[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

46
Dygnęła lekko, uśmiechając się do pozostałych uczestników, gdy otrzymała komplementy jako nowy komik. Nie miała dzwoneczków, którymi mogłaby potrząsnąć w wyrazie rozbawienia, więc na tym subtelnym ukłonie też poprzestała. Ciekawa była, czy Celestio widział tę całą scenę, nie miała jednak pojęcia dokąd go zabrali po upadku. Prawdopodobnie do garderoby, znając życie. Z dala od tłumu, bo ostatnim, czego by chciał, było pokazywanie się publiczności z wykrzywioną w bólu twarzą.
- Bo nie mieliśmy - odparła zaciekawionej Isabelle. - To było czysto spontaniczne zgranie dwóch artystycznych dusz - uniosła dłoń w natchnionym geście. - Wiesz jak to jest. Niektórzy mają naturalny talent do przytrzymywania krzeseł i nie muszą tego zbyt długo ćwiczyć.
Dobry humor, jaki wywołała w niej cała ta sytuacja i ogólna obecność takiej osoby, jak Kamelio, sprawiły, że Paria nie myślała już o poważnym zakładzie, jakiego się podjęła. Owszem, tkwił on gdzieś z tyłu jej głowy, brzęcząc jak natrętny komar nocą, ale uśmiech już nie schodził z jej twarzy. Oklaski podsumowujące występ ostatniego muzyka jednocześnie były również odrobinę przeznaczone dla niej i Libeth czuła to satysfakcjonujące ciepło, rozlewające się po jej klatce piersiowej - choć nie tak intensywne, jak wtedy, gdy po własnej prezentacji opuszczała scenę.
Ale oczywiście musiał się odezwać Sir Maruda, niszczyciel dobrego nastroju i pogromca uśmiechów. Czasem Paria miała wrażenie, że wszyscy z kontynentu są tacy sami. Zamknięci na wszystko, co nowe, uwarunkowani do tkwienia w swoich utartych schematach i ciasnych gorsetach. Obróciła się do Montelukasta, a po jego krótkiej wymianie zdań z Kamelio pochyliła się w jego stronę i posłała mu czarujący uśmiech, udając, że wcale nie zwraca uwagi na czerwień zalewającą jego twarz.
- Sir, sądzę, że niezależnie od tego, z jakich umiejętności korzystali pozostali uczestnicy, baronowa doceni przede wszystkim siłę emocji płynącą z muzyki, technikę gry i śpiewu. Sądzę, że po takim fantastycznym otwarciu koncertu, jakie pan zapewnił, nie powinien się pan obawiać kilku drobnych sztuczek. Bo chyba nie posądza pan baronowej o taki brak profesjonalizmu, by na podstawie umiejętności niemuzycznych oceniać muzyczny konkurs, hm?
Nie dała tego po sobie poznać, ale poczuła się sama trochę dotknięta. Jej wpływ na otoczenie nie był tak ostentacyjny, jak sposób, w jaki działał Kamelio, ale nadal podejrzewała, że źródło tych talentów było podobne. O ile Montelukast nie zamierzał się z nią kłócić, odwróciła się z powrotem do człowieka w czapce błazna.
- To był naprawdę efektowny występ. Wiele bym dała, żeby dowiedzieć się, jak to robisz - powiedziała cicho, podkreślając szczerość tej deklaracji intensywnym spojrzeniem świdrującym białą maskę. - Zazdroszczę - przyznała, by uderzenie serca później jeszcze doprecyzować: - Kontroli.
Gdy baronowa ogłosiła przerwę, Paria podniosła się z miejsca, odprowadzając spojrzeniem służących, którzy mieli sprawdzić co z kontuzjowanymi, choć nie poszła za nimi od razu. Ciekawa była w którą stronę ruszą, bo być może była zainteresowana wybraniem się w tym samym kierunku i sprawdzeniem, czy nic poważnego się nie stało. Jeśli jednak Kamelio nie zwinął się już i nie zniknął w tłumie, znacznie bardziej interesującym zajęciem na te najbliższe minuty była rozmowa z nim - choć oczywiście nie zamierzała nalegać, jeśli byłoby to nie na miejscu.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

47
Isabelle zaśmiała się szczerze. Co prawda lekkie niedowierzanie wciąż było widoczne w jej spojrzeniu, czy raczej w wysoko uniesionej i prawie znikającej pod grzywką brwi, ale na podsumowanie i tak tylko pokręciła w ogólnym rozbawieniu głową. Jej dobry nastrój jednak podobnie jak i wielu innych w towarzystwie, został brutalnie poszarpany i zmieszany z błotem dzięki jednemu tylko przybyszowi z innego kraju. Cóż, być może nie było to aż tak zaskakujące. Jak powszechnie wiadomo, a tego typu wieści lubiły roznosić się po świecie w zastraszającym tempie, Zakon Sakira oraz jego poplecznicy kochali się obecnie bardziej niż zazwyczaj w tępieniu magów, oraz wszystkiego, co z nimi związane. Kto wie, czy Montelukast nie był jednym z nich, sądząc po negatywnym podejściu oraz intensywności spojrzenia, którym wiercił w masce Kamelio.
Słysząc wtrącającą się na jego niekorzyść Parię, wąsaty bard napęczniał w wyrazie irytacji jeszcze bardziej. Zanim jednak zdążył na to odpowiedzieć, przyłączył się do niej nieśmiały i nieco piskliwy w nerwach Tulio:
- Również jestem pewien, że nasze umiejętności oraz wykonania oceniane będą rzetelnie i z rozwagą! - wtrącił, a gdy padło na niego spojrzenie Montelukasta, czym prędzej odwrócił spłoszony wzrok. - M-Mam na myśli... Baronowa Bourbon... Jest w końcu nieporównywalną koneserką o-oraz miłośniczką sztuki i muzyki. Nie dałaby się zwieść występowi, który nie byłby po prostu dobry. - nie poddawał się jednak, mimo iż cała jego osoba wręcz emanowała niepewnością, a ręce drżały zaciśnięte na materiale spodni.
Montelukasta jeszcze chwilę atakował spojrzeniem to Tulio, to Libeth, to znowuż głównego winowajcę w postaci Kamelio, zanim zdecydował się z głośnym prychnięciem podnieść z ławy. Zarzucając swoją krótką pelerynkę w dramatycznym geście - jakże swoją drogą podobnym do tego, w jaki robił to Celestio - odwrócił się na pięcie i udał w stronę schodów prowadzących w dół sali.
Podczas gdy inni z czasem również zaczęli podążać jego śladem, Kamelio przekręcił się w siadzie i poklepał wciąż nastraszonego Tulio po kolanie, do którego jako tako ze swojego miejsca sięgał. Chłopak zmieszał się, ale uśmiechnął, skłaniając głowę najpierw jemu, a później również Parii i Isabelle, zanim przeprosił ich półszeptem i zabierając ze sobą instrument, lekko przygarbiony także oddalił.
- Kretynów z kontynentu zawsze wszędzie pełno. - skwitowała Isabelle, ponosząc się. - Pójdę złapać jakiegoś młokosa z tacą win. Nie czekajcie na mnie~ - i mrugnąwszy znacząco do Parii, odeszła zarzucając nie peleryną, a biodrami. Całkiem szerokimi jak na tak drobną osóbkę, wypadało dodać.
Kamelio jako jedyny nie przejawiał w żaden sposób chęci ruszania się ze swojego miejsca, wyciągając przed sobą długie nogi. Przekręcił za to głowę w stronę Libeth i zastukał delikatnie palcami w gryf swojej lutni.
- Próbowałaś jej kiedyś? - zapytał nagle. - Kontroli, której tak mi zazdrościsz?
W tym czasie służący odprawieni przez Baronową udali się tylnym wyjściem, którym wcześniej wprowadzili uczestników konkursu do Sali Balowej.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

