Dom Śnienia Kamelii

286
POST POSTACI
Paria
Upomniana przez elfa, Libeth zamilkła, choć jej myśli wciąż pędziły w niepowstrzymanym galopie. Może i Kamelio rozumiał zachowanie jej brata i nie miał mu niczego za złe, może cieszył się z obecności uzdrowiciela, a podbite oko było niewielką ceną, ale to nie znaczyło, że ona popierała takie działania. Nie godziła się na to, nie byli barbarzyńcami, którzy mieliby się tłuc po gębach, zamiast używać słów, jak cywilizowani ludzie. W życiu nie podejrzewałaby Willa o podobne reakcje, nawet z troski o siostrę. Wyrzuty sumienia względem brata, niezależnie od złości, którą do niego czuła, przyszły jednak niespodziewanie. Miał żonę, dzieci, wystarczająco dużo problemów w tym, czym się zajmował zawodowo, a Libeth dołożyła mu kolejny, choć przecież byli już dorośli i nie musiał wiecznie dbać o to, by żywiołowej dziewczynce, jaką była kiedyś jego siostra, nic się nie stało. Westchnęła ciężko.
- Ja bym zachowała - zaprotestowała. - To znaczy... może nie. Na pewno nie. Ale nie uciekłabym się do rękoczynów i Wilfrid też nie powinien.
Głównie dlatego, że jej cios raczej nie zrobiłby na nikim wrażenia; nie była to zresztą pierwsza rzecz, jaka przychodziła jej do głowy. W emocjonujących sytuacjach pierwsze były słowa, często takie, jakich później żałowała.
Zamknęła oczy z powrotem, gdy Kamelio zaczął bawić się jej włosami. Lubiła, gdy to robił. Wiedziała wtedy, że choć ją doprowadzały czasem do szału, to elfowi się podobały. Może dlatego, że były jasne...? Nie było to często spotykane tu, na wyspach, gdzie wszyscy mieli ciemniejszą karnację od niej i włosy czarne, albo brązowe. Lubiła też uśmiech, w jakim rozciągały się jego usta, kiedy budziła się obok niego z absolutnym chaosem na głowie, przez który zwykle przeklinała poranki. Tak czy inaczej, dzięki niemu nienawidziła ich trochę mniej. Westchnęła bezgłośnie. Dobrze było być z powrotem.
- Kamelio... - sapnęła z irytacją, gdy znów usłyszała te same słowa co kiedyś, o jego domniemanym byciu złą osobą. Ale mówił dalej, więc nie przerywała mu więcej, bo przecież tego chciała, prawda? Odpowiedzi. To był już pewien sukces, sam fakt, że jakieś wyjaśnienie opuszczało jego usta, nieważne, jak pełno było w nim niedopowiedzeń.
Gdy jego palce znieruchomiały, wplątane gdzieś w jej włosy, znów uniosła na niego swój jasny wzrok. Nie popędzała go, choć nie spodziewała się, że w pewnym momencie faktycznie zacznie żałować zadanego pytania.
Zapomniała o driadzie. Zapomniała o tym, by spytać, czy wszystko z nią w porządku, tak samo jak o to, czy wszystko było w porządku z Efemą. Z jakiegoś powodu zakładała, że było, bo przecież w innym przypadku dowiedziałaby się o tym od razu, na pewno jeśli chodziło o dziewczynkę - chciała tak myśleć i miała nadzieję, że taka była prawda. Ale driada? Libeth nigdy nie była z nią szczególnie mocno związana. Poproszenie jej o pomoc w czymkolwiek Kamelio potrzebował wydawało się jednak rozsądnym działaniem. Poproszenie, nie zmuszenie. Ale skoro wydarzenia potoczyły się brutalnie...
W jej głowie zrodziło się wiele przypuszczeń. Może nawet zbyt wiele. Podejrzenia, jakich nigdy dotąd względem Kamelio nie miała, usprawiedliwienia, na jakie te podejrzenia nie zasługiwały, obawy, którym nie umiała zaradzić. Opuściła wzrok, orientując się, że zaciska dłonie na materiale koszuli, zmusiła się więc do rozluźnienia ich. Milczała, znowu. Długo.
- Czy ona... - zaczęła w końcu niepewnie. - Czy ty...
Może elf miał rację, może wcale nie chciała wiedzieć, co się właściwie stało. Był wtedy niesiony falą emocji, wściekłością, żałobą, nie wiedziała czym jeszcze, ale jeśli przez to skrzywdził driadę, która pomagała mu przez tyle lat... Zmarszczyła brwi. Może jednak nie znała go tak dobrze, jak sądziła, że go zna. Jej usta wykrzywiły się w grymasie irytacji, która przyszła nagle i bez uprzedzenia. Wszystko byłoby prostsze, gdyby nauczył się wreszcie mówić otwarcie i bez zatrzymywania się co pięć swoich niepotrzebnie zawoalowanych zdań, żeby upewnić się, że Paria chce słuchać go dalej.
- Nie czujesz się z tym źle? - spytała. - To znaczy, że zadziałało? Ugh, Kamelio... - westchnęła ciężko i przetarła twarz dłońmi. - Rozmawiałam z istotą z innego wymiaru. Nie rozumiałam połowy tego, co do mnie mówiła i sporej części musiałam się domyślać, albo wyciągać wnioski z metaforycznych bzdur. Gdybyś mi nie wyrywał w tej chwili włosów, poważnie zastanawiałabym się, czy aby na pewno wróciłam i faktycznie rozmawiam z tobą, czy nadal z... tamtym, a to wszystko jest tylko jakimś okrutnym konstruktem wyciągniętym z moich wspomnień.
Nie zamierzała mówić mu o zawartym kontrakcie, ale nie było powodu, by samo to spotkanie trzymała przed elfem w tajemnicy.
- Ja nie byłam po prostu nieprzytomna przez dziesięć dni, Kamelio. Nie leżałam, pogrążona w niebycie. Nie wiem, gdzie byłam, ale wiem, że nie chcę tam wracać nigdy więcej. Nie chcę tego przeżyć nigdy więcej. Za każdym razem, gdy o tym myślę, czuję się, jakbym spadała - mimowolnie wcisnęła się mocniej w jego klatkę piersiową. - Nie mogę... nie mogę nawet patrzeć na ten dywan.
Nie sądziła, by miało to dla niego jakikolwiek sens. Podciągnęła nogi i skuliła się.
- Więc nie będę cię oceniać. Nie dziś, przynajmniej. Chcę tylko wiedzieć, co tu zaszło. Tylko wiedzieć. Przynajmniej tu nie czuć się zdezorientowana tak, jak czułam się tam. Więc po prostu mi powiedz. Potrafisz po prostu powiedzieć? Obiecuję cię nie pobić jeszcze bardziej - zmusiła się do słabego żartu, wbrew wszystkim emocjom, jakie w tej chwili czuła. - Możesz zwyczajnie podsumować, jak wygląda sytuacja teraz, jeśli z jakiegoś powodu nie chcesz, żebym wiedziała, jaki ty miałeś na to wpływ.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

