Re: Kanały pod miastem

46
Być może określanie go mianem "Małpki" było dużo bardziej trafne, niż sam chciałby przyznać, zważywszy na upodobanie do wdrapywania się na najróżniejsze obiekty oraz zręczność, z jaką tego dokonywał. Z użyciem ogona miast świeżo opatrzonego ramienia byłoby to jeszcze prostsze, a z całą pewnością mniej bolesne, ale priorytety pozostawały wciąż priorytetami. Nie mógł pozwolić sobie teraz na opuszczenie gardy. W okolicy kręciło się za dużo ludzi, a bezpiecznego miejsca na nocleg potrzebował jak niczego innego. Pozostało zatem zacisnąć zęby, znieść swoje i przecisnąć rzyć przez okienko, w którym całe szczęście udało mu się jej nie zaklinować. Chudy tyłek podstawą udanego włamu.
Pierwsze zdziwienie widokiem wnętrza chaty całkiem szybko ustąpiło zrozumieniu. Skoro Gonzales mógł stworzyć małą, przytulną rezydencyjkę w kanałach ściekowych pod miastem, dlaczego jeden z jego znajomych nie miałby zrobić tego samego z rybacką chatą postawioną na dzikiej plaży? Para najprawdziwszych kuglarzy, nie ma co! Lead po cichu mógł ich za to podziwiać.
Już na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że Tom najprawdopodobniej był kimś pokroju szmuglera i jeśli Lead rzeczywiście dobrze celował, nie byłoby niczym dziwnym, aby mężczyzna na dłużej opuścił swoje domostwo w celu ubicia jakiegoś dobrego interesu. W takim wypadku pozostawało albo poczekać dzień czy dwa w nadziei na powrót obiecanego przewoźnika, albo zabrać jedną z jego łodzi i faktycznie samemu spróbować przeprawy. Opcja druga byłaby mu dużo bardziej na rękę, gwoli ścisłości, ale i to rzecz jasna pod warunkiem, że któryś z rybaków będzie skory użyczyć lub przynajmniej pozwolić na wgląd w mapy okolicznych wód.
Jak na osobę wychowaną na ulicy, a może właśnie z tego powodu, złodziej wyjątkowo cenił sobie czystość i porządek. Gdyby nie kurz, którego wzbijające się podczas stawianych kroków obłoki drażniły nos, byłby wręcz wniebowzięty swoim tymczasowym schronieniem. Tymczasowym, hm? Nie miałby w sumie nic przeciwko, zaanektowania go na własność, jeśli właściciel postanowiłby nigdy nie wracać. Kto by go próbował tutaj szukać? Na pewno nie miejska straż.
Ah, musiał być naprawdę zmęczony, skoro jego fantazje ruszyły w tę stronę. Sen. Najpierw się prześpi, potem przyjdzie czas na resztę.
Chwilę jeszcze pozwolił sobie pokręcić się przy obiecująco wyglądającym sejfie, zanim poluzował spodnie oraz skórzane pasy mocujące część zbroi, by pozwolić ogonowi na całą dostępną swobodę. Niedobrze kombinować zanadto, kiedy słaniało się na własnych nogach.
Wskakując z powrotem na antresolę, przy pomocy ogona zmiótł tyle kurzu, ile potrafił, zanim pozwolił sobie zwinąć się na deskach. Jego nos prawdopodobnie prędzej by odpadł przez całonocne kichanie, gdyby spróbował przespać się na zakurzonej pościeli, a wytrzepywanie jej w ograniczonej przestrzeni byłoby po prostu dodatkowym strzałem w kolano.
Mając nadzieję, że wewnętrzny zegar biologiczny obudzi go tak, jak zwykle, wraz z nadejściem świtu, Lead wreszcie mógł poddać się zmęczeniu całego dnia.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

47
Dla jednych dzień się zaczynał, dla innych kończył. Lead będąc wykończonym po całonocnej wędrówce uwalił się na podłodze i nim zdążył doliczyć do trzech, drzemał już sobie jak przysłowiowy suseł.

Słońce wspinało się coraz wyżej po drabinie nieboskłonu. W chacie jednak nadal panował półmrok, a wąskie okienka skutecznie nie pozwalały pierwszym promieniom na smagnięcie mężczyzny po twarzy i wyrwanie go z zasłużonego odpoczynku.
I pewnie podróżnik spałby tak długo, gdyby nie czujność jego uszu.
W pewnym momencie, coś jakby zaskrzypiało tuż przy drzwiach od zewnętrznej strony. Później dało się posłyszeć ciężki zgrzyt metalu, który następnie rąbną z brzękiem o deski. Stare drzwi z lekka się uchyliły, a przez powstałą szczelinę przecisnął się cień nie za wysokiego człowieczka. Zbudzony podejrzanymi hałasami, ogoniasty niemal natychmiast postawił się w stan gotowości. W tym czasie, zza drzwi wyłoniła się łysa czaszka właściciela mieszkania… a może innego intruza? Przygnieciony ciężarem przeżytych lat, starzec ostrożnie stawiał kolejne kroki, nie wydając z siebie zupełnych dźwięków. Zdawało się, że szukał czegoś lub kogoś. Spod zmarszczonych powiek błyszczała para podejrzliwych oczu. Nieznajomy wypuścił kilka szybkich kłębów pary, z zajętych po części przez drewnianą fajkę, ust i nieśpiesznie deptał po parterze. W nieco już wychudłej i równie pomarszczonej co twarz dłoni, trzymał najpospolitszą w świecie laskę, zapewne służącą mu za trzecią nogę, niekiedy też pełniącą funkcję karcącej pałki.

- Pewnie polazł gdzie indziej – westchnął, uwalniając kolejną, gęstą chmurę aromatycznego dymu.

