Pałac Viti'ghrów

46
Bardzo chętnie — odpowiedziała Agnes, uśmiechając się delikatnie. Widziała zainteresowanie w oczach Sehleana, słyszała jego słowa – i chociaż nie powiedziała wprost, że nadal chce kontynuować współpracę, bo bardzo jej zależy na pieniądzach, to ten zdaje się zrozumiał aluzję. W ten sposób wilk syty i owca cała. Ona będzie miała do dyspozycji środki tak bardzo jej teraz potrzebne, on nie straci swojego przedstawiciela na wyspie. — Zdecydowanie potrzebuję pełnego odpoczynku, więc następny wieczór mi odpowiada.

Wychwyciła w jego wypowiedzi brak... sugestii. Postawił czarno na białym datę ich kolejnego spotkania i nie zapytał, czy faktycznie będzie miała wtedy czas. Oczywiście, że nie będzie miała, bo kończąc farsę dnia dzisiejszego, jutro od samego rana musi wrócić do własnych przygotowań do wyprawy, co zapewne i tak będzie niewystarczające czasowo. Z drugiej strony lepszego momentu i tak nie znajdzie przed wyjazdem.

Cóż, teraz faktycznie zaprzedała duszę diabłu, ale za jaką dobrą cenę!

Ruszyła za elfem krętymi korytarzami, raz jeszcze ciesząc się, że nie musi sama się w nich odnajdywać. Wkrótce znaleźli się z powrotem na dusznym powietrzu – niebo jak czerwonawe było, tak zostało. Koń, którym przyjechali gdzieś zniknął, co tknęło kobietę do powiedzenia jeszcze jednej rzeczy: — Koń Vasati został pod moim domem. Może ktoś go przy okazji odebrać.

Przyjęła dłoń Victora, wsiadając do dużo większego powozu niż ten, którym wracała wcześniej, moszcząc się na poduszce i ostrożnie układając nogi. Wkrótce ruszyli z powrotem do dzielnicy portowej, zaś elf zaczął mówić o dalszym planie, na koniec pytając o bardzo ważną rzecz. Agnes spochmurniała, a na jej twarzy pojawiło się głębokie zawahanie. Czy była gotowa na oglądanie z bliska śmierci elfki, która wpakowała ją w to wszystko? Nie potrafiła nawet przelać krwi elfa, który niemal zabił Victora, zachowała względny spokój przy Reamulu, ale tutaj... czy odczuwałaby satysfakcję? Z jednej strony na pewno potwierdzenie, że ta kobieta jej nigdy więcej nie skrzywdzi byłoby miłe, ale z drugiej sam fakt oglądania czyjejś śmierci z bliska zwyczajnie ją brzydził. I mogła spotykać się z człowiekiem, któremu już to było obojętne – mogła wcześniej pracować dla wojska, tworząc machiny, które zabijały, ale to nie było to samo, co spoglądanie komuś prosto w oczy tuż przed śmiercią. Lecz ponownie, targała nią niespotykana wcześniej w jej duszy nienawiść, która wyciągała z niej najgorsze emocje i podsycała je.

Po takiej krótkiej chwili wahania odpowiedziała w końcu: — Jeśli to nie problem, chciałabym przy tym być. Chcę doprowadzić to do końca. — Nadal nie wyglądała na stuprocentowo przekonaną, ale wolała faktycznie mieć pewność, że cały wątek został domknięty. Należało jej się to, tym bardziej, że natłokiem pracy szybko wyciągnie ten obraz z głowy.

Pałac Viti'ghrów

47
Nie była odwrócona w kierunku Victora, ale poczuła na sobie jego zaskoczone spojrzenie. Chyba nie spodziewał się, że narosła w niej aż tak silna nienawiść, by popchnąć ją do tej decyzji. Brak protestów, gdy Sehlean stwierdził, że elfka musi umrzeć, był jedną rzeczą, ale bezpośrednie uczestniczenie w tym procederze - czymś zupełnie innym.
- Ja też, w takim razie - odezwał się, po raz pierwszy wtrącając się w ich dyskusję. Nie zamierzał zostawić Agnes w tym samej, bez wsparcia podczas egzekucji, jaką dla Jomoiry miał zaplanowaną elfi magnat. Ten skinął tylko głową, zgadzając się na jego warunek, bo musiałby być wyjątkowo nieempatyczny, by mu tego zabronić. Wiedział przecież, co przeżywała Reimann i jakie konsekwencje działań Vasati odczuł na sobie partner pani inżynier.
Potem już milczał, do końca ich krótkiej podróży nie odzywając się ani słowem. Żaden z dwóch towarzyszących jej mężczyzn nie przerywał ciszy, którą zaburzało jedynie stukanie kopyt o bruk i odgłosy powozu. I choć podróż nie zajęła im więcej czasu, niż wtedy, gdy we dwoje konno zmierzali w stronę pałacu Sehleana, tak teraz wydawała się trwać wieczność. Elf wyglądał przez okno, w zamyśleniu wpatrując się w niebo, na zbliżające się już ku horyzontowi, ukryte za księżycami słońce. Panował ciepły półmrok. Żadne z nich nie wiedziało, jak będzie wyglądała noc, bez żadnego z księżyców przechadzającego się wśród gwiazd - o ile zaćmienie potrwa tak długo.

- Poczekajcie tu na nas - polecił Viti'ghrin i popchnął drzwi powozu, wysiadając na zewnątrz, gdy dojechali na miejsce. Przez uchylone wejście Reimann spostrzegła znajome deski nabrzeża, w które nie tak dawno przypadkowo uderzyła pięścią, kiedy nie trafiła w urodziwą, elfią twarz. Woźnica zamknął powóz za swoim przełożonym, z powrotem ukrywając ich przed ewentualnym wzrokiem ciekawskich, pozwalając LeGuinessowi momentalnie odwrócić się do rudowłosej i znaleźć dłonią jej osłonięte materiałem rękawiczki palce.
- Agnes, nie chcesz tego - poinformował ją. Jego słowa nie były kategoryczne, a pełne troski i niepokoju, tak samo jak jego ciemne spojrzenie. - Jeśli do tej pory nie widziałaś śmierci, lepiej, żeby tak zostało. Wiesz przecież, że elf doprowadzi to do końca, nie musisz go pilnować.
Mówił cicho, choć nikt poza woźnicą na zewnątrz raczej nie był w stanie ich usłyszeć. A i ten prawdopodobnie niczego nie rozumiał.
- Wiem, że jesteś wściekła. Wiem, że jej nienawidzisz. Ale jak to zrobisz, będziesz tego żałować. Pozwól mu się odwieźć do domu, to wszystko już dobiegło końca, Vasati zdechnie tak czy inaczej - pokręcił głową. - To nie jest świat, do którego chcesz należeć. Przecież brzydzisz się przemocą.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

48
Czasami nie trzeba było widzieć niektórych rzeczy, aby je czuć. Tak też było ze spojrzeniem Victora, które Agnes natychmiast poczuła, jak wwierca się w nią. Zerknęła tylko na niego w sposób mówiący raczej o wewnętrznym konflikcie, przyjmując do wiadomości jego chęć uczestniczenia w egzekucji. Cieszyła się także, że potem wszyscy milczeli, pozwalając jej zatopić się na chwilę w myślach, oglądając zatłoczone miasto zza firanek i czując, że powoli zaczyna bić jej szybciej serce.

