Dom Śnienia Kamelii

166
POST BARDA
Ręka Parii nie musiała błądzić po zakurzonej pod łóżkiem powierzchni podłogi zbyt długo, żeby natknąć się na schowany tam obiekt. Wyciągnięte zawiniątko wyglądało łudząco podobnie do tego, które dostrzegła wcześniej przez lunetę w dłoniach Miry. Owinięte w skrawek czegoś, co mogło być jeszcze niedawno fragmentem czyjegoś przyodzienia-... Wróć. Czymś, co ZDECYDOWANIE było jeszcze jakiś czas temu fragmentem czyjegoś odzienia (okrutnie niezgrabnie odciętym kawałkiem rękawa, jeśli ktokolwiek by pytał)! Prawdopodobnie eleganckiego i nietaniego, sądząc po widocznych nań, gęstych wzorach wyszytych jasnymi nićmi na granatowym kawałku leciutkiej satyny. Aż boleśnie było myśleć o reakcji oryginalnego właściciela stroju.
Zawiniątko samo w sobie było raczej lekkie i gdy Libeth je rozwinęła, wytoczyło się z niego coś... Ziemistego? Przypominającego korzeń. Czy może raczej bulwę? Bulwiasty... Korzeń? Pękaty i gdy się przyjrzeć, zabawnie przypominający przez rozgałęzienie bulwiastych odnóży niewielkiego człowieczka. Ktoś nawet dorysował węglem uśmiechniętą buzię! Inna sprawa, że buźka ta zdołała się nieco rozmazać przez kontakt z tkaniną. W "pasie", otaczał korzonkową niewiastę pognieciony już wianuszek upleciony z drobnych, żółtych kwiatów.
Bardzo dziwny podarek.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

167
POST POSTACI
Paria
Usta Parii rozciągnęły się w pełnym satysfakcji uśmiechu, gdy natrafiła dłonią na ukryty pod jej łóżkiem... podarunek? Ciężko stwierdzić. Równie dobrze Mira mogła schować to tam tylko po to, żeby nikt tego nie znalazł, a Libeth właśnie psuła cały plan. Tylko co to było...
Wciąż klęcząc obok łóżka, kobieta rozwinęła fragment tkaniny, odkrywając jego zawartość. I cóż, ciężko było powiedzieć, by ją ona ucieszyła. Choć z jednej strony prowizoryczna laleczka była całkiem urocza, tak z drugiej - równie przerażająca. Może gdyby Paria otrzymała to od innego dziecka, takiego, które nie miało ukrytej połowy twarzy, gałek ocznych zmieniających kolor na czarny i siostry w postaci wielkiego psa, inaczej by do tego podeszła. Obejrzała ją dokładnie, po dłuższej chwili dopiero dochodząc do wniosku, że to musiał naprawdę być podarunek dla niej - była pewna, że dziewczynki miały wiele skuteczniejszych schowków w całym Domu Śnienia, niż ten. Obróciła korzeń w dłoniach i uśmiechnęła się lekko, czując nagłe, niespodziewane ukłucie smutku. Nie miała pojęcia, z czego ono wynikało, ale udawanie w nieskończoność, że siostry są zwyczajnymi dziećmi, które czeka taka przyszłość, jaką sobie tylko wymarzą, w tej chwili stało się wyjątkowo trudne. Przez długą chwilę wpatrywała się tylko w ten narysowany węgielkiem uśmiech, pogrążona w niekoniecznie optymistycznych rozmyślaniach, zanim jej spojrzenie nie padło na materiał, w który ta nieszczęsna laleczka została owinięta i z jakiegoś powodu przeszło jej przez myśl, że to była część ubioru Nuriel. Dlaczego? Ano wyłącznie dlatego, że biedna opiekunka dziewczynek chyba nie była darzona przez nie szczególną sympatią, w szczególności przez Mirę właśnie - bo Libeth wątpiła, by zabawka wykonana została przez Efemę. Westchnęła i zawinęła ją z powrotem w satynę.
Przez moment rozważała zabranie jej i schowanie sobie na pamiątkę, ale po pierwsze lalka wyglądała jak komponent do rytuału magicznego, i to takiego z niezbyt pozytywnym efektem, a po drugie była świeżym korzeniem, który za moment się skurczy, zapadnie w sobie i spleśnieje. Nie najlepsza pamiątka. Odłożyła ją więc na łóżko, obok swojej poduszki i wstała, otrzepując sukienkę na kolanach.
Luneta pokazywała więc wspomnienie. Coś, co wydarzyło się w przeszłości. Jak odległej? Żeby się tego dowiedzieć, musiałaby spytać dziewczynek, kiedy przyniosły korzenną panienkę, a do tego musiałaby je znaleźć, co mogło nie być takie proste, zwłaszcza, że nie chciała rzucać się w oczy, plącząc się w tę i z powrotem po domu - dziś w szczególności. Może spróbuje użyć lunety ponownie za jakiś czas; wcześniej czy później powinna zobaczyć coś, przy czym była obecna i z tego wyciągnąć wnioski.

Schowała urządzenie z powrotem do torby, a tę do skrzyni. Miała już ją zatrzasnąć, ale zawahała się na moment. Jej wzrok przyciągnął ten sam woreczek, który Kamelio przyniósł jej wczoraj - ten, który zawierał głowę koziołka, odłamaną od utraconej lutni. Wyciągnęła ją ze środka i usiadła na brzegu łóżka, ważąc kawałek drewna w dłoni. Starała się nie dawać sobie czasu na żałobę. Trzymać myśli z dala od połamanego instrumentu, tonącego teraz gdzieś w ściekach, albo zjedzonego przez monstrum, które prawie pochłonęło ich. Nie zastanawiać się nad tym, co powie ojciec, kiedy dowie się, że straciła rodzinną pamiątkę, jaką jej powierzył. Nie poddawać się nostalgii i tęsknocie, nie teraz. Owszem, myślała o przyszłości, o problemach jakie nastręczał jej obecnie brak lutni, o koncertach do odwołania i lutnikach do odwiedzenia, ale bardzo się starała nie płakać, jak to mówią, nad rozlanym mlekiem. Tylko to rozlane mleko przynosiło jej ból. Strasznie dużo bólu.

Nie wiedziała, ile czasu tak siedziała, pozwalając sobie na bezkarne użalanie się nad stratą, zwłaszcza, że nikt jej nie widział. Nie trwało to jednak wiecznie - schowała koziołka w miejsce, z którego go wyciągnęła i zgarnęła książkę, którą czytała rano, postanawiając wrócić do ogrodu, skoro wciąż nie padało. Jakoś trzeba było zabić czas, biorąc pod uwagę, że nie miała go z kim spędzić, a stres nie pozwalał jej na konstruktywne zajęcia. Udała się w jakiś odległy kąt, w który raczej nie zapuszczali się klienci i tam postanowiła posiedzieć, poczytać, aż zgłodnieje. A potem? Pewnie wybrała się do kuchni, licząc na to, że Mija jak zwykle ugotowała coś pysznego.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

168
POST BARDA
Czymkolwiek była laleczka, raczej nie została pozostawiona w złej intencji i to prawdopodobnie było w tym wszystkim najważniejsze. Mimo iż rozmazana szminka z węgla nadawała jej odrobinę upiornego wyglądu, plecionka z kwiatów skutecznie łagodziła końcowy efekt. Istniało zatem całkiem spore prawdopodobieństwo, że nie służyła ona do szarlatańskich obrządków typu voodoo. To już coś!

Nikt nie przeszkadzał Libeth, gdy korzystała z pozostałego jej czasu wolnego. Mogła do woli zagłębiać się w przemyśleniach, rozważaniach czy też nawet wewnętrznej melancholii. Nie wadziły jej w tym nadmiernie stłumione dźwięki dochodzące z sąsiednich pomieszczeń. Dostatecznie przywykła do sposobu, w jaki funkcjonował Dom Kamelii. Popołudniowo-wieczorowy rozgardiasz przywodził na myśl nieco karczemny klimat, dopóki wraz z pojawieniem się pierwszych klientów, nie przeistaczał się w coś bardziej subtelnego i mistycznego.

