Dom Śnienia Kamelii

271
POST BARDA
Z całą pewnością nie tak każde z osobna wyobrażało sobie dalszy przebieg wydarzeń po przebudzeniu Shaoli. Nowa niepewność oraz obawa zagnieździły się w sercu Libeth, każąc wciąż i wciąż zastanawiać się, czy może mogła zrobić coś inaczej. Lepiej. Nieważne, jak dobrze zdawała sobie sprawę, jak wielkim cudem było w ogóle otrzymać od losu podobną szansę, nadal wydawało się to niewystarczające. A przecież wszystko powinno być lepsze, niż pozwolenie młodej elfce przepaść w odmętach obcego wymiaru, gdzieś na samej granicy istnienia. Utrata wspomnień nie powinna być nadmiernie wygórowaną ceną w zamian za odzyskanie wolności. Była ona tak naprawdę relatywnie niska. Nikt, ale to NIKT nie powinien jej mieć tego za złe. Zwłaszcza Kamelio. Gdyby jeszcze równie łatwo było uznać to za pewniaka.
- Oh! - wydała z siebie Shaoli, przypatrując się Parii z nowym blaskiem i zainteresowaniem w oczach. - Byłyśmy przyjaciółkami? Jesteśmy przyjaciółkami? - dopytywała się, z chwili na chwilę odzyskując większą kontrolę nad swoim głosem, który nie brzmiał już tak źle, jak na początku. Całe szczęście dziewczyna nie pozostawała kompletną niemową przez cały swój okres bycia nieobecną duchem. Czasami nuciła, czasami mamrotała bez ładu i bez składu. Zdarzało się ponoć, że i śmiała się do siebie. Jej ciało również nie było w tragicznej kondycji, tylko i wyłącznie dlatego, że na oślep przemieszczała się po swoim schronieniu, pilnowana na okrągło przez driadę, której częścią obowiązków było dopilnowanie, aby pozostawała maksymalnie zdrowa i sprawna.
Kamelio spojrzał jeszcze na Libeth, gdy ta chwyciła go za dłoń. Niełatwo było ocenić, zresztą nie po raz pierwszy, co dokładnie o całej sprawie myśli elf, ale rzeczywiście ciężko było oczekiwać, aby amnezja jedynej rodziny, wraz z mało pochlebnym komentarzem na temat jego aparycji, pozostały mu kompletnie obojętne.

Gdy obie kobiety zostały same, Shaoli aż nadto wyraźnie się rozluźniła. Nawet jeśli nie wzdrygiwała się pod wcześniejszym, minimalnym dotykiem ze strony Kamelio, wciąż miała dobry powód, aby nie czuć się też kompletnie swobodnie w obecności obcego jej (obecnie) mężczyzny.
Teraz gdy Paria miała lepszą okazję do przyjrzenia się młódce, naprawdę nie dało się powiedzieć, że ta dwójka nie jest ze sobą spokrewniona. Mieli podobne nosy, choć Shaoli był bardziej zadarty na czubku. Jej brwi były znacznie rzadsze i cieńsze, ale podobnie, jak u Kamelio, nie tworzyły łuku i były bardziej płaskie. Włosy Shaoli miały minimalnie jaśniejszy odcień brązu, czego nie dało się jeszcze powiedzieć przez słabe oświetlenie w pomieszczeniu, ale w dotyku zdawały się dokładnie tak samo miękkie i ciężkie. Jej górna warga była dużo pełniejsza, ale sam kształt ust pozostawał bardzo zbliżony. Największą różnicą była prawdopodobnie większa pucułowatość policzków i niżej położone uszy, które czubkami miast ku górze, skierowane były bardziej poziomo.
Elfka słuchała uważniej, spuszczając wzrok na swoje dłonie, którym zaczęła przyglądać się z uwagą.
- Czy to dlatego, że się bił? Siniaki powstają po... Po pobiciu... - mówiła powoli, marszcząc brwi i wyraźnie szukając odpowiednich słów oraz sformułowań. Prawdopodobnie nie tylko wspomnienia, ale część wiedzy, jaką wcześniej posiadała, może nawet umiejętności, przepadła lub została częściowo zamazana - Często się bije? - dłońmi nadal badała swoją twarz, stopniowo dochodząc do szyi oraz uszu. - Ty też jesteś bardzo ładna. Chociaż okropnie... - zamajtała w powietrzu palcami obu dłoni, koncentrując się najwyraźniej nad jakąś myślą. - Nie-... Nieu-... Nieu-czesana! - udało jej się dokończyć z ulgą i szerokim uśmiechem, nadal tak samo, nieco przerażająco wręcz szczera. Jej ciało może i dorosło, ale ile miała dokładnie lat, kiedy straciła kontakt z rzeczywistością? Brak wspomnień nie pomagał w wyczuciu taktu bądź jego braku.
- To co mi się właściwie stało? Ktoś mnie zaczarował? Przez przypadek? - spytała znowu, kręcąc jednocześnie głową na propozycję picia, a później także pytanie dotyczące jej własnego komfortu. - Czy to... Moja wina?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

272
POST POSTACI
Paria
- My... - zaczęła, ale zamilkła, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na to pytanie. Cholera, dlaczego Kamelio postanowił akurat teraz zostawić ją z Shaoli samą?! Jego ucieczka przed pokazywaniem po sobie jakichkolwiek emocji zirytowała teraz Parię dużo bardziej, niż zazwyczaj. Jeśli zamierzał płakać, jeśli był zły, cokolwiek by się nie działo, powinien siedzieć tutaj, razem z siostrą, razem z nią, skoro obudziły się, gdy nie było już na to praktycznie żadnej nadziei. Powinien trzymać je w swoich ramionach, a nie chować się za szukaniem dla nich kolacji. Już pal licho Libeth, ale młoda elfka powinna od niego usłyszeć coś więcej, coś, co sprawiłoby, że przestałaby się go tak bać. Rzuciła zdenerwowane spojrzenie w stronę drzwi i przeszło jej jeszcze przez myśl, że jak go znała, to stał teraz zaraz za nimi i usiłował się pozbierać w samotności ciemnego korytarza.
Idiota.
- Nie do końca - powiedziała wreszcie, dochodząc do wniosku, że nie powinna okłamywać Shaoli, nieważne jak wygodne by to było w obecnej chwili. - Nie znałam cię, zanim zapadłaś w sen. Ale od jakiegoś czasu dość często cię widywałam. Jestem przyjaciółką twojego brata, przyjaciółką Kamelio. Może... może trochę więcej, niż przyjaciółką.
Nadal nie wiedziała, jak powinna określać ich relację, a mówienie dziewczynie, że są kochankami, byłoby bardziej niż nie na miejscu. Ale tak, powinna to chyba wiedzieć, żeby rozumiała, dlaczego właściwie Libeth tu jest i czemu elf pokłada w niej zaufanie na tyle duże, by zostawić je tu same. Uśmiechnęła się.
- Nie, nie bije się często. Właściwie... szczerze mówiąc to nie wiem, co mu się stało. Nie zdążył mi powiedzieć. Ja też byłam pogrążona we śnie przez ostatnie kilka dni, bo... bo szukałam ciebie. I znalazłam, jak widzisz, przyprowadziłam z powrotem do ciała - oparła dłoń na przykrytym kocem kolanie Shaoli. - Wiem, że się go trochę boisz, ale naprawdę niepotrzebnie. Nie pamiętasz tego, ale Kamelio zawsze troszczył się o ciebie najbardziej na świecie. Opiekował się tobą od zawsze, odkąd byliście dziećmi. Dla ciebie postawiłby świat na głowie, gdyby tylko uznał, że tak trzeba. Wiesz, nawet mnie sprowadził tu nie dlatego, że mu się podobałam, a po to, żebym pomogła tobie - uśmiechnęła się szerzej. - Jest zabawny i troskliwy, i ma tysiąc pomysłów na sekundę. I jest bardzo zdolnym magiem. Nie... nie zwracaj uwagi na jego twarz, ani teraz, ani później, kiedy wygoją się siniaki i zostanie blizna, on też jej bardzo nie lubi. Zobaczysz, daj mu szansę, a na pewno go z powrotem... na pewno go polubisz.
Poczuła, jak sucho ma w gardle, więc podniosła się, by przejść po jeden z zrzuconych na podłogę kielichów. Uzupełniła go mlekiem i usiadła z powrotem na brzegu łóżka Shaoli, zanim się napiła. Miała szczerą nadzieję, że elfa jednak nie ma za drzwiami i z przyłożonym do nich uchem nie słucha tego, co Paria mówi. Przecież nawet głupiej ballady miłosnej nie mogła otwarcie dla niego napisać, bo zaraz by się zwinął w węzeł chodzącego dyskomfortu i niezręczności, z którego musiałaby go potem wyplątywać przez dwa tygodnie.
- Szlag - zaklęła pod nosem, przeczesując włosy palcami wolnej ręki. Mogła sobie wyobrażać, co miała na głowie po dziesięciu dniach leżenia w łóżku, zakładając, że znów ją wykąpali i mokre włosy wyschły tak, jak zażyczyła sobie tego poduszka.
Zastanawiała się, jak wyglądała sprawa z jej strony. Zakładała, że jej rodzina dowiedziała się już, co się stało, bo skoro obiecała ojcu, że wróci następnego dnia, a nie wróciła przez więcej, niż kolejny tydzień, musiał poruszyć niebo i ziemię, żeby ją znaleźć. Nie musiał tego robić, bo Libeth sama pokierowała brata do Domu Śnienia. Sprowadzili specjalistów, którzy mieli jej pomóc, zapewne spotkali też Kamelio, bo przecież pod nieobecność zarządzającej Domem śniącej to on był tu za wszystko odpowiedzialny, jeśli dobrze rozumiała system działania tej organizacji.
Bo przecież Kamelia zniknęła! Ciekawe, czy już ją odnaleźli. Tamtej nocy zbyt wiele się wydarzyło dla zdrowia psychicznego biednego elfa.
Tak czy inaczej, dobrze wiedziała, że czeka ją co najmniej godzinne kazanie od ojca. Miała tylko nadzieję, że nic więcej, że ojciec nie podejmie żadnych kroków, by skuteczniej przemówić jej do rozsądku. Miała też wielką nadzieję, że jej rodzina nie ma nic wspólnego ze stanem, w jakim była twarz Kamelio... i że nie wiedzą o relacji, jaka ich łączy.
Z zamyślenia wybudziło ją kolejne pytanie.
- Nie wiem dokładnie, Shaoli, przepraszam. Musisz spytać brata. Ale to na pewno nie twoja wina - odparła i dopiero po fakcie przypomniało się jej, że miała nie kłamać. Cóż, nie było to do końca kłamstwo, gdy nie znała właściwej odpowiedzi. - Co pamiętasz dokładnie? Mówiłaś, że ktoś kazał ci coś powtarzać. Pamiętasz co?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