Była czasami nieczuła i na pewno bardzo pewna swoich przekonań, ale raczej unikała takich sytuacji, obracając się na szczęście w towarzystwie, które unikało rozlewu krwi. A jednak odczuwała wewnątrz taką potrzebę dokończenia własnej sprawy, któremu nie mogła się oprzeć. Zacisnęła tylko dłonie, aby nie było widać, że zaczęły trząść się jej palce, po czym odetchnęła z ulgą, widząc znajome nabrzeże i budynek posterunku. Skinęła głową wychodzącemu Sehleanowi, masując prawą dłoń, tę, która nie trafiła w twarz Vasati. Znajome widoki pobudziły receptory bólu.

Z zaskoczeniem spojrzała na Victora, który ledwo zostali sami, zaczął ją przekonywać, aby tego nie robiła. Uśmiechnęła się do niego i położyła dłoń na jego dłoni. Wzruszyła ramionami, po czym powiedziała: — Chcę to osobiście doprowadzić do końca. Poza tym nie będę wiecznie siedzieć pod kloszem, w jakiejś magicznej bańce. Może i nie będę spała spokojnie przez najbliższe dni, ale nie dałabym sobie spokoju ze świadomością, że nie byłam przy tym i nie domknęłam tego rozdziału.

Przeniosła nadal trzęsącą się dłoń na jego policzek i pogładziła go. — Poradzę sobie, nie martw się o mnie. Poza tym już powiedziałam Sehleanowi, że chcę przy tym być, głupio byłoby teraz zmieniać zdanie.

Pałac Viti'ghrów

49
- Rozdział dokończyłby się sam - odparł cicho Victor, ale bez przekonania, widząc, że kobieta podjęła już decyzję i nic jej nie zmieni. Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę, gdy przesuwała dłonią po jego zarośniętym policzku i jeszcze dłużej, by w końcu westchnąć i z powrotem siąść prosto. Nie puścił jednak jej ręki, jakby obawiał się, że zgoda na udział w egzekucji Vasati sprawi, że Agnes, którą znał, zniknie i nie wróci. I kto wie, może tak właśnie było. Może jej dusza zostanie zbrukana tym obrazem na zawsze i nie będzie mogła spać dużo dłużej, niż kilka dni, co w ogóle poza tym nie będzie jej największym problemem.

W końcu drzwi do powozu ponownie się otworzyły, a do środka wszedł Sehlean, w zupełnie nieelegancki i niepasujący do niego sposób niosący na ramieniu Vasati. Kobieta nadal była nieprzytomna, choć już nie tak zupełnie, bo gdy elf zsunął ją na siedzenie obok siebie, ta jęknęła coś cicho i samodzielnie przekręciła głowę, tak, by oprzeć ją o zagłówek po swojej lewej stronie. Włosy miała potargane, a swoją bordową koszulę zmiętą, zaplamioną krwią, tak samo jak zresztą sporą część twarzy. Nikt jej nie umył - być może straż zbytnio obawiała się, czego może się po niej spodziewać, a może zwyczajnie ich to nie obchodziło, bo przecież nie od mycia więźniów tutaj byli. Nadgarstki Jomoiry były związane, pewnie po to, by nie mogła gestykulować.
Elf musiał zapłacić za nią grzywnę, podając się za kogoś jej bliskiego, a może nie tłumacząc im zupełnie niczego. Teraz z zaciętą miną zajął swoje miejsce, a chwilę po zamknięciu przez woźnicę drzwi powóz ponownie ruszył. Nie minęło pięć minut, zanim przebudzona poruszeniem elfka jęknęła po raz kolejny, otworzyła jedno oko, a potem drugie.
I pierwszym, co zobaczyła, była Agnes Reimann, siedząca naprzeciw niej.
Po jej twarzy przetoczyła się fala emocji. Zaskoczenie, wściekłość, nienawiść, niepewność, w końcu strach, gdy zorientowała się, że nie jest tutaj z nią sam na sam. Przeniosła wzrok na Victora, a potem odwróciła głowę do Sehleana, który nie wysilił się nawet na tyle, by odwzajemnić jej spojrzenie, nadal zapatrzony za okno. Vasati szarpnęła rękami, a gdy zorientowała się, że nie może ich rozdzielić, rozprostowała palce, a na jej twarzy pojawiło się skupienie.
- Nie próbowałbym tego na twoim miejscu - odezwał się LeGuiness, sprawiając, że i Viti'ghrin leniwie rzucił na nią okiem.
- Jeśli chcesz jeszcze bardziej się pogrążyć, to nie krępuj się - powiedział.
Elfka, z jednej strony zastraszona przez najemnika, z drugiej odrobinę zachęcona przez swojego dotychczasowego przyjaciela, zamarła na moment, by ostatecznie opuścić ręce.
- Co robisz? - spytała. Jej głos wciąż był słaby i zachrypnięty. Oblizała zaschnięte usta i skrzywiła się, czując smak krwi. - Sehlean, ona...
- Milcz.
Zapadła cisza. I gdyby wzrok mógł zabijać, Agnes leżałaby już martwa, zanim ktokolwiek zdążyłby się zastanowić, jaki sposób zamordowania Jomoiry będzie najlepszy. Elfka wpatrywała się w nią nienawistnie, ale nic z tą złością nie robiła, wciąż pewnie licząc na to, że jakoś uda się jej wyjść z tego konfliktu obronną ręką.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

50
Zmartwienie Victora jej osobą i zdrowiem psychicznym poprawiało nieco mieszany nastrój Agnes, która nie była może do końca przekonana o słuszności podjętej decyzji, ale trzymała się tego, co postanowiła. Nie schowała swojej ręki, pozostając jednak w ciszy, którą przerwało ponowne otworzenie drzwi do powozu. Z zaskoczeniem obserwowała wyjątkowo dziwną sytuację, jaką był Sehlean niosący Vasati na ramieniu. Nie przystało to elfowi ani trochę i nie spodziewała się tego po nim... ale najwyraźniej każdy dzisiaj wychodził ze swojej strefy komfortu.

Przejechała spojrzeniem po nieprzytomnej elfce, będąc zaskoczoną, że tak ją poturbowała. Nie myślała, że jej wiotkie mięśnie będą w stanie wykrzesać na tyle siły, aby w taki sposób zmasakrować jej twarz. Oczywiście dla kobiety było to masakrowanie, chociaż najprędzej po prostu nieco potłukła jej lico i kilka dni i byłoby po sprawie.