Ciężkie powietrze wypłoszyło z ogrodów nie tylko większość bywalców, ale również pracowników, sprawiając, że tego dnia wolna, zielona przestrzeń, wydawała się strasznie samotnym miejscem. Wcale nie lepiej było, kiedy nogi zaprowadziły Parię z powrotem do wnętrza murów budynku.
Choć niewielki stolik w kuchni uginał się od ilości drobnych przekąsek pozostawionych do dyspozycji pracowników, pomieszczenie było stosunkowo puste. Tylko jedna z pomniejszych Śniących ledwie nadążała z nazmiennym przeskakiwaniem od mycia wracających co rusz kufli i dzbanów do przygotowywania i wysyłania niewielkich dań dla gości. Jak się okazało, Mija'Zga miała tego dnia o wiele więcej zajęć przy barze w sali kominkowej. Jeśli Paria do niej wyjrzała, miała akurat okazję zobaczyć, jak orczyca właśnie jedną ręką unieruchamia jakiegoś, wyjątkowo podburzonego, ciemnoskórego mężczyznę, który niemal opluwał się od wyrzucania przypadkowej Śniącej. Najwyraźniej nie spodobały mu się informacje, jakie otrzymał w trakcie swojej małej sesji odczytywania fortuny z kart.
Kątem oka, raz udało jej się nawet dostrzec i Efemę, zgrabnie lawirującą pomiędzy Śniącymi oraz odwiedzającymi. Tułów przepasana miała pasem obciążonym z obu stron pełnymi kieszeniami. Libeth zdążyła już zauważyć, że młodsza siostra chętnie udzielała się w każdy możliwy sposób, jednak widok jej czterołapej persony w trakcie ruchliwych godzin nadal budził pewną konsternację. Nikt nie starał się ukryć jej obecności przed klientelą. Być może dlatego, że perfekcyjnie potrafiła zadbać wówczas o zachowanie milczenia. Niektórzy, co bardziej zestresowani nieprzychylnymi im wynikami sesji, lubili poklepać coś żywego, ciepłego i merdającego wesoło ogonem.

Tej nocy Kamelio wrócił do pokoju dobrze po północy, praktycznie od razu w bardzo nieelegancki sposób padając całym ciężarem ciała na swoje łóżko.
Spoiler:
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

169
POST POSTACI
Paria
Widząc, że Mija jest zajęta, Libeth nie zamierzała jej przeszkadzać. Generalny zamysł pozostawania z oddali od wszystkich i wszystkiego, co mogło zwrócić na nią czyjąkolwiek uwagę, zakładał raczej samotne spędzenie tego dnia. Najadła się więc w kuchni, jak zawsze wyszukując wśród dostępnych opcji przede wszystkim słodkich ziemniaków, które tak zasmakowały jej już pierwszego dnia. A gdy obiad miała już za sobą, z powrotem udała się do ogrodu, by dokończyć książkę, z której została jej już tylko końcówka. Fabuła romansidła nie była zbyt zaskakująca, Paria czytała je z braku alternatywy, ale jak już zaczęła, to głupio było nie dokończyć. Dopiero gdy główni bohaterowie spletli się w ostatecznym uścisku namiętności, pokonując wszelkie przeciwności losu, bardka westchnęła i zamknęła to arcydzieło sztuki literackiej, by wrócić z nim do swojego pokoju.
Tam ponownie wyciągnęła lunetę z pomarańczowym szkiełkiem, chcąc sprawdzić tym razem, czy jest w stanie skuteczniej obliczyć ile godzin mijało od wydarzeń do momentu, w którym się je oglądało. Jeśli zobaczyłaby siebie, łatwo byłoby jej wyciągnąć wnioski i na to w sumie liczyła, choć jej przypuszczenia i nadzieje mogły okazać się płonne.

Resztę dnia Libeth kompletnie zmarnowała. Przesiedziała ją w tej samej komnacie, częściowo przeglądając swoje rękopisy i wprowadzając w nie niewielkie poprawki, częściowo wpatrując się w płomień świecy i próbując bezskutecznie wywołać w nim jakąś reakcję na jej spojrzenie, a częściowo usiłując przypomnieć sobie chociaż fragmenty układu tanecznego, czy może nawet akrobatycznego, z którym dawno już nie występowała. Ciało słuchało jej, tak jak zawsze, choć miało za sobą ciężkie przejścia i kobieta czuła to w zastanych mięśniach, więc może i dobrze zrobiła - w dodatku ruch pomagał odepchnąć wiszące nad nią ciężką chmurą stres i niepokój. W końcu też słońce zaszło, a niecałe dwie godziny po tym bardka udała się na kolację, licząc, że w Domu Śnienia nie będzie już klientów i będzie mogła w spokoju zjeść, bez woalki na twarzy.

Długo nie była w stanie zasnąć, mimo, że pogasiła wszystkie świece, poza tymi w świeczniku przy łóżku elfa, który wciąż był nieobecny. Kiedy wrócił, bez słowa odprowadziła go spojrzeniem, widząc, że nie nadaje się on w tej chwili do żadnych rozmów, zresztą chyba zakładał, że Libeth już śpi. Przeniosła wzrok na sufit, a po dobrej godzinie prób uspokojenia galopujących myśli doszła do wniosku, że chyba sen nie był jej dziś pisany. Mimo to, przyszedł po nią w końcu, choć późno, bardzo późno w nocy i nie należał do najspokojniejszych, sprawiając, że znów obudziła się wyjątkowo wcześnie, jak na swoje możliwości. Nie czuła się wyspana, ale nie czuła się też śpiąca. Tyle rzeczy leżało dziś na szali. Wszystko miało rozwiązać się teraz, zaraz. Wrócić do normy, albo posypać się już doszczętnie. Gdyby była bardziej religijna, pewnie znalazłaby boga, do którego mogłaby się teraz pomodlić o powodzenie, ale wątpiła, by któregokolwiek z nich interesował ktoś taki, jak Paria i skutki jej działań.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

170
POST BARDA
Wyczekiwany, ale i nie do końca upragniony dzień wreszcie nastał. Gęsta mżawka witała go od samego rana, wraz z kurtyną zasłaniających niebo, wiszących wyjątkowo nisko chmur, zdających się opadać na Taj'cah niczym mgła. Warunki pogodowe nie nastrajały ani do podnoszenia się z łóżka, ani tym bardziej do wychodzenia poza mury, gdzie panować musiała istna parówa.
Czas spotkania z Lady Cendan specjalnie został wybrany z uwagi na większe tłumy, zwykłych kręcić się o tej porze po centrum miasta. Felerna pogoda mogła jednak nieco pokrzyżować ich zamiary. Mieszkańcy Archipelagu stanowczo unikali zarówno gwałtownych ulew, jak i wychodzenia w najbardziej duszne z dni.