48
Tulio angażujący się w tę dyskusję był czymś, co ją zupełnie zaskoczyło. Może chłopak poczuł się zobowiązany do stanięcia po ich stronie, skoro Paria, Kamelio i Isabelle byli jedynymi wspierającymi go podczas jego... incydentu... na scenie? Obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Z momentem efektownego wyjścia Montelukasta jednak rozmowa się skończyła i Libeth też nie zamierzała tego tematu ciągnąć. Gdyby baronowa nie popierała takich praktyk, to ani ona, ani Kamelio nie zostaliby tutaj zaproszeni. Proste.
Wino, o jakim wspomniała Isabelle, brzmiało bardziej niż kusząco. Paria patrzyła więc na jej oddalające się plecy, zastanawiając się wciąż, czy by przypadkiem nie podążyć za nią. Ale czas leciał zbyt szybko i nie byłaby w stanie zrobić wszystkiego i porozmawiać z każdym. Na wszelki wypadek nie patrzyła na publiczność, bo podejrzewała, że gdyby zobaczyła tam czekającego na nią ojca, musiałaby odrzucić każdy ze swoich pomysłów i pójść do niego. Odwróciła się więc tyłem do sceny, a przodem do Kamelio, zwłaszcza, że ten nie zamierzał najwyraźniej się stąd ruszać. Gdy stała przed nim, jej głowa nie znajdowała się dużo wyżej, niż jego - nie należała do najwyższych kobiet, nawet Sara ją przerosła o dobrą dłoń, choć była młodsza. Libeth odłożyła tylko lutnię na ławę, by nie musieć jej trzymać. Rogata główka instrumentu zahaczyła się o oparcie, unieruchamiając go w miejscu.
- Oczywiście, że tak - odparła z przekonaniem. - Próbowałam przy graniu, ale wtedy za bardzo skupiam się na czymś innym niż muzyka i to zupełnie przestaje działać. Próbowałam też bez grania. Oczy mnie tylko rozbolały od wpatrywania się w ogień.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wbijając spojrzenie w struny swojej lutni. Głowa koziołka na końcu gryfu wydawała się śmiać z niej, gdy to opisywała. No tak, było to absurdalne. Pewnie zabierała się za to zupełnie nie od tej strony.
- Próbowałam też medytacji - przyznała ciszej. - To było zbyt nudne. Kiedy wypychałam myśli z głowy, na ich miejsce wchodziły nowe. Wtedy wracały też stare i było jeszcze gorzej. No i nie mam za bardzo nikogo, kto by się na tym znał. Pierwszy raz widziałam coś podobnego właśnie dzisiaj, przed chwilą. Trefniś o zaskakujących umiejętnościach - zacytowała baronową, całkiem nieźle naśladując jej ton głosu.
Przeniosła spojrzenie z powrotem na Kamelio, milcząc przez chwilę, w zastanowieniu studiując jego białą maskę.
- Jak już o tym mowa... wspominałeś o zakładzie - przypomniała. - Komu nie wierzyłeś, i dlaczego? - Westchnęła cicho i pokręciła głową, przebiegając wzrokiem po całej sylwetce Kamelio. - Ech, przyznam, że dużo łatwiej by się z tobą rozmawiało, gdybym widziała twoją twarz. Teraz nie wiem, czy to, co mówię, bawi cię tak samo jak wszystko tutaj, czy jeszcze mocniej.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

49
Opuszczając swoje miejsce na półpiętrze, Baronowa udała się w dół schodów, pozwalając się zająć rozmową przez gości oraz samej wypytując o wrażenia związane z występami. Może to i lepiej, że Libeth nie zaprzątała sobie głowy wyszukiwaniem wśród nich ojca, ponieważ ten jako jeden z pierwszych miał okazję zaprzątnąć głowę pani gospodarz rozmową. W całej sali na nowo zagościły żywe dyskusje, a wokół bardów, którzy zdecydowali się dołączyć do ogółu towarzystwa, powstawały małe kółeczka fanów oraz ewentualnych patronów. Gdyby Kamelio i Paria poważyli się na to samo, z całą pewnością nie zdołaliby się opędzić od ludzi przez resztę ogłoszonej przerwy. Jeden z bystrzejszych chłopców Baronowej postanowił nawet dostawić im z własnej inicjatywy mały stolik i zaserwować lekkie, półwytrawne białe wino z Chandi, na co Kamelio przyklasnął rad.
Rozlewając wina do kieliszków z pozostawionej do ich dyspozycji butelki, bard wysłuchiwał tłumaczeń swojej towarzyszki, wydając jeno przy każdej większej pauzie pomruk zrozumienia. Wyjątkiem był krótki chichot, gdy Libeth akurat przedrzeźniała Diane.
- Problemy z koncentracją i skupieniem, to zdecydowanie spora bolączka w tego typu przypadkach. Choć nigdy nie wpadłoby mi do głowy, aby podejrzewać o nie jakiegokolwiek muzyka, jeśli wolno mi być szczerym - przyznał powoli, czubkiem jednego z butów kręcąc leniwie niewielkie kółeczka po podłodze. - Podstawą jest jednak zrozumienie, zanim przejdzie się do praktyk. Niewiele osób potrafi kontrolować tego typu umiejętności, nie mając o nich zielonego pojęcia i przede wszystkim - nie rozumiejąc ich natury. O to z kolei ciężko bez odpowiednich źródeł i nauczyciela.
Wbrew całej wesołkowatości oraz wcześniejszemu wrażeniu, jakoby bard nie podchodził do niczego poważnie, brzmiał teraz całkiem logicznie i sensownie. Jakby naprawdę znał się na rzeczy. Zamilkł natomiast na dłużej, gdy Paria zdecydowała się poruszyć nieco inne, być może bardziej osobiste tematy. Dało się też zauważyć, że choć napełnił winem dwa kieliszki, swój wciąż trzymał przed sobą nietknięty. Lekkimi ruchami nadgarstka wprawiał jedynie zawartą w nim ciecz w drgania.
- Stara przyjaciółka, której zdarzyło się już oglądać występy Lady i-... Ah, to trochę nie w moim stylu. Możemy być sobie na "ty", mam nadzieję? Jest ona w każdym razie wielką fanką, z tego co zdążyłem zrozumieć. Fanką i osobą z tendencjami do wyolbrzymiania cudzych walorów. Walorów... Rozmaitej postaci, jeśli wolno mi tak rzecz. - w tym momencie wykonał znaczącą pauzę. Być może tylko po to, aby zupełnie nie wyjść z roli błazna. - A choć muzyka sprawia mi wiele przyjemności, nie jest czymś, czym zajmuję się na co dzień. Nie występuję nigdzie publicznie i nie bywam na salonach, na których mógłbym takowych występów wysłuchiwać. Innymi słowy, jedyne co wiedziałem o "sławnej Lady Parii", to opiewanie niezwykłej atmosfery, która rzekomo otacza jej występy. Mogę jedynie przeprosić za swój sceptycyzm, jeśli to w czymś pomoże. Co zaś się tyczy mojej twarzy... - wolną dłonią sięgnął do podbródka maski i lekko posmyrał ją czubkami palców. - ...Co byś zrobiła, gdybym powiedział, że pod maską zastaniesz osobę, której oglądać wcale byś nie chciała? Kogoś groteskowego? - jego głos lekko zadrżał pod wpływem emocji, które faktycznie ciężko było określić, jeśli nie dało się dostrzec reakcji twarzy. Pochylił się jednak zaraz w jej stronę. - Powiedzmy... - głos przeszedł w szept budujący napięcie. Wyraźny, ale wciąż zmuszający do wytężenia słuchu. - Brata bliźniaka Maestra Celestrio? - zakończył dramatycznie i zastygł, czekając na efekt.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

