Dom Śnienia Kamelii

316
POST POSTACI
Paria
W jej głowie walczyły dwie myśli. Pierwsza była marzeniem o zamknięciu się gdzieś z Kamelio sam na sam i pozwoleniu mu zadbać o nią tak, jak robił to teraz... tylko bardziej. Druga natomiast przypominała Parii o tym, że cały czas jest obserwowana i wszystko, co robiła ona i co robił przytulający ją elf, było zapamiętywane i oceniane. Długo chyba będzie się do tego przyzwyczajać, chociaż nie będąc z natury osobą szczególnie wstydliwą, raczej nie będzie czekała na to wiecznie. Wcześniej czy później będzie musiała nauczyć się z tym jakoś żyć, prawda? Z trudem odkleiła się od Kamelio i poszła doprowadzić się do stanu nieco zwiększonej użyteczności społecznej.
A społeczność, jak się okazało, szybko dowiedziała się, co stało się w nocy. Radość, jaką okazywali na jej widok, zdecydowanie jej schlebiała; wiedziała, że jest tu lubiana, ale z jakiegoś powodu nie sądziła, że aż tak. Że będą przybiegać i zalewać się łzami szczęścia, wyduszając z niej resztki powietrza. Jakakolwiek niepewność, stres, czy złe samopoczucie zniknęło bezpowrotnie chyba w momencie, w którym zobaczyła czerwoną jak burak twarz młodego Tulio - bo gdy wcześniej do sali kominkowej wpadły dwie wyjące śniące, Libeth była zbyt skupiona na próbach uciszenia ich, niż na cieszeniu się wraz z nimi.
Głównie jednak obserwowała reakcje pracowników na Shaoli, która po dość fascynującym dla niej śniadaniu mogła teraz na nowo wszystkich poznać. Libeth czerpała nieopisaną radość z tego, jak na jej przebudzenie reagowali pozostali... i z zupełnie nowego ciepła, jakie pojawiło się nagle w spojrzeniu elfa i nie chciało go już opuścić. Wciąż czekała na moment, w którym będzie miała okazję zaśpiewać dla jego siostry i sprawdzić, czy przywróci jej to wspomnienia, ale panujące od rana zamieszanie absolutnie jej tego nie umożliwiało.
- Efema jeszcze śpi? - zagadnęła w którymś momencie kogoś, kto akurat napatoczył się jej pod rękę.
Dziewczynka przybiegła po nią na drugą stronę miasta i przyprowadziła ją tutaj, w gruncie rzeczy pośrednio doprowadzając do tego, że Shaoli teraz z nimi rozmawiała. Na pewno nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. Uśmiech Parii trochę zgasł w chwili, w której zorientowała się, że psina na pewno doświadczyła tego, o czym mówił jej w nocy Kamelio. Jak to zniosła? Była dzieckiem, może... może tego nawet do końca nie zrozumiała? Zerknęła na elfa, a potem opuściła wzrok na resztki słodkich ziemniaczków, jakie dojadała jeszcze po śniadaniu, udając, że jest w pełni zaangażowana w spożywanie ich.

W końcu jednak pojawił się i on. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie spodziewała się zobaczyć w Domu Śnienia swojego ojca. To był jej świat, z którym jej rodzina miała nie mieć nic wspólnego, i co? Tak się właśnie kończyło mówienie im o czymkolwiek. Powinna była trzymać swoje życie dla siebie, po co dzieliła się nim z bratem? Co to zmieniało? I tak mało kto popierał jej życiowe decyzje, a teraz tylko dołożyła im ku temu kolejnych powodów.
Poderwała się z krzesła, widząc, jak ojciec sunie, rozpędzony, w jej stronę, i odstawiła talerzyk na stolik obok. Nie wiedząc, czy zamierza od razu sypnąć w nią kazaniem na temat nieodpowiedzialności, czy może jednak najpierw ją przytulić, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i sama zrobiła szybkie kilka kroków przed siebie, wtulając się w niego mocno.
- Nic mi nie jest! - uniosła głowę i wbiła w niego swoje jasne spojrzenie. - Nic mi nie jest, naprawdę! Zobacz. Cała i zdrowa.
Od momentu jego pojawienia się w pomieszczeniu, nawet nie patrzyła na Kamelio, żeby uniknąć pytań, na które odpowiadać nie chciała. Tobias mógł być bardziej tolerancyjny, niż jego żona, ale wszystko miało swoje granice. Elf daleki był od akceptowalnego partnera dla Libeth von Darher i chyba oboje zdawali sobie z tego sprawę. Miała tylko nadzieję, że podbite oko nie wynikało z faktu, że wszystko wyszło na jaw, kiedy spała.
- Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować. Nie chciałam napędzić ci strachu.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

317
POST BARDA
Prawdopodobnie dokładnie tak, jak na niej samej, także i na Shaoli ogrom przejęcia licznego grona osób dookoła zrobił dostateczne wrażenie, żeby nie mieć czasu na własną krępację. Nawet jeśli powtarzana przez nią prawda o braku wspomnień szokowała i smuciła każdego z osobna, nikt nie dawał jej tego odczuć zbyt długo. Starano się przede wszystkim cieszyć tym małym, tak bardzo wyczekiwanym przez wielu cudem. Dobre nowiny nie przychodziły do nich ostatnimi czasy nadmiernie często i warto było korzystać z nich na tyle, na ile tylko można. Najbardziej zdewastowany mimo to wydawał się z jakiegoś powodu Tulio, który raz jeszcze opuścił pomieszczenie. Wrócił do nich po dłuższym czasie z lekko przeszklonymi i czerwonymi oczyma, ale za to zdolny usiąść cicho w pobliżu elfki z własnej i nieprzymuszonej woli - co zdarzało się rzadko, kiedy miał do czynienia z przedstawicielkami płci przeciwnej.
Przypadkowa śniąca, która capnęła Libeth, a będąca jedną z tych, które swego czasu razem z nią uczestniczyły w lekcjach Kamelii, westchnęła cicho, a następnie pokręciła przecząco głową.
- Wydaje mi się, że wciąż pomaga Ursie i innym, którzy się zgłosili - odparła. - Przekopują las w miejscu, do którego ostatnim razem doprowadził ich jej nos. - dodała szybko, gdy tylko zrozumiała, że jej wyjaśnienia nie będą mówić zbyt wiele, skoro bardka spędziła ostatnie dni w śpiączce. - Większość nocy spędzała na warowaniu pod waszym pokojem. Od wypadku oraz zniknięcia Kamelii nie było z nią najweselej. Mam więc nadzieję, że wróci nieco do siebie, gdy już zobaczy, że wreszcie się ocknęłaś.
Kamelio wyłapał jej wzrok, a choć nie był pewien powodu jej niepewności, bo i niewiele mógł wyłapać przez ogólnie panujący harmider, posłał jej uspokajający uśmiech.

Nikt z wiadomych powodów nie ośmielił się wchodzić im w drogę w momencie wyczekiwanego spotkania. Śniący oraz pozostali, obecni w pomieszczeniu pracownicy Domu, uprzejmie postanowili dalej tworzyć żywy gwar. Dziwnie by było, gdyby jak jeden mąż zamilkli i przysłuchiwali się wymianie zdań między ojcem, a córką. Oczywiście co rusz zerkano w ich stronę, jakżeby nie. Tylko Kamelio po chwili wahania szepnął coś do swojej siostry i podniósł na równe nogi. Wymijając grono współtowarzyszy, stanął w połowie przestrzeni pozostawionej pomiędzy nimi, a ściskającą się parą.
Uścisk Tobiasa nie był do końca miażdżący, ale wydawało się, że bardzo niewiele mu brakuje, aby zaczął być bolesny. Oddech mężczyzny był nieco niespokojny, ale głęboki. Libeth mogła bez problemu też poczuć przyspieszone bicie jego serca.
- Dobry Tenatirze - sapnął mężczyzna, zanim odsunął ją nieco, aby móc lepiej przyjrzeć się jej twarzy. Jego własną wciąż jeszcze przyozdabiał wyraz spanikowanej desperacji. - Libeth von Darher! Jak bardzo chcesz wpędzić swojego starego ojca do grobu?!- fuknął z rzadko spotykaną u niego złością, chociaż dłoń, którą ostrożnie obmacywał jej twarz, zupełnie jakby się spodziewał, że za moment zniknie mu sprzed oczu, była niezwykle delikatna. - Nigdy więcej nie waż się tego powtarzać! Nigdy, rozumiesz?
W ostatnim pytaniu złości już zabrakło. Brzmiało, jak najzwyczajniejsza prośba.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

318
POST POSTACI
Paria
Dobrze, że znaleźli dla Efemy coś, czym mogła się zająć. Parii brakowało słów, by opisać, jak bardzo było jej szkoda tego dziecka. Życie jej nie rozpieszczało, a gdy znalazła dla siebie na świecie miejsce, w którym była traktowana jak rodzina, jedna za drugą były jej odbierane najbliższe osoby. Do Libeth też się przecież przywiązała, choć pierwsze ich spotkanie było pełne przerażenia, przynajmniej ze strony bardki. Skinęła głową, dziękując kobiecie. Może będzie mogła przejść się później do tego lasu? Chętnie zobaczyłaby na własne oczy, co takiego odnaleźli, a czego znaleźć nie mogli. Trochę liczyła na to, że Rdza będzie w stanie pomóc, choć były to nadzieje mocno na wyrost. Istota nie obiecywała jej przecież niczego poza wybudzeniem Shaoli z wieloletniego snu.

