[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

106
Szczerze powiedziawszy, nie spodziewała się, że Kamelio tak szybko znajdzie się nad nią, bez ociągania ładując się do ich wspólnego teraz gniazda. Odwzajemniła ten uśmiech i choć otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, to powstrzymała się, bo w takiej odległości niezobowiązujące dwuznaczne żarty przestawały być tak niezobowiązujące. Dotarło do niej, że miała ochotę unieść dłoń i przesunąć palcami po przecinającej policzek elfa jasnej bliźnie, a potem wzdłuż wijącego się po jego szyi tatuażu, ale tego nie zrobiła. Zresztą, musiała zachować resztki godności, czyż nie? Nie zostało jej już zbyt wiele.
- Jesteś zaskoczony moją troską, po tym, jak prowadziłam cię opartego o własne ramię przez ostatnią godzinę? - odezwała się w końcu, chociaż znacznie ciszej, niż przedtem, unosząc na Kamelio uważne, jasne spojrzenie. - Cóż, na razie możesz mi to zrekompensować robiąc za mój termofor, a jutro zastanowimy się co dalej z tym zrobić.
Pozwoliła się przyciągnąć, bo przecież po to go tutaj zawołała. Początkowo leżała tak, poowijana w płaszcz i koc, ale gruby materiał nie przepuszczał ciepła, więc niewiele jej dała bliskość mężczyzny. Walczyła ze sobą przez dłuższą chwilę, zanim odgarnęła brzeg nakrycia i szarego płaszcza i zarzuciła je na bok Kamelio, by wtulić się w niego całym ciałem, teraz już oddzielonym od niego tylko materiałem podomki - no i błazeńskim kołnierzem, naturalnie. Oparła twarz czołem o jego klatkę piersiową, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo jest to nie na miejscu i nie zastanawiać się, jakie zdanie będzie teraz o niej miał elf. Robiła to tylko dla ciepła, tak? Tylko po to, żeby móc przespać jeszcze choćby kilka godzin i nie obudzić się jako wielki sopel.
Po wyjaśnieniach, jakie dostała od Kamelio, zaczynała wszystko względnie rozumieć, choć nadal nie mogła się pogodzić z faktem, że narobiła problemów Tulio i własnemu ojcu, który o poranku będzie musiał zmierzyć się z konsekwencjami jej ucieczki. Jutrzejszy dzień wcale nie wyglądał obiecująco, niezależnie od tego, co mogła sobie wmawiać. Skąd miała wziąć dowody przeciwko Lady Cendan? Jedyne, co miała, to kontrakt, jaki ta dla niej sporządziła i wiedzę o podrobionych dokumentach. Jak miała w wielkim mieście znaleźć osobę odpowiedzialną za te listy, pozornie napisane jej ręką? Kamelio też pewnie nie będzie towarzyszył jej przez cały ten czas. Pomógł jej opuścić rezydencję, być może rano zabierze ją do któregoś z domów śnienia, ale co dalej? Przecież nie będzie prowadzić z nią śledztwa. Z pewnością miał ważniejsze rzeczy do roboty, biorąc pod uwagę, jak wysokie stanowisko zajmował w swojej gildii. No i Celestio! Zapomniała o nim zupełnie. Ktoś też musiał go przecież znaleźć.
Wkrótce wywołane chłodem drżenie jej ciała ustało. Jakkolwiek beznadziejna nie byłaby teraz jej sytuacja, Paria była wdzięczna trefnisiowi. Próbowała nie myśleć o tym, że oliwy w lampie raczej nie wystarczy do poranka i obudzą się w grobowej ciemności, ani że tkwią w zamkniętym, kamiennym schowku, bez okien ani drzwi. Mogła skończyć dziś dużo gorzej, zakuta w lochu tej starej wiedźmy chociażby, albo, co gorsza, z podpisanym kontraktem na kolejne pięć lat. Objęła elfa, na tyle już rozgrzana, by nie musieć trzymać zlodowaciałych rąk pomiędzy nimi.