287
POST BARDA
Z pewnością okropnie dziwnie było sobie wyobrazić zarówno Wilfreda, jak i ich ojca, uciekających się do tej, najbardziej prymitywnej pośród metod bezpośredniego przekazu - przemocy. Żaden z nich nigdy nie przejawiał tego typu skłonności. Swoją łagodną, przyjazną naturę, najmłodszy syn odziedziczył wszakże właśnie po ojcu.
- Nie twierdzę, że nie masz racji. Są jednak takie sytuacje, kiedy mimo najszczerszych chęci i najlepszego wychowania to, czego potrzebuje mężczyzna, to po prostu dać komuś po gębie - parsknął lekkim śmiechem i wzruszył ramionami. - Mnie możliwość obicia Ferrosa zawsze poprawia nastrój~
Z tym z kolei odrobinę ciężko się nie zgodzić, prawda? I czy sama Paria aby przypadkiem nie zasugerowała ten jeden raz jeszcze, gdy nie wiedziała, jak dokładnie mają się sprawy między tą dwójką, że na miejscu Kamelio przywaliłaby Juliusowi w mordę? Wedy, gdy mało subtelnymi przytykami usiłował poniżyć go za jego pochodzenie?
Bójki między dwójką elfów wybuchały stosunkowo często, z tego, co się orientowała. Nikogo one na tym etapie nie dziwiły ani nie gorszyły. Jakkolwiek bywały czasami brutalne, zwłaszcza po wyjątkowo zażartym, wzajemnym dogryzaniu i obsypywaniu ran solą, krew polać się przy nich mogła co najwyżej z rozciętej brwi, rozbitej wargi lub mocniej obitego nosa. Kamelio nie zwykł przegrywać, gdy w ruch szły pięści, ale i nie szarżował z nimi dalej, niż wypadało. Obaj rozchodzili się po wszystkim mniej bądź bardziej nastroszeni, by przez kolejny tydzień wymijać się nawzajem szerokimi łukami. Sęk w tym, że niezależnie od ilości napsutej mu krwi, Kamelio wciąż wykazywał się zdrową ilością roztropności. Nieważne, jak nienawistny był wtedy jego wzrok, nigdy najwyraźniej nie posunął się za daleko. W jakim więc stanie musiał się znaleźć i co mogło zajść, jeśli rzeczywiście podniósł rękę nie tylko na kobietę, ale i osobę, która zdawała się solidnie dbać o potrzeby jego siostry, kiedy on szukał rozwiązania?
Mimo ostrożnego wyplątania palców z jej włosów, Libeth mogła poczuć, jak mięśnie jego brzucha i ramion tężeją pod wpływem wyznania dotyczącego tajemniczej istoty.
- Wybacz... - mruknął, przytykając czoło do czubka jej głowy. - Zdaje się, że nadal potrafię być nieco beznadziejny w mówieniu wprost. Ale Libeth, to co mówisz-... Nie, nieważne. Nie do końca potrafię wyobrazić sobie przez co przeszłaś i skłamałby, gdybym powiedział, że mnie to nie przeraża - zmarszczył znowu mocniej brwi. - Zapewniam cię jednak, że nie jestem żadnym konstruktem ani iluzją. Sądzisz, że będziesz w stanie opowiedzieć mi o tym więcej? Później? W pełnym słońcu? Gdzieś, gdzie będziesz mogła się w pełni zrelaksować? - zapytał w pierwszej kolejności, prawdopodobnie zbytnio zaniepokojony całym tym zajściem, nawet jeśli teoretycznie była to już tylko przeszłość.
By może gdyby nieco bardziej szczegółowo opisać spotkanie z tajemniczą istotą, zdołałaby z pomocą elfa ustalić znacznie więcej o jej tożsamości lub jakim takim pochodzeniu? Nie było to zapewne zupełnie niemożliwe, nawet jeśli pominie kwestie dotyczącą kontraktu.
- W porządku - zgodził się wreszcie z wyraźnym ociąganiem. - Pozwól mi tylko... Zebrać myśli. Nie jestem do końca pewien, od czego powinienem zacząć.
Wciskając mocniej plecy w oparcie i zmieniając nieco położenie swoich rąk, aby móc nadal obejmować ją mimo zmienionej pozycji, Kamelio milczał dobre dwie, może trzy minuty.
- ...Każdy liść mojego tatuażu to symbol jednej porażki - zaczął z niezbyt oczekiwanej strony. - Porażki, błędu bądź przewinienia. Rzeczy, dla których musiałem ubrudzić ręce na różne sposoby, żeby zdobyć to, czego akurat potrzebowałem. Dopóki miało to poprawić życie Shaoli lub przybliżyć mnie jakkolwiek do celu, nie miałem problemów z szantażami, oszustwami, kradzieżami... Z masą rzeczy, z których pewnie nie powinienem być dumny, ale których jednocześnie nie umiem tak naprawdę żałować.
Wysiłek, jaki Kamelio wkładał w dobór słów oraz walkę z własnym nieowijaniem w bawełnę, byłby zapewne zabawny, gdyby temat nie schodził na poważne treści. Bezwiednie unosząc jedną rękę, opuszkami palców popukał w część tatuażu znaczącego szyję.
-Nie inaczej było z driadą. Potrzebowałem kogoś lub czegoś, co będzie trzymało nad nią ciągłą pieczę, pomoże zachować jej ciału sprawność i zdoła utrzymać tę odrobinę jej jestestwa na miejscu. Szukając, trafiłem na różne wzmianki, aż w końcu znalazłem coś, co wydawało się złotym środkiem. Problem w tym, że mimo ścisłych powiązania moich przodków z wszelkiego rodzaju opiekunami tych ziem, istoty, jakie żyły na Archipelagu przed zasiedleniem go przez nas, nie czują z nami tych samych więzi, jak te z kontynentu. Żadna nimfa ani driada na Archipelagu nie zgodził się oddalić od swojego drzewa lub rzeki na długie lata tylko dlatego, że ją o to poprosisz. Więc, jak wiele razy w podobnych przypadkach, posłużyłem się podstępem i przykułem do tamtego domku. Szczegóły nie są tu zbyt istotne - ostatnie dodał szybko, jakby chcąc uniknąć wszelkich pytań, jakie mogłyby być z tym związane. - Zawarliśmy umowę. Umowę, z której nie wywiązała się w momencie, w którym dwukrotnie odmówiła dalszej pomocy, twierdząc, że "rozzłościliśmy boga" i "przerwaliśmy przepowiednię". Nie jestem szczęśliwy z tego, co zrobiłem w przypływie emocji. Wcale nie musiałem wyciągać konsekwencji tylko dlatego, że sama najprawdopodobniej straciła nad sobą z jakiegoś powodu panowanie. Wydaje mi się, że gdy powiedziała, że rolą Shaoli od początku było pozostać po drugiej stronie, wcale już tak naprawdę się nie zastanawiałem. Gdy drzewo driady z którego się narodziła umiera, ginie również driada. Dlatego chronią je ponad wszystko i dlatego... Pozwoliłem jej drzewu spłonąć.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