50
Jak widać, jej dość świeże marzenie o winie całkiem szybko zostało spełnione. Z przyjemnością sięgnęła po kieliszek, gdy Kamelio je dla nich uzupełnił. Alkohol przyjemnym ciepłem rozlewał się po klatce piersiowej. Zapewne było doskonałej jakości, bo baronowa nie serwowałaby tu niczego gorszego, ale akurat Paria nie miała o tym absolutnie żadnego pojęcia, więc i nie skomentowała jasnego trunku w żaden sposób.
- Niestety jestem trochę... hm - uniosła spojrzenie w górę, szukając odpowiedniego słowa. - Roztargniona. Na muzyce łatwo mi się skupić. Na wszystkim innym już nie.
Uśmiechnęła się z lekkim zawstydzeniem, które nawet nie było udawane. Zainteresowanie absolutnie wszystkim, które przejawiała jako dziecko, poskutkowało brakiem skupienia gdy osiągnęła dorosłość.
- Nawet nie wiem, gdzie takiego szukać - przyznała. - Chętnie przyjmę wszelkie propozycje. Informacje o nauczycielach godnych polecenia.
Odsunęła lutnię w bok i zajęła jej miejsce na ławie, siadając obok Kamelio. Obróciła się w jego stronę, a kieliszek oparła o opływające w błękitny materiał kolano. Na propozycję przejścia na "ty" skinęła tylko lekko głową, uznając to za sprawę tak oczywistą, że niewartą nawet komentarza. Zresztą, tylko na salonach zwracano się do niej jak do szlachcianki. Wszędzie indziej była po prostu Parią i, szczerze mówiąc, wolała to drugie rozwiązanie.
Uniosła brwi i uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna mówił o walorach, ale nie przerywała mu. Dopiero gdy przyznał, że nie zajmuje się graniem na co dzień, potrząsnęła głową ze szczerym zaskoczeniem.
- Och? - uniosła kieliszek do ust. - Naprawdę? Skąd w takim razie się tu wziąłeś? Czymś musiałeś zasłużyć sobie na ostatni występ tego wieczoru. Zamykanie koncertu to duży zaszczyt, już ci to zresztą mówiłam.
Groteskowa twarz, znajdująca się pod maską, nie była czymś, czego Libeth się spodziewała. Może oszpecona brzydkimi bliznami, albo po prostu nieurodziwa, raczej nie pomagała w prezencji scenicznej. Paria nie widziała powodów, dla których miałoby to przeszkadzać w nawiązującej się miłej znajomości, bo polubiła tego człowieka, ale potrafiła sobie wyobrazić niechęć do pozbycia się maski w dużym towarzystwie, lub faktycznie podczas występu.
Dopiero gdy Kamelio dookreślił, co miał na myśli, kobieta wybuchnęła głośnym śmiechem, zwracając zapewne na siebie uwagę więcej, niż jego osoby.
- W to nie uwierzę - stwierdziła z przekonaniem. - Człowiek tak doskonały mógł pojawić się na świecie tylko raz.
Zerknęła w stronę tylnego wyjścia ze sceny. Rozbawienie jej nie opuszczało. Napiła się znów wina.
- Swoją drogą, ciekawe jak się czuje. Trochę mi go szkoda. Nie będę udawać, że ten upadek nie sprawił mi szczerej radości, ale nikt nie powinien tak skończyć w wieczór taki jak ten - uniosła wzrok z powrotem na białą maskę, reflektując się. - To znaczy, to nie tak, że ja każdemu tutaj życzyłam źle. Nie życzyłam, całkowicie wspieram wszystkich tu obecnych, ta radość wynikała zupełnie z czegoś innego, gdyby spadł ktokolwiek inny, to na pewno bym jej nie czuła, byłoby mi strasznie przykro i teraz też trochę jest. Przez tę głupią maskę nawet nie wiem czy mi wierzysz. Ale naprawdę tak jest! - Wzruszyła ramionami, kręcąc głową. - Z nim jest po prostu coś nie tak. I z naszą znajomością też.
Uśmiechnęła się lekko.
- Ale widziałam, że twoja obecność z jakiegoś powodu też nie wpłynęła pozytywnie na jego nastrój. Może z tym bratem bliźniakiem to nie taki absurd. Teraz to już muszę się dowiedzieć.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

51
Dzwoneczki czapki Kamelio zadzwoniły, gdy z zainteresowaniem przekręcił głowę najpierw do prawego, później do lewego ramienia.
- Wydaje mi się, że rozumiem. Dla każdego istnieje jednak sposób i jeśli nie wie się, jak ani gdzie go odnaleźć, pomoc z zewnątrz to najlepsze rozwiązanie. Archipelag to wszakże kolebka dziwactw i badań nad dziwactwami! - zaśmiał się z nieukrywaną wesołością. - Wbrew pozorom, nie trudno tu o odpowiedniego mentora. Jeśli to dla ciebie satysfakcjonujące rozwiązanie, wydaje mi się, że jestem w stanie przedstawić cię odpowiednim osobom. O ile rzecz jasna napięty harmonogram Przesławnej Lady Parii na to pozwala? - ostatnie słowa nie brzmiały nawet do końca jak pytanie. Dużo bliższe były figlarnej zaczepce.
Gdy Kamelio mniej się wygłupiał niż nie, dużo lepiej dało się wyczuć subtelnie okalającą go aurę pozytywnej energii wpływającą na otoczenie. Trudno jednak powiedzieć, czy była to zasługa jego charakteru, czy może również miało co nieco wspólnego z bardziej magicznymi aspektami. Tą czy inną drogą, na dany moment z pewnością wydawał się świetnym kompanem i interesującym towarzyszem rozmów. Nikt by raczej nie potrafił tego stwierdzić po samym stroju, jaki dzisiaj przywdział, czy też zdecydowanie nadal upiornej masce.
Kolejna porcja szczerego śmiechu wytoczyła się zza maski na widok zaskoczenia wymalowanego na twarzy Libeth.
- Przez kolejny, przegrany zakład, ma się rozumieć! - odpowiedział z udawaną rozpaczą, przykładając wierzch dłoni do czoła maska i odchylając się nieco w siedzeniu, aby dodać pozie dostatecznej ilości zbędnej dramaturgii. - Nie był to pierwszy raz, gdy szanowna Diane usiłowała nakłonić mnie do występu przed swoimi przyjaciółmi z wyższej półki. Jedynie pierwszy, na który zgodziłem się wpaść. Nie, żebym miał większy wybór. Treść zakładu wolałabym jednak na razie zachować dla siebie. Nawet ja mam odrobinę godności. Co zaś się tyczy rzekomego "zaszczytu"? Jestem niemalże pewien, że chciała wywrzeć na mnie presje. Być może z czystej złośliwości? Być może dla potrzeby zaspokojenia własnego ego, bo spodziewała się, że zrobię coś głupiego, zaskakując jej gości? Nie zdziwiłoby mnie to nadmiernie.
Parii nie umknął drobny fakt, że mężczyzna nazwał Baronową po imieniu, pomijając jakiekolwiek tytuły oraz wynikające z jego posiadania zasady hierarchii. Czy było to natomiast efektem świadomej ignorancji, czy może kwestia posiadania z nią odpowiedniej ku temu relacji, tego już nie była w stanie stwierdzić.
Rozmowa przebiegała gładko i przyjemnie, na tyle absorbując obydwojga, aby żadne nie zwróciło jeszcze uwagi na nowe, tworzące się od wejścia do Sali Balowej zamieszanie. Zdecydowanie zbyt dobrze się bawili, aby zdołało zafrasować ich odległe zbiegowisko tworzące się tam z części zlatujących się gości.
- Wasza relacja wydaje się poważnie skomplikowana, co do tego nie ma żadnych wątpliwości - przyznał, nie kryjąc nawet rozbawienia z zawiłych wyjaśnień Libeth. - Miałem zresztą sam okazję zobaczyć i usłyszeć nieco w Sali Masek. Prawdę powiedziawszy, kompletnie nie potrafiłem stwierdzić, czy mam do czynienia z kłótnią kochanków, czy raczej wymianą średnich grzeczności zaciekłych przeciwników. W obu przypadkach wasza chemia wydaje się dość silna, nie sądzisz?
Wydając z siebie krótki pomruk zastanowienia, Kamelio ostatecznie powoli, niemalże ostrożnie sięgnął do krawędzi maski, którą ledwie dało się dostrzec między nią, a wysokim, czerwonym kołnierzem.
- W porządku. Nie zamierzam jednak brać odpowiedzialności za ewentualne rozczarowanie~ - niespokojna nuta w jego głosie była ledwie wyczuwalna, lecz wciąż dostatecznie dla czujnych uszu Parii.
Niestety, Kamelio nigdy nie miał okazji ściągnąć maski, czy choćby uchylić jej rąbka, bowiem w tej właśnie, pełnej wyczekiwania chwili, cała sala rozbrzmiała wysokim, rozgniewanym głosem Baronowej, który potoczył się po całej sali:
- CISZA! - zagrzmiała u stóp schodów sali, gdzie na chwiejnych nogach stało dwóch zbrojnych, z czego jeden lekko chwiejnie, oraz podtrzymywany przez obydwu, umazany w krwi i wyraźnie potargany służący. - Przeszukać całą posiadłość! Zamknąć bramy, spuścić psy na ogrody i tereny wokół murów i... NA BOGÓW! Dajcie temu biedakowi usiąść! Niech ktoś przyniesie mu coś do picia!
Wyrwani ze swojego komfortowego kącika Paria i Kamelio, wreszcie spostrzegli, jak wielki rozgardiasz panował od jakieś czasu w pomieszczeniu. Kilku innych strażników ruszyło z osobna do zamykania drzwi zarówno frontowych, jak i tylnych, oraz prowadzących przez tarasy na ogrody.
- To nie wygląda dobrze - zauważył na głos Kamelio, szybko wstając ze swojego miejsca, by skierować krok w stronę sceny, z której znacznie lepiej widać było nieźle pokiereszowanego i roztrzęsionego sługę, obecnie z pomocą strażników przysiadającego na najniższych stopniach schodów.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

