POST BARDA
***
Po upojnej nocy, której większą część spędzili w wyjątkowo rozgrzanych - z więcej niż jednego powodu - podziemiach Domu Śnienia, Libeth miała pełne prawo do cichego dziękowania w myślach latom, które Kamelio spędził, pracując dla domów publicznych. Jakkolwiek niechlubna była to profesja, zwłaszcza źle widziana w oczach potencjalnego partnera kogoś z tego typu przeszłością, trzeba przyznać, że nabyte w związku z nią doświadczenie potrafiło wzbogacać pożycie. Elf reagował praktycznie instynktownie na każdą reakcję, dopasowując się, spełniając nawet te niewypowiedziane z zachcianek i dbając o to, aby Paria na następny dzień nie opuściła ich gildii zbyt chętnie.
Z komnaty z basenem udało im się wyjść dopiero na dwie godziny przed świtem. Do pokoju musieli przemknąć minimalnie okryci, ponieważ obydwoje nie mieli siły ni chęci wciskać się z powrotem w i tak przemoczone w większości ubrania. I choć szanse na wpadnięcie na kogokolwiek o podobnej porze były minimalne, i tak przekradali się na palcach, walcząc po drodze z napływami głupiego rozbawienia, niczym para wymykających się z domu nastolatków.
Koniec końców, krótka wycieczka zaowocowała popadnięciem raz jeszcze w na tyle dobry nastrój, by nie pozwolili sobie wzajemnie zasnąć aż do momentu, gdy za oknem zrobiło się widno.
Tego dnia, wraz z Kamelio pozwolili sobie pospać dłużej, niż obydwoje mieli w zwyczaju. Nikt ich nie niepokoił aż do wczesnego popołudnia, gdy oto skrobanie o szczelnie tym razem zamknięte drzwi i idące wraz z nim, spokojne, ale naglące jednocześnie pukanie, zmusiło ich wreszcie do leniwego wyswobodzenia się spod pierzyny.
Tymi, na które spadł obowiązek wyciągnięcia ich z łóżka, były nie do końca nieoczekiwanie Mira i Efema z wiadomością od Kamelii, o przybyciu Lady Diane Bourbon.
Do spotkania doszło w jednym z pokoi Domu, gdzie okrągły stół został wcześniej odpowiednio przygotowany i zastawiony lekkimi potrawami. Elegancko, lecz nieprzesadzenie strojnie przybrana w suknię Diane, była w trakcie cichej wymiany zdań z Kamelią, kiedy do nich dołączyli. Skromna szkatułka, najpewniej zawierająca wynagrodzenie, leżała nieopodal Śniącej, podczas gdy pięknie zdobiony flakonik o tajemniczo srebrzystej zawartości, obracany był powoli pomiędzy zadbanymi palcami szlachcianki.
Przyjazny, ale i pewny siebie uśmiech zagościł na twarzy baronowej niemal od razu, gdy jej wzrok padł na osobę Parii, do której oczywiście pokwapiła się wstać i przywitać lekkim uściśnięciem za ramiona. Przez chwilę nawet oglądała ją z każdej strony, jakby chciała się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu.
-
Cieszę się, że wreszcie możemy spotkać się w lepszych okolicznościach. Twój ojciec nie dawał mi żyć przez ostatni tydzień - wyjaśniła pobieżnie, ruchem ręki zapraszając ją do stołu, zupełnie, jakby to ona była tutaj gospodarzem. Może i coś w tym było, skoro wspomagała to miejsce finansowo? -
Posunął się nawet do złożenia obietnicy, jakoby kompletnie miał mnie zniszczyć, gdybyś nie wróciła do niego cała i zdrowa.
Słysząc o deklaracji jej ojca, Kamelio uniósł wysoko brwi, a następnie przybrał bardzo zadumaną minę, która nie zniknęła, dopóki wszyscy nie usiedli i nie przeszli do interesów. Nie trwało to długo. Po upewnieniu się, że Libeth zdaje sobie sprawę z tego, z czego wniknęła cała sytuacja, Diane zarządziła, że jej ludzie zabiorą Lorę Cendan do jej rezydencji, a zaraz po obejrzeniu przez nią wspomnień, udadzą się prosto do straży miejskiej oraz trybunału, który będzie ją dalej sądził. Paria miała zostać odwieziona z kolei do domu rodzinnego, gdzie po dniu, a góra dwóch, oficjalnie powinna zostać oczyszczona ze wszelkich zarzutów i odzyska wreszcie swobodę.