288
POST POSTACI
Paria
Wspomnienie Ferrosa trochę poprawiło jej humor. Faktycznie, jakoś kiedy tych dwóch elfów w ten sposób decydowało podsumowywać swoje spory, nie twierdziła, że ktoś, kto jest cywilizowany, nie powinien się uciekać do przemocy fizycznej. Może dlatego, że Kamelio z reguły wygrywał... a ich kłótnie nie dotyczyły jej i nie czuła się niczemu winna. Uśmiechnęła się lekko.
- Mmm... niech ci będzie - zgodziła się. Jej dłonie bezwiednie bawiły się szwem białej koszuli nocnej, miejscem, w którym krawiec przeszył go odrobinę krzywo. - Po prostu... nie chciałam, żebyś musiał cierpieć przeze mnie. Ani przez mój sen, ani przez mojego brata. Myślę, że gdybyście poznali się w innych okolicznościach, nawet byś go polubił. Teraz podejrzewam, że nie będzie to już takie proste, o ile w ogóle spotkacie się jeszcze kiedykolwiek. Ma dość absorbujące życie. Wczoraj... no, te dziesięć dni temu... widzieliśmy się pierwszy raz od miesięcy. Pewnie wrócił już do domu, z żoną i dzieciakami. Będę musiała do niego pojechać, jak to wszystko już się uspokoi. Tak czy inaczej dostanie ode mnie kazanie, nieważne jak bardzo mężczyzna nie potrzebuje czasem dać komuś po gębie.
Skinęła niepewnie głową. Mogła opowiedzieć mu o tym, co wydarzyło się, odkąd została wyrwana z ciała i wciągnięta w tę inną, zupełnie obcą rzeczywistość. Najpierw jednak zamierzała sama porozmawiać z istotą, która od przebudzenia przez rok miała dzielić z nią jej ciało i miała ogromną nadzieję, że będzie jej to dane jeszcze przed wschodem słońca. Nie będą pilnować jej non stop, prawda?
- Chociaż to faktycznie... dobrze, że ściągnęli tu Rash'putina.
Potem słuchała elfa w milczeniu, nie chcąc mu przerywać, jak zawsze, gdy w końcu zbierał się do tego, by jej o czymś powiedzieć. Uniosła wzrok na liście zdobiące bok jego szyi, a na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie. Sądziła, że ten tatuaż był tylko ozdobą, tymczasem okazywało się, że stanowił formę samobiczowania się za wszystkie uczynki, które Kamelio uważał za złe. I choć mogła w nieskończoność usprawiedliwiać go w swoich myślach, tłumaczyć mu, że wcale nie jest tak złą osobą, jak uważa, że jest, to w momencie, w którym ciąg opowiedzianych przez niego wydarzeń dobiegł końca, Paria nie była już w stanie dłużej go wybielać, ani przed nim, ani przed samą sobą. Opuściła wzrok i odwróciła głowę w stronę migoczących spokojnie trzech płomieni świec. Oczami wyobraźni zbyt dokładnie widziała płonące drzewo, a wraz z nim umierającą driadę.
Od początku wiedziała, w co się pakuje. Elf niczego przed nią nie ukrywał, odkąd tylko otwarcie okazała swoje zainteresowanie jego osobą - choć starał się, ale ona była zbyt dociekliwa. Pogodziła się z tym wszystkim, z jego przeszłością, która pełna była okrucieństwa i upokorzeń. Wiedziała, że Kamelio nie był wzorem cnót, nawet teraz, ale przecież nie dla jego niezachwianej praworządności z nim była. Problem w tym, że to, o czym mówił jej w tej chwili, nie należało do przeszłości, którą mogła zepchnąć na dalszy plan i zapomnieć.
Czy gdyby podjęła inne decyzje, gdyby postanowiła nie iść na układ z tą istotą, a potem opowiedziała o wszystkim elfowi, łącznie z tym, że Shaoli zbyt wątła nić łączy już ze światem rzeczywistym, by była w stanie do niego wrócić, to stałaby się kolejnym liściem na jego klatce piersiowej, tak jak stanie się nim driada? Shaoli była jedyną stałą w jego życiu, jedynym, co naprawdę uważał za ważne. Libeth nie była stałą. Libeth była tylko środkiem do osiągnięcia celu, a potem... także rozrywką? Może osobą, z którą mógł swobodnie porozmawiać, niczego nie udając? Nigdy nie dał jej do zrozumienia, że była kimkolwiek więcej. Czy w związku z tym zmusiłby ją do powrotu do zaświatów i przyjęcia kontraktu, a gdyby odmówiła, sama też mogłaby pożegnać się z życiem? Driada nie zrobiła niczego złego, poza tym, że się bała, tak jak bali się tamtej nocy wszyscy. Nie zasłużyła na śmierć.
Nie, nie mogła tak o tym myśleć. Nie mogła zacząć nagle bać się Kamelio. Odetchnęła głęboko, starając się powstrzymać wpadanie w spiralę paniki, choć przyspieszonego bicia serca nie potrafiła jeszcze kontrolować. Nic jej nie zrobił i nic by jej nie zrobił, na pewno. Na pewno. Żałowała tylko, że zamiast ziołowego naparu nie dostała wina. Zacisnęła usta w wąską kreskę, zachowując wszelkie cisnące się jej na usta komentarze dla siebie, bo przecież powiedziała, że nie będzie go oceniać. Obiecała też nie pobić go jeszcze bardziej, choć teraz doskonale rozumiała, dlaczego Ursa to zrobił. Nie umiała jedynie pogodzić się z myślą, że te pnącza i liście, po których niejednokrotnie czule błądziła opuszkami palców, były śladem po innych takich, jak driada, płonąca żywcem razem ze swoim drzewem.
- Shaoli mówiła, że pamięta głos i melodię - zmusiła w końcu zaciśnięte gardło do współpracy, całkowicie ignorując wszystko, czego właśnie się dowiedziała i zmieniając temat. Nie była jednak w stanie powstrzymać goryczy, jaka zabrzmiała w jej głosie. Całkiem możliwe, że nawet nie próbowała. - Chciałabym spróbować dla niej zaśpiewać. Jeśli to mój głos ma gdzieś we wspomnieniach, może przywrócić też pozostałe. Może przypomni sobie ciebie.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

289
POST BARDA
Nowe wątpliwości raczej nie były tym, czego obecnie chciała czy potrzebowała, nawet jeśli istotnie dość skutecznie odwróciły jej uwagę od wspomnień związanych z samą istotą z innej rzeczywistości, z którą chcąc nie chcąc była wciąż w niezrozumiałym dla niej stopniu związana.
Podobnie jak i ona, Kamelio również nie wydawał się chętny do dalszego rozwodzenia się nad tematem ani zadawania pytań. Pozycja, w jakiej się obecnie znajdywali, pozwalała mu z całą pewnością dość dobrze wyłapać wszelkie zamiany związane z mniej lub bardziej świadomym napinaniem przez nią mięśni, a kto wie, czy i nie biciu serca. Jego własne serce biło zresztą dostatecznie niespokojnie. Nie galopowało mimo mocniejszych uderzeń, ale w pewien sposób pozbawione było rytmu, jaki uznawałoby się za naturalny.
Paria mogła doskonale wyczuć, kiedy intensywne spojrzenie elfa ponownie na nią padło wraz z przerwaniem niezręcznej ciszy. Byłoby pewnie dużo łatwiej, gdyby sytuacja eskalowała w kłótnię, zamiast pełną innego rodzaju utajnionych niedopowiedzeń konwersację.
Kamelio otworzył usta tylko po to, żeby zaraz znowu je zamknąć. Niespokojnie miętolił przez parę dobrych sekund luźny fragment odzienia na jej boku.
- Pewnie zabrzmię teraz nielogicznie i cholernie samolubnie - zaczął w końcu. - Utrata wspomnień może być dla niej w tej chwili stresująca, ale sądzę, że w całej okazałości będzie dużo lepszą alternatywą. W swoim obecnym stanie, nie tylko nie potrafi określić, ile tak naprawdę straciła wraz z biegiem czasu, ale też zmniejsza ryzyko powstania traumy. Jeśli to możliwe, chciałbym, żeby znalazła dla siebie miejsce w innej gildii niż Gildia Śnienia. Jako elfka, wciąż może w swoim wieku uchodzić za ledwie podrostka. W zależności od tego, co okaże się dla niej dostatecznie interesujące w nadchodzących tygodniach, mógłbym spróbować znaleźć dla niej odpowiedniego mentora lub mistrza, u którego mogłaby terminować. Spróbuje z nią o tym porozmawiać i wyjaśnić na tyle dobrze, na ile potrafię, gdy wszystko nieco się uspokoi. Innymi słowy... Jest dobrze, tak jak jest. Nie zabraniam ci spróbować, jeśli naprawdę chcesz dla niej zaśpiewać. Z miejsca wydaje się lubić cię bardziej, niż mnie.
Mimo napięcia obecnego w głosie, ostatnie zdanie udało mu się wypowiedzieć z niemalże znajomą, zaczepną nutą. Paria znała go jednak na tyle dobrze, żeby rozpoznać w tym nawyk zamaskowania rzeczywistego dyskomfortu lub innych, mniej pozytywnych emocji związanych z tematem. To o czym mówił, oznaczało w końcu pewną formę odcięcia Shaoli nie tylko od Domu Śnienia, ale także od niego samego. Nie posiadając wspomnień o bracie, ciężko powiedzieć, na ile chętnie będzie próbowała utrzymać z nim kontakt po opuszczenia murów przybytku i znalezieniu kompletnie innej drogi w życiu.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