52
Przekrzywiła lekko głowę w odpowiedzi, kręcąc nią z niedowierzaniem. Kolejny kosmyk jasnych włosów wysunął się z upięcia, za nic mając jej plany i oczekiwania.
- Postaram się znaleźć chwilę w tym napiętym harmonogramie na zorganizowane przez ciebie zajęcia - obiecała.
Wyjaśnienie dotyczące samej obecności Kamelio w tym miejscu wywoływało więcej pytań, niż udzielało odpowiedzi. Najwyraźniej łączyła go z baronową jakaś zażyłość, czy to była przyjaźń, czy bliżej nieokreślone koligacje rodzinne, Paria mogła się tylko domyślać. No, teoretycznie spytać też mogła, ale nie chciała być aż tak wścibska. Nie była przecież Sarą. Ale w głowie bardki momentalnie zaczęły przemykać myśli dotyczące konkursu - czy w takim razie powinna traktować Kamelio jako faktycznego przeciwnika, który walczy o zwycięstwo tak samo jak oni wszyscy, czy był tutaj tylko po to, żeby spełnić prośbę przyjaciółki? Dopiła do końca zawartość swojego kieliszka. Na dnie o dziwo nie znalazła odpowiedzi.
- Proszę cię - parsknęła zrozpaczonym śmiechem. - Chociaż ty tego nie sugeruj.
W innych okolicznościach Paria rzuciłaby mało elegancki komentarz dotyczący listy swoich faktycznych i potencjalnych kochanków, na której Celestio nie znalazł się i nigdy się nie znajdzie, ale fasada eleganckiej damy, Przesławnej Lady Parii, jaką tutaj przyjmowała, musiała zostać zachowana. To nie był temat na to miejsce i to towarzystwo, jakkolwiek dobrze by się nie czuła w towarzystwie obecnego rozmówcy.
Los był przewrotny. Miała już zobaczyć twarz Kamelio, dotąd tak tajemniczo ukrytą pod całkowicie kryjącą maską, ale przecież to nie mogło być tak proste, prawda? Pełne napięcia oczekiwanie skończyło się sfrustrowanym westchnięciem, gdy rozgardiasz z drugiej strony sali balowej rozproszył ich oboje. Zmarszczyła brwi i odwróciła się w tamtą stronę, przywołana krzykiem baronowej... i to wystarczyło, żeby całkowicie zapomniała o wszystkim, co w tej chwili mówiła, czy robiła.
Zbladła, podnosząc się z ławy i podeszła na brzeg sceny, skąd miała lepszy widok na wszystko, co działo się przy schodach. Nie rozumiała co się działo. Nie tak to miało dziś wyglądać. Zacisnęła dłonie na balustradzie, powstrzymując się od pobiegnięcia do pokiereszowanego służącego i potrząśnięcia nim w celu dowiedzenia się co właściwie, do cholery, właśnie się wydarzyło. Bo podejrzewała, że raczej ze schodów nie spadł. Tylko że otaczało go już wystarczająco dużo ludzi, a stąd widziała i słyszała wystarczająco dobrze, zwłaszcza, że po krzyku baronowej na sali zapadła niemal martwa cisza, zaburzana jedynie szuraniem butów spieszących na zewnątrz służących.
- Ktoś go zaatakował? - rzuciła cicho w powietrze, nie kierując właściwie pytania do Kamelio, bo przecież nie miał skąd tego wiedzieć. - Ten strażnik... on też...
Rozejrzała się nerwowo po sali, szukając znajomej maski lwa, a potem także blond czupryny swojej siostry. Jeśli upewniłaby się, że przynajmniej oni są bezpieczni, na pewno by ją to uspokoiło. Czekała na szczegóły i wyjaśnienia, których przecież ktoś musiał udzielić im wszystkim, prawda?
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

53
Ton głosu oraz diametralna zmiana zachowania Baronowej wystarczyły, aby nawet najbardziej wścibskie pary uszu zachowały bezpieczny dystans, dając tym samym więcej przestrzeni poszkodowanym. Diane wykorzystała czas, w którym inni służący pomagali uspokoić się i napić swojego rannemu koledze, aby zamienić cicho kilka słów ze strażnikami. Dopiero gdy szum ponownie zaczął się rozchodzić, a pytania arystokratów oraz reszty gości coraz liczniej pojawiały się rzucane w eter, pani posiadłości wspięła się do połowy schodów i zwróciła niecodziennie srogą twarz w stronę tłumu.
- Drodzy przyjaciele - zwróciła się wreszcie do zebranych na tyle spokojnie, na ile potrafiła mimo wyczuwalnie narastającego w niej gniewu. - Na teren posiadłości wdarła się grupa nieznana z liczby oraz tożsamości, raniąc jednego z moich strażników, kilku służących oraz medyka, będącego w trakcie udzielania niezbędnej pomocy Maestro Celestrio. - poinformowała, zaciskając dłonie złożone na podołku. - Gwarantuję, że wszystkim tu zebranym zostanie zapewnione bezwzględne bezpieczeństwo. Nie ma potrzeby wpadać w panikę. Czekając na przybycie straży miejskiej, moi ludzie dołożą najwyższych starań, aby złapać porywaczy-...
- Porywaczy?! - pisnęła w przerażeniu jedna z młodych dam, w której Libeth ze swojego miejsca mogła teraz rozpoznać Sarę. Kurczowo trzymała się boku La'Rosha, który z kolei z twardym, nieprzystępnym wyrazem typowym wojakowi, trzymał dłoń przy przypiętej do pasa broni. Stali praktycznie ramię w ramię ze starszą parą von Darher.
- Porywaczy - potwierdziła szybko Baronowa, chcąc uniknąć rozpętania się kolejnej burzy pytań. -Niezmiernie przykro mi stwierdzić, że celem tych podłych psubratów był najwyraźniej Sir Celestio. Czy jednak tylko i wyłącznie on, tego nie wiemy. Z tego też powodu jest moim życzeniem, aby nikt nie próbował opuszczać sali, dopóki sytuacja nie zostanie rozwiązana.
Napad na dobrze strzeżoną posesję, zwłaszcza gdy ta akurat po brzegi pełna była ludźmi z zewnątrz, nie stanowił typowej atrakcji w tego typu kręgach. Był za to na pewno okropną potwarzą dla gospodarza. Dodając do tego realne zagrożenie życia jednego z gości? Diane miała pełne prawo gotować się w środku.
- Psy się nie zdadzą. - odezwał się cicho Kamelio, przekręcając głowę w stronę najbliższego okna. - Zbytnio leje. Jeśli zdołali wydostać się z budynku, zanim wszczęto alarm, nawet najlepiej wyszkolony zwierzak nie zdoła złapać tropu.
Prawda. Deszcz. Nikt prawdopodobnie nie pomyślała jeszcze o tym, jak skutecznie będzie w stanie zamaskować wszelkie tropy. Zbieżność wypadków wydawała się okropnie dziwna.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