273
POST BARDA
Na wieść o potencjalnym związku Parii i Kamelio, usta Shaoli ułożyło się w perfekcyjne "o" na dobre pięć sekund, zanim postanowiła je zakryć przy pomocy obu dłoni. Jakby tego było mało, jej brwi wystrzeliły na tyle wysoko, że gdyby jej włosy nie zostały wcześniej odgarnięte za uszy, zapewne totalnie by się pod nimi schowały. Reakcja dziewczyny była na tyle intensywna, że mogła zawstydzić nawet osobę równie niewstydliwą, co Libeth.
- Jesteście kochankami? - spytała konspiracyjnym szeptem, choć w pobliżu nie było przecież nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.
Starając się usiąść nieco wygodniej, ściągnęła z nóg przeszkadzające jej nakrycie, a następnie skrzyżowała swoje, zdecydowanie zbyt chude nogi. Wykonując tę czynność, poświęciła chwilę na niemalże krytyczne przyjrzenie się własnym kończynom, zanim ponownie je zakryła i na dobre wróciła do poświęcania swojej uwagi bardce. Oczami uciekła w bok tylko na moment, gdy wytknięta została jej obawa względem osoby, mającej być jej rzekomym bratem.
- Dziękuję, że mi pomogłaś. Że obydwoje mi pomogliście. Nie chciałam-... Nie próbowałam być okrutna. Przysięgam, że nie próbowałam! To dlatego, że... Nie wiem, jak powinnam się przy nim zachowywać - przyznała strapiona, gdy już skończyła układać sobie w głowie otrzymane informacje. - Nie rozpoznaję jego twarzy i... Powinien być mi być przecież bliski, skoro jesteśmy rodziną, prawda? Tyle że wcale tak nie jest.
Przygnębienie nie trwało długo. Widząc bowiem próby Parii z doprowadzeniem swoich, splątanych tu i tam, a odstających masowo jeszcze gdzie indziej włosów, zachichotała, po czym wyciągnęła ręce, aby nieco jej z tym pomóc.
- Hmm - zamruczała w niemal identycznej tonacji, jak to czasami robił Kamelio, rozpracowując wyjątkowo uparty kołtun. - Nie jestem pewna i... Trochę mnie to martwi. To było ważne. Bardzo ważne. Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem. Jestem pewna. Zapomniałam tak dużo ważnych rzeczy...
Tu ich konwersacja została przerwana ponownym otworzeniem drzwi, które poprzedziło stanowcze pukanie. Może to i lepiej - przynajmniej dla nieco przytłoczonej tym wszystkim, wciąż zmęczonej Libeth.
Do pokoju jako pierwszy nie wszedł znajomy elf. Była to Zaira! Ta sama zielarka oraz medyczka, która powitała ją niedługo po jej pierwszym zetknięciu się ze ścianami Domu Śnienia. Ponowne spotkanie było niemalże nostalgiczne. Tym razem nie była jednak sama. W ślad za nią do komnaty wszedł również starszy, ale dużo wyższy od Zairy mężczyzna z krótką, siwą brodą i z okularami na długim, zakrzywionym nieco nosie. Miał na sobie eleganckie, jasne szaty i gdyby tylko dodać mu odpowiedni kapelusz, wyglądałby niczym czarodziej wydarty z jednej z książek. Kamelio wszedł nieco po nich, ostrożnie niosąc przed sobą obciążoną naczyniami tackę. Wyglądało na to, że nie tylko po posiłek się udał.
- Dlaczego wiedziałam, że prędzej czy później tak to się skończy? - zaczęła Zaira tonem osoby, która jest nie tyle zła, co zwyczajnie zawiedziona. Klikając językiem z dezaprobatą i nie tyle wciskając, co praktycznie rzucając swoją laskę mężczyźnie za sobą, podeszła do łóżka, na którym siedziały obie kobiety. Starzec zrobił wielkie oczy, przyglądając się lasce przez dobre dwie sekundy z komicznym niedowierzanim, zanim nie wziął głębokiego wdechu i siląc się aż nadto wyraźnie na spokój, odłożył ją na róg pobliskiego stołu. - Wasza dwójka doprawdy jest siebie warta, Loliusz mi świadkiem! - sarknęła i na powitanie smagnęła Libeth po ramieniu jakimś dziwnym zielem, które trzymała w garści. Nie bolało, ale nadal sprawiło, że czuła się, niczym opierniczana za szlajanie się po nocy nastolatka. - Może następnym razem obydwoje urządzicie sobie schadzkę w zaświatach i oszczędzicie wszystkim nerwów? - zaproponowała absolutnie nieszczerze, spoglądając to na Parię, to przez ramię w stronę elfa, żeby wreszcie z uciemiężonym westchnieniem usiąść przy obu młódkach.
- Jeśli mi wolno - zaczął spokojnie wysoki mężczyzna, na którego zielarka również spojrzała, niczym na uciążliwe dziecko.
- Wolno, wolno - machnęła na niego tylko ręką i jak gdyby nigdy nic chwyciła jedną ręką nadgarstek Libeth, drugą nadgarstek kompletnie oniemiałej Shaoli. - A teraz wszyscy siedźcie przez chwilę cicho i nie przeszkadzajcie mi w pracy, jeśli łaska.
Robiący ponownie oburzoną minę starzec zaciął się ponownie na dobry moment, zanim Shaoli nie zachichotała.
- Przecież mówię, że ma być cisza - fuknęła na nią Zaira, ale tym razem zarówno jej pomarszczona twarz, jak i ton głosu, były mięciutkie, niczym ta przysłowiowa skóra noworodka.
- Panienki pozwolą- zwrócił się brodacz do nich obu, skłaniając lekko acz sztywno głowę, wychylając się ponad zielarką, aby ostrożnie nakierować twarz zdezorientowanej elfki na siebie. - Jeśli nie jest to zbytni problem, trzymaj proszę głowę nieruchomo i podążaj za moim palcem- kontynuował, wyciągając rzeczywiście palce wskazujący, który powoli przemieszczał z prawej strony do lewej.
Czyżby starły się ofiarami zmagań dwójki medyków? Stojący w tle Kamelio z całą pewnością posyłał Parii przepraszający uśmiech, więc całkiem możliwe, że nie tak to oryginalnie planował.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