Przeczesawszy ostatnie metry parteru i szybkim rzuceniu okiem w stronę antresoli, zrezygnował w końcu z dalszych poszukiwań i właśnie kierował się do wyjścia, gdy jego uwagę przykuły niedbale rzucone nieopodal sejfu, spodnie.

- A może nie… - uśmiechnął się do siebie. -Wyłaź, że przebrzydły szczurze. Starego Jima nie przechytrzysz – powtórnie krążąc po parterze, uderzał laską o wszelki mebel, jakby miało to wypłoszyć rabusia z ukrycia – Tak kości porachuję, że matka cię nie pozna, psiajucha. Odechce ci się włamywać do czyiś domów – i kontynuując okładanie wszystkiego dookoła drewnianą laską, coraz częściej kierował uwagę na piętro chałupy.

Re: Kanały pod miastem

48
Sen był świetny. Sen był najlepszy. Gdyby Lead mógł sobie na to pozwolić, chętnie przespałby całe życie, wstając wyłącznie za najbardziej prymitywnymi potrzebami.
Oczy otworzył szeroko niemalże momentalnie pod wpływem nowego, niepasującego do spokojnego otoczenia dźwięku. Choć wyrwany z błogiego letargu gwałtownie, przez co mózg jeszcze nie do końca nadążał, mechanizm samozachowawczy samego ciała działał swoim własnym, wyuczonym trybem, każąc mu powoli oprzeć dłonie o deski pod sobą, powoli przekręcając się bardziej na brzuch i minimalnie unosząc tułów znad podłogi. Oparty na czterech kończynach, pozostając w gotowości do szybkiego zerwania i ewentualnego ataku, bardziej przypominał w tym momencie zwierze niźli człowieka.
Nadstawiając uszu i uważając, aby przypadkiem nie zdradzić swojej pozycji, wreszcie mógł zacząć analizować sytuację, uspokajając przy okazji nadmiernie przyspieszone bicie serca. Nie było powodu, dla którego musiał czuć się przesadnie zagrożony. Co prawda włamał się do nieswojego domu i to samo w sobie powinno budzić spore wątpliwości co do jego intencji, ale na swoją obronę wciąż nie zdążył niczego zniszczyć ani ukraść!
Najlepszym wyjście byłoby pewnie ujawnić się natychmiast, ale, ah, ogon. Krótkie gatki nie były w stanie go ukryć. Gdzie właściwie posiał spodnie? Poprzedniego wieczoru musiał być naprawdę zmęczony, skoro nie zatachał ich ze sobą na górę i nie użył, jako swoistej poduszki, jak to miał w zwyczaju. No nic. Trudno. Głupi błąd, ale zdarzyć się przecież mógł każdemu.
Podczas gdy ogon owijał się pospiesznie wokół pasa, Lead wreszcie posłyszał gruby, męski głos, który od razu zaczął od wyzywania go od szczurów. A więc najpierw małpy, teraz to. Co za los.
Kręcąc głową, wyraźnie słyszalnie kliknął językiem o podniebienie, wcale niespiesznie podnosząc na równe nogi.
- Jesteś pewien, że powinieneś mnie karcić, skoro sam wchodzisz do nie swojej chaty? - zapytał leniwym, wciąż nieco zaspanym głosem, mając wreszcie dobrą okazję przyjrzeć się dużo starszemu mężczyźnie.
Nieważne jak na to nie spojrzeć, Lead mógłby zdjąć biedaka bez potrzeby zeskakiwania z pięterka. Nie było się czego bać, jednak na pewno było czym martwić. Przede wszystkim facet sam stwierdził, że nie był tym, kogo złodziej oczekiwał spotkać.
- Gdzie Tom?
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

49
Stary mało nie posiniał ze złości, gdy znacznie młodszy od niego mężczyzna odważył mu się pyskować. Poprawiwszy chwyt laski, jeszcze wścieklej zaczął rąbać o brzeg antresoli, wykrzykując przy tym dotąd niespotykane i oryginalne wyzwiska.

- Do nie swojej chaty!? Paczcie go, hultaj będzie mnie tu oskarżał – gorączkował się.

Oburzywszy się na całego, potruchtał swoim tempem w stronę jednej ze ścianek, przy której stało łóżko i pomógłszy sobie laską, odchylił luźną deskę, wygrzebując zza niej ukryty, harpun jakiego używa się po dziś dzień do łowienia większych ryb. Wrócił czym prędzej na poprzednie miejsce i chwilę celując, rzucił nim w stronę rzezimieszka.

Doprawdy siła jaka zachowała się w starczych rękach była zdumiewająca. Gdyby tylko miał nieco więcej szczęścia, a może i lepszy wzrok, metalowy szpikulec przeszyłby czaszkę Lead'a bez większego problemu. Tym jednak razem, długi kawałek żelastwa wbił się w ściankę za nim, wibrując dźwięcznie jeszcze przez pewną chwilę.

Speszony niepowodzeniem, starzec imieniem Jim przygryzał nerwowo końcówkę fajki, by w końcu wypuścić z ust kłęby gęstego dymu. Odnalazłszy swoją laskę, ponowił natarcie na poobijane już deski. Tłuk niezmordowanie, aż do jego uszu nie doleciało imię Tom.

- A skąd taki młokos zna Toma?
- przerwawszy na moment sieczkę, spojrzał spode łba na intruza. - Gadaj prędko, tylko nie łżyj, bo to wyczuję – i przysiadłszy z wytchnieniem na jednej z niższych komódek, z niecierpliwością oczekiwał odpowiedzi.