- Dziękuję - wymamrotała w jego klatkę piersiową. Przeszło jej przez myśl, że pokładanie pełnej ufności w Kamelio nie było najrozsądniejsze, ale zepchnęła tę obawę na dno umysłu. Dziś chciała mieć tę pewność, tę jedną rzecz, która powstrzymywała ją przed całkowitą rezygnacją i pogrążeniem się w panice.
Potem posłusznie zasnęła.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

107
Jeśli Kamelio miał coś przeciwko jej poufałości, wszelkie sprzeciwy zostawił dla siebie, pozwalając Parii na pełną swobodę ruchów, samemu przyjmując raczej rolę dużej, ciepłej maskotki. Może nieco tylko mniej puchatej i nie tak miękkiej, jak standardowe, dziecięce zabawki. Ah, czy może w tym akurat wypadku należało raczej nazwać go zabawką dla dorosłej? Trwał w każdym razie w milczeniu, dopóki nie umościła się tak, jak chciała, zanim wreszcie pozwolił sobie na krótkie, zmęczone parsknięcie. Zetknięta z jego klatką piersiową Libeth, była w stanie poczuć dochodzące z niej, zabawne wibracje.
- Brzmi uczciwie. - zgodził się, ciszej dodając też coś podejrzanie brzmiącego, jakoby żałował, że żywiołem jego magii nie jest jednak ogień, bo być może mógłby podnieść nieco temperaturę w pomieszczeniu lub przynajmniej własnego ciała. Cóż, na pewno byłoby to pomocne, ale, jak Paria szybko uczyła się na przykładach, władanie magią wcale nie nie upoważniało do władania każdym jej aspektem. A szkoda.
Cichnąc ponownie, słyszała, jak mężczyzna ziewa kilkukrotnie. Jego zmęczenie uderzyło i w nią, zarażając na domiar złego takim samym ziewanie. Co miało być, to będzie. Najważniejsze, że nie odnosiła już dłużej wrażenia, jakoby miała tej nocy zamarznąć.
- Mm. - mruknął w odpowiedzi półprzytomnie i dla obydwojga zmęczonych ucieczką było to ostatnie, co usłyszeli, zanim pogrążyli się w nieoczekiwanie głębokim śnie.

Tej nocy Parii nie nawiedził żaden sen. Zbyt wycieńczona wrażeniami, spała twardo i niemalże kompletnie nieruchomo przez resztę nocy, a może i dłużej. Przytomnieć zaczęła odzyskiwać dopiero wtedy, gdy chłód ponownie zaczął dawać się jej we znaki, a próba lepszego opatulenia się wszystkim, co tylko miała pod ręką, nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Jej własne ciało wydawało się nieco ociężałe i doprawdy, gdyby nie ziąb, zdecydowanie nie miałaby jeszcze ochoty opuszczać kojącej strefy sennego niebytu. Gdyby jeszcze nie to drażniące, powtarzające się klikanie, przez które miała ochotę przytknąć dłonie do uszu. Kompletnie nie wpasowywało się w rytmiczne, ciche nucenie dobiegające z tego samego kierunku.
Kiedy wreszcie otworzyła oczy, mogła odnieść mylne wrażenie, że w komnacie panuje kompletny mrok. Dopiero po podniesieniu głowy i rozejrzeniu się mogła spostrzec, że ciemna postać usadowiona na kamiennej posadzce okrakiem i opierająca plecy o jedną ze skrzyń, usiłowała właśnie ostrożnie rozdmuchać niewielki płomyczek na kawałku hubki i zająć od niego trzymaną w ręku pochodnię. Wcześniejsze klikanie musiało być efektem pracy z krzesiwem.
Ostatnio zmieniony 09 maja 2021, 23:32 przez Lead, łącznie zmieniany 1 raz.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

108
Chyba nie miała dotąd gorszej pobudki.
Zanim otworzyła oczy, poczuła ten wszechogarniający chłód, na który nie pomagały nawet wygrzane przez noc koce. Przypomniało się jej, że przedtem leżał obok ktoś, z kim mogła dzielić się ciepłem, ale teraz najwyraźniej już wstał. Skuliła się w sobie, przyjmując pozycję embrionalną jeszcze chociaż na te kilka minut. Wstanie z prowizorycznego legowiska i tak nie miało przecież w żaden sposób jej ogrzać, wręcz przeciwnie.
