja w której się znalazł, doszedłby w końcu do jakiś wniosków na ten temat.
Niestety nie było to miejsce, ani czas, aby ponownie zniknąć w czeluściach wspomnień, których Carvir miał dość sporo. Chciał, aby to, wspominał mile i z uśmiechem na twarzy.

Musiał działać. Woźnicy nie był w stanie pomóc. Jego towarzystwo mogło tylko rozgniewać jeszcze bardziej czworonożną bestię. Tam gdzie dwóch się bije, trzeci korzysta. Znów czyjeś słowa. Skarał siebie w duchu za to, że skupia się na rzeczach, które w żaden sposób mu teraz nie pomogą.
Nie chciał ucierpieć. Wiedział jak niebezpiecznymi zwierzętami mogą być konie, do tego wystraszone. Widział już kilkukrotnie jak dzikie zwierzęta były zamienianie w błotnistą kałużę, przypominającą gulasz. Nie chciał tego dla siebie, tym bardziej dla Huana. Mężczyzna miał więc zamiar szybko i bezpiecznie ominąć niebezpieczeństwo, chwytając swego psiaka i oddalając się na bezpieczną odległość. Nie miał zamiaru być w tym miejscu dłużej, niż tego wymagała sytuacja.
Z pozoru niewinna walka zwierząt, mogła przerodzić się w istną katastrofę. Tego mu nie było potrzeba. Zapominając o kawale mięsa, który wylądowało na brudnym bruku, zabrał się za wykonywanie swojego planu. Polegał on na jak najszybszym dostaniu się do Huana, chwyceniu go za sierść i oddaleniu się na bezpieczną odległość. Czujny, gotowy odepchnąć ludzi, którzy chcieliby zatrzymać go i jego psiaka przed oddaleniem się z tego miejsca.

Re: Główna przystań

38
Po krótkim namyśle Carvir ominął walczącego samotnie ze zwierzęciem woźnicę i rzucił się na drugą stronę ulicy, pod warsztat bednarza. Huan odruchowo skulił się i wcisnął między beczki na widok sięgającej ku niemu dłoni, lecz mężczyznę zdążył chwycić szczenię za kark, ukrywając je bezpiecznie w ramionach. Pies zapiszczał, cały drżał. Podróżnik nie zwlekał, zamiast mieszać się w zajście czy udzielić pomocy, zdecydował, by czym prędzej się oddalić. Odtrącił po drodze kilku podrostków z zakładu i ruszył śpiesznie w ulicę. Daleko nie było mu dane zajść.

Prr, prrr, cholero!... Prr... Kurwa! Na boki, ludzie, bo poszła!

Carvir usłyszał zza pleców plugawe przekleństwa i odgłosy szamotaniny. Potem nagłe rąbnięcie i głośny, turkoczący łomot oraz bijące o bruk podkowy. Nie zdążył się odwrócić, gdy czyjeś silne ramię jednym szarpnięciem odciągnęło go na bok, pod lico kamienicy. W samą porę. W miejscu, w którym chwilę wcześniej przystanął mężczyzna ze szczenięciem w ramionach, przegalopowała spłoszona kobyłka, ciągnąc za sobą na wpół potrzaskaną furmanę, walącą o ulicę. Woźnica nie zdołał jej sam utrzymać. Pognała dalej przed siebie, a ludzie pryskali tylko z drogi, ratując skórę.

Co się gapicie, gamonie? Nie stać tak, lecieć za nią, bo pewno na coś wpadnie! — Tęgi głos należał do tego samego chłopa, który Carvirowi niechybnie ocalił zdrowie, jeśli nie życie. Chłop miał sylwetkę przeciętnego niedźwiedzia kerońskiego, za wyjątkiem braku gęstego futra, bary szerokości szafy i do wystrzyżonej głowy ciemną brodę, której nie powstydziłby się żaden mieszkaniec Pólnocy. I gołe ramiona, choć śnieżyło lekko. Po mięśniach wyrobionych od roboty, jak jedna żyła i skórzanym fartuchu, i drewnianym młocie u pasa dało się wnioskować, że był to nie kto inny, jak bednarz z alei. Uwolnił Carvira z żelaznego chwytu i zmarszczył brwi. — Całyś?

