Pałac Viti'ghrów

16
Tutaj dobrze się sprawdzi agresywna polityka — wspomniała odnośnie poprzednich porażek grup ekspedycyjnych. Zaczynając mówić dalej, Agnes powoli kształtowała w głowie to, do czego zmierza Sehlean. Oczywiście znała nazwiska tych inżynierów, o których wspominał... w końcu jej również tam figurowało, jednak ona miała nadzorować prace robotników na miejscu. Potem zaś przeszedł do sedna po bardzo długim wstępie, jakim była cała ich rozmowa o niczym.

Vasati nie dostała się na listę. Wielki geniusz inżynierii, jak to powiedział wcześniej, nie należał do osób odpowiedzialnych za kolonię, pomimo faktu, że Sehlean organizacyjnie i finansowo miał za to odpowiadać... a przynajmniej tak twierdził, raz czy dwa nazywając to słowem 'nieoficjalne'. Wedle logiki Agnes znaczyło to tylko tyle, że nie ma takich wpływów, jakby chciał i łapie się teraz każdej możliwości, by wywrzeć wpływ na zasiedleniu Kattok. Tą możliwością była między innymi ona, wedle elfa najsłabsze ogniwo wśród listy inżynierów, człowiek z zewnątrz, chodzący w chmurach i szukający inwestorów. Jedyne więc, co patrząc się w jej oczy mógł wyczytać, to nagła fala zrozumienia i odrobina pychy. Potrzebował jej, aby zyskać na tej wyprawie.

Współodpowiedzialność to spore słowo, takie, nad którym trzeba się dłużej zastanowić. Tak samo jak pana oferta... oczywiście nie chcę wyjść na egoistkę i przywłaszczać sobie wszystkie zasługi, bo co dwie głowy to nie jedna, aczkolwiek taka propozycja wymaga zastanowienia i przespania się z nią... oraz bliższego zapoznania się ze wspominaną osobą — przerwała tutaj na chwilę, uśmiechając się uprzejmie. — Natomiast oferta wymaga pewnych warunków. Wielkie słowa, jakkolwiek są miodem dla mych uszu nie oddadzą faktycznego stanu rzeczy. Konkrety, panie Viti'ghrin. Co jest mi pan w stanie faktycznie zaoferować za taką formę współpracy? Muszę wiedzieć, aby dokonać rzetelnej oceny sytuacji, a dług wdzięczności jest zbyt ogólnikowym stwierdzeniem.

Podejrzewała, że po zakończeniu tej konwersacji elf pójdzie w swoją stronę, dlatego po uzyskaniu odpowiedzi też prawdopodobnie to zrobi, szukając rzeczonej inżynierki Vasati.

Pałac Viti'ghrów

17
Mimo, że Sehlean wyraźnie jej potrzebował, jak zresztą sama zauważyła, jego postawa i wyraz twarzy pozostawały nieprzeniknione. Nie wydawał się czuć gorszy przez sam fakt, że wysuwa taką propozycję w kierunku ludzkiej kobiety. Może więc był w stanie dać naprawdę dużo, w zamian za zabranie na wyspę wspomnianej pani inżynier Jomoiry? Pytanie tylko co w rzeczywistości znaczyło "dużo".
- Oczywiście, z mojej strony proponuję w zamian zwiększenie nakładu środków na wyprawę - wyjaśnił. - Jeśli będzie potrzebowała pani więcej rąk do pracy, opłacenie ich nie będzie problemem. Jeśli więcej statków, tak samo. Najęcie dodatkowych ludzi do ochrony przed fauną i florą Kattok też wchodzi w grę. Nie wiem jak dokładnie wyobraża sobie pani swoje dotarcie na wyspę i rozpoczęcie budowy, w to nie ingeruję. Sama będzie pani wiedzieć najlepiej, co jest potrzebne, panno Reimann. Proszę jednak o... zachowanie umiaru. Jakkolwiek trudno by nie było w to uwierzyć, nie jestem cudotwórcą.
Uśmiechnął się, a w jego jasnych oczach po raz pierwszy błysnęły iskierki rozbawienia.
- Rozumiem. Naturalnie - skinął głową, nie nalegając, by Agnes podejmowała decyzję już teraz, natychmiast. - Proszę tylko pamiętać, że na zorganizowanie pewnych rzeczy też może być potrzebne więcej czasu.
Niezależnie od tego, czy miał na myśli spełnienie oczekiwań swojej rozmówczyni, czy danie czasu Vasati na przygotowanie się do wypłynięcia, tymi słowami Sehlean podsumował oficjalną część ich rozmowy. Wstał, rozprostowując materiał swojej granatowej kamizelki i ukłonił się kobiecie.
- Bardzo dziękuję za poświęcony czas. Mam nadzieję, że mimo wszystko nie tylko sprawy dotyczące ekspedycji będą zaprzątać dziś pani głowę i znajdzie pani odrobinę czasu na przyjemności, zanim rzuci się pani z powrotem w wir pracy.
W końcu faktycznie zostawił ją samą, oddalając się w kierunku gości zebranych w altance. Widząc, że Agnes skończyła rozmowę, Jacob podniósł się z ławki, by z powrotem podejść do niej.
- Wszystko w porządku? - spytał, kurtuazyjnie podając rudowłosej dłoń, żeby pomóc jej wstać. - Wracamy do tamtej części ogrodów?
Gdy potwierdziła, albo poinformowała Jacoba o tym, że ma się rozglądać za Vasati, ruszył obok niej w stronę, z której przyszli. W mijanej przez nich altance ktoś opowiadał absorbującą historię grupce zebranych gości i gospodarzowi, ale elfiej inżynier wśród nich nie było. Jacob westchnął cicho. Mogła się tylko domyślać, jak bardzo mu się nudzi. Nie mógł nawet zająć się sobą i znaleźć dla siebie jakiejś rozrywki wśród tych, które oferował dzisiejszy wieczór, bo musiał trzymać się Agnes. Jedynym plusem było korzystanie z chłodu panującego w ogrodach - a ten wydawał się pogłębiać z chwili na chwilę, wraz z zapadającą nocą.
W końcu Jacob zwrócił jej uwagę na znajomą, białą sukienkę i ozdabiającą ją złotą biżuterię, połyskującą w świetle lamp. Jomoira stała tyłem do nich, przy jednym ze stołów, obejmując w talii inną kobietę i wyciągniętą ręką wskazując jej coś w oddali, wśród równo przyciętych krzewów ogrodu. Nie spostrzegła ich jeszcze, zresztą nie miała jak.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

18
Ach tak. Dodatkowe środki na wyprawę zawsze byłyby przydatne - im większa ekipa, która mogłaby jej pomagać w eksplorowaniu wyspy, ochronie przed niebezpieczeństwami wyspy... oczywiście dodatkowej, bo tę podstawową ma zapewnioną - tym większy będzie jej komfort pracy. I trzeba przyznać, taki dodatek byłby mile widziany, ale fakt, jak to pięknie ujął Sehlean - współpracy i współdecyzji nad projektami na Kattok, już aż tak jej nie rajcował. Z drugiej strony, jeśli tylko mogłaby nieco więcej się dowiedzieć, w jakiej faktycznie sytuacji jest Sehlean i dlaczego Vasati nie udało się dostać w poczet architektów, mogłoby to pomóc jej w ewentualnym targowaniu. Tak czy siak odpowiedziała magnatowi, że powinna dać znać do jutra, jaka jest jej decyzja.

