[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

16
Na starość do podawania szklanki wody Paria zamierzała mieć służbę. Najlepiej w rezydencji z widokiem na morze i wielkim tarasem wśród tropikalnych drzew. Nie zamierzała jednak kontynuować dyskusji, wiedząc, że to do niczego i tak nie dąży. Matka miała swoje racje i nieraz nie dało się jej przekonać, zwłaszcza gdy chodziło o zamążpójście, czy inny ożenek. Na pewno nawet swoją przybraną Libeth kobieta chętnie zobaczyłaby na ślubnym kobiercu. Szkoda, że sama Libeth miała zupełnie inne plany na przyszłość. Cóż, nie wykluczała oczywiście związania się z kimś na stałe, ale póki co wolała krótkie znajomości, pełne wzlotów i upadków, intensywnych przeżyć, ukradkowych spojrzeń, skradzionych pocałunków i bolesnych rozstań. Takie były doskonałą pożywką dla sztuki. O czym mogłaby pisać Lydia po latach życia z Tobiasem? O znów niezamkniętych okiennicach od zachodniej strony domu, mimo, że tyle razy przypominała?
- Wiem, matko - przyznała z wymuszoną skruchą, by za moment z ulgą przyjąć zgodę ojca i powędrować z nim na niezbyt odległy parkiet.

Taniec był dla niej równie naturalny, co umiejętność chodzenia. Niezależnie od tego, czy tańczyła w parze, jak teraz, czy sama na scenie, nie musiała się nawet szczególnie zastanawiać nad tym, co robi. Gładko wpłynęła więc w rytm, podporządkowując się muzyce, a bez konieczności skupiania się na krokach mogła z łatwością prowadzić dalej rozmowę - co też od początku zamierzała zrobić. Prawdopodobnie miała to po ojcu, bo on też nie wyglądał na zaabsorbowanego samym tańcem.
Przy nim Paria nie musiała kontrolować każdego wypowiedzianego przez siebie słowa, więc w końcu pozwoliła sobie na westchnięcie i przewrócenie oczami, przed czym powstrzymywała się od początku rozmowy z rodzicami.
- Niestety - przyznała. - Przysięgam, ja się przy nim nie kontroluję. Jest irytujący i zadufany w sobie. I mam dość jego twierdzenia, że wszystko zawdzięczam rodzinie, bo nie ma pojęcia ile pracy wkładam codziennie w to, co robię, więc nie ma prawa się tak wypowiadać. I jeszcze uważa, że jestem zazdrosna. Zazdrosna! - parsknęła cicho śmiechem. - Jedyne, czego faktycznie mogę mu zazdrościć, to włosy, które układają się tak, jak sobie zażyczy, podczas gdy moje żyją własnym życiem. Poza tym jedynym jego atutem jest charakterystyczny głos. Nawet nie zatańczy na scenie. Chciałabym zobaczyć, jak choć raz rusza się na niej z krzesła. To by dopiero było wydarzenie.
Wydęła usta z niezadowoleniem, rzucając ojcu sfrustrowane spojrzenie. Może odrobinę się jej ulało, ale teraz przynajmniej nikt poza nim jej nie słuchał. Potrzebowała tego.
- Tak czy inaczej, nie ma to nic wspólnego z prawdą - podkreśliła. - Niezależnie od tego, jakie pobożne życzenia miałaby matka.
Pozwoliła się obrócić, jednocześnie postanawiając zmienić temat.
- A co z tym ukochanym Sary, hm? - spytała. - Nie wyglądasz na zadowolonego, kiedy o nim mowa. I o jakie plotki chodzi? Wiem, że wspominanie o nich jest poniżej godności, ale może zechciałbyś się tak upodlić, skoro nikt nas nie słucha? - uśmiechnęła się szeroko. - Sara wygląda na zachwyconą, chociaż widziałam, jak lordowi La'Rosh udało się zatrzymać wylewający się z niej potok słów. I to dość skutecznie.
Uniosła na ojca spojrzenie, które spoważniało nieco.
- Powiedz mi, tak naprawdę, co jest z nim nie tak? Widzę, jak reagujesz, kiedy matka o nim mówi.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

17
Uśmiechając to szerzej, to skromniej, to znowuż kręcąc w rozbawieniu głową, Tobias nie wtrącając się, dając swojej córce pełną możliwość wyrzucenia z siebie wszystkiego, co wyrzucić potrzebowała. Tak samo wyrozumiały i cierpliwy, jak to tylko on być potrafił.
- Jest pewne powiedzenie, znane każdemu, nawet najbardziej marnemu handlarzynie. - odezwał się wreszcie, gładko obracając Libeth wokół jej własnej osi wyuczonym przez lata ruchem. - "Nic tak nie uświęca osiągniętego sukcesu, jak możliwość pomachania nim przed nosem rywalowi". Wierzę, że ta sama zasada działa nie tylko w przypadku handlarzy czy muzyków. Rywalizacja podsyca pragnienia i wzmacnia ducha walki. Możesz mi wierzyć na słowo, moja droga. Jakkolwiek byś nie narzekała na tego cherlawego grajka, za każdym razem, gdy to robisz, w twoich oczach jawi się najprawdziwszy ogień. - zaśmiał się lekko Tobias, przyspieszając nieco kroku w rytm muzyki, aby zaraz ponownie zwolnić. - Nie zrozum mnie źle. Bynajmniej nie marzy mi się, abyś stanęła z nim na ślubnym kobiercu. - dodał, pięknie się przy tym krzywiąc. W przeciwieństwie do Lydii nie potrafił aż tak łatwo zaakceptować oddania którejkolwiek ze swych córek innemu mężczyźnie. Zwłaszcza komuś, kto już samym swoim istnieniem zwiastował kłopoty i wbrew naturalnemu urokowi, nie potrafił powściągnąć wodzy przed zalecaniem się do każdej panny w polu widzenia - bo tak też wszakże widział osoby pokroju Celestio. Nie tylko zresztą o nim stary van Darher musiał mieć raczej słabe mniemanie, sądząc po minie, jaką zrobił na samo wspomnienie o narzeczonym Sary. Dało się z niej wyłowić niemałe zniesmaczenie.
Mężczyzna milczał chwilę, wyraźnie wahając się przed udzieleniem odpowiedzi, a może po prostu nie wiedząc, jak się do niej zabrał. Wreszcie jednak westchnął i krótko skinął głową na potwierdzenie.
- Nie mówię, że nie rozumiem, dlaczego obie z Lydią są nim aż tak zachwycone. - zaczął zaskakująco ostrożnie, bo nie zwykł nigdy nadmiernie kryć się ze swoimi opiniami w obliczu Parii. Tego samego przecież zawsze oczekiwali od siebie nawzajem. - Mimo młodego wieku, jako żołnierz ma już na swoim koncie własne zasługi i osiągnięcia. Zarówno to, jak i fakt, że interesuje się sztuką, co nie jest aż tak codzienne w przypadku ludzi jego pokroju, robi z niego bardzo... pożądanego kandydata na męża w oczach niejednej damy. Nie będę się zresztą sprzeczać, że to całkiem interesujące połączenie. Godne... Pochwały. Niewielu ludzi miecza potrafi docenić piękno poza koszarami oraz polami walki, co często sprawia, że sami kończą w obyciu chłodni niczym stal, którą dzierżą. Problem w tym, że kierunek zainteresowań młodego La'Rosha stał się w którymś momencie nieco-... - zaciął się na dobrych kilka sekund, wyraźnie nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. - Budzi wiele kontrowersji. - zakończył kulawo i ponownie umilkł na dłuższą chwilę. - Jego uwagę zaczęły przykuwać bardzo specyficzne dzieła. Groteskowe i... Jestem pewien, że słyszałaś o "Dziełach Jeremiasza".
Choć Archipelag słynął ze swojej otwartości, choć słynął z dziwactw oraz wszelkiego, kulturowego zróżnicowania, także i tutaj istniały pewnego rodzaju Tabu. Jednym z nich, podobnie jak reszta nieoficjalnym, ale wciąż zakazanym, były rozsławione przez pewien czas tzw. "Dzieła Jeremiasza".
Rzeczony Jeremiasz był artystą wybitnie ekscentrycznym nawet jak na człowieka sztuki. Przez krótki moment swojej świetności wprowadził na salony Taj'cah nową modę na "Żywą sztukę". Polegała ona na przyozdabianiu nagich ciała młodych ludzi, którzy zgadzali się robić mu za ruchome modele, na wiele sposobów, tworząc w nich swego rodzaju żywe płótna. Niektórych, jak to w przypadku faktycznych płócien malował, innych tatuował, jeszcze kolejnych przyozdabiał w najcudaczniejsze kreacje. Bywało, iż przygotowane w taki sposób dzieła prezentował grupowo, innym razem była to jedynie poszczególna modelka lub model, którego zadaniem było podbicie swym pięknem oraz oryginalnością serc publiki. Jak to jednak bywa w przypadku szlachty oraz popularnych w ich kręgach trentów, znajdywali się również koneserzy, którzy oczekiwali więcej. W kilku rezydencjach doszło nawet do orgii z udziałem rzekomych "dzieł" i choć był to temat oburzający, to wciąż niedostatecznie, aby nie udało się go uciszyć. Nikt nie wie natomiast, dlaczego, ani kiedy dokładnie Jeremiasz pociągnął swoją fantazję w jeszcze bardziej nieodpowiednim kierunku. Zaczęło dochodzić do pokazowego okaleczenia eksponatów, do których to ciał Jeremiasz wykupił prawo. Faktem jest z kolei, że jego ostatnia, oficjalna wystawa okazała się dosłownie publiczną makabrą, z której później wynoszono wiele zemdlonych dam oraz kilka sztywnych ciał, przyozdobionych w groteskowy sposób własnymi wnętrznościami. Na tym też skończyła się nie tylko moda oraz kariera zdziwaczałego artysty, ale i jego własne życie. Co niestety nie znaczyło, że kilku wyrachowanych możnych nie zasmakowało w bestialstwie Jeremiasza. Jakkolwiek więc samo wspomnienie o nim nadal przyprawia o nienawistne pomruki oraz krzywe spojrzenia, tak zapoczątkowany przez niego kunszt kultywowany jest w dalszym ciągu w niektórych, mroczniejszych kręgach.
- Podobno widywano go z osobami, które mniej lub bardziej ewidentnie wciąż interesują się tego rodzaju barbarzyństwami. Żadna jednak plotka nigdy nie zyskała nadmiernego rozgłosu, o co La'Roshowie dobrze zadbali.
Uśmiechając się krzywo, Tobias puścił dłoń córki i skłonił się, gdy melodia wreszcie dobiegła końca. Taniec skończyli po przeciwległej stronie sali. Niezależnie od tego, czy chcieli kontynuować rozmowę dalej w tańcu, czy po prostu skryć się za plecami innych gości, znajdywali się dostatecznie daleko poza oceniającym wzrokiem Lydii.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