Z początku Jomoira była wpółprzytomna, ale po około pięciu minutach ciszy uchyliła oczy, by pierwszą osobą, którą ujrzy, była właśnie Agnes intensywnie się weń wpatrująca od początku podróży. Inżynier widziała w jej oczach gamę emocji na jej widok... zaś w oczach Agnes widoczna była teraz czysta nienawiść. Ponownie się zagotowała, ściskając do granic możliwości dłonie – w tym prawdopodobnie dłoń Victora, który nadal ją chyba trzymał ku pokrzepieniu. Raz jeszcze chciała się na nią rzucić i tym razem zatłuc tak, żeby nigdy się nie obudziła. I bardzo szybko z jej serca zniknęły wątpliwości, czy powinna przy tym akcie być. Może będzie później żałować, ale teraz, spoglądając na jej poobijaną twarz, Agnes czuła, że zasługuje na więcej i że dobrze zrobiła, jadąc na jej egzekucję.

Małą wymianę zdań zignorowała, próbując opanować własne emocje. Prawdopodobnie gdyby ich spojrzenia mogły zabijać, obydwie padłyby martwe w przeciągu sekundy. I ciężko było stwierdzić, która nienawidzi której bardziej. Generalnie Agnes drżała coraz bardziej, nie wiedząc, czy trzymać język za zębami i ręce przy sobie, czy coś powiedzieć. Patrząc jednak na wściekłego Sehleana i jego krótkie milcz, powstrzymała się ostatkiem sił, szukając za to czegokolwiek, co mogłaby dyskretnie złapać drugą ręką, aby w jakiś sposób wyładować złą energię kumulującą się w jej mięśniach. Zacisnęła mocno usta, wpatrując się w jej poobijaną twarz, oddychając nieco ciężej, niż powinna. Tylko ze względu na towarzystwo Sehleana i możliwe przyszłe korzyści jeszcze siedziała w miejscu.

Nigdy, ale to nigdy nie nienawidziła kogoś w takim stopniu.

Pałac Viti'ghrów

51
Ta podróż z kolei zdawała się trwać zaledwie kilka minut. Mijali te same budynki, podążając identyczną drogą, jaką Agnes przebyła już od wczoraj zdecydowanie zbyt wiele razy, ale teraz, z nienawiścią buzującą w powietrzu pomiędzy kobietami, powóz wydawał się jechać ze dwa razy szybciej. Vasati posłusznie czekała, choć widać było po niej, że powstrzymuje się tak samo, jak sama Reimann, tylko w przeciwieństwie do niej nie wyglądała, jakby miała siłę cokolwiek z tą nienawiścią zrobić. Wciąż miała podkrążone oczy i bladą cerę, a jej lewy policzek napuchł nieco od upadku ze schodów i późniejszych ciosów.
Po dojechaniu do pałacu, Viti'ghrin wysiadł pierwszy, a za nim ruszył Victor, by podać dłoń Agnes i pomóc jej wyjść z powozu. Jomoira odprowadziła ich spojrzeniem i szarpnęła się, ale niewiele zdołała zrobić w krótkim czasie, zanim dwóch strażników weszło do środka i wyciągnęło ją stamtąd niezależnie od jej woli. Elf kazał doprowadzić ją do porządku i zaprowadzić do gabinetu, do którego dotarł pierwszy, wraz z dwójką towarzyszących mu ludzi. I zanim znalazła się tam Vasati, zajął swoje miejsce za biurkiem. Dla nich do dyspozycji pozostały dwa wysokie fotele, choć LeGuiness nie zamierzał korzystać z żadnego z nich - postanowił stanąć przy rudowłosej, może z przyzwyczajenia najemnego ochroniarza, jakiego rolę zdarzało mu się pełnić, a może z chęci pozostania w gotowości, w razie gdyby wydarzyło się coś nieprzewidzianego.
Elfkę wprowadzono po kilku minutach. Dwóch strażników popchnęło ją na środek pomieszczenia, gdzie stanęła w dezorientacji. Z twarzy zmyto jej już krew, choć potłuczenia i zadrapania zostały tam, gdzie były. Ręce wciąż miała skrępowane. Sehlean przesunął spojrzeniem po jej sylwetce i skinął głową do strażników, którzy bez zadawania pytań opuścili gabinet, zostawiając w środku jedynie ich czwórkę.
- Co się dzieje? - spytała Vasati, wycofując się pod duże drzwi balkonowe, tak, by nie stać tyłem do żadnego z nich. - Organizujecie teraz jakiś lincz? O to wam chodzi?
- Nie.
- A o co? Rozumiem, że wiesz o wszystkim, co zleciłam, więc o co innego w takim razie może ci chodzić? Nie mogę uwierzyć w to, że stajesz po stronie tej rudej dziwki. Po tym wszystkim, co przeszliśmy razem. Po tym co zrobiłam dla ciebie.
Sehlean skrzywił się i wysunął szufladę biurka, by skupić się teraz na moment na jej zawartości. Grzebał w niej przez chwilę, może szukając czegoś konkretnego, a może po prostu nie chcąc patrzeć na Jomoirę, która miotała się rozpaczliwie, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który dałby jej przewagę.
- A wy? Czego jeszcze chcecie ode mnie? Dlaczego ty tu w ogóle jesteś? - zwróciła się do Agnes. - Twoja zabaweczka na samotne wieczory żyje, ty masz swoje prace z powrotem. Dla panienek z zachodu życie zawsze jest usłane różami i nie inaczej jest teraz, jak widzę.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

52
Po intensywnej sesji wpatrywania się w siebie nawzajem, jak na nemezis przystało, Agnes powróciła do przyglądania się widokom z okna, które teraz wyjątkowo szybko przemykały jej przed oczami i nie była pewna, czy po prostu tak szybko się poruszali, czy jej się teraz zdawało, że czas leci szybciej. Było to jednak dla niej lepsze – w ten sposób znaleźli się migiem z powrotem pod pałacem, wysiadając i pozwalając straży zabrać choć na chwilę poobijaną twarzyczkę Vasati sprzed jej oczu.

W znajomym już gabinecie Sehleana usiadła na jednym z kwiecistych foteli, nie czując się na siłach, aby stać. Nadal bolały ją uda, a siedząc mogła bardziej się pilnować, gdy ta zdradziecka elfka zostanie tu przyprowadzona. Oczywiście długo czekać nie musieli, bo ta została tutaj przytargana, zaś straż zostawiła ich wszystkich w spokoju. Agnes zmrużyła oczy, patrząc na jej opuchnięty policzek, kładąc dłonie na oparciach.

Drgnęła, widząc, że ta wycofuje się pod drzwi balkonowe. Z pozoru wyglądało to próbę mienia wszystkich przed sobą, ale sądząc po jej desperacji, mogłaby pewnie wyskoczyć z balkonu, byle tylko uciec. Dlatego też Agnes ułożyła się tak, aby móc w razie czego z łatwością wstać i dobiec do kobiety, gdyby tej strzeliło coś głupiego do głowy. Obserwowała też ją czujnie, oczekując jakiegokolwiek podejrzanego ruchu zdradzającego próbę wymigania się.