Pożegnawszy się z elfem, z pomocą Jacoba wstała. Widziała, że mu się tutaj ewidentnie nudzi, ale niespecjalnie się tym przejęła. Płaci mu nie po to, żeby korzystał z uroków jej życia, a po to, by ją chronił. Nic nie robiąc z tym fantem, ruszyła na poszukiwania Vasati, z którą chciała przeprowadzić krótką pogawędkę, by wycenić jej zdolności i poglądy na świat. Jak lubiła mawiać - wyjątki potwierdzają regułę. Nie zamierzała jednak długo zabawiać się na przyjęciu. Musiała wrócić, przespać się z tą propozycją i jeszcze sama przygotowywać się do wyprawy.

Vasati Jomoirę odnalazła przy jednym ze stołów, obejmującą inną kobietę. Bezprecedensowo podeszła do nich od przodu oczywiście, uśmiechając się uprzejmie w stronę nowej kobiety. - Pani Jomoira! Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Słyszałam o pani udziale w ekspedycji i chciałabym nieco zapoznać się z panią przed podjęciem decyzji.

Pałac Viti'ghrów

19
Gdy w zasięgu wzroku Vasati pojawiła się Agnes, elfka uśmiechnęła się do niej i odsunęła się nieco od swojej towarzyszki. Nie wyglądała na zakłopotaną ani nieprzyjemnie zaskoczoną obecnością ludzkiej kobiety. Szepnęła coś po cichu do drugiej, wyższej elfki i skupiła się już na tej kobiecie, z którą miała współpracować, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nieznajoma ukłoniła się krótko rudowłosej i odeszła nieco dalej wzdłuż stołu, zajmując się rozłożonymi na dużych tacach przekąskami. Ta rozmowa jej nie dotyczyła.
- Miło panią widzieć ponownie - odparła Jomoira na rzucone w jej stronę powitanie. - Rozumiem, że Sehlean już przekazał pani swój pomysł. Jak mnie przedstawił? W wystarczająco schlebiającym świetle?
Błysnęła zębami w szerokim uśmiechu. Trzeba było przyznać, że wydawała się wyjątkowo sympatyczna i mało nadęta, jak na elfkę. Tylko że to nie był żaden argument za zabraniem jej ze sobą na Kattok. Nie towarzystwa Agnes szukała, a już na pewno nie spośród elfów.
- Może przejdziemy się do fontanny? Widziałam, że poszliście z Sehleanem w drugą stronę. Fontanna jest tam - wskazała drugą część ogrodu, której Reimann faktycznie jeszcze nie poznała. - Myślę, że się pani spodoba. Ja jestem z niej całkiem zadowolona.
Czyżby to właśnie ona była odpowiedzialna za projekt tego miejsca w ogrodzie Viti'ghrina? Być może tak właśnie było. W takim wypadku Agnes miałaby doskonałą możliwość sprawdzenia jej umiejętności choćby po części w praktyce. O ile w ogóle można było mówić o ogrodowej fontannie jako jakichkolwiek wymiernych dowodach zdolności elfki. Vasati przez moment wyglądała, jakby właśnie te rozważania przeszły jej przez myśl. Z lekko niepewną miną ruszyła w stronę równych, wypielęgnowanych żywopłotów, upewniając się tylko, że ludzka kobieta idzie za nią.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, co mogę pani powiedzieć. Nie wiem, co panią interesuje. Dopłynęłam do Taj'cah zbyt późno, przez co moja kandydatura nie zdążyła wpłynąć i nie została rozważona, a jestem przekonana, że moje umiejętności są w stanie wnieść w kolonizację wyspy bardzo dużo - spojrzała na Agnes, przez chwilę wyglądając, jakby nie była pewna, czy w ogóle powinna wypowiadać następne słowa, ale w końcu podjęła decyzję. - Zamierzałam znaleźć się na miejscu, na którym obecnie znajduje się pani - uśmiechnęła się krzywo. - Ale proszę nie traktować tego jako atak, czy pretensje. Swoje już przeżyłam, wiem jak działa świat. Sehlean podsunął mi inne rozwiązanie i... sama pani rozumie - wzruszyła nagimi ramionami. - Mam tylko nadzieję, że nie jest pani do mnie teraz negatywnie nastawiona. On lubi przesadzać, a to może zniechęcać.
Gdy weszły pomiędzy żywopłoty, zrobiło się jeszcze chłodniej. Agnes miała wrażenie, że z każdym krokiem wchodzą w zupełnie inną strefę klimatyczną.
- Słyszałam już co nieco o pani projektach. Statkami zajmowałam się wiele lat temu, ale później moje badania poszły w zupełnie innym kierunku.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

20
W samych superlatywach — odrzekła Agnes, odprowadzając przez sekundę towarzyszkę Vasati wzrokiem, zaraz jednak skupiając swą uwagę na docelowej rozmówczyni. Pozwoliła się także zaprowadzić w stronę fontanny, mimowolnie wychwytując stwierdzenie o byciu dumną z fontanny... jakby to ona ją zaprojektowała. Osobiście nie było to dla kobiety wielkim wyczynem ani pokazem zdolności inżynierskich, bowiem funkcjonalność tutaj schodziła na drugi plan, a błyszczała wizja artystyczna... co było raczej odwrotnym priorytetem Reimann.

Każdy przekonany o swojej wartości lubi czasem przesadzać — wspomniała, zaczynając od ostatniej sentencji elfki. — I nie mam pani tego za złe. Przeszłości już nie zmienimy, a zważywszy na moją sytuację, nawet bym tego nie chciała. W końcu to ja jestem na tej lepszej pozycji. A poza tym... zależy mi na wiedzy dotyczącej pani aktualnych projektów, czym pani teraz się zajmuje, co jest pani główną dziedziną badań. W końcu w przypadku teoretycznej... współpracy — to słowo zaakcentowała, jakby miała na myśli coś zgoła innego niż równość — chciałabym wiedzieć, jak nasze wizje się zgrywają. Czy są podobne, czy nie będzie spięć na płaszczyźnie projektów. Wątpię, że chciałaby pani ciągle zderzać się ze ścianą, a ja tym bardziej wolałabym tego uniknąć.

Zaczynało być chłodniej, co nieco ją zaskoczyło, zważywszy na gorący klimat Archipelagu. Przyjemna odmiana, chociaż jeszcze kilka stopni i będzie musiała okryć się szalem, aby... nie zamarznąć, jakkolwiek by to nie brzmiało dziwnie z tutejszymi temperaturami. — Statki są relatywnie nową dziedziną, w której się odnajduję. Moje projekty wykraczają daleko poza jeden środek transportu.