Re: Kanały pod miastem

50
Ciężko było poznać po naturalnie znudzonym wyrazie twarzy Leada, ale na krótki moment nawet on osłupiał, zaatakowany bogatym arsenałem nietuzinkowego, rynsztokowego języka. Było to jednocześnie szokujące, jak i zadziwiające, zwłaszcza że całkiem sporej ilości z tego nigdy nigdzie wcześniej nie słyszał. A to już coś! Warto było nawet zapamiętać kilka z nich, bo a nuż nadarzy się jeszcze okazja do zabłyśnięcia w towarzystwie?
Opierając się o niską balustradę, dłonią począł rozcierać odrętwiały kark, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z burzącego się starca.
- Nie zaprzeczasz. - zauważył trafnie, nim diametralnie zmieniająca się sytuacja zmusiła go do ponownego padnięcia na przysłowiowe cztery łapy w odruchowej próbie uniknięcia ataku harpunem. Harpunem?!
Przekręcając głowę w stronę porządnie zakotwiczonej w ścianie broni, wąskie oczy złodzieja wcale nie sprawiały już wrażenia zaspanych.
W porządku. Być może nie powinien był droczyć się z Jimem. Jego błąd. Nadal miał tu problem do rozwikłania i z pewnością ciężko będzie mu się nim zająć, jeśli po raz kolejny ktoś będzie chciał rozpłatać mu czaszkę.
- Ładny... Rzut. - odezwał się ponownie dopiero wtedy, gdy po odczekaniu kilku sekund nic więcej nie poszybowało w jego stronę. Wtedy też ostrożnie uniósł wyżej głowę, a następnie resztę ciała. Wyglądało zresztą na to, że część burzliwych emocji nieco opadła. Dobry znak.
Przesuwając się w stronę krawędzi antresoli, Lead usiadł przy niej, spuścił nogi i oparł stopy o jeden ze szczebli drabiny.
- Nie znam. Mamy wspólnych znajomych, którzy zapewnili mnie, że pomoże mi przedostać się do Portu Erola. - odpowiedział zgodnie z prawdą, nie widząc sensu w wymyślaniu niestworzonych historyjek. Kimkolwiek był Jim, mógł dostarczyć mu niezbędnych informacji, o ile uda mu się go więcej nie wkurzać.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

51
Jim pogładził parokroć po gęstej brodzie, zamyślając się chwilę nad tylko sobie znaną sprawą.

- Wspólni znajomi, hę… - z wyczuwalną podejrzliwością w głosie przyglądał się intruzowi.

Dotąd wygadany, obecnie milczący, starzec zsunął się z blatu komódki i wyjąwszy fajkę z ust, wytrząs z niej pozostałości ziela tuż za progiem chatki.

- Tom nie miał wielu znajomych – rzekł nabijając kominek świeżą dawką ususzonych liści. - Złaź tu na dół, to pogodamy jak człowiek z człowiekiem– rozkazał.

Sam zaś korzystając z chwili, z powrotem poczłapał w okolicę łóżka, żeby zaraz wygrzebać spod niego zakurzoną i wypełnioną po samą szyjkę, butelkę.

- Siadyj! - wydał kolejne polecenie, wskazując wysuszonym paluchem na jedno z krzesełek.

Zrazu na stoliku pojawiły się drewniane kufelki, co prawda mniejsze od tych, w których zazwyczaj serwuje się napój bogów, o wyraziście jęczmiennym posmaku, jednakże wypełnione przez gospodarza, czymś zdecydowanie ostrzejszym w smaku.

- To do dna! - Jim wzniósł toast, osuszając jednym haustem całą zawartość naczynia i od razu nalewając sobie drugą porcję. - Więc rzeczesz, że mocie wspólnych znajomych – zaczął przesłuchanie. - Tom nieborak, nie miał wielu koleżków. Ino ja i wioskowe trepy go znamy. Ale ty, jakie licho ci o nim powiedziało? Bo jo żem nigdy cię nie widział w tych stronach – mierzył bezustannie ogoniastego jedynym, zdrowym okiem. - Ale wiesz. Jeśli żem dobrze pamientom, to jakieś siedem latek temu mieliśmy kogoś twojego pokroju - skubiąc brodę starał się przypomnieć wydarzenia z dawnych lat. - Co zabawne, prawili, że przypłynęli z Eroli, skubańcy. Było ich troje. Dwunożny kaszalot, ten to mioł siły za trzech krzepkich chłopów. Miernota z kitką, co ni to do roboty ni do bitki nie był, ale za to miał gadane. Nie jednego handlarzynę zbałamucił i dwakroć zysku zawsze udało mu się uzyskać, nawet za stare flądry. No i oczywiście, była wśród nich całkiem powabna lalunia. Dobra dziewucha, chyba najporządniejsza z całej tej zgrai. Obchodziła się z kajtkami jak wyrafinowana mamuśka, nawet czytać nauczyła co chętniejszą dzioszkę. Słowo daję. Gdybym mioł wtedy ze czterdzieści lat mniej, zatłukłbym tego jej gogusia, a przy okazji i swoją starą, i brałbym ją choćbym kajdanami byłbym zmuszony przykuć, żeby nie zwiała - kiwając się z lekka w przód i w tył, powoli odtwarzał zamierzchłe obrazy, przy okazji dzieląc się własnymi przemyśleniami. - Nie zabawili jednak tu długo. Zarobili raptem dwie garści monet i ruszyli do Taj’Cah. Gadali, że potrzebują szybko zdobyć sporo mamony, ale nie mówili dlaczego tak im się pali. Po prostu ruszyli w drogę i tyle ich widzieliśmy. Tylko wieloryb przychodził raz po raz w odwiedzinach do Toma. Ale jak ten wyparował, nawet i on przestał nas odwiedzać.