Przynajmniej teraz wiem, od kogo Reamul i tamci porywacze nauczyli się tych wyzwisk — rzuciła w jej stronę przez zaciśnięte zęby. Gdyby mogła, plułaby jadem, ale na razie po prostu wstała, rezygnując z poprzedniego planu. Zbytnio ją nosiło i musiała jakoś się wyładować, a najmniej inwazyjnym sposobem było chodzenie wte i wewte, co zaczęła robić. — Czego chce panienka z północy? Sprawiedliwości. Chcę patrzeć, jak będziesz się wić i próbować wymigiwać od wyroku, jak na końcu będziesz błagać o litość i przebaczenie.

Stanęła kawałek od Jomoiry, podpierając swoje boki i ostatnie słowa wręcz sycząc w jej stronę. Trzymała się na bezpieczną odległość, wiedząc, że ta może spróbować chociażby się na nią rzucić czy znów w akcie desperacji użyć magii. Wzięła głęboki oddech i powiedziała jeszcze znacznie ciszej niż wcześniej: — Przejechałaś się na własnej arogancji, Jomoira. Myślałaś, że ruda dziwka z Keronu nie będzie próbowała dociec, kto próbował zrujnować jej życie ? Choćbym miała popłynąć za tobą na drugi kraniec świata, to i tak bym cię dopadła.

Byłam gotowa z tobą współpracować, chciałam nawet posłuchać więcej o tych magicznych projektach, które tak zachwalałaś. A ty patrzyłaś mi prosto w oczy wiedząc, że niedługo dostaniesz w swoje obślizgłe łapska MOJE projekty. I jeszcze myślałaś, że ci to wszystko ujdzie płazem! — Znów zaczęła chodzić po gabinecie, jakby była u siebie. Zerknęła, co robi Sehlean i czy nadal grzebie w tej swojej szufladzie. — Już niedługo dostaniesz swoją sprawiedliwość.

O ile wcześniej miała wątpliwości dotyczące obecności na egzekucji, co nawet Victor mógł widzieć wyraźnie w powozie, tak teraz lało się z niej tyle nienawiści, że nijak można byłoby zorientować się, że wcześniej się wahała. Ba, wyglądała, jakby sama w tym momencie mogłaby wykonać wyrok.

Pałac Viti'ghrów

53
- Nie będę cię o nic błagać - syknęła Jomoira w odpowiedzi - Niczego od ciebie nie chcę.
Elfka nie wiedziała jeszcze, co ustalili. Nie miała pojęcia, że każde słowo zbliżało ją do śmierci, którą miała otrzymać z rąk swojego dotychczasowego współpracownika. Stały we dwie naprzeciw siebie, każda pałając do drugiej szczerą nienawiścią, obie czując się zobowiązane wobec Sehleana do zachowania względnego spokoju - bo gdyby nikt ich nie pilnował i nic by od tego nie zależało, znów rzuciłyby się sobie do gardeł. Adrenalina najwyraźniej pozwalała Vasati utrzymać się w pionie i pluć w stronę Agnes jadem, choć w innej sytuacji pewnie leżałaby i próbowała powoli dojść do siebie, odpoczywając, jak większość magów tego dnia.
- Sehlean, nie chcę, żeby ona tu była. Jeśli jesteś na mnie zły, rozwiążmy to między sobą.
- Nie. Pani Reimann ma pełne prawo zostać tutaj.
- Pani Re... - parsknęła suchym śmiechem. - Sehlean, widzę, że jesteś na mnie zły, ale bez przesady. Po pierwsze, rozwiążcie mnie. Po drugie, jestem... otwarta na dyskusję o tym, co się wydarzyło, tylko nie z nią tutaj. Dobrze wiesz, że ta szmata ukradła moje miejsce. Wiesz, że byłam wściekła. Wiesz, że nadal jestem. Ubzdurałeś sobie, że będziemy współpracować, naiwne mrzonki...
Viti'ghrin wydobył z szuflady ciemną, smukłą buteleczkę i postawił ją na blacie. W przeciwieństwie do techniki, której użyła Agnes przy przesłuchiwaniu włamywacza, w środku raczej nie było czegoś, co tylko udawało truciznę. Lodowate spojrzenie elfa nawet nie podnosiło się na Jomoirę, która zamilkła ze wzrokiem utkwionym w szklanym naczyniu. Widocznie zabicie kogoś przebijając mu serce ostrzem miecza, albo podrzynając gardło, nie było dla Viti'ghrina wystarczająco eleganckie, a łatwość, z jaką znalazł w szufladzie to, czego szukał, przywoływała wiele pytań. Chyba nie był to pierwszy raz, gdy w ten sposób rozprawiał się z osobami, które zaszły mu za skórę i Agnes mogła tylko mieć nadzieję, że nigdy nic do tego stopnia nie poróżni ich.
- Wykorzystałaś mnie, Vasati. Postarałem się o oczyszczenie cię z poprzednich zarzutów, zatrudniłem cię, znalazłem dla ciebie możliwość popłynięcia jednak na Kattok, nie wspominając o tym, że przez wiele miesięcy żyłaś tutaj. Myślałem, że funkcjonujemy w zgranej symbiozie, okazałaś się pasożytem - uniósł w końcu na nią wzrok. - Pasożyty się usuwa.
Elfka zbladła jeszcze bardziej i zaczęła wycofywać się pod przeciwległą do biurka Sehleana ścianę. Chyba zrezygnowała z uciekania przez balkon, o ile w ogóle pojawił się ten pomysł w jej głowie.
- Przecież to jest jakiś absurd - szepnęła. - Nie możesz... nie możesz mnie...
Z paniką zerknęła na Victora, który nie wtrącał się, tylko obserwował ją ponuro ze swojego miejsca.
- Dlaczego? Oko za oko? Przecież on żyje! Nikogo nie zabiłam! Nie wypiję tego - uniosła dłonie w górę, jakby wyprostowanie ich w kierunku wszystkich pozostałych miało ją przed nimi ochronić. Odwróciła się do Agnes. - Ty mu kazałaś to zrobić? Sehleana łatwo owinąć wokół palca, ale nie sądziłam, że ty się do tego posuniesz. I szybko ci poszło. Co dla niego zrobiłaś, że sprzedaje ci moje życie, hm? Co mu dałaś? Będziesz robić dla niego ten durny port przeładunkowy, czy powinnam celować w bardziej prozaiczne rzeczy?
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

54
Agnes uśmiechnęła się zjadliwie, słysząc, że ta elfia suka niczego od niej nie chce. Oj będzie zaraz chciała, jak tylko się dowie, po co tutaj jeszcze jest. Na razie próbowała się wymigać, kręcąc, przekonując, sącząc jad do uszu Viti'ghrina. — Jesteś ostatnią osobą, która ma tutaj coś do powiedzenia. — Wysyczała to zdanie tak zimno, jakby sama używała magii Vasati. Patrzyła na nią z obrzydzeniem, zaraz jednak przechodząc zainteresowanym spojrzeniem do biurka, na którym magnat postawił buteleczkę, podobnie do niej kilka godzin temu. Tym razem była niemal pewna, że nie znajdywało się tam coś, co tylko miało imitować truciznę, bo nie było to nikomu na rękę. Tknęło ją tylko, że Sehlean trzyma w biurku takie buteleczki, pod ręką, gotów do ich użycia. W tym momencie liczyła, że nigdy mu nie podpadnie tak, aby to ona znajdowała się w tej pozycji.