Dwaj czeladnicy zerwali się usłusznie do biegu, trzeciego cechmistrz odwołał. Woźnica tymczasem podniósł się z bruku, przeklinając i z rozpaczą dokonując oglądu strat w swoim towarze, porozbijanym na ziemi wśród fragmentów wozu. Nosił na beczułkowatym brzuchu skromny, podróżny strój na modłę ubogich kupców — teraz przemoczony w kałuży i powalony smugami brudu. Twarz miał tak czerwoną, że Carvir nie był pewien, czy widział kiedykolwiek buraki o tak intensywnym odcieniu. Zwłaszcza, gdy dookoła całego zejścia zebrał się nielichy tłumek gapiów, gadając i poszeptując między sobą. Nic to było jednak, w porównaniu do barwy, jaką przybrała, gdy mężczyzna spostrzegł Carvira stojącego w towarzystwie bednarza oraz parobka. A przede wszystkim Huana, wiercącego mu się na rękach.

Ty! — ryknął. — To twój pies? Ten kundel wyleciał koniowi prosto pod kopyta! Rozpieprzył cały towar i utarg, wszystko w drzazgi, nawet cholerny wóz! Koń pewno też połamany! — pieklił się, wymachując rękami, aż się zasapał. Otrzepał pierś z błota, po części wściekły, po części załamany tak, jak tylko człowiek mógł być. — Wszystko, kurwa, wszystko się poszło chędożyć... — Pokręcił głową. Spojrzał na Carvira spode łba. — Co teraz, zaraza? Bodajbyś miał zapłacić za to wszystko, a jeśli klacz się połamała...
Spoiler:

Re: Główna przystań

39
Właśnie tego mężczyzna obawiał się najbardziej. Tłumu i ciasnych ulic. Widział i doskonale wiedział, do czego jest gotów zdesperowany tłum. Nie miał z nimi najmniejszych szans. Musiał jak najprędzej opuścić to miejsce. Czuł jak jego pies się trzęsie, podejrzewał, że się bał. Poprawka. On to wiedział. Pierw szaleńcza walka i pościg. Potem cudem uniknięcie śmierci. Wszystkie nowe doznania, zapachy, dźwięki. Mało kto by się nie bał.
Trzęsący się Huan, dodawał w jakiś sposób odwagi swojemu Panu. Carvir dalej go trzymał, jeszcze pewniej niż przed chwilą, uważając, aby nikt przypadkiem nie wyrwał go z jego objęć.

- Jeśli twój koń, mości woźnico, wystraszył się tego szczeniaka, to równie dobrze mógłby być to kot, lub szczur. Za brak odwagi twojego zwierzaka nie mam zamiaru płacić. Mogę pomóc znaleźć zwierze, a także pozbierać to co pozostało z twego towaru. Płacić jednak nie mam zamiaru. Zresztą - tutaj uderzył w sakiewkę, gdzie odezwało się kilka monet. Z pewnością nie był to dźwięk pełnej sakwy - nie posiadam nawet zbyt wielkiego bogactwa.

Mówiąc to, mężczyzna powoli się przesuwał, tak, aby nikt nie stał za jego plecami i miał dostatecznie dobry widok na wszystkich, którzy byli w pobliżu i stwarzali potencjalne zagrożenie. Ruchem ramion poprawił również nieznacznie ułożenie swojej broni. Wiedział, że w momencie jej wyciągnięcia, przekreśli wszystkie szanse na ucieczkę. W razie złego rozwoju sytuacji, nie miał zamiaru tanio sprzedać skóry.


Serdecznie dziękuję :D

Re: Główna przystań

40
Nie pouczaj mnie o mojej własnej kobyle! — zapluł się obwoźny kupiec, spurpurowiał jeszcze bardziej. Przed chwilą jeszcze Carvir był przekonany, że bardziej się nie dało. Na policzkach mężczyzny rosły spuchnięte naczynka, czoło pociło się w złości, zaś argumenty Carvira, wcale niegłupie i spokojne, nie wydały się znaleźć zrozumienia. W najlepszym przypadku zdołały jedynie rozjuszyć poszkodowanego jeszcze bardziej. — Widzieli go, gołowąs i włóczęga, i ciżbopsuj, a jeszcze się pyskiem obraca! Pies biegał samotrzeć, bez powrozu! Wpadł klaczy pod kopyta, nie dziwota tedy, że się spłoszyła!