Jak typowy staruszek, Jim miał tendencję do rozgadywania się o zamierzchłych czasach, a wraz z kolejną kolejką picia, natłok słów przybierał na sile. I pewnie gadałby tak długo, gdyby nie napomknięcie w pewnym momencie na dobrego przyjaciela, Toma. Wtedy to dopiero przypomniał sobie o istocie sprawy.

- T...T-om, stary piernik już od dobrego roczku, a m-mo-że i dwóch nie daje znaków życia – pomimo obalenia całej butelki na spółę z przybyszem, trzymał się całkiem nieźle. Ba! Wydawał się nawet młodszy i żywszy niż mogłoby się to wydawać z racji wieku. - Ludzie gadają, że to pijak. I w-wiesz co? Mają rację! - zaśmiał się, przesiąkniętym zapachem trunku uśmiechem. - Ale i nie mają. Prócz picia, Tomi lubił analizować stare bajdy. Coś nawet mu się ubzdurało, że kilka z nich nie jest tylko bajeczkami. No więc, chciał sprawdzić czy ma rację, i któregoś pięknego dnia wypłynął, powierzając mi w opiekę jego włości. Od tamtego czasu go nikt nie widział – wyraźnie poczerwieniały na twarzy staruszek rozłożył ręce dając do zrozumienia, że nic więcej nie wie o losach kolegi.

- Słuchaj no – plótł dalej po małej przerwie na puszczenie dymka. - W tym sejfiku – wskazał na żelazną skrzynkę wyposażoną w szalki. - Jest klucz do szopy. A w szopie, stoi ket. Powinien wystarczyć do przeprawy na wyspę, na której znajduje się twój upragniony p-ort - przyznał. - Osobiście uważam, że starego Toma, druha mojego najdroższego, już nie zobaczę, no chyba, że jako upiora czy inne diabelstwo - rzekł ze smutkiem – Więc jeśli tylko wypijesz ze mną za zdrowie Tomeczka, kolejkę lub dwie, otworzę sejf, ale będziesz musiał mi pomóc wytaszczyć łódeczkę. To jak, sztama ?

Re: Kanały pod miastem

52
Jako że Jim nie wyglądał już, jakby chciał go roznieść na strzępy, złodziej zsunął się w dół drabinki i przeciągnął, tłumiąc potężne ziewnięcie, aby nie odsłaniać przypadkiem zębów. Wątpił, aby jego obecność sama w sobie wzbudzała nadmierne zaufanie w ledwie poznanym, na dodatek w dość kłopotliwych warunkach mężczyźnie. Nie potrzebował jeszcze dodawać pikanterii nowej znajomości, która, jak miał nadzieję, nie potrwa przesadnie długo.
Lewy kącik ust lekko drgnął ku górze. Od początku afery z magnatem, nikt nie przyrównywał go do człowieka i była to prawdę powiedziawszy miła odmiana. Jakkolwiek nie miał nic do głupawych ksywek i pseudonimów, nie odczuwał nadmiernej przyjemności ni dumy z podkreślania swojej odmienności.
Rozluźniając nieco ramiona, lecz nie opuszczając całkowicie gardy, Lead naprędce dopadł do porzuconych na spodni i wkopanych pod stolik w rogu butów. Zbyt często ostatnimi czasy kończył bez gaci przed zupełnie obcymi ludźmi, nienależącymi nawet do przedstawicieli płci pięknej i szczerze zaczynał się coraz bardziej martwić tą kwestią.
Dopinając paski i sprawdzając mocowania, całkiem posłusznie jak na siebie przekręcił się i ciężko opadł na jedno z krzeseł.
Na trunek spojrzał niespokojnie, choć sięgnął poń bez słowa skargi. Już po zapachu mógł stwierdzić, że nie było to nic, po co sięgnąłby sam z siebie bez dobrego powodu. Od alkoholu stronił, zdając sobie sprawę, jak niewiele mu potrzeba do stracenia kontroli nad tempem oraz umiarem. Jeśli miał to być jednak jeden, góra dwa kufelki spożyte powoli, nie powinno być większych problemów. Prawdopodobnie.
- Mm. - przytaknął i upił dwa, niewielkie łyki, z trudem powstrzymując przy tym grymas. Mocne, psiamać!
Wsłuchując się w opowieść Jima z uwagą, Lead w milczeniu parę razy to unosił lewą brew, to uchylał usta, jakby chciał wtrącić słowo lub dwa, lecz za każdym razem przygryzał w ostateczności język, skupiając się ponownie na otrzymywanych detalach. Kto by pomyślał, że to tutaj Gonzales i jego banda rozpoczęli swoją karierę na Archipelagu! Najwyraźniej należeli do tego typu osób, które z biegiem lat nie porzucają starych nawyków.
- Wygląda więc na to, że i my mamy wspólnych znajomych. Na dobrą prawdę, dokładnie tych samych. - odezwał się pod koniec długiego monologu, palcami postukując o wciąż trzymany w dłoniach kufelek. - Baba, khm, wieloryb z tatuażami, był tym, który wskazał mi drogę i polecił Toma. Ślicznotka, którą wspomniałeś, skierowała na Erola.
Starzy ludzie z jakiegoś powodu chętniej ufali tym, którzy znali te samego osoby, co oni. Dla Lead był za każdym razem poważny błąd w obliczeniach, ale nie obrażał się, jeśli dzięki temu wychodził prędzej na swoje. Alkohol również zdawał się dobrze odgrywać swoją rolę.
- A zatem był łowcą przygód? Tom? - zapytał z wolna, marszcząc brwi. Do tej pory miał jeszcze nadzieję, że wystarczy zaczekać dzień, dwa, może pięć. Ale po roku? Może nawet dwóch latach nieobecności? Facet musiał dawno temu paść trupem.
Opuszczając naczynie na stół, złodziej z większym zainteresowaniem nadstawił uszu, kiedy Jim wspomniał o ukrytym żaglowcu. Oczy także niemal od razu pojaśniały, choć związany z tym wszystkim obowiązek picia niemal ostudził cały zapał. Niemniej... Kto powiedział, że musi dotrzymywać Jimowi kroku?
- Sztama. - wyciągnął jedną rękę w stronę mężczyzny, podczas gdy druga wzniosła kufelek. - Za Toma, w takim razie.
Dziwnie było pić zdrowie kogoś, kogo nigdy nie miał okazję poznać, ale co mu szkodziło?
- To ładny dom, swoją drogą. Nie myślałeś, żeby się tu przenieść?
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