54
Zacisnęła palce na balustradzie tak silnie, że zbielały jej kostki. W milczeniu przesunęła spojrzeniem po wszystkich tu zebranych, którzy już zadawali wszystkie pytania, jakie mogłyby jej przyjść do głowy. Nie odzywała się więc, pogrążając się we własnych zaniepokojonych rozważaniach. Porywacze? Po Celestio? A czego oni do wszystkich demonów chcieli od tego fircyka? Czy on miał jakąś wartość w złocie, czy zrobił komuś krzywdę i teraz się na nim mścili? Skąd zresztą wiedzieli gdzie go znaleźć? Może jednak nie przyszli tutaj po niego, tylko po kogoś innego?
Przygryzła nerwowo policzek od środka, spoglądając na baronową. Z pewnością wielu gości obwiniało ją za obecne wydarzenia. W końcu jako gospodyni nie zapewniła wystarczającej ochrony, którą powinna była nająć. Tylko z drugiej strony kto mógłby się spodziewać ataku w miejscu takim jak to? Na pewno nie Paria. Puściła balustradę i oparła dłonie na brzuchu, na cienkim materiale sukni. Mogła chociaż zostać w tym pieprzonym gorsecie, może metalowe fiszbiny zapewniłyby minimalnie większe bezpieczeństwo w razie czego. Beztrosko przyszła tu bez broni i jakiegokolwiek zabezpieczenia - jeśli przyjdzie jej bronić się przed kimkolwiek, była absolutnie bezradna. Nie myślała o tym, że jej umiejętności z pewnością nie mogły się równać z tym, co potrafiliby napastnicy. W jej głowie narastała panika wywołana wyłącznie poczuciem niemal całkowitej nagości i bezsilności. Chłodne powietrze powiało po jej odkrytych plecach, wywołując gęsią skórkę. Co też jej przyszło do tego głupiego łba, żeby się przebierać.
- Świetnie - odparła, nawet nie podnosząc głowy w kierunku Kamelio, gdy ten się odezwał. I tak nie zobaczyłaby jego twarzy, mijało się to z celem. - Masz lepszy pomysł?
Po chwili przyglądania się rannym, Libeth wybudziła się z otępienia i cofnęła po swoją lutnię, by zawiesić ją sobie na ukos przez ramię. Cokolwiek by się nie działo, nie zamierzała jej tu zostawiać na pastwę losu.
- Narzeczony mojej siostry jest żołnierzem - poinformowała błazna. - I na pewno nie jedynym tutaj. Powinni pomóc w poszukiwaniach. Im więcej osób zajmie się tym teraz, jak najszybciej, tym mniejsza szansa, że napastnicy uciekną. Albo, co gorsza, zaatakują kogoś jeszcze. Pójdę porozmawiać z ojcem. Kamelio.
Ukłoniła się mężczyźnie szybko i nieco niedokładnie, by odwrócić się i w pośpiechu zbiec ze schodów sceny, a potem ruszyć w stronę swojej rodziny. Jeśli muzyk chciał pójść za nią, nie ma problemu, nie miała powodów, żeby mu zabronić. Jeśli miał inne plany, jak chociażby poinformowanie drogiej Diane, że jej plan nie ma sensu, tym lepiej.
Przecisnęła się między gośćmi, by dotrzeć do swoich najbliższych, rzucając po drodze kilka szczerych przeprosin, ale wydawało się, że w chwili takiej, jak ta, mało kto przejmował się manierami. Dotknęła ramienia ojca, zwracając na siebie jego uwagę.
- Ojcze, mamy na sali żołnierzy - odezwała się do niego, choć na tyle cicho, by nie robić od razu zamieszania. A na pewno na tyle, by od razu nie usłyszał jej LaRosh. Raczej nie sądziła, by zechciał dobrowolnie zastosować się do sugestii Parii. Co innego, jeśli usłyszy ją od jej ojca. - Czy oni nie mogliby pomóc? Psy na wiele się nie zdadzą w takim deszczu.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

55
Opierając łokcie o barierkę, z maską skierowaną w stronę Baronowej, Kamelio wydał pomruk zastanowienia. Choć początkowo zaniepokojony zamieszaniem, jak cała reszta, obecnie nie sprawiał już wrażenia przejętego całym zajściem. Z drugiej strony, jak dokładnie można ocenić człowieka, którego wyrazu twarzy nie dało się nijako dojrzeć?
Szum ulewy, która na zewnątrz rozpadała się na dobre, ginął wśród hałasu ryglujących główne i boczne wejścia strażników oraz mamroczącej między sobą arystokracji. Najbardziej drażniące z tego wszystkiego były szlochy mniej i bardziej dramatycznych dam, którym nieobojętny był los ulubionego barda.
- Pozwolenie, by straż wykonywała swoje obowiązki, jest na ten moment najlepszym rozwiązaniem - odparł, gdy Paria wróciła w towarzystwie lutni. Kamelio nie ruszył się nawet o krok z raz zajętego stanowiska, odzyskując maksimum ze swojego wcześniejszego stanu zrelaksowania. - Nie mówię, że pomysł, który kluje się w twojej głowie, jest zły. - zaznaczył. Masz szlachetne pobudki, ale szlachectwo niekoniecznie bywa opłacalne. Wprowadzenie zamieszania może być równie dobrze jedynie taktyczną dywersją. Jeśli na sali zabraknie ludzi zdolnych do walki-... Cóż. Wiele rzeczy może się zdarzyć, zakładając, że wciąż znajduje się tu ktoś mogący stanowić cel. Zrobisz, jak uważasz.
Nie można było nazwać logiki mężczyzny błędną, choć wynikała ona wyłącznie z przypuszczeń, które mogły, lecz niekoniecznie musiały być słuszne. Nie wyglądało natomiast na to, aby planował mieszać się w wydarzenia mające miejsce przed jego oczami. Być może nie przejmował go los osoby, której kompletnie nie znał, a może po prostu nie chciał narażać się dla byle obcego na niepotrzebne ryzyko. Tą czy inną drogą, nie blokował drogi Parii, jak i nie spróbował pójść za jej przykładem, pozostając przy swoim puncie widokowym na resztę sali.

Po przetrawieniu szokujących informacji o napadzie na posiadłość, niektórzy spośród gości zaczęli ponownie zbierać się w pobliżu Diane. Jedni domagali się bardziej szczegółowych informacji na temat całego incydentu, inni kwestii dotyczących zagwarantowania im bezpieczeństwa, jeszcze kolejni, lubiący panikować, domagali się natychmiastowego odprowadzenia ich do powozów. Baronowa nie była całe szczęście sama w tej problematycznej sytuacji, gdyż pewne grono dam oraz dżentelmenów zdecydowało się stanąć u jej boku, jakkolwiek najpewniej tylko po to, by przypodobać się swoim zaangażowaniem oraz wsparciem. Najbliżej, bo praktycznie zaraz po jej prawicy, stała Lady Lora Cendan, marszcząc nos na każdego, kto tylko podszedł ze swoimi pretensjami byt blisko Diane.