Paria słyszała, jak Kamelio wygrzebuje się z posłania chwilę po tym, jak sama na dobre wybudziła się ze snu. Po cichu pozbierał swoje rzeczy i na palcach opuścił pokój, zapewne w celu szybkiego odświeżenia się. Gdy ponownie wrócił, miał już ze sobą tacę ze śniadaniem. Znajomy zapach słodkich ziemniaczków mógł szybciej i w bardziej zachęcający sposób wyciągnąć Libeth z łóżka, o ile do tego czasu nadal z niego nie wypełzła.
W przeciwieństwie do niej, elf spał jak zabity, a mimo to jego oczy wciąż były nieco podkrążone. Sztywnymi palcami jednej i w pełni sprawnymi drugiej rozstawiał dla nich na stole niewielkie pucharki oraz drobne talerze pełne owoców, warzyw i dobrze wypieczonych kawałków białego mięsa.
- Dzień dobry - przywitał ją nieco ochryple, ale z leniwym uśmiechem, kiedy tylko raczyła do niego dołączyć.
Czekało ich trochę przygotować, ale nic, co wymagało od samej Parii wiele wysiłku. Musiała tylko zadbać o odwiedzenie pary swoich ulubionych specjalistek od fryzur i makijażu oraz przygotować do zabrania ze sobą rzeczy, które uważała za słuszne.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

171
POST POSTACI
Paria
Gdy tylko Kamelio wyszedł, Paria podniosła się z łóżka, choć oporządzić się, korzystając z faktu, że została tu sama. Poprzedniego wieczora wzięła porządną kąpiel, teraz więc tylko przemyła się na szybko w misce z wodą za parawanem i przebrała w końcu w coś, w czym czuła się swobodnie - coś, co nie było sukienką, albo koszulą w nijakim kolorze. Na zewnątrz padało, nie było bardzo gorąco, a Libeth chciała czuć się dziś swobodnie, wybrała więc luźne, beżowe spodnie, wciśnięte w wysokie do kolan buty z cienkiej skóry i krótką, sznurowaną, bordową bluzkę. Zrezygnowała jeszcze póki co z biżuterii, bo większość tej, jaką miała, dzwoniła przy poruszaniu się; chusta do okrycia się przed deszczem, jaką wybrała, miała jednolity, granatowy odcień. Wciąż stonowany strój, który - przynajmniej jej zdaniem - nie przyciągał szczególnie uwagi, a jednak... wreszcie coś normalnego.
Kiedy elf wrócił ze śniadaniem, Paria kończyła rozczesywać włosy, praktycznie gotowa na ten cudowny dzień. Psychicznie raczej nie, ale fizycznie już owszem. Uśmiechnęła się do niego krótko, odpowiadając tym samym na jego powitanie, a potem zajęła miejsce przy stole, z zainteresowaniem przyglądając się temu, co przyniósł.
- Szkoda, że wstałam. Może gdybym poczekała dłużej, dostałabym śniadanie do łóżka - rzuciła, sięgając bez zastanowienia po ziemniaczki, które kusiły ją tym zapachem, jakiego nie dało się pomylić z niczym innym.
Nałożyła sobie co nieco, choć ilość ta była mało imponująca w porównaniu do tego, ile potrafiła zjeść normalnie. Stres sprawiał, że żołądek zwinął się jej w supeł i jadła dziś tylko z rozsądku - nawet te ziemniaki. Na mięso w szczególności nie miała ochoty. Przegryzając kawałki owoców i warzyw, przez chwilę przyglądała się swojemu współlokatorowi. Wyglądał na zmęczonego tak samo, jak zmęczona czuła się ona, ale powstrzymała się przed zadawaniem pytań, na które nie chciałby, a czułby się zobowiązany jej odpowiadać.
- Ktoś miał za sobą ciężki dzień. Wiesz, że gdybyś chciał... ponarzekać, albo coś z siebie wyrzucić, to służę przyjaznym uchem, prawda? - zagadnęła, nie drążąc jednak. Jej umiejętności prowadzenia mało znaczącej pogawędki dziś spadły na poziom znacznie poniżej tego, na którym były zazwyczaj. Skupiła się więc na jedzeniu, choć i to nie szło jej najlepiej.
- Testowałam wczoraj lunetę od Gabina. Wygląda na to, że pomarańczowa soczewka pokazuje wydarzenia, które miały miejsce wcześniej - poinformowała elfa. - Nie wiem tylko, jak dużo wcześniej. Ale to ciekawe. Nigdy nie miałam do czynienia z czymś podobnym.
Obróciła w palcach swój pucharek, przyglądając się jednocześnie kolorowej mieszance, jaką tworzyły na talerzach owoce.
- A Kamelia... wykryła u mnie też związek z żywiołem ognia, jakby cię to interesowało - uśmiechnęła się lekko. - Zrobiłam mały ognisty wir w szklanej kuli, chociaż nie wiem, ile faktycznie zależało tam ode mnie, a ile było tam wpływu artefaktu. Tak czy inaczej, był piękny. Potem, bez niego, nawet płomień świecy nie chciał się choćby ugiąć, kiedy próbowałam - pokręciła głową.
Zerknęła przez okno, na przygaszony mżawką świat zewnętrzny.
- Mam nadzieję, że przestanie padać. Ile mamy jeszcze czasu?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

172
POST BARDA
Unosząc wysoko brwi, Kmelio zatrzymał się w połowie rozlewania napitku do pucharków.
- Zawsze możemy odegrać to jeszcze raz - zaproponował z figlarnym błyskiem w oku. - Wyjdę na moment, ty wrócisz do łóżka i udasz zaspaną, a ja tymczasem taktownie zapukam, zanim wkroczę do środka ponownie, tym razem z pełnym rozmachem, z tacą pokazowo wysoko uniesioną na jednej dłoni, ponętnie zarzucając biodrami i serwując ci śniadanie zgodnie z oczekiwaniami?
Jakkolwiek absurdalny wydawał się ten pomysł, nie ma wątpliwości, że elf nie do takich rzeczy był zdolny. Zwłaszcza po pamiętnej akcji z krzesłem, jeszcze na tej lepiej wspominanej części wieczoru u baronowej.

Kamelio dużo chętniej niż sama Paria sięgał tego dnia po mięsiwo, które normalnie nie zwykło lądować na jego talerzu. Był raczej rybożernym typem. Brak apetytu nie wydawał mu się w każdym razie doskwierać. Ramiona trzymał rozluźnione, podobnie zresztą, jak i całą resztę swojej osoby. Być może był to efekt porządnie przespanej wreszcie nocy, a może zwykłego przyzwyczajenia do zajmowania się tymi, wyjątkowo dziwnymi i nietypowymi zleceniami na rzecz Domu? Tak czy inaczej, wbrew cieniom pod oczami, wydawał się trzymać znacznie lepiej niż sama Libeth.

Zerkając na nią z ukosa, gdy tylko padła propozycja, Kamelio przybrał całkiem poważnie zamyślony, ale nieco zagubiony wyraz twarzy.
- Ponarzekać, wyrzucić - powtórzył powoli, dokładnie ważąc oba słowa na języku, robiąc przy tym niecodzienne śmieszne miny, przywodzące na myśl dziecko, które nie do końca umie określić, czy smakuje mu zaserwowany posiłek. - Czy zabrzmi bardzo dziwnie, jeśli powiem, że nie do końca jestem pewien, jak to robić? - zapytał wreszcie równie powoli i ostrożnie. - Przywykłem raczej do słuchania tego typu rzeczy. Nikt nigdy nie był zainteresowany odwróceniem ról. Zwłaszcza kobiety. - dodał, wzruszając lekko ramionami. - Być może. Zastanowię się?