Przechodnie przystawiali, spoglądając na niecodzienne zbiegowisko. Woźnica, na piersi utytłany błotem i pomyjami z kałuż, stał w samym środku alei, otoczony przez porozrzucane towary, porozbijane skrzynie, stłuczone naczynia i rozsypane worki oraz szczątki wozu, i krzyczał, gestykulując zawzięcie. Pod kamienicą zaś, w towarzystwie bednarza-olbrzyma i małomądrego z twarzy czeladnika, czaił się zakapturzony mężczyzna, przyciskający do piersi popiskujące szczenię, usiłując wycofać się powoli. Kilku podrostków o nieprzyjemnych spojrzeniach przyglądało się zamieszaniu z zaułka z brzydkimi uśmieszkami, potęgując tylko pragnienia Carvira, by wynieść się stamtąd jak najprędzej.

Cały towar, cały utarg! — nie zaprzestawał wołać kupiec. — Wszystko zniszczone! Ja się domagam odpłaty!

Spokojnie — odezwał się bednarz, czekający po prawicy rzekomego sprawcy całej awantury. Kątem oka posłał mu spojrzenie, które sprawiało, że nagle nawet najsprytniejszy plan odwrotu wydał się lichy i niewart próbowania. Dobywanie broni zdało się jeszcze gorsze. Głos jego zabrzmiał zaskakująco rozumnie, jak na prostego rzemieślnika i jakby należał do człowieka, który cieszył się niezgorszym szacunkiem oraz posłuchem, przynajmniej na własnej ulicy. Cały ten czas cechmistrz wydawał się śledzić sytuację w skupieniu, z ramionami splecionymi na piersi, nim w końcu przemówił. — Towar zniszczony, prawda, przyzna każdy, kto spojrzy. Człowiekowi należy się spłata, kiedy nie z jego winy i woli. Młody, tyś siedział pod warsztatem i beczki wytaczał — opowiadaj, jak było.

„Młody” o ospowatym dziobie wbił wzrok w ziemię, grzebiąc nogą i wzruszył ramionami. — Biegało kundlisko po ulicy. Biegało, wąchało i biegało, i biegało wokoło, to żem myślał, że zgubione komuś, takie wystrachane... I tak się zabiegało, że wleciało pod konia, koń nadepnął, to się rabanu porobiło... I poszedł. Koń, to będzie, nie pies. Pies dał między beczki, ino ten go pochwycił, nim cokolwiek zdążył poczynić — odparł, wskazując brodą Carvira. — Powróz u szyi nie wisiał... Psu, to będzie, nie jemu...

Włóczęgi, zaraza, uczciwego człeka doprowadzają...

Bednarz podniósł niedźwiedzich rozmiarów dłoń, przerywając kupcowi, po czym sam zwrócił się wprost do Carvira. — Zaprzeczysz? Pies biegał swobodnie? Człowiek piekli się, ale ma w tym rację — szkoda wyrządzona, zwierzę twoje, a zadośćuczynienie należy się. Straż może rozsądzić, jeśli myślisz inaczej. Przesrana, ale prosta sprawa. Tutaj niedaleko jest, jak stoi najbliższa komenda, a komendanta sam znam i jak znam, tak ten dopilnuje, że chudy trzos nie przeszkodzi ci spłacić szkody. Sprzedaną klingą, psem, dobytkiem i ostatnim łachem na grzbiecie, a spłacisz — przestrzegł, zaś wzroku nie spuszczał z mężczyzny. Tkwiło w nim jakieś zaciekawienie, jakby Carvira badał, sprawdzał, próbował.

I dobrze tedy uczyni! — wściekł się kupiec. — Właśnie tak, wołajcie straży! Sam koń, jak nic, wart był swoje w złocie! Za kulawego splunięcia w tym mieście nie dostanę!

Spokojnie. Koń był chudy i skołtuniony, nawet ja żem widział. A chłopaki go przyprowadzą, wóz też. Wstawić koło i dyszel, i naprawić umiem, nie policzę za to, jak się uspokoicie. Znajdziecie pewno sposób, żeby wam człek szkodę odpracował.

A co mi może umieć zasrany włóczęga?...