Gdy Libeth dotarła do boku ojca, ten ze strapioną miną przyglądał się akurat, jak strażnicy zakładają dużą, drewnianą zasuwę na wrota w celu kompletnego uniemożliwienia wdarcia się tą drogą komukolwiek z zewnątrz. Bez tarana albo małego tłumu uzbrojonego w siekiery by się tędy nie obyło. Parę kroków tylko dalej stała Lydia, uspokajając wyraźnie zestresowaną sytuacją Sarę. Towarzyszył im również Damon, choć ten wymieniał obecnie ciche uwagi z mężczyzną, który towarzyszył mu na samym początku balu, a którego spłoszyła wówczas Sara. Gdy się przyjrzeć, tamten także zaciskał przez cały czas palce na rękojeści broni. Musiał być zatem kolejnym zbrojnym.
- Ah! Moja droga! - Tobias obrócił się w jej stronę i z wyrazem ulgi chwycił za ramiona, które lekko ścisnął w ramach dodania otuchy. - Tak, tak, zdaję sobie z tego sprawę. Oni najprawdopodobniej również. - westchnął, zerkając nieco niechętnie w stronę La'Rosha. - Kto by się spodziewał, że dojdzie do czegoś takiego... Dobrze się czujesz? Jesteś blada.

Po korytarzach na zewnątrz, od strony głównego wejścia tymczasem zaczęły rozchodzić się odległe krzyki o treści niemożliwej niestety do rozpoznania przez zniekształcenie powodowane grubością ścian. Później dało się rozpoznać również oddalający się dźwięk licznych par nóg - prawdopodobnie strażników pilnujących drzwi do Sali Balowej od drugiej strony.
Zaczynając pojmować, że coś się dzieje, goście jeden po drugim wstrzymywali oddechy, aż wreszcie zaskoczył ich dźwięk podobny do dzwonu dobiegający gdzieś z głębi posiadłości.
- Najwyraźniej któremuś z niezapowiedzianych gości powinęła się jednak noga. - odezwała się Baronowa z satysfakcją zmieszaną z dobrze maskowaną ulgą.
Niektórzy z arystokratów zaczęli klaskać.
- Czy to znaczy, że kogoś złapano?
- Ahh, co za ulga...
- Nie wiemy przecież, czy nadal jest bezpiecznie!
- Mam tylko nadzieję, że Sir Celestio nic nie jest.
- Nie uważacie, że cała ta sytuacja jest nieco ekscytująca?
Arystokraci pozostaną jednak arystokratami.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

56
Zrobisz jak uważasz.
Paria uśmiechnęła się krzywo. Nie mogła zrobić jak uważała. Gdy rozglądała się wokół, patrząc na zebranych na sali gości, na służbę barykadującą drzwi i żołnierskie dłonie zaciśnięte na głowicach broni, czuła się jak zwierzę zamknięte w klatce. Wielkiej, pięknej, doskonale wyposażonej i teoretycznie bezpiecznej, ale nadal klatce. Zgarnęła po drodze kieliszek z winem z jednego ze stołów i duszkiem wypiła zawartość. Bezradność była jednym z najgorszych uczuć, jakie istniały. Przesunęła spojrzeniem po Lady Cendan, udając (nawet przed sobą samą) że jej nie widzi, potem przyjrzała się baronowej i na moment zawiesiła wzrok na rannym słudze, by zorientować się co tak naprawdę mu się stało. Został raniony bronią, czy poobijany?
- To dlaczego nadal tu stoją? - w jej głosie zabrzmiała frustracja, gdy wskazywała La'Rosha lekkim ruchem głowy. Zerknęła w dół, by zorientować się, czy jej ojciec też miał przy sobie broń. Nie zwróciła na to uwagi przedtem i nie widziała powodu, by miał się uzbrajać na dzisiejsze wydarzenie, ale teraz wolała to wiedzieć. - Nic mi nie jest, ojcze. Denerwuję się zwyczajnie, jak wszyscy tutaj.
Ściągnęła maskę z twarzy, nie przejmując się już w tej chwili konwenansami i przywiązała ją do paska lutni. Uniosła głowę w górę, wsłuchując się w deszcz. Huk kropel uderzających w dach z pewnością był sprzymierzeńcem napastników.
- Tylne drzwi na scenę - przypomniała sobie jeszcze i machnęła ręką na pierwszego lepszego wolnego służącego, jakiego zauważyła nieopodal. - Przepraszam bardzo! Trzeba zablokować jeszcze te małe, tylne drzwi na scenę. Wejście od strony garderób.
Z jakiegoś powodu dźwięk dzwonów nie wzbudził w niej otuchy; zabrzmiał bardziej jak dzwon na alarm. Nie podzielała ulgi, jaką przejawiała baronowa Bourbon i otaczający ją tłumek arystokratów. Skrzywiła się lekko, słysząc ich komentarze. Czy życzyła Celestio źle? Nie, absolutnie nie. Miała szczerą nadzieję, że nic mu nie zrobili. I tylko troszeczkę było to spowodowane faktem, że nie zniosłaby potem wysłuchiwania jakie cierpienia dzielnie znosił, gdy oni siedzieli zamknięci w złotej sali balowej. Zerknęła na stojącego wciąż na scenie Kamelio, swobodnego, jakby nie działo się nic złego. Odetchnęła głęboko i zmusiła się do przybrania maski tego samego niezmąconego spokoju, jaki widziała u niego. Może i była blada, tego nie kontrolowała, ale przynajmniej nie panikowała i nie gadała bzdur o tym, jak niezwykle ekscytujące były to wydarzenia.
Czekała, z pustym kieliszkiem w dłoni.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