W porządku, nie było tak źle. Ojciec nie zamierzał chyba zamęczać jej wyrzutami dłużej, niż to konieczne. Szczere zmartwienie w jego oczach odrobinę powstrzymało ją przed kolejnymi beztroskimi obietnicami. Nie podjęła tych decyzji, jakie podjęła, po to, żeby zestresować jego. I jeśli przyjdzie jej podjąć jakieś ryzyko ponownie, troska ojca też zapewne będzie daleko na liście argumentów przeciw. Mimo to, teraz nie potrafiła zlekceważyć jego słów. Nie kiedy widziała przerażenie w jego oczach i czuła, jak szybko bije mu serce.
- Nie chciałam cię zmartwić - przyznała cicho, zgodnie z prawdą. - Przepraszam. Nie miałam pojęcia, że tak się to potoczy. Wiem, byłam nieostrożna, już dostałam za to reprymendę. Przepraszam, tato.
Kątem oka widząc, jak zbliża się Kamelio, poczuła narastający niepokój. Wystarczająco już musiał nasłuchać się przez ostatnie dni, czemu jeszcze dobrowolnie pchał się w zasięg złości jej ojca? Obróciła się odrobinę, tak, by Tobias też musiał zrobić krok w bok i stracić elfa z pola widzenia.
- Wszystko jest w porządku. Zaopiekowali się tu mną, tak jak podczas polowania starej Cendan, tak jak podczas zaćmienia, jak za każdym razem - podkreśliła, w razie gdyby jej starszy mężczyzna zamierzał zacząć rozglądać się za winnymi. - I zobacz, stoję przed tobą, cała i zdrowa. To było tylko kilka dni, niektórzy daliby sobie rękę uciąć, żeby się tak wyspać, hm? - uśmiechnęła się rozbrajająco. - Chcesz się przejść?
Jej propozycja wynikała poniekąd z tego, że widziała te ukradkowe spojrzenia i strzygące w ich stronę uszy, ale też z chęci zabrania ojca z daleka od Kamelio, by uniknąć ich konfrontacji. Z dość oczywistych powodów obawiała się, że będzie raczej... nieprzyjemna. Jeśli otrzymała twierdzącą odpowiedź, zamierzała pójść z Tobiasem do ogrodu, na jedną z ławek.
- Opowiesz mi, jak się skończył bankiet? - zagadnęła, by odwrócić jego uwagę od nieprzyjemnych tematów. - Sara była bardzo zła, że zniknęłam?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

319
POST BARDA
- Za każdym razem - podchwycił ojciec, a jego lewa brew drgnęła niby w tiku nerwowym. - I chcesz mi powiedzieć, że za każdym razem, gdy potrzebujesz takiej opieki, nie jest to wynikiem właśnie przez kontakt z nimi? - spytał dość ostro, sprawiając, że część stojącego w pobliżu towarzystwa przycichła mimo najlepszych chęci zachowania pozorów.
Tobias najwyraźniej wcale się nie bał zasmucić, czy nawet rozzłościć członków gildii, pod których dachem właśnie teraz stali. Mimo bardzo ugodowego usposobienia, stawianie warunków oraz roszczeń nie było mu aż tak obce. Zarówno przez wzgląd na swoje pochodzenie, jak i pracę, potrafił być w wymagających tego sytuacjach nieprzejednany, a nawet wyniosły.
- Libeth. Zdajesz sobie w ogóle sprawę-...? - zaczął, ale zaraz uciął, wzdychając zamiast tego ciężko. - Dobrze, masz rację. Wyjdźmy na zewnątrz. Potrzebujesz... Pomocy? Masz dość siły? - spytał, schodząc z tonu i oferując swoje ramię.
Zanim jednak rzeczywiście skierowali się w stronę wyjścia, starszy von Darher przekręcił głowę i spojrzał z pewnym chłodem w stronę reszty zgromadzonych.
- Szanowny pan elf raczy pozwolić na moment z nami. Zapewniam, że to nie zajmie długo - dodał nieoczekiwanie, głosem tak samo przystępnym, jak jego wzrok. Przynajmniej dopóki ponownie nie skierował go ze zmartwieniem na córkę. - Co do bankietu - podchwycił, pozwalając jej na moment zejść z bardziej kłopotliwego tematu, a jednocześnie ignorując podążającego za nimi w odpowiedniej odległości Kamelia. - Wszystko zakończyło się dość sporym sukcesem. Wliczając w to trudną do określenia ilość listów oraz zaproszeń, które obecnie piętrzą się w twoim pokoju.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

320
POST POSTACI
Paria
Poczuła, jak narasta w niej oburzenie. Rozumiała troskę ojca, ale przy wszystkim, co Dom Śnienia zaczął dla niej znaczyć, nie podobały jej się jego komentarze. Zwłaszcza, że były nie na miejscu i zupełnie nietrafione, a do tego wypowiedziane na tyle głośno, by usłyszała go połowa tu zebranych. To było bardziej niż nieuprzejme.
Odsunęła się od niego, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Tak - odparła chłodno. - Za pierwszym razem wynikało to z porachunków dwóch znudzonych bab ze szlacheckiego światka. Najwyraźniej już zapomniałeś, więc pozwól, że ci o nich przypomnę: lady Cendan, która później między innymi z tego powodu zawisła, i waszej ulubionej baronowej Bourbon, która z kolei nie widziała problemu w przetyraniu mnie przez kanały i w milczącej zgodzie na porwanie Celestio, żeby mogła wygrać swoją małą wojenkę. Ale rozumiem, że nie masz niczego za złe jej, tylko instytucji, która ukrywała mnie przed całym światem i utrzymywała przy życiu przy drugiej ze wspomnianych przeze mnie sytuacji, kiedy zaćmienie robiło mi sieczkę w głowie. Grunt, że baronowa może teraz pojawiać się na obiadach zaręczynowych i ze sztucznym uśmiechem na twarzy poklepywać Sarę po wszystkich jej różowych kokardkach, hm?
Paria z reguły była spokojną i uprzejmą osobą, a ojca kochała nad życie. Ale nie znaczyło to, że jest konformistką i za wszelką cenę unika konfliktów. Gdy jej na czymś zależało, potrafiła bronić tego jak wściekła wilczyca, nawet jeśli rzeczy dla niej ważne zmieniały się z miesiąca na miesiąc, jak w kalejdoskopie. Dom Śnienia był... całkiem stały, jak na nią. Znalazła sobie wreszcie jakiś cel w życiu i nie godziła się na to, żeby był obwiniany za wszystkie problemy, jakie napotykała na swojej drodze. Zresztą, to było jej życie, jej własne, już od wielu lat. Po raz kolejny dochodziła do wniosku, że niepotrzebnie poszła na tę cudowną, rodzinną uroczystość.
- Nic mi nie jest - powtórzyła, w irytacji na ojca nie przyjmując zaoferowanego ramienia. Jego polecenie, rzucone w kierunku Kamelio w formie protekcjonalnej prośby, tylko rozsierdziło ją jeszcze bardziej. Uspokajała się myślą, że to wszystko wynika z troski. Wyłącznie z troski. Nie było sensu rozdmuchiwać problemu, prawda?
Splotła dłonie za plecami i odetchnęła głęboko, ruszając obok ojca i rzucając elfowi krótkie spojrzenie. Czegokolwiek chciał od niego Tobias von Darher, nie mogło to być nic dobrego. Wątpiła, by był to datek dla Domu Śnienia, wynikający z wdzięczności za opiekę nad córką.
- Hm. Nie interesują mnie. Możecie je wyrzucić - zadecydowała bez wahania. Nie zamierzała ani występować dla szlachty, ani tym bardziej wychodzić za mąż. Co więcej mogło znajdować się w listach? Nic. Na tym nieszczęsnym obiedzie zaręczynowym nie było ani jednej interesującej osoby.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