Pałac Viti'ghrów

21
- Tak, rozumiem, oczywiście - elfka skinęła głową i na moment odeszła dalej. Jak się okazało, na jednej z ławek złożone leżały szale i płaszcze, którymi mogli okryć się goście, wchodząc w tę chłodną część ogrodów. Wzięła jeden, fioletowy dla siebie, a drugi, mieniący się odcieniami błękitu dla Agnes. W oddali, ponad równo przystrzyżonym żywopłotem, lśniła już jasnym światłem umieszczona na bliżej nieokreślonym podwyższeniu kula. To w jej kierunku prowadziła ją Vasati.
- Cóż, przyznam, że płynąc tutaj pracowałam już nad planowaniem wstępnej infrastruktury kolonii. Rozkład budynków wzorowany na zachodnich miastach portowych, nie tutejszych. Tutaj jest... zbyt wiele nieporządku. Chaosu. Ale ciężko cokolwiek zaplanować, jeśli nie wiemy, jaką przestrzeń będziemy mieć do zagospodarowania.
Brzmiało to, jakby już założyła, że płynie na Kattok razem z Agnes i jej ludźmi. Może nie zwracała uwagi na takie rzeczy, albo postanowiła zignorować podkreśloną przez ludzką kobietę nierówność relacji w potencjalnej współpracy.
- Myślałam o wypróbowaniu fermentacji ścieków i rozprowadzania ich przez kanały irygacyjne na pola, jeśli zagospodarowanie przestrzeni na te pola w ogóle pozwoli - uśmiechnęła się przepraszająco, rozkładając ręce. To nie był przyjemny temat, pasujący do otaczających ich pięknych ogrodów. - Sehlean nie jest pozytywnie nastawiony na jakąkolwiek gospodarkę rolną na wyspie, ale ja nie uważam, że Kattok powinno ograniczyć się do handlu. Jest ze złej strony Archipelagu, przecież.

W końcu dotarły do fontanny. Wysoka, kamienna rzeźba o kształcie węża, trzymająca w górze w rozdziawionej paszczy kryształową kulę, otaczała wszystko dobiegającym z tejże kuli białym światłem. Wewnątrz coś kotłowało się, jak zamknięty w szkle płomień, jeden z tych, które paliły się wzdłuż ścieżek w tamtej części ogrodu. Woda przelewała się z najwyższego, okrągłego zbiornika do trzech kolejnych, położonych kaskadowo niżej. Woda, jeśli Agnes postanowiła to sprawdzić, była lodowata. Za to otaczające ich rośliny znacząco się różniły od wszystkiego, co porastało całą resztę rezydencji. Dla tych tutaj, standardowy klimat archipelagu byłby nie do zniesienia. Szerokie, jasne liście płożyły się po ziemi wokół wodnej konstrukcji, stopniowo zarastając wyłożony kamieniami chodnik.
- Praktyczne wykorzystanie magii też jest ciekawą koncepcją, tak jak tutaj, proszę spojrzeć - Vasati usiadła na murku otaczającym najniższy basen fontanny. - Jedynym minusem jest to, że ta konstrukcja potrzebuje stałego podsycania, ale przecież co nie potrzebuje - elfka wzruszyła ramionami. - Gdyby udało się to wykorzystać na większą skalę, można by było sprowadzić na Archipelag zupełnie nowe gatunki roślin. Nie sądzi pani, że to byłaby rewolucyjna zmiana? Wykorzystanie magii dla celów praktycznych? Dla ułatwienia życia, tak jak w ogrodach Sehleana, ale nie tylko dla pojedynczej rezydencji, a na przykład dla wszystkich mieszkańców kolonii? Z pewnością wielu użytkowników magii zgodziłoby wziąć udział w takim eksperymencie i wyruszyć na Kattok, żeby to sprawdzić.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

22
Kobieta przyjęła okrycie, samej zaczynając już odczuwać powoli ciarki na całym ciele. Temperatura tutaj była co najmniej nienaturalna, stąd swoje źródło miała jej pewność, że to wina magii. I jakkolwiek przyjemnie było się tutaj zapewne chłodzić w upalny dzień, to takie nagłe skoki temperatury mogły wprowadzić organizm w szok i spowodować jakieś niewielkie choróbsko. Całe szczęście teraz było i tak chłodno, więc wystarczyło zarzucić coś na siebie i można było podziwiać egzotyczną dla tej strefy klimatycznej florę.

Vasati była pewna siebie, zbyt pewna jak na kogoś, komu co chwila było przypominane, kto tutaj rządził... czyli Agnes. Już opowiadała o swoich planach architektonicznych, jakby brała za pewnik swoją obecność u boku kobiety, wspomniała też o polach uprawnych i wątpliwościach co do samych planów Sehleana. I albo czytała jej w myślach... albo faktycznie nieco dzieliła jej poglądy.

Jako dodatkowy port Kattok mogłoby służyć za rozładowanie ruchu morskiego, co samo w sobie złe nie jest. Natomiast tak, jak sama pani... i ja wcześniej wspomniałam, lokalizacja logistycznie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Sama zastanawiałam się także nad jak największym usamodzielnieniem osady poprzez wytworzenie ekskluzywnego dobra. Równie dobrze może to być tropikalny kurort albo rzadkie i cenione drewno czy użyteczny gatunek zwierząt. Przyznam szczerze, że zamierzałam bliżej przyjrzeć się tamtejszemu ekosystemowi, licząc, oczywiście troszkę zbyt naiwnie, ale jednak, na nowe źródło materiałów. Co do pól uprawnych, myślę, że jest to dużo lepszy pomysł niźli port handlowy. Próbki ziemi zbiorę dopiero na miejscu, ale zważywszy na poziom zalesienia, nie powinno być problemu z poziomem próchnicy czy ogólną jakością gleby — przerwała na chwilę, oddychając rześkim powietrzem i zbierając siły na dalszy rausz. — Kwestia zasilania systemu irygacyjnego przetworzonymi ściekami jest interesująca i przyznam szczerze, myślałam o czymś podobnym, ale pod nieco innym kątem. Oprócz bardzo użytecznej kwestii w postaci zlikwidowania smrodu w zatłoczonym mieście, użycie tego na ściekach hipotetycznie mogłoby skutkować w produkcie ubocznym... który de facto można byłoby wykorzystać w dalszych badaniach. W efekcie, ujmując to kolokwialnie, byłyby dwie pieczenie na jednym ogniu - woda z odzysku i coś jeszcze niewiadomego, ale na pewno przydatnego.

I tak, to była magia. Kula, którą kobieta widziała już wcześniej, emanowała światłem, które po przyjrzeniu się bliżej było identycznym płomieniem, który dawał uczucie przyjemnego chłodu w reszcie ogrodu. Woda była lodowata, a rosnące wokół rośliny przypominały północną florę. Vasati zaś mówiła dalej, wchodząc na bardzo wrażliwy grunt. Oczy Agnes zlodowaciały niczym tutejszy mikroklimat, zaś ona sama uśmiechnęła się, uprzejmie acz z dozą politowania.