57
Mając nieco lepszy widok na młodego służącego, Libeth mogła spostrzec podbite oko, spuchnięty policzek i krew pod nosem, którą mokrą szmatką usiłował ostrożnie ścierać jeden z jego kolegów. Włosy i ubrania chłopaka były w nieładzie, a jedna ręka zwisała wzdłuż tułowia kompletnie bezładnie. Pozostali unikali dotykania jej, a sam ranny asekurował ją drugą ręką przy boku. Nie widniał natomiast na jego ciele żaden ślad mogący świadczyć o użyciu broni białej, choć nie można było zupełnie wykluczyć obuchowej.
Tobias słyszalnie kliknął językiem, wywrócił oczami i machnął na odlew ręką w powietrzu.
- Ponieważ nieproszeni nie chcąc się mieszać. Ich nadgorliwość mogłaby zostać źle zrozumiana i postawić Baronową oraz jej straż w złym świetle. Wszystkie te bzdury, które kochamy w życiu na salonach. Ehh.
Kręcąc głową z dezaprobatą, starszy mężczyzna założył ramiona na klatce piersiowej. Oczywiście nie miał przy sobie niczego, co choć w minimalnym stopniu mogłoby przypominać broń. Miecze były standardowo atrybutem żołnierzy oraz weteranów, z którymi ci pokazywali się zarówno na balach, jak i wszelkich innych uroczystościach. Tylko w ich odosobnionym przypadku nie wydawało się to też dziwne ni nieodpowiednie.
Paria miała szczęście i jeden ze wciąż kręcących się między gośćmi służących gorliwie roznosił kolejne napoje w ich pobliżu. Pochwycony, o mało nie upuścił i tak prawie pustej tacy w zaskoczeniu, ale koniec końców pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Oczywiście, Lady. Sprawdzę, czy się już nimi zajęto, Lady.
Skłonił się i lawirując zgrabnie między ludźmi, ruszył we wskazane miejsce.
- Jestem pewien, że nic mu nie będzie - odezwał się nagle ojciec, choć jego własny wzrok utkwiony był w poturbowanym chłopaczku siedzącym na schodach. - W najgorszym wypadku sam zagada swoich porywaczy na śmierć. Któż inny jak nie on miałby tego dokonać?
I choć nie wypowiedział imienia Celestio na głos, od razu można było się domyślić, o kim mowa. Tobias zawsze znajdywał sporo radości w wysłuchiwaniu narzekań córki na uciążliwego konkurenta, wtórując jej i przytakując nie raz i nie dwa. Podobnie jednak, jak i ona, nie życzył narcystycznemu bardowi źle. Nie tak na poważnie.
- Cokolwiek się tam wyprawia, mam nadzieję, że niedługo się skończy. - skomentował dźwięk dzwonu von Darher, marszcząc nieco niespokojnie brwi.
Na balkoniku robiącym im wszystkim wcześniej za scenę, Kamelio nie stał już tymczasem sam. Ściskający przy piersi mandolinę Tulio, bardzo szybko coś do niego mówił. Zamaskowany mężczyzna przytaknął mu kilkakrotnie, po czym przekręcił się i poklepał młodszego po ramieniu, zanim jego maska skierowała się niemal idealnie w kierunku Parii.
Wtem po sali rozniósł się dźwięk miarowego uderzania pięścią w nie tak dawno zaryglowane, główne wrota. Stojący przy nich strażnicy od razu złapali za rękojeści swoich mieczy, jednak po krótkiej wymianie zdań z obu stron, postury zbrojnych wreszcie się rozluźniły. Wkrótce potem zabrano się do ponownego otwierania drzwi, by przepuścić przez nich pięciorga mężczyzn. Jeden z nich, idący na samym przodzie, umazany był we krwi i sądząc po płynności ruchów, bynajmniej nie należała ona do niego. Był też wyraźnie starszy od reszty strażników, których Paria dotychczas widziała. Pod pachą niósł zawiniątko.
Arystokraci cofali się z drogi zbrojnych, wybałuszając oczy skromny pochód kierujący się w stronę Baronowej.
- Uciekli - zawiadomił głośno żołnierz, rzucając pod nogi kobiety zawiniątko, w którym okazał się kryć zakrwawiony sztylet oraz... Wciąż zaciśnięta na jego rękojeści dłoń. Materiał, w który owe trofea zostały opakowane, był zawinięty na tyle niedbale, by od razu można było zobaczyć zawartość. Ciche krzyki oraz westchnięcia dało się dosłyszeć ze wszech stron.
- Udało się dorwać jednego z nich, ale do końca stawiał opór, kupując czas swoim towarzyszom. Moi ludzie przeszukują wszystkie komnaty, aby upewnić się, że żaden z tych drani nie zabłądził. Nie wygląda jednak na to, aby kogokolwiek więcej za sobą zostawili. - kontynuował swój raport strażnik.
Baronowa zmarszczyła brwi.
- Co zatem z Sir Celestio? Nie chcesz mi powiedzieć, że pozwoliliście porwać jednego z moich gości? - w pytaniu zadanym przez kobietę kryła się niedokończona groźba, jasna dla wszystkich zebranych. Mężczyźnie mimo tego nie drgnęła nawet jedna brewka.
- Bardzo mi przykro. Nie mamy na temat jego stanu ani miejscu pobytu żadnych wieści. Znaleźliśmy jednak przy dorwanym zakapiorze - i tu sięgnął do pasa swoich wysokich spodni, aby wyciągnąć zza niego kawałek... Papieru? Nie. Gdy rozwinął go i rozłożył, wygląda, jak koperta. Prawdopodobnie list. - Coś interesującego. Raczy Baronowa spojrzeć.
Strażnik zbliżył się jeszcze bardziej w celu przekazania listu, który zgrabna dłoń Diane porwała momentalnie. Dokładnie obejrzała go ze wszystkich stron, zanim wyciągnęła z koperty pergamin muszący być listem. Odczytując zawartość, jej brwi to marszczyły się, to znowu podrywały ku górze. Wyglądała przede wszystkim na skołowaną.
- Lady Cendan. - odezwała się wreszcie, zaskakując tym razem pozostałych. - Mogłabym cię prosić?
Wyżej wymieniona Lady naturalnie nie zwlekała, szybko drobiąc w stronę Baronowej, która powitała ją, podtykając list praktycznie pod nos. Przez dłuższą chwilę trwała cisza. Powszechnie wiadome było, że wzrok Lady Cendan pogorszył się ostatnimi czasy.
- To musi być nieporozumienie-... - zaczęła lekko oburzonym tonem, oddając Baronowej list.
- Mam szczerą nadzieję - wtrąciła się Diane, prostując ramiona i spoglądając na tłum, który zafalował pod ciężarem jej wzroku. - Lady Libeth von Darher?
Cokolwiek się działo, nie powinno mieć nic wspólnego z Parią. A jednak jej imię niespodziewanie poniosło się echem po całej sali.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

58
Mruknęła pod nosem coś twierdzącego, gdy ojciec podsumował arystokrackie zasady, to co wypada i czego nie wypada. Miał stuprocentową rację i oboje o tym wiedzieli, pozostając w przeciwieństwie do większości tutaj zgromadzonych. Niemal wszyscy tu obecni uwielbiali te ukłony, półsłówka, grzeczności i tytuły. W chwilach takich, jak ta, dla Parii wyglądali jak stado nastroszonych papug.
- Oby było tak, jak mówisz - odparła, zmuszając się do słabego uśmiechu. - Chociaż trochę się boję, że jak mu się gęba nie będzie zamykać, to zrobią mu krzywdę tylko po to, żeby się zamknęła. To znaczy... Przepraszam. Żeby zamilkł.
Celestio irytował ją jak mało kto, ale patrząc na poturbowanego służącego zaczynała się poważnie martwić o mężczyznę, którego porwali. Nie zasługiwał na to, by skończyć tak samo, jak nie jeszcze gorzej. Nikt nie zasługiwał. Westchnęła i zorientowała się, że nerwowo zgniata w zaciśniętych dłoniach materiał sukni. Rozprostowała ręce i po chwili namysłu skrzyżowała je na klatce piersiowej, starając się nie stresować. Dzisiejszy wieczór nie miał tak wyglądać.
Jeśli wcześniej była blada, z pewnością zbladła jeszcze bardziej na widok odciętej dłoni, lądującej u stóp baronowej. Tłum szlachciców był jak jeden organizm, poruszał się i wzdychał we wspólnym tempie. Dziesiątki oczu patrzyły na to samo - najpierw na zbliżających się strażników, potem na martwe palce zaciśnięte na sztylecie. Damy unosiły dłonie do czoła i chłodziły się wachlarzami, a brwi mężczyzn marszczyły się złowrogo, jakby wszystkie kierowane były przez tę samą myśl. Paria miała wrażenie, że jest pogrążona we śnie, tak nierealne się to wszystko wydawało.
- Uciekli - powtórzyła niemal bezgłośnie, prawdopodobnie jednocześnie z kilkoma innymi osobami, wtopiona w ten jeden, czekający na więcej informacji, grupowy umysł.
Przyglądała się potem dwóm kobietom czytającym tajemniczy list, domyślając się, że raczej nie będzie jej dane poznać jego treści. Cokolwiek się w nim znajdowało, jej przecież nie dotyczyło. Bliżej nieokreślone komentarze baronowej i lady Cendan nic nie wnosiły, ani w jej wiedzę, ani w czyjąkolwiek. Trzy słowa na krzyż, oburzenie, domysły.
I wtedy zorientowała się, że padło jej nazwisko.
Cały ten arystokratyczny, wieloosobowy organizm odwrócił się teraz w jej stronę i wbił w nią wyczekujące spojrzenie. To nie było to uczucie, które przeżywała na scenie, gdy po swoim występie zawołał ją Kamelio. Nie ruszyła w stronę Diane Bourbon z ożywieniem i pewnością siebie. Zamiast tego zamarła, jakby czekała, aż okaże się, że się przesłyszała. Zerknęła na białą maskę przyglądającą się jej ze sceny, potem uniosła wzrok na ojca. Nawet nie próbowała zgadywać, jak bardzo musi teraz wychodzić z siebie jej matka. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby osoba jej przybranej córki miała coś wspólnego z tym wszystkim. Ale nie, no przecież nie miała. Nic złego nie zrobiła. Nic.
...Prawda?
- Tak? - wydusiła w końcu z siebie, robiąc krok do przodu. Tłum rozstąpił się przed nią jak morze z legend. Podeszła więc jeszcze bliżej, w razie gdyby z jakiegoś powodu miała dostać jednak ten list do przeczytania.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