290
POST POSTACI
Paria
W zaświatach powiedziała istocie, że chce zabrać ze sobą Shaoli, bo to przyniesie szczęście komuś jej bliskiemu. I to tego szczęścia, o którym Paria opowiadała, chciał doświadczyć byt, jaki zamieszkał w jej ciele. Cóż, wyglądało na to, że trochę sobie poczeka na spełnienie tej obietnicy, bo bardka miała wrażenie, że z chwili na chwilę zapada się w sobie coraz bardziej. Siedząc w objęciach Kamelio, czuła się, jakby otaczające ją ramiona należały do kogoś całkowicie obcego. Zamordował driadę z zimną krwią i nawet nie miał wyrzutów sumienia. Nie potrafiła myśleć o niczym innym. Wpatrywała się w te płomienie świec jak zaczarowana i nawet zmiana tematu nie zmusiła jej do ponownego uniesienia wzroku na elfa.
- To jest przeciwieństwo samolubności, Kamelio - odpowiedziała cicho. Jej głos pozbawiony był emocji, bo gdyby nie był, na zewnątrz nie przebiłoby się nic dobrego. - Znów sabotujesz swoje własne szczęście, żeby ona w teorii miała lepsze życie. Chociaż może wcale nie będzie wtedy lepsze? Może tylko tobie tak się wydaje. Może ona chce być z bratem, nawet jeśli go nie pamięta. Spytaj jej o zdanie, zanim zadecydujesz za nią.
Normalnie miałaby jakiś zabawny, może lekko złośliwy komentarz w ramach odpowiedzi na ostatnie jego słowa, ale jakoś nie chciał jej on w tej chwili przyjść do głowy. Nie chciało jej przyjść do głowy nic poza wyobrażeniem płonącego drzewa, co jednocześnie sprawiało, że w objęciach Kamelio zrobiło się jej strasznie gorąco - i nie w ten dobry sposób, który wykwitał rumieńcem na jej policzkach i przyspieszał oddech. Wręcz przeciwnie. Czuła się, jakby nie powinna tam być. Jakby powinna siedzieć na drugim fotelu, osobno.
Ona się tylko bała. Driada się tylko bała. To było jedyne jej przewinienie.
- Ja też się bałam - wydusiła z siebie w końcu, choć bardzo się starała nie poruszać tego tematu. Ale to było silniejsze od niej. Oboje wiedzieli, że gdy Libeth miała coś do powiedzenia, to mówiła to, co miewało różne skutki. Jeszcze nie wiedziała, jaki skutek będzie miało teraz i miała tylko nadzieję, że Will nie będzie miał kolejnego powodu do pobicia Kamelio.
- Tam, w zaświatach, też się bałam. Powiedział mi, że Shaoli zbyt wątła nić łączy już z naszym światem, by była w stanie do niego wrócić. Mogłam wyjść sama, bez niej, bez... większego ryzyka, niż konieczne. Czy gdybym się na to zdecydowała, a potem powiedziała ci, że mogłam pomóc, ale tego nie zrobiłam, skończyłabym tak samo, jak ona? Byłabym jednym z liści na twojej skórze? Wspomnieniem przyjemnym do czasu, dopóki honorowałam umowę i chciałam współpracować?
Zadrżała. Chęć odsunięcia się od elfa na bezpieczną odległość walczyła z dość absurdalną niechęcią do sprawienia mu przykrości, więc tkwiła tak, zesztywniała. Wzór na dywanie poruszył się znów na granicy jej widzenia, a może to tylko zmęczony umysł płatał jej figle... Ile Kamelio był w stanie poświęcić dla siostry i czy Paria była jedną z tych rzeczy? Wątpiła, by udzielił jej szczerej odpowiedzi, nawet jeśli udzieli jakiejkolwiek, zamiast wykręcić się i uciec, czego też się po nim spodziewała. Pociągnęła za materiał koszuli, zabierając go elfowi, ale nie potrafiła ruszyć się z miejsca, ani choćby obrócić głowy, oderwać wzroku od płomieni.
- Powinieneś do niej iść - rzuciła niewiele głośniej od szeptu. - Czekałeś na nią osiem lat. Powinieneś tam iść i być dla niej, być jej bratem, dzisiaj i przez następne dni, a nie zastanawiać się już teraz jak się jej pozbyć, żeby w teorii żyło się jej łatwiej.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

291
POST BARDA
Tak, jak Paria przez ostatnie miesiące miała okazję dobrze poznać nawyki i naleciałości elfa, tak i on zdążył poznać jej własne. Zarówno mowa ciała, jak i ton głosu wystarczyły w zupełności, aby poinformować go o zmianie nastroju.
- Oczywiście, że z nią o tym porozmawiam - odparł, przybierając zaskakująco obronny ton. - Nigdy nie zamierzałem... Układać jej przyszłości ani zmuszać do czegoś, czemu byłaby przeciwna. Po prostu... - złapał głębszy wdech. - Nie sądzę, żeby życie w Domu Kamelii było dla niej na ten moment bezpieczne.
Obawa nie była niesłuszna. Shaoli była Śniącą. Śniącą z przyzwoitym darem, jeśli Paria dobrze pamiętała z opisów. Oczywiście na chwilę obecną nie pamiętała najpewniej, że w ogóle posiada jakikolwiek dar. Trzymanie jej blisko tego, co mogło sprowokować powrót jej zdolności szybciej, niż wróci jej pamięć lub przynajmniej nauczy się od nowa, z czym jeść ten temat, było ryzykowne. Z drugiej strony, to samo można było powiedzieć o próbie odseparowania jej. Kamelio musiał mieć świadomość, że cokolwiek by się nie działo, w Domu Śnienia przynajmniej mieli już pewne metody oraz ludzi umiejących działać należycie do sytuacji.
Libeth trudno było oczywiście podejść do tego wszystkiego obiektywnie. Jak, gdy w głowie pojawiały się jeno same przykre wizje oraz słowa? Zrozumienie, które zwykło przychodzić jej z łatwością, wydawało się pozostać za drzwiami, a może zwyczajnie spłonęło w kominku, tak jak spłonąć musiała nieznikająca jej z pamięci driada.
Powietrze gęstniało z każdym kolejnym słowem, jakie wypowiadała. Rosło również uczucie duszności, będące efektem niczego innego, jak podsycania paniki wewnątrz siebie.
Tym razem to serce elfa przyspieszyło. Powoli uwolnił ją ze swojego uścisku, przez moment dziwacznie trzymając ramiona w powietrzu, jakby nie wiedząc, co dalej z nimi zrobić. Wreszcie jednak cofnął je do siebie zupełnie i zaciskając palce w pięści, przycisnął ciasno do swoich boków.
- Pytasz mnie, czy zabijam każdego, kto nie zgodzi mi się pomóc? - spytał wprost, po raz pierwszy w chłodnym i rozgoryczonym szeptem, którego dotąd nigdy przenigdy nie kierował w jej stronę. - Czy byłbym gotów skrzywdzić i ciebie, gdyś-... Gdybyś co dokładnie? Nie zaryzykowała dla niej własnego zdrowia? Własnego życia?
Mężczyzna urwał, przekręcił głowę do boku i ukrywając górną część twarzy we własnej dłoni, wziął drżący wdech.
- Mogę być-... Robiłem wiele rzeczy, ale nigdy nie usiłowałem krzywdzić każdego, kto-... I ciebie...? Naprawdę wierzysz, że mógłbym?? - wyrzucał z siebie ze złością, nie potrafiąc jednak skończyć większości ze swoich myśli.
Wydając z siebie dziwny, pełen tak rzadko okazywanej nad czym innym niż papierologią dźwięk frustracji, Kamelio umilkł.
- Przepraszam - odezwał się znowu, tym razem już spokojnie, decydując się najwyraźniej trzymać resztę swoich nerwów na wodzy. - Masz rację. Powinienem... Powinienem przynajmniej sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Sam również nie ruszył się mimo to z miejsca, gdy Libeth wciąż siedziała mu na nogach. Nie wykonał też żadnego gestu, aby ją ponaglić lub do tego zmotywować.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