Wydarzenia dnia poprzedniego przesunęły się w jej głowie jak seria ilustracji, z których pierwsze były satysfakcjonujące i napełniające jej serce dumą, a kolejne sprawiały, że miała ochotę zapaść się w siebie i po prostu tutaj zostać, pozwalając sprawom rozwiązać się samoistnie. I choć z pewnością była bardziej wyspana niż kiedy docierali do tej kryjówki, tak teraz miała znacznie mniej siły do czegokolwiek. Przykryła się jednym z okryć cała, łącznie z głową, jeszcze na chwilę próbując się odgrodzić od nadchodzącego dnia i tego irytującego klikania.
To klikanie jednak sprawiło, że niechętnie odsłoniła z powrotem głowę, usiłując wypatrzeć źródło tego dźwięku. I dojrzała w końcu elfa, pochylającego się nad płomykiem, usiłującego rozpalić pochodnię. Nie chciała go rozpraszać, więc obserwowała w milczeniu jak mu idzie, podświadomie chyba podejmując decyzję, że jak Kamelio to zrobi, to ona wygrzebie się z posłania. Od nierówności bolało ją ramię i biodro, więc przekręciła się na plecy, na suficie wypatrując oznak rozpalenia większego ognia.
Usilnie starała się ignorować gęsią skórkę, pokrywającą całe jej ciało, zastanawiając się, czy będzie po tej wspaniałej nocy chora. Wolałaby nie stracić głosu przez wychłodzenie. Myślami powędrowała w kierunku nadchodzącego dnia, zastanawiając się, co właściwie powinna dalej robić. Głównym celem było zdobycie dowodów, które postawiłyby ją w dobrym świetle, a pogrążyły Lady Cendan. Tylko że Libeth nigdy nie prowadziła żadnego śledztwa. Już teraz wiedziała, że będzie błądziła jak dziecko we mgle.
Kiedy pojawiło się więcej światła, bez słowa podniosła się do pozycji siedzącej i przetarła twarz dłońmi. Wolała nawet nie zastanawiać się, co działo się w tej chwili z jej włosami i jak ogólnie teraz wygląda. Musiała być istnym obrazem nędzy i rozpaczy, zupełnym przeciwieństwem tego, co reprezentowała sobą wczoraj wieczorem. Minął też jakikolwiek jej optymizm dnia poprzedniego, zastąpiony przez irytację, poczucie bezradności i niepohamowaną złość na tę starą żmiję, która doprowadziła do całego tego burdelu. Była zmarznięta, głodna i upokorzona, zamknięta w miejscu przypominającym podziemny grobowiec.
Chyba naprawdę nie miała dotąd gorszej pobudki.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

109
Nawet jeśli nieprzesadnie rozpieszczona, jak na szlacheckie standardy w każdym razie, Libeth wciąż należała do grona osób wychowanych na salonach. Miękkie poduchy i wygodne łóżka były dla niej normą. Nieprzywykłe do sypiania w podobnych warunkach ciało, zbyt delikatne i wrażliwe pod tym kątem, jak się właśnie dowiadywała, miało pełne prawo do protestu i to też właśnie robiło. Co prawda szyja oraz kręgosłup faktycznie oszczędziły jej bólu, ale mięśnie... To już zupełnie inna śpiewka. I pomyśleć, że uliczna biedota potrafiła żyć w tego typu warunkach od poczęcia do śmierci, podczas gdy ona ledwie przetrwała pojedynczą noc. Poza obolałym ciałem Paria czuła również lekkie drapanie w gardle, choć ciężko było powiedzieć, czy spowodowały je warunki, w jakich obecnie przebywali, czy raczej suchość wynikająca z faktu, iż nie piła niczego od poprzedniego wieczora.

Chwila, w której głos elfa ucichł, była tą samą, jaka wreszcie zaowocowała ciepłym blaskiem powoli rozlewającym się po całej komnacie. Zajmująca się szybko pochodnia dawała znacznie więcej światła niż skromny płomień lampki oliwnej. Samo pomieszczenie również nie wydawało się dzięki temu aż tak ponure, jak zapamiętała je z poprzedniej nocy. Co oczywiście nie sprawiało, że stawało się nagle mniej klaustrofobiczne.