Pomimo ukradkowemu, ale uważnemu przyglądaniu się jej walce z ulubionym z reguły daniem, nie starał się na głos wyciągać żadnych wniosków, ani też niepotrzebnie głupio pytać, czy " wszystko w porządku?". Wiadomo, że nie było w porządku. Nikt, kto miał za parę godzin brać udział w pierwszym w swoim życiu porwaniu, nie mógł się czuć w porządku. Zwłaszcza gdy zależeć od niego miało przyszłe być albo nie być. Zamiast tego, wyprostował się z uśmiechem pełnym szczerego zainteresowania, gdy tylko wspomniała o lunecie.
- Więc to jednak nie szwindel? Jeśli będziesz chciała, mogę ci pomóc w najbliższej przyszłości z eksperymentami przy niej.
Mężczyzna poświęcił chwilę, by wcisnąć w siebie jeszcze kilka kawałków mięsa z niecodzienną determinacją, zanim wzmianka o żywiole ognia o mało nie przyprawiła go o zakrztuszenie się. Chwilę bił się zdrową ręką w okolicach mostku, łapiąc głębszy wdech, zanim posłał jej pełne zaskoczenia spojrzenie.
- Ogień? Moje gratulacje! - przyklasnął, szczerząc do niej zęby. - Mam nadzieję, że wiesz, że zapanowanie nad obydwoma będzie wymagało podwójnej wytrwałości~? - zagadnął niemal chytrze. - Mogę ci jednak zagwarantować, że dokładnie tak, jak w przypadku instrumentów, ćwiczenia czynią i w tym przypadku mistrza. Mimo to... - tu spojrzał na nią poważniej. - Postaraj się nie na razie nie ekscytować i nie robić niczego na własną rękę. Magia bywa dość nieprzewidywalna, kiedy nie wiemy, jak do niej przemówić w jej własnym języku.
Nawet jeśli Paria nie posiadała w obecnej chwili mocy, która zdolna była spowodować większe szkody, Kamelio najwyraźniej wolał zapobiegać niepotrzebnym wypadkom w miarę możliwości. Było to dość interesujące podejście, zważywszy na jego ewidentny pociąg do niebezpiecznych sytuacji.
Nabijając na wykałaczkę ostatni kawałek mięsa, towarzysz Libeth spojrzał z oczywistym rozczarowaniem za okno.
- Ursa będzie na swojej pozycji nieco przed nami. Powinniśmy jednak opuścić Dom tak szybko, jak tylko się do tego przygotujemy. Zatrzymamy się nieopodal centrum u kogoś, kogo dobrze znam. Jeszcze raz pokaże ci na mapie pewne strategiczne miejsca, o których będę chciał, abyś pamiętała w razie, gdyby coś poszło nie tak. Przezorny zawsze ubezpieczony.

***
Gdy tylko skończyli posiłek, Kamelio zaoferował odnieść naczynia i polecił, aby zrelaksowała się nieco, zanim po raz, miejmy nadzieję ostatni, przyjdą do niej ulubione Śniące, wraz z całym arsenałem pędzli, smarowideł, czarnideł, tuszy i pudrów. Najwyraźniej miał osobiście zwalić je na równe nogi. Tak też zresztą się stało, bo nie minęła godzina, gdy obie kobiety, wciąż jeszcze same nieuczesane i w przysłowiowych powijakach, przytoczyły się do jej komnaty z głośnym utyskiwaniem, jak to mężczyźni nie potrafią uszanować niezbędnych kobietom godzin na upiększający sen!
Tym razem makijaż Parii był lżejszy, znacznie mniej obciążający niż zazwyczaj, lecz misterny kok upleciony z grubych warkoczy, ukryty miał zostać pod innego typu woalką przyniesioną przez Śniące. Tą, wpięły weń razem z długimi, zakończonymi kwiecistymi ornamentami szpilkami. Sama woalka była nieco ciemnego koloru, zdolna dzięki temu skrzętnie ukryć faktyczny kolor włosów Libeth. Najwyraźniej obie zostały o to poproszone.
Gdy wreszcie skończyły, poprowadziły Parię do głównego wyjścia z siedziby gildii. Przed Domem Śnienia czekał natomiast nieoczekiwanie powóz. Zadaszony i z zasłoniętymi zwiewnymi kotarkami okienkami ze wszystkich stron.
Z dłonią na otwartych dla niej drzwiczkach, stał ubrany w luźne, proste szaty mężczyzna, który przyglądał się jej spod kaptura i zza przysłaniającej górną część twarzy aż po nos - lisiej maski. Ktoś wracał do starych przyzwyczajeń, jak widać.
- Madame~? - zaprosił ją gestem, samemu zajmując chwilę później miejsce naprzeciwko jej własnego w środku powozu.

Przeskok Tutaj
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

173
Z tematu: Tawerna nad Czerwonym Stawem

Nie zdążyła wytłumaczyć elfowi, że nie chciała zrobić mu przykrości, bo konie wyrwały do przodu, zmuszając ją do złapania się siedziska i skupienia na pozostaniu w miejscu. Nawet nie zdążyła westchnąć dobrze, gdy Kamelio rozsmarował sobie krew po połowie twarzy, usiłując poprawić swój stan wizualny.
Oczywiście, Ursa nie mógł zgodzić się na to, by tak po prostu zostawić za plecami straż Lady Cendan. Paria rzuciła przez ramię tylko krótkie i oburzone "co robisz", zanim krasnolud nie zniknął za zakrętem. Zaklęła, prostując się z powrotem, bo znacznie trudniej było utrzymać się na koźle, gdy wisiało się połową ciała poza wozem.
- Czy on musi?! Przecież by nas nie dogonili! - pożaliła się elfowi, doskonale wiedząc, że zeskakiwanie w tej chwili i wracanie po Ursę nie byłoby mądre. Po pierwsze, nie była pewna, czy potrafi upadać aż tak dobrze, by wstać później z wybrukowanej drogi w całości, a po drugie czuła, że nawet gdyby dobiegła wystarczająco szybko, i tak w niczym by nie pomogła, ani do niczego by nikogo nie przekonała. Mieli z tyłu nieprzytomną Lady Cendan. To było najważniejsze, to było celem dzisiejszego dnia - dowiezienie jej do Domu Śnienia.
Głośno uderzające o bruk kopyta i wóz podskakujący na wybojach wciąż przyciągały spojrzenia przechodniów, a zalany juchą Kamelio raczej nie prezentował się jak przeciętny woźnica.
- Trzeba będzie od razu odesłać ten wóz - rzuciła po drodze, choć podejrzewała, że to było już zaplanowane. Zerknęła na elfa. - Wybacz. Przestraszyłam się, że to coś poważnego. Nie wiedziałam, że z rozbitej brwi leje się tyle krwi.
Na jej widok nie robiło się jej słabo, jak niektórym, ale wciąż nie było to coś, do czego była przyzwyczajona. Poza tym zapomniała, jak Kamelio lubił ukrywać twarz i z czego mogło to wynikać. Nie chciała dokładać mu jeszcze więcej kompleksów i kolejnego powodu do szukania maski. Zacisnęła zęby na kolejnym gwałtownym zakręcie i póki co nie mówiła nic więcej. A gdy dojechali na miejsce, zeskoczyła z kozła i natychmiast zajrzała do tyłu, by sprawdzić, czy kobieta pozostaje nieprzytomna, czy może worek się miota i popiskuje z oburzeniem. Była gotowa pomóc zanieść ją do środka, choć nie miała zbyt wiele siły.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

174
POST BARDA
Zerkając kątem oka w stronę Parii, Kamelio parsknął cichym śmiechem, który niemal w całości zagłuszony został przez stukot kopyt oraz turkot toczących się kół.
- Oh, zapewniam cię - zaczął z wyczuwalnym w głosie rozbawieniem. - Nie robi tego z obawy przed pościgiem. Nie masz się czym martwić. Wyszumi się i wróci przed kolacją
Libeth, mimo iż przyuczona w szermierce, jako naturalna pacyfistka mogła nie rozumieć, dlaczego przemoc cieszyła aż tak wielu mężczyzn dookoła. Tym bardziej, gdy cieszyła ona całkiem cywilizowanych na co dzień przedstawicieli humanoidalnych ras, parających się... Ot choćby ogrodnictwem. Topory Ursy wyglądały raczej poważnie i jeśli dobrze pamiętała, był on również wytrawnym kusznikiem, który razem z Mija'Zgą bronił Domu Śnienia Kamelii w trakcie Zaćmienia. Prawdopodobnie, tak jak i wspomniana orczyca, zajmował się on niegdyś czymś zupełnie innym, niż pielęgnowanie kwiatów, czy czytanie przyszłości z kości. Być może nawet był takim samym najemnikiem, jak ci, przeciwko którym obecnie stawał?
- Mm- przytaknął zgodnie i gdy nie musieli już pędzić na łeb na szyję, zarzucił na głowę nieco wymęczony obecnie kaptur cienkiego płaszcza. - To ja przepraszam. Nie sądziłem, że wygląda to aż tak źle. Zdaje się, że rozcięte brwi i usta, to najgorsze możliwe połączenie, jeśli chcesz sprawić, żeby druga osoba wyglądała upiornie pomimo niewielkiej szkody na zdrowiu, huh? - starał się załagodzić atmosferę, wpuszczając w ostatnie zdanie żartobliwą nutę.