Słuchała z uwagę jego słów, z aprobatą kiwając głową na określenie Vasati pasożytem. Tym była, wykorzystującym bogatego szlachcica pasożytem, żerującym na jego środkach, kłamiącym jak popadnie i owijającym go sobie wokół palca. I widząc panikę w jej oczach, nie mogła się nie uśmiechnąć z przerażającą satysfakcją, patrząc, jak wciska się w kąt, próbuje obronić związanymi rękoma przed nieuniknionym. Przeszła nawet wzrokiem razem za nią, na Victora, unosząc brew, słysząc o oku za oko.

Są różne sposoby zmuszania kogoś do wypicia fiolki. Z chęcią pomogę, dzisiaj rano twój wynajęty zbir przekonał się o skuteczności mojej metody — rzuciła w jej stronę, a słysząc, co dalej miała do powiedzenia, aż się szczerze rozbawiona zaśmiała. — Słońce, tutaj nie chodzi o oko za oko, a o zasady. I proszę, opowiadaj dalej, jak pięknie owijałaś sobie pana Viti'ghrina wokół palca, na pewno w ten sposób sobie pomożesz. Ale odpowiadając na twoje pytanie – tu nie chodzi tylko o mnie. Tak się kończy knucie za plecami osoby, która poświęciła ci czas, środki i zrobiłaby dla ciebie wszystko. Za zdradę się płaci. Jak mówiłam wcześniej, sprawiedliwości stanie się zadość.

Cofnęła się o krok, patrząc wyczekująco na Sehleana. Chciała mieć to już za sobą, powoli męczyła ją ta rozmowa i twarz znienawidzonej elfki. Jeśli będzie trzeba, na pewno poprosi o pomoc Victora w przytrzymaniu jej... i sama pomoże zaaplikować truciznę. W końcu nie kłamała z tym doświadczeniem.

Pałac Viti'ghrów

55

Sehlean podniósł się zza biurka, wyglądając, jakby na jego ramionach spoczął ciężar wielu ton. Mógł udawać chłodną obojętność, ale nawet Agnes, która nie znała go zbyt dobrze, widziała, że wiele go kosztuje ta decyzja. Wciąż był dumnie wyprostowany, z podbródkiem uniesionym wysoko, ale z jego spojrzenia ziała pustka, jakby usiłował pozbyć się emocji. Vasati wciąż była mu bliska, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek łączyło ich coś więcej, czy tylko przyjaźń; musiał teraz wyciąć ją ze swojego życia w najbardziej skuteczny ze sposobów, by zapobiec takim sytuacjom w przyszłości i uchronić swoje dobre imię.
W milczeniu przeszedł na drugą stronę gabinetu, do stolika, na którym wciąż stała misa z owocami i dzban z wodą. Wlał do pustego kielicha odrobinę wody i odetkał wyciągniętą z biurka buteleczkę. Ciemna, gęsta kropla trucizny, którą Reimann być może nawet kojarzyła, zabarwiła wodę odrobiną czerwieni. Przez długą chwilę elf milczał, odwrócony plecami do wszystkich, zapatrzony w powoli łączące się płyny.
- Nie wypiję tego - zaprotestowała ponownie Jomoira, a w jej głosie zabrzmiała szczera rozpacz.
- Za zdradę trzeba zapłacić, Vasati.
- Ale ja nie zdradziłam! Nigdy nie stanęłam przeciwko tobie, dlaczego karzesz mnie za coś, czego nie zrobiłam? Sehlean, możemy razem popłynąć na tę wyspę. Wybudować na niej raj. Możemy... możemy razem...
Zabrakło jej słów, gdy Viti'ghrin odwrócił się w końcu do niej z kielichem w dłoni.
- Masz dwa wyjścia - poinformował ją chłodno. - Albo zrobisz to dobrowolnie, w spokoju i z godnością, albo każę poderżnąć ci gardło. A w tym nie będzie ani spokoju, ani godności.
- Nie zdradziłam cię - powtórzyła elfka, a jej oczy wypełniły się łzami, których nie była w stanie już powstrzymać.
- Okłamałaś i wykorzystałaś. Nie będę mówił już nic więcej. To twój wybór, Vasati. Masz go podjąć teraz.
Jomoira osunęła się plecami po ścianie i usiadła na podłodze, pozwalając łzom rozpaczy spłynąć po swoich policzkach. Nie patrzyła już na Agnes, na Victora, jej wzrok utkwiony był w tym kielichu, którego zawartość miała ostatecznie pozbawić ją życia. Nie miała szans uciec, nie z samego środka rezydencji gęsto usianej strażnikami, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Była jeszcze młoda, z pewnością miała wiele planów. Może popełniła trochę błędów, ale czy to ostatecznie skreślało jej szanse na posiadanie jakiejkolwiek przyszłości? Czy to, że skrzywdziła tak wielu, znaczyło, że nie było w niej dobra? Sehleana to nie interesowało, nie kiedy jego duma tak okrutnie została zdeptana i zmieszana z błotem.
Odczekał chwilę, aż elfka się uspokoi, po czym wyciągnął kielich w jej stronę, a ona drżącymi rękami przyjęła go od niego. Po chwili uniosła wzrok na samego Viti'ghrina i wyciągnęła do niego swoje skrępowane nadgarstki. Nie musiała nic mówić, zrozumiał. Ostrym nożykiem do owoców, podniesionym ze stolika nieopodal, rozciął jej więzy, pozwalając jej przynajmniej na tę iluzję wolnego wyboru. Z gardła kobiety wyrwał się niepowstrzymany szloch, ale zmusiła się do wypicia zawartości kielicha, nie podnosząc już potem wzroku na nikogo z tu zebranych. Naczynie potoczyło się po podłodze, gdy wypuściła je z dłoni, kuląc się w sobie.
- Myślałam, że jesteś po mojej stronie - powiedziała łamiącym się głosem.
Elf patrzył na nią z góry nieprzeniknionym spojrzeniem, mimo, że jego serce musiało pękać na kawałki, o ile miał w sobie choćby odrobinę empatii i przywiązania do Vasati.
- Chciałam tylko stworzyć coś pięknego - szepnęła. - Chciałam tylko...
Osłabiona zaćmieniem i wypitą trucizną, zamknęła oczy i odchyliła głowę do tyłu, opierając ją o ścianę. Jej oddech spłycił się i po kilkudziesięciu zbyt długich sekundach jej klatka piersiowa znieruchomiała. Sehlean patrzył na nią jeszcze przez długą chwilę, nie odwracając się do pozostałej dwójki.
- Wyjdźcie - rzucił zduszonym głosem. - Moi ludzie odwiozą was do domu.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

56
Widząc wstającego Sehleana, Agnes wycofała się bardziej do tyłu, nadal szarpana gorejącą nienawiścią. Jednak obserwacja elfa nieco uspokoiła jej nerwy, jednocześnie zmuszając do chwili refleksji. Jak pięknie magnat ukrywał swoje emocje, chociaż nieco wcześniej sam wspominał, że kobieta wiele dla niego znaczyła. Patrzyła na kroplę trucizny rozpuszczającą się w wodzie i słuchała płaczu Vasati, której ciężko było się pożegnać z życiem, rozumiejąc, jak bardzo bezwzględnym elfem był Sehlean, skoro potrafił przełamać się w sobie i ukrywać, co naprawdę czuł. Był w stanie dla dobrego imienia poświęcić kogoś, kto wiele dla niego znaczył i z jednej strony kobieta go podziwiała, z drugiej bała się.