321
POST BARDA
Nieważne, jak twardo do problemu zamierzała podejść głowa rodziny von Darher, przed obliczem nowego, chłodnego tonu córki oraz jeszcze nowszej części informacji, nie zdołała ukryć swojego zaskoczenia, ale i pewnej kupieckiej podejrzliwości. Tobias ze swojej strony wiedział wszakże do tej pory jedynie tyle, że zarówno Dom Śnienia, jak i baronowa, wspólnie udzielili Libeth pomocy w najbardziej palącej godzinie. Ten pierwszy zresztą tylko i wyłącznie dzięki kontaktom z tą drugą, czyż nie tak?
- Twierdzisz zatem, że baronowa Bourbon mogła zareagować, zanim doszło do złego - odparł, starając się zachować rzeczowy ton. Mimo pobłażania swoim dzieciom na wielu płaszczyznach, Tobias także miewał momenty, w których czuł się odpowiedzialny za dwukrotne sprawdzenie sprzedawanych mu przez nie wyjaśnień. Mając na celu ich dobro, nie bał się wdawać w mniej przyjemne konwersacje, jeśli musiał. - Nigdy wcześniej o tym nie słyszałem. Zgaduję jednak, że wiesz o tym od członków gildii, a skoro tak, to czy nie znaczy to tyle samo, że i oni mieli czas, aby powiadomić odpowiednie osoby o zamiarach lady Cendan? Krytykujesz mnie za brak wiedzy o szczegółach incydentu i wydajesz się żywić sporą niechęć do baronowej, ale w tym wszystkim oceniasz tylko jedną stronę medalu. Nie usiłuję na złość okazywać niewdzięczność względem tych ludzi, Libeth. Próbuję zrozumieć, dlaczego akurat CI ludzi i nieludzie. Zwłaszcza teraz, gdy tyle złych rzeczy dzieje się w ich szeregach. Gdy sama zostałaś w to wszystko wplątana bardziej, niż powinnaś. Przez... Ciekawość? Przez nowe zażyłości? Czy może odkryty w sobie talent do pewnych sztuk? Przecież jesteśmy w stanie zapewnić ci dobry nauczycieli.
Ojciec miał swoje racje oraz spojrzenie zarówno na sprawy bieżące, jak i przeszłe, ale przynajmniej nie trzymał nosa na kwintę, uparcie i bezwzględnie zamierzając optować za spaleniem wszelkich mostów, jakie wiązały jego córkę z Gildią Śnienia. W każdym razie jeszcze nie.
Podążający za nimi elf nie próbował w żaden sposób wtrącać się w rozmowę. Był to, swoją drogą, najdłuższy zdaje się okres, gdy nie tylko zachowywał w jej obecności nieprzerwane milczenie, ale i pozwalał osobie z zewnątrz prawić nieprzychylne opinie nie tylko na temat przybytku, ale i jego członków. Gdy Paria spojrzała w jego kierunku, wydawał się zamyślony, choć z całą pewnością nie na tyle, żeby nie słyszeć ich wymiany zdań. Niemal od razu zresztą wyczuł jej spojrzenie, uśmiechając się półgębkiem, ale i kręcąc głową. Zupełnie jakby chciał jej dać do zrozumienia, że wcale nie musi wykłócać się z własnym rodzicem tylko i wyłącznie dla ich dobra.
Tobias z oczywistych powodów nie był zdziwiony ani zasmucony decyzją dotyczącą listów. Po raz pierwszy jednak, zamiast się zaśmiać bądź wzruszyć ramionami, wydał z siebie ten przeciągły, mędrkowaty pomruk, który pojawiał się, gdy już wcześniej miał okazję głęboko przemyśleć poruszany temat.
- Byłem pewien, że tak właśnie powiesz - przyznał wprost, otwierając główne drzwi prowadzące na zewnątrz. Nie znał najwyraźniej innych wyjść z Domu Kamelii. Powitała ich orzeźwiająca bryza i lekka wilgotność w powietrzu. - Nigdy nie próbowałem wtrącać się w twoje życie uczuciowe, i nie zamierzam tego robić również teraz. Jesteś dorosłą kobietą, co wbrew pozorom dobrze rozumiem, nawet jeśli czasami ciężko mi to jeszcze zaakceptować. Czy zastanawiałaś się jednak nad tym choćby przez jedną chwilę? Nad małżeństwem, mam na myśli? Wiem, że kochasz swoją niezależność, ale czy nie byłoby dobrze mieć tego jednego, pewnego miejsca, które mogłabyś nazywać swoim? Dobrze zdaje sobie sprawę, że nasza rezydencja jest ci do takiego daleka. Nie wszyscy szlachcice to aroganckie i zarozumiałe bubki. Niektórzy nawet uznali twoje kałmstewka o... "śmiertelnej chorobie", która zamierza cię wkrótce zabrać cię z tego świata za zabawne.
Za ich plecami Kamelio nie udało się do końca powstrzymać parsknięcia.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

322
POST POSTACI
Paria
Ugh. Jak ona czasem nie znosiła inteligencji i rzeczowości swojego ojca. Większość osób wycofałaby się i pogodziła się z myślą, że może nie wie wszystkiego, więc niechęć w stosunku do pracowników Domu Śnienia może być odrobinę pochopna, ale oczywiście, że nie Tobias von Darher. Libeth wydęła usta w irytacji, słuchając jego merytorycznej odpowiedzi. Ależ on ją denerwował czasem. Głównie wtedy, kiedy miał rację. Co, oczywiście, nie miało miejsca teraz! Teraz jej nie miał.
- Mam dobrego nauczyciela - odparła krótko. - A reszty nie będę roztrząsać tu i teraz. Jeśli chcesz, to porozmawiamy o tym później. I o tej drugiej stronie medalu, której według ciebie nie widzę, podczas gdy ty, ewidentnie, doskonale widzisz obie.
Czy Kamelio bał się jej ojca? Czy może nie odzywał się na wszelki wypadek, obawiając się, że powie coś, czego cała trójka będzie potem żałować? Jego uspokajający uśmiech wcale jej nie uspokoił. Nie podobało się jej to, że ojciec kazał mu iść z nimi, gdy nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać. Nie zapowiadało się nic dobrego, niestety, więc szykowała się na osłanianie go przed gniewem Tobiasa własną piersią. Na tyle, na ile będzie w stanie, oczywiście, i na ile będzie to w ogóle potrzebne.
- Och, poważnie? Teraz? - jęknęła z niedowierzaniem, gdy został poruszony temat małżeństwa. Czyżby matka zobaczyła stertę listów i uznała to za doskonałą okazję, by wydać za mąż obie córki na raz? Czyż nie byłoby to dla niej wygodne? W końcu nie musiałaby się wstydzić za Libeth, która od samego początku przynosiła jej tylko problemy, najpierw pochodząc z przygodnej znajomości jej męża, a potem odmawiając wszystkiego, co było dla niej zaplanowane.
A Kamelio, wyjątkowo mądrze, postanowił się jeszcze teraz zaśmiać. Owszem, bawiło ją to wtedy i bawiło także teraz, ale on miał nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi!
- Naprawdę? Którzy z nich to takie śmieszki? - spytała szybko, chcąc zagadnąć ojca, zanim ten zainteresuje się nierozsądnym elfem. - A plan rychłego zakończenia mojej kariery i oddania się w objęcia boga w odległym klasztorze? To było moje ulubione.
Żeby jednak ugłaskać ojca, a może też odrobinę na złość Kamelio, bo trochę mu było za wesoło, westchnęła, opuszczając ramiona w geście rezygnacji.
- Dobrze. Jeśli chcesz, porozmawiam z nimi. Ale tylko z tymi, którzy docenili moje wysiłki i uznali je za zabawne. Powiesz mi, którzy z nich nie są aroganckimi i nadętymi bubkami, a ja sprawdzę, czy wśród nich przypadkiem nie czeka na mnie miłość mojego życia. Może wreszcie poznam kogoś, kto sprosta moim wygórowanym oczekiwaniom i rozkocha mnie do szaleństwa. Może będę miała komu grać te wszystkie ballady - snuła rozważania, splatając niewinnie ręce za plecami i prowadząc ojca w bok, do ogrodu. Nie w stronę domku Shaoli i potencjalnie spalonego drzewa, naturalnie, a w bardziej neutralne miejsce. - Czy któryś z nich ma brodę? Najlepiej taką gęstą. Jak krasnolud. I musi umieć jeździć konno. I nie może być ode mnie dużo starszy.
W końcu jednak musiała odsunąć te zapewne zupełnie niezrozumiałe dla Tobiasa żarty i złośliwości na bok. Westchnęła, poważniejąc, gdy dotarli do pierwszej lepszej kamiennej ławki, którą wskazała ojcu dłonią. Sama zajęła miejsce obok.
- Nie przyszedłeś tu, żeby mnie namawiać do małżeństwa, prawda? - spytała. Przez długą chwilę wpatrywała się w ojca w milczeniu. - Nie odejdę stąd. Z Domu Śnienia. Nie chcę - powiedziała w końcu cicho, ale z pełnym przekonaniem.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