Nie chciałaby jednak pani chyba ograniczać swojego pomysłu na użycie magii tylko na jedną wyspę, prawda? A nawet jeśli, złośliwością i nawykiem jednocześnie jest podkradanie niektórych pomysłów przez innych. Zakładając w przeciągu stu lat rozprzestrzenienie się innowacyjnego systemu magicznych urządzeń ułatwiających życie i potrzebujących nieustannego ładowania... kto będzie się tym zajmował? Magowie z akademii? Procent uzdolnionych magicznie oscyluje w granicach jedynki z hakiem. Nie każdy chciałby więc zajmować się ładowaniem magicznej chłodziarki przeciętnemu robotnikowi z portu za drobne pieniądze, jeśli w tym czasie może zajmować się dumaniem w księgach i wystrzeliwaniem kolejnych kul ognia w nadziei na oświecenie — ton głosu Agnes stał się ostrzejszy. Vasati Jomoira właśnie wkroczyła na bardzo niebezpieczny grunt.

Poleganie na znikomym procencie społeczeństwa jest wyjątkowo lekkomyślne – bo patrząc na bliski dystans, to może się udać, ale im dalej w przyszłość, tym większy może być deficyt i ograniczenie do tego typu rzeczy. A przecież nie o to chodzi, żeby szlachta pływała w ekskluzywnych przedmiotach, a robotnicy całe życie tyrali na jedną magiczną kulę, której utrzymanie będzie zżerać sporą ilość pieniędzy. Tu chodzi o ogólnodostępność i przystosowanie do większości, która jednak tą elitą nie jest. Co za tym idzie, dużo bardziej rozsądnym pomysłem jest danie ludziom czegoś, co przy odrobinie wysiłku i samozaparcia będą mogli rozgryźć sami. Dzięki temu zostaną stworzone nowe stanowiska pracy wymagające specjalistów, którzy sami się czegoś nauczyli... a nie poleganie na urodzonych w czepku i bycie uzależnionym od ich widzimisię. Bo zwykłych ludzi będzie przybywać w ciągu kolejnych stuleci, a czarodziejów, o ile nie nastanie cud i każdy takim zostanie, nie. Liczby mówią za siebie.

Ani razu Agnes nie usiadła obok Vasati, chodząc w kółko i pertraktując o wadach magii. Miała swoją wizję, swoje przekonania, które według większości, szczególnie tej bardziej mistycznej, były radykalne. Jednak jej punkt widzenia był zwyczajnie praktyczne – faktycznie statystycznie magów było około jeden procent, co przekładało się na małe liczby. Zaś patrząc na sam Archipelag, najbardziej zaludnione miejsce, zlikwidowanie jednych miejsc pracy doprowadzi do otworzenia innych, wymagających przekwalifikowania się, które będzie skutkowało w podniesieniu standardu życia. A łatwiej jest nauczyć robotnika, który całe życie kopał rowy, jak trzymać inne narzędzia jak robić coś innego, niż samej magii.

Pałac Viti'ghrów

23
Słysząc, ze Agnes zgadza się z jej pomysłami, Vasati uśmiechnęła się szeroko i pokiwała tylko głową. Wyglądało na to, że miały względnie podobny plan zagospodarowania wyspy. To musiało już świadczyć o tym, że ich współpraca układałaby się doskonale, czyż nie? Kto wie, może właśnie na tym polegał też plan Syndykatu, niezależnie od tego, co opowiadał Sehlean i Reimann miała szczęście, że elfka przypłynęła na wyspę zbyt późno.
Jomoira przesuwała palcami po powierzchni wody, tworząc przeróżne kształty na jej gładkiej dotąd tafli. Widząc, jak spojrzenie jej rozmówczyni lodowacieje, dostosowując się do otaczającej ich temperatury, zmarkotniała nieco, a w jej oczach pojawiło się zaniepokojenie. Nie mogła spodziewać się takiej reakcji. Niechęć do korzystania z magii wylała się na nią jak kubeł zimnej wody, który zmył z jej ust tkwiący tam dotąd uśmiech.
- Oczywiście, że nie każdy - odparła. - Ale też nie potrzeba do tego wielu magów. To był prototyp. Obecnie jestem w stanie skonstruować coś dużo bardziej wydajnego, o większym zasięgu, jeśli będę mieć dostęp do odpowiedniej ilości kwarcu. A samo urządzenie nie potrzebuje całego kręgu magów, który będzie go zasilał. Wystarczy jeden, raz na dobę. Nawet jeśli ten wynalazek miałby się rozprzestrzenić na inne miejsca świata, sądzę, że... że znaleźliby się tacy, którzy nie chcą spędzać swojego życia w księgach, a zadowoli ich praktyczne wykorzystanie ich umiejętności.
Elfka pokręciła powoli głową, wzdychając ciężko. Potrząsnęła dłonią, zrzucając z niej ostatnie krople wody i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, przysłuchując się argumentacji przeciwnej strony.
- To się nie wyklucza, pani Reimann. Można skupić się zarówno na tworzeniu nowych maszyn, do których przystosuje się większość i która tej większości ułatwi życie, jak i na wykorzystaniu magii do sprawienia, by to życie stało się lepsze. Nie widzę powodu, dla którego trzeba by było z tego rezygnować, tylko dlatego, że wydaje się nam, że osoby magicznie uzdolnione wolą spędzać swoje życia z nosem w księgach i starych zwojach. Niektórzy mają postępowe przekonania. Ci, którzy nie pochodzą z wyższych sfer, w szczególności.
Podniosła się z brzegu fontanny i zastąpiła Agnes drogę, tak, by ta nie mogła chodzić już w kółko i napędzać w ten sposób swojej frustracji. Uśmiechnęła się lekko, przekrzywiając nieco głowę, tak samo jak wtedy, gdy poznały się przed spektaklem tanecznym.
- W porządku, korzystanie z magii budzi w pani absolutny sprzeciw. Nie dziwi mnie to. Ludzie często są przeciwni rzeczom, których nie rozumieją, albo których się obawiają. Na Archipelagu jednak magia nikogo nie dziwi, nie zaskakuje. Jest częścią naszego życia. Powinna zdawać sobie pani z tego sprawę, przypływając tutaj. Odcinanie się od możliwości jest przeciwnikiem postępu. A to są możliwości, jakich nie wolno lekceważyć.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

24
- Szacunkowo liczy się, że w pełni wykwalifikowanych magów z licencją na czarowanie, studentów i kadry wykładowczej jest około piętnaście tysięcy, może odrobinę więcej. W przeciągu dekad ta liczba będzie utrzymywała raczej stałą tendencję. Samo stricte otoczenie akademickie to jest dobre pięć tysięcy jeśli mnie pamięć nie myli, z odchyłem raczej spadkowym. Reszta zajmuje się swoimi sprawami, a mówimy oczywiście o całym świecie. I ponownie, pani nie patrzy daleko w przyszłość. Przy dziesięciu, piętnastu tysiącach czarodziejów na całym świecie i raczej zamkniętym kręgu, różnych zainteresowaniach, zakładając rozprzestrzenienie się pani wynalazków i zainteresowanie na poziomie co najmniej połowy społeczeństwa, także to, że każdy mag będzie pomagał w ładowaniu tych baterii - średnio wychodziłby jeden użytkownik magii na dwieście osób. A to i tak jest BARDZO optymistyczne założenie - Agnes pokręciła głową, wpatrując się w twarz elfki. Pieniądze kusiły, ale tak zamknięta wizja i trzymanie się uparcie błędnego założenia, że co drugi mag będzie jej pomagał w utrzymaniu wynalazku, były śmieszne. Kobieta podawała statystyki, i tak dosyć zawyżone, bo zwyczajnie po ludzku i tak będą one mniejsze.