292
POST POSTACI
Paria
Chłód, jaki przyszedł po tym, jak ręce elfa wypuściły ją z objęć, był chyba tym, czego Paria najbardziej nie chciała w tej chwili doświadczyć. Siedząc teraz na jego kolanach, gdy wyraźnie tego sobie nie życzył, czuła się jak idiotka. I poczuła się jeszcze gorzej, kiedy Kamelio zaczął mówić. Krew odpłynęła z jej twarzy, gdy dotarł do niej jego ton głosu, taki, jakiego nie używał względem niej nigdy przedtem. Może mówił w ten sposób do Ferrosa. Może do Ursy, gdy się kłócili. Nie do niej.
Nie tego oczekiwała, nie tego chciała. Miał ją przytulić i zapewnić, że jest dla niego ważna. Że to była tylko chwila słabości i po namyśle jednak tego żałuje. Że nigdy by jej nie skrzywdził, wręcz przeciwnie, że to jej będzie bronił przed wszystkim tak, jak bronił Shaoli. Że nigdy, przenigdy nie musi się niczego przy nim bać. Tymczasem Kamelio się na nią wściekł, a ona zawisła na granicy płaczu, z dłońmi kurczowo zaciśniętymi na materiale nieswojej koszuli.
- Jak długo mnie znasz? Kilka miesięcy zaledwie, kim ja właściwie dla ciebie jestem? - spróbowała wyjaśnić, choć wyjątkowo nie była w stanie opanować drżenia głosu. - Ją znałeś wiele lat. Zajmowała się Shaoli wiele lat. A wczo... wtedy się po prostu bała. Tylko się bała. Tym zasłużyła sobie na śmierć? Jak możesz nie czuć się z tym źle? Przepraszam, sądziłam, że dziś nic mnie nie zaskoczy, ale ty... ja... ciągle widzę...
Słowa zatrzymały się jej w zaciśniętym gardle i nie chciały przejść dalej. Kamelio nigdy nie dał jej do zrozumienia, że z jego punktu widzenia łączy ich coś więcej, niż przyjemne na wiele sposobów wspólne spędzanie czasu. Wzięła urywany wdech, a nagły spokój elfa i jego chłodna decyzja zostawienia jej tutaj sprawiły, że jej oczy zaszkliły się. Ale posłusznie opuściła nogi i zsunęła się z kolan mężczyzny, by stanąć obok fotela, unikając jego spojrzenia. Nie płakała jeszcze, choć bardzo wiele rzeczy bardzo szybko mogło to zmienić. Ciężar w jej klatce piersiowej z chwili na chwilę stawał się coraz większy. Miała wrażenie, że jeśli elf teraz wyjdzie, to będzie koniec czegoś, czego kończyć bardzo nie chciała... a jednocześnie nie zamierzała zatrzymywać go tu siłą. Skoro ona nie potrafiła zrozumieć motywów jego działania, a on jej obaw, to może faktycznie nie mieli już o czym rozmawiać...? Może straciła to wszystko, co tak ceniła, tym jednym pytaniem, jakiego nie powinna była nigdy zadać? Ale musiała przecież, musiała wiedzieć. Oddychało się jej coraz trudniej. Nie miała tym razem siły walczyć o Kamelio i dopraszać się tego, co w takiej relacji, jak ich, powinno przychodzić naturalnie. Nie dziś.
- Przepraszam - szepnęła tylko.
Choć sama to zasugerowała, a on się zgodził, bardzo nie chciała, żeby elf teraz wychodził. W tej chwili mało ją obchodziła Shaoli, którą i tak opiekowało się dwóch medyków, jacy zapewne nawet nie dopuszczą go do siostry, jeśli się tam pojawi. Mimo, że podniosła się z kolan elfa, teoretycznie umożliwiając mu opuszczenie tej sali, to coś sprawiło, że gdy wstał i wymijał ją, mimowolnie chwyciła go za nadgarstek. Nie włożyła w to szczególnie dużo siły, więc jeśli chciał, mógł bez trudu wyciągnąć rękę z jej chwytu i pójść dalej.
- Przepraszam - powtórzyła. - Za to pytanie.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

293
POST BARDA
Paria czuła, jak klatka piersiowa elfa przez chwilę unosiła się i opadała ze zdwojonym tempem, zanim zdołał ponownie opanować natłok własnych, zaskakująco negatywnych emocji.
- Mylisz się - usłyszała wreszcie, wraz z pełnym frustracji gdzieś na szarym końcu westchnieniem. - Mylisz się... - powtórzył, tym razem ciszej, nie do końca z rezygnacją, ale czymś bardzo do niej zbliżonym. - Wcale jej nie znałem. Nie starałem się poznać. Żadne z nas nie było szczęśliwe z tej aranżacji. Z początku-... Może z początku próbowałem jeszcze znaleźć wspólny język. Nie zadziałało. Nie pamiętam zbyt dobrze czemu. Wydaje mi się... Że żadne z nas nie chciało się przywiązywać. Tworzyć czegoś, co dałoby jedynie złudzenie dobrej relacji, na którą nie było realnej szansy.
Zdawać się mogło, że Kamelio nie zamierza jej zatrzymywać, zwłaszcza gdy sam wreszcie podniósł się do pionu. Że nie zamierza jej nijako przekonywać. Na jej pytanie również wszakże udzielił odpowiedzi jedynie częściowo i czy nie było to aż nadto wymowne na swój własny sposób? Był dobry w zakorkowywaniu swoich uczuć i myśli w butelkach. Robił to przed nią i mógł robić to dalej po niej, jeśli tego właśnie pragnął. A może po prostu wołał przemyśleć wszystko na osobności. Na chłodno. Cóż. Niezależnie od jego planów, Libeth była dość dobra w ich udaremnianiu.
Elf zatrzymał się pod wpływem dotyku i chwilę tak stał obok, kompletnie nieruchomo. Jego palce drgnęły spazmatycznie raz i drugi.
- Nie... Miałaś prawo spytać. Miałaś prawo... Się bać - odpowiedział wreszcie, by z kolejnym westchnieniem wysunąć swoją dłoń z uścisku Parii. Zamiast tego, sam chwycił lekko jej dłoń. Najpierw niepewnie i prawie niezdarnie, jakby nie wiedział, czy nadal wolno mu to robić.
Obracając się w jej stronę, zacisnął palce na odrobinę mocniej.
- Byłem - zaczął znowu, o wiele bardziej kulawo. -Jej wdzięczny. Nawet jeśli robiła to, co robiła, ponieważ nie miała innego wyboru, wciąż byłem jej wdzięczny. Nigdy nie zamierzałem robić jej krzywdy. Nie jestem z tego dumny. Nie jestem, ale nie potrafię-... - uciął, ciężko przełykając ślinkę. - Wtedy. Tamtej nocy. Byłem przerażony - wydusił z siebie odrobinę ochryple. - Nie wiedziałem co robić. Nie wiedziałem gdzie prosić o pomoc. Nie wiedziałem, jak wam pomóc i czy w ogóle będę do tego zdolny. Czy ktokolwiek będzie. Sądzę... Byłem pewny... Że tym razem spieprzyłem wszystko na dobre. Że byłem zbyt zachłanny. Zbyt nieostrożny. Że tym razem nie tylko Shaoli-... Że TY również zapłacisz za to, że spróbowałem cię w to mieszać. Jeśli ktoś powiedziałby mi w tamtym momencie, że obracając całe Taj'cah w perzynę zdołam to naprawić-... Że otworzycie oczy i wszystko będzie w porządku - zrobiłbym to, Libeth. Zrobiłbym to.
Kamelio zaśmiał się. Zaśmiał się odrobinę sucho, odrobinę smutno, odrobinę histerycznie.
- Jestem beznadziejnym przypadkiem. Kompletnie beznadziejnym - zaśmiał się zmęczonym głosem, podnosząc dłoń Libeth nieco wyżej, intencjonalnie za nią pociągnął. - W moim życiu przez bardzo długi czas nie było zbyt wielu rzeczy, na których naprawdę mi zależało. Osób innych niż Shaoli, które chciałbym chronić. Zamieszkując w Domu Kamelii... Poznając osoby. Kamelię. Dziewczynki. ...Ciebie. Im bardziej się angażuje, tym bardziej przeraża mnie to, że kiedyś to wszystko stracę. Dlatego robię, co mogę na własne sposoby. Chronię na własne sposoby. Nawet jeśli muszę sięgać po środki, z których nie jestem dumny. I nie jestem pewien, czy będę w stanie to kiedykolwiek zmienić. Nieważne, jak bym się starał. Rozumiesz, co usiłuję powiedzieć?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