18
- Bo frustracja jest szczera - mruknęła z niezadowoleniem. - Oby ten sukces przyszedł dziś. Zresztą ile jest czasu do koncertu? Przestałam to kontrolować. Muszę się jeszcze przygotować.
Gdy ojciec opowiadał o La'Roshu, Paria milczała, słuchając go ze skupieniem. Cały wstęp, który wychwalał mężczyznę, jego zasługi i zainteresowania, tylko czekał na jakieś nadchodzące "ale". Lord wydawał się kandydatem doskonałym, choć z jedną wadą, która mogła go przekreślić w oczach rodziny von Darher i Libeth tylko na tę wadę czekała. No i doczekała się - choć spodziewała się wielu problemów, jak choćby rozwiązłości, czy zamiłowania do hazardu, ale nie fascynacji dziełami Jeremiasza.
Słyszała o nich przedtem, naturalnie. Choć sztuki wizualne nie były tym, czym się zajmowała, to była na bieżąco z tym, co dzieje się w świecie artystycznym. Zawsze jednak ten temat był zawieszony gdzieś w oddali, jak ustnie przekazywana legenda, której prawdziwości nie chciało się potwierdzać. Teraz plotka o nieznajomym lordzie byłaby również tylko plotką, być może interesującą i skandaliczną, ale nieszczególnie groźną, gdyby ten oto człowiek nie zalecał się do jej młodszej siostry. Może i irytowała ona Parię do granic wytrzymałości, ale nadal zasługiwała na kogoś, z kim będzie szczęśliwa. Na kogoś, kto zapewni jej bezpieczeństwo, bo sama była zbyt naiwna, by zapewnić je sobie sama.
- To nie brzmi dobrze - przyznała cicho. Niemal zawsze obecny uśmiech teraz zniknął z jej twarzy. - Ale to, że był widywany z ludźmi, którzy interesują się tym tematem, nie oznacza, że sam również jest w to zaangażowany. A nawet jeśli, może nie w te... najbardziej... makabryczne.
Sama siebie nie przekonywała. To zawsze dążyło do przekraczania granic, ludzie byli tacy sami - jeśli pozwalało się im na wszystko, w końcu zaczynali robić rzeczy, jakie nie miały miejsca nawet w najgorszych snach. Ukłoniła się również, nie wiedząc nawet kiedy taniec się skończył, i zeszła z parkietu razem z ojcem. Zsunęła maskę z twarzy, na ten krótki moment, kiedy matka była za daleko, by się do niej o to przyczepić. Temat był zbyt poważny, by zasłaniać się piórami i złotymi ozdóbkami. Uniosła zmartwione spojrzenie na Tobiasa.
- Rozmawiałeś o tym z Sarą? Mówiła coś na ten temat? Wie o tym w ogóle? - wyrzuciła z siebie szybko trzy pytania, jedno po drugim. - Powinnam porozmawiać z tym człowiekiem. A potem z siostrą. Chociaż znając życie, zaraz mnie poinformuje, że robię to ze złośliwości, bo jestem od niej starsza, a nadal niezamężna i nie mogę się pogodzić z jej szczęściem. Nie żebym zamierzała ją od razu odwodzić od tej decyzji, ale każde moje pytanie będzie traktować jako atak.
Przesunęła spojrzeniem po sali balowej i otaczających ją ludziach, których chyba robiło się tu coraz więcej.
- Ale wedle tego, co mówiłeś, zaręczyny nie są oficjalnie potwierdzone, dobrze rozumiem?
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

19
- Moja droga, nie mam nawet cienia wątpliwości, że tak właśnie się stanie.. - odparł pewny siebie Tobias, a jego oczy pojaśniały w dobrze Parii znany sposób. Działo się tak bowiem za każdym razem, gdy przed jej ojcem pojawiała się wizja wyjątkowo dobrze rokującej inwestycji. Nawet jeśli nie rozwinął dalej tego tematu, mogła mieć pewność, że kimkolwiek był bukmacher dzisiejszego wydarzenia, ojciec zdążył już i o niego zahaczyć. - Upewnijmy się jednak najpierw, że zdążysz ze wszystkim na spokojnie. Choć jestem pewien, że gdyby czas rzeczywiście naglił, ktoś dałby nam do tej pory znać.
Robiąc sobie krótką przerwę od dość ponurego tematu w międzyczasie, von Darher zaczął wyszukiwać wzrokiem kogoś ze służby. Jak na złość, dookoła zebrały się już małe tumy, przez co nieco ciężej było zwrócić na siebie uwagę.
- Nie oskarżałbym nikogo na podstawie plotek. Nawet syna dawnego rywala w miłości. - westchnął Tobias. - Nie traktowałem ich poważnie, dopóki sam nie usłyszałem tego i owego od zaufanego źródła, które kilka dni później zarzekało się na wszystkie świętości, że nic takiego nie miało miejsca i z pewnością musiałem coś źle zrozumieć. - czego sama insynuacja mogła śmiało zostać odebrana za obrazę, ponieważ, jak przystało na świetnie prosperującego biznesmena z powołania, miał świetną pamięć do istotnych dla niego szczegółów.
Wzdychając ponownie, tym razem ciężej, mężczyzna roztarł dłonią kark.
- Lydia już dawno temu zdążyła przekabacić Sarę. Sądzi, że mam paranoję i panikuję, ponieważ to syn starego La'Rosh, z którym-... Rozumiesz, on również swego czasu zalecał się do twojej matki. Ah! Nareszcie! - przerwał w połowie wyjaśnień, momentalnie zmieniając ton na żywszy, tak samo, jak wyraz twarzy, gdy jeden ze służebnych wreszcie znalazł się na wyciągnięcie ręki. Tobias doprawdy mógłby być całkiem dobrym aktorem, gdyby ktoś kiedyś dał mu na to szansę.
Młody chłopak, którego krótkie włosy niesfornie wychodziły spod eleganckiego upięcia, grzecznie skłonił głowę, oferując nieco nerwowy uśmiech. - Powiedz no, młodzieńcze, ile czasu mamy jeszcze do zmitrężenia, zanim Baronowa zaanonsuje główną atrakcję tego wieczoru?
Młodzik prędko zaczął obmacywać dłońmi krótką kamizelkę, zanim nie wyciągnął z jednej z kieszeni zegarka na długim łańcuszku.
- 15 minut, Sir! - poinformował ich, prostując się przy tym, niczym struna. - Dokładnie 45 minut do pierwszego występu!
Kiwając głową, starszy von Darher podziękował dzieciakowi, a następnie poklepując go lekko po ramieniu, sugestywnie nakazał oddalenie się, co też tamten wykonał absolutnie żwawo.
- Jak sama słyszałaś, nie masz zbyt wiele czasu na zajmowanie się problemami, którymi zajmować się i tak nie powinnaś. - zwrócił się ponownie do Parii. - Nie po to zresztą ci o nich mówię. Sprawa nadal jest dostatecznie świeża, aby dać nam wszystkim czas na jej dokładne przemyślenie. Póki co, skup się na przyjemniejszej części tego wieczoru. Daj pewnemu gogusiowi to, na co zasłużył, a La'Roshów zostaw mnie.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