Wyprostowała się, słysząc jej... słowa, szczególnie podkreślenie tego, że była człowiekiem. Uśmiechnęła się tak bardzo uprzejmie, jak tylko mogła, splatając dłonie z przodu i odpowiadając Vasati spokojnym głosem, pozwalając tej zniewadze spłynąć po niej. - Mnie zaś nie dziwi, że pani nie widzi zamkniętego kręgu elitarystów, którzy są przekonani o wielkości swoich umiejętności, z którymi się urodzili, a nie nabyli, a którzy są niewielkim odsetkiem społeczeństwa... i zdecydowanie nie jego fundamentem. A magia to antonim postępu, powód, dla którego od dziesiątek lat tkwimy w miejscu. To jest wygodnictwo, do którego są przyzwyczajone elfy.

Owinęła się szczelniej szalem, starając uśmiechnąć cieplej, chociaż oczy nadal pozostały chłodne i zmieniła, a raczej zakończyła temat: - W każdym razie doceniam pani kunszt myśli technicznej wykorzystującej magię. I proszę nie zrozumieć mnie źle, z magią miałam styczność wielokrotnie. Nie jestem pierwszym lepszym bojaźliwym mieszczaninem, ale wolę jednak przystępniejszą formę postępu nie ograniczaną przez czyjeś widzimisię - urwała na sekundkę, patrząc na Jacoba. - I myślę, że nasze dywagacje można skończyć tutaj. Ja mam jeszcze kilka innych spraw do zrobienia przed snem, a i potrzebuję chwili zastanowienia nad propozycją. Tak czy siak... interesująca rozmowa, w końcu zderzenie punktów widzenia jest zawsze ciekawsze od bezmyślnego zgadzania się ze sobą.

Agnes ukłoniła się, po czym podała rękę Vasati, nadal uśmiechając się tylko ustami. Powstrzymywała się tylko dlatego, że jej pracodawca miał pieniądze, które by się jej przydały. Gdy tylko elfka się z nią pożegna, Reimann poszłaby do gospodarza oznajmić swój powrót do domu, co zaraz chciałaby zrealizować.

Pałac Viti'ghrów

25
Agnes mogła mieć wrażenie, że uśmiech elfki zlodowaciał tak samo, jak jej własny. Przez moment, gdy została przyrównana do elitarystów, nawet wyglądała, jakby chciała uderzyć w mniej uprzejme tony, ale się powstrzymała. Pokręciła tylko pobłażliwie głową, dając w ten sposób kobiecie do zrozumienia, że w ogóle źle myśli i niewłaściwie podchodzi do sprawy. Kiedy jednak zorientowała się, że Reimann kończy dyskusję, przywołała ten sam uprzejmy i wyjątkowo sympatyczny uśmiech, z jakim powitała ją na samym początku.
- Oczywiście - odparła. - Nie będę pani zatrzymywać dłużej, choć myślę, że ta rozmowa mogłaby potoczyć się w bardzo ciekawym kierunku, gdybyśmy miały więcej czasu. I może gdyby okoliczności były nieco inne.
Niezależnie od tego, czy miała na myśli brak ekspedycji ciążącej nad głową, czy znajdowanie się w miejscu, które pozwoliłoby im na więcej swobody a mniej kurtuazji, nie dookreśliła o co jej chodziło.
- Miło było panią poznać, pani Reimann.
Vasati uścisnęła jej dłoń, ale nie podążyła za nią. Usiadła z powrotem na brzegu fontanny, odprowadzając Agnes i jej towarzysza enigmatycznym spojrzeniem. Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie zaprezentowała się najlepiej. A może kwestionowała właśnie pomysł współpracy, bo wizja ludzkiej kobiety stała w zbyt dużej sprzeczności z tym, co zakładała. Tak czy inaczej została za plecami odchodzącej dwójki, razem z chłodem generowanym przez kulę na szczycie fontanny.

Znalezienie Sehleana zajęło jej kilkanaście minut, które wystarczyły Jacobowi do zgarnięcia jeszcze kilku przekąsek - jedynej przyjemności, na jaką sobie pozwalał na tym bankiecie, poza wędrowaniem w tę i z powrotem za Agnes. Los chciał, że akurat w okolicy gospodarza znalazła się także tancerka, która przedtem tak mocno przyciągała jego spojrzenie, więc widząc, że Reimann idzie się pożegnać, on wykorzystał zbieg okoliczności i zaczepił ciemnoskórą kobietę. Z przyzwyczajenia ustawił się tak, by nadal widzieć swojego pracodawcę, ale udało mu się zamienić kilka słów z nieznajomą. Czy cokolwiek tym osiągnął, czy nie - Agnes mogła tylko zgadywać, bo nie pochwalił się ani jeszcze w ogrodach pałacu Vithigrinów, ani w drodze powrotnej. Sehlean za to wyraził ubolewanie krótką obecnością kobiety na bankiecie, zachęcił do częstszych odwiedzin jeszcze przed wypłynięciem, podzielił się nadzieją na współpracę i odprowadził ich do samej bramy wyjściowej z rezydencji.

Noc była piękna, choć zaraz po znalezieniu się poza oddziaływaniem magicznych płomieni przypomnieli sobie o istnieniu upierdliwych insektów. Te desperacko szukały dostępu do skóry, by zostawić nowe ugryzienia. Uroki Archipelagu. Kierując się z powrotem w stronę dzielnicy portowej, Agnes nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że coś było nie tak. Może to obawa o Victora budziła w niej niepokój, a może jeszcze coś innego.
Uchylone drzwi wejściowe do wynajmowanego przez nią domu wcale nie zmniejszyły tego nieprzyjemnego odczucia. Wewnątrz panował półmrok, rozświetlany jedynie przez pojedyncze płomienie lamp. Nie zostawiała drzwi otwartych i nikt inny też tego nie robił. Jacob zmarszczył brwi i wyprzedził ją, gestem dając jej do zrozumienia, żeby została za nim.
Nigdy dotąd nie zwróciła uwagi na to, że te drzwi skrzypią. Że trzecia deska w korytarzu trzeszczy, gdy się na nią nastąpi. Cisza panująca wewnątrz była niepokojąca i stała się taka jeszcze bardziej, gdy Jacob trącił butem zrzucony na ziemię dzban. Naczynie potoczyło się i oparło o ścianę, sprawiając, że mężczyzna znieruchomiał, czekając na ewentualne konsekwencje tego hałasu, ale jedyne, co on sprowokował, to jęknięcie bólu, docierające do nich z głębi domu. Nietrudno było go rozpoznać - Rafael.
- Proszę się trzymać blisko - mruknął Jacob i przyspieszył kroku, wpadając w końcu do głównej izby.
Na środku pomieszczenia leżało ciało. Znajome ciało, znieruchomiałego Matthiasa. Był martwy, a może po prostu nieprzytomny. Obok, oparty o ścianę w pozycji półleżącej w kałuży krwi znajdował się kamerdyner, z rękami kurczowo zaciśniętymi na brzuchu. Na widok znajomych twarzy westchnął, a w jego oczach odmalowała się przepełniona bólem ulga.
- Już... ich nie ma... - stęknął, ruchem głowy wskazując drzwi wyjściowe. Jacob poderwał się i cofnął, żeby je zatrzasnąć.
Spoiler:
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