Dostrzegając, a może raczej słysząc ruch na posłaniu, Kamelio podniósł głowę i przekręcił ją w stronę podnoszącej się wreszcie do siadu Parii. Cokolwiek dostrzegł w jej obecnej aparycji, sprawiło, że nie od razu się odezwał, mocno zaciskając usta przez kilka pierwszych sekund. Zarówno oczy, jak i dostatecznie dobrze dostrzegalne w mocnym blasku trzymanej przez niego pochodni ruchy mięśni pod skórą twarzy, zdradzały rozbawienie, które usilnie starał się ukryć. Cóż, jakkolwiek tragicznie bądź cudacznie się nie prezentowała, mogła przynajmniej pocieszyć się tym, że włosy elfa również odstawały w co najmniej kilkunastu miejscach pod dziwnymi kątami.
- Dzień dobry. - przywitał ją wreszcie. - Coś do wrzucenia na ząb na nieco lepsze rozpoczęcie dnia? - zagadnął, podrzucając jej dwa, niewielkie zawiniątka, z których wygrzebać mogła kilka pasków suszonego mięsa oraz garść podobnie suszonych owoców. - Nie będziemy maszerować wiele dłużej, ale warunki mogą być przez pewien czas nieco mniej przyjazne niż dotychczas. Potrzebujesz energii. I być może rozmasowania zmarszczki, która właśnie pojawiła się między twoimi brwiami?
Podnosząc się z pewnym, nadto dostrzegalnym trudem z posadzki, Kamelio podszedł do stojaka z winami energicznym krokiem wbrew sztywno stawianej, pojedynczej nogi. Sztylecikiem wyciągniętym uprzednio zza cholewy buta zaczął majstrować przy korku pierwszej, wyciągniętej butelki z brzegu.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

110
Widząc znajome rozbawienie na twarzy Kamelio, Paria stęknęła z frustracją i w miarę możliwości przeczesała palcami włosy, żeby przynajmniej pod tym względem nie wyglądać jak on - jak jakiś wypłosz. Udało się jej trochę odgarnąć je z twarzy, zaczesując wszystkie do tyłu na tyle, by nie wpadały jej w oczy. Z jej twarzy nie zniknęło niezadowolenie, bo dziś nie napędzały i nie motywowały jej emocje, a wydarzenia dnia poprzedniego stanowiły spory ciężar, wiszący jej na sercu. Przyjęła tylko pakunki i choć suszone mięso niekoniecznie ją kusiło, tak owoce chętnie zjadła. Jedzenie zawsze poprawiało jej nastrój, nie inaczej było też teraz, nawet jeśli jakościowo można mu było sporo zarzucić. Początkowo więc przeżuwała w ciszy kolejne słodkie kawałki swojego śniadania, przyglądając się działaniom elfa. Rzadko zdarzało się jej milczeć tak długo - co chyba nie było dziwne, większość przedstawicieli jej zawodu miała podobnie - ale to był wyjątkowo ciężki poranek.
- Jeszcze mniej przyjazne? - spytała tylko cicho i odchrząknęła, usiłując pozbyć się chrypki. Nie oczekiwała odpowiedzi.
Patrzyła, jak Kamelio zabiera się za otwieranie wina, dochodząc do wniosku, że za równowartość tego trunku mogłaby mieć prawdopodobnie zapewniony nocleg na najwyższym poziomie. Zamiast spać na splątanych kocach, wżynających się boleśnie w jej ciało, mogłaby obudzić się w szerokim łożu, rano ktoś przyniósłby jej świeże, nie suszone owoce, a potem ułożył jej włosy tak, jak lubiła. Teraz nie miała lustra, ale jednego była pewna - tego, jak układały się w tej chwili, nie lubiła.
- Twoja noga - zauważyła. - Może powinieneś sobie ją czymś usztywnić na kolejny marsz?