Dużo umieć może — odparł cechmistrz, lustrując mężczyznę ze szczenięciem przenikliwym, zaskakująco bystrym spojrzeniem. — Dużo, jeśli się włóczy, a jeszcze żyw, cały. Widać przecie, że mu nie chleb ze smalcem i słonina druhami, a trud i poniewierka. Miecz przez plecy na smarkaczą modłę, ale odzienie znoszone i tobół na grzbiecie. Pies bez powrozu biega, czyli do miast nienawykły. Jak tedy będzie? — rzekł znów do Carvira. — Przyznajecie winę i odpracujecie, czy mam słać chłopaka biegiem do komendanta Selcraiga?

Re: Główna przystań

41
- Jak już powiedziałem, mogę pomóc - tutaj spojrzał stanowczo na woźnicę - odpracować również, jednak nikt nie zrobi ze mnie niewolnika - Straż była ostatnią rzeczą, jakiej Carvir potrzebował w tym momencie. Możliwość ucieczki też była znikoma. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach próbowałby stawić czoła mężczyźnie, który chciał mu pomóc? Wyglądał jak potężna góra, do tego mądry - albo takiego tylko udawał. Nie, zdecydowanie nie - upomniał siebie w myślach, gdy tylko w głowie zaczął formować się desperacki plan ucieczki. Zagrajmy w jego karty - pomyślał.

- Owszem, zwiedziłem spory kawał świata. Karawany przyszło mi ochraniać. Jeśli potrzeba, w ramach zadośćuczynienia, jestem gotów zrobić to za darmo. O jedzenie sam zadbam, jedynie co by miejsce było, aby od czasu do czasu odpocząć przy cieple. Upolować coś potrafię, jak dacie mi do rąk porządny łuk, a nie kawał badyla ze sznurkiem.

Fragment z Huanem wolał pominąć. Chciał skupić uwagę woźnicy na czymś innym.

- Ochrona kosztuje, dość sporo. Mnie będziesz miał za darmo - słowo "Mości Panie", które z pewnością powinno pojawić się w jego wypowiedzi, nie mogło przejść przez gardło młodego mężczyzny. Nawet w tak trudniej sytuacji, Carvir nie był w stanie przełknąć swej chorej dumy.

Re: Główna przystań

42
Po twarzy rzemieślnika przebiegło coś na kształt wyrazu aprobaty, lecz kupiec najeżył się z początku. — Karawany ochraniał — prychnął. — Widzisz tu jakąś zasraną karawanę? Na razie nie wiadomo, czy z jednego wozu coś będzie! — przeklinał, kopniakiem roztrącając spod nóg resztki potłuczonego glinianego dzbana. Wyraźnie opanował jednak nerwy, usiłował przynajmniej, gdy Carvir wspomniał krótko nie o ochronie, a o polowaniu. Oczy mężczyzny błysnęły, oblizał wargi z potu. Nie dał poznać jednak po sobie nic więcej i burknął jedynie. — Coś się może umówi. Zaczynaj lepiej od uprzątnięcia tego bałaganu. Co się zachowało, może się jeszcze sprzeda. I, cholera, od wzięcia tego kundla na powróz. Choroba, winienem wołać straży i patrzeć, jak cię ciągną do ciupy, ciżbopsuju...

Nie będzie potrzeby — wtrącił bednarz. — Wracają moje chłopaki.

Rzeczywiście, ulicą w ich stronę zmierzali dwaj pozostali czeladnicy, ku powszechnej uldze, prowadząc za zerwane lejce brudnokasztanowatą klacz obwoźnika. Kobyłka była zlana potem i spieniona na bokach, caplowała nerwowo, ale nie kulała, nie znaczyła nawet żadną nogą, przestraszona jedynie i tocząca oczami po ludziach. Zatarmosiła ładną główką, kiedy kupiec pomaszerował niezdarnie ku niej oglądać, czy cała.