20
W oczach Parii błysnęły iskierki rozbawienia, ale nie skomentowała związków matki z rodziną La'Rosh, bo przecież byłoby to wyjątkowo nie na miejscu. Choć kusiło ją, by w kilku krótkich zdaniach podsumować pełne zaufanie, jakie Lydia pokładała w ojcu swojego potencjalnego zięcia, a także w nim samym.
- I jak widać, nie był wystarczająco przekonujący - uśmiechnęła się za to do ojca. - Może w takim razie jego syn również nie jest i wystarczy znaleźć Sarze lepszą alternatywę. Przyciąga dzisiaj wiele spojrzeń. Z roku na rok wygląda coraz piękniej.
A jej dekolt jest coraz głębszy, dopowiedziała sobie w duchu. Wprost proporcjonalny do desperacji wywołanej stanem panieńskim. Obróciła się lekko, zerkając w kierunku, z którego przedtem przyszli. Coraz gęstszy tłum w sali balowej uniemożliwiał jej dokładne dostrzeżenie siostry, więc dziewczyna migała jej tylko sporadycznie pomiędzy tańczącymi i przechadzającymi się gośćmi.
- Nawet przychodzi mi na myśl taki jeden - dodała z rozbawieniem. - Wystarczyłoby, żebym mu powiedziała, że ma trzymać się z dala od mojej siostry i dziś nie odstępowałby jej na krok, a od jutra grałby ballady pod jej balkonem. Co ty na to, ojcze? Muzyk za zięcia?
Zaśmiała się i z powrotem założyła maskę. Problem nie przestał istnieć, ale może faktycznie powinna zacząć się tym martwić później, po występie. Rozpraszanie się teraz nie było dobrym pomysłem. I o ile przez lata zyskała wprawę w odcinaniu się od wszelkich niepotrzebnych myśli, gdy wchodziła na scenę, tak znacznie lepiej było te myśli odepchnąć od siebie wcześniej.
Potrzebowała pół godziny, by przygotować się na spokojnie do występu, więc gdy otrzymała odpowiedź na swoje pytanie od służącego, zatrzymała go jeszcze na moment.
- Bardzo przepraszam, zostałam poinstruowana, by zgłosić służbie chęć udania się do swojej garderoby przed występem. Chciałabym udać się tam niebawem, skoro koncert się zbliża. Czy ktoś mógłby mnie tam zaprowadzić po przemówieniu baronowej?
Niezależnie od tego, czy chłopak zechciał sam jej towarzyszyć w podróży na drugie piętro, czy obiecał kogoś przysłać, Paria odwróciła się jeszcze na te ostatnie minuty do ojca.
- Nie będę mogła z wami zostać do samego koncertu - stwierdziła z nutą żalu w głosie. - Będę musiała się przygotować. A może... - zawahała się moment, gdy nowa myśl pojawiła się w jej głowie. Przysunęła się do Tobiasa, kontynuując już ciszej. Jej głos zginął w muzyce i otaczającym ich hałasie, mógł usłyszeć ją jedynie adresat kolejnych słów. - Ty znasz baronową, prawda? Może nie jesteś z nią szczególnie blisko, ale raczej wiesz o niej więcej niż ja... myślisz, że tematyka zakazanej miłości jest mile widziana, czy wiąże się z jakąś kontrowersyjną historią z jej życia, o której nie mam pojęcia? - machnęła lekko dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. - Nie pytaj, pomysły Celestio. Nie wiem tylko czy usiłował mnie podpuścić, czy mówił poważnie. Wolę nie wybrać pieśni, której będę potem żałować. Może coś słyszałeś?
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

21
Starając się zbyt perfidnie nie afiszować ze swoim samozadowoleniem, ale też nie ukrywając go kompletnie, Tobias wydał z siebie krótkie, potakujące "hm", leniwie unosząc lewy kącik ust. Niemniej, gdy przyszło mu ponownie rozważać szanse jego najmłodszej córki na udane zamążpójście, które nie uwzględniałoby wcześniej wspomnianego Lorda, mógł co najwyżej stłumić cisnące się na usta westchnięcie. Jakkolwiek nie kochał swoich dzieci, w przeciwieństwie do małżonki, żadnego nie postrzegał jako największego cudu świata bez wad.
- Obydwoje wiemy, jaki wypływ miało rozpieszczanie Sary przez Lydię. - odpowiedział, spoglądając na Parię porozumiewawczo. Była w tym oczywiście i jego wina. Nigdy bowiem nie podjął dostatecznie stanowczych kroków, aby temu zapobiec. Był zdecydowanie zbyt miękki, gdy w grę wchodziły konfrontacje z członkami własnej rodziny. - Gdyby uroda tutaj wystarczyła, byłaby szczęśliwą żoną i matką od co najmniej pięciu lat.
I choć Tobias nie ujął tego wprost, Libeth mogła się domyślić, że znaczyło to tyle, że od co najmniej pięciu lat starano się ją wydać za różnego rodzaju dżentelmenów. Bez pożądanego skutku. Tym dziwniejszym było jej powodzenie w oczach mężczyzny, który w ten czy inny sposób znał się na sztuce, a co za tym szło, musiał być dobrze wyedukowany. Być może on jeden faktycznie nie dbał o nic więcej niż uroda dziewczyny.
Słysząc o sposobności posiadania Celestio za zięcia, najpierw spojrzał na nią z udawanym przerażeniem, aby zaraz potem zawtórować jej śmiechem.
- Jakkolwiek kusi mnie wizja muzycznych bitew, które z całą pewnością miałyby miejsce za każdym razem, gdyby tylko udało się was zebrać przy wspólnym stole na rodzinnych wieczerzach, wciąż mam zbyt dużo szacunku dla zdrowia psychicznego waszej matki.
Pachołek rzecz jasna nie śmiał odejść bez udzielenia odpowiedzi.
- Naturalnie, Madame! Proszę się nie martwić! Poinstruowano nas, że wszyscy uczestnicy zostaną zebrani i odprowadzeni do pokoi wyżej, gdy tylko Nasza Pani oficjalnie rozpocznie odliczanie do pierwszego występu! - poinformował lojalnie, na wszelki wypadek zerkając jeszcze na obydwoje, aby upewnić się, że nie potrzebują niczego więcej.
Pochylając się w stronę córki, starszy von Darher z pewnością nie spodziewał się tego typu pytań. Była to jednak dobra decyzja, jak dziewczyna wkrótce się przekonała.
- Oh, z całą pewnością wiąże się z tym niejedna kontrowersyjna historia, moja droga. Możesz mi wierzyć na słowo. - zapewnił ją Tobias, nie kryjąc przy tym rozbawienia przeszytego nutką zażenowania. - Zarówno przed, jak i po śmierci Barona, z którym, śmiem sądzić, byliśmy sobie dostatecznie bliscy, aby zechciał mi się od czasu do czasu pożalić, znana już była ze swoich, khm, skłonności do rozwiązłości. Nie jest to jednak żadna tajemnica. Nie kryła się z tym, a można nawet powiedzieć, że całkiem celowo afiszowała. Choć obydwoje twierdzili, że byli małżeństwem jedynie na papierze, odnoszę wrażenie, że co rusz tworzone przez nią sytuacje, w których Baron dowiadywał się o kolejnym orkowym, elfim, czy nawet goblinim kochanku, miały zwrócić jego uwagę i zmusić do działania. - wzruszając ramionami w braku zrozumienia dla tego typu działań, Tobias kontynuował. - Baronowa od zawsze była ekscentryczna ponad przeciętne wyobrażenie. Nie sądzę więc, żeby twój znajomy bard miał tym razem złe intencje, przekazując ci te informacje. - przyznał wreszcie, z zaintrygowaniem głaskając się po zaroście na podbródku. - Im bardziej szokujący, ale niekoniecznie wulgarny będzie twój występ, tym większa szansa, jeśli pytałabyś mnie o zdanie.
To było z pewnością... Nieoczekiwane? Czyżby Celestio naprawdę chciał zmierzyć się z nią na równych zasadach?
Robiąc Parii krótką aluzję, że być może jeszcze sama zamiast Sary zostanie partią znienawidzonego grajka, Tobias zaoferował jej swoje ramię i skinął głową w stronę końca sali zakończonymi schodami, dając znać, że chce ruszyć w tamtą stronę. Skoro zostało tylko kilka minut do oficjalnego obwieszczenia, chciał najwyraźniej znaleźć się bliżej miejsca, z którego najpewniej będzie wygłaszane.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