Przez cały swój pobyt, który zakończył się wraz z oczyszczeniem większości talerzy, baronowa wyglądała na więcej niż tylko usatysfakcjonowaną. Za każdym razem, gdy jej wzrok padał na trzymany przez siebie flakonik, coś groźnego zdawało się odbijać w jej licu. Coś, co być może nigdy nie powinno zostać nazwane wprost.
Kamelio wręczył jej bliźniaczy flakonik ze wspomnieniami Cendan na moment przed dokumentalnym dopakowaniem kufra, który tu dla niej sprowadzili raptem parę dni temu.
-
Postaraj się za bardzo nie cieszyć wolnością z dala od nas - przypomniał jej, niby mimochodem. -
Poza lekcjami, obiecałaś w końcu zabrać mnie na kilka wycieczek poza miasto, z tego, co pamiętam?
Nie żegnali się w żaden, przesadnie sentymentalnie sposób. Nie miała to być wszakże długa rozłąka. Niemniej, po tym, jak pomógł załadować jej rzeczy wraz z jednym z gwardzistów Diane na powóz, elf pozwolił sobie przyciągnąć ją do siebie na chwilę i ucałować w szyję, zaraz pod lewym uchem. Był to błąd, ponieważ, jak się okazało, Mira i Efema zdążyły ich dogonić i zacząć piszczeć pospołu z oburzenia. Młodsza z sióstr poważyła się nawet o chwycenie spodni Kamelio w zęby i zaczęła odciągać. Zupełnie, jakby się bała, że ten niczym wampir zamierza opić ją z krwi ugryzieniem w szyję! Kto wie, może tak to dla nich wyglądało.
Poza siostrami, przed Dom wyszedł wkrótce mniejszy tłumek, by pożegnać ją, życzyć powodzenia lub, nieświadomi ugody między nią, a Kamelio, namawiać do odwiedzin od czasu do czasu. Mija'Zga wyglądała w tym wszystkim najkomiczniej, będąc przesadnie bliskiej płaczu. Dwie, ulubione specjalistki od fryzur i makijażu wyściskały ją obficie, a nieoczekiwanie pojawiający się w tym wszystkim Ursa (z podejrzanie podbitym lewym okiem i lekko utykający), wręczył obwiniętą w kawałek taniego materiału nie tak tani bimberek
"z pozdrowieniami".
***
Dużo później tego samego dnia, gdy już udało jej się wyrwać spod pieczy ojca, który, jak nigdy wcześniej nie chciał odpuścić, starając się dowiedzieć, czy aby na pewno zapewniono jej bezpieczeństwo i czy traktowano ją godnie, w końcu mogła odetchnąć w przygotowanym dla niej pokoju.
Incydent dodał papie siwizny, co do tego nie mogła mieć wątpliwości. Co najdziwniejsze jednak i prawdopodobnie najbardziej zaskakujące, także macocha wydawała się bardziej przejęta, niż chciała to po sobie pokazać. Jej uszczypliwości przy kolacji, jakoby pakowała się intencjonalnie w kłopoty tylko po to, żeby ich zmartwić, wydawały się mieć tym razem drugie, nie tak znowuż nieprzyjemne dno. Zupełnie, jakby również o nią martwiła, jakkolwiek pokrętnie.
Gdy Paria zdecydowała się użyć wyciągniętych od Cendan wspomnień, nie do końca spodziewała się zobaczyć to, co rzeczywiście zobaczyła. Nie były to tylko i wyłącznie wspomnienia związane z nią oraz wydarzeniami z rezydencji Bourbon. Było tam również kilka urywków z czasów sprzed wrobienia ją w porwanie. Związanych z miejscami oraz okolicznościami, które nie były jej nijako znane.
Sam proces
śnienia wspomnień był na swój własny sposób magiczny i ekscytujący. Po zastosowaniu się do wskazówek od Kamelio, znalazła samą siebie wciągniętą do świata z oglądanych zdarzeń. Nie miała w nim żadnej swobody. Wszystko, co widziała, widziała z perspektywy Lory Cendan - jej oczami. Czasami czuła zapachy lub odbierała mgliste bodźce z otoczenia, lecz każde z nich było przytłumione. Jedynie dźwięk oraz obraz pozostawały stuprocentowo czyste i klarowne.