Wpadła w Bramę Flisacką, tam wąsko i dziury, to furmanka utknęła na kole. Kobyłę złapaliśmy i jęliśmy wyprzęgać... — wyjaśnił pachołek. — Furmanka ino została, bośmy z koniem pośpieszyli, by nie wyrwał znowu. Nie zatratowała nikogo, nie było nieszczęścia.
Dobrze zrobiliście. Lećcie nazad i po jednym do dyszla, podprowadźcie wóz tutaj. Spojrzym na niego, co się da zrobić. Jontek, łap kobyłę od nich, odprowadzisz na miejsce. Gdzie wam zimować przyszło, panie?
„Czarna Szekla”, na podmurzu... — odparł kupiec, wyraźnie nieco udobruchany, gdy upewnił się, że zwierzę było całe. I speszony uczynnością bednarza.
Wiem, znam, gospodarz leje te swoje końskie szczyny rozcieńczone winogronem z moich beczek... Sera na wieczerzę też nie zamawiajcie, porzygacie się, jak wam powiem, skąd go bierze. Ot, bieda i czasy parszywe. Chłopak się przejdzie z kobyłą, dobrze mu to zrobi. Na wóz spojrzę i Jontek przyleci rzec, kiedy skończę przy nim. To, co wam zostało z towarów, też pewno będzie trzeba przenieść, na targi już nie zdążycie za dnia.
Tak, tak... Ty — zwrócił się do Carvira. — Jak cię zwą?... Jeśli chcesz po dobroci sprawę godzić i odpracować, pozbieraj to i zabierz do gospody. I czekaj tam, tam się dowiesz, co jest do zrobienia. Panie cechmistrz, jeśli będziecie tak mili... wasz chłopak doprowadzi go? I utrzyma na oku?
Rzemieślnik skinął głową. — I tak prowadzi kobyłę. Pozwólcie ino do środka, sprawę i prośbę będę miał. Masz tutaj skrzynię do załadowania. — Wskazał Carvirowi wystawione przed zakład beczki i pozbijane z desek skrzynki. — Tego, co zostało, nie powinno być więcej, jak jedna. Jontek wskaże ci drogę na podmurzu. Słuchasz, Jontek? Drogę wskażesz i kobyłę w stanie zostawisz. A zajdziesz po drodze chlać, to skóry jutro czuć nie będziesz.

Klepnął czeladnika w ramię, klacz po szyi i minął Carvira, gestem zapraszając za sobą obwoźnego kupca do warsztatu. Dopiero wtedy Carvir spostrzegł, że zwalisty mężczyzna kuśtykał wyraźnie przy każdym kroku. Obaj jegomoście zniknęli w progu podmurowanego domostwa, zostawiając wędrowca z szarpiącym się szczeniakiem na ramionach oraz czeladnika z kasztanką samych na ulicy. Nie licząc resztki z tłumku gapiów, smarkaterii i żebraków, którzy nie zdążyli się rozejść z zawodem, gdy sprawy się przestały mieć ku bitce oraz rękoczynom.

Re: Główna przystań

43
- Au! - coś błysnęło i zakuło. Szczeniak, który jeszcze przed chwilą niemal nie zesikał się ze strachu, znów nabrał wigoru - Czekajże - chwycił go mocniej, pewniej. Chciał tym samym pokazać kto tu rządzi - Głupi! - znów ból, wbijających się, małych, ostrych jak szpilki zębów - Pokaż, niech cię obejrzę głupi kundlu, czy nie stało ci się nic poważnego - Carvir szarpał się jeszcze chwilę z Huanem, ten w końcu odpuścił i poddał się oględzinom.
Mężczyzna oprócz kilku zadrapań, nie groźne wyglądających ugryzień i ubytków w sierści nie spostrzegł niczego, co mogłoby go zaniepokoić. Nie chciał jednak ryzykować. Postanowił, że po skończonej pracy weźmie psa do karczmy, poprosi o miskę wody z ziołami i kawał szmaty, aby przemyć te rany.

Teraz czekało go inne, bardziej męczące zajęcie. Carvir nie chciał, aby ktokolwiek mu w tym przeszkadzał, znalazł więc kawał sznura, stworzył prowizoryczną smycz. Na jednym końcu przywiązana była do belki, wchodzącej w skład większej konstrukcji. Natomiast po drugiej stronie, był mocno niezadowolony pies, który warczał, drapał i skomlał na przemian. Mężczyzna chcąc, aby przestał robić raban na całą ulicę, rzucił mu kawał suszonego mięsa. Ten pochwycił go łapczywie, zapominając o tym, że został zniewolony wbrew swojej woli. Najwidoczniej ruch ten, udobruchał nieco Huana, który zajął się sobą, oblizując miejsca, w które został zraniony.