26
Z - > Dzielnicy Portowej

Pomimo kapelusza, którym okryła głowę, słońce dostało się i tak do jej oczu, zmuszając ją do ich mrużenia. Praktycznie od razu uderzył ją też skwar, który spowodował pogorszenie jej stanu – nie dość, że wczoraj myła się raczej pobieżnie, czuła ucisk na skroni, to była niewyspana. Do tego dochodził światłowstręt, który wręcz atakował ją bezpośrednio. Okazało się także, że atakowały ją dźwięki – dzieciarni, psów, handlarzy. Przechadzała się pomiędzy straganami i każdemu z nich życzyła najgorszego dnia pod słońcem. Ulgę przyniosły jej ogrody, do których zachęcał ja sam elf, by je odwiedzała. Było chłodniej, przyjemniej, głowa tak ej nie bolała przy okazji. Nie przyszła tutaj jednak odpoczywać, a prosić o pomoc, więc skierowała się w stronę samej rezydencji.

Dwoje elfów oczywiście nie wpuściło jej – co było poniekąd zrozumiałe, nie wysłała nikogo wcześniej z listem, próbowała bez umówienia się porozmawiać z nim. Natomiast nie wchodziło w grę to, że Sehlean jej nie przyjmie, dlatego zmusiła siebie do wyprostowania się, spojrzenia po elfach zmęczonym spojrzeniem oraz uśmiechnięcia się uprzejmie. Kosztowało ją to dużo więcej niż zazwyczaj.

- Ogrody są piękne jak zawsze, natomiast ja przyszłam z wizytą do samego pana Viti’grina. Zdaję sobie sprawę, że dosyć niezapowiedzianie, dlatego bardzo prosiłabym jednego z panów o przekazanie wiadomości o tym, że chciałam z panem Sehleanem porozmawiać – przerwała na moment, zastanawiając się, co dokładnie przekazać elfowi. – Proszę mu przekazać, że mam do niego sprawę niecierpiącą zwłoki, która jest związana z jego wczorajszą propozycją. Że mam jednocześnie odpowiedź i prośbę z tym związaną. Och, i że to niestety nie może poczekać, bo to sprawa życia i śmierci, więc jeśli byłby mi w stanie poświęcić dziesięć minut, byłabym wdzięczna i mogłabym mu wytłumaczyć, skąd taki pośpiech.

Postanowiła poczekać w tym samym miejscu, bardziej naciągając kapelusz na czoło, jakby próbowała skryć się przed ostrymi promieniami słońca. Zerknęła wokół, próbując się zorientować, która jest godzina i ile czasu jej zostało na zorganizowanie wszystkiego.

Pałac Viti'ghrów

27
Dwóch elfich strażników przez chwilę przyglądało się jej z zaciekawieniem, aż w końcu ten wyższy z nich wzruszył lekko ramionami i odwrócił się do drugiego.
- Pójdę - zaoferował. - Tu i tak nic się nie dzieje.
Odpowiedziało mu tylko skinięcie głową i chwilę później już go nie było. Elf, który został, gestem wskazał jej kamienną ławkę nieopodal, osłoniętą przed słońcem pergolą z kaskadą białych kwiatów, a potem wyprostował się, tworząc złudzenie ciężkiej i pełnej zaangażowania pracy. W rzeczywistości, stojąc przy drzwiach do pałacu przez pół dnia byli praktycznie bezużyteczni, bo kto mógł zaatakować Viti'ghrina, znienacka pojawiając się przed samym wejściem?
Wyższego elfa nie było dość długo. Mijała minuta za minutą, w tej chwili dla Agnes tak cenne. I być może oczekiwanie byłoby bardziej frustrujące, gdyby nie fakt, że coś zaczynało się dziać. Coś, czego ani kobieta, ani pilnujący jej strażnik nie mogli się spodziewać. W pewnej chwili z sekundy na sekundę zaczęło się robić coraz ciemniej, a cienie padające na ziemię znikały w zapadającym nagle mroku. Gdy oboje unieśli wzrok na niebo, zobaczyli, jak tarcza słońca zostaje ukryta przez nakładające się na nią dwa księżyce. Cały nieboskłon zmienił kolor z pięknego błękitu na niepokojący pomarańcz, przechodzący miejscami w krwawą czerwień.
- Zaćmienie? - zdziwił się elf, zdejmując z głowy zdobiony hełm. Półdługie, brązowe włosy rozsypały się mu na ramiona. - Zwykle zapowiadają takie rzeczy. Nic nie słyszałem.
Błękitny płomień obok Agnes przygasł nieco, a wokół niej zrobiło się duszno. Nie tak bardzo jak w mieście, oczywiście, ale błogi chłód z idealnie wymierzoną temperaturą właśnie znikał. Strażnik nie wydawał się zaniepokojony.
- Piękne, prawda? - zagadnął ją, uśmiechając się do niej. Wyglądał na bardzo młodego, choć zapewne przeżył już dwa razy więcej, niż ona. - Słyszałem, że niektórzy oglądają zaćmienia przez przydymione szkło. Jaka szkoda, że takiego nie mam.
Chwilę później pojawił się z powrotem wyższy elf i gestem zaprosił kobietę do pałacu.
- Pan Sehlean się teraz z panią zobaczy - powiedział. - Po schodach na górę, w prawo i do końca.

Wnętrze pałacu było misternie zdobione. Nie widziała tu zbędnego przepychu, ale wszystko miało ażurowe rzeźbienia, w oknach odcinały się witrażowe linie, a prawie w każdym możliwym miejscu ze ścian zwisały wodospady liści i kwiatów. Ogromny hol, z piękną mozaiką w kształcie gwiazdy na środku, kończył się podwójnymi schodami, od prawej i lewej prowadzącymi na piętro. Gdzieś za załomem ściany mignął jej ruch jakiejś żółtej sukienki, ale nikt się z nią nie przywitał i nikt nie czekał, by zaprowadzić ją na piętro.
Po wejściu na górę znalazła się w długim korytarzu z kilkoma odnogami. Gdy jednak skręciła w prawo, w oddali zobaczyła duże, ciemne, drewniane drzwi, uchylone lekko, zapraszająco. Mijała rzeźby i obrazy, wykonane ręką mistrzów, a z jednego pomieszczenia po drodze usłyszała dobiegającą muzykę. Miała jednak iść do końca, do ostatniego pokoju, który okazał się średniej wielkości gabinetem, zakończonym rozległym balkonem. Spore, dębowe biurko pełne było otwartych książek i zapisków, a na pięknym, haftowanym fotelu siedziała nieznana kobiecie elfka, o wyjątkowo długich, kruczoczarnych włosach. Skinęła głową na przywitanie, splatając dłonie na obleczonym w seledynowy materiał kolanie, ale nie wyszła. Być może Agnes trafiła na jakieś ważne spotkanie, przerywając je niechcący.
Sam Viti'ghrin stał na balkonie, oparty tyłem o balustradę. Gestem zaprosił Reimann do siebie, unosząc wzrok na niebo, zanim do niego dotarła. Uśmiechnął się uprzejmie i ukłonił jej, gdy podeszła bliżej.
- Jakże miło mi panią widzieć ponownie - odezwał się. - Rozumiem, że przemyślała pani moją wczorajszą propozycję?
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

28
Ławka wraz z pergolą dała przyjemne schronienie przed słońcem, zaś kobieta mogła także odpocząć po spacerze w nieprzyjemnych warunkach, w oczekiwaniu na odpowiedź magnata. Obserwowała przez chwilę kwiaty, strażnika, który próbował sprawiać jakiekolwiek pozory, aż w końcu zaczęła tupać nogą zniecierpliwiona. Szybko przestała, gdy robiło się coraz ciemniej.