I myślała, co zrobiłaby sama w takiej sytuacji.

Zanim doszła do konkluzji, która mogłaby się jej nie spodobać ani trochę, wyparła to z umysłu, słuchając nadal zawodzenia elfki. Poprzednia złość zeszła z niej, zostawiając tylko nieprzyjemne kłucie w sercu, gdy patrzyła, jak łatwo może ujść życie z kogoś, kto popełnił kilka złych decyzji. Ba, zrobiło się jej nawet przykro Jomoiry, która zaczęła opowiadać o raju, jaki planowała.

Zdawała sobie jednak sprawę, że to była sytuacja bez wyjścia i elfka musiała ponieść konsekwencje własnych czynów, nawet jeśli były tak tragiczne. Patrzyła, jak pije i próbuje się ciągle wymigać... ale jednocześnie pamiętała jej słowa o tym, jak to owijała sobie wokół palca Sehleana i ponownie w jej własnej duszy pojawiła się pewna pustka. Agnes w tym momencie była rozdarta między szczerym współczuciem, a wywołującą poczucie winy satysfakcją. To pierwsze wywoływało rozklejenie się Vasati, to drugie – poprzednia walka i pamięć o krzywdzie, którą tamta jej wyrządziła. Do samego końca miała tkwić rozdarta w taki sposób.

Cofnęła się jeszcze o dwa kroki, widząc, że Vasati zaczyna odlatywać. Patrzyła na nią, uspokajającą się, samej czując nieprzyjemne uczucie w środku związane z oglądaniem czyjejś śmierci. Ciężko było jej to określić, ale nagle czuła się nieswojo, zbyt emocjonalnie, patrząc, jak jej oddech zwalnia, aby w końcu zamrzeć na wieki. Starała się trzymać fasadę – nie pokazywać ani jednej emocji na twarzy, nie mogąc oderwać wzroku od... ciała jej nemezis? Przez chwilę zawiesiła się w pewnym niebycie, nie orientując się, czy jeszcze znajduje się w gabinecie magnata, pozbywając się każdej myśli i po prostu będąc, istniejąc. Ze stagnacji wyrwał ją cichy głos Sehleana, który poprosił ich o wyjście.

Bez słowa pożegnania ruszyła do drzwi, otwierając je delikatnie i czekając, aż Victor wyjdzie. Potem zamknęła je równie ostrożnie i z nieprzeniknioną miną ruszając w stronę wyjścia, być może raz czy dwa dopytując o drogę kogoś ze służby. Ciągle robiła coś z dłońmi, które jej okazjonalnie drżały niekontrolowanie – to było najbardziej widoczną oznaką całego zajścia.

Prawdopodobnie ludzie Viti'ghrina czekali na nich, aby odwieźć do domu Agnes, więc nieustanie milcząc, pani inżynier weszła do powozu. Nie odzywała się na razie, siedząc sztywno, z równie pustą miną, co Sehlean wcześniej. Uważała, że prościej będzie próbować stłumić nieprzyjemne uczucie uczestnictwa w czymś nieprzyjemnym, niżeli rozklejenie się w środku miasta. Chciała jak najszybciej o tym zapomnieć i nie wracać pamięcią, dlatego gdzieś w połowie drogi zwróciła się jak gdyby nigdy nic do Victora: — Przed wyprawą na Kattok chciałabym odwiedzić łaźnie i zmyć z siebie porządnie to wszystko. Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszył.

Nie była pod żadnym pozorem nieczuła, ale panicznie bała się tych emocji, które w jej środku właśnie się tliły i wolała stłumić je, zastąpić nawet zwykłym tematem łaźni, byle tylko nie zaprzątać sobie nimi głowy, nie roztrząsać i w efekcie nie być zżeraną przez dziwne poczucie winy. Dlatego patrzyła z dziwnym błyskiem w oczach, który mógł być interpretowany jako prośba o nieporuszanie tematu... albo wręcz przeciwnie, przytulenie jej i udzielenie ramienia. Problem był w drugiej opcji, której się obawiała.

Pałac Viti'ghrów

57
Z tematu -> Dzielnica Portowa

Tym razem Agnes ubrała się bardziej wygodnie – założyła brązowe spodnie i eleganckie kozaki, pod cienką, jedwabną koszulę obudowaną szczególnie na dekolcie zasznurowała gorset, włosy ozdobiła jedynie wsuwkami, pojedyncze pasma upinając, a do tego wszystkiego na jej głowie wylądował kapelusz chroniący przed słońcem – w zestawie z rękawiczkami, które kryły nieelegancko wyglądające dłonie. Wsiadła z pomocą Matthiasa na konia i pogoniła go w stronę dzielnicy pałaców. Po drodze myślała, co zrobić z wierzchowcem, w końcu nie miała warunków, aby takiego trzymać. Finalnie stwierdziła, że oddeleguje kogoś z jej służby do sprzedania go za porządną cenę, która powinna pokryć jeśli nie wszystkie, to chociaż część kosztów związanych z jej ostatnimi wybrykami.

Nikt jej już nie zatrzymywał na wejściu do pałacu, czemu właściwie się nie dziwiła ani trochę. Konia oddała pod opiekę stajennych, samej kierując się we wskazane jej miejsce pobytu magnata. Zastała go czytającego książkę w tym samym miejscu, w którym po raz pierwszy się spotkali. Skinęła mu głową na powitanie, siadając we wskazanym przez nią miejscu. Zdjęła z głowy nakrycie, kładąc je obok siebie. Gdy elf zaś przysunął do niej owoce i wino, poczuła, jak żołądek wywraca się w jej brzuchu do góry nogami. Sam widok alkoholu w tym momencie przyprawiał ją o mdłości i ból głowy, dlatego zrezygnowała z napoju, zamiast tego skubiąc jedno winogrono.

Był wyjątkowo dobry. Powrót do pracy był tym, czego potrzebowałam — odpowiedziała nie mijając się zbytnio z prawdą. Chociaż wstępnie kac jej minął, nadal trzymało ją uczucie dnia poprzedniego, a zanurzenie się w księgach podatkowych pozwoliło inżynier odskoczyć choć na chwilę od rzeczywistości. Jedni woleli leżeć cały dzień w łóżku, Agnes zaś preferowała pracę. Co kto lubi, jak to się mówi. — Całość wygląda niepokojąco i złowróżbnie, aczkolwiek musi pan przyznać, że jest w tym widoku coś przyciągającego. Żyjemy w ciekawych czasach, mogąc oglądać takie zjawisko.

