POST BARDA
Kamelia uśmiechnęła się, choć na jej uśmiech składało się jedynie subtelne uniesienie kącików ust.- I wzajemnie, panno von Darher. - odpowiedziała z całą uprzejmością, zanim, pozwalając jej kontynuować, wyciągnęła rękę przed usta elfa, który akurat otwierał je w całkiem prawdopodobnym zamiarze przerwania monologu Parii. Kobieta musiała dobrze go znać. Nie potrzebowała bowiem żadnego konkretnego znaku z jego strony, aby wyczuć ewidentne intencje.
Brwi trefnisia tylko raz zadrgały spazmatycznie, podczas gdy on sam sztywno i powoli zamknął usta w ciup. Nie trzeba było specjalnego geniuszu, aby zobaczyć odbijającą się w jego oczach i rosnącą proporcjonalnie do kolejno wyrzucanych przez Libeth słów dezaprobatę. Wiercił się i kręcił, wypalając wzrokiem dziury to we wciąż uniesionej przed nim dłoni, to znowuż w licu Parii. W przeciwieństwie do niego Kamelia stanowiła ostoję spokoju, beznamiętności i opanowania, pozostając nieruchoma i perfekcyjnie wyprostowana, z twarzą niezdradzająca głębszych emocji - jeśli takie ją w ogóle nachodziły. Dopiero gdy Libeth zwróciła się bezpośrednio do mężczyzny, jej dłoń wreszcie opadła w niemym pozwoleniu.Kamelio odchrząknął krótko.
- Jeszcze raz w jednym kawałku - odpowiedział, przywracając swojej twarzy uśmiech, któremu diabelnie ciężko odmówić było szczerości. I być może w tym właśnie tkwił problem? Osoba będąca w jego skórze, z pewnością nie uśmiechałaby się w ten sposób. - Metodą może odrobinę kłopotliwą, ale za to bardzo skuteczną. Co elfia magia, to jednak elfia magia. Nie ma się czym przejmowa-aah! - elf urwał ze stłumionym krzykiem zaskoczenia, odruchowo usiłując schować głowę między ramionami, gdy Kamelia chwyciła i ścisnęła jedno z jego lekko spiczastych uszu.
- Upiększanie problemów nie poprawi nikomu nastroju - upomniała go cierpliwie.
Elf tylko przez chwilę usiłował dyskretnie wykręcić się z nieoczekiwanie żelaznego uścisku smukłych palców, zanim kompletnie skapitulował.
- Nie mówię niczego, co nie jest prawdą - upierał się.
- Mówisz to, co ta młoda dama chciałaby usłyszeć. Jestem ślepa, nie głucha - poprawiła go, nie spuszczając z Libeth spojrzenia bladych, zasnutych mgłą oczu. - Co nie zmienia faktu, że twoje palce mogą już nigdy nie odzyskać pełni sprawności. Ukrywanie tego przed kimś, kto czuje się winny twojego stanu, nie wyjdzie nikomu na dobre na dłuższą metę.
Słowa starszej kobiety były szczere do bólu i dobitne, wbrew opanowania jej głosu.
- To nie była niczyja wina - zawyrokował tamten stanowczo, również zwracając na Parię spojrzenie swoich własnych, jasnych oczu. - Niczyja - powtórzył, wyraźnie akcentując to jedno słowo. - Głupi wypadek wynikający z niefortunnych okoliczności. Nic ponadto.
Nadzorczyni Domu wydała z siebie pełen kontemplacji pomruk, zgodnie przytakując głową i ostatecznie puszczając elfie ucho, ku niezwykłej uldze tamtego.
- Dokładnie tak, jak słyszysz, panno von Darher. Nie byłaś powodem niczyjego nieszczęścia. Zaćmienie odebrało życie niejednej osobie przez ostatnie trzy dni. Nie kończąc, jako jedna z jego ofiar wbrew sprzyjającym ku temu okolicznościom, śmiem twierdzić, że możecie obydwoje nazywać się wielkimi szczęśliwcami. Nie przyjmuję zatem przeprosin, skoro nie mają one żadnych podstaw. Co więcej, wydaje mi się, że sama jestem ci winna najszczersze podziękowania - tu pochyliła przed blondynką głowę, nie za głęboko, ale i nieco ponad podstawowo pojmowany akt grzeczności. - Znalazłaś się w trudnej sytuacji, mając za przewodnika kompletnie obcą ci osobę. Nie wiedząc tak naprawdę, czy jej intencje rzeczywiście są tak czyste, jak zdawała się twierdzić. I to wszystko zaraz po tym, jak wrobiono cię w coś, czego nigdy nie byłaś winna. Nie zostawiłaś Kamelio w tyle, gdy zaczął swoim stanem stanowić dla ciebie balast. I za to właśnie dziękuję.
Kamelio w zamyśleniu przyglądał się swoim dłoniom, podczas gdy jego przełożona lekkim krokiem obeszła łóżko, podchodząc do okrągłego stolika w samym centrum pokoju. Jej dłonie skierowały się w stronę stojącej na środku mebla zastawy, choć nie od razu odnalazły to, czego szukała. Sprawnie natomiast manewrowała palcami i gdy tylko wyczuła pod nimi znajomy kształt, chwytała go pewnie i bez cienia wahania.
- A teraz, skoro część z bezsensownym obwinianiem się o nic mamy za sobą, jestem pewna, że masz wiele pytań wymagających odpowiedzi - odezwała się wreszcie, wracając z jednym z kielichów do Kamelia, z kolei z drugim kierując się w stronę Libeth. - Czy jest coś, od czego chciałabyś zacząć? Chociaż znam ogólny kontekst, to Kamelio jest tym , który zawarł kontrakt i zna jego szczegóły.
Podany Parii kielich pełen był pachnącego owocami naparu. Jak pachniał, tak też zresztą smakował. Kwaskowo z początku, słodko parę sekund później.