Zaskoczona podniosła głowę, by zamiast ciężkich chmur burzowych zastała widok podwójnego zaćmienia – bardzo niespodziewanego i chociaż sama nie orientowała się zbyt w astronomii, to tak jak powiedział elf, przeważnie było wiadomo wcześniej o takich rzeczach. Przyłożyła dłoń do oczu, by mieć lepszy widok na zasłonioną tarczę słoneczną oraz krwawą poświatę wokół niej, po czym rozglądnęła się wokół. Było raczej szaro buro, co o ile było normalne, to jakoś przeszły jej ciarki po plecach. Zrobiło się też od razu duszniej, a błękitny płomień obok zgasł. Nie dane było jej jednak się dłużej zastanawiać, gdyż Sehlean zgodził się na rozmowę z nią.

Ruszyła praktycznie od razu, wchodząc do posiadłości i po schodach, jak ja poinstruowano. Mimowolnie rozejrzała się, oceniając przepych i było… raczej minimalistycznie z nutą bogactwa. Elf najwyraźniej lubił także rośliny, bo wszędzie, w każdym rogu były ich girlandy.

Skręciwszy w prawo, na końcu ujrzała uchylone drzwi, do których pospieszyła, ignorując muzykę, rzeźby i piękne zdobienia ścian. Wchodząc do gabinetu, jej spojrzenie od razu padło na kobietę, elfkę, która tutaj siedziała i Agnes również skinęła jej głową, zaraz skupiając się na powodzie swojej wizyty stojącym na balkonie. Dostawszy zaproszenie, podeszła do niego z niemrawym uśmiechem.

- Z wzajemnością – odparła. – Przemyślałam, chociaż okoliczności nieco pospieszyły mnie do oznajmienia tej decyzji… ale może zacznę od początku, chociaż mam wrażenie, że jakkolwiek bym tego nie ujęła w słowa, będzie to brzmieć desperacko tak czy siak.

- Właściwie, chciałam jedną rzecz jeszcze zaznaczyć. Chociaż część naszych poglądów z Vasati się różni, moje wrażenie o niej jest pozytywne – wychodzę z założenia, że jeśli ktoś zgadza się z kimś we wszystkim, to jest zbyt monotonnie. W każdym razie, nie zamierzałam tak niezapowiedzianie przychodzić i prosić o rozmowę, ale okoliczności są naprawdę pilne.

Przerwała na chwilę, próbując przełknąć swoją dumę. Gdy to już zrobiła, zmusiła siebie do kolejnego uśmiechu i stojąc naprzeciwko Sehleana, przed sobą mając jeszcze piękne zaćmienie słońca, kontynuowała. – Myślę także, że jestem winna wytłumaczenia mego wczorajszego pośpiechu. Mój partner, z którym miałam się wczoraj zjawić zamiast ochroniarza, nie odpowiadał na żadne moje wiadomości, poniekąd mnie wystawiając w ostatniej chwili. Wiedziona przeczuciem, wróciłam do domu, zamierzając coś więcej z tym zrobić… ale niestety okazało się, że cały mój życiowy dorobek, wszystkie dokumenty i plany, zostały skradzione. I jakkolwiek mam wszystko to w głowie, to wpadnięcie tego w niepowołane ręce byłoby niefortunne.

- Omijając szczegóły tej historii, porwano i prawie zamordowano mojego lokaja i partnera. Natomiast są też dobre wieści! – uśmiechnęła się pokrzepiająco, chociaż wcale to tak nie wyglądało. – Dowiedziałam się, kto zlecił tak bestialski atak na moją osobę. Niejaki Reamul, który dosłownie dzień wcześniej podesłał mi groźbę bardzo niepokojącą, stylizowaną na list miłosny, prawie wręcz, jakby był niespełna rozumu. Niestety… jak można się spodziewać, brakuje mi zasobów… kogoś, kto mógłby odzyskać te dokumenty i odpowiednio ukarać tego mężczyznę.

Przełknęła ślinę, uważnie studiując twarz Sehleana. Naprawdę bardzo źle się czuła, musząc to mówić i praktycznie było to wyrysowane na jej twarzy – ten wstyd, że musi kogoś prosić o pomoc. – Tak jak mówiłam, brzmi to bardzo desperacko, szczególnie w takim świetle. Natomiast czuję się w obowiązku zapewnić pana, że moja decyzja o podjęciu się współpracy nie ma wszystkiego wspólnego z moją aktualną sytuacją. Po prostu… aby zapewnić dobry tok współpracy razem z panem oraz Vasati, byłoby wręcz odpowiednim zabezpieczenie mojej własności przed niepożądanym spojrzeniem, szczególnie kogoś tak niepokojącego, jak Reamul…

Czuła, że pocą się jej dłonie, a kolana pod nią uginają. Naprawdę czuła się podle, musząc zniżać się do takiego poziomu.

Pałac Viti'ghrów

29
- Oczywiście - elf skinął głową, wciąż uśmiechając się uprzejmie. Wyglądał na zadowolonego, bo prawdopodobnie spodziewał się, że przyszła do niego ze zgodą na ich mały układ, zapewniający jej dofinansowanie, a jemu wciśnięcie swojej protegowanej w wyprawę na Kattok. - Jakież to okoliczności?
Być może Agnes jeszcze kilka godzin temu spodziewała się, że zobaczy satysfakcję na jego twarzy, albo udawane zdumienie, podszyte samozadowoleniem. Tymczasem po raz pierwszy ujrzała, jak z twarzy Sehleana znika ten charakterystyczny, kurtuazyjny uśmiech, jaki nie schodził z jego twarzy przez cały wczorajszy wieczór. Otworzył szeroko oczy ze zdumienia i cofnął się o krok, opierając się o barierkę swojego ukwieconego balkonu.
- Jak to... wszystkie - spytał, patrząc na rudowłosą z niedowierzaniem.
Wysłuchał jej wyjaśnień, szczegółów, które postanowiła mu przekazać, z chwili na chwilę coraz bardziej zszokowany tym, co mówiła. W końcu, zauważając jak uginają się pod nią nogi, doskoczył do niej i złapał ją, bojąc się, że kobieta zaraz mu tam padnie. Objął ją opiekuńczo i poprowadził z powrotem do środka gabinetu, w kierunku drugiego kwiecistego fotela. W międzyczasie zwrócił się do kruczowłosej elfki.
- Amra, wróć proszę jutro - rzucił, wywołując słabo skrywane niezadowolenie na jej twarzy. - Przepraszam cię. To pilne. Jutro o tej samej porze.
Elfka westchnęła i wstała, mierząc Agnes nieprzychylnym spojrzeniem. Raczej nie słyszała tego, o czym rozmawiali na balkonie, więc z jej punktu widzenia ludzka kobieta przyszła i ukradła czas, który był przeznaczony dla niej. Pożegnała się i wyszła, zatrzaskując za sobą rzeźbione drzwi w wyjątkowo nieelegancki sposób.