22
Paria nie zamierzała kontynuować tego tematu, bezpiecznie wycofując się z niego zanim ojciec zacząłby komentować jej staropanieństwo. Nigdy nie mówił jej nic na ten temat, ale obawiała się, że narzekania matki mogły mieć odbicie również w jego przemyśleniach. Zazwyczaj popierał jej dążenie do sławy i pogoń za karierą, jednak równie dobrze mógł nawet podświadomie przeliczać ją na posag. Mało to było prawdopodobne, choć kto wie. Uśmiechnęła się więc tylko krótko na podsumowanie Sary, a potem zaśmiała z wizji posiadania Celestio za szwagra, by w końcu skupić się na tym, co miał do powiedzenia służący.
- Dziękuję - skłoniła lekko głowę i zerknęła przez ramię na podwyższenie, z którego prawdopodobnie miała wypowiedzieć się niebawem baronowa. Zastanawiała się, czy kiedyś przyjdzie czas, gdy ona sama będzie w stanie zorganizować takie wydarzenie. Wyobrażając sobie swoją odległą przyszłość, kiedy już się ustatkuje i prawdopodobnie osiądzie w jednym miejscu, Libeth widziała siebie jako mecenasa sztuki, dającego szansę kolejnym młodym i zdolnym. O ile w ogóle tego dożyje.
Nie ukrywała zaskoczenia, gdy ojciec opowiadał jej o przygodach pani Bourbon. Nie dlatego, że się tego po niej nie spodziewała, ale przez fakt, że Celestio dla odmiany faktycznie powiedział jej prawdę i jego informacja nie była podstępem, który miał zniwelować jej szanse na wygraną. Myśli Parii od razu powędrowały do repertuaru, jaki mogła wybrać na dzisiejszy występ. Tytuły pieśni przesuwały się w jej głowie jak zrzucane z pulpitu kartki z tabulaturami, podczas gdy Tobias opowiadał o przeszłości dzisiejszej gospodyni.
- Tak myślisz? - rzuciła cicho, niewidzącym spojrzeniem przesuwając po plączących się wokół gościach. Przez myśl jeszcze przeszły jej Słowa na niebie napisane przez Celestio, o której zawsze sądziła, że lepiej brzmiałaby wykonywana przez nią - i w praktyce faktycznie tak było, zdarzyło się jej to sprawdzać w samotności - ale tego przecież nie mogła zrobić, nie o to w tym konkursie chodziło.
Mruknęła coś twierdząco, zbyt zatopiona w rozmyślaniach, żeby skupić się na tym, o co ojciec pytał. Czy w ciągu godziny była w stanie napisać coś nowego? Bo tyle miała mniej-więcej czasu, zanim przyjdzie czas na jej występ, wliczając wszystkich poprzednich uczestników. Raczej nie, nie na wystarczającym poziomie. Ale lekka modyfikacja jednego z utworów, który już miała w repertuarze, jak najbardziej wchodziła w grę. Tylko którego? Musiała usiąść z lutnią, w ciszy. Teraz i tak niczego nie wymyśli.
Wsunęła rękę pod ramię ojca i ruszyła razem z nim w kierunku balkonu, na którym miała pojawić się gospodyni. Gdy dotarli do miejsca docelowego, uniosła na niego spojrzenie.
- Zapomniałeś o masce, ojcze - przypomniała mu. - Oj, będziesz miał problemy.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

23
Obserwując roztargnienie córki, Tobias ponownie parsknął śmiechem, wolną ręką poklepując dłoń, którą zahaczała o jego ramię.
- Jakkolwiek nie punktowałaby tematyka wpasowująca się w gusta Baronowej, nie zapominaj, że to kobieta, dla której liczy się całokształt. Technika. Wykonanie. Czystość. - przypomniał jej łagodnie. - Połechtanie jej ego nie kupi nikomu zwycięstwa. Jeśli o tym zapomnisz, dasz się pożreć zupełnie niczym amator.
Ci, którzy podobnie jak i oni, mieli już niejakie pojęcie, kiedy Baronowa wreszcie oficjalnie zapowie sensację wieczoru, również wpadli na to, aby zacząć zbierać się pod balkonikiem. Z tego też powodu zaczęło się tam robić nieco ciasno i zdecydowanie dużo bardziej gwarno.
Ojciec Libeth zamarł w pół kroku, gdy ta tylko przypomniała mu o masce. Praktycznie każda uroczystość organizowana przez Bourbon zaczynała się od tradycyjnego już założenia masek - przynajmniej przez tych, którzy wcześniej tego jeszcze nie zrobili. Zignorowanie zwyczaju, oficjalnie było więc uznawane za niemałą, towarzyską wpadkę. Zwłaszcza w przypadku starych wyjadaczy, którzy powinni być już dobrze obeznani z niepisaną regułą.
- Jasna cholera... - zaklął pod nosem cicho, nieco nerwowo rozglądając się dookoła, najprawdopodobniej za żoną. Nie dostrzegając jej jednak nigdzie w pobliżu, zwrócił swój przepraszający wzrok na córkę. - Wybaczysz na chwilę temu staremu sklerozie, kochanie? Publiczną potwarz zniosę bez słowa, ale nie jestem pewien, czy uda mi się to samo powiedzieć przed obliczem twojej matki. - wzdychając z ciężkim sercem, starszy von Darher lekkim ruchem uwolnił ramię z objęcia. - Jeśli nie uda nam się znaleźć przed występem, będziemy obserwować cię spod samej sceny. - obiecał jeszcze, zanim obrócił się i rozglądając dookoła, zaczął cofać w stronę miejsca, w którym widzieli Lydię po raz ostatni.
Pozostawionej samej sobie Libeth zostało czekać więc cierpliwie i w spokoju. A przynajmniej pozostałoby, gdyby zebrana dookoła szlachta nie chciała aż tak przepychać się między sobą. Ponieważ różnili się od plebsu, naturalną koleją rzeczy nikt nie chciał być zmuszony do przesadnego ścisku czy zbędnego kontaktu fizycznego z obym ramieniem bądź biodrem. Jednocześnie każdy wciąż starał się znaleźć dla siebie dostatecznie dobre miejsce, czemu towarzyszyły lekkie przepychanki, przeplatane proszeniem o wybaczenie i udawanymi aktami zdziwienia, gdy dochodziło do jakichkolwiek kolizji. Chcąc nie chcąc, także i pani bard musiała znosić wiec znosić od czasu do czasu smyrnięcie z lewej bądź prawej i choć nie było to nic nadmiernie obraźliwego czy nachalnego, mogło nieco drażnić.
- Ah, proszę się nie pchać-... - usłyszała w pewnym momencie lekko poirytowany, męski baryton ze swojej lewej i nie minęła dobra sekunda, nim ktoś wpadł na nią z impetem, zmuszającym do zrobienia kilku kroków w przód dla zachowania równowagi. Jej ciało poruszyło się automatycznie w próbie utrzymania na nogach, jednak obcas najwyraźniej zaplątał w czyjś tren sukni pod jej nogami. Kolizja, a być może nawet srogi upadek byłby tutaj praktycznie nieunikniony, jednak przyszła gwiazda estrady zaprawdę miała dzisiaj wiele szczęścia. Czyjeś ramię w porę objęło ją w pasie, pociągając z powrotem w tył i stabilizując, nie pozwalając zrobić ani jednego, niewłaściwego kroku w innym kierunku.
- Wszystko w porządku? - zapytał przypadkowy wybawca z nutką troski przemieszanej z rozbawieniem. Miał bardzo przyjemny, melodyjny ton głosu. Jeśli Paria spojrzałaby za siebie, ujrzałaby nieco tylko ponad głowę wyższego człowieka o nieokreślonych rysach. Nieokreślonych z uwagi na maskę z czapką błazna. Gwoli ścisłości, cały jego strój komponował się w tym klimacie. Biała maska komponowała się nieco upiornie miast zabawnie w zestawieniu z intensywną czerwienią i złotem kolorystyki stroju.
Spoiler:

- Libeth? - niemalże w tym samym czasie dotarł do niej bardziej znajomy, nieco tylko zdziwiony głos Sary.
Dziewczyna sama znajdowała się jeszcze w nieco niezgrabnej pozie, przytrzymywana w talii przez towarzyszącego jej La'Rosha. Nie trzeba było geniusza, aby wywnioskować, że to ona miała pecha wpaść na starszą siostrę.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