Szczerze powiedziawszy, Agnes mogła oddać błękitne niebo, jeśli w zamian za to magowie na całym świecie mieli problemy z magią. Tego jednak na głos nie mówiła... wiedziała, gdzie zachować granice, szczególnie że nie przyszła tutaj na przyjacielską pogawędkę. — Ja również mam nadzieję, że pański dzień był udany. Chociaż podejrzewam, że w związku z zaćmieniem może nieco dokuczać skwar, zważywszy na źródło energii tych płomieni rozstawionych w całym ogrodzie — rzuciła, na razie podtrzymując pogawędkę. Zerkała co jakiś czas na Sehleana, ale przyzwyczaiła się już, że jego ciężko jest rozczytać.

Pałac Viti'ghrów

58
- Życie w ciekawych czasach niekoniecznie jest czymś, co wspomina się później z nostalgią - odparł elf, spoglądając we fragment nieba, widoczny przez ażurowe wsporniki dachu altanki. - Zjawisko jest piękne, ale nie wiemy jeszcze, co przyniesie. Mogę jedynie zgadywać co dzieje się teraz na morzu, gdy księżyce tak bardzo zmieniły swoją trasę. Czuję, że długofalowe skutki będziemy odczuwać jeszcze przez długi czas.
Przeniósł wzrok na Agnes, przyglądając się jej przez chwilę swoimi klasycznym, nieprzeniknionym spojrzeniem. Przesunął nim po jej sylwetce, jakby oceniał strój i fryzurę na jakie się zdecydowała i może tak właśnie było, ale nie uznał za stosowne tego skomentować. Uśmiechnął się tylko do niej lekko, beztrosko, jakby wczorajsze wydarzenia nie miały miejsca. Albo nie miał serca, albo bardzo dobrze udawał.
- Nie jest to najwyższa temperatura, jaką musieliśmy znosić w Taj'cah. Chłód przynosi ukojenie, ale dla mnie nie jest niezbędny. Mimo to aktywujemy fontannę z powrotem, gdy zaćmienie dobiegnie końca.
Nawet jeśli zauważył, że kobietę odrzuca od wina, nie dał tego po sobie poznać. Uzupełnił kielich dla siebie i napił się, a potem przegryzł alkohol jednym z wydrążonych winogron.

- Wiem, że nie po to tutaj pani przyszła i o ile zdążyłem już panią nieco poznać, domyślam się, że nie lubuje się pani w niezobowiązujących pogawędkach. Przejdźmy więc do konkretów, by nie marnować cennego czasu, zarówno mojego, jak i pani.
Sehlean oparł kieliszek o kolano i wykonał bliżej nieokreślony gest dłonią w jej kierunku, jakby chciał zachęcić ją do mówienia.
- Wspominała pani, że jest skłonna bezpośrednio reprezentować mnie na wyspie. Proszę elaborować, jak pani to widzi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak bardzo nie zgadzała się pani z moimi pomysłami.
Sięgnął po kolejne kilka winogron. Jakiś ptak zaśpiewał nad nimi, a poza tym dźwiękiem i delikatnym szumem wiatru wśród liści palm nic nie zaburzało błogiej ciszy. To była spora odmiana od dzielnicy portowej, w której cały czas coś się działo, a głośne hałasy były na porządku dziennym. Czy miła, czy wręcz przeciwnie - to już zależało od preferencji Agnes.
- Miałem i mam nadal przygotowanych już ludzi do wysłania z panią na wyspę. Dwa statki wykwalifikowanych rzemieślników i najemników, którzy mogą wspomóc budowę kolonii, portów, wypalanie czy też wycinkę dżungli, usuwanie siedlisk zwierząt i inne działania, które tam ma pani zaplanowane - machnął dłonią w generalnym kierunku, w którym mogło teraz znajdować się Kattok. - Miała to być rekompensata w zamian za zabranie ze sobą przedstawiciela, który będzie reprezentował moje oczekiwania. Wiem, że Syndykat zapewnił już pewne środki, ale bądźmy szczerzy, oboje wiemy, że nie są wystarczające, żeby szybko wprowadzić na Kattok cywilizowane warunki.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

59
Wolę opowiadać później o krwawym niebie burzącym morskie fale, niż o kolejnej wojnie między państwami. Poza tym... zgadzam się. Prawdziwe skutki będziemy widzieć, jeśli księżyce wrócą na swoje miejsce. Nie ma jednak niczego, czego byśmy nie wykorzystali na swoją korzyść, nawet jeśli z pozoru nie wygląda to na... coś opłacalnego — odrzekła, opierając łokieć o ławkę i spoglądając z uwagą na słońce. Sehlean miał rację, nie znała jeszcze wszystkich skutków niecodziennego zaćmienia, ale jeśli zaburzyło to magię na świecie... to mogła być dla niej okazja, o której wspominała. Nie umknął jej także wzrok elfa, ale nie komentowała ani tego, jak ją taksował, ani tego, w jak beznamiętny sposób spoglądał na nią. Przy jego osobie czuła się jak podczas paktu z demonem. Nigdy nie wiesz, jakie ma zamiary, ani czy to, co mówi i jak się zachowuje, jest stanem faktycznym. Do jej myśli powróciło wspomnienie zapłakanej Vasati i bezdusznego spojrzenia magnata, który poił ją trucizną trzymaną ot tak w szufladce. Pomimo upału poczuła chłód na plecach, więc ku odwróceniu własnej uwagi skubnęła kolejne winogrono, słuchając wypowiedzi mężczyzny.

To nie tak, że w pełni się z panem nie zgadzam. Widzę i rozumiem plusy rozładowania ruchu morskiego między wyspami i jestem zdania, że jest to potrzebne, tak samo jak zmniejszenie przeludnienia szczególnie tutaj, na Taj'cah — zrobiła okrężny ruch ręką, wskazując na miasto. — Wiem natomiast, że wyspę można także wykorzystać w inny sposób. Bezcelowym byłoby tworzenie międzynarodowego portu dla przypływających z Urk-hun statków, jeśli jak mówiłam już wcześniej, większość i tak wita najpierw do Eroli.

Poprawiła swoją pozycję, spoglądając na elfa uważnie. — Nasza współpraca mogłaby polegać na kompromisach. Jestem w stanie przygotować fundamenty pod port przeładunkowy będący lepszy od tego tutaj, w stolicy, czy na Eroli. Będę też w stanie przygotować maksymalnie miasto pod służenie tej funkcji. Reszta zależałaby już od robotników. W zamian za to chciałabym wolną rękę w doskonaleniu niektórych elementów mających służyć miastu i przede wszystkim chciałabym gospodarować tę część wyspy, której port nie obejmowałby.

