Dom Śnienia Kamelii

226
POST BARDA
Kamelio nie odpowiedział, a jedynie w zaprzeczeniu pokręcił głową.
Nikt nie rozumiał. Nikt nie wiedział. Wielu natomiast, i tych tylko rosło w liczbę, snuło przypuszczenia bardziej, bądź mniej kolorowe. Społeczeństwo często znajdowało najwięcej powodów do zmartwienia daną sprawą, gdy zaczynali przyglądać się jej uczeni, magowie bądź astrologowie. Jak się można domyślić, przyglądali jej się oni wszyscy więcej, niż tylko uważnie, uczuleni przez wcześniejsze Zaćmienie. Żaden jednak nie stworzył dostatecznie wiarygodnej ani sensownej tezy, że nie mówiąc już o jej udowodnieniu. To z kolei dawało pole do popisu najróżniejszym miłośnikom siania zamętu oraz chaosu.
Ludzie, którzy stanowili najliczniejszą część Archipelagu, przede wszystkim niestety skorzy byli do ulegania strachowi przed nieznanym, co na ten moment nie wpływało najlepiej na ogólny nastrój w Królestwie. Niektórzy, a przede wszystkim co ekscentryczniejsi magowie i demonolodzy, za ataki na wieszczy i wróżbitów obwiniali mściwego demona lub demony, które rzekomo miałyby wkradać się do wizji, zniekształcać je i doprowadzać przy ich pomocy do obłędu. Inni, bardziej podejrzliwi i kochający teorie spiskowe, tworzyli wizje tajnych organizacji, stojących za całą aferą. Najbardziej jak na razie popularna, zrzeszać miała cichych agentów Sakirowców z kontynentu, którzy czystkę na Wyspach zacząć chcieli po cichu i od najmniej groźnej oraz rzucającej się w oczy grupy umagicznionych... Ci, co bardziej wierzący z kolei, twierdzili, że za sprawą stoi sam Sulon - rozgniewany z niejasnej przyczyny na swoich wiernych. Zapraszali oni zatem gorliwie do składania bogu darów oraz datków w każdej świątyni, czy kapliczce.
- Mam zrezygnować z części mięsa, niektórych warzyw i pszenicy w posiłkach... - odezwała się Mija, gdy tylko wyszli na zewnątrz, a Kamelio wyswobodził dłonie obu kobiet. Jej głos był dużo cichszy niż zazwyczaj, a sylwetka przygarbiona.
Przekręcający w jej stronę głowę elf, uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
- Nic, na co możemy cokolwiek poradzić - odparł łagodnie. - Wciąż nie wiemy, jak potoczy się sytuacja ani kiedy skończą się napady wizji. Teraz gdy prawie połowa z naszych boi się i odmawia przeprowadzania seansów, cięcia kosztów były właściwie pewne.
Jak na razie, byli jeszcze daleko od biedy, a ci, spośród Śniących, którzy prowadzili również własne biznesy, skorzy byli wspomóc Dom, jeśli stałoby się to naglące. Nie to jednak martwiło orczycę najbardziej, jak się okazało.
- A jeśli się nie skończą? - spytała nagląco, splatając palce obu dłoni na wysokości brzucha i zaczynając wyłamywać je nerwowo, zupełnie niczym pewien uczeń alchemika. - Jeśli nie będzie dość koron i dość jedzenia dla wszystkich... Czy zostanę wyrzucona? Nie jestem Śniącą.
Pełen żalu wyraz twarzy, który właśnie im pokazała, nie był czymś, do czego dało się przywyknąć. Zielonoskóra kobieta była żywiołem pozytywnej energii, której wcześniej dorównać w tym potrafiła jedynie Efema. Jeśli i jej optymistycznego nastawienia zabraknie, świat mógł zacząć realnie się walić!
- NIKT nie zostanie wyrzucony! - zaprotestował Kamelio dostatecznie ostrym tonem, aby orczyca wyprostowała się gwałtownie, robiąc na niego wielkie oczy. Zupełnie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.
Kamelio odchrząknął, zmieniając swoje nastawienie o błyskawiczne 180 stopni. Nie był to pierwszy raz, kiedy tracił swoje opanowanie w ostatnim czasie, ale wciąż potrafił wybrnąć z takiej wpadki z twarzą. Zmęczenie i nerwowość wpływały na wszystkich.
- Jeśli cię tutaj zabraknie, wszyscy jeszcze gotowi podnieść rewoltę - zaczął z nową pogodą ducha, nad którą naprawdę musiał się chyba starać. - Sama ilość jedzenia nie poprawi morali. Dopóki każdy z nas będzie w stanie dostać choćby jedno danie dzienne spod twoich rąk, nikt nie będzie w stanie zbytnio narzekać. Racja~? - tu szturchnął Parię w ramię, szukając jej poparcia.
Wszyscy byli zmęczeni i zmartwieni. Wszyscy odczuwali napięcie i niepewność nadchodzących dni. Nawet jeśli akurat Dom Kamelii wciąż nie ucierpiał aż tak bardzo, niektóre z większych filii ich gildii, świadomość, że mogą być kolejni, dostatecznie podnosiła poziom stresu.
- Ah - wydał z siebie Steczko, zaskoczony co prawda wieścią o bankiecie, ale i pozytywnie nastawiony, gdy tylko usłyszał, z jakiej odbywał się on okazji. - Zaręczyny? Czyżby siostry? - uśmiechając się tym razem bardziej naturalnie, pokręcił tym razem głową ze zgoła innego powodu. - Sadzę, że powinnaś iść. Jakby nie było, to chyba dość ważna, rodzinna okazja, nie mam racji? Poza tym... Nie oszukujmy się, przyda ci się teraz nieco odsapnąć. Zmienić otoczenie. Być może nawet wypić kilka głębszych.
Bankiet miał zacząć się późnym południem i wciąż miała do niego trochę czasu, ale być może dobrze byłoby pokazać się na miejscu, zanim zbiorą się wszyscy pozostali?
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

227
POST POSTACI
Paria
Nie wtrącała się w rozmowy dotyczące kwestii organizacyjnych, bo nie dotyczyły one jej. Paria nauczyła się już, że nie jest do końca takim samym pracownikiem domu, jak większość tutaj i dlatego też w wielu tematach zwyczajnie się nie udzielała, chyba że ktoś zadał jej bezpośrednie pytanie. Miało to swoje plusy - bardka nie chciała więcej zobowiązań, a angażowanie się w nowe problemy zwykle do nich prowadziło. Z całą pewnością nie miała nic do powiedzenia na temat budżetu i odpowiedzialnego gospodarowania nim. Była absolutnie ostatnią osobą, jaka powinna się wypowiadać na ten temat.
Dopiero gdy Kamelio stracił opanowanie, uniosła na niego zaskoczone spojrzenie. Zdarzało mu się to coraz częściej, ale to nie znaczyło, że Libeth była do tego przyzwyczajona.
- No raczej - zgodziła się z elfem, gdy szturchnięciem zachęcił ją do wypowiedzi. - Wiesz przecież, że jesteś jednym z dwóch głównych powodów, dla których ciągle tu przychodzę, Mija - uśmiechnęła się do orczycy. - Drugim jest, oczywiście, wasz ogród.
Starała się żartem rozładować atmosferę, choć był to chyba próżny wysiłek, biorąc pod uwagę, że jedna ze śniących walczyła właśnie w środku o życie. Do tego żart był słaby. Paria zastanawiała się czasem nad możliwymi sposobami na powstrzymanie ataków, albo przynajmniej złagodzenie ich skutków, ale nie dzieliła się swoimi pomysłami, zdając sobie sprawę z tego, że mądrzejsze głowy od niej zajmowały się tym tematem, a to, co jej przychodziło na myśl, pewnie dawno już zostało wypróbowane i odrzucone jako bezskuteczne. Pozostało jej oferować pomoc tam, gdzie faktycznie miała ona jakiś sens.
- Mogę... - zaczęła, ale zrezygnowała, zanim wypowiedziała resztę zdania. Zagranie koncertu na rzecz Domu Śnienia miałoby sens, gdyby to, co zarabiała na biletach stanowiło jakąkolwiek różnicę dla funduszy tej instytucji. W praktyce jednak za jeden koncert mogłaby może nakarmić wszystkich przez dwa dni. To nie rozwiązywało długoterminowych problemów. Bo co, jeśli napady wizji naprawdę nigdy nie ustaną? Zacisnęła usta i potrząsnęła głową, zirytowana własną bezradnością.
- Mhm - potwierdziła przypuszczenia elfa. - Z Damonem La'Rosh, więc nie wiem, czy jest co świętować. Swoje o nim słyszałam, ty też nie wypowiadałeś się o nim zbyt pochlebnie. Bez tych kilku głębszych to się chyba nie obejdzie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że i ja się nasłucham przy okazji. Jesteś pewien, że nie jestem dzisiaj niezbędna? Może potrzebujesz pomocy z tymi swoimi tabelkami i zamówieniami? Wszystko będzie lepsze od dygania ze sztucznym uśmiechem przez cały wieczór.
Choć szukała wymówki, to rozumiała, że musi się tam pojawić. Rodzina wiedziała, że Libeth jest w Taj'cah, nie dało się więc chyba uniknąć tego nieszczęsnego bankietu, jeśli nie chciała obrazić Sary, jej narzeczonego i wszystkich, którzy oczekiwali tam jej obecności.
- Ech... Wiem. Muszę tam iść. Powinnam się zbierać - westchnęła. - Muszę się jeszcze zresztą przebrać.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