294
POST POSTACI
Paria
To nie tak, że Paria chciała wymusić od niego jakieś wyznanie. Nie tak, że chciała zmusić go do sięgania po emocje, o których nie chciał mówić. Potrzebowała tylko zapewnienia, a to nie wydawało się tak wiele. W porządku, przyjęła, że driada w żadnym stopniu nie była mu bliska, choć tyle lat opiekowała się jego siostrą. Ich układ został zawarty na warunkach, jakie nie zostały przez nią zaakceptowane, na jakie nie była jej nawet dana możliwość się nie zgodzić, jeśli Libeth dobrze rozumiała. Nie było to dla niej proste do pojęcia, ale jakoś się udało. Ale nie chciała zmuszać go do ponownego szczegółowego sięgania do tak bolesnych wspomnień.
Jej serce stanęło na moment, gdy Kamelio zabrał rękę. Przez tę krótką chwilę była pewna, że elf wychodzi, bo jej przeprosiny niczego już nie były w stanie uratować. Na szczęście to wrażenie trwało tylko dopóki nie chwycił jej dłoni, przywracając kontakt, jaki pozwalał jej wierzyć w to, że jeszcze nie wszystko zaprzepaściła.
Skupiona na własnych przeżyciach, na doświadczeniach z drugiej strony zasłony, Paria mogła nie poświęcić wystarczająco dużo uwagi emocjom, z jakimi w międzyczasie tutaj musiał zmagać się Kamelio. Prawdopodobnie nie potrafiła sobie ich nawet wyobrazić, bo nigdy przecież nie straciła nikogo bliskiego. Tymczasem Shaoli od lat była pogrążona we śnie, kilka tygodni temu zniknęła Mira, a teraz także Kamelia. Na sam koniec, do tego wszystkiego, dołączyła jeszcze Libeth. Wszystko przesypywało się elfowi przez palce, podczas gdy on mógł tylko patrzeć. Czy dziwiło ją, że stracił nad sobą panowanie? Choć ona być może zareagowałaby inaczej, to nie mogła potępiać go za to, że coś w nim pękło. I gdzieś w środku tego wyjaśnienia dostała to zapewnienie, którego potrzebowała; może znali się dużo krócej, ale była dla niego ważniejsza, niż driada. Dużo ważniejsza. Jej nigdy by nie skrzywdził. A że życie ukształtowało go tak, a nie inaczej, nie mogła przecież od niego oczekiwać, że nagle zacznie zachowywać się w sprzeczności ze swoim charakterem i wszystkim, co przeżył do tej pory. Czasem po prostu zapominała o tym; zapominała, że nie był tylko tym Kamelio, którego widywała na co dzień, ale także tym, który poza blizną na twarzy miał też zdecydowanie zbyt wiele blizn na duszy i który miał prawo do swojej furii.
Nie usprawiedliwiało to zabójstwa... ale je tłumaczyło.
Pociągnięta za rękę, Libeth zrobiła krok w kierunku elfa, a potem kolejny, by z powrotem wtulić się w niego, tak, jak przedtem. Wystarczająco dużo wycierpiał przez te ostatnie dni, gdy w myślach pożegnał już je obie, a właściwie wszystkie trzy - razem z Kamelią. Nawet jeśli nie popierała jego działań, nie zamierzała tworzyć mu teraz dodatkowego zmartwienia. Nie kiedy potrzebował w tej chwili czegoś zupełnie odwrotnego. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie mógł dowiedzieć się o tym, na co zgodziła się w zaświatach.
- Tak - odpowiedziała cicho. - Chyba tak.
Zabrała mu swoją rękę i objęła go, tym razem nie szukając w tym ukojenia dla siebie, ale chcąc okazać wsparcie jemu. Milczała długo, w zamyśleniu przeczesując tylko palcami włosy z tyłu jego głowy i czując, jak jej rozszalałe, spanikowane serce zaczyna z powrotem zwalniać. Czekała, aż spokój ogarnie zarówno ją, jak i Kamelio. Myślała o tym, że dla nich - dla niej - skłonny byłby zrównać Taj'cah z ziemią i zastanawiała się, gdzie w skali od wręczania komuś kwiatów do spalenia dla niego całego miasta powinna umiejscowić podpisanie paktu z istotą z zaświatów.
- Powinieneś w końcu zdać sobie sprawę z tego, że nie każde zło tego świata, jakie spotyka twoich bliskich, jest twoją winą, Kamelio - odezwała się w końcu, po czym odsunęła się odrobinę, tylko tyle, by mogła unieść na niego wzrok. - Cóż, rozważałam ucieknięcie niedługo z jakimś przystojnym podróżnikiem, ale skoro tak stawiasz sprawę, to jeszcze zostanę.
Żart mógł odrobinę rozładować atmosferę i pomóc im obojgu przynajmniej częściowo wrócić do normalności, choć było to trudne, gdy patrzyła na jego poobijaną twarz. Nie udawała, że jest w stanie zrozumieć, co przeszedł przez ostatnie dni, ale mogła go nie oceniać, tak jak obiecała - choć spełniała tę obietnicę z opóźnieniem.
- Otworzyłyśmy oczy. I wszystko jest w porządku, nawet jeśli sporo się zmieniło. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nigdy więcej nie być powodem jakichkolwiek problemów. Przynajmniej o mnie nie będziesz musiał się tak martwić. Masz moje słowo - dodała, choć oboje dobrze wiedzieli, że niekoniecznie była w stanie tę obietnicę spełnić.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

295
POST BARDA
Odetchnąwszy z wielką ulgą, gdy Paria nie próbowała się opierać, Kamelio zamknął ją w jeszcze jednym, ciasnym uścisku.
- Będę zaszczycony - odparł wciąż odrobinę ochryple, wciąż z obecną nutą zmieszania po tej, nie-do-końca-awanturze, ale też ze zdecydowanie większą dozą starego, mogącego czuć się przy niej swobodnie siebie. - Naprawdę będę - dodał poważniej, odgarniając do tyłu część jej niesfornych, zaczynającej na nowo puszyć się włosów. Shaoli mogła na chwilę je ugłaskać, ale żeby całkowicie zdołać ujarzmić, potrzebna tu była co najmniej para wyjątkowo uzdolnionych śniących oraz ich magicznego talentu w sztuce stylizacji.
- Przepraszam, że tak to na ciebie zrzuciłem. Nie planowałem... Zwłaszcza teraz, kiedy zamiast dodatkowych zmartwień, powinniśmy ci zapewnić spokój i odpoczynek - kontynuował z lekką dezaprobatą dla samego siebie.
W innych warunkach, znając tego rozbrykanego elfa, Libeth spodziewać by się mogła licznych niespodzianek przez co najmniej kilka kolejnych dni - czy to śniadań do łóżka (o ile zdecyduje się zostać na dłużej), czy to wycieczek w dziwne miejsca dookoła miasta. Kamelio robił tego typu rzeczy praktycznie za każdym razem, gdy czuł się w obowiązku coś jej wynagrodzić, choć oczywiście udawał i samego siebie też święcie przekonywał, że wcale nie to jest powodem. Teraz, jednak gdy sytuacja Domu Kamelii była niepewna, a jego nadzorczyni przepadła bez wieści, musiał mieć na głowie znacznie więcej niż kiedykolwiek. Nie wspominając o świeżo odzyskanej siostrze, z którą z całą pewnością pragnął odzyskać kontakt bardziej niż cokolwiek innego, nawet jeśli wciąż nie wiedział, jak się za to zabrać.
- Wiem, że może być na to odrobinę późno, ale nie próbuję przesadzać ani demonizować, kiedy mówię, że jestem istnym magnesem na problemy - odezwał się, wykrzywiając usta w przepraszającym uśmiechu. - Urodziłem się pod niezbyt szczęśliwą gwiazdą. Jeden z powodów, dla których odmówiono przyjęcia mnie do Gildii Magii. Nie chciałbym, żebyś kiedykolwiek jeszcze musiała ryzykować swoim zdrowiem. Zrobiłaś już dość. Więcej niż dość. Nie uratowałaś tylko i wyłącznie mojej siostry, robiąc... Cokolwiek tam wtedy zrobiłaś. Mnie... Także. Nie po raz pierwszy.
Jakże dziwnie i ciekawie zarazem było słyszeć u niego tyle otwartości. Jeśli jednak Libeth spojrzała mu tym razem w twarz, wbrew kiepskiego światła mogła dostrzec, że mimo pewności w głosie, jego twarz kompletnie poczerwieniała. Tak, cóż, nadal nie nawykł do tego typu ilości wyznań na raz. Z całą pewnością nie nawykł. Potrafił słodzić, kiedy i ile tylko chciał, flirtować mniej i bardziej bezczelnie, ale gdy sprawy przybierały poważny obrót?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