24
Może faktycznie się zapędziła... myśl o tym, że wygrana miałaby ją ominąć na rzecz pewnej osoby, przeciwko której spontanicznie Paria podjęła się zakładu, sprawiała, że ciężko było rozsądnie podchodzić do tematu występu. Ale może ojciec miał rację. Może powinna zagrać po prostu to, co na dziś przygotowała, z pewnością, że zrobi to najlepiej jak potrafi. Na najwyższym ze swoich poziomów. Cóż, tak czy inaczej potrzebowała usiąść w odosobnieniu z instrumentem w rękach i może wtedy zniknie cały stres, jaki nabudowywał się w niej z minuty na minutę. To, na co się zgodziła, nie było rozsądne, ale jej rozsądek przestawał istnieć, kiedy w otoczeniu pojawiał się pewien konkretny człowiek.
- Nie zniknijcie tylko zaraz po koncercie! - zawołała jeszcze za zatapiającym się w tłumie ojcem i z westchnięciem odwróciła się w kierunku balkonu, skupiając się na wyczekiwaniu baronowej i utrzymywaniu swojego miejsca.
A utrzymywanie miejsca, cóż, okazało się dużo trudniejsze niż planowała. Dopóki nikt nie wpychał się bezpośrednio na nią, udając uprzejmość i nieporadność, Libeth nie angażowała się w otaczające ją zamieszanie. To jednak nie trwało długo, bowiem i na jej miejsce ktoś postanowił się w końcu pokusić. Może nie należała do najwyższych kobiet, ale przecież bez przesady, nie było trudno jej zauważyć. A przepychanie się i wpadanie na ludzi było już poza granicami dobrego wychowania - dopóki było to delikatne potrącanie, dało się to wybaczyć, ale nie jeśli ktoś faktycznie postanawiał powalić spokojnie stojącą w miejscu bardkę na ziemię.
Z jej ust wydarł się cichy okrzyk zaskoczenia, zamachała rękami, usiłując złapać się czegokolwiek i nie upaść, jednocześnie starając się wyrwać obcas z trenu czyjejś sukni. Zmełła w zębach przekleństwo, bo przecież nie wypadało, żeby się jej tutaj wyrwało, w szczególności w takim tłoku... i już była przekonana, że za moment wyląduje pod nogami tych wszystkich ludzi, kiedy ktoś zlitował się nad nią i przytrzymał ją w pionie.
- Bogowie... - westchnęła. - Dziękuję. I przepraszam. Tak, wszystko w porządku.
Uniosła wzrok na swojego wybawcę, ale zza niepokojącej maski nie była w stanie zobaczyć jego twarzy, więc uśmiechnęła się tylko do niego lekko, z nieukrywaną wdzięcznością i odsunęła się, by uniknąć kolejnej plotki na swój temat.
Powinna już wcześniej się domyślić, kto mógł z taką impertynencją wpakować się pod sam balkon, nie przejmując się niczym i nikim. Mimo karygodnego zachowania, dobiegający do Parii jasny głos Sary z powrotem przywołał uśmiech na jej twarz. Obróciła się do niej, wyciągając rękę, by lekko uścisnąć na powitanie jej ramię, bo nie miała za bardzo jak przytulić objętej przez mężczyznę siostry bez zbytniego zbliżania się do niego.
- Sara, siostrzyczko! - odezwała się radośnie, niwelując niepewność młodszej kobiety. - I lordzie La'Rosh - puściła ramię siostry, by ukłonić się przyszłemu szwagrowi, na tyle, na ile była w stanie to zrobić w tłumie. Już i tak wszyscy stali tu zbyt blisko siebie.
- Spostrzegłam was już wcześniej, jednak widziałam, że jesteście zajęci rozmową i nie chciałam przeszkadzać - przyznała. - Wyglądasz pięknie, Saro. A o panu już dane mi było usłyszeć, lordzie La'Rosh. Niezmiernie mi miło w końcu spotkać się osobiście. Libeth von Darher, jestem siostrą pańskiej towarzyszki - przedstawiła się, uśmiechając się do niego ciepło, choć jednocześnie taksowała go intensywnym spojrzeniem. Może podświadomie szukała wyraźnych objawów niepokojących zainteresowań, o jakich wspominał jej ojciec - choć przecież nie dało się ich zobaczyć na czyjejś twarzy, zwłaszcza ukrytej pod mniej lub bardziej zakrywającą ją maską, prawda?
- Będzie mi dzisiaj dane zagrać dla was. Mam nadzieję, że nie tylko sztuk wizualnych jest pan koneserem - dodała jeszcze, delikatnym gestem głowy wskazując scenę.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

25
Mężczyzna w stroju błazna wydał z siebie jeno dźwięk podejrzanie przypominający stłumione parsknięcie, zanim ugodowo cofnął rękę, pozwalając Parii na spokojne zwiększenie dystansu. Mimo nieco niepokojącej aparycji oraz wrażenia, jakby wzrok osoby po drugiej stronie maski mógł przeszyć na wylot, otaczająca go atmosfera oraz mowa ciała sugerowały o wciąż młodzieńczej frywolności. Była to jednak jedyna rzecz, jaką Libeth miała szansę zauważyć, zanim jej uwaga została w pełni poświęcona lepiej znanym i bliższym jej myślom osobistościom - siostrze oraz jej nie-do-końca-potwierdzonemu narzeczonemu.
- Więc to naprawdę ty! - pisnęła z niedowierzaniem Sara, zadziwiająco entuzjastycznie kopiując gest siostry, którą, jak wcześniej matka, skanowała wzrokiem z góry na dół. - Wyglądasz dzisiaj... Naprawdę ładnie! Kompletnie inna osoba! Czemu tak rzadko zakładasz suknie? - zaczęła swoim zwyczajowo trajkotliwym głosem, absolutnie nieświadomie, jak to zresztą często bywało, wykazując się sporym brakiem taktu. To w końcu nie tak, że Paria wyglądała jakoś tragicznie, gdy nie nosiła się w strojnych sukniach. Obecność La'Rosha zdawała się jednak działać niczym smycz, po szarpnięciu za którą, pies na drugim końcu przypomina sobie o ogładzie. Przypominając sobie więc o wciąż zalegającej na jej kibici dłoni, zaraz wyprostowała się spąsowiała, rzucając swojemu partnerowi zawstydzone spojrzenie.
Na podobieństwo matki, Sara nosiła ledwie zakrywającą cokolwiek maskę z cienkich, srebrzystych, posplatanych włókien. La'Rosh nieco bardziej ekstrawagancką i fikuśną, mieniącą się złotem i czerwienią, a przysłaniającą wyłącznie lewą stronę przystojnej twarzy.
- Przepraszam... Byłam niezdarna. - odezwała się ze skruchą tak autentyczną, że Libeth niemalże mogła w nią uwierzyć. Chwileczkę. Ona naprawdę była autentyczna!
- Niezdarność ma swoje plusy. - odparł spokojnie, nie negując jednak jej winy, jak by pewnie wypadało. - Choć wydaje mi się, że to nie mnie należy tutaj przepraszać. Prawie powaliłaś własną siostrę. - dodał i tym razem jego ton brzmiał upominająco, na co dziewczyna poczerwieniała jeszcze bardziej. Zanim zdołała dostosować się do jego życzenia, jak należałoby, mężczyzna sam zwrócił spojrzenie na starszą z obecnych von Darher. - Najmocniej przepraszam Lady Parię w imieniu swoim oraz Lady Sary. Nie spodziewaliśmy się, że pomiędzy dostojnym towarzystwem, wciąż znajdą się tacy, którzy będą zachowywać się w tłumie gorzej niż zwierzęta. - pochylając lekko głowę, ostatnie zdanie wypowiedział na tyle głośno i oschle, aby, ktokolwiek odpowiadał za doprowadzenie do całego precedensu, mógł posłyszeć jego niezadowolenie. Posłyszało zresztą dostatecznie wiele osób, aby nagle z dużo większą pieczołowitością zaczęto tworzyć dookoła więcej przestrzeni między sobą. Lord La'Rosh mógł mieć tytuł Lorda i być dobrze wychowanym człowiekiem, ale część tegoż wychowania wywodziła się również z wojska, w którym niekompetencja oraz lekkomyślność nie były tolerowane.
Nie dało się nie zauważyć, jak pomimo przytyku odnośnie do braku ogłady oraz niezdarności, Sarze aż zaświeciły się oczy na widok wpływu, jaki zachowanie jej partnera miało na otoczenie. Nie przeszkadzał jej nawet uśmiech, który, choć uprzejmy, a może wręcz łagodny, zdawał się nie sięgać chłodnych oczu.
- Czuję się zaszczycony, choć nieco onieśmielony faktem, że rozpoznano mnie, nim sam zdołałem zamienić z Lady choćby słowo. - przykładając prawą dłoń do lewej strony klatki piersiowej, z drugą, wreszcie wolną od Sary, założoną za plecy na wysokości lędźwi, pokłonił się tym razem bardziej dworsko i formalnie. - Damon La'Rosh, że tak wciąż pozwolę się przedstawić. To zaszczyt poznać wreszcie osobiście wielką poetkę oraz bardkę z domu von Darher.
Zachowanie Damona nie odbiegało jakoś szczególnie od norm. Roztaczał za to wokół potężną aurę pewności siebie, która kompletnie potrafiła przytłumić tę, należącą oryginalnie do Sary. Każde słowo ponadto wypowiadane było przez niego bez większej dbałości o wydźwięk, a mimo to wciąż odnosiło się wrażenie, jakby dokładnie kalkulował je z osobna.
- Co prawda ucha nie mam ani w połowie tak dobrego, jak nasza droga gospodyni, ale głuchy niczym pień wciąż nie jestem. Czymże jest jednak dobry występ bez odpowiedniej prezencji scenicznej, do której faktycznie mogę mieć odrobinę większą słabość? Zadaniem barda jest wszakże zadowolić słuchaczy na każdym możliwym poziomie prezentowanego pokazu umiejętności.
Innymi słowy, wciąż zamierzał zwracać sporo uwagi na część niemuzyczną i wcale się z tym nie krył! Niektórzy nazwaliby to aroganckim, a nawet bezwstydnym.
- Ponoć konkurencja była bardzo pieczołowicie dobierana. Bardziej niż zazwyczaj, mam na myśli. Oczekiwania wobec tego wieczoru są zatem również będą dużo większe. - poinformował Parię, przyglądając się jej z zainteresowaniem, zupełnie jakby testował jej psychiczne nastawienie. Widać było, że chce jeszcze coś dodać, lecz wtem salwa oklasków rozeszła się niczym burza po wielkiej sali, zmuszając do zwrócenia uwagi w stronę seny ponad głowami zebranych. Stała na niej Baronowa.
Spoiler:

Jej kreacja, jak zawsze była olśniewająca i onieśmielająca.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

26
Być może w innych okolicznościach chętnie skorzystałaby z okazji, by zapoczątkować nową znajomość, bo przecież cóż mogło być bardziej interesującym jej rozpoczęciem, jak uratowanie kogoś przed stratowaniem przez tłum szlachty. Ale teraz miała pewne zobowiązania, które zjawiły się przed nią w formie przyrodniej siostry i jej partnera. Nie mogła przecież ich zignorować i zająć się rozmową z nieznajomym.
Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi na słowa Sary. Myśli, jakie przechodziły jej przez głowę, pozostawiła niewypowiedziane, jak większość rzeczy podczas rozmów z siostrą. Choć pytanie "czemu tak rzadko zakładała suknie" było w sumie warte zastanowienia. Przesunęła dłonią po swoim mocno zaciśniętym na zachodnią modłę, haftowanym gorsecie. Zawiązanie go samodzielnie było wyczynem wręcz karkołomnym, choć jak widać nie niemożliwym.
Jednego nie mogła La'Roshowi odmówić - zdecydowanie miał wpływ na otoczenie, którego momentalnie odrobinę mu pozazdrościła. Jej bezpośredni wpływ zaczynał się dopiero w momencie, gdy wchodziła na scenę i kończył wraz z opuszczeniem miejsca występu, po wyjściu z mniej lub bardziej oczarowanego koncertem tłumu. Mimo to, po wszystkich pogłoskach jakie opowiedział jej ojciec, nie miała wobec mężczyzny pozytywnego nastawienia. Nie pokazywała tego jednak po sobie, racząc go uśmiechem tak prawdziwym, jaki tylko bard mógł wyćwiczyć przez lata. Grunt, że Sara była zachwycona i Libeth miała tylko nadzieję, że ten zachwyt nie przejdzie jej po kilku tygodniach życia u boku tego człowieka, gdy do dziewczyny dotrze to, jak bardzo jest najwyraźniej kontrolowana.
Otrząsnęła się z tych kilku szybkich wniosków, jakie wyciągnęła z pustego powietrza. Nie mogła z taką łatwością poddawać się plotkom.
- Bardzo mi miło - przyznała, całkiem zadowolona z faktu, że La'Rosh zaznajomiony był choćby odrobinę z jej twórczością.
Gdy usłyszała, że strona wizualna występu ma dla niego równie duże, jak nie większe znaczenie niż sama muzyka, w jej oczach błysnęło nieukrywane rozbawienie.
- Czyżby? - uśmiechnęła się do mężczyzny. - Wydaje mi się, że pod tym względem nie mam sobie nic do zarzucenia, skoro nawet Sara docenia moje dzisiejsze wysiłki w tym zakresie. Obawiam się jednak, że biorąc pod uwagę pańskie oczekiwania, nie będzie pan dziś oszołomiony występami. Być może inna tematyka konkursu byłaby dla pana bardziej interesująca. Taka, w której taniec odgrywałby główną rolę, chociażby. Obiecuję jednak postarać się dziś spełnić wszystkie oczekiwania artystyczne. I na pewno nie tylko ja.
Odwzajemniała uważne spojrzenie, którym w tej chwili raczył ją La'Rosh. Czego od niej oczekiwał? Przyznania, że się stresuje, czy zapewnienia, że trema jest jej obca?
- To prawda. Konkurencja jest ogromna. Tym większym docenieniem jest zaproszenie, jakie każdy z trzynastu uczestników otrzymał. Każdy będzie chciał udowodnić, że na to zaproszenie zasługuje. Może nawet pana, Lordzie La'Rosh, oczaruje coś więcej, niż aspekt wizualny.
Rozmowa została przerwana i wyglądało na to, że nie miała zostać kontynuowana. Baronowa pojawiła się na balkonie, odziana w suknię tak strojną, że nie dało się oderwać od niej wzroku. Lejące się złoto ornamentów odcinało się wyraźnie od ciemnego materiału i odbijało światła świec. I jeśli Parii w ogóle przeszło przez myśl, że przesadziła, wybierając złotą maskę, cóż - teraz nawet tego nie rozważała. Odwróciła się już całkiem od siostry i jej narzeczonego, czekając na przemówienie rozpoczynające ten jakże ważny dla niej wieczór.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

27
Cokolwiek było celem mężczyzny, wyraźnie nie zamierzał się z nikim dzielić szczegółami. Uśmiechając się jedynie z zadowoleniem, które mogło, ale nie musiało być aroganckie, zdążył jedynie skinąć uprzejmie głową, zanim, podobnie jak inni dookoła, skupił całą swoją uwagę na obecnej głowie rodziny Bourbon.
Baronowa, na której ustach tlił się wiecznie zadziorny uśmieszek, odczekała stosowną chwilę, zanim znacząco uniosła w górę prawą dłoń. Oklaski szybko przycichły, zastąpione cichymi półszeptami oraz atmosferą ogólnego podekscytowania.
- Przyjaciele, towarzysze, artyści, a przede wszystkim miłośnicy muzyki oraz sztuki pochodzący nie tylko z Archipelagu, ale również spoza jego granic. Witam Was wszystkich dzisiaj bardzo serdecznie na jubileuszowym już, dwudziestym piątym spotkaniu ludzi kultury, które przez cały ten czas zaszczytnie przyszło mi dla was organizować. - powitała ich Baronowa, zaskakując obwieszczeniem prawdopodobnie wszystkich i każdego z osobna. Żaden szlachcic ni szlachcianka nigdy nie kwapił się, aby liczyć bale lub bankiety wystawiane przez siebie tudzież innych. Z tego też prostego powodu nie spodziewał się, że coś takiego samo w sobie może stanowić okazję do świętowania bądź bycia godnym uczczenia. Nie wspominając już o tym, że najwyraźniej mowa była tutaj o wyróżnieniu bankietów wyłącznie o zabarwieniu kulturowym, które przez ostatnie lata przeplatały się pomiędzy resztą okolicznościowych biesiada wyprawianych w posiadłości. Któż poza tą ekscentryczną Baronową miałby głowę do rozróżniania i liczenia ich?
Zadowolona z siebie wprowadzonym zamieszaniem gospodyni zaśmiała się i dwukrotnie klasnęła mocno w dłonie, jeszcze raz skutecznie uciszając lekką wrzawę, jaka zdążyła zapanować.
- Moi drodzy, doprawdy. Nie ma powodu robić zamieszania z powodu drobnej symboliki nazewnictwa dla uroczystości, którą postanowiłam wykorzystać wedle własnego uznania wyłącznie dla nadania dzisiejszemu bankietowi odrobiny wyjątkowości. - kontynuowała wesołym tonem, uspokajając towarzystwo, którego część zapewne zastanawiała się, czy z okazji "jubileuszu" nie popełnili życiowej gafy, nie przynosząc żadnego upominku. - Wyjątkowości, której nadadzą mu zarówno najlepsi i najznamienitsi bardowie, jakich znamy i kochamy, jak i ci, których zapewne usłyszycie tutaj po raz pierwszy, a którzy, za co sama osobiście ręczę, w pełni zasłużyli, by wreszcie oficjalnie i z odpowiednim rozgłosem zadebiutować na scenie.
Baronowa wykonała znaczącą pauzę w przemowie, dając czas oklaskom oraz innym przejawom aprobaty. Mimo chwili jazgotu dookoła, Paria zaskakująco wyraźnie mogła usłyszeć, jak ktoś za jej plecami wydaje z siebie podejrzanie ironicznie brzmiące parsknięcie. Na tyle wyraźne, aby zareagował na nie narzeczony Sary. Huh, a ponoć nie miał dobrego ucha.
- Jakiś problem? - odezwał się, rzucając ponad głową Libeth chłodne spojrzenie.
- Najmniejszego~ - odparł niewinnie ten sam głos, po którym mogła poznać swojego wcześniejszego wybawcę bez potrzeby oglądania się. - Pomyślałem tylko, że Baronowa z pewnością potrafi porwać tłum lepiej, niż niejeden muzyk. To wszystko.
La'Rosh chwilę jeszcze wbijał nieruchomy wzrok w drugiego mężczyznę, zanim z krótkim kliknięciem języka przekręcił głowę z powrotem w kierunku sceny.
- Wszystkich zaproszonych do udziału w konkursie poproszę teraz o udanie się do wyjścia z sali. Zostaniecie zaprowadzeni do pomieszczeń przeznaczonych na garderoby, gdzie też będziecie mogli nastroić swoje instrumenty i dokonać ostatnich poprawek oraz przygotowań przed występami. Macie na to 45 minut. - mówiła dalej Baronowa, kładąc na balustradzie przed sobą sporej wielkości klepsydrę, podaną jej przez jednego z pachołków. - Powodzenia!
Wraz z ostatnimi oklaskami, tłum zaczął się szybko rozchodzić na boki w celu zrobienia miejsca dla wszystkich uczestników, którzy potrzebowali jak najprędzej wydostać się z pomieszczenia. Czekali tam na nich służący, którzy bez mitrężenia czasu mieli zaprowadzić ich do odpowiednich pomieszczeń.