Dojadła owoce do końca i podniosła się, ze znacznie większą łatwością niż wcześniej Kamelio, chociaż czuła się obolała i zesztywniała. Przeciągnęła się, a w jej plecach coś strzeliło, zupełnie jakby w życiu nie zaznała ruchu. Dawno nic tak jej nie wykończyło, jak ostatnie kilka godzin. W związku z tym nie czuła też przywiązania do uwitego przez siebie gniazda, więc zabrała się za podnoszenie derki za derką, układając je przy ścianie tak samo, jak leżały, gdy tu przyszli. Potrzebowała się rozruszać, liczyła na to, że zrobi się jej dzięki temu trochę cieplej.
- Jeśli sądzisz, że wino warte więcej niż my oboje poprawi mi samopoczucie... to możesz mieć rację - stwierdziła, powoli dochodząc do siebie. Użalanie się nad obecną sytuacją nie miało sensu, bo nie zmieniało absolutnie nic. - Jak długo jeszcze będziemy iść i co oznaczają gorsze warunki? Jak twoja magia?
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

111
Jej towarzysz nie krył się nadmiernie z podpatrywaniem zmagań z wybitnie niesfornymi tego dnia włosami. Tylko by odgarnąć je z twarzy i uniemożliwić powrotu natychmiastowego powrotu przy byle ruchu głową, zajęło jej dobrą chwilę. Aż strach pomyśleć, ile czasu zajmie porządne rozczesanie ich, gdy wędrówka wreszcie dobiegnie końca, a Libeth otrzyma dostęp do szczotki i grzebienia. Wizja mnogiej ilości kołtunów wcale nie była lepsza niż obraz paskudnie zadowolonej z siebie Lady Cendan - wciąż świeży i żywy w jej wspomnieniach.
Na wspomnienie o nodze, elf zamarł na moment, zanim ponownie wrócił do mozolnej potyczki z zatkaną butelką.
- Nie da rady. - odparł wreszcie, kręcąc głową. - Chciałem wyjąć ją z buta, ale nie da rady. Musiała już dobrze spuchnąć. - wzruszając ramionami, podniósł na nią wzrok i ponownie się uśmiechnął. - Spokojnie, nie odpadnie. Jestem pewien, że będę w stanie zachować dostatecznie dobre tempo marszu, aby nas nadmiernie nie spowalniać.
Fakt faktem, mężczyzna wyglądał znacznie lepiej i żwawiej, nawet jeśli wliczyć w to utykanie. Sen poskładał go najwyraźniej do kupy, w przeciwieństwie do pewnej pani muzyk.
- Ha! - wydał z siebie tryumfalnie, gdy korek wreszcie wyskoczył, a on sam z dumnym wyrazem twarzy mógł wyciągnąć butelkę w stronę Parii. - Dobre wino ZAWSZE poprawia samopoczucie nawet najbardziej kręcących nosami i zmęczonych niewygodami panien. - odparł zaczepnie i gdy tamta przyjęła trunek, pokuśtykał do ściany skrywającej przejście na korytarze, aby na moment umieścić w pojedynczym uchwycie pochodnię.
- Kanały. - poinformował ją wprost. - Większość tego typu korytarzy łączy się ostatecznie z kanałami rozciągającymi pod całym miastem wzdłuż i wszerz. Wydostanie się na powierzchnie, zobowiązuje więc do przejścia pewnego niewielkiego odcinka trasy kanałami. Jak możesz sobie wyobrazić, warunki w tego typu miejscach nie są... Przyjemne. Rekomenduję długą, solidną kąpiel, gdy już z nich wyjdziemy. Do wyjścia powinniśmy dotrzeć w przeciągu kolejnej godziny.
Świetnie. Wręcz wspaniale! Wycieczka kanałami! Cuchnącymi, obślizgłymi kanałami, jak nic pełnymi szczurów i wszelkiego innego, drobnego plugastwa. Wyglądało na to, że nieszczęśliwa pobudka Parii nie miała być jeszcze ostatnią, nieprzyjemną niespodzianką dnia.