53
Kolejka za zdrowie prawowitego gospodarza była już za pasem. Rozlany po ciele alkohol przyjemnie grzał i pobudzał. I pewnie byłaby i druga tura, gdyby nie to, że z butelki wyciekło zaledwie kilka żałosnych kropel.

- Pies by to! - podstarzałego marynarza ogarnęły nerwy.

Drżącą ze starości – lub nadmiaru alkoholu - ręką, chwycił za szyjkę naczynia, które następnie posłał za drzwi chałupy, delektując się dochodzącym dźwiękiem tłuczonego szkła. Podparł się laską i odstępując od stołu z niemałym trudem, podeptał w stronę sejfu.

- Tom! Podróżnikiem!? Jeśli chodziło ci o podróże do i z portowych karczm, można go tak nazwać - rzekł wesoło. – A chata? Miła, nie przeczę, ale i tak wolę swoją - odparł. - A teraz rusz tu tyłek i popatrz.

Wkrótce obaj wgapiali się w żelazne pudełko. Wypuściwszy kolejną chmurkę, Jim wziął do rąk luźno leżącą kosteczkę, a następnie wytrzeszczając zdrowe oko na pozostałę, pomrukiwał rytmicznie pod nosem coś niezrozumiałego. Długi nie minęło i udało mu się ułożyć kilka odważników, z każdym następnym powodując, że szalki wyrównywały swój poziom. Co ciekawe, mechanizm nie był tak błahy w swojej zmyślności jak można by było się tego spodziewać. Gdy jedna szalka wędrowała w dół lub w górę, również i dwie inne zmieniały swoje położenie, także uporawszy się z jedną, należało przeprowadzić korektę pozostałych, uważając, by nie zmienić położenia dopiero co ustawionej.

- Pamięć już nie taka – marudził. - Zobacz no, powiem o co chodzi - i odsunąwszy się kawałek, odsłonił cały mechanizm, dając doń dostęp nowemu towarzyszowi od kielicha – Zapisane i ułożone na tabliczkach słowa, tworzą znaną wśród starych wilków morskich piosenkę. Na każdej szalce znajduje się początek zwrotki. Jeśli chcesz odblokować sejfik, musisz znać całą pieśń. Może i po kolejnej kolejce przypomniałbym sobie wszystkie zwrotki, ale śpiewać samemu się nie godzi. Wiesz co mam na myśli? - jednoznacznym spojrzeniem dał Lead’owi do zrozumienia w czym tkwi problem. Jeśli zamek miał być odblokowany, ogoniasty musiał nieco wysilić struny głosowe.

Jim zaczął pierwszą zwrotkę, zaraz zachęcając młodzika do dołączenia.

- No dalej! - podrywał do śpiewu.

Szanta ciągła się w nieskończoność. Gdy Jim kończył jedną zwrotkę, zaraz zaczynał refren, a później i kolejną część piosenki. Lead’owi zdawało się, że nie odśpiewali tylko jednego utworu, lecz kilka. Trudno bowiem jest się w tym połapać, kiedy struny głosowe nieprzerwanie były prawione w drgania, a usta wypluwały niezrozumiałe słowa.

W końcu nastąpił koniec. Rozweselony jak dziecko starzec, w mig ułożył na właściwych miejscach pozostałe odważniki. Zamek w sejfie wyraźnie kliknął.

- No, mój towarzyszu
– spracowane łapsko brodacza wylądowało na ramieniu ogoniastego – Otwieraj! - dał rozkaz.

Pod wpływem nacisku, klamka z łatwością uległa, zamki puściły i ciężkie drzwi wreszcie się uchyliły, odsłaniając skrywaną za nimi zawartość.

We wnętrzu znajdowało się parę przedmiotów. Nadgryziona zębem czasu księga, mosiężna busola, a przy niej, sporawy klucz. Nic poza tym nie było godnego uwagi.
- Bierz co chcesz i chodź za mną – pogoniwszy chłystka, Jim sam ruszył na przód w stronę wyjścia z chaty, by później nieśpiesznie skierować się do podłużnej szopki, stojącej niemal tuż przy samiutkim brzegu.

***
Stanęli przed potężnymi wrotami, stanowiącymi jednocześnie jedną ze ścian szopy.
Klucz wpasował się niemal bez problemu. Ciężka kłódka spadła na ziemię, luzując oplatający uchwyty łańcuch. marynarz uchylił zbitek desek, wpuszczając tym samym poranne promienie światła, które natychmiast zarysowały kształty sporawej łodzi, ze złożonym w niej masztem.

- Rozchyl wrota na oścież – polecił. - Później przyjdź tu do mnie i pomóż mi wypchnąć ket na zewnątrz – i odstawiwszy laskę na bok, pokuśtykał w stronę platcgatu, poszukać miejsca by móc się porządnie zaprzeć o ścianę.