Gdy po uprzednich, ostatnich pozdrowieniach oraz życzeniach przysłowiowego połamania nóg ze strony Sary oraz Damona Paria wreszcie ponownie znalazła się w Sali Masek, była jedną z ostatnich, którzy dołączyli do zebranego już grona grajków. Były tam znajome, jak i obce twarze, jedne ukryte skrzętnie pod maskami, inne ledwie zasłaniające cokolwiek. Wszyscy pozdrowili ją grzecznie. Była jedną z dwóch tylko kobiet w tymże gronie, jak mogła od razu dostrzec.
Celestio bez skrępowania puścił jej oczko, uśmiechając się wyniośle. Co dziwniejsze jednak, w ślad za nią wyszedł z Sali Balowej i człowiek w przebraniu błazna, który bardzo raźnie ogłosił, że jest zaszczycony, mogąc występować na tej samej scenie, co reszta towarzystwa. A zrobił to głosem tak szczerym, że w połączeniu ze swoją upiorną maską, komiczną częścią reszty przebrania i towarzyszącym temu wszystkiemu dźwiękiem dzwoneczków czapki, gdy skłaniał się głęboko, lecz prześmiewczo zarazem - wprawił pozostałych w niezłe roztargnienie. Jak to dobrze, że służący Baronowej pogonili ich do szybkiego marszu w górę schodów i na piętro do ich garderób, unikając tym samym niezręczności zmuszającej do jakichkolwiek odpowiedzi. Paria zapamiętać jednak mogła minę Celestio, który przez chwilę wyglądał, jakby połknął coś wyjątkowo kwaśnego.
Na garderoby przeznaczone zostały cztery sypialnie, w których trzy pomieścić miały po trzech bardów na raz, czwarta, największa oraz ta, do której przydzielona była i Libeth - czterech. Wraz z nią udała się również druga przedstawicielka płci żeńskiej, bardziej znana ze swoich występów teatralnych niźli muzycznych, ale wciąż dobrze kojarzona na scenie muzycznej przez swój wysoki alt, oraz nieznany nikomu świeżak o gęstych blond loczkach. Wzrokiem starał się ze wszystkich sił unikać obu towarzyszących im kobiet. Jak na złość, do ich garderoby trafił także Celestio.
Do dyspozycji mieli wielkie lustra, pufki oraz stoliki zawalone licznymi kosmetykami. Na wstawionych wieszakach wisiały stroje zarówno oferowane przez Baronową, jak i te, które ewentualnie sami wzięli na przebranie. Wielkie parawany porozstawiane w bezpiecznych odległościach jeden od drugiego gwarantowały dostatecznie dużo prywatności przy zmianie odzienia. Pieczołowicie zabezpieczone, z dołączonymi karteczkami z imiona były także instrumenty muzyków.
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

28
Obserwowanie reakcji otaczających ją ludzi było całkiem ciekawym doświadczeniem. Działali jak dobrze naoliwiona maszyna, zachowująca się odpowiednio gdy wypowiadane były właściwe słowa. Paria uśmiechała się lekko pod nosem, nie angażując się w rozmowy i pełne emocji komentarze. Przyglądała się tylko gospodyni, chłonąc jej niewątpliwą urodę i siłę osobowości, jaka emanowała z balkonu. Choć może to po prostu ta nieziemsko efektowna suknia robiła swoje.
Gdy usłyszała kolejne znajome parsknięcie śmiechem, a potem niezadowoloną uwagę Damona, odwróciła się jednak przez ramię, by spojrzeć na spotkanego tu przypadkiem mężczyznę. Twarz ukryta za maską stawała się nader interesująca, gdy i sama postać mężczyzny zwracała na siebie uwagę. Przyglądała się tej masce przez dłuższą chwilę z nieukrywanym zaciekawieniem, choć zrezygnowała z włączania się w tę krótką dyskusję. Ktoś nie wydawał się szczególnie przejęty wagą dzisiejszego wydarzenia. Może był to jeden z gości, który tak jak Damon nie interesował się muzycznym aspektem tego wieczoru, więc i oficjalne rozpoczęcie nie robiło na nim wrażenia. Może był tutaj tylko po to, by łapać przewracające się damy, kryjąc tożsamość pod strojem błazna.
Tym bardziej zdziwiła się, gdy razem z nią opuścił salę balową i skierował się do sali masek. Czyli był jednym z uczestników konkursu? Czy w takim razie go znała? Nie rozpoznawała go po głosie, ale może musiałby zaśpiewać, by dotarło do niej kto taki był jej wybawicielem w tłumie dłuższą chwilę temu. Raczej nie był zupełnym debiutantem. Ci zawsze są napięci jak membrana na bębnie, kiedy zbliża się występ, pomyślała. Kim jesteś, w takim razie?
Przywitała się ze wszystkimi, obdarzając swoich konkurentów uprzejmym uśmiechem - no, może poza Celestio - i zamieniła kilka grzecznościowych zdań z lepiej sobie znanymi muzykami. Fakt, że kobiet było tutaj tak mało, nie zdziwił jej w sumie. Publiczność wolała słuchać romantycznych ballad wykonywanych przez męskie głosy i Paria doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie znaczyło to jednak, że jej szanse były mniejsze. Wolała myśleć, że jest wręcz przeciwnie.
W jej oczach błysnęło rozbawienie, gdy nieznajomy w stroju błazna ukłonił się im prześmiewczo. Może bawiło ją to, że przedtem zrobiła dokładnie to samo w kierunku Celestio, a może fakt, że na twarzy tegoż właśnie wykwitło tak wyraźne niezadowolenie. Zaczynała żałować, że nie porozmawiała z tym człowiekiem dłużej. W końcu każdy, kto irytował Celestio choć trochę, miał ogromną szansę stać się jej bliskim przyjacielem.