323
POST BARDA
Splatając dłonie za plecami, Tobias nie skomentował po raz kolejny kwestii nauczyciela. Nawet jeśli wyglądał, jakby miał na ten temat zupełnie inne zdanie, bardzo dobrze wiedział, że raz podjętej decyzji Libeth nie zwykła zmienić tylko i wyłącznie pod wpływem czyjeś presji. Wzdychając zatem jedynie pod krótkim wąsem, zgodnie przytaknął głową.
- Później - zgodził się, nie naciskając, ale i ewidentnie nie zamierzając odpuszczać, dopóki nie doprowadzą tej sprawy do końca.
Gdy rzecz ostatecznie sprowadzała się do poważnej dyskusji, ojciec był prawdopodobnie najgorszym z możliwych przeciwników. Przekonać się o tym także i tutaj musiało dużo więcej osób, niż było to dla niej wygodne. W tym zapewne i Kamelio, który aktualnie usiłował zataić swój drobny wybryk głośniejszym pokaszliwaniem. Całe szczęście dla niego, a może i dla nich wszystkich, starszy mężczyzna zdołał tylko do połowy przekręcić głowę w jego kierunku, zanim Paria udanie skradła jego uwagę.
Unosząc wysoko lewą brew, a zaraz po tym nawet wywracając pokazowo oczami, Tobias wreszcie wydawał się odrobinę odprężyć.
- Tak. Te również znalazły się całkiem wysoko na liście najnowszych anegdotek - zgodził się, kręcąc głową dla całej tej niedorzeczności. - Nie jestem co prawda pewien, czy znajdzie się wśród kandydatów ktoś z odpowiednio długą... brodą? - tu wykonał znaczącą pauzę. - Zapewniam jednak, że wszyscy potrafią jeździć konno, jeśli to pomoże. Być może kojarzysz najmłodszych synów starego Lanforda z Erola? Albo dziedzica rodu Fayen? Wydawali się szczerze zainteresowani twoimi usilnymi próbami spławienia każdego mężczyzny w polu widzenia.
Spośród całej zgrai pamiętanych teraz jak przez mgłę twarzy, które usiłowały z nią tańczyć lub zagajać rozmową, ojciec wysilił się przynajmniej na rekomendowanie tych mogących wydać się jej samej ciekawymi. O ile faktycznie mieli tyle poczucia humoru, ile u nich podejrzewał, rzecz jasna.
Ród Fayen Paria mogła kojarzyć przez liczne spotkania obu rodzin z przeszłości, gdzie jeszcze sama częściej bywała ich częścią. Była to duża, mocno trzymająca się siebie nawzajem rodzina, licząca wiele dzieci, kuzynów i jeszcze innych, dalszych krewnych. Gdzieś świtał jej pierworodny syn głowy głównej linii, przez długie lata niezbyt chętnie pokazujący się publicznie przez swoje słabe zdrowie. Nie była pewna, jak wyglądał, jeśli zamieniła z nim słowo na bankiecie. Z drugiej strony bliźniaków od Lanforda, spławionych przez nią jeden po drugim, Libeth kojarzyła jedynie przez wzgląd na ich niedorzeczne wręcz podobieństwo. Zdaje się, że obaj byli od niej nieco młodsi?
- To luźna propozycja. Nic zobowiązującego. Po prostu... Zastanów się, dobrze?
Skierowany do ławki, ojciec usiadł na niej ciężko. Splatając dłonie na kolanach i nieco się nad nimi pochylając, spojrzał poważnie najpierw na Libeth, a zaraz potem na stojącego niespełna dwa metro od niech elfa, który chyba nie za bardzo wiedział, co ze sobą zrobić w tej niezręcznej sytuacji.
- I nic co powiem, nie zdoła zmienić twojego zdania? - spytał, gdy samemu przerwał długo ciągnące się po wyznaniu córki milczenie. - A co jeśli sytuacja się powtórzy? Nikt nie wie, co dokładnie się wydarzyło w dniu, w którym zasnęłaś ani czym zostało spowodowane. Z tego, co zdołałem do tej pory zrozumieć, Dom Kamelii boryka się z wieloma palącymi problemami, w które zostaniesz uwikłana czy tego chcesz czy nie, jeśli postanowisz to kontynuować. Dlaczego aż tak bardzo chcesz ryzykować? Sądziłem, że wolisz wiecznie życie w drodze? Co się zmieniło? Potrafisz mi przynajmniej tyle wytłumaczyć? Twój elfi przyjaciel powiedział, że nie posiadasz żadnych wróżbiarskich talentów. Nie jesteś zatem Śniącą?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

324
POST POSTACI
Paria
Naprawdę nie miała teraz głowy do spotkań z potencjalnymi kandydatami na męża, ani nawet do zastanawiania się kim byli ci, o których wspominał jej ojciec. Skoro żaden nie zapadł jej szczególnie w pamięć i nie zainteresował na tyle, by z własnej woli spędziła przynajmniej jeden wieczór w jego towarzystwie, o czym w ogóle rozmawiali? Wszyscy ci szlachcice byli tacy sami. Wątpiła, by którykolwiek z nich był w stanie wywołać w niej choć połowę tych emocji, jakie czuła chociażby w towarzystwie Kamelio - nawet jeśli nie planowała spędzić z nim reszty swojego życia. To znaczy, nie planowała też go z nim nie spędzać. Generalnie nie planowała niczego.
- Mam wrażenie, że prowadziliśmy już tę samą rozmowę z pięć razy - westchnęła. - Dlaczego akurat teraz? Czy to przez to, że więcej czasu spędzam w Taj'cah? To znaczy, że trzeba szybko skorzystać z okazji i mnie tu uwiązać? Czy z okazji zaręczyn Sary matka znowu zaczęła cię dręczyć? Ile razy mam ci mówić, że lubię swoje życie? Jestem szczęśliwa gdy jest takie, jakie jest. Dlaczego za każdym razem, kiedy...
Zamilkła nagle, zaciskając usta w wąską kreskę. Nie zamierzała kolejny raz dawać się wciągać w tę dyskusję, zwłaszcza, że znacznym dyskomfortem wypełniało ją prowadzenie jej przy Kamelio. Znając elfa, nie omieszka on wyciągnąć tego w niedalekiej przyszłości, wyłącznie dla swoich fantastycznych żartów, które z reguły uwielbiała, ale teraz wybitnie nie miała ochoty ich słuchać. To nie tak, że z nim czekała ją jakakolwiek świetlana przyszłość, Paria dobrze o tym wiedziała i on z pewnością też. Opuściła wzrok na własne dłonie, opierając je symetrycznie na kolanach.
- Dobrze - zgodziła się w końcu z rezygnacją w głosie. - Zastanowię się.
Dlaczego w ogóle Kamelio musiał tutaj być? Libeth chętnie podzieliłaby się z ojcem swoimi przemyśleniami na temat Domu Śnienia i jego mieszkańców, ale z jakiegoś powodu nie chciała, by elf tego słuchał. Nie zwykli rozmawiać o emocjach. Skoro on tak rzadko otwierał się przed nią, ona nie zamierzała zalewać go swoimi uczuciami, wychodząc z założenia, że może nie chcieć o nich słuchać, albo że nieumiejętność odpowiedzenia jej tym samym poskutkuje nowymi niezręcznościami pomiędzy nimi. Dotyczyło to zarówno ich prywatnej relacji, jak i wszystkiego, co bardka czuła względem pozostałych, z którymi widywała się tu prawie na co dzień.
- Nie wiem. Zależy, co powiesz - wzruszyła nieznacznie ramionami, unosząc wzrok na ojca. - Co jeśli? A co jeśli spadnę z konia w galopie? Mam przestać jeździć? Czy skoro mogę zadławić się przy jedzeniu, to mam przestać jeść? Ja wiem, z czego wynikało to, co się wydarzyło i była to tylko moja wina. Byłam nieostrożna. Pochopnie zaryzykowałam, nie wiedząc o tym, jakie mogą być tego konsekwencje. To była głupota, wiem o tym i więcej już tego nie zrobię, uwierz mi, wcale nie jest mi spieszno do powtórzenia tego wszystkiego. Ale czy ty wiesz, co się w związku z tym stało? Czy wiesz, co zrobiłam przez ten tydzień, który z waszego punktu widzenia spędziłam zwyczajnie nieprzytomna? Sprowadziłam z powrotem do ciała duszę, która miała już do niego nie wrócić. Ta dziewczyna, która spała ze mną, spała od ośmiu lat. Nie... - zerknęła niepewnie w stronę Kamelio. Nie mówiła mu tego i prawdę mówiąc nie zamierzała. - Nie miała się już obudzić - dokończyła cicho.
Przesunęła spojrzeniem po skąpanym w słońcu ogrodzie. Nic tutaj nie sugerowało dramatów, jakie rozegrały się ostatnimi dniami.
- Nie jestem śniącą. Mówiłam to już Wilfridowi - westchnęła i przez chwilę szukała odpowiednich słów, by odpowiedzieć na pytania ojca. W końcu zaczęła, powoli, trochę niepewnie. Niezręczna obecność stojącego nad nimi Kamelio wyjątkowo w niczym jej nie pomagała. - Masz rację, lubię życie w drodze. Lubię wsiąść na statek i opłynąć w miesiąc wszystkie większe wyspy. Lubię tutejszy Czerwony Staw, lubię góry, patrzące z wysoka na Dekha Chandi i nieprzebrane tłumy w Porcie Erola. Nie byłam jeszcze tylko na Kattok i bardzo chciałabym je zobaczyć, zwłaszcza teraz, gdy rośnie tam nowa osada. Ale potrzebowałam jakiegoś... celu. Sensu. Znalazłam go tutaj. Rozwijam się, uczę nowych rzeczy, ale przede wszystkim jestem potrzebna. Nie jestem tylko paciorkiem błyszczącym w słońcu, ćwierkającym ptakiem, który zaraz poleci dalej. Pomagam śniącym swoją muzyką i swoją... swoją magią. To samo w sobie nie jest niebezpieczne i nie ma nic wspólnego z tym, co zrobiłam tydzień temu - uniosła wzrok na ojca. Przez chwilę chciała powiedzieć coś więcej, ale nie czuła się swobodnie w towarzystwie akurat tej dwójki. Całym sercem kochała obu tych mężczyzn, ale mogliby trzymać się daleko od siebie nawzajem, naprawdę.
- Jeśli chcesz się rozmówić z Kamelio, może zrób to teraz? Na pewno ma bardziej palące sprawy na głowie, niż przestępowanie tu z nogi na nogę - zaproponowała. - Zresztą... wolałabym... porozmawiać z tobą sam na sam.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