Z miasta wyjechali już co prawda bez większego zwracania na siebie uwagi, ale i tak zatrzymali się kilkanaście minut później. Ich przystankiem był dom jakiegoś starszego, wyczekującego ich przybycia mężczyzny, który to też po przyjęciu od elfa niewielkiego woreczka brzęczących monet, pomógł przenieść wciąż tak samo nieprzytomną Lady Cendan bez zadawania pytań, czy choćby drgnięcia brewki do zupełnie innego powozu - tym razem przeznaczonego raczej do prac w polu. Ciągnął go pojedynczy, masywnie zbudowany, choć niewysoki koń o jasnym umaszczeniu i niesamowicie gęstej, ciemnej grzywie.
Obaj mężczyźni wrzucili wór z wystającymi wciąż nogami szlachcianki na powóz z równą bezceremonialnością, co uprzednio Ursa. Od tego momentu, droga była już spokojna, a Paria mogła wreszcie lepiej przyjrzeć się, w jakiej okolicy i w której dokładnie części Taj'cah znajdował się Dom Śnienia, w którym spędziła dotąd tyle czasu.

Gdy wreszcie dojechali, obydwoje byli dość zesztywniali i nieco przemoczeni od gęstej mżawki. Mija całe szczęście czekała w pogotowiu i tym razem żadne z nich nie musiało dotykać się zwiotczałego ciała Cendan, którym ta najwyraźniej dobrze wiedziała, jak i gdzie się zająć. Kamelio przez cały czas skrzętnie pilnował, aby uradowana ich powrotem "całych i zdrowych", nie zauważyła, jak wcześniej Paria, jak dokładnie prezentowała się jego twarz.
- Powinienem chyba znaleźć naszego, cudownego i nieocenionego Ferrosa w międzyczasie - zwrócił się do Parii, mocniej zaciągając kaptur do dołu. - Jestem pewien, że chciałabyś się przebrać i odświeżyć, zanim przejdziemy do znacznie lepszej części dnia?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

175
POST POSTACI
Paria
Pokręciła tylko głową, rzucając elfowi spojrzenie z ukosa. Zupełnie nie pomyślała o tym, że jej komentarz może mieć dla niego aż tak duże znaczenie.
- Z daleka myślałam, że straciłeś oko, czy coś. Grunt, że nic ci nie jest. Zapomniałam, że dla niektórych zakrwawiona twarz to dzień jak co dzień.
Uśmiechnęła się nawet lekko, choć stres nie pozwalał jej w pełni się rozluźnić. I nawet słysząc, że Ursa wyszumi się i wróci przed kolacją, nie potrafiła przejść nad jego decyzją do porządku dziennego. Wystarczył jeden błąd, jedno poślizgnięcie się na wilgotnych kamieniach, jeden przeciwnik robiący coś, czego krasnolud się nie spodziewał. Gdy odjeżdżali, on był jeden, a tamtych było dwóch. Może i był świetnym topornikiem i kusznikiem, ale przewaga liczebna robiła swoje. Parii bardzo zależało na tym, by udało się uniknąć ofiar w całym tym zamieszaniu z nią związanym - w szczególności ofiar wśród tych, których znała. Kamelio mógł mieć zaufanie do umiejętności Ursy, ona jednak patrzyła na to z dużo większym niepokojem.
Dopiero gdy przesiedli się do drugiego powozu i ruszyli w stronę Domu Śnienia nieco wolniej, Libeth zauważyła, że cały czas towarzyszy im lekka mżawka. Jej ubrania były wilgotne, a granatowa chusta, jaką miała zarzuconą na głowę i ramiona, praktycznie całkowicie już przemokła. Woalka lepiła się jej do twarzy, a spodnie do nóg. Nie zwracała uwagi na to przedtem. Starała się więc skupić na drodze, jaką elf ich prowadził, zastanawiając się jednocześnie, w którym miejscu miasta zostali te kilka dni temu wyłowieni z kanałów przez Miję i Ursę. Trasa nie była skomplikowana; nie powinna mieć najmniejszych problemów z trafieniem tam za tydzień samej.

Kiedy orczyca zabrała ciało Lady Cendan i zniknęła z nim w Domu, Paria mogła wreszcie odetchnąć spokojniej. Zerknęła w dół, na wilgotne ubrania. Tak. Zdecydowanie potrzebowała przebrać się w coś suchego.
- Przebiorę się. Straciłam poczucie czasu. Mogę jeszcze zdjąć woalkę, czy są już klienci?
Gdy zorientowała się, że Kamelio znów rozpaczliwie usiłuje ukryć swoją twarz, przewróciła oczami i wyciągnęła ręce do jego dłoni, które chwyciła i odciągnęła od brzegów kaptura. Uśmiechnęła się nawet, ale przez materiał zasłaniający wszystko poza jej oczami pewnie nawet tego nie zauważył.
- Przestań to robić - powiedziała miękko. - Nie chowaj twarzy, którą tak lubię. Nawet zalaną krwią. W gorszym widziałam cię już stanie, oni zresztą też. A jak chcesz dobrze wykorzystać upiorność rozbitej brwi, to idź nią postrasz szanownego Ferrosa.
Puściła jego ręce, zerkając w stronę domu, prawie gotowa, żeby iść doprowadzić się do porządku.
- Co potem? Nie każecie mi siedzieć w odosobnieniu i czekać, aż wszystko się skończy, prawda? Dokąd mam iść, jak już się przebiorę? Ile to potrwa? Czy efekty będą od razu? Czy już dzisiaj będziesz wybierał się do baronowej z wieściami?
Znów mnóstwo pytań, ale gdyby miała wrócić do pokoju, oporządzić się i tam czekać przez kolejne kilka godzin, z całą pewnością by już do reszty oszalała. Tym razem ostatnim, czego chciała, była bezczynność. Ten etap jej zamknięcia już minął i nie zamierzała do niego wracać.

Otrzymawszy odpowiedzi, skierowała się do wciąż jeszcze zajmowanego przez nią pomieszczenia, by zmienić ubrania na suche. Zrzuciła chustę, rozwinęła turban, w który owinięte były jej włosy i otworzyła skrzynię, by znaleźć coś, co mogłaby teraz założyć. Nie zostało jej zbyt wiele rzeczy, które nie zwracały na nią zbytniej uwagi, bo większość miała intensywne kolory i raczej elfi, mało skromny krój. W końcu postanowiła zostać w spodniach, jakie miała już na sobie, dochodząc do wniosku, że zaraz wyschną i tylko bluzkę zmieniła na inną, która była krótka, wiązana w talii i uszyta z cienkiego, lejącego się materiału, ale przynajmniej biała. Zajrzała po drodze do łaźni, by w lustrze sprawdzić, czy stworzony rano przez dwie śniące makijaż w połączeniu z mżawką nie stworzył z jej twarzy czegoś jeszcze bardziej upiornego, niż to, co tak desperacko ukryć usiłował Kamelio - jeśli było trzeba, to zmyła z niewłaściwych miejsc nadmiar czernidła - a potem, z woalką lub bez, udała się tam, gdzie wszystko miało się dziać.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