228
POST BARDA
Odrobinę blady, ale przynajmniej szczery uśmiech, powoli rozjaśnił twarz Miji, podczas gdy Kamelio wydał z siebie teatralnie oburzone sapnięcie. Ponury nastrój nie pasował nie tylko do niej, ale i Domu Kamelii jako całości. Nawet z perspektywy klienta, czy też gościa, dziwnie i niekomfortowo było patrzeć na rosnącą wśród jego pracowników nerwowość. Zamiast wcześniejszej otoczki tajemnicy, cały budynek zdawał się raczej z dnia na dzień coraz wyraźniej emanować czymś mroczniejszym.
- Ja... - orczyca zawahała się tylko przez chwilę, zanim z nową porcją determinacji ściągnęła łopatki i mocno klepnęła się oburącz po policzkach. Głośne plaśnięcie sprawiło, że i elf lekko się wzdrygnął. Gdyby z podobną werwą uderzyła otwartą dłonią kogoś innego, groziłoby to realnie przetrąceniem karku. - Pójdę coś upolować! - zadeklarowała głośno.
- Proszę? - wypalił Kamelio, przyglądając się kiwającej zawzięcie głową dla własnego pomysłu Miji.
- Upolować! - zagrzmiała, tym razem już prawdziwie ochoczo. - Nikt nie będzie głodował! Nie, gdy Mija'Zga ma coś do powiedzenia! Głodni Śniący, to marudni śniący! Potrzebujemy mięsa! Nie z targu? To z dżungli! Dlatego musisz nadal nas odwiedzać, Libi, tak? U nas też nie zabraknie dobrych bankietów! - uśmiechając się do Parii i Stjepana z nowo odnalezionym entuzjazmem, poklepała każde z osobna lekko po ramieniu, życzyła powodzenia dla siostry i po pożegnaniu się, ruszyła poszukać Efemy, którą postanowiła zabrać ze sobą. Psina zbyt wiele czasu spędzała na węszeniu smętnie po okolicy.
Kamelio chwilę odprowadzał ją z zamyślonym spojrzeniem, zanim odzyskawszy nieco grunt pod nogami, lub przynajmniej na takiego pozując, postanowił podłapać wcześniejszy żart i wykorzystać go na swój własny sposób.
- A więc ogród, huh? - zagadnął, splatając dłonie za plecami. - Mam nadzieję, że jestem w nim jedynym drzewem, na które tak ochoczo się wspinasz?
Niewinny ton absolutnie nie pasował do treści zadanego pytania, ale przynajmniej dołożył nim cegiełkę do rozładowania napięcia.
- Z Damonem La'Rosh...? - powtórzył ostrożnie, spinając odrobinę ramiona. - Nie wspominałaś czasem, że twój ojciec był przeciwny? - spytał skonsternowany. Nuta zupełnie innego rodzaju niepokoju pojawiła się w jego głosie, zanim nie przysunął się do Libeth i opuściwszy głowę, oparł czoło o jej ramię. - Teraz niemal mam ochotę zaryzykować kolejnym podpaleniem diablo istotnych dokumentów, jeśli miałoby to pomóc odciągnąć cię od bankietu... Lub przynajmniej samemu wprosić się na niego, żeby dygać za ciebie - wymamrotał z niemal dziecięcym niezadowoleniem, które w rzadkich chwilach pokazywał wyłącznie jej. Wciąż nie był zbyt dobry w okazywaniu negatywnych emocji, czy otwartym i szczerym narzekaniu na cokolwiek.
- Hmm, zostajesz w domu na noc? Mogę zawsze spróbować wykraść cię z tej drobnej uroczystości, gdy już zrobi się dostatecznie ciemno~ - zaoferował.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

229
POST POSTACI
Paria
Nowa determinacja Miji być może byłaby mniej przerażająca, gdyby orczyca nie postanowiła się w jej ramach spoliczkować, ale Libeth nie widziała powodu, by ją powstrzymywać przed polowaniem. Nie znała się na tym, nie wiedziała co wartego ugotowania żyje w okalającej Taj'cah dżungli i jak trudno było na to trafić, a tym bardziej jak trudno było to zabić. Jeśli jednak był ktoś, kto z pewnością sobie z tym poradzi, tym kimś była właśnie Mija. Libeth uśmiechnęła się do niej niepewnie.
- Wiesz, że ja potrzebuję tylko pieczonych ziemniaków do szczęścia, Mija.
Odprowadziła ją spojrzeniem, przez chwilę wpatrując się gdzieś pomiędzy drzewa.
- Może kilka grządek z warzywami i trochę drzew owocowych gdzieś z tyłu nie byłoby złym pomysłem - zauważyła. - O ile Ursa zechce po różach zajmować się czymś tak mało poetyckim, jak marchewki.
Odwróciła się do Kamelio, którego słowa sprawiły, że jej uśmiech znacząco się poszerzył, a w oczach na moment błysnęło szczere rozbawienie. Trudno było nie doszukiwać się w nich dwuznaczności, nawet jeśli elf udawał zupełnie niewinnego.
- Ochoczo wspinam? - powtórzyła powoli, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nie martw się, nie znalazłam innych drzew, które robiłyby na mnie wystarczające wrażenie, żeby się na nie równie ochoczo wspinać. A przynajmniej... nie w tym ogrodzie.
Uniosła rękę i przeczesała palcami włosy z tyłu głowy mężczyzny, gdy ten oparł ją o jej ramię.
- Najwyraźniej matka ma dużą siłę przekonywania, albo chciał mieć już Sarę z głowy, nie wiem - westchnęła. - W każdym razie tak, był przeciwny, ale musiała skończyć mu się cierpliwość, albo La'Rosh jakoś inaczej go do siebie w końcu przekonał... Sama nie wiem.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc deklaracje elfa. Widziany oczami wyobraźni Kamelio kłaniający się wszystkim za nią, kiedy ona chodzi i objada się ciastami i owocami, był wyjątkowo zabawną wizją.
- Hmm, to całkiem kusząca propozycja. Nie mam nic przeciwko byciu stamtąd wykradniętą. Moje dawne komnaty to te od wschodniej strony, na piętrze, pod spadzistym dachem, gdybyś z jakiegoś powodu potrzebował tej informacji.
Odsunęła się od niego, zanim jej mniej rozsądna strona dojdzie do wniosku, że jego bliskość to wystarczający argument do ominięcia tego ważnego, rodzinnego wydarzenia, jakim były zaręczyny siostry.
- Nie zrób nic głupiego, jak mnie nie będzie - uniosła głowę i pocałowała go krótko, na pożegnanie. - Powinnam iść. Będę na ciebie czekać z utęsknieniem. Już teraz wiem, że ratunek stamtąd będzie bardziej niż wskazany.
Przewróciła oczami i zrobiła kilka kroków w tył, w kierunku wyjścia. Musiała po drodze udać się jeszcze do Czerwonego Stawu i przygotować. Może nawet założy jakąś sukienkę, w ramach uprzejmości dla głównej bohaterki wieczoru. Przy ostatnim spotkaniu zostało Parii wytknięte, że nosi je zbyt rzadko.
- Do zobaczenia - uśmiechnęła się do Kamelio uśmiechem, jaki miała tylko dla niego i odwróciła się, by ruszyć ku temu nieszczęsnemu przeznaczeniu dzisiejszego popołudnia.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

