POST BARDA
Nikt o tym głośno nie mówił, lecz wszyscy dobrze wiedzieli - gorliwi wyznawcy Krinn żyli dłużej i zdrowiej, niezależnie od ilości partnerów branych do łóżka. W porównaniu, jednorazowo skuszony przez portową ladacznicę, trzymający się wcześniej wyłącznie swojej żony marynarz, miał dużo większą szansę na skończenie z poniżającą wysypką, która później zabierze jego życie, niż kapłanka bogini rozpusty, rozkładająca nogi przed jemu podobnymi na lewo i prawo. Nie można było zatem zarzucić boskiej kusicielce, że na własny sposób nie chroniła swoich delikatnych, śmiertelnych podopiecznych. Co innego jednak zesłać nieco odporności przeciwko nabywanym w konkretny sposób chorobom, a co innego osłonić w wyjątkowo nietrafnym momencie przed ostrzem miecza tudzież pazurami dzikiego zwierza. O tym też Krinndar przekonał się, gdy tylko poczuł na swoich plecach ciężar pojedynczej łapy, mocniej dociskającej go do ziemi. Ah, nawet jeśli nie miał okazji przyjrzeć się dobrze zębiskom zwierzęcia, ze swoją zbytnio podkolorowującą rzeczywistość wyobraźnią mógł łatwo stworzyć obraz, na którym z łatwością miażdżyły kości, rozrywały na strzępy-...- Krinndar...? - odezwał się znajomy, pełen zaskoczenia głos. - Ramidi. Ramidi, zostaw!
Zwierzę wiszące nad powalonym elfem wydało z siebie niezadowolone, nosowe prychnięcie.
- Czemu ty-...
Towarzyszące krokom zgrzyty metalu poinformowały o decyzji szybkiego zmniejszenia dystansu między właścicielem głosu a pozostałą dwójką.
- Złaź - odezwał się ponownie, czemu towarzyszył jeszcze bardziej niezadowolony, miaukopodobny, bardzo kocio-niekoci w swojej dziwacznej piskliwości dźwięk. Chwilę później ciężar na plecach Kiriego wreszcue zniknął, a on sam został chwycony pod ramię.
- Ah, umm... - spróbował niezręcznie Leopold, starając się ostrożnie podciągnąć go na próbę ku górze. - Wszystko w porządku...?
Może jednak łaska Krinn sięgała nieco dalej, niż do chorób wenerycznych?