POST BARDA
Robiąc wielkie oczy, Kamelio zmusił swoją twarz do przywdziana udawanego zdziwienia. Rozejrzał się teatralnie po pokoju, a następnie przytknął dłoń do klatki piersiowej na wysokości serca.
-
Chcesz mi powiedzieć, że po takim czasie jeszcze nie przywykłaś? - zapytał, po czym dla pokreślenia całej sytuacji, chwilę wpatrywał się w Parię z lekko uchylonymi w niedowierzaniu ustami. -
Cóż, jeśli cię to pocieszy, to wiedz, że na pewnym etapie życia, każdy szlachcic ląduje przynajmniej na moment między podobnymi mnie prostakami z ulicy. Taki już nasz parszywy urok~ - zakończył, uśmiechając się niewinnie i trzepocząc rzęsami w iście kokieteryjnym geście.
Słodkie nadzienie rozlało się po języku oraz podniebieniu Parii, wraz z pierwszym kęsem chrupkiego z wierzchu, lecz miękkiego w środku wypieku, skutecznie łagodząc resztki ostrości pozostawionej tam po alkoholu. Rozgrzewający od środka trunek oraz zapychające powoli przekąski, pomogły im nie tylko nasycić i rozgrzać się od środka, ale również na moment zapomnieć o widmie wiszącego nad nimi do niedawna zagrożenia.
Świece, które, jak zwykle ktoś pamiętał powymieniać i porozpalać w pomieszczeniu (poważnie, kto się tym tutaj zajmował, pozostając kompletnie niezauważonym???), wraz z delikatnie migoczącymi pulsującym blaskiem kwiatami dziwnej palmy rosnącej w rogu pokoju, zdawały się podkreślać uspokajającą atmosferę.
-
Nie widzę niczego złego w twojej chęci wyrwania się stąd, chociaż pora deszczowa również nie będzie w najbliższym czasie najlepszym okresem do aktywności poza murami jakichkolwiek budynków - zauważył, gdy kolejny, przytłumiony grzmot dobiegł do ich uszu. -
I obawiam się, że kolejne trzy tygodnie nie będą wcale lepsze.
Pora deszczowa na Archipelagu potrafiła trwać do miesiąca czasu, dlatego zakładanie jedynie trzech tygodni mniejszych i większych deszczy, było w tej sytuacji całkiem optymistycznym podejściem. Kamelio z pewnością lubił podchodzić do życia optymistycznie. Co do tego nie było żadnych wątpliwości.
-
Hmm, nawet jeśli zauważyłem, że w trakcie twojego występu płomienie świec nie zachowywały się naturalnie, nadal sądziłem, że jest to raczej część twoich więzi z żywiołem powietrza. Jakby to ująć... Ta nowina bardziej ubodła moje biedne, skromne ego niż faktycznie zaskoczyła? - zaśmiał się elf, sięgając po więcej suszonego mięsa ze wciąż do połowy pełnej tacy. -
No dobrze, dobrze. Było tam też sporo zaskoczenia! Nieświadome wykorzystywanie więcej niż jednego typu magii nie jest... - zagryzł mięsem i wykonał w powietrzu bliżej nieokreślony ruch palcami. -
Aż tak typowe? Jeśli wolno mi to tak ująć. Oba żywioły dobrze się nawzajem komplementują w tego typu połączeniu, pod warunkiem, że wie się, jak z tego korzystać. Nie jestem jednak specem od ognia, co oznacza tyle, że będę musiał pomyszkować za odpowiednimi zwojami - wzdychając, ponownie oparł głowę na dłoni, przymykając oczy. -
Teraz niemal żałuję, że nie mam z Ferrosem lepszego kontaktu. Jestem pewien, że ma w swojej kolekcji odpowiednie materiały...
Sugestia, jakoby szczytem możliwości Juliusa było spalenie cudzych brwi, nie wzięła się najwyraźniej znikąd i jeśli oznaczała, że Wysoki Elf miał w sobie zalążek z żywiołu ognia, zapewne posiadał na jego temat szereg bogatych informacji. Kamelio, podobnie zresztą, jak i Kamelia, wspomnieli już wcześniej, że władza nad magią oraz prawidłowe korzystanie z niej polegały przede wszystkim nad zrozumieniem. Teoria była tutaj zatem nieodzowną częścią.
Początkowo zamyślony mężczyzna, wreszcie przyuważył zmiany w zachowaniu, a być może i wyrazie twarzy Libeth, gdy ta pozwoliła własnej wyobraźni na tworzenie ciekawych wizji z jego udziałem. Cokolwiek dostrzegł, zaowocowało zachęcającym uśmiechem, mającym być może dodać odwagi. Ten sam jednakowoż zamarł w momencie, w którym kobieta pozwoliła uformować swoje wątpliwości w słowa.
Długie palce nieco spazmatycznie zacisnęły się na rączce pucharka, łopatki ściągnęły i zmusiły do pełnego wyprostowania w krześle, zaś ramiona spięły na kilka długich sekund. Powietrze zgęstniało, a cisza, jaka między nimi zaległa, przyprawiała o dostateczny dyskomfort, aby zmusić elfa do jej czym szybszego przerwania.
-
Czy nadinterpretowujesz? - powtórzył po niej w towarzystwie odrobinę zbyt histerycznego śmiechu, który jednakowoż zaraz sam ukrócił, krzywiąc się pod nosem.
Oczyszczając gardło większym łykiem z naczynia, lub może po prostu kupując sobie więcej czasu do pozbierania myśli, Kamelio sięgnął do własnego karku, rozcierając go z pewnym zniecierpliwieniem. Brwi również subtelnie podrygiwały w tikach, jakby bardzo uparcie powstrzymywał je od marszczenia się samą siłą woli. Nie mógł tego rzecz jasna ciągnąć w nieskończoność. Paria w każdym razie z pewnością zamierzała, skoro zdecydowała się wyłożyć karty na stół.
Oczy, które początkowo nie wiedziały do końca, gdzie powinny patrzeć, niepewnie wróciły z wolna do jej lica.
-
Jeśli chcesz je nadinterpretowywać-... - odezwał się powoli i zaraz zamilkł, tym razem już naprawdę marszcząc brwi. -
Okej, nie, poczekaj. Daj mi... Daj mi moment.
Niezadowolony ze sposobu, w jaki zaczął, pokręcił głową i tym razem Libeth mogła nawet usłyszeć, jak jego krótkie paznokcie zarysowują skórę na karku. Twarz elfa stopniowo czerwieniała, ale było w niej coś niemalże zdeterminowanego wbrew towarzyszącego temu zmieszaniu.
-
Na ile w ogóle... Powinienem móc liczyć, jeśli powiem, że nie? Cholera, to brzmi jeszcze bardziej debilnie, kiedy mówię to na głos, niż w mojej własnej głowie... - jęknął w nietypowym poirytowaniu, przesuwając dłoń z karku na lekko opuszczoną głowę, aby móc roztrzepać wciąż wilgotne włosy z niepotrzebną mocą.