230
POST BARDA
Propozycja Parii spotkała się z pomrukiem zastanowienia, który brzmiał poważniej, niż można by tego oczekiwać. Mieli tu już co prawda sporo drzew pomarańczy, ale na samych cytrusach raczej ciężko byłoby im wyżyć. Mieli tu już co prawda sporo drzewek pomarańczy, ale na samych cytrusach raczej ciężko byłoby im wyżyć. Stanowiły one zresztą bardziej oznakę pewnego rodzaju dobrobytu, prestiżu i ekstrawagancji, aniżeli faktyczny produkt rolny, niezależnie od tego, do czego ich używali.
- Jeśli udałoby nam się to jakoś ukryć przed wzrokiem społeczeństwa, być może istniałaby taka możliwość - odpowiedział wreszcie i sądząc po tonie, zamierzał w najbliższej przyszłości sprawdzić, na ile rzeczywiście wykonalny był to pomysł.
Koniec końców, uprawa roli, a zwłaszcza warzyw, bo wymagających uginania nad nimi karków, uchodziła przede wszystkim za zajęcie brudne i niegodne tych, którzy znajdowali się na pewnym poziomie. Jeśli dana gildia nie chciała stracić twarzy, a mimo tego skłaniała się ku posiadaniu własnych surowców tego sortu, musiała nająć pracowników, którzy zajmowaliby się dla niej uprawami. Jedynie na świątynie nie patrzyło się pod tym kątem krzywo.
- Pamiętaj, że jestem pacyfistą i palenie cudzych ogrodów, to ostatnia rzecz, za jaką chciałbym się brać - zwrócił jej uwagę, wzdychając z udawanym uciemiężeniem.
Kamelio pozwolił sobie chwilę lgnąć do dotyku, mamrocząc pod nosem coś, co brzmiało podejrzanie, jak: "bezpieczniej byłoby ochajtać dziecko z orkowym najemnikiem".
- Wschodnia strona. Na piętrze i pod spadzistym dachem - powtórzył jednak elf i gdy się od siebie odsunęli, jego oczy zabłyszczały z niemalże niecnym zadowoleniem. - I nie martw się. Nie będę miał nic przeciwko, jeśli znowu będę cię wykradał w podomce - dodał pół-żartem, pół-serio, bardzo dobrze pamiętając, w jak wielkiej niełasce Libeth znajdowała się ta konkretnie część garderoby od ostatniej przygody z jej udziałem.
Uśmiechając się od jednego spiczastego ucha do drugiego, mężczyzna dumnie przyjął całusa i pokłonił się zamaszyście, wyświechtanym gestem i spojrzeniem odprowadzając ją aż do rogu, za którym mu zniknęła. Paria wciąż miała dobry zapas czasu, ale jak wiadomo, przy okazjach podobnych do tej, lubił on nieoczekiwanie przyspieszać. A trzeba przecież wciąż wybrać odpowiednią kreację, do której nikomu nie uda się przyczepić. Już i tak wystawiała się na dostatecznie duże ryzyko krytyki, będąc starszą, a mimo tego w dalszym ciągu niezamężną siostrą.


Przeskok do: Rezydencji von Darher
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

231
POST BARDA
Kontynuacja z: Rezydencji von Darher

Wbrew niepokojom panującym obecnie we wszystkich Domach Śnienia na Archipelagu oraz poza nim (wedle dochodzących spoza granic królestwa pogłosek), żaden oficjalnie nie zaprzestał swoich działań i nie zamknął się na klientelę. Z tego też powodu, mimo znacznie mniejszej liczby Śniących wykonujących swoją pracę, Dom Kamelii pozostawał jak zawsze w wieczorowych porach otwarty zarówno na stałych, jak i nowych klientów. Z uwagi na ograniczoną ilość chętnych do wieszczenia, wydłużył tymczasowo czas działalności, co sprawiało, że nieraz zamykał swoje drzwi dopiero nad ranem. Tym bardziej zmartwić mógł więc fakt, że gdy Paria dojechała wreszcie na miejsce, dziwnie ponuro obecnie wyglądający budynek był szczelnie zamknięty od frontu, choć światła widać było w niemalże każdym oknie. Cienie osób śmignęły to tu, to tam.
Nieco zdyszana, ale wciąż będąca w zadziwiająco dobrej formie Efema, zatrzymała się przy drodze prowadzącej na tereny Domu Śnienia. Jej łeb skierowany był jednak nie na budynek, a gdzieś bardziej w lewo od niego.
- Złe... - sapnęła i zaskomlała, strosząc nerwowo swoją krótką sierść na karku lecz chowając jednocześnie ogon między tylne łapy.
Po odprowadzeniu konia do niedużej stajenki oferowanej przez posesję lub uwiązaniu go do najbliższego drzewa, Paria musiała zdecydować, gdzie skierować swoje kroki w pierwszej kolejności.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

232
POST POSTACI
Paria
Kamelia zniknęła?!
Ze wszystkich ludzi w domu, tego Paria spodziewała się najmniej. Choć może niesłusznie? Kobieta była niewidoma, jeśli została porwana, to porywacze mieli ułatwioną sprawę. Czy zabrali ją ci sami, którzy wcześniej zabrali Mirę? Jeśli tak, dlaczego znów atakowali Dom Śnienia? Libeth znów miała dziesiątki pytań, na które nikt nie mógł jej w tej chwili udzielić odpowiedzi - i na które tej odpowiedzi raczej długo jeszcze nie uzyska. Pędziła, pochylona nad grzywą konia, zapominając momentami o tym, że miała zachować ostrożność podczas jazdy, ale na szczęście udało się jej jakoś dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. Przez cały czas zastanawiała się, co mogło wydarzyć się w domku na krańcu ogrodu. Czy ktoś wszedł do środka, porwał także Shaoli? Czy może driada okazała się nie tak bezpiecznym wyborem na opiekunkę i zrobiła coś młodej elfce? Paria nie była szczególnie otwarcie nastawiona do magicznych istot, których nie rozumiała.
Szybko odprowadziła wierzchowca do stajni, gdzie przywiązała go do żerdzi, a gdy wyszła na zewnątrz, zatrzymała się na moment, przesuwając zaniepokojonym spojrzeniem po jasnych oknach Domu. Przestraszoną Efemę poklepała po łbie i przytuliła do biodra, choć jej zachowanie nie pomagało Parii zachować spokoju. Działo się tu coś przerażającego i najgorsze w tym wszystkim było to, że bardka nie miała umiejętności, które pozwoliłyby jej jakkolwiek pomóc. Poza absolutnymi podstawami szermierczymi nie potrafiła walczyć, zresztą nie miała nawet przy sobie broni, nie umiała wytropić zaginionych, nie wiedziała jak wywróżyć osoby odpowiedzialne za te porwania... czuła się kompletnie bezradna, ale nie powstrzymywało jej to przed chęcią zapewnienia choćby minimalnego wsparcia.
- W porządku - powiedziała cicho, nie chcąc ewentualnie zwracać na siebie uwagi tego, co wśród drzew wyczuwała Efema. W górę jej pleców przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - W porządku.
W Domu było mnóstwo ludzi. Ogólne poruszenie, jakie zapanowało po zniknięciu Kamelii, musiało postawić wszystkich na nogi. Każdy starał się jak mógł, by zaradzić zaistniałej sytuacji. I Libeth też była mocno poruszona tą wiadomością, ale to nie dla Kamelii tutaj przyjechała w środku nocy. Tam było ich już wystarczająco wiele.
- Idziemy do Steczka - zadecydowała. - Do ogrodu. Chodź, Efema.
Zamierzała jak najszybciej dotrzeć do domku, w którym przebywała jego siostra i bez pukania, ani czekania na zgodę nacisnąć klamkę, by dostać się do środka. A gdyby drzwi były zamknięte, zawołała przez drzwi, by elf ją wpuścił - jeśli rozpozna jej głos, powinien otworzyć, prawda?
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