296
POST POSTACI
Paria
Pokręciła przecząco głową, ale nic nie odpowiedziała na przeprosiny. Może miał rację, może nie powinien zrzucać na nią takich informacji z całym impetem, ale przecież sama dopytywała. Sama chciała wiedzieć. Wcześniej czy później będzie musiała się nauczyć, że jej niczym nieograniczoną ciekawość czasem warto było poskromić. Powstrzymać się od zadawania pytań i dociekania. Wciąż nie do końca potrafiła poradzić sobie z informacją, jaką otrzymała. Było dużo trudniej, niż wtedy, gdy poznała historię jego życia, bo choć tamta była szokująca i być może dla niektórych odrzucająca, Libeth była wtedy pijana i było jej to względnie obojętne. Teraz była trzeźwa, a ta rewelacja stawiała wiele spraw w nowym świetle. Ale uczucie, jakim darzyła tego nieszczęsnego elfa, było silniejsze niż rozsądek, podejmowała więc głupie i ryzykowne decyzje raz po raz. Żadnej nie żałowała... póki co. Z jakiegoś powodu czuła, że w najbliższych tygodniach miało się to zmienić, nieważne ile śniadań do łóżka jej przyniesie.
- Faktycznie, trochę późno - zaśmiała się cicho, a potem uniosła pytająco brwi.
Być może chodziło mu o to, że gdyby nie wróciła wraz z Shaoli do żywych, Kamelio zatraciłby się już w swoim autodestrukcyjnym szale i nie byłoby czego z niego zbierać... a może jeszcze o coś innego? Libeth nie zawsze była w stanie zgadnąć, co mógł mieć na myśli. Teraz, gdy znów się wycofał, zawstydzony otwartym wyrażaniem własnych emocji, wcale nie było inaczej.
- No proszę. Libeth, bohaterka.
Więcej niż dość... twierdził, chociaż nie wiedział, co tak naprawdę zrobiła. Z jakiegoś powodu była prawie pewna, że jeśli kiedykolwiek jakimś cudem się dowie, będzie na nią wściekły. Chociaż nie, będzie wściekły na siebie, znowu. Znajdzie sposób, żeby przenieść winę za wszystko na samego siebie i będzie się tym potem zadręczał przez cały kolejny rok, jak nie dłużej.
Odsunęła się od niego na odległość przedramion.
- Ale mówiłam poważnie. Powinieneś być tam z Shaoli, być dla niej. Obudziła się w obcym świecie, którego nie pamięta. I może nie pamięta też ciebie, ale jestem przekonana, że jeśli jej na to pozwolisz, pokocha cię z powrotem. To nie jest takie trudne, jak ci się wydaje - uśmiechnęła się lekko i szybko kontynuowała, zanim to prawie-wyznanie przyprawi elfa o zawał. - Ja... posiedzę tu jeszcze chwilę. Zjem do końca. Potrzebuję chwili spokoju, bez Zairy narzekającej mi nad uchem i Rash'putina machającego mi palcami przed oczami. Odpocznę i przyjdę do was, dobrze? Wiem, że minęło więcej czasu, niż zdawałam sobie sprawę, ale wszystko jest w porządku, Kamelio. Nie martw się o mnie.
Zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu i gestem głowy wskazała mu wyjście z pokoju. W oczach miała spokój, a kąciki ust uniesione w lekkim uśmiechu, więc jak mógłby jej nie uwierzyć? W rzeczywistości jednak chciała zostać w końcu sama. Miała jeszcze jedną osobę, z którą musiała się rozmówić, zanim wróci do swojej nowej codzienności. Potem, gdy będzie już miała to za sobą, będzie mogła wrócić do Shaoli, do Kamelio, zaplanować co powie ojcu, bratu i każdemu, kto będzie oczekiwał od niej wyjaśnień.
Ale najpierw... najpierw Rdza.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

297
POST BARDA
Czas miał dopiero pokazać, jak sprawy potoczą się między ich dwójką. Jeśli jednak wierzyć Kamelio i wszystko, co robił, robił po to, by Shaoli wreszcie do niego wróciła, to czy czas brudzenia dłoni nie dobiegł aby dla niego końca? Nie wiadomo było co prawda, ile z tego, co dotąd uczynił, pozostawi za sobą ślad lub zrodzi nowe konsekwencje, ale być może nie warto było zamartwiać się rzeczami, które wciąż się nie wydarzyły? Nie teraz, kiedy obydwoje powinni po prostu cieszyć się z powrotu do względnej normalności. Cieszyć się na nowo odzyskanym pod stopami gruntem, nieważne jak chwiejny by się nie wydawał w pewnych momentach.
Odchrząkując lekko, elf podrapał się zakłopotany po posiniaczonym policzku.
- Nie takie trudne, huh? - mruknął ledwie słyszalnie i odchrząknął raz jeszcze. - Postaram się. Nawet jeśli niczego nie pamięta... Jeśli jej osobowość nie zmieniła się wraz z brakiem wspomnień, jestem pewien, że będę wiedział, jak do niej dotrzeć - zgodził się miękko, wreszcie pozwalając spiętym ramionom zrelaksować się i odpocząć.
Przez krótki moment przyglądał się jej badawczo i z głębszym namysłem, by wreszcie wychylić się i bez zastanowienia sprzedać jej długi pocałunek. Miał znacznie bardziej suche usta, niż powinien. Może zacznie lepiej o siebie dbać, teraz kiedy odzyskał odrobinę spokoju ducha.
- W porządku. Wygonię ich do siebie, gdy tylko skończą pastwienie się nad Shao - obiecał, uśmiechając się szeroko. - Choć nie mogę obiecać, że nie wrócą ze swoimi mądrościami z samego rana. I z nowymi paskudztwami do wypicia. ... Nie siedź tu za długo.
Odstępując o krok, chwycił ją jeszcze za dłoń i lekko ścisnął. Zanim jednak opuścił pomieszczenie, podszedł do okrągłego stolika, na którym stał świecznik i chwycił za brzegi. Ostrożnie podniósł mebel i przestawił, by następnie móc skopać i zrolować nogą na bok i w cień leżący tam dywan.
- Jeśli tutaj uśniesz, będę musiał zanieść cię, jak księżniczkę z powrotem do łóżka. Tak tylko ostrzegam~ - rzucił przez ramię z cwanym uśmieszkiem i wreszcie opuścił pokój.
Libeth wreszcie została sama.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

298
POST POSTACI
Paria
No proszę, wyłapał! Libeth uśmiechnęła się zupełnie niewinnie, widząc jego zakłopotanie. Jakby absolutnie niczego nie miała na myśli i coś mu się przesłyszało. To wcale nie tak, że napisała dla niego już tyle miłosnych ballad, że musiała je trzymać w osobnej tubie. Z drugiej strony, czego się spodziewał? Znał ją już przecież dość dobrze.
Przyciągnięta i pocałowana, przypomniała sobie, jak bardzo za tym tęskniła i jak niezmiennie to na nią działało, niezależnie od okoliczności. Zapewne gdyby nie wszystko, co działo się wokół ich dwojga, szybko zmieniłaby zdanie na temat zostawania tu samą i nie pozwoliłaby elfowi tak po prostu się odsunąć. Ale pamięć o tym, że ktoś stale ją obserwował, nie dała się łatwo zepchnąć na drugi plan. Może więc dobrze się składało, że on musiał iść do odzyskanej siostry, a ona dostała chwilę samotności, jakiej od przebudzenia tak bardzo potrzebowała.
Choć musiała przyznać, że gdy zwinął dywan, o którym pamiętał, mimo że wspomniała go tylko jeden raz i to mówiąc o czymś innym, ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej. Jak mogła sądzić, że Kamelio mógłby jej cokolwiek zrobić? Skąd w jej głowie pojawiła się w ogóle tak absurdalna myśl? Kąciki jej ust uniosły się w psotnym uśmiechu.
- Do którego? To zastanowię się, czy opłaca mi się zasypiać z powrotem - spytała, wracając na fotel i zatapiając się w nim, z nogami podciągniętymi pod siebie. Wcześniej powiedziała, że będzie jeść, więc sięgnęła po talerz, na którym czekały wystygnięte już ziemniaczki, by oprzeć go sobie na kolanach.
- Przyjdę - obiecała jeszcze raz i nie zatrzymywała go już dłużej.