274
POST POSTACI
Paria
Bezpośrednie pytanie zadane przez Shaoli, podczas gdy Paria starała się obejść temat subtelnie i nie wchodzić w takie konkrety, sprawiło, że zamarła na moment z półotwartymi ustami, a potem przygryzła nerwowo wargę, zerkając w stronę drzwi.
- Nie! To znaczy, nie "nie"... To nie o to mi... Trochę tak, ale...
Libeth nie umiała sformułować odpowiedzi, która byłaby właściwa. A co jeśli Kamelio w ogóle nie zamierzał jej tego mówić? Co jeśli to były tematy, których nie powinna z nią poruszać? Bogowie, dlaczego go tutaj nie było! Powinien siedzieć z nimi i nie dopuścić do tego, żeby ona musiała omawiać te tematy z Shaoli sama! Z drugiej strony, skoro dziewczyna, jak widać, od razu obdarzyła ją pewnym zaufaniem, to może wiedząc, że łączy ją coś z mężczyzną, którego się obawiała, będzie miała większą łatwość odbudowania relacji z bratem, jakiego nie pamiętała?
- Jesteśmy sobie bliscy - podsumowała w końcu cicho, mając szczerą nadzieję, że elfka nie będzie wnikać w to, jak bardzo. Trudno, najwyżej będzie potem przepraszać Kamelio i jakoś się mu z tego tłumaczyć. Zepchnęła chwilową panikę na dno umysłu i skupiła się na Shaoli, próbującej rozplątać jej włosy.
- Na pewno nie musisz czuć się zobowiązana do tego, żeby coś udawać. On z pewnością rozumie, jakie to dla ciebie trudne. Nie będzie zły, jeśli będziesz potrzebowała czasu. Ale daj mu szansę. Nawet jeśli trochę potrwa, zanim sobie wszystko przypomnisz, to na pewno go polubisz, nieważne, czy będziesz pamiętała, że jest twoim bratem, czy nie - uśmiechnęła się. - Może rano zabierze cię do ogrodu. Może nas obie, pójdziemy razem. Tu jest bardzo piękny ogród, ja go uwielbiam. Trochę słońca też dobrze ci zrobi.
Zamilkła na moment, opierając kielich o kolano. Wciąż czuła się przytłoczona wszystkim, co się wydarzyło. Została wrzucona na głęboką wodę z Shaoli, a wciąż miała w głowie rozmowę z istotą z innego wymiaru, z zaświatów, czy gdzie też ona była. Wciąż na skraju świadomości miała myśl, że Rdza jest ciągle z nią. Chciałaby zostać sama, chciałaby móc z nią porozmawiać, sprawdzić, czy to w ogóle jest możliwe, ale z jakiegoś powodu podejrzewała, że bardzo długo jeszcze nie będzie miała okazji pobyć sam na sam ze swoim nowym, lisim towarzyszem. Żałowała, że nie może o tym powiedzieć Kamelio. On pomógłby jej wyciągnąć z tego jakieś sensowne wnioski, może nawet wiedziałby, z czym ma do czynienia i na co się tak naprawdę zgodziła. Z jego pomocą łatwiej byłoby poukładać sobie pewne rzeczy w głowie. Ale to nie wchodziło w grę, omówienie tego z elfem nie wchodziło w grę. Komu innemu mogłaby o tym powiedzieć? Kamelii, prawdopodobnie, ale ona zniknęła. I... to by było na tyle. Wyglądało więc na to, że została z tym sama.
Z zamyślenia wybudziły ją kolejne słowa Shaoli. Uniosła na nią wzrok.
- Mówiłaś, że pamiętasz głos. Chcesz, żebym ci zaśpiewała? - zaproponowała. - Może jak usłyszysz znajomą melodię, przynajmniej część wspomnień wskoczy na swoje miejsce.
Obróciła się w jej stronę, ale zanim zdążyła wydobyć z siebie choćby dźwięk, do środka wparowało całe to towarzystwo i zrobiło się nowe zamieszanie. Obecność Zairy budziła w niej ciepłe wspomnienia, ale to w stronę Kamelio rzuciła pierwsze spojrzenie. Uśmiechał się do niej przepraszająco, zapewne w kontekście dwójki medyków, którzy dopadli do nich i zaczęli konkurować o to, kto lepiej oceni stan przebudzonych, ale to nie znaczyło, że nie był na nią zły. A może dopiero będzie, kiedy dowie się, co Libeth powiedziała jego siostrze. Ugh. Dlaczego zostawił je tu same?
- Wolałabym nie - odpowiedziała słabo na propozycję Zairy. Już wystarczy jej wycieczek po zaświatach, na bardzo, bardzo długi czas. Poddała się badaniom, bardziej skupiając się na tym, jak ocenią stan Shaoli, niż na swoim własnym.
- Nic mi nie jest, Zaira, naprawdę - obiecała, choć właściwie nie była pewna, czy to prawda. Ale nie czuła żadnego dyskomfortu fizycznego. To psychicznie musiała się pozbierać po tym, co przeszła. Wyciągnęła nadgarstek z jej ręki... choć dopiero po chwili, która wydawała się wystarczająco długa, by nie dostała od medyczki reprymendy. Zerknęła na starszego mężczyznę. Czy to był jeden z lekarzy załatwionych przez jej rodzinę? Czy zwyczajnie uzdrowiciel, współpracujący z Domem Śnienia, ale taki, którego jeszcze nie było dane jej spotkać?
- Powinniście się zająć nią. Ja mogę... - chciała zasugerować, że zostawi ich samych, pójdzie się doprowadzić do porządku na własną rękę, ale zanim to zrobiła, doszła do wniosku, że elfka może potrzebować jej obecności, skoro w jakimś stopniu jej zaufała. Paria była tym, kogo jako pierwszego zobaczyła po przebudzeniu i to z nią teraz rozmawiała. Wrzucenie jej pomiędzy medyków i inne osoby, których mogła się obawiać, nie sprawi, że poczuje się lepiej. Bardka westchnęła więc tylko i odsunęła się na odległy brzeg łóżka, robiąc miejsce starszej dwójce. I tak był środek nocy, dokąd miałaby iść? - Mi nic nie jest.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

275
POST BARDA
Nieświadoma tego, jak niecodziennym było dla Libeth potykanie się o własne słowa, młoda elfka wpatrywała się w nią niestrudzenie, niewinnie, a jednocześnie podejrzanie łobuzersko - co nie powinno wcale aż tak dziwić, zważywszy na to, czyją siostrą była. Kokosząc się w pościeli nadto entuzjastycznie, wydawała się wyczekiwać dalszych informacji z zapartym tchem. Zupełnie niczym dziecko wyczekujące puenty w opowiadanej mu bajce. Nie doczekawszy jej, okazała się dostatecznie bezwstydna, aby w pokazie swojego zawodu wydąć usta i nadać lekko policzki. Ogród całe szczęście wydawał się dostatecznie interesującym obiektem.
- Mają tu ogród? Własny ogród? Taki z kwiatami i drzewami? - zaczęła się dopytywać, nagle na nowo zaaferowana. Jej przeskoki między dziecięcą radością i niemal dojrzale brzmiącą w pewnych miejscach powagą, mogły wydawać się dziwne, ale z drugiej strony, ile powinno oczekiwać się po osobie, która w młodym wieku zatraciła się w nieskończonym śnie, a wcześniej dorastała najpewniej w otoczeniu dorosłych? Podobnie przeskoki robiła w doborze słów. Tworzyło to pewien dysonans poznawczy.
Kończąc rozplątywać te z kosmyków Parii, do których miała łatwy dostęp, Shaoli cofnęła dłonie i umieściła je na swoich udach. Coś w wyrazie twarzy bardki musiało jednak oddawać emocje, jakie targały nią przez cały ten czas od środka, ponieważ elfka ponownie przybrała strapioną minę.
- Nie musisz robić niczego, czego nie chcesz, wiesz? - odpowiedziała ze znacznie bardziej nieśmiałym uśmiechem. - Dam sobie radę, nawet jeśli niczego nie pamiętam! - dodała pewniej, unosząc i prężąc ręce w takim samym geście, w jakim młodzi mężczyźni, a jeszcze częściej młodzi chłopcy, usiłują pokazać swoją męskość i siłę. W przypadku chudych przeszczepów, czy, jak chciałoby się je nazwać, ramion, wyglądało to oczywiście wyłącznie niedorzecznie i komicznie.
Nowi goście szybko znaleźli się w swoim żywiole, skutecznie uniemożliwiając obu kobietom gadanin o błahostkach. Jak można się spodziewać, Zairy nie przekonało żadne z zapewnień Parii, a jedynie zachęciło do karnego uszczypnięcia jej w ramię, gdy już sprawdziła ich puls.
- Ależ oczywiście, że nie! - odpowiedziała zielarka, uśmiechając się zbyt szeroko, żeby można było to uznać za dobry znak. Zwłaszcza w zestawieniu z jej ciemnymi, wiercącymi dziurę oczkami. - Spędzenie kilku dni w stanie kompletnego oderwania od rzeczywistości, to przecież nic wielkiego! - kontynuowała, pozwalając, aby sarkazm zalał pomieszczenie po brzegi. Nawet Kamelio nerwowo przestąpił w tle z nogi na nogę. - A teraz podnieś się moja droga i pozwól temu, szczodrze opłaconemu przez twojego szanownego ojca "specjaliście" - ostatnie słowo wypowiedziała z maksymalną ilością uszczypliwości. - Obejrzeć i sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Rozumiem, że w twoim przypadku nie pojawiły się żadne... Dodatkowe problemy? - spytała już delikatniej, ręką odganiając pana "specjalistę" od Shaoli, od której odsunął się z niebywale wyrafinowanym prychnięciem. Huh. Kto by pomyślał, że tego typu odgłosy mogą brzmieć wyrafinowanie!
|Wyglądało na to, że Kamelio zdążył poinformować starą zielarkę o problemie, z jakim obudziła się jego siostra.
- Dzie-Dzień dobry! - przywitała się nagle czerwona na policzkach Shaoli, jakby dopiero co przypomniała sobie o istnieniu dobrych manier. W swoim własnym mniemaniu spotykała wszakże Zairę po raz pierwszy, podobnie jak i innych. Przynajmniej nie wydawała się przestraszona nagłym pojawieniem się w pomieszczeniu większej ilości osób i nie protestowała, gdy dwójka medyków dotykała jej tu, tam i owam.
- Wieczór, kochanie, wieczór - poprawiła ją Zaira, obracając delikatnie chudy nadgarstek elfki z takim samym, krytycznym spojrzeniem, jakim ona sama traktowała wcześniej swoje nogi. - Choć istotnie, z całą pewnością jest do naprawdę dobra noc i dobry początek kolejnego dnia - dodała łagodniej, porzucając swój wcześniejszy, kąśliwy ton. Kościstymi palcami zaczęła sprawdzać okolice szyi elfki oraz jej odruchy, zadając podstawowe pytania o samopoczucie. - Możesz mi mówić Zaira. Zakładam, że tego nie pamiętasz, ale już wcześniej trafiałaś pod moje stare dłonie, koślawe dłonie. Odchyl nieco głowę. Przód, tył. Powoli. Głowa nie wydaje się ciężka?
Podczas gdy Zaira skupiła się na Shaoli, brodaty medyk skłonił się jeszcze raz samej Libeth. Tym razem porządniej i dostojniej. Ten mężczyzna z całą pewnością nie obsługiwał na co dzień pospólstwa.
- Panienka wybaczy, że tak późno się przedstawiam. Horacy Rash'putin. Mag, zielarz i medyk, do panienki usług - przedstawił się, ignorując kolejne, prześmiewcze prychnięcie ze strony Zairy. - Polecono mi sprawować pieczę nad panienki zdrowiem, dopóki nie dojdzie panienka do siebie. Czy jest panienka stanąć o własnych siłach? Nie będziemy zmuszać się do niczego, co wykracza poza panienki komfort i obecne siły.
- Oh, litości - jęknęła Zaira, wywracając oczami.
Kamelio tymczasem podszedł nieco bliżej i stojąc nieco za starcem, wydawał się koszmarnie rozdarty pomiędzy chęcią zrobienia kroku w stronę Libeth, a zrobienia kroku w stronę siostry. Jakby do końca nie wiedział, gdzie wypada mu się obecnie znaleźć i czy w ogóle wypada.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