233
POST BARDA
Zachęcona gestem Parii, Efema starała się maksymalne wcisnąć swój wielki, psi pysk w materiał sukni przy jej biodrze, zupełnie jakby usiłowała go ukryć i tym samym odgrodzić się od wszystkiego, co wzbudzało w niej niepokój.
- Efemie nie wolno... - zaskomlała, lecz zbytnio bojąc się pozostać znowu samą, ruszyła zaraz przy jej boku.
Im bardziej zbliżały się do domku, który równie dobrze mógł uchodzić tak naprawdę za chatkę, tym bardziej jeżyła się jej czterołapa towarzyszka. Jej wielki łeb oraz stojące na sztorc uszy kierowały się co rusz w jednym i tym samym kierunku, wprawiając i samą Libeth w coraz większą paranoję. Zupełnie, jakby coś miało na nie wyskoczyć w dowolnym momencie. Zaatakować. Być może je również uprowadzić? Tereny Domu Śnienia jeszcze nigdy nie wydawały jej się równie niepewne, co tej nocy.
Przed domkiem Shaoli również paliło się światło (pochodni wciśniętej w specjalny uchwyt), co wbrew ciemności przez chwilowo zasłaniające księżyce chmury, ułatwiało w odnalezieniu drogi. Lecz choćby go tam wcale nie było, choćby skromny budyneczek skrywała gęsta mgła, Paria mogła przysiąc, że byłaby w stanie zlokalizować go po samej intensywności dziwnej, ciężkiej energii, która zdawała się od niego bić. Tym razem było to uczucie dobrze jej znane, mimo iż nigdy o podobnej mocy. Stawała się na nie coraz bardziej naturalnie wyczulona wraz z praktykowaniem magii u boku Kamelio. Energia magiczna biła od domku, a towarzyszył temu słaby, urywany dźwięk fletu.
Drzwi były, jak się można spodziewać po wcześniejszej relacji Efemy, zamknięte i ani drgnęły, choćby usiłowało się z nimi szarpać, a że sam budynek posiadał tylko jedno jedyne, wbudowane w dach okno, nie dało się zajrzeć nijako do środka. Z początku nikt też nie odpowiadał na jej wołania, co nie pomagało nadmiernie w uspokojeniu nerwów. Coraz bardziej chaotycznym dźwiękom fletu zaczął towarzyszyć głos, którego nie potrafiła rozpoznać ani z brzmienia, ani ze słów. Był zbyt niewyraźny, ale wciąż przypominał jej z jakiegoś powodu głos kobiety.
Wreszcie, a chwila ta wydawała się trwać nieznośnie długo, zwłaszcza gdy czterołapa dziewczynka zaczęła warczeć na przykuwającą wciąż w jednym miejscu linię drzew, Paria zauważyła agresywny ruch klamki - góra-dół, góra-dół i tak kilka razy, niby bezskutecznie. Kolejny był szmer, trzask i wreszcie, tak, wreszcie(!), drzwi z szarpnięciem otworzyły się do środka.
Trudno powiedzieć, co uderzyło ją, jako pierwsze, gdy wnętrze jednoizbowego pomieszczenia-ogrodu stanęło przed nią otworem: buzująca, magiczna energia, która wręcz w elektryzujący sposób jak raz postawiła wszystkie włosy na jej ciele dęba, przyprawiając ją samą o lekkie zawroty głowy, czy raczej lawina dobiegających dosłownie zewsząd, a jednocześnie znikąd, mrożących krew w żyłach szeptów w języku lub językach, których nie potrafiła rozpoznać. W pomieszczeniu tymczasem znajdowały się jedynie trzy osoby, z czego ta, która otworzyła jej drzwi, była wyraźnie słaniającą się, potarganą i obchodzącą z mchu na ramionach i łydkach driadą. Lekko zielonkawy odcień jej skóry był chorobliwie wypłowiały.
- Proszę... Proszę pomóż - wydusiła z siebie słabo, kurczowo przytrzymując się drzwi.
W środku mieszkanka, gdzie kwitł zielony zagajnik, znajdowały się dwie kolejne postaci, z czego żadna nie wydawała się dostrzec przybycia kolejnej osoby. Jedną z nich była oczywiście Shaoli, choć jej twarz ciężka była obecnie do rozpoznania. Delikatna buzia dziewczynki wykrzywiała się, rozciągała i rozmywała w zawrotnym tempie, zupełnie jakby ktoś usiłował nakładając na nią niespójne ze sobą warstwy. Siedziała sztywno wyprostowana w klęczkach, ot na samym środku kwiecistego zagajnika, poruszając szybko ustami, z głową odchyloną i wpatrzoną w okienko nad sobą. Nieco obok, zwrócony plecami do Parii i driady, na jednym kolanie klęczał i Kamelio, uparcie usiłując wygrywać melodię. Jedną z wielu, nad których kompozycją pracował wspólnie z Libeth.
Dookoła mężczyzny walały się książki, a nieopodal także i jego druga lutnia, której dwie struny były obecnie zerwane, a sam instrument naznaczony śladami krwi. Gdy elf myślał, że jest sam lub że nikt go nie słyszy, często wciąż usiłował ćwiczyć, by wrócić do praktyki wbrew niewspółpracującym już z taką wprawą palcom jednej dłoni.
Gwałtowne powiewy wiatry, podobnie jak raz wzmagające się, raz znowu cichnące szepty, targał środkiem pomieszczenia, nie mając absolutnie żadnego, możliwego do zarejestrowania źródła. Czasami podrywał książki, czasami porywał jakieś notatki, a praktycznie bez przerwy ograbiał kwiaty z ich płatków, tworząc piękną, acz jeszcze bardziej surrealistą otoczkę dla tego całego szaleństwa.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

234
POST POSTACI
Paria
Libeth spędziła wiele godzin w ogrodach należących do Domu Śnienia. Poranki, popołudnia i wieczory, czasem także noce. Znała wszystkie jego zakamarki, łącznie z tajnym zielnikiem Ferrosa. Wiedziała, gdzie w południe można było skryć się przed promieniami słońca i gdzie nocą najgłośniej było słychać cykady. Między które drzewa wejść, by zobaczyć świetliki. Miała ulubioną ławkę, na której zawsze przesiadywała z lutnią, kiedy chciała popracować nad utworami, a nie miała ochoty na samotność swojego pokoju w Czerwonym Stawie. Znała ten ogród, znała linię drzew, na którą teraz warczała Efema, wiedziała, czego się po tej okolicy spodziewać.
A jednak zachowanie dziewczynki mroziło jej krew w żyłach. Każdy krok, który Paria stawiała, wymagał od niej nadzwyczajnego wysiłku woli. Gdyby nie chodziło o Kamelio, pewnie uciekłaby stąd w panice, nie oglądając się nawet za siebie. Kogoś porwali? Kamelię? Przykra sprawa, ale na pewno dobrze zorganizują ekipę ratunkową, a Paria nie chciała, by porwano też ją. Tego elfa jednak zostawić nie mogła, gdy działo się coś do tego stopnia niepokojącego, że Efema złamała wszelkie zakazy i pobiegła po nią do jej rodzinnej rezydencji. Swoją drogą, jak ją tam znalazła? Wywąchała ją? Przecież nie mogła spytać o drogę.
Energia unosząca się wokół domku Shaoli wcale nie pomogła Libeth poradzić sobie z narastającą paniką. Potrafiła już wyczuć magię, nawet słabą - a ta zdecydowanie słaba nie była. Czując elektryzujące ciarki wspinające się wzdłuż jej kręgosłupa, zaczynała odzyskiwać dawno utracone pokłady religijności i modlić się do wszystkich możliwych bogów, żeby nie doszło do najgorszego. Nie wiedziała, co przeraża ją bardziej: niewiadoma, na którą basowo warczała Efema, czy ta magia, która działa się w chatce. Przycisnęła dziewczynkę mocniej do siebie, uspokajając ją cichym ćśś, choć w praktyce uspokajała samą siebie. Bardzo, ale to bardzo nie chciała dowiedzieć się, co czekało za ciemną linią drzew. W życiu nie była czymś tak mało zaciekawiona, jak tym. Jak na zbawienie czekała na otwarcie drzwi, choć nie miała pojęcia, co dzieje się wewnątrz. Nawet jej wołania były cichsze niż mogłyby być, bo nie chciała przyciągnąć uwagi, jakiej przyciągać nie powinna.

Kiedy tylko mogła, wpadła do środka i zatrzasnęła za sobą drzwi, od razu też przekręcając klucz, zasuwając skobel, czy jakie tam jeszcze zabezpieczenia zostały zainstalowane. Wciąż profilaktycznie trzymając rękę opartą o łeb Efemy, by powstrzymać ją od typowego dla niej rozemocjonowania, uniosła wzrok na scenę, jaka rozgrywała się na środku izby, a jej serce zamarło pomiędzy uderzeniami.
Nie była na tyle biegła w wiedzy magicznej, by rozumieć, co się tu dzieje. Nie pojmowała ani tego, co działo się z twarzą Shaoli, ani lewitujących w upiornie pięknym wirze fragmentów roślin, ani szeptów, sprawiających, że miała ochotę skulić się i rozpłakać. Magia, która wirowała tutaj, była zbyt potężna do zrozumienia dla kogoś, kto dopiero zaczynał swoją drogę w jej arkanach. Struchlała, wpatrywała się w to wszystko, dopóki nie odezwała się driada. To zmusiło ją do otrząśnięcia się odrobinę.
Nie wszystko było jej tam przecież obce. Znała Kamelio i znała melodię, którą grał, a to pomogło jej zarysować w głowie przynajmniej jakieś domysły. Skoro używali tej melodii, by utrzymać śniących przy świadomości podczas sesji, to znaczyło, że elf usiłował utrzymać teraz tu swoją siostrę. I w tym mogła mu pomóc! To potrafiła i mogła zrobić, nawet jeśli do końca nie pojmowała dlaczego i co się właściwie dzieje. Żaden z innych wróżbitów, nawet jeśli popadał w trans, nigdy nie powodował niczego podobnego. Nigdy nie była świadkiem podobnej anomalii, zatrważającej w swoim pięknie.
Kucnęła przed psiskiem, łapiąc wielki łeb w obie dłonie.
- Efema, ten jeden raz wyjątkowo wolno ci tu być, ale masz nie przeszkadzać, rozumiesz? - powiedziała szybko, drżącym głosem. - Jak chcesz pomóc Steczkowi, to siądź tu i się nie odzywaj. Słuchaj się jej - uniosła wzrok na driadę, kolejne słowa kierując do niej. - Efema nic nie zrobi. To ona po mnie pobiegła. Będzie grzeczna.
Rzucając obietnicę, na którą nie miała wpływu, podniosła się i podbiegła do leżącej na ziemi lutni. Plamy krwi na instrumencie sprawiły, że zerknęła na dłonie grającego na flecie Kamelio, ale zdecydowanie nie miała teraz czasu na zastanawianie się nad wnioskami z tych obserwacji. Sprawdziła, czy instrument stroi, szybko poprawiła, jeśli było trzeba i usiadła z nim na podłodze obok elfa, włączając się z akompaniamentem do jego melodii. Brak dwóch strun nie stanowił dla niej problemu; na szybko zmodyfikowała to, co grała, tak, by ich nie potrzebowała. Chwilę później, gdy już odzyskała spokój i skupienie, a jej gardło przestała zaciskać panika, zaczęła śpiewać, kumulując w sobie tę odrobinę energii magicznej, jaką miała, tak, jak zawsze. Nie wiedziała, ile czasu Kamelio już rozpaczliwie robił to, co robił, ale teraz... teraz mógł przestać, zostawić to jej... i może powiedzieć jej, co konkretnie ma robić.
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