Nie czekając na jej reakcję, Kamelio wrócił do instrumentów i przerzucił swoją lutnię przez plecy, zanim ponownie cofnął się pod ścianę, aby wprawić w ruch skryty w niej mechanizm.
- Nie powinniśmy co prawda wpaść w tej części kanałów na nic gorszego od szczurów i przykrych zapachów, ale w razie kłopotów jestem w pełni sił. Nie ma czym się martwić. - zgarniając pochodnię w garść raz jeszcze, oświetlił na nowo ukazujący się im korytarz. - Gotowa?
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

112
Przyjęła podaną jej butelkę, unosząc w półuśmiechu kącik ust. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek tak stare wino będzie piła z gwinta, prosto z butelki. Nie był to oczywiście pierwszy raz, kiedy w ten sposób spożywała alkohol, ale różnica tkwiła przede wszystkim w jakości trunku. Napiła się, czując błogie ciepło, rozlewające się po jej klatce piersiowej i momentalnie pożałowała faktu, że nie zrobiła tego wczoraj. Z pewnością spałoby się jej dużo lepiej.
- Czy ja kręcę nosem? - spytała. - Przecież od początku nie usłyszałeś ode mnie ani słowa skargi.
To chyba nawet była prawda, Paria posłusznie szła za trefnisiem, wchodząc w najgłębsze, najciemniejsze i najzimniejsze korytarze, a potem kładąc się spać w uwitym z koców gnieździe. Nie narzekała też wcześniej, kiedy musiała powalić strażnika patelnią i kiedy Kamelio spadł z drabiny, jakby chodził po niej po raz pierwszy w życiu. Wtedy jednak padło słowo "kanały" i Libeth zamarła, z butelką w połowie drogi do ust i niedowierzaniem w spojrzeniu, które zawisło na elfie.
- Kanały - powtórzyła z rezygnacją w głosie.
Dopiero co twierdziła, że nie narzeka, że pogodzona jest z obecną sytuacją i poradzi sobie ze wszystkim, co zrzuci na nią los. Ale kanały?! To był już jakiś szczyt wszystkiego. Bywała w wielu szemranych miejscach i zdarzało się jej spędzać czas z ludźmi, którzy być może w takich kanałach by się odnaleźli, ale nie ona! Gdyby ktokolwiek dowiedział się teraz jak spędziła tę noc i poranek, Paria chyba zapadłaby się pod ziemię ze wstydu. Pomijając fakt, gdzie spała, z kim i w jakich warunkach, tak teraz wyjdzie na powierzchnię oblepiona szlamem i to było założenie raczej optymistyczne, bo poza szlamem w kanałach znajdowało się wiele innych rzeczy. Buty, które tak lubiła, które wybrała wczoraj na salony, będą się nadawać co najwyżej do spalenia.
- Kanały - powtórzyła jeszcze raz. - Ty sobie chyba żartujesz.
Pokręciła głową i parsknęła suchym śmiechem, opierając dłoń na czole.
- A potem co? Co jeszcze masz dla mnie przygotowane po kanałach, hm? Może... założenie mi na głowę spiczastej czapki z trzema czubami, żeby wszyscy na pewno widzieli, kiedy wyjdziemy na powierzchnię? Może przepłynięcie wpław na drugą wyspę? A na koniec może jeszcze granie nago przed królową, na lutni pozbawionej połowy strun?
Zaśmiała się rozpaczliwie i zgarnęła swój instrument z podłogi, by przewiesić go z powrotem przez plecy. Upewniła się tylko, że kontrakt tkwił pod strunami, tam, gdzie go umieściła. Wino kurczowo ściskała w dłoni, a gdy sobie o nim przypomniała, pociągnęła kolejnego nieeleganckiego łyka wprost z butelki.
- Świetnie! Tak, jestem gotowa. Idźmy dalej, prowadź. Póki co upokarzanie mnie wychodzi ci rewelacyjnie. Nie mogę się doczekać, aż dowiem się co nowego dla mnie przygotowałeś.