- Eh - Syf był co nie miara. Do tego Carvir był zmęczony, zbliżał się wieczór. Pora gdy mógł spokojnie poleżeć i zatopić się w swoich myślach. Swój ekwipunek położył obok przywiązanego psa. W miejscu, które było blisko całego tego bajzlu. Dzięki temu, mężczyzna mógł kontrolować to co działo się z jego psem i ekwipunkiem.

Nie tracąc więcej czasu, bez zbędnego marudzenia, zabrał się za sprzątanie, zerkając co chwila na swojego pupila, czy aby nie istnieje ryzyko, że mały spryciarz się uwolni i znów narobi rabanu. Zapowiadało się na to, że ten wieczór będzie się różnił od pozostałych.

Re: Główna przystań

44
Szczenię sprawdzało ząbkami stary powróz, wygrzebany przez mężczyznę spomiędzy beczek oraz pakułów i obwiązany wokół słupa podtrzymującego podcień kamienicy. Jasnobłękitne ślepia z zainteresowaniem śledziły ruchy swego właściciela znad kawałka mięsiwa, gdy ten dźwignął dużą, drewnianą skrzynię pozostawioną przez rzemieślnika i zabrał się do zbierania z bruku ocalałych towarów. Na plecach Carvir czuł też spojrzenia chudego, ryżowłosego pachołka o nierozgarniętym wyrazie twarzy oraz chrapiącej nerwowo kobyłki, jedno z drugim niecierpliwiących się, by ruszać. A roboty było niemało. Większość przedmiotów stłukła się i zbiła, spadając z wozu lub pod kopytami miotającej się klaczy — nie zostało nic innego do uczynienia, jak kopnąć je spod nóg do rynsztoka, do skrzyni ładując tylko te przedmioty, które zdołały się uratować przed zniszczeniem. Pod podeszwami mężczyzny chrzęścił rozsypany na kamieniach owies. Ostatni przechodnie zerkali z zaciekawieniem.

Zmierzchało z wolna i ludzie, kto mógł, rozchodzili się po domostwach, nim na ulicach Salu miała zapaść ciemność. Carvir czuł zmęczenie, zwłaszcza w mięśniach napiętych na ramionach po przerzucaniu połamanych resztek furmany od wyrobów, a wiatr zawodzący w zaułkach z każdą chwilą wydawał się stawać coraz zimniejszy, coraz dotkliwszy, jak i coraz gęściej sypał z nieba świeży śnieg. Zima nadchodziła szybko. Zwłaszcza na Północy. Salu i tak uchowało się długo, dalej w dzicz hulał już lodowy żywioł, obalając bielą całe puszcze oraz spływając ze zbocz gór.

Nie zeszło mu długo, kiedy przyłożył się do zajęcia, więcej towarów zostało do sprzątnięcia z drogi, niźli ocalałych i gotowych do zapakowania w skrzynię. Carvir pozbierał sukna zwinięte w rulony, powiązane skóry jeleni, świece woskowe oraz pozostałe niewielkie bibeloty, które wypełniły ją po brzegi, czyniąc wcale ciężką do udźwignięcia. Jedynym, co zachowało się poza nimi, był ostatni niepodarty wór zboża, który czeladnik z pomocą zaproponował zarzucić klaczy na grzbiet. Kasztanka buchnęła parą z nozdrzy, nie protestowała jednak. Tylko Huan zdążył pochłonąć rzucony mu ochłap i z furią szarpał się na uwięzi, znudzony oczekiwaniem. Wył i popiskiwał z irytacją. Dwóch pozostałych chłopaków cechmistrza zdążyło tymczasem dowlec się z powrotem, na trzech kołach ciągnąc każdy przy dyszlu zniszczony wóz. Potoczyli go w uliczkę przy kamienicy, na tyły warsztatu.