325
POST BARDA
Nie dając się zniechęcić, Tobias wydał z siebie przydługie, "hmm".
- Przynajmniej osiem - pozwolił sobie nie zgodzić się w najbardziej pokojowy, mający zapewne udobruchać córkę sposób. - Wiem, że kochasz swobodę, która cechuje życie, jakie prowadzisz i nie każę ci z niej w żadnym wypadku rezygnować poinformował ją.
Nie brzmiał na zawiedzionego, ani rozgoryczonego. Zdawać by się jednak mogło, że dziwna melancholia przebijała się ponad spokojny, wyrozumiały ton, do jakiego wreszcie powrócił i z którego tak dobrze był znany.
- Starzeje się, Libeth - mówiąc to, spojrzał na córkę ze słabym uśmiechem. - Choć wygląd może temu przeczyć, czuję to w kościach - dodał na pół żartobliwie, palcami muskając zarost na podbródku. - Nie chodzi dłużej o twoją matkę czy Sarę - pokręcił głową i westchnął cicho. - Ostatnie dziesięć dni dało mi wiele do myślenia. Chyba chciałbym mieć pewność, że cokolwiek przytrafi ci się w przyszłości, będziesz mieć kogoś, kto bez względu na wszystko przyjdzie ci z pomocą. Kto będzie cię wspierał.
Poczynania Libeth mogły być dla Tobiasa wielokrotnie niezrozumiałe, a czasami i z trudem akceptowane, ale nigdy otwarcie potępiane. Jego wyrozumiałość była w gruncie rzeczy często większa, niż wypadała być osobie jego statusu, a wszystko to, by jego dzieci mogły robić to, czego naprawdę pragnęły. Nie znaczyło to jednak, że nie żywił pewnych oczekiwań bądź pobożnych życzeń względem swych dziatków, jak zresztą każdy inny rodzic lub opiekun. Z nieco innych powodów, niż jego małżonka pragnął, aby każde z osobna zdołało pewnego dnia założyć szczęśliwą rodzinę.
Wyznanie Parii w dość oczywisty sposób zaskoczyło i zdezorientowało mężczyznę. Na całe szczęście w spojrzeniu, jakiej jej posłał, gdy ich oczy ponownie się skrzyżowały, nie było powątpiewania ani niedowierzania. Jeśli już, był w nim zwyczajny brak zrozumienia. I czy można się było temu dziwić? Ich rodzina nigdy nie miała nic wspólnego z magią. Nic, o czym sama by wiedziała w każdym razie. Twarz Kamelio z kolei, razem ze wzrokiem pozostawały długo kompletnie nieprzenikniona. Dostatecznie długo, aby zdołała wyjawić swojemu ojcu więcej szczegółów na temat czasu spędzonego w murach Domu Kamelii. Dopiero wtedy rozluźnił mięśnie szczęki i otworzył usta.
- Słowa nie są w stanie wyrazić głębi mojej wdzięczności za to, czego dokonała Libeth- zwrócił się do Tobiasa, który od razy skierował na niego ostrzejsze spojrzenie. - Chociaż rozumiem twoją troskę i wątpliwości, prawda jest taka, że twoja córka, Sir, zdołała nie tylko przywrócić mi moją jedyną rodzinę, ale również od dłuższego czasu pomaga minimalizować szkody, jakie wywołują u naszych pracowników ich nieoczekiwane wizje. Wiele osób uniknęło losu podobnego do losu mojej siostry tylko i wyłącznie dzięki jej szczodrej pomocy. Z tego też powodu, po raz kolejny pragnę przeprosić za to, że nie zdołaliśmy jej uchronić przed ryzykiem, na jakie ją naraziliśmy. ...Za to, że nie zdołałem w porę zareagować - to mówiąc, głęboko skłanił głowę.
Pomimo iż Paria wiedziała, że Kamelio potrafi wysławiać się iście kwieciście, jeśli tylko chciał, zazwyczaj wykorzystywał to w formie żartobliwej. Teraz jednak nie tylko brzmiał niczym prawdziwy arystokrata, ale też potrafił dopasować do tego odpowiednie gesty oraz manierę. Praca dla baronowej najwyraźniej nauczyła go kilku przydatnych sztuczek. Co wcale nie oznaczało, że tylko tyle wystarczyło, żeby zmiękczyć osobę Tobiasa von Darhera. Kiwnął on natomiast zgodnie na propozycję Libeth, skoro już do tego doszli.
- Podobno to właśnie ta osoba jest odpowiedzialna za pomoc w rozwoju twoich magicznych zdolności - zwrócił się wreszcie do obydwojga ojciec, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Nie miałem okazji o to nigdy zapytać, ale jakie właściwie kompetencje posiadasz młodzieńcze, jeśli można wiedzieć?
- Szkoliłem się pod okiem jednego z mistrzów magii Taj'cah, sir - odpowiedział od razu, prostując się i splatając dłonie za plecami.
- Czy wspomniany mistrz ma może jakieś imię? - przyciskał go nieufnie Tobias.
- Umowa między mną, a mistrzem nie pozwala mi na ujawnienie szczegółów. Nie miałem dość pieniędzy, aby płacić za naukę. Moje szkolenie odbywało się z dala od oczu gildii, dla której pracował.
- Wygodne - skwitował sucho arystokrata. - Twierdzisz jednak, że jesteś w stanie zapewnić mojej córce odpowiednie wykształcenie magiczne i samo w sobie nie zagrozi to jej bezpieczeństwu?
- Zdrowie Libeth ma i zawsze będzie miało priorytet - odpowiedział z kolei twardo elf.
- I nie kryje się za tym żadne, drugie dno?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