276
POST POSTACI
Paria
Z ulgą przyjęła zmianę tematu. Nastoletnia siostra Kamelio to nie był ktoś, z kim Paria chętnie omawiałaby tę intymną część ich relacji. Zresztą właściwie nie omawiała jej z nikim, choć przecież nie ukrywali się ze swoim związkiem jakoś szczególnie przed pracownikami Domu Śnienia. Bezpośredniość Shaoli była sporym zaskoczeniem, ale teraz już Parii minęło pierwsze zdziwienie i była pewna, że gdy temat wypłynie ponownie, ona nie zachowa się jak przyłapana na czymś niewłaściwym młódka.
Skinęła głową.
- Jest cudowny. Spędzam tam mnóstwo czasu. Jest taka ławeczka, na której lubię ćwiczyć na lutni. Pokażę ci, jeśli będziesz chciała. Rano ocieniają ją kwitnące drzewa.
Póki co widziała, że odwracanie uwagi dziewczyny od tych trudnych myśli sprawdza się całkiem nieźle, gdy opowiadała jej o ciekawostkach, które samej Libeth pozwoliły wytrzymać zamknięcie w Domu Śnienia za pierwszym razem. Była prawie pewna, że elfka się tu bez problemu odnajdzie, bo już teraz zauważała w niej tyle podobieństw do brata, że zdziwiłaby się, gdyby w miejscu będącym jego domem dziewczyna czuła się źle.

- Później - obiecała jej, gdy dwójka medyków zaczęła miotać się pomiędzy nimi i sprawdzać ich ciała, jakby były dawno nieużywanymi powozami. Tu nadgarstek, tu oczy, potem szyja, a może coś zardzewiało, a może trzeba naoliwić? Ta myśl przywołała nieznaczny uśmiech rozbawienia na jej twarz. Wcale nie podobało się jej to, że ich rozmowa została przerwana w ten właśnie sposób. Miała nadzieję, że Kamelio przyjdzie tu jednak sam, ale doskonale rozumiała, dlaczego przyprowadził lekarzy. Ona zapewne na jego miejscu zrobiłaby to samo. Miał zaufanie do Zairy i na pewno chciał wiedzieć, w jakim stanie zdrowotnym jest jego śpiąca przez ostatnie siedem lat siostra. Ignorując sarkastyczne odzywki zielarki, Libeth przeniosła wzrok na elfa, żałując, że nie posiadła magicznej umiejętności wyczytywania cudzych emocji. Był bardzo wycofany, choć czy kogokolwiek to dziwiło? Shaoli nie pamiętała go, a on wyglądał teraz tak, jak wyglądał, nie wiedział więc, na ile może sobie pozwolić bez przyprawiania dziewczyny o dyskomfort. Libeth bardzo chciała mu pomóc, ale nie miała jak. Nie, kiedy obskakiwana była ze wszystkich stron przez medyków.
- Och - skomentowała tylko krótko, gdy potwierdziły się jej przypuszczenia i starszy mężczyzna okazał się być opłacony przez jej ojca. Uniosła na niego roztargnione spojrzenie. - Nie. Naprawdę, nic mi nie jest. Może tylko jestem trochę głodna.
Wcale nie była jakoś bardziej, niż zwykle, ale jak już miała podzielić się jakimś dyskomfortem, to równie dobrze mogła tym. Bo co innego miała powiedzieć? Ogólnie czuję się dobrze, ale zawiązałam pakt z demonem, żeby przywrócić Shaoli do życia i właściwie nie wiem, co dalej powinnam z tym zrobić, więc trochę mnie mdli z nerwów? Odstawiła kielich na stolik przy łóżku i wstała, by udowodnić Horacemu, że nie padnie zaraz jak długa z wysiłku, jaki się z tym wiązał. Nie chciała robić tego wszystkiego, nie chciała teraz żadnego badania, chciała porozmawiać z Kamelio, albo z Rdzą. Wyglądało na to, że niestety będzie ją też czekać poważna rozmowa z ojcem. Coś zakłuło ją w klatce piersiowej na samą myśl.
- Czuję się bardzo komfortowo i jestem w pełni swoich sił - odpowiedziała mężczyźnie, choć wolałaby usiąść i na spokojnie dojść do siebie, bez całego tego zamieszania. Zjeść, potem ubrać się, bo przecież jakieś jej rzeczy na pewno gdzieś na dole u Kamelio były, poczekać aż rodzeństwo przynajmniej częściowo nadrobi zaległości, a później dopiero mierzyć się z całą resztą problemów.
Znów spojrzała na elfa i skinęła głową w stronę jego siostry, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.
- Nic mi nie jest - powtórzyła, tym razem powoli i z naciskiem. - Idź do Shaoli.
Ta młoda elfka była całym jego życiem na długo przed tym, jak poznał Parię, więc jak mogła oczekiwać teraz od niego, że skupi się na niej? To bardka tutaj była piątym kołem u wozu, jeśli już. Choć, prawdę mówiąc, wcale się nim nie czuła, wiedząc, że jej obecność dobrze wpływa na Shaoli.
- Czy... ktoś z mojej rodziny tutaj jest? - spytała Horacego, posłusznie reagując na wszystkie jego polecenia i pozwalając się zbadać, mimo, że wybitnie nie miała na to ochoty. - Czy ojciec tu jest? Bardzo jest na mnie wściekły? Mam nadzieję, że nie narobił tu zbyt dużego... zamieszania - poza zatrudnieniem konkurencyjnego medyka. Rzuciła Zairze przepraszające spojrzenie. - Może lepiej było, kiedy nie wiedzieli o Domu Śnienia, ale uznałam, że mogę im powiedzieć. Zresztą to była tak świeża sprawa, nie zdążyłam jeszcze podzielić się niczym konkretnym, tylko mój brat wiedział o tym, że spędzam tu dużo czasu. Powiedziałam mu o tym wczor... no, na tym bankiecie, a potem wszystko się posypało. Jeśli sprawili jakieś problemy, przepraszam. Porozmawiam z nimi. Nie powinnam była... ugh, narobili wam pewnie więcej smrodu, niż to warte. Nic mi nie jest, panie Horacy.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