Re: Kanały pod miastem

54
Jim potwierdził już wcześniej, z pełnym na dodatek entuzjazmem, że Tom, zgodnie zresztą z opinią miejscowych, nie stronił od alkoholu. Patrząc jednak po sposobie oraz tempie, w jakim sam opróżnił pełen ciężkiego alkoholu kufel, nie można było nie zrozumieć, skąd wzięła się obopólna zażyłość. Jak to mawiają, ciągnie swój do swego.
Odlewając pierwej sporą część z zawartości własnego naczynia do już pustego, Jimowego, Lead podniósł się z krzesła i ruszył z obydwoma w łapach w stronę nawołującego mężczyzny. Dlaczego miał wrażenie, że ostatnio nic tylko zmuszany jest biegać na cudze życzenie w tę i z powrotem bez możliwości posilenia się ostrzejszym słowem sprzeciwy, niczym pies na smyczy? Kiedy to wszystko wreszcie się skończy, da się chyba wciągnąć w jakąś karczmienną burdę tylko po to, żeby wypłukać z siebie całą nagromadzoną przez ten okres frustrację.
Przez myśl przeszło mu, że wciąż nie było sensu w nagłym przypływie odkrywczych ciągot u Toma. Skąd w ogóle wziął na to pieniądze, skoro był tylko pijakiem? Skąd brał na picie i drobne luksusy widoczne od wejścia na pierwszy rzut oka? Oczywiście nie zamierzał o to pytać.
- Powinieneś był przynajmniej sprzedać trochę z jego gratów. - zauważył jedynie, wręczając ponownie Jimowi już nie tak pusty kufel. Nie usiłował brzmieć cierpko ni nieczule, choć tak, a nie inaczej brzmiał. Tego typu zamysł wydawał mu się najzwyczajniej w świecie logiczny. Po co całkiem porządne bibeloty miały się tu marnować, obrastając jedynie kurzem w oczekiwaniu na właściciela, który nigdy się po nie nie zgłosi? Przez rok czy też dwa, Jim zdawał się dbać o to miejsce, poświęcając przy tym bezsensownie swój własny, wolny czas. Dlaczego miało mu za to nic nie skapnąć? Przez głupi sentyment? Sentymenty wypadały naiwnym babom oraz niemającym już nic więcej z życia starcom.
Popijając powoli palący gardło trunek i przejawiając wreszcie odrobinę zainteresowania, złodziej przyglądał się pracującemu nad mechanizmem mężczyźnie. Zdarzyło mu się już widzieć coś podobnego raz czy dwa, choć wyłącznie na rycinach schematów. Złodzieje także musieli całe życie dokształcać się w swoim fachu, ok? Nie wszystko dało się otworzyć przy pomocy wytrycha bądź brutalnej siły.
Koncepcja była ciekawa. Dużo ciekawsza, niż początkowo zakładał, a przynajmniej do momentu, w którym nie zakładała jego udziału. Z początku jeszcze sądził, że pomysł ze śpiewaniem to jakiś stary, marynarski żart, którego dotąd nie miał okazji poznać. Rzucając jednak Jimowi pierwsze, drugie i dziesiąte, pełne niedowierzania spojrzenie wreszcie zrozumiał, że jedynym żartem miał stać się on sam i na tę też myśl zaraz pobladł na licu. Znał wiele pieśni i przyśpiewek z całego kraju jak zresztą pewnie każdy mieszkaniec Archipelagu, niekoniecznie nawet będący stałym bywalcem karczm, tawern lub burdeli. Byli ekstrawaganccy z natury i lubili się bawić, dlatego nawet ktoś tak pozornie posępny i obojętny, jak Lead, miał w życiu co najmniej kilkanaście okazji do podśpiewywania w większym towarzystwie, choćby i z najciemniejszego i najdalszego końca przybytku. Sęk w tym, że choć nie fałszował nadmiernie, jego głos był zbyt ochrypły, zbyt suchy, zbyt niski i pozbawiony emocji, kiedy już to robił, przez co naprawdę nie lubił słuchać samego siebie. Było to wielce niekomfortowe.
Zamykając oczy, Lead w duchu pomodlił się o cierpliwość do wszystkich bogów, bóstw i bożków, którzy czuwali nad tym regionem, zanim wychylił zawartość kufla do dna. Potrzebował przynajmniej odrobinę znieczulić się do tego zadania.
Początkowo niezbyt buńczucznie, bardziej burcząc, niźli faktycznie śpiewając i dopiero po pierwszej zwrotce dając za wygraną, zaczał wreszcie dotrzymywać kroku melodii.
Wycharczawszy wreszcie ostatnie wersy szanty będącej dla niego istną drogą przez mękę, Lead niemal westchnął z ulgą na dźwięk otwierającego się zamka. Za przyzwoleniem zaraz też chciwie sięgnął po pozostawione samym sobie busolę oraz księgę, przy czym tej drugiej przyglądał się z nieukrywaną ciekawością. Może i nie wyglądał, ale umiał czytać i szło mu to całkiem nieźle. Co prawda najlepszym zadośćuczynieniem byłoby kilka monet ekstra, ale darowanemu koniu nie zaglądało się w zęby.