326
POST POSTACI
Paria
Czasem miała wrażenie, że ojciec doskonale wie, co powiedzieć, żeby cała jej buta i upartość odeszły w całkowite zapomnienie. Jej twarde dotąd spojrzenie złagodniało, a w myśli wkradły się wątpliwości. Czy była wyrodną córką, skoro nie chciała spełnić życzenia Tobiasa i znaleźć sobie kogoś, u czyjego boku spędziłaby resztę życia? Mężczyzny z dobrego domu, który zapewniłby jej dostatek i bezpieczeństwo? To nie tak, że wymagał bardzo dużo, nie było to też zupełnie absurdalne żądanie i Libeth zdawała sobie sprawę z faktu, że sama również powinna tego pragnąć. Tylko jakoś... inne rzeczy były ciekawsze, niż zaręczynowe obiady, śluby i nadęte bale. Życie było ciekawsze.
- Nie możesz używać takich argumentów przeciwko mnie, tato - powiedziała cicho. - Nie jesteś jeszcze wcale taki stary.
Czy miała kogoś, kto wspierałby ją niezależnie od okoliczności? Kto rzuciłby dla niej wszystko inne, gdyby tego potrzebowała, gdyby tego zażądała? Nawet nie spróbowała podnieść wzroku na Kamelio. Wątpiła, by jej osoba znaczyła dla elfa tak wiele. Coś zakłuło ją nieprzyjemnie w klatce piersiowej. Jedynym mężczyzną, jedyną osobą w jej życiu, dla której jej dobro stało wyżej, niż wszystko inne, był ojciec, który miał niestety rację - nie będzie przecież żył wiecznie. Przygryzła nerwowo policzek od środka, znów przez długą chwilę wpatrując się nieruchomo we własne dłonie.
- Zastanowię się - powtórzyła i choć mówiła teraz ciszej, to tym razem w jej słowa jakoś łatwiej było uwierzyć.
Uniosła spojrzenie na elfa, gdy ten się odezwał i podziękowała w myślach wszystkim bogom, którzy mogli z jakiegoś powodu nad nią czuwać, kiedy temat jej potencjalnego partnera życiowego dobiegł wreszcie końca. Szlacheckie maniery i sposób wysławiania się, jaki Kamelio podłapał w ciągu swojego życia, być może wpływałyby pozytywnie na każdego innego rozmówcę, ale wątpiła, by robiło to jakiekolwiek wrażenie na jej ojcu. Jedynym plusem było to, że przynajmniej nie zarzuci elfowi, że ten nie wie, jak się zachować. Naprawdę, z utęsknieniem wyczekiwała momentu, w którym tych dwóch pójdzie w swoje strony.
W milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań, zakładając początkowo, że nie musi się w nią angażować. Szybko okazało się, że jest inaczej. Drugie dno. Chyba tylko lata występowania na scenie powstrzymały ją przed głośnym parsknięciem śmiechem. Gdyby ojciec znał prawdę, całkiem możliwe, że nie skończyłoby się wyłącznie na poobijanej elfiej twarzy.
- Jakiego drugiego dna się tu spodziewasz? Układ między nami od początku był jasny - wtrąciła się. - Lekcje magii w zamian za pomoc śniącym. Kamelio zaproponował mi to jak tylko zorientował się, że gdy zdobędę kontrolę nad swoimi zdolnościami, mogę faktycznie rozwiązać pewne problemy Domu Śnienia. Moja magia jest nietypowa, płynie przez muzykę, a tego tu z jakiegoś powodu potrzebowali. Nie otrzymuję tu wynagrodzenia za to co robię, ale nie muszę też płacić za naukę. Uważam, że to uczciwa wymiana. Myślałam...
Znów strzeliła spojrzeniem w stronę elfa. O pewnych rzeczach mu nie mówiła, o pewnych kwestiach nie rozmawiali. Dziwnie było poruszać te tematy w jego towarzystwie.
- ...Myślałam o tym, żeby znaleźć tu dla siebie miejsce, wiesz, ojcze? W Taj'cah. Inne, niż rezydencja, w której wszystko, co robię, zawsze już będzie niewłaściwe. Rozważałam mały dom gdzieś na obrzeżach miasta - wstała z ławki i zrobiła kilka kroków w tę i z powrotem. - Chciałam o tym z tobą w sumie porozmawiać po tym nieszczęsnym obiedzie zaręczynowym, ale cóż, los miał inne plany. Doszłam ostatnio do wniosku, że nie ma sensu, żebym w nieskończoność płaciła za pokój w Czerwonym Stawie, bo nawet kiedy mam długie trasy koncertowe, to ostatecznie wracam tutaj, do stolicy. Mam zobowiązania... względem Domu Śnienia właśnie.
Zatrzymała się pomiędzy ojcem a Kamelio, przeskakując spojrzeniem z jednego na drugiego. O tych jej planach elf też nie wiedział. Czy gdyby wiedział, znalazłby dla niej miejsce gdzieś tutaj? Być może, ale to za bardzo godziłoby już w jej potrzebę niezależności.
- Czy jest coś jeszcze, do czego Kamelio jest ci potrzebny? - przestąpiła z nogi na nogę. - Powinieneś pozwolić mu wrócić do siostry, mają wiele lat do nadrobienia. Na wszystkie pytania mogę w jego imieniu odpowiedzieć ci sama.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

327
POST BARDA
Uśmiechając nagle się przepraszająco, starszy von Darhera sięgnął po jedną z dłoni córki, by mocno i pewnie zacisnąć na niej palce w ciepłym, mającym zapewne dodać otuchy mieście.
- Nie miej do mnie zbyt wiele żalu, kochanie - poprosił miękko. - I nie zrozum mnie opacznie. Nie chodzi mi o odsprzedanie cię pierwszemu galancikowi, czy uziemienie na dobre w Taj'cah. Twoje szczęście zawsze stanowiło i zawsze będzie stanowić dla mnie pierwszeństwo. Jeśli nikt nie wpadnie ci w oko, pal licho ich wszystkich, a ode mnie nie usłyszysz więcej na ten temat ani słowa.
Niezależnie od tego, co zamierzała zrobić z propozycją ojca oraz ewentualnymi adoratorami, pewne było, że nie zostanie za swoją decyzję odtrącona. Nie przez niego i raczej nie przez Kamelio, zważywszy na to, jak obaj podobnie wielką mieli tendencję do skłaniania się ku jej wyborom. Nawet jeśli nie uważała elfa za osobę, która zostałaby przy niej na dobre i na złe, nawet jeśli miał nieco destruktywne tendencje w najmniej odpowiednich chwilach i nie najlepiej szło mu dbanie o samego siebie, nie mogła mu na ten moment odmówić bycia oddanym i troszczącym się o swoich kompanem.
Wtrącając się w zażartą konwersację, a tym samym uniemożliwiając Kamelio udzielenia odpowiedzi na ostatnie pytanie, Libeth była pewna, że wąs pod nosem ojca nastroszył się na jej oczach. Czy ludzki zarost mógł się nastroszyć niczym koci ogon? Na to wyglądało.
Obydwaj mężczyźni wysłuchali jej uważnie i do końca. Tobias z głębokim przejęciem, Kamelio z intensywnym, choć trudnym do zidentyfikowania blaskiem w oczach. Atmosfera zrobiła się na moment gęstsza, gdy w zapadającej na końcu ciszy, zarówno starszy, jak i młodszy z dwójki, przyglądali się jej intencjonalnie. Kamelio otworzył usta jako pierwszy.
- Niezależnie od zobowiązań, czy też ich braku, Dom Kamelii będzie dla ciebie zawsze otwarty - odpowiedział z uśmiechem, na widok którego starszy von Darher kliknął językiem o podniebienie, ale nie skrytykował na głos.
- Rozumiem - odpowiedział Tobias w towarzystwie zrezygnowanego westchnienia. - Jeśli tak to widzisz, nie zamierzam cię dłużej zniechęcać - kręcąc głową i wzdychając raz wtóry, z krzywym uśmiechem na ustach zwrócił się tym razem do elfa. - Ani kraść więcej czasu szanownego pana elfa - dodał już znacznie bardziej sucho, zdobywając się przynajmniej na w miarę uprzejme skinięcie głową.
Kamelio ze swojej strony ukłonił się znacznie głębiej, ale zanim odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę domu, sprzedał Parii jeszcze jedno, przeciągłe spojrzenie, po którym była w stanie rozpoznać, że czeka ich jeszcze własna, osobna konwersacja.
Tobias pozwolił sobie odczekać, aż elf zniknie im z pola widzenia, zanim ponownie skierował na nią wzrok.
- Chciałabyś - zawahał się. - Żebym pomógł ci znaleźć dom, którego kupnem mogłabyś być zainteresowana?
Na wspomnienie o kupnie nowego miejsca do zamieszkania, coś we wnętrzu Parii poruszyło się. Nie do końca fizycznie, nie do końca niefizycznie. Było to nieznane jej dotychczas uczucie, które z czasem zaczęło nastrajać ją w dziwnie pozytywny sposób. Gdy spojrzała na ojca, przez moment wydawała się go otaczać blada, pomarańczowa łuna, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Głęboka ochota, żeby na propozycję odpowiedzieć twierdząco, pozostała jednak wyraźna niczym nowo budzący się do życia dzień.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