176
POST BARDA
Zerkając w stronę ścian budynku, Kamelio wydał z siebie melodyjny pomruk, który Paria potrafiła już rozpoznać, jako wyraz zadowolenia.
- Specjalne okazje wymagają specjalnego traktowania. Dzisiejszy wieczór zarezerwowany jest więc wyłącznie dla stałych klientów, preferujących usługi za zamkniętymi drzwiami. Poradziłem, dla dodatkowego połechtania ich ego oczywiście, pokazać się z najlepszej strony i odprowadzać ich od samego wejścia do wyjścia. Nawet jeśli na kogoś przypadkowy trafisz, każdy Śniący ma przynajmniej blade pojęcie, jak się zachować, by odciągnąć uwagę od-... Hej!- urwał w połowie, by zaprotestować z jękiem nieco zabawnie bezradnej dezaprobaty.
Choć rozcięta brew i górna warga po jednej stronie twarzy elfa wciąż krwawiły przez niemożebność zakrzepnięcia w obecnie panujących w powietrzu warunkach, przynajmniej nie robiły tego w takiej samej ilości, jak uprzednio. Pomimo bardzo wymownego spojrzenia i jeszcze bardziej udawanego niż nie obruszenia, mężczyzna i tak nieco poczerwieniał na nieoczekiwany komplement.
Przecierając dłonią twarz i rozmazując przy okazji krew po policzku i czole, Kamelio westchnął, rezygnując z ewentualnej próby spierania się.
- Gdyby tylko tyle wystarczyło do napsucia Ferrosowi krwi, bez przerwy nosiłbym przy sobie odpowiednio czerwony barwnik. - odparł wreszcie, uśmiechając się złośliwie. - Zgaduję, że poziom jego dobrego humoru skoczy zamiast tego pod niebiosa. Jak za każdym razem, gdy daje mu dodatkową możliwość do wytykania mi "niekompetencji".
Ostatnie słowo podkreślił niewybrednym wywróceniem oczami, przerzucając na nią na nowo rozjaśnione rozbawieniem oczy.
-Przy okazji, pomijając twoją absurdalną bezpośredniość i brak jakiegokolwiek poczucia wstydu z tegoż tytułu - zaczął nieoczekiwanie, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, gdy te tylko zostały puszczone. - Mówił ci już ktoś, że masz naprawdę dziwny gust? Jeszcze niedawno wyrzucałaś mi, że wyglądam tragicznie.
Przekręcając głowę do boku, Kamelio jeszcze raz zerknął ponad ramieniem Parii w stronę Domu Śnienia.
- Zdaje się, że tej części faktycznie nigdy nie mieliśmy czasu przedyskutować - przyznał. - Sam czas trwania procesu ciężko określić. Śnienie tego typu potrwać może godzinę, czasami dłużej. Nic wizualnie spektakularnego, ale jeśli masz ochotę, możesz przyjrzeć się procesowi. Jeśli wolisz to, niż zwyczajnie przespać się po całej burzy, którą dopiero co przeszliśmy, mogę poczekać na ciebie przy schodach prowadzących do piwnic. Do Ferrosa należeć będzie zadanie polegające na przekształceniu zebranych na końcu wizji i przemienieniu ich w użyteczny produkt. Zakładam, że do rana wszystko powinno być gotowe. A jeśli już wspominamy o Diane? Jutro składa nam wizytę~
Przybycie baronowej było z pewnością zaskakującą nowiną, choć nie do końca znowuż nieoczekiwaną. Zwłaszcza gdy sponsorowała Domowi Kamelii i wykorzystywała jego członków do załatwiania własnych interesów. Tak czy inaczej, na pewno dobrze będzie móc zamienić słówko z osobą, która, nawet jeśli niekonwencjonalnymi metodami, wciąż była jedyną, której Libeth zawdzięczała szansę wyrwania się z sideł założonych na nią przez Lady Cendan.

Kamelio rozdzielił się z nią po wejściu do sali kominkowej, która dzisiejszego, późnego popołudnia, była dziwnie cicha i pusta. Nikt nie kręcił się dookoła, a żaden ze stolików nie był okupowany nawet przez leniących się przy nich czasami, niemających akurat nic lepszego do roboty Śniących.
Makijaż samych oczu i ich okolic, nie został o dziwo zdewastowany, jednak puder oraz kremy, których użyto do przyciemnienia karnacji jej twarzy, zostały skutecznie rozmyte przez przesiąkniętą wilgocią woalkę. Jedynym remedium było zatem, tak czy siak, zmycie całości.

Gdy Paria ponownie spotkała się z elfem w umówionym miejscu, ten, mimo iż wciąż w tych samych, lepiących się do niego ubraniach, zdołał przynajmniej ogarnąć własną twarz. Na rozciętą brew nałożona została gruba warstwa czegoś szaroburego i o... Dziwnie galaretowatej konsystencji, zaś do kącika ust trzymał przyciśniętą szmatkę. Wilgotne włosy zgarnął maksymalnie do tyłu i tylko kilka krótszych, pojedynczych kosmyków opadało na policzki po bokach.
Wejście do podziemi, stało otworem.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

177
POST POSTACI
Paria
Gdy została jej zwrócona uwaga z powodu absurdalnej najwyraźniej bezpośredniości, brwi Libeth powędrowały w górę i przez chwilę szczerze nie wiedziała co powiedzieć. Nie wydawało się jej, by była przesadnie otwarta. Przyglądała się krwi rozmazanej po policzku elfa, wytrącona odrobinę z rezonu.
- Po pierwsze, nie wyrzucałam, tylko powiedziałam to raz, bo zalane krwią pół twarzy wyglądało poważnie. I tylko o to mi chodziło. Nie o... - machnęła dłonią w bliżej nieokreślonym geście. - Ogólną prezencję. Po drugie, słucham? Wydawało mi się, że nie ma niczego złego w powiedzeniu komuś czegoś miłego. Zwłaszcza... komuś, kto... - przerwała, dochodząc do wniosku, że dalszy ciąg tego zdania nie ma sensu, a już na pewno nie w tej sytuacji. Absurdalna bezpośredniość i brak poczucia wstydu. Parsknęła śmiechem i pokręciła głową, by zaraz po tym ukłonić się z przesadną grzecznością. - Wybacz, drogi Kamelio, jeśli Lady von Darher po raz kolejny okazuje się nie tym, czego się spodziewałeś.
Dawno nikt nie skarcił jej za swobodę w wyrażaniu myśli w momencie, gdy powiedziała coś tak mało oburzającego. Kamelio chyba naprawdę nie słyszał o niej przedtem i nie miał choćby szczątkowego pojęcia na jej temat, poza tym, czego dowiedział się od baronowej. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i podążyła za spojrzeniem elfa w kierunku wejścia do Domu Śnienia, odwracając się od niego lekko.
- Spać? Nie zasnęłabym teraz - odparła. - Myślę, że nie zasnę do jutra. Chętnie będę uczestniczyć w procesie, albo chociaż w jego fragmencie. Widzimy się w takim razie przy schodach.

Nie spodziewała się, że baronowa odwiedzi Dom. Sądziła, że to oni będą musieli udać się do niej, a może nawet nie oni, tylko sam Kamelio, skoro Paria oficjalnie wciąż była poszukiwana. Dobrze się składało, że znajdowali się na tak odległych obrzeżach miasta. Dobrze też będzie zobaczyć Diane Bourbon po tym wszystkim, co wydarzyło się od bankietu. Przez jakiś czas, podczas zmywania makijażu z twarzy, zastanawiała się, kto wygrałby cały ten konkurs, gdyby nikt w nim nie przeszkodził. Wtedy była mocno nastawiona na rywalizację i skupiona na tej niewielkiej przestrzeni, jaką dawała scena. Martwiła się sukienką i tym, jak na jej występ zareaguje wiecznie niezadowolona matka. Teraz, patrząc na to z zupełnie nowej perspektywy, wydawało się to kompletnie nieistotne. Wątpiła, by obecnie ktokolwiek rozważał doprowadzenie tego do końca i ogłoszenie wyników. Baronowa miała inne rzeczy na głowie. W myślach przesunęły się jej twarze pozostałych uczestników. Biedny dupek z Keronu. Nie dość, że konkurował z muzykami wykorzystującymi (świadomie lub nie) zdolności magiczne, to jeszcze nawet nie dowiedział się, czy wygrał, czy przegrał.