Viti'ghrin posadził rudowłosą na fotelu i szybkim krokiem skoczył gdzieś za jej plecy, by za moment wcisnąć jej w rękę wysoką, smukłą szklankę z wodą. Po tym zrobił nerwowych kilka kroków w tę i z powrotem, na te kilka chwil zupełnie tracąc swój dotychczasowy niezmącony spokój.
- Nie brzmi desperacko - zapewnił ją. - Proszę nawet o tym nie myśleć. Dobrze, że zwróciła się pani do mnie. Reamul, tak? Reamul.
Jego brwi zmarszczyły się w złości, a ręce skrzyżowały na klatce piersiowej.
- Skoro skradł plany, to wiedział, czym się pani zajmuje. Skoro wiedział, czym się pani zajmuje, to wiedział też, z kim pani współpracuje. Oczywiście, że należy zabezpieczyć pani własność przed niepożądanym spojrzeniem, tylko jak to zrobić? - odwrócił się do niej i gestem wskazał trzymaną przez nią wodę w szklance, starając się ją zachęcić. - Proszę pić. Woda dobrze pani zrobi. Jest chłodna.
Obrócił się znów i zrobił kolejne kilka kroków, tym razem zatrzymując się przed oknem balkonowym i wyglądając na czerwone niebo. Kontemplował je przez moment. Jego skupiony, zmartwiony profil nie przypominał uprzejmego i dystyngowanego magnata, którego poznała wczoraj. Wyglądał, jakby przetwarzał w głowie wszystkie wydarzenia i Agnes niemal mogła zobaczyć moment, w którym zrozumiał, że to wszystko wydarzyło się podczas jego bankietu. Jego usta wykrzywiły się, a nozdrza rozszerzyły w niemej wściekłości.
- Trzeba go znaleźć, razem z pani dokumentami. Jeśli ma pani jakieś poszlaki, natychmiast wyślę swoich ludzi, żeby się tym zajęli - wrócił w końcu do niej, siadając na drugim wysokim fotelu, naprzeciw niej. - Mam nadzieję, że uda się odzyskać choć część tego, nad czym pani pracowała. Jest mi tak ogromnie przykro - pokręcił głową. - Co z pani... bliskimi, jeśli mogę spytać?
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

30
Opowiadając tę jakże tragiczną historię, Agnes widziała, jak zmienia się powoli wyraz twarzy Sehleana i to wbrew pozorom nie tak, jak ona by się spodziewała, szczególnie po takim cwanym elfie. Pojawił się niepokój i powaga, co nieco pokrzepiły jej strwożone serce. Ludzkie emocje, jakie były normalne w takiej sytuacji.

Zaskoczona dała się złapać elfowi, właściwie mogąc samej ustać jeszcze na tych nogach, mimo, że faktycznie zrobiło się jej odrobinę duszno... wszystko przez skwar lejący się z nieba, który przebijał nawet magiczne ochładniacze Sehleana. Potęgowało to niewyspanie, zmęczenie i ból głowy, więc tak naprawdę kobiecie zrobiło się miło, gdy ten poprowadził ją do środka i usadził w fotelu. Zdjęła kapelusz i przymknęła oczy, śledząc niezadowoloną elfkę wychodzącą nieprzystojnie z pomieszczenia. Miała ją naprawdę w głębokim poważaniu, jej sprawa była ważniejsza. Skupiła się z powrotem na magnacie, kładąc kapelusz na kolanach, a dłonie na podłokietnikach.

Wystarczyło parę mrugnięć, by do jej ręki została wciśnięta szklanka z wodą. Na dalsze gdybania elfa chciała odpowiedzieć, nawet uchylając usta, ale ten wciął się jej w słowo, ponaglając do napicia się i ochłodzenia. Agnes spojrzała tępo na szkło, zastanawiając się przez chwilę nad sensem życia, upić kilka łyków i dalej słuchać Sehleana.

Szczerze powiedziawszy, czuła się o niebo lepiej i wcale nie chodziło o chłodną wodę. Świadomość tego, że magnat nie potraktował jej protekcjonalnie, nie pogłębił jej obaw, ale zachował się po ludzku, samemu się wściekając. Było to iście pokrzepiające i przez sekundę Agnes mogła się rozluźnić z tą świadomością.

Mogło być gorzej. Gdybym została dłużej na bankiecie, lokaj prawdopodobnie by się wykrwawił na śmierć w moim salonie, a jeśli bym nie naciskała na przeklętą straż i jej zamiłowanie do procedur, nie skończyłoby się na paru złamaniach u Victora, a znalezieniu ciała w morzu — znacznie się skrzywiła na ostatnią wizję. — Natomiast teraz są... cali, w miarę. Co prawda martwię się nieco o Victora, bo ze swoimi połamanymi żebrami i ręką będzie miał trudniej na wyprawie na Kattok, ale wysłałam go do Czarodzieja. Powinni go połatać szybciej niż zwykły medyk.

Oczywiście wspomniała o tym, aby móc później zahaczyć o ewentualną refundację leczenia jej ludzi. Usługi lecznicze magików były kosztowne, a chociaż jej niczego nie brakowało, to to mogło nieco trzepnąć ją po kieszeni, a w końcu czuła się odpowiedzialna za jego życie.

Wracając, własnymi siłami złapaliśmy jednego z najemników odpowiedzialnego za szkody. Przesłuchałam go. Skradzione dokumenty jego szajka ma oddać Reamulowi koło piętnastej, w północnym suchym doku. Podobno ten mężczyzna będzie miał własną obstawę, a niestety moi ludzie są wycieńczeni po ciężkiej nocy. Stąd też moja prośba, aby pomóc je wtedy odzyskać — na krótką chwilę przerwała, obracając w dłoniach szklankę i marszcząc brwi. Spojrzała na zdenerwowanego Sehleana z poważną miną. — I złapać tego człowieka. Ukarać, nieważne kim jest. Należy mu się.

Milczała przez moment, by po jakiejś minucie jeszcze dodać jedną rzecz. — Dostałam też sprzeczne informacje. Z jednej strony mam list, który napisany piękną poezją do złudzenia przypominającą wiersz miłosny, grozi mi śmiercią. Sposób jego napisania sugerował umysł szaleńca, który chce złapać motyla w potrzask i zatrzymać jego piękno na zawsze, mordując go i wieszając na ścianie. Zaś wynajęte przez niego zbiry... nienawiść na tle narodowościowym. Napisy o kerońskich dziwkach, nawoływanie do powrotu do północnej dziury... potrzebuję porozmawiać z nim, dowiedzieć się, dlaczego mi ukradł wszystkie dokumenty, dlaczego prawie zamordował mojego partnera.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”