Gdy została sama, przez chwilę wpatrywała się w tańczące leniwie płomienie świec i cienie, jakie rzucały na ścianę. Przez chwilę miała ochotę zaczerpnąć własnej magii i sprawdzić, czy wciąż jest w stanie poruszyć swoim cieniem, ale uzdrowiciel kategorycznie zabronił jej czarowania, więc tylko patrzyła, starając się uporządkować sobie w głowie wydarzenia, jakie miały miejsce, gdy ona leżała nieprzytomna. Był środek nocy, więc nie mogła przejść się po Domu Śnienia i zorientować się, jak wygląda sytuacja... zresztą w swoim obecnym stanie chyba nawet nie powinna. Musiała najpierw, najlepiej z samego rana, doprowadzić się do porządku na tyle, by wyglądać na zdrową i pełną sił, a nie jak blady, rozczochrany duch, nawiedzający Dom.
Opuściła wzrok na posiłek, z którym jej żołądek chwilowo nie zamierzał współpracować i odstawiła go z powrotem na stolik.
- Jesteś ze mną cały czas? - spytała cicho. - Rdza? Czy na pewno odpowiada ci takie imię?
Czuła się jak idiotka, rozmawiając z pustym pomieszczeniem, gdy ten, do którego kierowała słowa, znajdował się w jej głowie.
- Miałam wybrać, czy chcę móc z tobą rozmawiać, czy nie. Więc chcę. Mów do mnie. Słyszysz moje myśli, czy tylko to, co mówię? - zacisnęła dłonie. - To wszystko... trochę inaczej wygląda, niż się spodziewałam. Ale jakoś się poukłada, wcześniej czy później. Dostaniesz trochę bardziej różnorodną dawkę emocji, niż zakładałam. Więcej, niż samo szczęście. Na nie... może trzeba będzie trochę poczekać.
Od przebudzenia te krótkie przebłyski spełnienia miała w objęciach elfa, ale coś czuła, że przez najbliższe dni nie będzie ich zbyt wiele. Przynajmniej dopóki to wszystko się nie wyjaśni. Westchnęła ciężko. Czy Rdza była w stanie pomóc jej ze znalezieniem Kamelii i Miry? Mało prawdopodobne, ale może wcześniej czy później będzie miała coś wartościowego do powiedzenia na ten temat. W innym przypadku Paria nie była pewna, co musiałaby zrobić, żeby nie być tu kompletnie bezużyteczną i problematyczną.
- Dziękuję ci. Za przywrócenie duszy Shaoli do jej ciała.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

299
POST BARDA
Kamelio nie odpowiedział, ale i tak uśmiechnął się w ten niewinny sposób, w jaki zwykł się uśmiechać, gdy nic niewinnego nie miał tak naprawdę na myśli. Był w tym na pewno dużo lepszy niż w jakichkolwiek wyznaniach.

Mimo spędzenia dziesięciu dni w stanie podobnym do snu, Paria czuła się bardziej zmęczona niż wypoczęta. Nadmiar niewskazanych emocji zaraz po przebudzeniu miał w tym zapewne swój własny udział. Jeśli był jakikolwiek plus tego stanu rzeczy, to zapewne taki, że teraz, gdy ten nadmiar nieco opadł, a w komnacie zaległa cisza przerywana jedynie jej własnym głosem, to samo zmęczenie zdołało wyciszyć umysł i ukoić wcześniejsze nerwy.
Przed długi czas, cisza była jedyną odpowiedzią Libeth. Przez długie sekundy, jedynym co dochodziło do jej uszu, to sporadyczne, ledwie wychwytywane syknięcia spalających się knotów. Gdy więc wreszcie usłyszała coś innego i nowego, nie od razu była tak naprawdę pewna, czy czasem sobie tego nie wyobraziła. Było to coś cichego, porównywalnego do szumu wiatru lub odległego pomruku morza, dobiegającego z głębi. Z głębi jej samej. Nie do końca z głębi jej umysły, nie do końca z głębi jej ciała. Po prostu gdzieś ze środka. Z odległych, odległych zakamarków jej osoby. Było w tym coś melancholijnego, choć ciężko było określić co dokładnie, ponieważ ten szum, czy też pomruk był zbyt słaby i zbyt niemrawy, żeby się w nim rozeznać. Po kilku próbach wreszcie mogła wyczuć delikatną sugestię. Nie było w tym słów. Jedynie przeczucie, któremu ponownie trochę zajęło, zanim ułożyło się w wyraźniejszą formę: "Sen". Senność pojawiła się nagle, ale nie w na tyle dużej dawce, żeby nie była w stanie jej zwalczyć. Wydawała się aluzją, na którą mogła przystać, lecz wcale nie musiała.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

300
POST POSTACI
Paria
Sen.
Czyż nie spała już wystarczająco długo? Westchnęła i początkowo nie zamierzała poddawać się sugestii. Miała nadzieję, że rozmowa nie będzie wymagała od niej ponownej utraty przytomności, nawet takiej, w której nie było nic zwyczajnego, jakiej każdy śmiertelnik doświadczał na co dzień. Owszem, była zmęczona, ale miała jeszcze tyle do zrobienia, tyle spraw do omówienia z Kamelio, chciała wrócić do Shaoli, może nawet zaśpiewać dla niej jeszcze tej nocy... mogła sobie żartować z elfem na temat zasypiania tutaj i dawania się przenieść na rękach do łóżka, ale w rzeczywistości wcale nie miała takich planów, niezależnie od uśmiechów, jakie ten jej posyłał.
Z drugiej strony... potrzebowała porozmawiać ze swoim lokatorem. Potrzebowała dowiedzieć się, na czym miała polegać ta dziwna relacja i ile z tej istoty, z którą dane jej było mówić w zaświatach, faktycznie przybyło tu razem z nią. Potrzebowała zorientować się, do czego była ona zdolna i czy będzie mieć jakikolwiek realny wpływ na jej codzienność. Nic nie stało na przeszkodzie, by poczekała z tym na moment, w którym sen przyjdzie naturalnie, gdy będzie leżała już w łóżku i nie będzie miała tysiąca innych planów. Ale obawiała się, że w obecnych warunkach taki moment mógł nigdy nie nadejść. Czy więc coś stało na przeszkodzie temu, by zdrzemnęła się chwilę i wykorzystała tę okazję do pozbycia się przynajmniej części swoich wątpliwości?
...Chyba nie.
- Pod warunkiem, że ten sen nie będzie kolejnym, który potrwa tydzień - podkreśliła, po czym osunęła się i obróciła w fotelu, opierając głowę o zagłówek. Po drugiej stronie pokoju stały łóżka, ale Libeth nie chciała się kłaść, by nie zapaść w sen zbyt głęboki. Tylko na moment, tylko krótka drzemka, skoro jej gość potrzebował tego, by móc się z nią porozumieć.
Obrazek

Wróć do „Stolica”