Słyszała rozkazujący głos Lory i widziała twarze stojących przed nią ludzi, którzy kolejno w odpowiednich odstępach czasu stawali się jej własnymi oczami oraz uszami w domu baronowej LUB innych magnatów, oraz szlachciców, których poniektóre nazwiska była w stanie rozpoznać. Niektórzy mieli zostać przyjęci do służby, jako nowa pomoc domowa, innych udało jej się przekupić słodkimi obietnicami i złotem. Nie każdy z nich miał natomiast za zadanie jedynie obserwować i donosić. Jeden z parobków zgodził się otruć konia swego pana w dzień wyruszenia na polowanie, by doprowadzić do wypadku. Inna pokojówka przystała na kradzież ważnej dokumentacji. Jeszcze ktoś inny miał dodawać podejrzanych środków do wina, aby spędzić ciąże jednej z dam dworu. Paria nie znała powodów postępowania Lory. Zapewne chodzić musiało o inne, prywatne interesy.
W kilku ze wspomnień rozpoznała Obelusa, trzymającego się najczęściej w cieniu, chociaż w jednym z nich padł z ust starej raszpli stanowczy, acz nieco histeryczny rozkaz w kierunku najemnika, aby doprowadził do śmierci pewnego kupieckiego syna. W tym ze zdarzeń, Cendan brzmiała już nieco bardziej, jak wariatka, za którą miała prawo uchodzić.
Nie minęło wiele czasu, jak i wspomnienia z jej własnej sprawy ujrzały wreszcie światło dzienne.
-
...Jak się szanownej Pani podoba? - rozbrzmiał zachrypnięty głos osobnika, na którego Lora niestety nie patrzyła. Jej oczy skupione były w całości na liście, którego treść Paria aż nadto dobrze znała. Ten sam, który wpędził ją w tę całą aferę. Pomarszczonymi paluchami, muskała niemal pieszczotliwie róg pergaminu.
-
Jak zawsze bezbłędnie - westchnęła rozmarzona.
-
...jestem przeciwny - rozbrzmiał poirytowany głos Obelusa, gdy tylko poprzednie wspomnienie się rozpłynęło.
Mężczyzna zaciskał mocno usta i marszczył brwi. Ramiona krzyżował na klatce piersiowej. Miał na sobie ten sam, lekki rynsztunek, który nosił we włościach baronowej.
Cendan jedynie zacmokała ze zniecierpliwieniem.
-
Mój drogi, czyż nie PŁACE CI za to, żebyś się ze mną zgadzał? - zaświergotała szlachcianka.
Obelus skrzywił się, nie kryjąc niesmaku.
-
Uprowadzenie człowieka, to jedno. Utrzymanie go przy życiu i w zdrowiu, to coś zupełnie innego. Niepotrzebne ryzyko - sarknął najemnik.
-
Oh, nie bądź niemądry, chłopcze! - zaśmiała się Cendan. -
Musi pozostać żywy jedynie na tyle długo, aby można go było odnaleźć wciąż oddychającego!
Następne wspomnienie było jeszcze jednym spośród tych, które Libeth rozpoznawała. Był to moment poprzedzający jej ucieczkę z rezydencji. Jakkolwiek dziwnie było patrzeć na siebie oczyma innej osoby, całkiem satysfakcjonującym było słyszeć, jak Lora przyznaje się do porwania i jak tłumaczy, dlaczego to zrobiła. Brzmiało to jeszcze bardziej niedorzecznie niż za pierwszym razem.
Ostatnia rzecz, jaką przyszło jej zobaczyć i usłyszeć, to zdarzenia mające miejsce w pomieszczeniu przywodzącym na myśl celę. Na niewielkiej, kamiennej ławie siedział nie kto inny, jak Celestio!
Twarz barda naznaczona była zadrapaniami i kilkoma siniakami. Opuchlizna, która musiała im towarzyszyć, zdążyła najpewniej zelżeć, lecz też nie do końca zniknąć. Jego ubrania były w nieładzie, w kilku miejscach dało się dostrzec rozdarcia. Miał skrępowane za plecami dłonie, acz wbrew całej otoczce, jego lico wciąż rozjaśniał sztuczny i jak najbardziej otwarcie wredny uśmiech.
Przez jakiś czas, trwała niemal kompletna cisza, jeśli nie liczyć świszczącego przeciągu, który zmuszał Celestrio do wzdrygania się co rusz. Koniec końców jednak zaśmiał się i zaczął dziwnie zdartym głosem obrzucać Cendan kolorowymi, zmyślnymi i często nawet rymowanymi wiązankami. Mężczyzna był, jaki był, ale nigdy nie ubliżał kobietom wprost, a tym bardziej wulgarnie. Chamstwo nie zwykło wychodzić mu butami niczym słoma chłopu pańszczyźnianemu.
-
...rozumiesz w ogóle, co robisz, ty stara wariatko??? - wydyszał po długiej pauzie łamiącym się, zdesperowanym głosem wbrew całej brawury.