277
POST BARDA
Medyk, czy też mag-znachor, praktycznie od razu, gdy tylko się podniosła i nieco zbliżyła, wyciągnął w jej stronę obie ręce - dwa palce prawej przytykając do jej skroni, kolejne dwa drugiej przyciskając opuszkami z lekkim naciskiem w dołek zaraz nad połączeniem mostka.
- ค้นหาและชี้ - wyszeptał pod długim, lekko haczykowatym nosem w obcym jej języku, który z racji niedawnej interakcji, miał prawo wywołać u Parii dreszcze. Wraz ze słowem, skóra w obu punktach dotyku wyraźnie zaczęła mrowić.
- Panno von Darher - starszy mężczyzna zwrócił się do niej co prawda grzecznie i z szacunkiem, ale w jego głosie kryła się nuta irytacji, przywodząca na myśl mentora zmęczonego mizernymi próbami wyłgania się przez swojego podopiecznego. - Proszę nie umniejszać mojej inteligencji. Cokolwiek się wam przydarzyło, wyjałowiło wasze ciała z esencji magicznej na prawie dwa dni do stopnia, który realnie zagrażał waszym życiom.
Kamelio zmarszczył brwi i zacisnął usta w cienką linię w dokładnie tym samym momencie, w którym zagadkowe uczucie przypominające oblewającą ją wodę rozlało się od skroni po skórze jej głowie i twarzy. Chwilę później brwi marszczył już stary mag, a nowa, bliźniacza fala rozlała się od obojczyków po całej klatce piersiowej.
- Kondycja panienki jest... Faktycznie lepsza, niż należałoby przypuszczać - wymruczał znowu mag z wyraźnym zmieszaniem i niedowierzaniem. - Mimo wszystko zalecam nieprzemęczanie się przez następnych kilka dni i regularne spożywanie mikstur, do której dodam odpowiednie instrukcje. Żadnej magii w tym czasie. Żadnego brania udziału w rytuałach, grupowych inkantacjach, czy cokolwiek wyprawiane jest w murach tego przybytku.
Paria była niemal pewna, że usłyszała gdzieś z głębi swojej własnej głowy prychnięcie. W jego ślad poszło również prychnięcie ze strony Zairy, choć ta tym razem nie raczyła nawet spojrzeć w jego kierunku, woląc zając się elfką, której uwagę również starała się skupić przede wszystkim na sobie i swoim własnym wywiadzie.
Wyłapujący tymczasem jej gest Kamelio, zrobił na sekundę lub dwie wielkie oczy, zanim jego ramiona odrobię opadły, a on sam wypuścił z ust bezdźwięczny oddech prawdopodobnej ulgi. Jego spojrzenie uśmiechnęło się szerzej niż usta wbrew wciąż niezręcznym ruchom, jakie wykonał, aby zbliżyć się i stanąć bliżej siostry.
Wycofując ręce, Horacy uniósł pojedynczy palec przed twarz Libeth, każąc jej tak jak wcześniej Shaoli, podążać oczyma za jego ruchami. Przesuwał palec raz wolniej, raz szybciej od prawej do lewej.
- Twój ojciec będzie tutaj z samego rana - odpowiedziała zamiast niego Kamelio. - Przebywał tutaj przez ostatnie dwa dni. Twój brat również przybył cię odwiedzić. Nie musisz się martwić ani niczym przejmować. Nie jest na ciebie wściekły.
- Co nie znaczy, że nie był wściekły - wtrąciła Zaira, podnosząc się ze swojego miejsca, aby podejść do stołu i zacząć przyrządzać coś ze swoich ziół i nowego, doniesionego przez Kamelio dzbanka.
- Ojciec panienki był przede wszystkim słusznie przejęty sytuacją, w jaką została panienka wplątana - podpowiedział od siebie Horacy, odstępując na krok i poprawiając okulary, które zsunęły się w stronę czubka nosa. - Jeśli chce panienka uniknąć pogorszenia tego stanu, proszę zastosować się do moich poleceń. Dzisiaj coś lekkiego na żołądek i porcja porządnego, normalnego snu. Od jutra odpowiednie zioła, mikstury i, miejmy nadzieję, będzie panienka miała dość sił, żeby wrócić do domu.
Shaoli siedziała cicho ze złożonymi na udach dłońmi, przyglądając się z ukosa to bratu, to brodatemu magowi.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

278
POST POSTACI
Pariia
Słowo w obcym dla Parii języku sprawiło, że bardka nagle zamilkła i nie odzywała się przez dłuższą chwilę, nawiedzona nagle przez wspomnienia ze świata innego, niż ten. Wspomnienia dość traumatyczne, jak się teraz okazywało. Ciarki, które przeszły wzdłuż jej kręgosłupa, nie miały nic wspólnego z zaklęciem Horacego, a wywołane były przez obraz pochylającej się nad nią istoty z ptasią głową. Przełknęła ślinę nerwowo i zmusiła się do powrotu do oddychania. Nie była już tam, nie była w miejscu, w którym nic nie zależało od niej, pozbawiona własnego ciała i spanikowana. Wróciłam. Jeden wdech, drugi. Przeniosła spojrzenie na Kamelio, a jego widok pomógł jej przerwać tę nagle ogarniającą ją panikę. Wróciłam.
Oczywiście, gdy usłyszała o braku energii magicznej, miała ochotę natychmiast sprawdzić, czy ta wróciła. Jej dłoń nawet zaczęła poruszać się w geście, który zazwyczaj przywoływał cienie, ale przerwała w połowie, dobrze wiedząc, że dostanie wtedy wykład o nieodpowiedzialności nie tylko od medyka, ale i od Kamelio, a pewnie Zaira też nie domieszkałaby dorzucić kilku dosadnych słów od siebie.
- Dobrze - zgodziła się cicho. Była w stanie się przed tym powstrzymać, prawda? Nie to, żeby jej czary były teraz dla kogokolwiek przydatne i miała potrzebować ich w najbliższych dniach. Ale to prychnięcie, które dotarło do niej gdzieś z jej głowy? Czy to Rdza? Ptasiogłowy nie wydawał się kimś, kto odczuwałby rozbawienie. Czy w takim razie jego część, ta, jaką posłał do świata śmiertelników wraz z Parią, była też bardziej... zwyczajna, w swoim sposobie bycia? Libeth chciała z nią porozmawiać. Musiała z nią porozmawiać. Trzeba było dowiedzieć się, na czym to ich współistnienie miało teraz polegać.
- Nie zostałam w nic wplątana - zaprotestowała, podążając wzrokiem za wyprostowanym palcem Horacego. - Wplątałam się sama, jak już. Nie wiem, kto tu kogo oskarża, ale cokolwiek wydarzyło się tutaj te dziesięć dni temu, to nie była wina Domu Śnienia i jego... pracowników.
Zerknęła znów w stronę elfa. Czy za to, jak wyglądał, odpowiadał jej ojciec? Nie, on nie posunąłby się do czegoś takiego.
- Co to było, Kamelio? Zostaliśmy zaatakowani. Coś podkradło się pod ogród i zaatakowało, Efema wyczuwała to pomiędzy drzewami. Czy to był jakiś wrogi mag? Znaleźliście go?
Nie potrafiła skupić się na badaniu, bo jej zdaniem nie miało ono obecnie najmniejszego sensu. Były inne, palące kwestie, które musiała omówić i nie były to kwestie, które dotyczyły Rash'putina, albo Zairy. Ani, chwilowo, także Shaoli.
- I co z Kamelią? Nie odnaleźliście jej, prawda? Zniknęła tak samo, jak Mira?
Powrót do domu. Przewróciła oczami. Akurat tam się nie wybierała, choć podejrzewała, że po tym zniknięciu i utracie przytomności na dziesięć dni nie będzie miała wyjścia, żeby jakoś uspokoić ojca. Wyjątkowo obawiała się spotkania z nim; nie miała pojęcia, czego zdołał się tu dowiedzieć i jakie z tego powyciągał w międzyczasie wnioski. Bała się, że w końcu ugnie się pod argumentami żony i zacznie nalegać, żeby Libeth ogarnęła się życiowo, zamiast pakować się w coraz to większe problemy. Niepotrzebnie pojawiła się na tym nieszczęsnym bankiecie. Gdyby tak, jak wcześniej, żyła swoim życiem, z daleka od rodzinnych okoliczności i organizowanych przez nich rozrywek, nie miałaby teraz tego problemu.
- Chciałabym pójść do łaźni - powiedziała. Może nikt nie uprze się, by udać się tam razem z nią.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

279
POST BARDA
Rash'putin nie wyglądał, jakby zamierzał się z nią sprzeczać, co też nie znaczyło, że uwierzył w jej zapewnienia. Wręcz przeciwnie. Jego postawa oraz wyraz twarzy aż nadto wyraźnie ziały tutaj sceptycyzmem. Co innego Kamelio, przyglądający się jej z przeszytą zamyśleniem wdzięcznością, dopóki nie zwróciła się do niego wprost, poruszając zgoła inne, poważniejsze kwestie. Nie tylko on, ale również Zaira gwałtownie spochmurniała.
Odpychając na bok mamroczącego o problematycznych i niewspółpracujących pacjentach Horacego, Zaira wcisnęła Libeth w dłonie kubek pełen czegoś gęstszego niż woda, ostro przy tym pachnącego obcymi jej nosowi ziołami.
- Co powiecie na to, żeby porozmawiać o tym na osobności? - zaproponowała sucho, drugi z kubków podając znacznie delikatniej dziko popatrującej już po wszystkich i nadstawiającej uszy Shaoli. - Rubinowy pokój jest dzisiaj przytulnie wolny - dodała z naciskiem i kopnęła czubkiem buta w kostkę wciąż wahającego się Kamelio, który syknął przy niedelikatnym kontakcie. - Szanowny Pan Mag - kontynuowała, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Obiecał sprawdzić stan twojej siostry w każdym, najdrobniejszym szczególe. Przypilnuje, żeby tak się właśnie stało. Nie potrzeba nam do tego towarzystwa dodatkowej dwójki nieumiejącej usiedzieć na tyłkach panikarzy.
Elf zmarszczył nos i wykonał niepewny gest w stronę Shaoli, która odchyliła głowę, by po raz pierwszy od długiego czasu spojrzeć wprost na niego.
- Nic mi nie będzie - zapewniła zaskakująco mocnym i zdecydowanym tonem, na moment krzyżując chude ręce na klatce piersiowej śladem zielarki, zanim z niepewnym uśmiechem wykonała w jego stronę krótki gest dłonią, skłaniający go do ostrożnego nachylenia się w jej stronę. Cokolwiek miała mu do przekazania, zrobiła to szeptem i na ucho, przyprawiając go w końcowej fazie o spory wytrzeszcz i szybko przekształcone w kaszel parsknięcie.
- To bardzo... Wyrozumiałe z twojej strony - mruknął, pozwalając sobie na nieśmiałe zmierzwienie jej włosów, po którym obydwoje przybrali bardzo zmieszane wyrazy twarzy. Z tą różnicą, że nowa doza ciepła pozostała już trwale wypalona w twarzy starszego z nich, gdy wyprostował się i spojrzał na Libeth.
Na wypadek, gdyby Shaoli nie była dostatecznie przekonująca, Zaira ponowiła kopniaka. Elf jęknął z teatralną żałością, wycofując się chyłkiem.
- Zrozumiałem za pierwszym razem! - zakwilił tragicznie, podchodząc do Parii, aby zaoferować jej swoją dłoń.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