Oczywiście, że musiała wylądować w garderobie razem z tym wyniosłym warchołem. Westchnęła więc tylko cicho i postanowiła zignorować ten fakt. Tutaj znajdowali się z dala od oczu postronnych i nie musieli grać tej swojej gry, bo na nikim nie robiło to wrażenia. Paria postanowiła więc skupić się na tym, na czym musiała, czyli na odpowiednim przygotowaniu się do występu. Zamieniła z drugą kobietą kilka niezobowiązujących zdań o oświetleniu na scenie, a do młodego chłopaka uśmiechnęła się krótko, gdy jakimś cudem jednak omiótł ją spojrzeniem. Potem w końcu znalazła swoją lutnię i zajęła się sobą.
Przede wszystkim musiała sprawdzić, czy instrument był w dobrym stanie. Celestio znajdujący się w tym samym pomieszczeniu co ona sprawiał, że wpadała w paranoję. Nie sądziła, by posunął się do podcinania jej strun, albo naoliwiania kołków, bo to byłaby już przesada, ale... czy na pewno? Obejrzała lutnię dokładnie, wydobyła z niej kilka dźwięków, by powiesić ją potem na oparciu krzesła i zająć się najpierw swoim wyglądem. Usiadła przed lustrem i zdjęła maskę, wpatrując się w swoje odbicie. Poza rozplątującym się upięciem włosów, wyglądała całkiem dobrze - jej dość blada (czyżby po matce?) jak na mieszkańca Archipelagu skóra była wypoczęta i muśnięta słońcem - wyciągnęła więc tylko szpilki ze skomplikowanej fryzury, rozczesała włosy, a potem spięła je na nowo, licząc na to, że tym razem łaskawie zastosują się do jej oczekiwań. Sięgnęła po czernidło do rzęs, a potem poprawiła czerwień na ustach. Nie planowała się przebierać na scenę, nie miała sukni na zmianę, więc z zainteresowaniem zajrzała w stroje, jakie przygotowała dla nich baronowa. Może czekało tam na nią coś bardziej efektownego, co mogła rozważyć? Cały czas uparcie ignorowała obecność swojego rywala w tej samej garderobie, tak samo jak wszelkie dźwięki, jakie wydawał - czy to z instrumentu, czy to głosem.
Obrazek

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

29
Isabelle - kobieta młodsza zaledwie trzy lata od Parii, lecz o tak filigranowych i dziecięcych rysach, że uchodzić mogłaby spokojnie za nastolatkę (a może to wynik jakichś elfich genów?), wydawała się sympatyczną i żywiołową duszą w przeciwieństwie do ponurego chłoptasia, który jedynie kiwając pozostałym głową, nerwowo zabrał się od razu do strojenia instrumentu w jednym z odleglejszych kątów pokoju. Dziwak, choć nie on pierwszy i nie ostatni, a już zwłaszcza tej branży.
Sprawdzając instrumenty, każdy z muzyków mógł się przekonać, że zostały one dokładnie wyczyszczone oraz nawoskowane w odpowiednich miejscach. Baronowa chyba spaliłaby się ze wstydu, gdyby na terenie jej włości dopuszczono się uszkodzenia któregokolwiek z nich. Strojeniem jednak zająć się już musieli osobiście.
- Muszę mimo wszystko przyznać, że wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że zgodziłaś się tu dzisiaj z nami wystąpić, Isabelle. - odezwał się w pewnym momencie Celestio, który już zdążył pozbyć się wierzchniej warstwy ubioru i teraz ze wszystkich sił walczył przed lustrem z okrutnie skomplikowanymi zapięciami błękitnej kamizelki. Siedząca przed drugim z luster młódka zaśmiała się lekko, lecz nie poświęciła mu nawet jednego spojrzenia, absolutnie skupiona na poprawie makijażu.
- Nie przyzwyczajaj się przypadkiem. Nadal uważam, że podobnie pompatyczne towarzystwo powinno płacić mi podwójnie za samo zmuszenie mnie do oddychania tym samym powietrzem. - odparła ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy. Oho! Ktoś tu chyba nie przepadał za szlachtą. - Eh, powiedzmy, że nawet ja wiem, kiedy nie należy odmawiać pewnym propozycjom. Poza tym zawsze marzyłam o wystąpieniu na tej samej scenie, co Lady Paria! - kontynuowała, przekręcając głowę, by rzucić w stronę Libeth pełne adoracji spojrzenie. - Jestem realistką i dobrze wiem, że nie mam przeciwko wam żadnych szans, ale gdyby nie Lady Paria, prawdopodobnie nigdy nie dostałabym szansy postawienia stopy na żadnej ze scen. Lady była dla mnie wielką inspiracją w moich pierwszych zmaganiach teatralnych.
Pewność oraz entuzjazm Isabelle mógł zarówno szokować bezpośredniością, jak i nieźle zawstydzać. Zwłaszcza gdy przyznawała to wszystko bez pojedynczego mrugnięcia czy zawahania się. Ale hej! Spójrzcie tylko na odbicie Celestio, któremu wyraźnie nie spodobało się, że ktoś w jego obecności głośno i nad podziw szczerze wychwalał jego największą rywalkę pod niebiosa! Nawet jeśli robił dobrą minę do złej gry, Libeth bez problemu mogła dostrzec błysk zazdrości oraz upartego zdeterminowania w jego oczach.
- Swoją drogą... - ton Isabelle zmienił się nieco, a cienkie brewki zmarszczyły, gdy wróciła ponownie do zarysowywania ich. - To prawda? O waszym, ekhm, "małym" zakładzie?
Wieści szybko się rozeszły.
W międzyczasie Paria mogła zacząć przebierać między najrozmaitszymi oferowanymi wariacjami bardzo bardowo wyglądających kreacji. Było tam wszystko przez suknie, bardziej oraz mniej pumpowate spodnie, spódnice, kamizelki, peleryny, szale oraz chusty, paski, kapelusze, a nawet buty! Do wyboru, do koloru! Choć o żadnym kolorze nie można było powiedzieć, żeby był przesadnie stonowany. Artysta wielkiej sceny powinien się wszakże móc rzucać w oczy!
Foighidneach

[Wschodnia część miasta] Posiadłość Bourbon

30
Nie planowała się przebierać, więc początkowo przeglądała dostępne dla nich stroje z czystej ciekawości. W pewnym momencie przypomniały się jej jednak słowa La'Rosha, w których zakładał, że wygląd sceniczny jest równie ważny, jak cała reszta. Może miał trochę racji? Podobało się jej to, jak kolorystyka jej dzisiejszej sukni wpasowywała się w kolorystykę sali balowej, ale przecież nie musiała rezygnować z koloru. Mogła zmienić na przykład sam krój. Znalazła kilka niebieskich sukni, wartych rozważenia. To, jak prezentowała się na scenie, mogło przecież mieć wpływ na werdykt. Wyjęła je i powiesiła na parawanie, jedna obok drugiej, by przyjrzeć się im i przemyśleć temat.
- Naprawdę? - spytała z nieudawanym zaskoczeniem, gdy Isabelle zaczęła ją głośno podziwiać. Spodziewała się, że istnieją ludzie, dla których może być inspiracją, ale jakoś nigdy otwarcie jej tego nie przyznał. A na pewno nie w towarzystwie Celestio, który słuchając tego wyglądał, jakby mu ktoś pod nosem podwiesił woreczek z czymś wyjątkowo śmierdzącym.
- Moje umiejętności aktorskie pozostawiają sporo do życzenia, dużo lepiej jest w przypadku muzycznych, Isabelle - zaśmiała się. - Ale ogromnie miło mi to słyszeć. Musisz mieć wielki talent, skoro tak szybko mnie dogoniłaś i dziś gramy na tej samej scenie. Nie zakładaj, że nie masz szans, bo skoro tu jesteś, to znaczy, że masz takie same jak każdy inny - wzruszyła ramionami. - Która grasz? Nie mogę się doczekać, aż cię usłyszę. Na pewno twój będzie jednym z tych występów, których będę wyczekiwać najbardziej - zgarnęła lutnię i usiadła na swoim krześle, zabierając się za strojenie, by dodać jeszcze pod nosem: - W przeciwieństwie do tych, których nie wyczekuję wcale. Jak tam, Celestio? - uniosła głowę do siłującego się z kamizelką mężczyzny. - Nie radzisz sobie z rozpięciem guzików, kiedy nie robi tego dla ciebie ktoś inny? W sali masek widziałam co najmniej kilka dam, które byłyby zainteresowane, żeby ci w tym pomóc.
Zagrała trzy fałszywe akordy, żartobliwie podsumowujące jej słowa, a potem skupiła się na strojeniu instrumentu.
Pytanie dotyczące ich zakładu wytrąciło ją ze skupienia chwilę później. Uniosła wzrok na Isabelle, a później na Celestio. Starała się o tym nie myśleć, pocieszając się faktem, że nawet jeśli przegra, to przynajmniej będzie miała motywację, żeby w końcu popłynąć na zachód i tam spróbować swoich sił. To nie tak, że nie wierzyła w swoje możliwości - po prostu zdawała sobie sprawę z faktu, że mimo wszystkiego, co ją w tym muzyku irytowało, Celestio niestety był zwyczajnie dobry.
- Nie wszystkie plotki, które krążą dziś po tej rezydencji są prawdą... ale ta akurat jest - przyznała, starając się nie pokazywać po głosie żadnych emocji i wątpliwości. - Tym bardziej trzymam kciuki za Twoje zwycięstwo, Isabelle.
Nie tłumacząc, co miała na myśli w swoich ostatnich słowach, postanowiła skupić się już na rozgrywaniu. Nastroiła lutnię i zaczęła od prostych, technicznych ćwiczeń po gamie, by rozruszać palce, jednocześnie przyglądając się wiszącym na parawanie strojom.
- Ten w masce... to znaczy... ten człowiek w masce błazna, który też z nami dzisiaj gra - zaczęła po chwili, kierując swoje słowa oczywiście do Isabelle. - Znasz go? Nie rozpoznałam go po głosie, a jego strój nie pozwala nawet spojrzeć w oczy.
Obrazek

Wróć do „Stolica”