Gdy spotkała elfa przy zejściu do podziemi, wyglądał już znacznie lepiej. Przynajmniej nie miał zakrwawionej twarzy, choć szara galareta na jego brwi wyglądała mało przyjemnie. Skinęła głową, z pełną powagą gotowa dołączyć do tego, co dziać się miało w podziemiach. Wątpiła, by była w stanie dowiedzieć się, co tak naprawdę miała na sumieniu Lady Cendan, zanim rytuał zostanie doprowadzony do końca i przekształcony w "użyteczny produkt" ale przynajmniej Kamelio nie kazał jej czekać w odosobnieniu.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

178
POST BARDA
Kąciki ust elfa zdradziecko podrygiwały góra-dół, gdy z ogromnym zainteresowaniem przyglądał się jej próbom tłumaczenia. Ewidentnie sobie z nią pogrywał, choć sądząc po pierwszym wystrzale brwi, chyba nie spodziewał się aż tak emocjonalnej reakcji ani też tego, że weźmie jego słowa na poważnie.
- Wybaczam Waszej Wielmożności - kiwnął niemniej głową, uprzednio nonszalancko odrzucając mokrą grzywkę, która z plaśnięciem wylądowała po drugiej stronie czoła. - Jestem wszakże rozsądnym i hojnym elfem. Potrafię okazać wyrozumiałość w każdych okolicznościach.
Opuszczając luźno ramiona, parsknął nieco nerwowym śmiechem, zanim zaczął rozcierać kark, gdy skierowali swoje kroki w stronę rezydencji.
- ...I nigdy nie powiedziałem, że tego w tobie nie lubię - mogło dojść jej uszu niezbyt wyraźnie, zanim się rozstali.

***

Wyłamując palce zdrowej dłoni, Kamlio powitał Parię odrobinę bardziej skrępowanym uśmiechem niż zazwyczaj, zanim zapraszającym gestem wskazał schody. Gdy tym razem zeszli na sam ich dół, mogła wykorzystać okazję, aby zerknąć przez otwarte na oścież drzwi do sławnej, dzielonej tutaj przez co najmniej kilka osób sypialni. Pokój w środku był długi i sprawiała zaskakująco przytulne wrażenie, mimo miejsca, w jakim się mieścił. Ktoś nawet wciąż drzemał na jednym z jednoosobowych, wąskich łóżek, podczas gdy para zajętych rozmową i absolutnie nieprzejętych niczym Śniących właśnie zmieniała pościele.
- Więęęęc... - odezwał się wreszcie Kamelio. - Chodzi TYLKO o moją twarz? - zapytał niby to zaczepnie, niby luźno, a jednak z nieukrywaną dozą ciekawości.
Podobnie, jak wtedy, kiedy kierowali się do pracowni alchemicznej, skręcili w lewy korytarz. Pochodnie wesoło podskakiwały na uchwytach przy ścianach za każdym razem, gdy którąś z nich mijali.
Dochodząc do połowy korytarza, zatrzymali się i stanęli przed drzwiami, których przeznaczenia Libeth dotąd nie znała. Kamelio wysunął się bardziej na przód, aby lekko w nie zapukać. Pomieszczenie nie mogło być zupełnie szczelne, w przeciwieństwie do tego, w którym przeprowadzano eksperymenty na mnogich wywarach i miksturach. Obydwoje mogli usłyszeć przytłumione głosy dochodzące z wewnątrz oraz poczuć lekki zapach drzewa sandałowego jeszcze zanim im dobrze otworzono.
W drzwiach stanęła, nieoczekiwanie dla Parii - Nuriel. Dostrzegając Kamelia, oczy ciemnoskórej dziewczyny od razu rozbłyszczały się, niczym te sławne tysiąc gwiazd, zanim dostrzegła nimi towarzyszącą mu bardkę. Wyraz zmieszania oraz zakłopotania przebiegł jej po twarzy, nim odsunęła się od wejścia szybkimi, drobnymi kroczkami. Ubrana była niesamowicie... Prosto. Kompletnie inaczej niż to, z czym dotąd mogła się kojarzyć. Obecnie miała na sobie jedynie prostą, turkusową tunikę.
- Wejdźcie, proszę! - rzuciła pospieszenie.
Ku zaskoczeniu ten Libeth, pomieszczenie było w większej części zajmowane przed naprawdę ogromny... Zbiornik wodny! Łaźnię? Basen? Zbiornik nie wyglądał na specjalnie głęboki, jednak dookoła jego granic rozciągała się płyta podobna do stopnia, na której można było usiąść w wodzie, a może nawet położyć się, by móc lepiej i spokojniej cieszyć się ewentualną kąpielą?
Woda była czysta i przejrzysta, jeśli nie liczyć jednego, drobnego mankamentu, który psuł ogół otoczki - Lady Lora Cendan, powoli zanurzana w wodzie przez również obecną tu Mija'Zgę. Kobieta, czego nie dało się nie zauważyć, została przebrana w podobną, co i Nuriel, jasną tunikę. W przeciwieństwie do młodszej kobiety, wyglądała w niej jednak co najwyżej śmiesznie. Tunika była jak nic jednowarstwowa, co odbiłoby się czkawką u szlachcianki, gdyby ta tylko nie była tak samo nieprzytomna, jak ją wszyscy dotąd pamiętali.
Mija posłała wchodzącej dwójce swój szeroki i ciepły, pełen wystających poza usta kłów uśmiech. Poza nią i Nuriel, w pomieszczeniu był również Julius...
- Huh - otwarcie, ale nieszczerze zdziwił się na jego widok Kamelio, unosząc wyżej pojedynczą brew. - Nie mówiłeś przypadkiem, że będziesz zajęty jeszcze co najmniej przez następną godzinę? - zapytał przesłodzonym nad wyraz głosem, z troską, której tam nie było.
- ....... - Ferros nie wysilił się o dziwo na żadną odpowiedź, czerwieniejąc jedynie w irytacji na twarzy i unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek w pomieszczeniu.
- A więc byłeś jednak zajęty! - podniosła natomiast głos ciemnoskóra Śniąca, rzucająca Wysokiemu Elfowi oskarżycielskie, a jednocześnie przepraszające spojrzenie, na które tamten poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Nie byłem zajęty! - zaprotestował dziwnie słabo, krzyżując ramiona na klatce piersiowej w defensywie. - Stje-... - tu Ferros musiał wziąć głęboki wdech. - Kamelio - poprawił się powoli i z kiepsko ukrywanym niesmakiem. - Musiał mnie źle zrozumieć.
Uśmiechając się szeroko, Kamelio dyskretnie szturchnął Parię w bok, rzucając jej równie dyskretne, co i szybkie spojrzenia w stronę wyższego elfa. Coś było na rzeczy.
- Czyżby...? Umm? - mruknęła Nuriel nieprzekonana, tym razem sama spoglądając w stronę Kamelio, który wzruszył ramionami.
- Mogłem źle zrozumieć - zgodził się lekko.
- Oh - odparła tamta i samej rumieniąc się, odwróciła się szybko w stronę basenu pełnego wody, starając się ukryć zadowolenie. - W takim razie... Możemy zacząć?
- Nie krępujcie się~
Wskazując Libeth niewielką, drewnianą ławę z boku basenu, skierował się w jej stronę i od razu na niej przysiadł.
- Prawdę powiedziawszy to, co tutaj dzisiaj robimy, nie jest do końca standardową formą wykorzystywania Łapacza Łez - wyznał jej cicho. - Nuriel ma dar wkradania się we wspomnienia swoich klientów, gdy wie, czego w nich szukać. Zamiast wizji przyszłości, jest w stanie grzebać w ich przeszłości. To coś, czego nikt poza nią nie potrafiłby tutaj zrobić.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