Skończyłeś wreszcie? — Najpierw głowa, potem tors i słusznych rozmiarów brzuch kupca wyłoniły się z powrotem zza drzwi do zakładu. Był sam. Handlarz stoczył się ze schodków i spojrzał krzywo po ocalałych przedmiotach w skrzyni, strzepnął z piersi okruszki jedzenia, otarł brodę. Machnął ręką zarówno na Carvira, jak i pachołka. — Nie ma co mitrężyć tedy, trzeba nam ruszać na podgrodzie. Dobrze byłoby poznać w końcu wasze miano — burknął do mężczyzny. — Jeśli nie macie żadnych więcej porachunków w mieście, cekhauzów do spalenia, karawan do rozpieprzenia, bierzcie towary i idziem. W gospodzie dowiecie się, jak odpracujecie dług. Gospodarz wydał pokoje, ale może przyzwolicie, byście spali w stodole. Albo oborze. Gotowiście?

Re: Główna przystań

45
Spodziewał się tego, że będzie ciężko, ale nie aż tak. Lubił wysiłek, ból mięśni. Wtedy czuł, że żyje i robi coś pożytecznego. Było jednak kilka sytuacji, w których ból przeszkadzał. On w takiej się znalazł. Nie czuł się winny, nie widział też w tym większego sensu. Robił to tylko po to, aby on jak i Huan wyszli z tego cało.

Szło wolno, nawet bardzo. Mówiono, że człowiek bez zaangażowania, nie byłby w stanie wnieść wiadra z wodą na sam szczyt wysokiego budynku. Coś w tym było. Podobnie Carvir, bez zaangażowania i braku motywacji, sprzątał dość leniwie. Dopiero, gdy poczuł ukucia mrozu na odsłoniętych częściach ciała, zabrał się do szybszej pracy. Pot, który pojawił się na jego skórze, potęgował tylko to uczucie, wzmagając prędkość ruchów i chęć szybszego sprzątnięcia tego bałaganu.

Pisk Huana, wyrwał mężczyznę na chwilę z roli pachołka. Z początku myślał, że coś się stało. Szybko się uspokoił, widząc, że pies po prostu znudził się ograniczoną przestrzenią po jakiej mógł się poruszać. Z pewnością chłód też zaczynał robić swoje, mimo grubiej sierści, jaką został obdarzony pies przez niebiosa, aby znosić takie mrozy. Skowyt również pomógł mężczyźnie na szybsze wykonanie zadania.

Mimo wysiłku, Carvir nie okazywał po sobie żadnej irytacji ani zmęczenia. Od małego uczono go, że swoje słabości trzeba trzymać głęboko w sobie, a ból jeszcze głębiej. "Istoty rozumne, to nic innego jak zwierzęta. Daj im powód, a rzucą się na ciebie, gdy tylko poczują krew." - słowa staruszka rozbrzmiały w jego głowie. Carvir widział to niejednokrotnie na własne oczy. Obserwował jak ofiarami napaści są przeważnie słabe, bezbronne osoby, lub też takie, które w danej chwili, momencie, mają jakiś problem. Doskonale można było to zaobserwować na różnego rodzaju ryneczkach i bazarach, gdzie jak przyczajone wilki w nocy, krążyli złodzieje. Potrafili oni obserwować swoją ofiarę, przez wiele godzin, aby jedynym szybkim ruchem pozbawić jej większości dobytku.

Po skończonej pracy, mężczyzna przetarł krople potu, które pojawiły się na jego czole. Swe kroki skierował w stronę swojego ekwipunku i psa. Początkowo ignorując kupca. Miał ważniejsze sprawy na głowie niż ta spasła świnia.

- Pewnie nie zrozumiesz - słowa skierował do Huana. Starał się być stanowczy - Nie ściągnę ci tego - pokazał na starą linę, która zaciskała się na szyi psa - Musisz się z tym przemęczyć, aż dojdziemy do karczmy. Im prędzej to zaakceptujesz tym mniej bólu i złości ci to sprawi. - Mężczyzna podejrzewał, że pies będzie protestował. Nie było jednak innego wyjścia. Huan musiał się nauczyć prowadzenia na uwięzi. Przynajmniej gdy przebywali w miastach i większych skupiskach ludzi, czy też innych istot.

Chwycił swój ekwipunek z ziemi, poprawił wszystko. Odwiązał jeden koniec powrozu i dopiero odezwał się do kupca.

- Carvir - Słowa skierowane były do kupca. Mężczyzna nie lubił dużo mówić, tym bardziej nie cechowało go obycie w wyższych sferach i umiejętność pięknego wysławiania się. Uważał to za zbędną umiejętność - Tak skończyłem, prowadź.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Salu”