235
POST BARDA
Strach przed nieznanym nie był powodem do wstydu. Tak samo, jak nie było nim niepodejmowanie działań w momencie, w którym każda komórka ciała alarmowała o niebezpieczeństwie mogącym się z nimi wiązać. Nawet gdyby Paria zdecydowała się więc jedynie czekać na dalszy rozwój wydarzeń, odmawiając driadzie i Steczkowi czegoś więcej niż jedynie mentalnego wsparcia, żadne nie miałoby prawa mieć jej tego za złe.
Mimo pewnych podobieństw atak, jaki przeżywała obecnie Shaoli, nie był nawet w połowie tym, z czym spotkali się dotychczas. Jej stan wyglądał nie tylko na gorszy, ale i sam przebieg na dużo bardziej agresywny. Jeśli kilkanaście wcześniejszych przypadków skończyło w łóżkach na różnoraki okres (oczywiście licząc także Śniących innych Domów), a pojedyncze nadal leżały nieprzytomne, co mogło spotkać elfkę, której świadomość od dłuższego czasu już przebywała po tamtej, drugiej stronie? Mimo iż nie miotała się i nie wrzeszczała, jak to czasami przytrafiało się innym, ciężko było nie odnieść wrażenia, że jej sytuacja nie ulegnie pogorszeniu, jeśli pozwolić temu trwać.
Libeth nie miała nigdy do czynienia z czarną magią ani energią, którą uznać mogła za złowrogą lub nieprzyjemną. Posiadała już oczywiście na tyle dużo wiedzy teoretycznej, by wiedzieć, że istniały różne jej rodzaje. Wyjątkowo złe intencje jednego maga w stosunku do drugiego, potrafiły ponoć podziałać na dostatecznie wyczulone zmysły w takim samym stopniu, w jakim wojownik wyczuwał mordercze intencje oraz potencjalne zagrożenie ze strony oponenta jeszcze przed tym, jak ten zaatakował. Wyobraźnia kazała zakładać, że w obu wersjach musiało być to wyjątkowo nieprzyjemne uczucie, racja? Jeśli tak właśnie było, Parii tym bardziej trudno było określić, w jaki sposób interpretować reakcje jej własnego ciała na spotkanie z potężnymi wyrzutami magii, kumulującymi się w tym drobnym pomieszczenie. Tej samej magii, która wyraźnie niebezpiecznie wpływała na zdrowie i być może życie siostry Kamelio.
Energia wypełniająca powietrze być może i podświadomie kazała jej się mieć na baczności, ale była również elektryzująco przyciągająca, a może i jakimś ciężkim do wytłumaczenia stopniu pociągająca. Gdyby nie przykry widok, jakim była młoda elfka oraz wszechobecne szepty, pragnienie zamknięcia oczu i oddania się wsłuchaniu w tę małą, acz potężną, magiczną burzę, byłoby ciężkie do odparcia.

Skrajnie wyczerpana (licho wie czym) driada, osunęła się tam, gdzie wcześniej stała, starając się złapać oddech. W jej spojrzeniu bardka była w stanie zobaczyć wdzięczność, gdy tamta zrozumiała, że jej prośba została najwyraźniej rozważona pozytywnie.
- Efema rozumie - zaskomlała cicho i położyła po sobie uszy, ale praktycznie od razu zaczęła węszyć dookoła driady. Ta z kolei, bez obawy charakteryzującej większość ludzi w styczności z zamkniętą w psim ciele dziewczynką, od razu zaoferowała jej swoje dłonie, wnętrzem kierując je ku górze. Psi nos od razu zaczął je obwąchiwać.
- Ładny zapach... - było ostatnim, co Libeth usłyszała z jej strony, zanim wzmagające się w miarę zbliżania do elfiej pary szepty zagłuszyły resztę.
Stwierdzić, że Kamelio nie wyglądał dobrze, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Jego ciemna skóra przybrała dziwnie ziemisty odcień w obrębie twarzy, z kolei białka szeroko otwartych i przeszklonych, wlepionych nieruchomo w twarz siostry oczu nie były już od dłuższego zapewne czasu białe. Były podrażnione i przekrwione. Zupełnie, jakby coś go uczuliło, lub jakby nie pozwolił sobie na ani jedno mrugnięcie od bardzo, bardzo dawna. Część włosów, która nie była akurat porywana ku górze podmuchami wiatru, lepiła się do zlanej potem i wykrzywionej we frustracji twarzy. Jego ramiona i klatka piersiowa ciężko podnosiły się i opadały raz za razem, podczas gdy pokryte głównie zaschniętą już krwią palce obu dłoni przeskakiwały uporczywie po otworach fletu.
Elf był dostatecznie skupiony, czy może raczej, trwał w na tyle silnym amoku, aby kompletnie nie zdać sobie sprawy z przysiadającej obok Libeth aż do czasu, gdy ta do niego dołączyła, podejmując zapoczątkowaną melodię. Wówczas to dopiero, mężczyzna wzdrygnął się, ochryple złapał głęboki, świszczący praktycznie wdech i o mało nie wypuszczając fletu z dłoni, z początkową dezorientacją przekręcił głowę w jej stronę. Lawina emocji przetoczyła się przez jego twarz, by ostatecznie zatrzymać się na bolesnym, pełnym żywego przerażenia i desperacji grymasie, którego nikt chyba nie spodziewałby się u niego dojrzeć. Zamiast oczekiwanego: "Nie powinno cię tu być!" albo "Co robisz?! Tu jest niebezpiecznie!", również padło coś kompletnie innego.
- ...Nie potrafię tego zatrzymać - odezwał się z realnym bólem w głosie, zaciskając palce na drewnie swojego instrumentu. - Nie potrafię... Ja-... - panika całe szczęście nie zdołała zupełnie zmącić umysłu zmęczonego elfa, który musiał złapać kilka kolejnych, pełnych oddechów, żeby spróbować uspokoić zszargane nerwy.
W tym czasie, Paria miała okazję poczuć dziwną blokadę, wyrastającą pomiędzy nią, a młodą elfką. Coś, czego również nigdy wcześniej nie poczuła w trakcie ich wielu, próbnych, mniej i bardziej udanych sesji z innymi Śniącymi. Ciężko było opisać to uczucie. Gdy w swój śpiew wplatała magię, czułą go z reguły całą sobą. Czuła, jak wiatr niesie jej głos w stronę osoby, dla której był przeznaczony. Tym jednak razem, ten sam wiatr był odpychany przez dużo mocniejsze podmuchy. Odpychany przez dużo silniejszą manifestację tego samego żywiołu. Niby na potwierdzenie tej tezy, powietrzny wir zacieśnił się dookoła Shaoli - jakby chcąc ochronić przez wpływem wszelkich, zewnętrznych sił.
Widząc to, Kamelio nie wyglądał na zaskoczonego, a jedynie na bezradnie rozgniewanego. Prawdopodobnie widział to samo już wcześniej, gdy wciąż miał znacznie więcej siły do walki z nieznanym. Przygryzając wnętrze lewego policzka, opadł ciężko na oba już kolana i po odłożeniu fletu, sięgnął drżącymi dłońmi do częściowo tylko pełnego flakoniku. Ciecz wewnątrz miała podejrzanie błękitną barwę. Zdecydowanie nie wyglądała na zdrową do wypicia! Z drugiej strony? Czy alchemiczne wynalazki w większości nie wyglądały, jakby nie były zdatne do spożycia?
Podnosząc wzrok najpierw na zmieniającą ciągle twarze siostrę, później raz kolejny na Libeth, elf z jakiegoś powodu wyglądał, jakby mocno bił się z samym sobą. Otworzył nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale koniec końców pokręcił głową, skrzywił się, po czym odkorkował flakonik i jednym haustem wypił zawartość.
- Jeszcze raz - sapnął prosząco, unosząc przed siebie obie, drżące, wyprostowane w łokciach ręce. - Zacznij jeszcze raz.
Libeth nie miała wiele doświadczenia, mimo licznych prób. Było to wszakże niczym, w porównaniu z latami, jakie poświęcali z reguły adepci na wzmocnienie swoich umiejętności. Wciąż stosunkowo szybko męczyły ją wszelkie wysiłki magiczne i tym razem nie było wcale inaczej. Jeśli jednak postąpiła zgodnie z prośbą Kamelio, zaraz po pierwszych nutach swojej własnej gry usłyszała również, jak tamten wypowiada kilka dziwnych słów w obcym języku. W kolejnej sekundzie powietrze zadrgało, a następnie zostało niemalże widocznie przecięte zaraz nad głową Shaoli. Zupełnie, jakby niewidzialna siła przebiła się na wylot ochronnego wiru, niszcząc wszystkie płatki, liście i źdźbła trawy, które miała na drodze. Nawet ściana po drugiej stronie ucierpiała, pękając i sypiąc się w jednym miejscu. Cokolwiek zrobił Kamelio, pomogło, ale tylko na krótki moment. Jeśli Paria chciała go dobrze wykorzystać, potrzebowała skupić się na tym w pełni, pozostawiając wszelkie wątpliwości za sobą.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

