POST BARDA
Kto by pomyślał, że ten sam dzień, którego Libeth von Darher niemal dokumentalnie zdoła uwolnić się od Lady Lory Cendan, będzie również tym, któremu zdoła przypiąć łatkę jednego z "najbardziej żenujących" w swojej karierze! Była to z pewnością chwila, której długo jeszcze nie zapomni z więcej niż jednego powodu.Niektóre z gestów oraz drobnych, ledwie dostrzegalnych tików mogły sugerować, że elf przynajmniej kilka razy brał pod uwagę opcję wycofania się z konwersacji. Być może nawet ucieczkę z pomieszczenia pod byle głupim pretekstem, znając jego możliwości. Wbrew wszelkiej pokusie, postanowił pójść śladem Parii i po prostu dopełnić również i swój własny kielich, z którego później z zamkniętymi oczami pociągnął kilka większych łyków - krzywiąc się przy tym niemożebnie. Jedyne zatem, co początkowo zdolne było opuściło jego usta, gdy tylko rzecz jasna oderwał się wreszcie od naczynia, to głośno wypuszczony oddech oraz kaszel sygnalizujący ostrość palącą gardło.
Pomimo marszczonych brwi i naciągniętych mięśni żuchwy, tym razem Kamelio był w stanie nie tylko spojrzeć wprost na swoją towarzyszkę, ale nawet utrzymać na niej wzrok. Choć i to zapewne tylko dlatego, że ona sama nie patrzyła na niego.
- Wiem, że się powtarzam, ale naprawdę potrafisz być przerażająco szczera... - wymamrotał miękko, wplatając w swój głos bardziej lub mniej celowo nutę podziwu.
Postawiony pod murem elf, kręcił się jeszcze chwilę w miejscu, zanim ostatecznie zrezygnował z ucieczki. Nie miał innego wyjścia, jeśli nie chciał, aby ich dziwna relacja, jakkolwiek stabilnie niestabilna, runęła tu i teraz. Niezależnie od zawartej między nimi - co prawda wyłącznie słownie - umowy, bardzo możliwe, że żadne nie czułoby się dłużej w towarzystwie drugiego dostatecznie swobodnie, aby sprostać wyzwaniu rutynowych spotkań. Nie bez pozostawiania po nich pewnej dozy niesmaku tudzież rosnącego rozczarowania.
- Nawet jeśli z twojej strony był to jedynie żart - tym razem to Kamelio bardzo powoli i ostrożnie ważył własne słowa. - Nigdy nie pociągnąłbym go, opowiadając tego typu gestem. Byłaby to zresztą wówczas tak niesubtelna i pokraczna próba wodzenia drugiej strony za nos, że prędzej spaliłbym się ze wstydu... Nie, żebym planował, nie zrozum mnie źle. Zazwyczaj... Po prostu jestem w tym wszystkim dużo lepszy. Bardziej opanowany. Jeśli wolno mi być odrobinę aroganckim i pewnym siebie, powiedziałbym, że potrafię wykazać się finezją. Przynajmniej dopóki nic mnie nie rozprasza, a należy zaznaczyć, że mało co jest mnie rozproszyć- spauzował i kliknął językiem o podniebienie. - ...Co TOBIE udaje się za każdym razem bez większego wysiłku.
Oczy Kamelio pojaśniały na moment, zanim spuścił je i ponownie zmarszczył brwi ponad nimi.
- Obawiam się natomiast, że nie jestem nawet w połowie tak szlachetny, jak ci się wydaje - przymykając do połowy powieki, twarz elfa nabrała większej dozy znajomej neutralności. - Po fiasku w kanałach, nie miałem dość odwagi, żeby właściwie przeprosić za lutnię. Za to... Co wtedy przeżyłaś. Za wszystkie złe wspomnienia. Tego typu rzeczy również nie powinny być nadmiernie skomplikowane, racja? Nigdy wcześniej nie były, bo widzisz, dobieranie odpowiednich słów i dopasowywanie do nich emocji, powinno być dla mnie tak samo naturalne, jak dla każdego innego oddychanie. Wychowano mnie w pewnym sensie na pochlebcę i obłudnika. Kogoś, kto zawsze zdoła odnaleźć się w sytuacji i powiedzieć dokładnie to, co druga strona pragnie usłyszeć. Bardzo praktyczne i korzystne, gdy w grę wchodzą interesy. Nieco mniej... Gdy nie o nie chodzi - ostatnie słowa wyrzucił z siebie z gorzkim grymasem, niepodobnym zupełnie do niczego, co dotąd skory był pokazać.
Paria znała spory repertuar uśmiechów oraz min Kamelio. Niewiele z nich prezentowało się choćby w niewielkiej części negatywnie. Być może powodem, dla którego w masce optymizmu pojawiły się wyraźniejsze wyrwy, był spożyty dotąd alkohol, a może był to efekty zmęczenia. Kamelio był wprawnym aktorem, jeśli tylko bardzo chciał nim być. Potrafił uśmiechać się i żartować, choćby wyjątkowo nie czuł ku temu pokusy w danym momencie, co czasami dało się rozpoznać po spojrzeniu lub napięciu mięśni ramion.
- Koniec końców, nigdy nie powiedziałem tego, co chciałem powiedzieć, ani tego, co powiedzieć powinienem. Ignorowałem pytania, na które odpowiedź miała szansę pozostawić po sobie niesmak, a zamiast tego zadowoliłem się upewnieniem się, że wbrew okolicznościom, w jakich tu trafiłaś i niezależnie od nich, zarówno Dom Kamelii, jak i jego mieszkańcy zrobią na tobie dostatecznie duże i dobre wrażenie, żebyś miała po wszystkim powód do odwiedzania go w przyszłości. Innymi słowy... Ponieważ w przeciwieństwie do ciebie, nie jestem dobrą osobą i być może bliżej mi do intryganta bardziej niż komukolwiek w Gildii... Moje intencje od początku miały drugie dno. Dlatego... Oddanie ci ostatniej części, jaka pozostała po instrumencie... Nawet mnie wydawało się nie na miejscu.
Koncepcja Kamelio była zupełnie inna niż ta, którą w głowie miała przez cały ten czas Libeth. I kto niby powiedział, że to kobiety wszystko muszą komplikować?! Podczas gdy jej wystarczyłaby prośba i nieco szczerych słów, mężczyzna biegał dookoła, dwojąc się i trojąc, usiłując zbudować dostateczną ilość połączeń oraz powiązań, aby zawsze mogła znaleźć powód do powrotu. Mogło to uchodzić zarówno za ujmujące, jak i niepokojące w zależności od kąta, pod jakim spojrzeć.