Wahała się przez chwilę, po czym z lekko przebiegłym uśmiechem kontynuowała. — Tak naprawdę Kattok jest na tyle duże, że zmieści się tam i port, i pola uprawne, i o czymkolwiek byśmy nie zamarzyli. Poza tym ta wyspa to gigantyczna żyła złota pod innym względem. Drewno. Doskonały materiał na statki, na stworzenie bazy miasta i portu, a także jako towar eksportowy. Poza tym nie wiadomo, co po tak nagłym wybuchu... buncie natury, jeszcze może się tam znajdować. Jakie złoża, jakie skarby naturalne. Do czego zmierzam, to to, że wszystko przed nami i dopiero na miejscu, gdy już uporamy się z problemem fauny i flory, będziemy faktycznie w stanie ocenić, do czego będzie najbardziej przydatna wyspa.

Tak czy siak, stworzenie portu w zamian za łaskawe spojrzeniem okiem na moje projekty dotyczące pozostałej części wyspy jest dla mnie wystarczające i przede wszystkim nieinwazyjne. W ten sposób pan, panie Viti'ghrin, otrzymuje swoją wizję i ja swoją — odetchnęła, skubiąc kolejne winogrono i słuchając jego debaty dotyczącej środków, które miałby jej przeznaczyć. Próbowała ukryć iskierki, które pojawiły się w jej oczach. — Chętnie też wysłucham o pana oczekiwaniach, bowiem na przyjęciu nie usłyszałam o nich wystarczająco wiele.

Zamyśliła się na chwilę, zastanawiając nad kolejnym pytaniem, które nasunęło się jej w trakcie swojego monologu, jak i jego. — Syndykat obiecał każdemu uczestnikowi, którego zrekrutuje, spory kawałek ziemi. Jak to wygląda w praktyce? Na wyspę popłynęło sporo osób zwabionych wizją pieniądza i włości, ale szczerze powiedziawszy ciężko jest mi uwierzyć, że oddadzą tak o wyspę w ręce zwykłych najemników — prychnęła pod nosem. Sama nie wyobrażała sobie, że ktoś, kto wycinał maczetą liany w dżungli, miałby dostać własny kawałek ziemi. — Poza tym tak, zgadzam się. Dodatkowe pary rąk do wycinki i budowy koloni byłyby bardzo pożądane... szczególnie takie, które miałyby świadomość, dla kogo pracują.

Ostatnie zdanie było jawną sugestią, że interes Agnes i Sehleana niekoniecznie musi być w pełni pokryty z ogólnym interesem Syndykatu. W końcu co się liczyło bardziej, dobra uzyskane w imię organizacji, czy te do prywatnego użytku? Pani Reimann w głębi duszy, półświadomie, miała jeszcze coś innego na myśli. Najemnicy i robotnicy mieliby pracować tylko dla niej, nie dla żadnego innego inżyniera. Agnes miała tam być siłą, która zarządzałaby wszystkim na wyspie i której słowu, wizji nie sprzeciwiłby się nikt. Dwa statki najemników i rzemieślników... to było jak prywatna armia i służba, gotowa na jej skinięcie. A w przyszłości... kto wie, co mogłaby zrobić? Byle tylko nie usidlić się elfowi i nie uzależnić całkiem od jego środków.

Pałac Viti'ghrów

60
Sehlean przysłuchiwał się jej uważnie, a zamyślone spojrzenie świadczyło o tym, że rozważał to, o czym do niego mówiła. Być może trudno mu było przyznać, że widzi rację w jej słowach, ale zdawała sobie też sprawę z faktu, że stara się być otwarty, więc może i docierało do niego co nieco. Popijał leniwie wino, jakby nie spotkali się tu w interesach, a w celach towarzyskich.
Skinął głową, a jego rozpuszczone, gładkie włosy błysnęły w pomarańczowym świetle słońca.
- Od początku mówiłem, że ma pani w pełni wolną rękę pod tym względem i nie zmieniłem zdania. Ufam w pani umiejętności i pani rozsądek. Jestem przekonany, że pomysły, które wprowadzi pani w życie, nie będą utrudniały życia mieszkańcom wyspy i nie zmarnują funduszy Syndykatu. Gdyby tak się zdarzyło, byłoby to równie zaskakujące, co rozczarowujące.
Kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu, choć Agnes nie była w stanie stwierdzić, czy wynika on z faktycznego rozbawienia, czy ze zwykłej uprzejmości. W każdym razie, wierzył w nią. Nie było w tym nic dziwnego. Inaczej nie ładowałby w nią tylu własnych funduszy.
- Racja. Nie musimy wybierać, albo budowy portu, albo realizacji pani planu. Mimo to jednak chciałbym, żeby ten port korzystał z pani rozwiązań technicznych... mechanicznych, czy jak chce to pani nazywać, a jest pani jedna. Będzie pani w stanie nadzorować to wszystko jednocześnie? Skupienie się na dwóch różnych celach zagospodarowania Kattok będzie wymagało więcej pracy, więcej ludzi, więcej czasu i znacznie więcej wysiłku, a ja nie mam już nikogo, kogo mógłbym wysłać pani do pomocy. Nikogo sprawdzonego.
Na moment zapadła cisza, gdy osoba Vasati przemknęła przez myśli ich obojga. Elf ukrył usta w kieliszku wina, upijając go trochę. Alkohol pachniał mocno i słodko i nawet z tej sporej odległości Reimann czuła jego woń, dość przyjemną, chociaż dzisiaj wyjątkowo mdlącą.
- Jestem bardzo ciekaw tych skarbów i złóż naturalnych, o których pani mówi - zmienił temat. - Może jeszcze okaże się, że wyspa będzie prosperować lepiej, rozwijając się w kompletnie innym kierunku niż te, o których rozmawiamy - uniósł wzrok z powrotem na Agnes. - W przypadku tych właśnie wspomnianych kierunków, chciałbym, żeby te duże decyzje były jednak podejmowane w ustaleniu ze mną.
Pośredniczenie w kontaktach z Syndykatem byłoby dla Sehleana wyjątkowo wygodne i kobieta nie musiała wyczytywać niczego z jego enigmatycznej twarzy, by to rozumieć. Nie chciał mówić o tym otwarcie, ale wiadomo, że taki układ by mu odpowiadał. Uśmiechnął się do niej znów krótko, w odpowiedzi na słowa o tym, dla kogo mieliby pracować ludzie - bądź nieludzie, akurat w tym przypadku.
- Proszę się tym nie oburzać, ktoś musi tę wyspę zasiedlić, a kto lepiej, niż ci, którzy sobie na to zasłużyli? Kawałek lądu, który dostało się w zamian za ciężką pracę i ryzykowanie własnym życiem będzie ceniony bardziej, niż taki kupiony za korony. I o taki też nowi mieszkańcy Kattok będą bardziej dbać - elf sięgnął po winogrono i obrócił je w palcach, przyglądając się mu w zamyśleniu. - Ale przecież nie będą tam się osiedlać w absolutnej anarchii. Wyspa będzie miała zarządcę. Ponoć już nawet został on wybrany i wysłany na nią razem z pierwszą wyprawą.
Zerknął na nią kątem oka, jakby chciał wybadać jej reakcję.
- Tak czy inaczej, myślę, że fragment ziemi dla każdego członka ekspedycji nie jest tak problematyczny, jak pani to widzi. Proszę mnie wyprowadzić z błędu, jeśli uważa pani inaczej.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”