Była gotowa do wyjścia. Czekała tylko, aż Kamelio uruchomi mechanizm drzwi i otworzy dla nich drogę na korytarz. Zniosła do tej pory wszystko, naprawdę powstrzymując się od jakiegokolwiek narzekania, starając się nie myśleć o tym jak wygląda i nie poświęcać zbyt wiele swojej uwagi obecnym okolicznościom, darząc nadzieją rychłe opuszczenie podziemi. Ale to... to przelało czarę goryczy. Zacisnęła usta w wąską kreskę, nienawidząc w tej chwili chyba całego świata.
- Przepraszam - mruknęła w końcu, wiedziona nagłymi wyrzutami sumienia, owijając się szczelniej płaszczem. To chyba jednak nie była wina Kamelio, nie powinna wyżywać się na nim. - Po prostu się zamknę. Prowadź.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

113
Kręcąc głową, Kamelio wskazał na swoją twarz, teatralnie marszcząc brwi i ściągając usta w niezadowoleniu. Trwało to nie dłużej niż 2-3 sekundy, zanim nie wrócił do swojej naturalnie zrelaksowanej ekspresji.
- Miałem raczej na myśli bardziej niewerbalny przekaz sprzed chwili. - sprecyzował.
Być może właśnie dlatego, że do tej pory Libeth nie narzekała i nie starała się okazywać swojej dezaprobaty w żaden wyraźny sposób, elf poczuł się pewnie z przekazywaniem jej pewnych informacji bez zbędnego upiększania realiów. Sądząc jednak po tym, jak wyraźnie zubożał jego uśmiech, gdy ta w końcu straciła nerwy, musiał właśnie żałować zbyt szybkiego wdawania się w szczegóły. Był całe szczęście cierpliwy i opanowany, a jeśli tego typu zachowanie jakkolwiek go drażniło lub rozczarowywało, nie dał tego po sobie poznać. W gruncie rzeczy miał i tak dużo szczęścia, że trafiła mu się akurat osoba pokroju Parii. Gdyby na jej miejscu stała inna szlachcianka bądź szlachcic podobnego stanu, uszy prawdopodobnie dawno by mu zwiędły.
Pozwalając więc kobiecie naskakiwać na siebie tak długo, jak tylko miała ochotę, Kamelio jedynie krótko i dość formalnie skłonił głowę, przepraszając ją za doświadczany dyskomfort, ale nie nie starając się jej nijako udobruchać. To nie tak, że mógł jakkolwiek osłodzić wizję przechadzki kanałami. Nie wspominając już o cofnięciu się z powrotem do rezydencji. Jedyne co mogli zrobić, to zacisnąć zęby i przeć dalej przed siebie.
Ramiona elfa raz tylko wzniosły się i opadły w bezdźwięcznym westchnięciu, gdy jako pierwszy wychodził na korytarz.
- Postarajmy się skrócić zatem tę wycieczkę do niezbędnego minimum. - zadecydował po zamknięciu za nią przejścia, by tym razem rzeczywiście nadać im przemarszowi konkretnego tempa, mimo ciągłego utykania. Paria nie miała, póki co problemu z dotrzymywaniem mu go.
Ich dalsza podróż przez kolejne minuty mijała przede wszystkim w ciszy. Minęli w tym czasie przynajmniej osiem różnych zakrętów bądź rozstajów dróg. Kamelio nie zatrzymywał się i nie rozglądał, znając swoją ścieżkę na pamięć. Obydwoje zdołali się nieco rozgrzać do tego momentu i choć wzmagające się przeciągi dawały w kość, pracujące mięśnie pozwalały utrzymać przyzwoitą temperaturę ciała. Mniej przyjemne stawały się natomiast zapachy, które tylko nabierały na intensywności w miarę zbliżania się do celu. I tak dotarli wreszcie do końca ostatniego korytarza. Przed ich oczami znajdował się teraz jedynie sporej wielkości, rozszczelniony właz, przez który dostawały się ciężkie, mdląco-słodkie, drażniące drogi oddechowe i oczy wyziewy.
Spoglądając jeszcze przez ramię w stronę Parii przepraszająco, elf zbliżył się do włazu i naparł na niego barki, odsłaniając wejście do kanałów.

Akcja przeniesiona TUTAJ
Foighidneach

Wróć do „Stolica”