179
POST POSTACI
Paria
Na to, co dosłyszała chyba niechcący, nic już nie odpowiadała. Nie miała do tego teraz nerwów, do domyślania się kiedy Kamelio mówi poważnie, a kiedy sobie z niej żartuje, kiedy tylko się z nią droczy, a kiedy faktycznie widzi w niej kogoś więcej, niż tymczasowe zobowiązanie zawodowe i może, ogólnie rzecz biorąc, miłe towarzystwo. To, co zrobił przed rozdzieleniem się na Placu Swobody, tylko ją sfrustrowało. I może dlatego teraz, gdy po zejściu do podziemi zadał pytanie, jakiego się nie spodziewała, rzuciła mu tylko z ukosa krótkie spojrzenie i uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie mogła w nieskończoność wychodzić na głupka i przy co drugim swoim komentarzu wywoływać u elfa zażenowania, zawstydzenia, czy co tam działo się w jego głowie. Może przeszkadzał mu fakt, że była ludzką kobietą, a może przeceniała siłę swojego uroku osobistego, kto wie? Może do tego też potrzebowała lutni albo tańca, wrażenia jakie robiła na słuchaczach na koncercie, by poruszać serca i rozbudzać jakieś uczucia? Może bez tego była zupełnie przeciętna i nieinteresująca? Myśl ta, pojawiając się znienacka w jej raczej narcystycznej głowie, była jak okropny kubeł zimnej wody, który zmroził ją i skutecznie zmył uśmiech z tej twarzy. Kamelio przecież nigdy nie powiedział niczego, co mogłoby sugerować, że Libeth ma sobie cokolwiek wyobrażać. Poza dwuznacznymi żartami, które wychodziły od niej i do niczego nie prowadziły, usłyszała od niego co najwyżej, że jest dziwna. I to już dwukrotnie! Poczuła krew napływającą do jej policzków, co nie zdarzało się zbyt często, właściwie prawie nigdy. Opuściła wzrok pod nogi.
- Nieważne. Przepraszam. Nie będę już - odparła tylko cicho, choć do końca nie potrafiła określić, czego konkretnie robić nie będzie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak zażenowana, jak w tym momencie. Zapewne minęły już lata. Nie sądziła, że ktokolwiek jest jeszcze w stanie ją do takiego stanu doprowadzić.

Właśnie dlatego z ulgą przyjęła otwarcie się drzwi do łaźni, a potem obecną tam trójkę pracowników Domu Śnienia. Łatwo było odwrócić uwagę od tego niewygodnego uczucia w klatce piersiowej, gdy patrzyło się na przebraną w jednowarstwową tunikę Lady Cendan i krzątających się przy niej pozostałych. Uprzejmym uśmiechem przywitała zarówno Nuriel i Miję, jak i Ferrosa, zbyt rozbita, żeby pamiętać o tym, jak go nie lubi. Grunt, że był specjalistą, tak samo jak ciemnoskóra kobieta. Przez chwilę usiłowała pojąć dziwną relację, jaka łączyła tę dwójkę, dochodząc ostatecznie do wniosku, że domyślanie się tego, co inni mają w głowie, nie szło jej najlepiej, więc po prostu zrezygnowała. Chciała tylko, żeby to wszystko zostało wreszcie doprowadzone do końca. Żeby mogła opuścić Dom Śnienia, zaczerpnąć świeżego powietrza i oczyścić głowę, najlepiej z dala od Kamelio, który zdecydowanie za bardzo w niej mieszał, choć wcale nie próbował tego robić. Chyba. Potrzebowała wolności, którą odzyska jutro, po wizycie baronowej, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Może do tego czasu nie skompromituje się jeszcze bardziej.
Zajęła miejsce na ławie w kącie pomieszczenia, obok elfa, nie odrywając spojrzenia od tego, co działo się na środku. Miała wiele pomysłów na przyjemniejsze wykorzystanie tej łaźni, niż moczenie w wodzie dupska starej szlachcianki, ale podejrzewała, że mało kto miał tu czas na podobne rozrywki, zwłaszcza, że to miejsce było potrzebne do pracy śniących. Czekając, aż rytuał się rozpocznie, nie oczekiwała niczego efektownego. Wspomnienia Lory pozostaną dla niej niewiadomą do samego końca, dopóki Julius nie skończy opracowywać ich formy końcowej.
- Nie przeszkadza fakt, że Cendan nie chciałaby się tymi wspomnieniami dzielić? - spytała tylko. - Nie utrudni jej to pracy?
Oparła się potem plecami o ścianę i założyła nogę na nogę, nerwowo splatając dłonie i czubkiem buta wystukując w powietrzu bliżej nieokreślony rytm. Starała się nie zwracać na siebie uwagi, by nie przeszkadzać i nikogo nie rozpraszać. Była gotowa siedzieć w bezruchu i dwie godziny, jeśli miała po tym usłyszeć, że wszystko poszło zgodnie z planem i za kilka godzin otrzymają gotowe wspomnienie, które po tych wszystkich dniach oczekiwania nareszcie oczyści ją z zarzutów.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

180
POST BARDA
Zmiana w zachowaniu Libeth najwyraźniej dała Kamelio do myślenia, ponieważ nie próbował w żaden sposób prowokować dalszych zaczepek ni naciskać na odpowiedzi. Zamiast tego, sam zaczął ociekać niepewnością, jakkolwiek dobrze nie zamaskowałby jej w trakcie interakcji z pozostałymi członkami domu.

Zapach palonych kadzideł z drzewa sandałowego był w pomieszczeniu dość intensywny, choć nie na tyle mocny, aby irytować czy przyprawiać o zawroty głowy.
Nuriel wykonała kilka lekkich wymachów ramionami, jakby dla rozciągnięcia i rozgrzania mięśni, wzięła głęboki oddech, a następnie weszła do basenu i powoli położyła się na kamiennej płycie, zaraz obok Lady Cendan. Parię mogły przejść nieprzyjemne dreszcze, kiedy młodsza kobieta złapała starą szlachcianką pewnie za jej kościstą, żylastą łapę.
- W normalnych okolicznościach? Tak, przeszkadzałoby. Ponieważ jednak proszek, którego użyłaś do jej uśpienia, ma pewne, dodatkowe właściwości wpływające na stan umysłu, Nur nie powinna mieć większego problemu z przełamaniem jej barier. Tak przynajmniej mi powiedziano - odpowiedział od razu elf, ściszając subtelnie ton głosu. - Dostosowaliśmy nawet kadzidła do tych, które Cendan sama stosuje we własnym domu. Byle przez cały proces stymulować zmysł zapachu, dając fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Nie powinno być większych problemów.
Początkowo szybko podnosząca się i opadająca klatka piersiowa Nuriel, stopniowo zaczęła dopasowywać się i synchronizować z wolnymi i niemal letargicznymi ruchami oraz oddechami Lory Cendan. Julius krążył w pobliżu ze skrzyżowanymi ramionami, od czasu do czasu zerkając w stronę leżących obok siebie ciał, pilnowanych przez czujne oczy Miji.
- Ferros dostał bardzo konkretne instrukcje na temat wspomnień, które otrzymamy. Ma za zadanie w miarę możliwości stworzyć dwie kopie - elf zawahał się. - Uważam, że należy ci się prawo do jednej z nich... Jeśli w ogóle zamierzasz je oglądać.
Foighidneach

Wróć do „Stolica”