236
POST POSTACI
Paria
Jej umiejętności magiczne pozostawiały sporo do życzenia. Dopiero zaczęła kontrolować moc, używała jej w praktyce zbyt sporadycznie, by teraz mieć pewność, że jest w stanie pomóc Shaoli. Bo co tak naprawdę mogła zmienić? Do tej pory nie udało się jej przywołać świadomości dziewczyny z powrotem do jej ciała, więc dlaczego miałoby się jej to udać teraz, gdy wyczuwała tak silną moc działającą w zupełnie drugą stronę? Robiła dokładnie tak, jak uczył ją Kamelio: kumulowała energię w sobie i posyłała ją w kierunku, w którym płynęła jej muzyka. Czuła, jak magia z niej wypływa, jak prowadzona niesie się do elfki, ale... coś zatrzymywało ją i nie pozwalało jej dotrzeć do celu.
Zdawała sobie sprawę z tego, że jest zbyt słaba, by sama coś z tym zrobić. Miała wrażenie, że rozbija się jak ćma o szybę, choć tak bardzo przecież chciała pomóc. Desperacja w głosie Kamelio i jego stan fizyczny tylko przekonały ją o tym, że gdyby tu dziś nie przyjechała, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Wiedziała, że próbowałby dalej, do momentu, aż opadłby z sił, a rozpaczliwe wyrzygiwanie się z ostatków magii mogłoby go doprowadzić do najgorszego. Nie miała powodów, by sądzić, że byłoby inaczej, znając jego historię i wiedząc, ile w życiu zrobił dla siostry. Równie dobrze mógłby oddać samo to życie, jeśli miałby choć nikłą szansę na to, że ją w ten sposób uratuje.
Starała się zachować spokój i opanowanie, przynajmniej na twarzy. Wrażenie, maska, która stanowiłaby dla mężczyzny jakieś wsparcie, skoro przejęła już od niego melodię i nie mogła jej przerywać, żeby mówić. Wszystko będzie dobrze, mówiło jej spojrzenie. Damy radę. Jednocześnie usiłowała nie poddać się przerażeniu, jakie budziła w niej cała ta sytuacja. Ten widok, te dźwięki, to natężenie mocy, przeciwko któremu czuła się bezradna. Jej palce, jeszcze niezmęczone, pewnie szarpały zakrwawione struny. Ile czasu musiał grać Kamelio, że doprowadził się do takiego stanu...? Ona mogła grać godzinami, nic się jej nie działo, ale jego palce po wypadku w kanałach mogły być jeszcze zbyt wrażliwe. Nieważne, teraz to było zupełnie nieważne. Wpatrywała się intensywnie w Shaoli, czując, jak wiatr wyszarpuje jej jasne włosy z upięcia i łopocze materiałem sukni. Była absolutnie zatrwożona. Powinna tu być wcześniej. Powinna była nigdzie nie jechać.
Skinęła głową, gdy kazał jej zacząć ponownie. Nie miała pojęcia co wypił z tej buteleczki, ani co zamierzał zrobić, ale jednego była pewna - lepiej niż ona wiedział, co należało czynić. Nie mogła wspierać go swoją wiedzą ani doświadczeniem, ale mogła dać mu do dyspozycji całą swoją magię i to też właśnie robiła, nawet jeśli nie było to wiele. Jej palce zagrały wstęp, głos zaczął śpiewać doskonale im obojgu już znaną wokalizę, a gdy Kamelio w sobie tylko znany sposób przebił się przez wierzchołek powietrznego wiru, wiedziała już, że musi zrobić coś więcej. Tylko co? Co więcej mogła zrobić, poza śpiewaniem takim, jak zawsze? Skupiła się i skierowała swoją magię w miejsce, w którym elf stworzył wyłom. Poprowadziła melodię tam, gdzie nie unosiły się liście, gdzie - jak jej się wydawało - mogła od góry dosięgnąć dziewczyny. Albo przynajmniej spróbować!
- Shaoli, wróć! - dodała do melodii słowa. Nie zakładała, że uda się jej tym ściągnąć jej świadomość tu, do nich, ale może przynajmniej wróci w miejsce, z którego ktoś usiłował wyciągnąć ją teraz, w miejsce, w którym była przez ostatnie lata. Tylko kto to robił i dlaczego? Czy ten ktoś tkwił właśnie teraz za linią drzew i to na niego tak wściekle warczała Efema? Może we dwoje dadzą radę się mu przeciwstawić, ktokolwiek i gdziekolwiek to był. - Wróć!
Zwykle udawało się jej osiągnąć w ten sposób to, czego chciała, jeśli ktoś był w stanie ją usłyszeć. I modliła się teraz o to, by dziewczyna ją usłyszała, skoro w otaczającym ją wirze pojawiła się wyrwa.

Spoiler:
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

237
POST BARDA
Ucząc Libeth, Kamelio od początku brał pod uwagę nie tylko jej kompletny brak wyszkolenia w dziedzinie magicznej, ale i wiek. I choć żadne z nich nie można było nazwać starym, nie bez powodu młodych adeptów zaczynano szkolić już między szóstym a ósmym rokiem życia. Magia była kapryśna i trudna do obsłużenia. Wymagała nie tylko wiele wysiłku i poświęcenia, ale i ogromnego pokładu samozaparcia oraz czasu. I choć tego pierwszego jej nie brakowało, o tyle drugiego z wiadomego powodu nie chciała poświęcać na rzecz kariery, którą kochała dużo bardziej, niż pierwsze lepsze hokus-pokus. Było to zrozumiałe dla obu stron od samego początku i z tego też powodu jej talent został skierowany na tory, które w dużej mierze prowadziły ją znaną wcześniej drogą. Wplatanie magii w muzykę i pieśni, ot, chociażby, przychodziło jej znacznie łatwiej niż inne techniki, nawet jeśli wciąż wymagało to od niej wiele skupienia, a do osiągnięcia biegłości dużo jej brakowało.
Bezpieczne sprowadzanie śniących wieszczy było wyzwaniem, które z każdą kolejną sesją przychodziło jej nieco łatwiej. Te drobne sukcesy nieukrywanie dodawały jej więcej wiary i napawały pewną dumą. Podstawową jednak różnicą, między wtedy, a teraz, były warunki, w jakich pracowali z Kamelio. Gdy dochodziło do zbyt gwałtownego ataku u jednego z pracowników Domu, niezależnie od tego, czy w ich obecności, czy nie, z reguły dało się z góry ustalić, czy ich wysiłki cokolwiek dadzą, czy też nie warto było nawet łapać za żaden instrument. Żaden z ataków nie wyglądał natomiast jak ten, którego świadkiem byli obecnie. O ile w ogóle była tu rzecz jasna mowa o ataku? Paria nie mogła być pewna. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego, a towarzyszący jej elf również niczego w tej kwestii nie uściślił. Sęk w tym, że sytuacja była zła i zatrważająca sama w sobie. Trudno było się skupić na wplataniu magii w pieśń, mimo najlepszych starań. Zadanie wymagało od niej wiele więcej wysiłku, niż sama z początku zakładała i wcale nie musiała czekać długo, aby na karku i plecach zaczął występować zimny pot. Wątpliwości pojawiały się jedna po drugiej, lecz być może wciąż zbyt mało intensywnie, aby zmusić ją do wycofania się z sytuacji.
Jej pieść, nie była w stanie co prawda zagłuszyć wciąż obecnych dookoła szeptów, lecz gdy dziwna bariera została tymczasowo naruszona poczynaniami elfa, dźwięki pieśni oraz ich wpływ wreszcie były w stanie dotrzeć do tkwiącej w amoku dziewczynki. Libeth niemalże była w stanie wyczuć, jak jej magia omiata drobną osóbkę, starając się przeniknąć do niej, zahaczyć o jej umysł i nakierować we właściwą stronę. I wtedy-... Wtedy...