328
POST POSTACI
Paria
Nigdy tak bardzo nie marzyła, by posiadać umiejętność czytania w cudzych myślach, jak w tej chwili. Wpatrujący się w nią intensywnie Kamelio i niezadowolony z jakiegoś powodu ojciec stresowali ją bardziej, niż występy przed baronową i innymi jej pokroju. Czy elf był zły na nią za to, co mówiła? Za to, że wstępnie zgodziła się zastanowić nad spotkaniem z potencjalnym kandydatem na męża? Za to, że robiła wszystko, żeby ich związek nie wyszedł przed jej ojcem na światło dzienne tak długo, jak to możliwe? Za to, że rozpaczliwie próbowała uwolnić go spod piorunującego spojrzenia Tobiasa von Darher, żeby mógł wrócić do Shaoli? Czy ojciec domyślał się prawdy i nie dopytywał z czystej grzeczności? A może wolał udawać, że nie wie?
Chwilowo zignorowała napuszone wąsy starszego mężczyzny, by unieść wzrok na stojącego nad nimi Kamelio. Odpowiedziała mu uśmiechem, w którym starała się zmieścić tyle milczących zapewnień, ile tylko była w stanie. Tobias von Darher nie będzie jego problemem, Libeth tego dopilnuje. I na czymkolwiek miała polegać ta rozmowa, którą elf niemo jej obiecywał, ją też jakoś przetrwa. Wierzyła w swoje umiejętności dyplomacji i mniej lub bardziej (z reguły bardziej) skuteczne zdolności okręcania sobie mężczyzn wokół palca - niezależnie od tego, czy to był ojciec, dla swojej córki skłonny zrobić wszystko, czy zauroczony nią Kamelio. Da sobie radę.
- Dziękuję - opuściła w końcu wzrok na Tobiasa, gdy drugi mężczyzna udał się w swoją stronę. - Wiem, że ta sytuacja... ostatnie dni... mogą budzić w tobie niechęć względem Domu Śnienia i jego pracowników. Ale nikt z nich nigdy nie potraktował mnie źle. Wręcz przeciwnie. Są wspaniali, każdy jeden z nich. Wiadomo, mają swoje wady, jak wszyscy, ale tutaj... tutaj jestem szczęśliwa, tato. Jestem potrzebna i widzę, że to, co robię, ma sens. Wiem, że jesteś zły i obwiniasz ich o to, co się ze mną stało, ale uwierz mi, ja naprawdę nie próbuję ich wybielać na siłę. A już na pewno nie powinieneś mieć pretensji do Kamelio.
Nie było go już tutaj, więc mogła mówić otwarcie, to, co myśli. Bez zastanawiania się, jakie wnioski z jej słów wyciągnie elf i co będzie jej potem wytykać przez kolejne tygodnie. Już i tak podłożyła mu się z tą rozmową o zamążpójściu.
- Kamelio bardzo się o mnie troszczy. Dba o moje bezpieczeństwo. Normalnie takie rzeczy się nie dzieją, nie robię niczego ryzykownego. To, co wydarzyło się teraz... było jakimś ewenementem. Coś przyszło z lasu. Ktoś... nie wiem. Nie wiem, co właściwie się stało. Ale Dom Śnienia nie był przyczyną problemu, tylko jego ofiarą, tak samo, jak ja. Nie miej Kamelio za złe rzeczy, które nie były od niego zależne. Dlaczego jesteś wobec niego tak oschły?
Usiadła z powrotem na ławce obok ojca, gdy zaproponował jej pomoc w szukaniu domu, w którym mogłaby zamieszkać. Uczucie, jakie nie mogło pochodzić skąd inąd, jak tylko od Rdzy, na moment ją zdezorientowało. Nie sądziła, że będzie odczuwała jej emocje. Uśmiechnęła się nieznacznie.
Podoba ci się ten pomysł, hm?
- Byłoby wspaniale... ale nie mam oszczędności na zakup domu. Myślałam o wynajmie, czegoś małego, naprawdę małego. I tak wyjdzie taniej, niż pokój, który trzymam od miesięcy. Jeśli chciałoby ci się, jeśli miałbyś czas, żeby pomóc mi poszukać... to by było cudownie - splotła dłonie i wyłamała lekko palce. - Myślałam... zastanawiałam się, czy może Stella mogłaby się tam wtedy przenieść, jeśli jedna służąca mniej nie będzie robić wam różnicy...? Sara i tak zresztą za moment wyfrunie z gniazda.
Ojciec musiał zdawać sobie sprawę z faktu, że Libeth sama nie będzie w stanie zaopiekować się domem. Nie było nawet szansy, by ugotowała dla siebie cokolwiek zjadliwego. A sprzątanie? Na samą myśl bolała ją głowa. Potrzebowała mieć kogoś od tego i Stella, która znała ją od dziecka, była według niej doskonałym rozwiązaniem. W gruncie rzeczy opłacając dom i Stellę wyszłaby finansowo na to samo, co wynajmując pokój w Czerwonym Stawie. Karczmarz ją lubił, ale to nie znaczyło, że liczył jej cokolwiek taniej.
- Ale nie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Chciałam poruszyć temat mojej magii. Ty jej w sobie nie masz, więc nie odziedziczyłam tego po tobie. Wiem, że nie powinnam poruszać tego tematu, ale nigdy dotąd nie pytałam, zakładając, że nie będziesz chciał o tym rozmawiać. Nie potrzebowałam wiedzieć. Teraz... jest inaczej.
Zamilkła na moment, zanim niepewnie i bardzo cicho wypowiedziała kolejne pytanie. Pytanie, z zadaniem którego czekała ponad dwadzieścia lat.
- Mógłbyś... czy mógłbyś powiedzieć mi coś o mojej matce?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

329
POST BARDA
Wraz ze zniknięciem elfa, starszy mężczyzna wreszcie pozwolił swojej posturze lekko opaść, relaksując ramiona. Jego twarz nabrała lepiej znanej Parii łagodności, a z oczu zniknęła dotychczasowo wzmożona czujność.
- Uwierzysz swojemu staruszkowi, jeśli powiem, że bardzo dobrze zdaje sobie z tego sprawę? - zapytał, rzucając jej nieoczekiwanie zakłopotane spojrzenie. - Widzisz. Lubię sądzić, że jeśli jest coś, co wraz z wiekiem rośnie w siłę wśród ludzi mojej profesji, to zmysł do wyczuwania cudzych intencji. Jeden Tenatir raczy wiedzieć, ile razy musiałem podpisać lewą umowę, a ile razy okantowano mnie na cenach i towarach, zanim się tego nauczyłem - zaśmiał się, kręcąc głową na wracające wspomnienia. - Chcę przez to powiedzieć, że przez ostatnie dziewięć dni, w których trakcie miałem sporo czasu na własne obserwacje i wynoszenie wniosków...- westchnął. - Ani razu nie zostałem potraktowany, jak niechciany gość, którym byłem. Ani razu nie widziałem, żeby pozostawiano cię samą lub niezadbaną. I nieważne ile razy usiłowałem przeganiać tego elfiego kochasia z twojego pokoju, wiem, że i tak uparty, jak muł przesypiał tam wszystkie noce- mimo sugerującego dezaprobatę marszczenia brwi, Tobias z czystym zamyśleniem wpatrzył się w mury stojącego przed nimi budynku. - Na tyle szczegółowo, na ile zakładam pozwalały im ich własne zasady, poinformowano mnie o zajściu. O okolicznościach z nim związanymi. O zniknięciu ich przywódczyni dokładnie tej samej nocy. Nie powiedzieli mi o wszystkim, ale też nie usiłowali mnie okłamywać, co i tak szybko bym wyczuł w innym wypadku. Chyba po prostu trudno mi uwierzyć, że jakaś pomniejsza gildia wieszczy chce ci pomóc niemal zupełnie bezinteresownie. Zwłaszcza ten cały Kamelio - mężczyzna przymrużył oczy, tym razem kierując je ponownie na córkę. - Przyznał mi się, że gdyby nie przyjął tamtej nocy twojej pomocy, nigdy nie skończyłabyś w takim, a nie innym stanie. Rozumiesz chyba, że ciężko polubić kogoś, przez kogo twoje dziecko ląduje na skraju życia i śmierci.
Wzdrygając się na dźwięk ostatniego słowa, Tobias odchylił głowę i przetarł twarz dłonią. Wizja utraty jednego ze swoich dzieci wciąż musiała być dla niego stosunkowo świeża, a jeśli Kamelio dodatkowo podłożył mu się tak, jak to miał czasami w zwyczaju, gdy chciał chronić osoby z gildii... Cóż. Zrobił sobie na wstępie nie za dobrą reklamę.
Cmokając cicho pod nosem, Tobias przekręcił się lekko w jej kierunku.
- Dawno nie słyszałem, żeby aż tak ci na czymś zależało. Chyba od czasu, gdy zdecydowałaś się podróżować po wyspach ze swoimi koncertami - zauważył. - Cokolwiek dostrzegłaś w Domu Kamelii, mam tylko nadzieję, że nie przestanie ostatecznie dawać ci szczęścia, o którym mówisz. Koniec końców, jesteś moją córką. Masz prawie tak samo dobre oko do ludzi i nieludzi, jak ja. Zaufam ci więc w tej kwestii. Co innego mi zresztą pozostaje?
Cichy śmiech ojca niemal uszedł jej uwadze, kiedy ciepła fala przeszła przez jej ciało. Rdza najwyraźniej słuchała i aprobowała, czy to sam pomysł nabycia własnego miejsca zamieszkania, czy to sugestii ojca o udzieleniu jej pomocy.
- Załóżmy na razie, że oszczędności to twoje ostatnie zmartwienie - szybko machnął ręką mężczyzna. - Rozejrzę się, popytam i dam ci znać, gdy tylko coś znajdę. Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić. Co zaś Stelli się tyczy, mam wrażenie, że ucieszy się z perspektywy pracy w ciszy i spokoju.
Stella miała już woje lata i nieco mniejsza powierzchnia do sprzątania z całą pewnością odciąży nieco jej spracowane ciało. Gotowanie dla jednej osoby także było dużo łatwiejsze.
Gdy Paria zmieniła temat i tym razem dość intencjonalne napomniała o swojej magii, Tobias na moment przymknął oczy, prostując się i układając dłonie płasko na udach. Kiedy ponownie je otworzył, nie wydawał się zaskoczony jej pytaniem. Jedynie odrobinę zakłopotany. I czy można się było dziwić? Koniec końców, była to sprawa ściśle nawiązująca do aktu zdrady, której dopuścił się, mając już dwójkę małych dzieci na karku. Przez długą chwile milczał, najwyraźniej zbierając własne myśli.
- Twoja matka - zaczął powoli, z pobrzmiewającą w tonie głosu mieszaniną melancholii oraz życzliwości. - Była najbardziej nieprzewidywalną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem - zakończył dość nieoczekiwanie, uśmiechając się z rozbawieniem. - Była żywiołową duszą. Wiecznie pełną dziwnych pomysłów i aspiracji na życie. Możesz uwierzyć, że kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, dosłownie zwaliła mi się na głowę? Wspinała się na ogromny orzech rosnący przy drodze. Los chciał, że przejeżdżałem pod nim, kiedy jedna z większych gałęzi złamała się pod jej nogami. Złamała wtedy zresztą nie tylko gałąź, ale przy okazji moje lewe ramię i obojczyk - tu Tobias znalazł dość odwagi, aby zaśmiać się w głos. - Idlir- tak miała na imię. Nie lubiła mówić o sobie zbyt wiele. Nigdy nie poznałem jej pochodzenia ani rodowego nazwiska, jeśli je w ogóle posiadała - mężczyzna westchnął z pewnym żalem. - Wędrowała po ziemiach Keronu razem ze swoimi braćmi. Byli alchemikami. Cała trójka. Sprzedawali swoje wyroby, prowadząc wędrowny stragan. Mieli wóz ciągnięty przez dwa kucyki. Małe, ale zaskakująco silne bestyjki. Tylko przy pomocy swoich mikstur, pomogli mi wrócić do pełnej sprawności w zaledwie miesiąc. Czy zajmowali się również magią? Mogę się jedynie domyślać. Cała trójka była w jakimś sensie dość unikalna i, chciałoby się pewnie powiedzieć - magiczna. Byli otwarci i skryci jednocześnie. Zwierzęta i drzewa wydawały się czasami dosłownie ustępować im drogi. Kiedy podróżowałem z nimi przez blisko rok czasu, nigdy nie trafiliśmy na choćby śladowe niedogodności. Żadnej zablokowanej ścieżki, żadnego ataku bandytów. Nawet burze i ulewy przechodziły bokiem. Szczęście wydawało się w ich obecności pozbawione limitu, doprawdy. Być może była w tym magia. Być może było w tym boskie błogosławieństwo. Nie potrafię tego stwierdzić. Czy jest coś... Konkretnego, co chciałabyś o niej wiedzieć?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