-
Tch, tch - kinęła językiem o podniebienie zniesmaczona Lora, odwracając się na pięcie. -
Właśnie dlatego nie powinniście stać na jednej scenie. Hmpf, zawsze wiedziałam, że w rzeczywistości jesteś tylko kolejnym, ordynarnym samcem. Koń rozpłodowy, udający muzyka. Obrzydliwe!
***
Celestio został znaleziony kolejnego dnia - w lochach pod rezydencją Lory Cendan. Wieści o odnalezieniu muzyka oraz jego marnym stanie, szybko rozeszły się po całym Taj'cah i jeszcze najpewniej dalej. Sprawa zrobiła się na tyle głośna, iż ponoć dotarła do uszu samego króla! Ciężko było co prawda znaleźć potwierdzenie w tych plotkach, aczkolwiek inne, mówiące o tym, jakoby baronowa Bourbon nagle wzbiła się w hierarchii możnych, a jej majątek oraz ziemię zostały podwojone, z całą pewnością była bliska prawdy. Jej wcześniejsza popularność również weszła na wyższy szczebel. Nic dziwnego, skoro postawieniem zarzutów Lorze, rozwiązała co najmniej kilka problemów oraz niewyjaśnionych wcześniej tajemnic paru innych domów szlacheckich. Tobias von Darher był obecnie tylko jednym z licznych, którzy nagle znaleźli powód, aby zawiązać z Diane dobre stosunku partnerskie w interesach.
Przez dobry miesiąc, o samym Celestio nie słyszało się wiele. Jedynie tyle, że odchorowywał we własnym domu pobyt w lochach pewnej, zepsutej do cna szlachcianki. Powstało nawet kilka plotek podobnym powoli do legend, jakoby była to zakochana w nim obsesyjnie po uszy kobieta, która chciała zachować go tylko i wyłącznie za siebie, a zazdrosna była nigdy niepotwierdzoną zażyłością z również jeszcze bardziej teraz osławioną Parią. Co zaś Parii się tyczy... Cóż. Cała afera osławiła ją rzeczywiście jeszcze bardziej! Taj'cah kochało wszakże dramaty i tragedie we wszelkiej postaci! Wszyscy ze niecierpliwieniem wyczekiwali pieśni, które opowiedziałyby o tym, co naprawdę zaszło w sprawie z Celestio oraz tajemniczą (dla większości pospólstwa) arystokratką.
W połowie drugiego miesiąca, Libeth dostała niespodziewanie zaproszenie od Celstio. Nic z pozoru wielkiego. Mężczyzna, jak nigdy, bo i bez złośliwości czy aluzji, napisał jedynie tyle, że zależy mu na spotkaniu w cztery oczy. Było to dostatecznie dziwaczne, aby ją skusić.
Celestio wyglądał tamtego dnia, niczym cień człowieka, którym był. Cień osoby, którą dobrze znała od lat. Mimo zapewnień, że nie trapi go już żadna choroba, zdecydowanie stracił na wadze. Jego cera nabrała bladego, ziemistego odcienia, zaś każdy ruch wydawał się sztywny i wymuszony, zupełnie jak jego słaby uśmiech. Tym jednak, co najbardziej dawało się we znaki, zwłaszcza ludziom ich profesji, był kompletnie nie do poznania głos. Ochrypły i nieczysty.
-
Gruźlica - wzruszył ramionami i uśmiechnął się kwaśno, zapraszając ją na fotel naprzeciwko siebie. -
Wyleczyli ją, ale głosu podobno już nie odzyskam. Bajeczna ironia, nie sądzisz? - roześmiał się wówczas śmiechem pozbawionym wesołości.
Długo naśmiewał się podczas ich krótkiego spotkania z całej sytuacji z Lorą Cendan. Nie mógł uwierzyć, że
starą prukwę pociągała raczej Paria, aniżeli on sam. Przeprosił również żartobliwie, że nie będzie mógł więcej zachodzić jej za skórę na scenie, choć dodał także, że jeśli ładnie poprosi, a on sam przestanie na którymś etapie skrzeczeć, niczym przydeptywana ropucha, podrażni ją jeszcze z widowni tu, czy tam.
Wizyta zakończyła się gorzkim posmakiem oraz dziwacznym podarkiem. Camelio wręczył jej bowiem na pożegnanie niezwykle pokraczną lutnię!
***
Czas płynął, a wraz z nim nowe wyzwania i możliwości. Dom Śnienia stanął przed nią otworem od momentu, w którym postanowiła wrócić w jego progi.