Czas drastycznie zwolnił, gdy w desperacji zawołała ją po imieniu.
Czy był to jedynie wytwór jej wyobraźni, czy jeszcze cokolwiek innego, tego nie wiedziała. Podczas gdy wszystko dookoła niej ucichło i niemal całkowicie zamarło (diabelne płatki i źdźbła obracały się ledwie dostrzegalnie w powietrzy!), twarz młodej elfki wróciła do swojego oryginalnego stanu. Jej głowa, jako jedyna poruszała się bez problemu, w naturalnym tempie, by spojrzeć prosto na Parię martwym, pozbawionym blasku spojrzeniem.
Moment, w którym ich spojrzenia się zetknęły, był również tym, w którym Libeth poczuła potężne (i bolesne) szarpnięcie na wysokości klatki piersiowej. Obraz dookoła niej jak raz zawirował tylko po to, żeby w dalszej kolejności zupełnie się rozmyć, wprawiając w kompletną dezorientację. Jak się szybko okazało, wcale nie było to najgorsze, co miało ją spotkać, gdyż kolejne szarpnięcie wydawało się z sukcesem coś z niej wyrwać? Wyrwać ją samą? Jej świadomość? Umysł? Życie? ...Duszę?
Świat zlepił się w mieszaninę kolorów i barw, a dookoła, wokół i w niej samej był jedynie pęd. Okropny, straszliwy pęd. Zupełnie, jakby coś ją wciągało głębiej i głębiej. Głębiej - gdzie? Nie wiedziała. Nie potrafiła zrozumieć ani pojąć i było to pierwsze z wielu, przerażających doświadczeń, jakie miały ją dalej spotkać.

Czuła pęd, ale nie słyszała niczego, choćby i własnego krzyku, jeśli próbowała krzyczeć. Mimo prędkości, z jaką leciała(?), nie istniało wrażenie zimna, ciepła ani temperatury jako takiej. Ba! Nie tylko tego nie czuła. Nie czuła również własnego ciała. Nie mogła mrugać i nie potrzebowała tego robić, choć teoretycznie pęd powinien już doprowadzić jej oczy do intensywnego wrażenia. Tego też została jakimś cudem pozbawiona.

Po czasie, który wydawał się zarówno wiecznością, jak i ledwie sekundami, pęd ustał i udało się jej zatrzymać(?) - z braku lepszego określenia. Rozglądając się, nie widziała nic poza światem złożonym z barw i cichych, nieprzyjemnie statycznych, trzeszczących dźwięków. Znajdowała się w ciemnej nicości, przez którą przelewały się w niemalże płynny sposób kolory i barwy. Nie wszystkie potrafiła nazwać lub określić. Były wśród nich takie, których jej własny umysł nie potrafił określić i które z całą pewnością nie istniały w realnym świecie. Poruszały się chaotycznie. Bez ładu, bez składu. Czasami zlewały się, czasami zderzały, rozpryskiwały lub rozchodziły na boki.
Jeśli Paria spróbowała coś powiedzieć, z jej własnych ust wyleciały jedynie kolory w odcieniu mieszanego ze srebrem błękitu. Wydobywały się z ust, których nie posiadała, bo gdy spróbowała po sobie spojrzeć, nie dostrzegała niczego. Żadnych nóg, żadnego torsu, żadnych dłoni. Niczego.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

238
POST POSTACI
Paria
Była wyjątkowo głupia, albo wyjątkowo zadufana w sobie, skoro założyła, że jej się to uda. Że będzie w stanie zdziałać więcej, niż był w stanie do tej pory zrobić Kamelio. Może liczyła na to, że możliwość zaczerpnięcia z innego żywiołu magii coś jej da, że skoro wiru nie uspokoiło powietrze, to uspokoi go ogień? Nie znała się na tym, tak bardzo się na tym nie znała, a wirująca w domku magia była dla niej zdecydowanie zbyt silna. Może chciała przejąć ciężar na chwilę na swoje barki, by za jakiś czas oddać go elfowi, nie wiedziała, ale z całą pewnością nie była w stanie przygotować się na to, co się wydarzyło.
Krzyknęła, gdy coś szarpnęło nią, jak szmacianą lalką, ale zacisnęła mocniej palce na lutni. Na niewiele się to zdało, bo prawdopodobnie krzyknęła też z bólu, gdy została wydarta z własnego ciała; nie wiedziała, nie słyszała, nie pamiętała. Jedno było pewne - zarówno jej pieśń, jak i grany przez nią akompaniament, w jednej chwili ustał, a w domku zapadła cisza. Chyba? A może to ona przestała słyszeć? Czy jeśli jej dusza, jej świadomość zostały odebrane ciału, to straciła również wszystkie zmysły? Nie mogła stracić słuchu! Nie mogła... Pewnie nadal by krzyczała, gdyby wciąż miała gardło. Jej oddech przyspieszyłby w panice, gdyby wciąż miała płuca, a serce podeszłoby jej do krtani, gdyby wciąż biło jej w piersi. Czy w ogóle jej serce wciąż biło, gdzieś tam, gdzie została jej fizyczna forma, czy ona... czy ona właśnie umarła?
Przerażenie było jedyną emocją, jaką w tej chwili czuła. Absolutna trwoga wobec tego, co nieznane, a co wciągnęło ją ze świata, w którym żyła dotąd, w świat, w którym nie była w stanie się zatrzymać. Usiłowała się zaprzeć, chwycić czegoś, ale nie miała rąk. Gdzie były jej ręce?! Nie miała pojęcia jak uciec tej sile, jaka się nią bawiła. Pogrążona w histerii, której nawet nie potrafiła obecnie w żaden sposób okazać, rozglądała się wokół, szukając wyrwy w tym tunelu, przez który mimowolnie gnała. Gdzieś musiało znajdować się wyjście, gdzieś... to nie mógł być jeszcze koniec... to nie mogło tak wyglądać, nie to obiecywali kapłani po śmierci!
Pomocy!
Nie miała głosu, nie miała oczu, którymi mogłaby wyrazić swoją rozpacz, nie miała niczego. Stała się bytem, pozbawionym władzy nad samą sobą i nad tym, co się z nią działo. Ktoś ostrzegał ją ostatnio przed niebezpieczeństwami magii, albo przed czymś podobnym, kto to był...? Jej brat! Ale nie mówił o tym, mówił o tym, co działo się z wróżbitami, to... to, czym zajmowała się Libeth, miało być bezpieczne, miała być tylko pomostem, ręką wyciągniętą w przestrzeń, światełkiem wśród drzew, pomagającym wrócić do domu. Czy ona będzie jeszcze mogła wrócić, skoro nie było nikogo, kto mógłby wyciągnąć rękę w jej stronę? Nie była w stanie nawet płakać. Nie była w stanie zrobić niczego.