280
POST POSTACI
Paria
Opuściła wzrok na otrzymane zioła i przez chwilę stała tak, wahając się pomiędzy odstawieniem ich na stół i wyjściem, a posłusznym ich wypiciem. Miała wrażenie, że nikt jej nie słuchał. Że mówiła jak do ściany. Równie dobrze mogłaby tu stanąć na rękach i zrobić szpagat w powietrzu, a oni i tak kazaliby jej pić ziółka i wypoczywać. Kiedy jednak uniosła wzrok na Kamelio, jej frustracja odrobinę minęła. Ciepło w jego spojrzeniu upewniało ją w tym, że na cokolwiek się zgodziła podczas spotkania z istotą z innego wymiaru, to było warto. Słabość, jaką Libeth miała do elfa, chyba nie pozwalała jej patrzeć na niektóre rzeczy obiektywnie, ale cóż. Nie mogła teraz odwołać swoich decyzji.
- Muszę najpierw... - zaczęła, spoglądając w stronę swojego łóżka, ale w nogach nie stała tu jej skrzynia, tak, jak stała poprzednim razem. Nie mogła się przebrać, doprowadzić do stanu, w którym faktycznie wyglądałaby tak, jak się czuła, a nie jak blady, nieuczesany duch, nawiedzający Dom Śnienia nocą. Nie chciała, żeby rodzina zobaczyła ją w takim stanie i gdyby się uparła, pewnie Kamelio zszedłby z nią do swojego pokoju, albo przyniósł jej stamtąd jakieś ubrania, jakich trzymała tam kilka sztuk na te okazje, gdy spontanicznie zostawała na noc. Ale przypomniało się jej, że był środek nocy, jej rodziny tu nie było, a pracownicy Domu Śnienia w gorszym już widzieli ją stanie. Chyba. Prawdę mówiąc nie miała pojęcia, jak prezentuje się teraz.
- ...W porządku - westchnęła, rezygnując zarówno z planów pomówienia w łaźni z Rdzą, jak i przebierania się w swoje rzeczy. Wątpliwości, które proponowała rozwiać Zaira, też były dla Parii nadzwyczaj istotne. Musiała wiedzieć, co się wtedy wydarzyło i co generalnie działo się tu, gdy ona spała. - Naprawdę powinnam przestać tracić przytomność na tyle dni.
Uśmiechnęła się do Shaoli, choć coś w jej klatce piersiowej załopotało panicznie, gdy dziewczyna postanowiła porozumieć się z bratem szeptem. Czy wspominała o czymś, o czym rozmawiały wcześniej? Czymś, co powiedziała Libeth? Kamelio nie wyglądał, jakby zamierzał uciec teraz przed nią w panice, albo opieprzyć ją za mówienie o rzeczach, o których mówić nie powinna, więc chyba nie było tak źle. Sam ten gest dziewczyny, razem z elfem targającym później włosy siostrzyczki, prawie rozpuścił jej serce. Może i Shaoli niczego nie pamiętała, ale Paria miała szczerą nadzieję, że wcześniej czy później sobie przypomni. Może gdy bardka będzie mogła dla niej zaśpiewać. Jednego była pewna - tak jak ona potrzebowała czasu sam na sam z Rdzą, tak rodzeństwo potrzebowało go ze sobą. Bez niej i bez uzdrowicieli, wiszących im nad głowami.
Napiła się ziół, w myślach modląc się o to, by nie były usypiające.
- Niedługo wrócimy - obiecała elfce i przyjęła wyciągniętą w jej stronę dłoń Kamelio. Była gotowa iść do sąsiedniego pokoju w tej chwili, jeśli miało to rozjaśnić parę rzeczy w jej głowie. Trochę obawiała się tego, co usłyszy, bo dobre wieści zapewne mogłyby zostać wypowiedziane tam, przy Horacym i Shaoli. Dziesiątki pytań cisnęły się jej na język, ale zachowywała nietypowe dla siebie milczenie, dopóki tematu nie poruszył ktoś inny. Czerpała też ukojenie z obejmujących jej dłoń palców elfa; stopniowo pomagało jej to utwierdzić się w przekonaniu, że cokolwiek wydarzyło się w zaświatach, była już z powrotem i wszystko było takie, jak przedtem. Wszystko było w porządku. Z problemami tego świata była w stanie sobie poradzić, bo na nie przecież już miała jakiś wpływ, nawet jeśli na niektóre bardzo niewielki.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

281
POST BARDA
Być może szansa na odwiedzenie łaźni wciąż nie była całkowicie spisana na straty. Nikt nie mógł kontrolować i besztać ani jej, ani Kamelio, gdy znajdą się wreszcie sam na sam. Inna kwestia, że ten sam Kamelio zapewne niekonieczni chętnie puściłby Libeth samopas, że o oddaleniu się od Shaoli na więcej niż grubość jednej ściany pomiędzy pomieszczeniami nie wspominając.
- Wiele osób z całą pewnością będzie ci za to wdzięczna - zgodziła się bezlitośnie Zaira, po czym rozejrzała się po wszystkich obecnych. - Wam wszystkim - dodała po chwili, na co wyłącznie Shaoli była w stanie z niezmiennie niewinnym wyrazem twarzy uśmiechnąć się wdzięcznie. Horacy tymczasem, którego nie powinno to nijako dotyczyć, wyglądał przez dobrych kilka sekund na kompletnie zagubionego, zanim ponownie zdołał założyć swoją wcześniejszą maskę nonszalancji.
Nie od dziś wiadome było, że mimo grubej warstwy sarkazmu i cynizmu, stara zielarka była wyjątkowo miękka w środeczku. Nie przeszkadzało jej to oczywiście w terroryzowaniu swoich pacjentów i (prawdopodobnie) całkiem celowym faszerowaniu ich dodatkowo gorzkimi wersjami ziółek oraz medykamentów. O tym też przekonała się Libeth, gdy pierwsze łyki nie tak źle pachnącej mieszanki o mało nie zmusiły jej do kaszlu. Gorycz po specyfiku pozostawała długo na języku. Wersja, którą otrzymała elfka, musiała być jej jednak pozbawiona, zważywszy na brak jakiejkolwiek, negatywnej reakcji, gdy sama zamoczyła usta w swoim kubku.
- Mm! - przytaknęła Shaoli znad naparu, uśmiechając się szerzej i... Zdecydowanie zbyt cwanie, wbrew wcześniejszej niewinności, jaką reprezentowała. - Wciąż chcę usłyszeć, jak śpiewasz!
Dłoń Kamelio była tak samo stabilna, jak zawsze. Jego place, choć naznaczone bliznami i boleśnie sztywniejące przy niektórych ruchach, objęły jej własne mocno i pewnie, gdy poprowadził ją w stronę drzwi. Po drodze pamiętał zgarnąć wolną ręką jeden z talerzy, na którym kontem oka Paria mogła dostrzec... Ulubione, słodkie ziemniaczki!

Drzwi Rubinowego Pokoju, sąsiadującego z pokojem dla gości aka pomieszczeniem, w którym w razie potrzeby izolowali chorych, znajdowały się kilka kroków po wyjściu na korytarz. Pokój był spowity kompletnym mrokiem, jeśli nie liczyć wpadającego przez wysokie okna blasku księżyca. Z racji tego, pierwszą rzeczą, jaką elf zrobił po doprowadzeniu ich i poproszeniu Libeth, aby potrzymała talerz z ziemniaczkami, to znalezienie krzesiwa i rozpalenie świec. Nie było to dla niego wielkim wyzwaniem. Elf zawsze zdawał się wiedzieć, gdzie czego szukać.
- Nie zdołaliśmy znaleźć Kamelii ani osoby odpowiedzialnej za jej zniknięcie - poinformował ją maksymalnie neutralnym tonem, w które wdarło się mimo wszystko ledwie słyszalne westchnięcie.
Iskry posypały się nad długim stołem zajmującym północną część pomieszczenia. Raz, drugi, trzeci... Pierwsza świeca została zapalona przy czwartym zgrzycie. Od pierwszej odpalone zostały pozostałe dwie, umieszczone w świeczniku.
- Nikt nie wie, jak do tego doszło. Trop prowadził na skraj lasu i tam też się urwał. Były tylko... Ślady rozgrzebanej w dziwny sposób ziemi. Kopaliśmy, licząc na znalezienie jakichś tuneli, czegokolwiek, co mogłoby nas naprowadzić. Wysłaliśmy też sporą grupę w las, ale... Niczego nie znaleźliśmy. Wszystko urwało się zupełnie tak samo, jak w dniu, w którym zniknęła Mira.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

282
POST POSTACI
Paria
- Postaram się - wymamrotała pod nosem bez przekonania, bo nie miała zbyt wielkiego wpływu na to, czy traci tę przytomność, czy też nie. To nie tak, że to był jej wybór. Że klęcząc na podłodze przed magicznym wirem, pochłaniającym Shaoli, postanowiła ot, tak, opuścić swoje ciało, bo przebywanie w nim się jej znudziło. Zatelepało nią odrobinę, gdy napiła się naparu od Zairy, ale powstrzymała się przed komentarzem, nie chcąc podpadać jej bardziej. Wiedziała, że zielarka się o nią troszczy, tak samo jak o elfie rodzeństwo, choć przecież znała Libeth dużo krócej.
Dużo większą podejrzliwość czuła w kierunku Shaoli, która wyglądała na zdecydowanie zbyt zadowoloną z tego, co właśnie powiedziała bratu na ucho. Spojrzenie Parii przeskoczyło z jednego na drugie, ale niestety czytanie w myślach póki co pozostawało poza zakresem jej umiejętności, więc postanowiła chwilowo się tym nie przejmować. Skinęła do dziewczyny głową i pozwoliła elfowi wyprowadzić się z pokoju, zbyt jeszcze zdezorientowana, by przejąć się tym, że powinna coś zjeść.