Kamelio zgodnie z obietnicą zamierzał dotrzymać słowa i uczyć ją w miarę własnych możliwości. Jak się wkrótce okazało, posiadał dwie pracownie - jedną, jeszcze niżej pod pracownią alchemiczną i w większej mierze zawaloną niezliczoną papierologią, oraz drugą, mieszczącą się w niewielkim budynku nieco za drugą linią owocowych drzew, a nieopodal sławnego zielnika Ferrosa, w większej mierze zawaloną zwojami, księgami magicznymi oraz najdziwniejszymi przyrządami.
Elf był cierpliwym nauczycielem, lubiącym eksperymentować z magią w warunkach naturalnych. Swoją wiedzę starał się przedstawiać na przykładach, a i ćwiczenia organizować w możliwie jak najbardziej zajmujący, interesujący bądź zwyczajnie zabawny sposób.
Pierwszy miesiąc współpracy, był szczególnie zajmujący i przyjemny, ponieważ poświęcał jej pełnię skupienia i uwagi za każdym razem, gdy tylko pojawiała się w Domu Śnienia. Nawet jeśli w bardziej prywatnych i intymnych chwilach wciąż dało się u niego dostrzegać wahania oraz niepewności związane ściśle z jego własnymi kompleksami, starał się usilnie nie wywlekać ich na wierzch.
Podczas jednego z ponownie ciepłych i słonecznych dni, Steczko zabrał Parię do pomieszczenia, które pozostawało wiecznie zamknięte, a mieściło się w jego cichej pracowni na uboczu. Tam też wreszcie przedstawił jej swoją siostrę - Shaoli. Dziewczyna był chuda, mimo iż w ogólnym rozumowaniu zadbana. Jej puste spojrzenie utkwione było w jednym w licznie porastających pomieszczenie kwiatów. Towarzyszyła jej kobieta, której ciało częściowo pokryte było mchem i roślinnością, a która okazała się być nikim innym, jak najprawdziwszą driadą! Pilnowała, aby młoda, wschodnia elfka nie zrobiła sobie krzywdy w trakcie swoich rzadkich zrywów świadomości, oraz aby pomagać jej w utrzymaniu higieny oraz posiłkach. Co zaskakujące, wydawała się obawiać Kamelio, mimo iż ten zwracał się w jej stronę grzecznie i łagodnie.
Shaoli, mimo ogromnego potencjału wróżbiarskiego, w młodym wieku dała się ponieść jednej z wizji, by utknąć w świecie
"pomiędzy" innymi płaszczyznami, a rzeczywistością. Przez większość czasu nie reagowała na bodźce zewnętrzne, choć częściej niż rzadziej reagowała na piosenki oraz muzykę.
Kamelio nigdy wprost nie odpowiedział, w jakich dokładnie okolicznościach jego siostra wpadła w tę paskudną pułapkę. Jasnym jest natomiast, że obwinia się o całe zajście.
Głównym powodem, dla którego przez ostatnie lata szukał odpowiedniego adepta magii powietrza, jest jego zainteresowanie stworzenia nowej formy wprowadzania Śniących w trans oraz stabilizowania przebiegu takiego seansu przy pomocy muzyki, rytmu oraz odpowiednich dźwięków. Wygląda na to, że święcie wierzy, że pomoże to jego siostrze wrócić do swojego ciała w pełni.
***
Trzy miesiące po zdobyciu wspomnień Lory Cendan,
a z nastaniem roku 92, nadszedł wreszcie wyrok i szlachcianka została publicznie powieszona. Niedługo później, świat dowiedział się również o samobójczej śmierci Celestio, któremu nie udało się przetrawić utraty głosu, a wraz z nim zakończenia kariery. Mężczyzna zażył śmiertelną dawkę naparu z bielunia.
Mniej więcej w tym samym czasie, dochodzić zaczęło do nadnaturalnej ilości ataków oraz omdleń u Śniących oraz wróżbitów na całym Archipelagu. Jakby tego było mało, masowo dochodziło do równie tajemniczych zaginięć! Królestwo zaczął toczyć niepokój, podobnie zresztą, jak toczył on ostatnie dwa tygodnie Dom Śnienia, gdzie też zdążyło dojść do mnogich ataków w trakcie seansów. Jedna ze Śniących zmarła, druga zapadła w śpiączkę, z kolei młoda Mira... Pewnego dnia zaginęła i ślad po niej zupełnie zaginął. Zupełnie, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Napór obowiązków oraz stresu coraz bardziej przytłaczał Kamelię, Kamelio oraz tych, spośród bardziej naznaczonych obowiązkami członków gildii.