59
Czy ktokolwiek spodziewał się, że ten wieczór zakończy się równie spektakularnie? Na pewno nie. Czy wielu żałowało, że wzięło w nim udział? Na ten moment być może owszem, lecz już jutro, każdy szanujący się szlachcic i szlachcianka będzie niczym ten bard z pieśnią rodzącą się na ustach. Ilość soczystych plotek, jakie powstaną, nie będzie miała końca przez dobry miesiąc, o ile nie dłużej. Mając nawet jedynie sporadycznie do czynienia ze szlachtą Archipelagu, odnosiło się wrażenie, jakby niezdolna ona była do sprawnego funkcjonowania bez odpowiedniej ilości codziennie dostarczanych wraz ze śniadaniem skandali. A obecny skandal wciąż się rozwijał! Wciąż nabierał na pikanterii!
Wiadomość o ucieczce porywaczy oraz wielkiej niewiadomej w sprawie dalszych losów Celestio słusznie wzburzyła zgromadzonych. Zaczęły pojawiać się komentarze i przypuszczenia. Czyżby bard miał problemy pieniężne? Nigdy nie sprawiał wrażenia człowieka zainteresowanego hazardem. Nawet do towarzyskiej gry w karty przysiadał raczej niechętnie. Jego życie było wielką, otwartą dla każdego księgą pełną romansów i poezji. A może to właśnie jakieś niewieście serce nie było w stanie zaakceptować odrzucenia bądź rozstania? Zazdrosny kochanek tudzież mąż zauroczonej nim damy? Niezależnie od padających pomysłów, sprawca wciąż musiał być diabelnie bezczelny, aby poważyć się na coś tak dużego i skomplikowanego, jak uprowadzenie jednego z gości honorowych podczas uroczystego bankietu, i to wprost spod nosa wysoko postawionej szlachcianki.
I wtedy istotnie padło nazwisko, którego nikt nie powiązałby z całym tym zamieszaniem, bo i niby jak?
Najbliżej stojące Parii osoby zaczęły odsuwać się powoli, wytrzeszczając na nią zaskoczone spojrzenia i tym samym zdradzając jej lokalizację w tłumie. Coraz więcej i więcej par oczu kierowało się ku niej. Tych samych, które wcześniej spoglądały na nią z podziwem. Jakież dziwne, niemalże obce wydawało się rosnące uczucie dyskomfortu oraz nieprzyjemnej presji kierowanej w jej stronę.
Tylko jedna para oczu zniknęła wraz z całą resztą persony, gdy Libeth usiłowała ją odnaleźć - należąca do Kamelio, który nie znajdował się już na scenie, z której dosłownie przed minutą zdawał się patrzeć w jej właśnie kierunku. Po tajemniczym grajku nie został ślad. Co innego Tobias, którego dłoń prędko odnalazła jedno z jej ramion. Z trudem ukrywał niepokój, podobnie jak i jego córka nie mając zielonego pojęcia, co to wszystko mogło znaczyć. Gdzież z boku obydwoje posłyszeli bardzo znajomo Lydiowy świst, który często towarzyszył kobiecie, gdy brała zbyt głęboki wdech nosem i ustami jednocześnie.
- Proszę, podejdź do nas, moja droga. - zwróciła się do niej Diane, gestem dłoni nakazując straży odstąpić na bok. Jeden z nich szybko jeszcze zdążył zebrać zakrwawione resztki z powrotem w materiał, choć aby podejść do Baronowej, Libeth wciąż musiała przejść nad lub obok plamy czerwieni. Gdy już zbliżyła się dostatecznie, list faktycznie został wyciągnięty na dłoni w jej kierunku. Towarzyszyły temu szmery, szepty, ciężki i oceniający wzrok Baronowej oraz bardziej niespokojny, należący do stojącej nieco za nią Lady Cendan.
- Chciałabym, abyś w miarę możliwości spróbowała mi to wyjaśnić.
Spoiler:

Nieważne jak wiele razy nie odczytywałaby treści listu, wciąż była w stanie rozpoznać charakter, który wyglądał kropka w kropkę, jak jej własne, odręczne pismo. Nawet jeśli nigdy tego nie napisała, nawet jeśli była tego w stu procentach pewna, patrząc na list, niemalże sama mogłaby uwierzyć w jego autentyczność. Tylko po co w ogóle miałaby to robić? ...
Aby wreszcie pozbyć się upierdliwej konkurencji, jaką tworzył jej Celestio - tak właśnie pomyślałby każdy, kto by go przeczytał, znając jednocześnie ich wzajemne relacje.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

60
W chwili, w której spojrzenie Parii padło na list, czas stanął w miejscu.
Miała wrażenie, że jej serce też się zatrzymało, tak samo jak oddech. Przecież nie pisała niczego takiego. Nie życzyła Celestio niczego złego. Owszem, jego upadek ze sceny rozbawił ją niesamowicie, tak samo jak bawiło ją niewinne naśmiewanie się z niego w towarzystwie innych, ale przecież... przecież nie zamówiłaby porywaczy! Nawet nie wiedziała gdzie takich szukać! Bogowie, co za okrutny chichot losu!
Raz po raz czytała to, co ktoś wyskrobał na tym pergaminie, zdecydowanie zbyt dobrze naśladując jej charakter pisma. Z półotwartymi w szoku ustami wpatrywała się w kartkę, którą przejęła od baronowej, jakby liczyła na to, że to wszystko okaże się zaraz sztuczką magiczną i list rozpłynie się w jej dłoni. Wszyscy roześmieją się, zza sceny wyjdzie Celestio i ogólne rozbawienie ogarnie każdego tu obecnego. Tylko że nic takiego się nie działo. Martwa ręka, zaciśnięta na sztylecie upewniała Libeth w powadze sytuacji. Przesunęła kciukiem po swoim imieniu i nazwisku, tak starannie wykaligrafowanym. Kto mógł to potrafić? Kto miał od niej listy? Rodzina? Ale przecież rodzina nie zrobiłaby jej czegoś takiego. Może ktoś dorwał się do jej rękopisów? Do notatek, zapisków wierszy, tabulatur?
Przycisnęła list nerwowo do klatki piersiowej, tak, by nikt więcej przypadkiem nie miał okazji zapoznać się z jego treścią i uniosła przerażone spojrzenie na baronową. Przecież nie mogła w to uwierzyć! Nie mogła oskarżać Parii!
- Czyż to nie składa się doskonale - odezwała się w końcu cicho, gdy zebrała się w sobie i odzyskała głos. - Akurat przy schwytanym człowieku znaleziono list, który wszystko wyjaśnia. Co za bzdura.
I gdzie do cholery był Kamelio? Dlaczego tak nagle zniknął i co mówił mu wcześniej Tulio? Czy oni już wcześniej coś o tym wiedzieli? Może to on był odpowiedzialny za organizację tego wszystkiego? I pomyśleć, że tak go polubiła. Po raz kolejny, jej otwartość względem nowo poznanych ludzi przynosiła swoje żniwa.
- Czy mogłybyśmy porozmawiać o tym... gdzieś indziej? - poprosiła. - Nie sądzę, że powinno to być omawiane z publicznością.
Nie musiała się rozglądać, żeby czuć na sobie palące spojrzenia. Wszyscy chcieli wiedzieć o co chodzi, naturalnie. Każdy chciał wyrwać jej ten list i samemu poznać prawdę. A potem wymierzyć odpowiednią sprawiedliwość. Tłum potrafił być okrutny i bezlitosny, Paria przekonała się już o tym niejednokrotnie, choć nigdy na swojej skórze i nie chciała tego zmieniać. Trzymała więc ten list przy piersi, w myślach dziękując bogom za wspomniane przez ojca wcześniej bzdury, które kochali w życiu na salonach.
- Straż może pójść z nami - zaproponowała jeszcze ciszej, w razie gdyby Diane Bourbon i Lady Cendan obawiały się, że Paria ma jeszcze jakiś tajemniczy trik w zapasie i za chwilę znajdzie sposób, żeby narobić jeszcze więcej problemów.
Obrazek

Wróć do „Stolica”