Gdy dotarli do sąsiedniego pomieszczenia, Libeth przez chwilę stała w miejscu, popijając swój niesmaczny, za to teoretycznie zdrowy napar. Czekała, aż Kamelio upora się ze świecami, choć nie byłoby dla niej przecież problemem zapalenie ich jednym ruchem dłoni, czerpiąc z żywiołu ognia. To była podstawowa umiejętność, robiła to już niejednokrotnie - Paria zapalała świece, Kamelio je gasił. Ale zabronili jej czarować, a ona wbrew pozorom bywała posłuszną pacjentką, więc nie wtrącała się. Dźwięk towarzyszący rozpalaniu płomieni niezmiennie przypominał jej pobudkę w podziemiach, na samym początku tego wszystkiego. Nie miała wtedy pojęcia kim ten elf był i kim się dla niej stanie. Nie miała pojęcia, że cel ich wędrówki stanie się dla niej drugim domem.
Otrząsnęła się z zamyślenia na dźwięk głosu Kamelio. Rozejrzała się i po chwili namysłu przeszła do jednego z dwóch, ustawionych pod ścianą foteli, by zapaść się w niego ze swoim kubkiem i podciągnąć pod siebie nogi. Trzy świece nie dawały wystarczająco dużo światła, by rzucać je wyraźnie na jej postać, ale nie przeszkadzało jej to. Wyraźnie wiedziała Kamelio, sama będąc częściowo ukrytą w mroku. Dopiero wtedy zorientowała się, że mężczyzna zabrał dla niej talerz ze słodkimi ziemniaczkami, dobrze już wiedząc, co bardka lubi jeść; nie wstała jednak, dochodząc do wniosku, że najpierw i tak musi wypić to paskudztwo, a potem dopiero zagryzie to czymś smacznym.
- Efema wyraźnie warczała na drzewa - przypomniała. - Sądziłam, że znajdzie się... sprawca tego wszystkiego. Bo przecież to nie stało się samo. Wyraźnie czułam obcą obecność. Czy z Efemą wszystko w porządku? Przybiegła po mnie do rezydencji rodziców. Była przerażona, nie wiedziała co robić. Nie jesteś na nią zły? - upewniła się. - Musiałam ją później wpuścić do domku, nie mogła zostać na zewnątrz, przepraszam jeśli... jeśli naruszyłam jakoś twoje zakazy. Ale wracając, skoro Efema trafiła do mnie, przez taki kawał drogi, mając tylko słaby trop z rana, który do tego wszystkiego prowadził jeszcze przez Czerwony Staw, nie mogła się mylić, gdy wyczuwała kogoś na granicy lasu. Więc co, zapadł się pod ziemię? Odleciał?
W jej słowach nie było agresji, raczej czyste niedowierzanie, choć przecież wiedziała, że pracownicy Domu Śnienia zrobili wszystko co w ich mocy, by odnaleźć starszą śniącą. Pokręciła głową i opuściła wzrok na powierzchnię płynu w swoim kubku. Światło świec odbijało się od niego nieznacznie. Była pewna, że wypiła już co najmniej połowę, a tu naczynie wciąż było prawie pełne. Ugh. Pociągnęła kilka kolejnych łyków.
- Co ci się stało, Kamelio? - spytała w końcu miękko, a jej jasne oczy błysnęły w półmroku, gdy uniosła spojrzenie na elfa. - Kto ci to zrobił?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

283
POST BARDA
Być może mając własne ku temu powody, Kamelio także nie zamierzał zupełnie rozpraszać półmroku. Blask trzech świec dawał dostatecznie dużo światła, żeby na nic nie wpaść i móc spokojnie zorientować się w otoczeniu. Czerwone świece rzucały światło na jeszcze bardziej czerwony dywan, który w normalnych warunkach co najwyżej potęgował tajemniczy klimat. Gdy jednak patrzyła na niego Libeth, coś zupełnie innego nasuwało jej się na myśl. Niemal mogła sobie wyobrazić, jak ta sama czerwień rozpływa się i formuje w zupełnie nowe kształty.
Odkładając krzesiwo i zabierając z powrotem talerz, Kamelio zbliżył się, by przysiąść połową pośladka na szerokim podłokietniku jej fotela. Plus gorzkiego specyfiku był taki, że nie wydawał się jej póki co usypiać, a im bliżej była dna naczynia, tym mniej goryczy czuła. Czy z winy przyzwyczajenia do smaku, czy też samej mikstury jako takiej, tego nie potrafiła stwierdzić.
Postukując lekko palcami w brzeg talerza, elf westchnął niemal bezdźwięcznie, ale wciąż zauważalnie, gdy dobrze go obserwować.
- Nie jestem zły. Ani na ciebie, ani na Efeme. Nikt nie ma prawa was winić za to, że chciałyście pomóc. Każda w takim zakresie, jaki uznawała za konieczny, nieważne jak bardzo lekceważąc przy tym własne bezpieczeństwo - tu posłał jej znaczące spojrzenie, choć ani w nim, ani w tonie głosu nie było śladu potępienia. Przytyk był łagodny. Obecny, ale łagodny. - Prawdą jest, że nie ma lepszego nosa, niż nos Efemy. W tropieniu jest lepsza niż niejeden pies gończy. Ursa i Mija nie są zresztą daleko za nią z uwagi na własne umiejętności. Obydwoje byli przy Efemie, gdy poprowadziła tam resztę. Właśnie dlatego zresztą wszyscy nadal są w kropce.
Skracając jej przebieg wydarzeń, Paria nie umiała powiedzieć, jakie faktycznie emocje chowały się za kolejnymi słowami. Mężczyzna zachowywał spokójNieważne, jak patrzyli na niego niektórzy Śniący, Kamelio zawsze dbał nie tylko o dobro Dom, ale i wszystkich jego członków jako takich. Utrata Miry była dla wszystkich bolesna, ale najbardziej dla Efemy, Ursy i... Prawdopodobnie właśnie tego konkretnie elfa, który, choć zajęty i zaangażowany głównie w doglądanie sióstr, był również tym, który sprowadził je do Domu Kamelii i który mógł się za nie czuć odpowiedzialny bardziej niż pozostali. Nie inaczej mogło więc być z Kamelią, która z kolei wyratowała z opresji i przygarnęła w podobny sposób jego.
- Ponieważ tym razem zaginięcie dotyczyło jednego z Nadzorców, Gildia Śnienia pociągnęła za kilka sznurków. Wmieszali członków innych Gildii. Wszystkich, którzy mogliby okazać się przydatni. Potwierdzili śladowe ilości magii, ale były tak rozmyte i zatarte, że nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo należały, ani w jaki sposób wpłynęły na przebieg wydarzeń.
Ah, gdyby tylko sprawy przybrały nieco inny bieg, luneta, w której posiadanie weszła swego czasu Paria, na pewno mogłaby wtedy bardzo pomóc.
Ciało Kamelio wykonało pewien, bardzo specyficzny, zabawnie przywodzący na myśl węża ruch całą górną częścią ciała, gdy temat raz jeszcze zszedł na ślady na jego twarzy. Rzucając jej spojrzenie z ukosa, bardzo łatwo było się domyślić, że jego pierwszym pomysłem było szukanie tematu zastępczego. Ponieważ jednak znali się już nie od dziś, musiał stwierdzić, że odwlekanie nieuniknionego i tak nie da mu wiele, ponieważ westchnął, przekręcił się bardziej w jej stronę i uśmiechnął niemalże przepraszająco, gdy wskazywał podbite oko.
- Twój brat ma bardzo... Mocną pięść. Wiedziałaś? - zaśmiał się zbyt lekko, żeby można było uwierzyć w jego rozbawienie. - Podejrzewam, że zrobił to, przed czym starał powstrzymać się twój ojciec, gdy po raz pierwszy do nas trafili. To był jeden cios. Zasłużony. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że na pozostałą część również sobie nie zapracowałem. To nic, o co powinnaś mieć do kogokolwiek pretensje. Niedługo po incydencie z tobą i z Kamelią, doszło do sporu między mną i Ursą. Powiedziałem coś, czego nie powinienem nigdy mówić i zrobiłem coś, czego prawdopodobnie również nie powinienem był robić, nawet jeśli szczerze nie potrafię się z tym źle czuć nawet teraz.
Elf zaciskał i rozluźniał na przemian palce obejmujące talerz spoczywający na jego kolanach w jedynym, mocno wyraźnym przejawie niepewności.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