W końcu wszystko wokół się zatrzymało.
Gdyby mogła, zatkałaby uszy dłońmi, by odgrodzić się od otaczającej ją kakofonii i zaczęłaby krzyczeć. Jeśli nie umarła, to gdzie trafiła? Nikt jej przed tym nie uprzedził, nikt nie powiedział jej co robić, gdy wydarzy się coś podobnego.
Kamelio! Pomóż mi!
Dziwny blask, który wylał się z niej zamiast dźwięku, sprawił, że spanikowała jeszcze bardziej. Rozpaczliwie rozglądała się dookoła, szukając choćby niewielkiego punktu zaczepienia. Czegokolwiek! Dokąd płynął ten błękit? Mieszał się z innymi kolorami? Bogowie, tak bardzo chciała wrócić do znajomych granic własnego ciała.
Shaoli?
To ona ją tu ściągnęła. To ona spojrzała na Libeth w tamtym momencie, to była jej wina. Czy też tu była? Jeśli tak, jak ją miała znaleźć? Najchętniej skuliłaby się tu w miejscu i została tak już na zawsze, ale nawet tego nie była w stanie zrobić. Musiała... musiała robić cokolwiek, zaczęła więc szukać w całym tym chaosie czegoś, co przyciągnęłoby jej uwagę bardziej, niż otaczający ją obłęd. Choć jedna rzecz, jedna smuga koloru, za którą mogłaby spróbować podążyć... cokolwiek!
Obrazek

Dom Śnienia Kamelii

239
POST BARDA
Cokolwiek działo się dookoła, dawno temu przerosło najśmielsze oczekiwania Parii. Jej umysł usiłował rozwiązać zagadkę, dla której nie był stworzony. Próbował doszukać się odpowiedzi, która nie była jej przeznaczona. Nie dzisiaj. Nie tu i nie teraz. Być może nigdy. Czuła to bardziej niż wyraźnie całym swoim jestestwem, które obecnie sprowadzało się jedynie do dryfującej wśród nicości oraz fal kolorów świadomości. To, co się tu wyprawiało, było ponad nią. Ponad jej siły i wszelakie rozumowanie.
I gdy tak starała się znaleźć wyjście ze swojej, zdawać by się mogło, absolutnie beznadziejnej sytuacji, bezgłośnie wołając o pomoc, kolejna niewidzialna siła zakręciła nią znienacka, nim uczucie spadania opanowało jej ograniczone zmysły. Gdyby miała żołądek, jak nic zwróciłaby teraz jego zawartość.

Kiedy zatrzymała się po raz kolejny, nie była do końca pewna tego, co ją tym razem otaczało. Świat dookoła zmienił się. Był inny. Mniej pusty i jeszcze bardziej surrealistyczny. Jak okiem sięgnąć, wszystko dookoła wydawało się stworzone z kryształów. Zupełnie, jakby sama utknęła we wnętrzu jednego, wielkiego klejnotu, odbijającego pomarańczowe, dochodzące kompletnie znikąd promienie światła. Światło było dla niej za mocne lub też tylko wydawało się takiej. Ponieważ była w dalszym ciągu bezcielesna, nie potrafiła niestety zamknąć nieposiadanych wcale oczu, a tym samym pozbyć się wrażenia, że głowa (której wszakże również wciąż nie miała) powinna w tym momencie zacząć ją boleć, zaś oczy piec i łzawić. Była to oczywiście część instynktu, racjonalnego myślenia i próba uniknięcia uszczerbku na zdrowiu, który posiadała jako człowieka, a który tutaj kompletnie nie sprawdzał się w praktyce, dezorientując i wprawiając w kompletny mętlik. Całe szczęście, tym razem nie towarzyszył jej wyłącznie dyskomfort. Przestrzeń dookoła niej wibrowała, zdając się wprawiać w drgania nawet jej własną obecność. Istniał w tym pewien rytm. Rytm, który z nieznanych powodów koił jej zszargane nerwy. Jakże łatwo było się mu poddać, dryfując między mglistymi, szarymi smugami i refleksami nieznanego pochodzenia, przebiegającymi niczym żywe buty po kryształowej powłoce świata.
Wtem uczucie bycia dostrzeżoną, niczym grom z jasnego nieba przeszyło ją na wylot. Uczucie to było zarówno przerażające, jak i nagląco pożądane, a dochodziło z przynajmniej trzech różnych stron. Nawet jeśli nie wiedziała, gdzie jest prawa, gdzie lewa, gdzie dół, a gdzie góra, podświadomie czuła coś podobnego do magicznego przyciągania, które dochodziło z trzech różnych kierunków. Równie dziwnym było, że w trudny do określenia sposób potrafiła przypisać pewne wyobrażenia i specyficzną charakterystykę każdemu z docierających do niej sygnałów. Pojawiały się one gdzieś głęboko w jej podświadomości. Jedno z nich było ciemne niczym noc i niezbadane. Mroczne, lecz potężne. Drugie - pulsujące własnym, niestrudzonym rytmem, przywodziło na myśl ciepłe, lecz również mogące poparzyć słońce lub gorący piasek plaż. Trzecie było czymś, lecz nie było jednocześnie niczym, owiane tajemnicą i kompletną ciszą.
Czy były to byty żywe i rozumne? Czy może coś kompletnie innego? Libeth nie umiała powiedzieć na pewno, ale jeśli chciała spróbować uwolnić się z pułapki, w którą się tak nieszczęśnie wpakowała, nie mogła pozwolić sobie zostać w miejscu. A może i mogła? Może lepiej i bezpieczniej było nie robić nic i pozwolić rzeczom dziać się własnym tempem?
Bezgłośne szepty przemawiały do niej gdzieś na skraju świadomości z trzech różnych stron rzeczywistości. Mówiły w językach, których nie znała i nie rozumiała. Jak w ogóle mogła słyszeć coś, co nie miało głosu i nie brzmiało w żaden sposób? Nie miała bladego pojęcia, ale jednocześnie wiedziała, po prostu WIEDZIAŁA, że tam są i że je słyszy!
Tak, to wszystko kompletnie nie miało sensu. Nie dla człowieka. Nie dla istoty ludzkiej.
Foighidneach

Dom Śnienia Kamelii

240
POST POSTACI
Paria
No tak. Nie była już człowiekiem, choć miała nadzieję, że jeszcze kiedyś z powrotem nim będzie. To, czym się stała, nie musiało zaciskać oczu, bo nie zostanie oślepione, ani zatykać uszu, by nie ogłuchnąć. Nie miało odruchu wymiotnego i nie musiało krzyczeć, by wyrzucić z siebie natłok emocji. A jednak były to zachowania, jakie były dla niej naturalne od zawsze i jakich nie potrafiła się wyzbyć tylko dlatego, że coś wyrwało ją z ciała. Czy to było tym samym, co czuła Shaoli? Czy teraz obie, razem klęczały w wirze, a Kamelio patrzył na nie i tracił resztki poczytalności? A może naprawdę umarła?
Rozważanie na nic się w tym momencie nie zdało, ale co innego jej pozostało? Gdy poczuła kolejne szarpnięcie i zaczęła spadać, nawet nie wiedziała już, czy krzyczy, czy płacze, czy po prostu istnieje jako świadomość pozbawiona jakichkolwiek zdolności sprawczych. Patrzyła na ten dziwny świat, rozmywający się przez prędkość wokół niej i zastanawiała się kiedy to się skończy. Magia nie miała być tak przerażająca. To miały być proste sztuczki, których używać mogła dla rozrywki własnej i innych, albo do wspierania śniących podczas seansów. Nic więcej. Może lepiej było, żeby ich w takim razie nie używała? Jeśli wydarzy się cud i kiedykolwiek jeszcze przyjdzie jej wrócić do własnego ciała, może powinna odciąć się od magii, zamiast uczyć się jej z zapałem naiwnej ignorantki? To z pewnością byłoby bezpieczniejsze.

Rytm. Tak! To było coś, co znała, co rozumiała. Stabilne tempo, puls przenikający jej... nie ciało, ale duszę? To nie było obce i niepojęte. Przestała miotać się rozpaczliwie i zawisła w próżni, wśród kryształów, czy z czegokolwiek zbudowana była ta nierzeczywistość wokół niej. Pozwoliła rytmowi się pochłonąć, znajdując w tym odrobinę ukojenia, chwilę odpoczynku po zawirowaniach, przez które została przeciągnięta do tej pory. Czy mogła tu zostać? Tu mogłaby zostać.
Bycie dostrzeżoną wytrąciło ją z tej krótkiej chwili błogiego spokoju. Co ją zauważyło? Nie chciała być widziana! Nie tutaj! Cokolwiek znajdowało się tu, jakiekolwiek moce rezydowały w miejscu takim, jak to, nie mogły być dobre. W ułamku sekundy Paria zaczęła panikować z powrotem, zapadając się w sobie, usiłując zniknąć, oczywiście bezskutecznie.
Nie, nie, nie, zostawcie mnie...
Nie zamierzała poddawać się czemuś, co było mroczne i potężne. Nie zamierzała też dać się poparzyć czemuś, sprawiającego z oddali złudne wrażenie ciepła. Dlaczego? Dlaczego musiało się to dziać? Obróciła się w miejscu, wynajdując jeszcze jeden byt. Tkwienie nieruchomo w miejscu na pewno nie było dobrą decyzją, postanowiła więc zahaczyć się o trzecią obecność. Tę, która była cicha. Paria pragnęła teraz ciszy, bardziej, niż kiedykolwiek. Odciąć się od szeptów, od hałasów, od chaosu miejsca, w jakim się znalazła. Skupiła się na tym i spróbowała nawiązać jakieś połączenie z tym, co nie było tak intensywne i obezwładniające. A potem... cóż, potem było konceptem, który chyba nie miał tu żadnego zastosowania.
Obrazek

Wróć do „Stolica”