330
POST POSTACI
Paria
Nie skomentowała elfiego kochasia, choć wiele słów cisnęło się jej na język. Doszła do wniosku, że ten temat lepiej będzie zupełnie omijać, dopóki nie zostanie zadane bezpośrednie pytanie, z odpowiedzi na które nie będzie już w stanie się wykręcić. Czy ojciec usiłował ją sprowokować do wyznania? Możliwe. Nie zamierzała dać się podejść tak łatwo.
- Przeganiałeś go z pokoju, w którym była jego siostra? - spytała, kręcąc głową z dezaprobatą. Kamelio miał więcej powodów, by tam przesiadywać, niż tylko Paria. I ten drugi był znacznie ważniejszy.
A więc wiedział też o zniknięciu Kamelii. Libeth nie była pewna, ile może mu powiedzieć, to jednak dawało jej pewien zarys informacji przekazanych Tobiasowi przez czas jej... niedyspozycji. Przysunęła się do ojca i oparła głowę o jego ramię. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak bardzo musiał się o nią martwić. W życiu nie sądziła, że jej działania przyniosą mu tyle stresu, ale też nie planowała stracić przytomności na ponad tydzień.
- Nie udzielają mi pomocy bezinteresownie, ojcze. Ja naprawdę jestem tu przydatna. Potrzebna. Zwłaszcza teraz, gdy śniący nie radzą sobie z wizjami. Potrafię więcej, niż sceniczne sztuczki, wiesz? Więcej, niż to.
Poruszyła dłonią w wyćwiczonym geście, a jej cień wydłużył się i przesunął po trawie przed nimi. Chciała, by wstał, podszedł do różanego krzewu i zerwał jeden kwiat dla Tobiasa, ale przypomniała sobie nagle o zakazie czarowania i natychmiast przerwała zaklęcie. Cień skrócił się i gwałtownie wrócił pod jej nogi. Milczała chwilę, wsłuchując się we własne ciało, z nadzieją, że teraz nie zemdleje. Zapomniała, zupełnie zapomniała! Odczekała moment, zanim odezwała się ponownie.
- Przyjął? - powtórzyła po ojcu i parsknęła śmiechem. - Tak ci powiedział? Och, jak on uwielbia robić z siebie ofiarę i osobę odpowiedzialną za całe zło tego świata. Kamelio nie miał wtedy nic do gadania. To nie on po mnie posłał, Efema przybiegła po mnie sama. Widziała, że pomagałam innym śniącym w... powiedzmy... częściowo podobnych sytuacjach... i najwyraźniej uznała, że jestem potrzebna, gdy zobaczyła, co się dzieje. Gdy dotarłam tutaj, Kamelio był na granicy wytrzymałości. Ledwo trzymał się na nogach. Był absolutnie wycieńczony i spanikowany, nigdy go nie widziałam w takim stanie. Nawet gdyby usiłował mnie powstrzymać, nie miałby szans. Niczego nie przyjmował. Nie wiem, skąd bierze się w nim ta potrzeba robienia z siebie kozła ofiarnego za wszelką cenę.
Wykrzywiła usta w irytacji, tak szczerej, jak to tylko było możliwe. Nie potrafiła niczego z tym zrobić, bo była to cecha charakteru, jaką Kamelio wyrabiał w sobie przez wiele lat; kilka miesięcy znajomości z Parią nie mogło jej całkowicie wykorzenić. Ale jakże to było nieznośne! To chyba właśnie tego nie lubiła w nim najbardziej.
- Dziękuję - odpowiedziała na obietnicę znalezienia dla niej domu, choć po długiej chwili walczenia z samą sobą. Wiedziała jednak, że protestowanie na nic się nie zda, nawet jeśli przez lata upierała się przy utrzymywaniu się bez pomocy ani rodziców, ani tego nieszczęsnego męża. Doszła więc do wniosku, że korony, jakie miałaby przeznaczyć na wynajem, będzie odkładać, aż uzbiera tyle, by spłacić ojca. Była w stanie wykrzesać z siebie chociaż tyle odpowiedzialności, prawda? Najwyżej poprosi Stellę, żeby jej pod tym względem pilnowała. - ...Najlepiej gdyby był salon, kuchnia i dwa pokoje. Jeden przyległy do kuchni, dla Stelli, drugi jako moja sypialnia. I kawałek ogrodu może? Nieduży. Nic szalonego.
To, co dla niej było małymi, a dla jej ojca pewnie kuriozalnie znikomymi wymaganiami, dla innych mogło stanowić marzenie, ale Parii nawet nie przychodziło to do głowy. Po rezydencji, w jakiej się wychowała, tylko pałace robiły na niej jakieś większe wrażenie.
Później skupiła się już na słuchaniu opowieści, na którą czekała całe życie. To nie tak, że kiedykolwiek było jej źle; nie szukała matki, nie potrzebowała jej odnaleźć, nigdy nie przyszło jej do głowy by spytać, dlaczego postanowiła ją oddać. Miała wspaniałe dzieciństwo, żyła w dobrobycie, jakiego zapewne nigdy nie mogłaby zapewnić jej Idlir. Kochała swojego ojca, rodzeństwo, macochę - mimo jej permanentnego niezadowolenia ze wszystkich podejmowanych przez Libeth decyzji - chyba trochę też, teraz po prostu... chciała wiedzieć. Głównie jak to było z tą magią. Nie oceniała Tobiasa za skok w bok, bo czemu miałaby to robić? To dzięki temu się urodziła, więc chyba absurdalne byłoby mienie mu tego za złe? Z głową opartą o ramię starszego mężczyzny przysłuchiwała się jego opowieści, z wrażeniem, jakby opisywał on coś, co w żaden sposób nie dotyczyło jej. Wszystko to było takie... odległe. A jednak nie dało się nie zauważyć pewnego podobieństwa między cechami charakteru Idlir, a tymi, jakie posiadała Paria.
- Alchemicy...? - powtórzyła. Znała tylko jednego. Nie wyglądał na wolną, żywiołową duszę. - Myślę, że to mogła być magia. Nie wiem, zastanawiałam się po prostu, czy to jest... dziedziczne. Te zdolności. Wiem, że mogą objawić się niezależnie od niczego, ale może większe jest prawdopodobieństwo, jeśli któryś z rodziców też je posiada? Nie pytałam tutaj o to - uniosła głowę, podnosząc spojrzenie na ojca, przez chwilę studiując rysy jego twarzy. Miała jego kolor oczu, ale poza tym... chyba nic więcej. - Jestem do niej podobna?
Obrazek

Wróć do „Stolica”