284
POST POSTACI
Paria
Skończywszy ten nieszczęsny ziołowy napar, odstawiła kubek gdzieś na podłogę obok fotela i uniosła wzrok na Kamelio. Choć pod sińcami kryła się twarz, którą znała obecnie chyba lepiej, niż swoją własną, to wciąż nie mogła się pogodzić ze stanem, do jakiego elf został doprowadzony i była prawie pewna, że gdzieś w tym tkwi jej wina. Po chwili słuchania go w wyjątkowo nietypowym dla niej milczeniu, wstała z fotela i zabrała z jego rąk talerz z pieczonymi ziemniaczkami, gestem głowy zachęcając mężczyznę, by usiadł na jej miejscu. Zaraz po tym władowała mu się na kolana, siadając bokiem, przerzucając nogi przez jeden z podłokietników i opierając głowę o elfie ramię. W ten sposób nie widziała dywanu, jaki przyciągał jej spojrzenie i budził wspomnienia, które przechodziły ciarkami wzdłuż jej kręgosłupa. Zamiast tego mogła na chwilę zatonąć w znajomych, ciepłych objęciach, mających na nią lepszy wpływ, niż każda z ziołowych mieszanek, jakie mogła przygotować dla niej Zaira. Z dłońmi zaciśniętymi na brzegach talerza, zamknęła oczy. Kwestii Kamelii też nie skomentowała, bo co mogła dodać? Że gdyby była wtedy przytomna, mogłaby przynieść lunetę i sprawdzić, co się tak naprawdę wydarzyło na brzegu lasu? Będzie mogła ją przynieść tak czy inaczej, może pokaże się im cokolwiek przydatnego, ale przecież nie będzie jechać po nią do Czerwonego Stawu w tym momencie.
Zorientowała się, że nie je, ani nie mówi, co nie świadczyło dobrze o jej samopoczuciu, więc zmusiła się do ponownego otwarcia oczu i skonsumowania kilku słodkich ziemniaków. Smak był cudowny i dobrze znajomy, ale zaciśnięty z jakiegoś powodu żołądek i tak nie był otwarty na współpracę. Mimo to, bardzo doceniała fakt, że Kamelio zawsze potrafił je dla niej załatwić, wiedząc, jak poprawiają jej one nastrój.
- Mój brat...? - odezwała się w końcu, powtarzając z niedowierzaniem. Uniosła wzrok na podbite oko elfa... i zbladła. Czyli to jednak była jej wina. Wszystko ostatnimi czasy działo się tak dobrze, wszystko w jej życiu się układało, nabrało nowego sensu i celu, że nie przyszło jej do głowy, że przekazanie rodzinie informacji o tym, gdzie mogą jej na co dzień szukać, będzie miało jakieś negatywne konsekwencje.
- Bogowie... Wilfrid ci to zrobił? - głos zamarł jej w gardle, a w klatce piersiowej poczuła ciężar, jakiego nie czuła od momentu, w którym dotarła do niej informacja o śmierci Celestio. Teoretycznie jednemu od drugiego było daleko, w praktyce czuła się odpowiedzialna za obie te sytuacje, a choć obrażenia Kamelio nie były poważne, to sam elf był jej bliski. Bardzo bliski. Nie mogła tak po prostu pogodzić się z myślą, że pośrednio to ona doprowadziła do jego pobicia. Wpatrywała się w niego swoim jasnym spojrzeniem, przerażona, przez długą chwilę nie potrafiąc znaleźć słów, żeby to skomentować.
- Mój ojciec... - powtórzyła znów po nim, czując, jak serce zaczyna rozpaczliwie łomotać w jej klatce piersiowej. Potrząsnęła głową. - Kamelio, przepraszam! To było takie głupie, mówienie mojej rodzinie o czymkolwiek... Nie wiem, dlaczego uznałam, że to będzie dobry pomysł. Nie wiem, po co w ogóle poszłam na tę pieprzoną uroczystość, to nie tak, że moja obecność cokolwiek tam wniosła. Sądziłam, że... ja... bogowie, ja chciałam się tylko podzielić z Willem, chciałam żeby wiedział, bo byłam taka dumna ze wszystkiego co tu robię i czego mnie nauczyłeś, a nie widzieliśmy się już tyle miesięcy i myślałam, że on...
Zapomniała o ziemniaczkach. Zupełnie przestały one mieć jakiekolwiek resztki znaczenia.
- Jaki zasłużony?! O czym ty mówisz? Cokolwiek by się nie działo, powinni się kontrolować, jeden z drugim, Will nigdy się tak nie zachowywał, a ja przecież powiedziałam mu, że tu jest bezpiecznie, że tutaj... - zaczęła się plątać, nie wiedząc już właściwie, kogo i po co usiłuje usprawiedliwić. - Przepraszam. Porozmawiam z nimi - jęknęła i opuściła wzrok, skupiając się na dalszej części tej historii.
A ta wcale nie była lepsza. Co musiał powiedzieć i zrobić Kamelio, żeby doprowadzić Ursę do czegoś takiego? Co tu się wydarzyło podczas jej zdecydowanie za długiego letargu?! Przygryzła policzek od środka i znów uniosła na elfa pytające spojrzenie.
- Wiesz, że nie dam ci żyć, dopóki mi nie powiesz, o co konkretnie poszło - uprzedziła cicho.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

285
POST BARDA
Kamelio nie był dostatecznie niemądry, żeby tej nocy protestować przeciwko zachciankom Parii. Wzajemna bliskość była zresztą z reguły pożądana obustronnie, a w tym szczególnym przypadku wręcz wymagana.
Oplatając ją w pasie ramionami i lekko opierając bokiem głowy o jej głowę, elf czekał cierpliwie. Choć cierpliwy z natury, nauczył się przy niej także nieco innego rodzaju cierpliwości. Cierpliwości polegającej na wypatrywaniu odpowiedniego momentu do zabrania głosu lub po prostu czekania, aż sama będzie gotowa to zrobić. Dokładnie tak, jak to miało miejsce świeżo po śmierci Celestio.
Gdy Libeth wreszcie zabrała głos, Kamelio początkowo spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, nie od razu rozumiejąc, skąd wzięła się jej panika. Dopiero w miarę dalszego tłumaczenia i ciągłego przepraszania, jego twarz nabrała więcej intensywnego, nie tyle srogiego, co zwyczajnie stanowczego wyrazu.
- Libeth - podniósł nieco głos, zupełnie jakby chciał przywołać ją do porządku. Luźny dotychczas uścisk ramion w obrębie jej pasa zacieśnił się. - Libeth - powtórzył spokojniej. - Ten cały Rash'putin zachodził nam co prawda za skórę przez dobre dziewięć dni, ale jako jedyny tak naprawdę był w stanie pomóc opracować skuteczną formułę, która zapobiegła wypaleniu się waszej magii od środka. Nie byłoby go tutaj, gdybyś im o nas nie powiedziała. Nikt nie ma prawa być o to na ciebie zły i nikt nie jest.
Przezornie zabierając talerz i odkładając go na niewielki stolik stojący między zajmowanym przez nich, a bliźniaczym fotelem, elf pokręcił z wolna głową.
- Libeth. Pomyśl. Zastanów się. Kto normalny zachowałby w pełni zdrowy rozsądek, dowiadując się, że za sprawą czyjegoś... Błędu. Twoje dziecko, rodzeństwo, dowolny, bliski członek rodziny wpakował się w kłopoty i... Wylądował dzięki temu w śnie, z którego być może już nigdy się nie obudzi? Byli i tak dużo bardziej wyrozumiali, niż by wypadało. Wiem, co mówię - tu zamknął na moment oczy, marszcząc brwi. - Ja nie byłem.
Przyciągając ją w miarę możliwości jeszcze bliżej, dłonią gładząc bok, przytknął usta do jej skroni. Jego jasne oczy wydawały się ciemniejsze, gdy ponownie je otworzył i odchylając głowę, oparł ją o zagłówek fotela. Tym razem to on milczał jakiś czas.
- Pamiętasz, jak ostrzegłem cię kiedyś, że nie jestem dobrą osobą? - zapytał w końcu, wpatrując się w ciemny sufit nad nimi. - Większość Śniących zna mało pochlebne plotki na mój temat. Głównie te niegroźne, jeśli mam być szczery. Te, od których nigdy nawet nie planowałem specjalnie się wybielać. Ursa... Sądzę, że dałem mu przedsmak tego, czego poza Kamelią i Shaoli nigdy nie widział i nie słyszał tutaj nikt inny. Ferros jak nic zabiłby za takie smaczki.
Przerwał na moment, odrywając jedną z dłoni, aby zacząć nią przeczesywać już nie tak poplątane jak wcześniej włosy Libeth.
- Nie jestem pewien, ile chciałabyś usłyszeć - przyznał ostrożnie. - Nie jest tajemnicą, że Ursa od zawsze miał słabość do Kamelii. Kiedy się o niej dowiedział, był właściwie w takim samym stanie, w jakim byłem ja, kiedy wreszcie udało mi się wezwać pomoc i przenieść was z powrotem do domu. Oczekiwał, że to ja będę tym, który weźmie się w garść, zacznie wszystko organizować i uspokoi jakoś cały ten, piekielny chaos. Priorytety każdego z nas były takie same, ale jednocześnie kompletnie inne. Nie doszliśmy do zgody i tylko wprowadziliśmy z początku większy zamęt. Nie za to oczywiście podniósł na mnie ręce. Nawet wściekły i rozżalony, Ursa ma znacznie więcej opanowania niż to - nie wiedzieć kiedy, palce elfa zamarły na głowie Libeth. - Sądziłem, że wiem, jak zaradzić obu sprawom na raz - kontynuował ciszej. - Nie mogę powiedzieć, żebym myślał wtedy jasno, choć tak mi się wydawało. Byłem od tego bardzo daleki. Wróciłem do chatki, żeby zmusić driadę do współpracy i jeśli to konieczne, zmusić przy jej pomocy do tego całą puszczę. Sprawy... Potoczyły się brutalnie...
Foighidneach

Wróć do „Stolica”