Łódź była większa, niż się spodziewał, a i podobnie, jak wnętrze rybackiej chary, zdawała się prezentować całkiem zacnie. Tom z pewnością popełnił wielki błąd, opuszczając swoje przytulne stanowisko lokalnego, zamożnego pijaczka na rzecz nagłego, młodzieńczego zrywu. Co za marnotrawstwo.
Bez większego oporu zajął się przydzielonym zadaniem, zanim nie dołączył ponownie do Jima. Z ketem już tak łatwo być nie miało, zwłaszcza że sam mógł polegać wyłącznie na sile jednego tylko ramienia, jeśli nie chciał później tego pożałować. Niemniej na nieco młodzieńczej siły, zwłaszcza po porządnym śnie, można było w tym przypadku liczyć.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

55
Z początku ket nie chciał ani drgnąć. Stary marynarz jak i osłabiony przybysz napocili się strasznie, aby przynajmniej ruszyć żaglówkę z miejsca. Jeden jak i drugi parł z całych sił, łajba wreszcie ruszyła. Mozolnie przesuwała się ku wyjściu by w końcowym odcinku natrafić wypukłym dnem na specjalnie wydrążony i śliski od jakiejś mazi rów, i sunąc nim w dół wzniesienia, z pluskiem uderzyła dziobem o taflę wody.

- No! - Jim zaklaskał rękoma. - Najłatwiejsze za nami – mówił.

Zaraz jak tylko ket został zwodowany, zaprawiony w boju wilk morski ruszył przygotować go do rejsu. Pomimo słusznego wieku, z niebywałą łatwością i zręcznością postawił masz, rozłożył i ponaciągał pokaźną ilość lin, napiął płótno foku, na sam koniec przeprowadzając szybki przegląd kadłuba.

- Łódź jest sprawna i gotowa – oznajmił. - Nie stój jak byś miał kołek w tyłku, złaś tu do mnie – rozkazał niczym prawdziwy kapitan. - Wytłumaczę ci podstawy żeglugi.

Nauka trwała niemałą chwilę. Jim miał to do siebie, że jak raz się rozgadał, to później nie mógł przestać mielić ozorem. Między wyjaśnianiem nazw każdej z lin i funkcji jaką pełni, Lead miał okazję dowiedzieć się co nieco o hodowli ziela fajkowego, sztuki picia i wyrywania łatwych panienek. Wiedza starca w tych zakresach była doprawdy imponująca. Ogoniasty nawet nie miał pojęcia o istnieniu aż tyli sposobów na zagarnięcie darmowego napitku czy całkiem sprytnych sztuczek i matactw przy grze w karty. Tracąc rachubę czasu i lekko przysypiając, nawet nie wiedział kiedy wykład się skończył. Najważniejsze jednak zapamiętał. Którą linę należy pociągnąć w zależności od kierunku wiatru, moment spuszczania i opuszczania płetwy mieczowej, korzystania z busoli, a także odpowiedniego reagowania na kryzysowe sytuacje. Tyle musiało mu wystarczyć, byle jakoś dopłynąć do drugiego brzegu.

- Dobra pora dnia by ruszyć w rejs – stwierdził starzec, wgapiając się w bezkresne wody – Za nim wypłyniesz, poczekaj ino chwilę – poprosił serdecznym głosem, zrazu idąc co sił w nogach w stronę wioski.

Wrócił po półgodzinie, prowadząc za sobą jakiś dwóch młokosów, z czego jeden dźwigał małą beczułkę, drugi natomiast bliżej nieokreślony pakunek.

- Chłopcy, wrzućcie to na ket. Kochane urwisy
– polecił. - Nie można przecież żeglować bez strawy i napitku – skierował słowa do Lead’a. – Mom ja nadzieję, że lubisz szprotki, bo będziesz je żarł przez następne dwa, a może i trzy dni! - uśmiechnął się szyderczo. - Łap za ster! - wydał od razu kolejny rozkaz. - Odepchnimy cię brzegu – i jak powiedział, tak zrobił.

Podwinąwszy nogawki, cała trójca wypchnęła wspólnymi siłami żaglówkę z zatoczki, odpuszczając dopiero wtedy, gdy wiatr nadął jej żagle.

- Niech wiatry będą ci przychylne!
- starzec krzyknął na odchodnym. - Kieruj się na północ, aż zobaczysz wyspy, a później odbij czterdzieści stopni na wschód! I pamiętoj! - przestrzegał. - To mała jedn... tka, nie nadaje się do pływ... na pełnym morzu! Mij w zasięgu wzro... brzeg, ... zbliżaj... się do wys... ! - wołał co sił, chcąc uporczywie przekazać jakąś ważną wiadomość, ale część jego słów zdołał porwać już wiatr i szum fal, także nie było do końca wiadome co takiego chciał powiedzieć.

Później jeszcze długo można było go zobaczyć jak stał na brzegu wraz z dziećmi, wpatrując się w niknący za horyzontem żagiel żaglówki.
** BONUS ** Księga Toma
Spoiler:

Re: Kanały pod miastem

56
Czuł się nieco żałośnie, pocąc przy wypychaniu łodzi niczym polna mysz, mimo iż niejednokrotnie zmuszany był do dużo cięższej roboty niż ta. Niemniej końcowy rezultat wart był wysiłku, zwłaszcza po tym, jak Jim własnoręcznie dopilnował, aby wszystko postawić do pionu. Co stary wilk morski, to jednak stary wilk morki.
Nieco oniemiały tempem pracy starca, dopiero bezpośrednio przywołany do porządku zdolny był ponownie do jakiejkolwiek, przyzwoitej reakcji.
- Wychowałem się na Archipelagu. Naprawdę sądzisz, że możesz mnie nauczyć czegoś nowego? - drwina nigdy jeszcze nie brzmiała w jego ustach sztuczniej, zwłaszcza gdy w chwilę później stał przed wykapanym marynarzem w absolutnym skupieniu.
Pomimo iż faktycznie zdążył łyknąć nieco żeglugi, zwłaszcza za młodu, nie miał z nią dostatecznie wiele styczności, by czuć się w tych klimatach pewnie.
Wysłuchiwanie Jima okazało się momentami zabawniejsze, niż sam zdolny był to przyznać. Choć niektóre z wywodów puszczał łatwo mimo uszu, inne wychwytywał i starał się zapamiętać, czy to jako ciekawostkę przyrodniczą, czy to z racji rzeczywistej przydatności. Przy tym wszystkim wciąż jeszcze przez jakiś czas łudził się, że wykładający tyle serca w przygotowania Jim zamierza bądź co bądź towarzyszyć mu w przeprawie. Nic bardziej mylnego. Co by znaczyło, że nie będzie nikogo, kto mógłby odebrać łódź i zwrócić ją mężczyźnie, czyż nie? O ile w normalnych warunkach Lead zacierałby ręce, o tyle w tym momencie czuł się niemalże niezręcznie. Przede wszystkim było to za dobre, żeby mogło być prawdziwe. Nie zrobił niczego, czym zasłużyłby na podobne traktowanie, a i podstępu nie było z której strony wyczuć. Innymi słowy, tego typu samarytanizm nie miał żądnych podstaw!
Język świerzbił, aby poruszyć temat, lecz za każdym razem słowa grzęzły głęboko w gardle, upychane tam przez głos rozsądku, który nakazywał mu myśleć przede wszystkim o samym sobie. Ludzka uprzejmość nie była czymś, z czym potrafił sobie radzić, jako iż nie doświadczał jej zbyt często, a ta przeszła już samą siebie, gdy Jim zagonił dodatkowo dwóch chłystków, aby donieśli mu na łajbę... zapasy na drogę?!
Wybałuszając oczy z lekko uchylonymi w jeszcze większym zagubieniu ustami, tym razem złodziejowi zabrakło słów nie dlatego, że zmuszał się do ich powstrzymywania, ale z faktycznego ich braku! Kiedy po raz ostatni otrzymał coś bez zapłaty bądź potrzeby zaciągnięcia długu?
- ...Nie nienawidzę ich. - wymamrotał wreszcie, mocno ściągając brwi w poszukiwaniu czegoś lepszego do powiedzenia. - Jesteś pewien, że słońce ci nieco nie przygrzało, Jim? - zmuszając lewy kącik ust do nieznacznego podniesienia się, Lead z udawaną pewnością ułożył dłoń na sterze. - Rozdajesz to wszystko komuś, kogo imienia nie znasz, kto włamał się do chaty twojego przyjaciela i kto nie ma nawet pewności, że zdoła się kiedyś odwdzięczyć.
Co za przyjemne i jednocześnie nieprzyjemne odstępstwo od znanej mu normy.
- Jeśli jednak będzie okazja, przyśle beczkę lub dwie czegoś mocniejszego. - dodał, choć bardziej do siebie niźli Jima. Wiatr i tak częściowo zagłuszył jego słowa, więc ciężko mu było orzec, czy starszy mężczyzna cokolwiek z tego dosłyszał.
Wraz z nagłym przypływem morskiego powietrza wypełniającego płuca, Lead wbrew wszystkiemu wreszcie poczuł się odrobinę mniej obciążony stygmatem pościgu.
- Aye, aye, kapitanie! - odkrzyknął ochryple, przekręcając głowę w stronę powoli malejących z każdą minutą figur. - Nie rozdawaj więcej fantów nieznajomym! Jeśli kiedyś wrócę, być może odkupię je od ciebie z resztą chaty starego Toma!
Nie była to zła perspektywa. Chata była przytulna. Dobrze urządzona. Gustowna wręcz. A samo miejsce dostatecznie oddalone od oczu możnowładców, by zaszyć się w nim ponownie, kiedy jego sprawa nieco przycichnie. Być może po tej drobnej wyprawie na kontynent. Jim również... Um... Nie byłby prawdopodobnie najgorszym towarzystwem, pod warunkiem, że nie naciągałby go zbyt często na popijawy.

Za fantomem ludzi żegnających go z plaży zerkał jeszcze długo po tym, jak tamci zniknęli mu z oczu.
A zatem na północ, dopóki nie przyjdzie mu odbić przy kolejnych wyspach, uważając przez cały czas, by nie stracić brzegu z oczu, hm? Powinien sobie poradzić. Zręczność zawsze towarzyszyła jego rękom, o ile nie chodziło o majstrowanie w zamkach wytrychami.

W chwilach, w których zmieniający się wiatr nie zmuszał go do baczenia na stery oraz żagiel, Lead chętnie rzucał okiem do wnętrza księgi, którą wyniósł z Tomowego mieszkania. Nie miał nigdy duszy odkrywcy ani też pociągu do szukania przygód, ale skromny zlepek ciekawych informacji zawarty w środku kazał mu się poważnie zastanowić, czy przed opuszczeniem Archipelagu nie warto by było jeszcze zarobić na czymś, co z pewnością zainteresowałoby wielu parających się sztukami mistycznymi. Mm, o ile znalazłby jeszcze chętnych na coś takiego w Erola.

Pożeglował na północ: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=48&p=44018#p44018
Foighidneach

Kanały pod miastem

57
Spoiler:
Od wyjścia z kryjówki, niewerbalny przekaz Parii idealnie wpasowywał się w to, co zaprezentował jej Kamelio. Szła w milczeniu, wściekła na wszystko wokół - na zimny kamień podziemi, na Lady Cendan, na elfa, na czekające ich kanały i na samą siebie. Było jej już cieplej, choć nie była pewna, czy przyczyną tego stanu rzeczy była szybka wędrówka, czy wino, które popijała po drodze, w głębokim poważaniu mając już to, czy wypada, czy nie wypada. I tak po przejściu kanałami będzie wyglądała i pachniała jak przeciętny kloszard, więc co za różnica, czy będzie wtedy trzeźwa. A wino, swoją drogą, nie było zbyt smaczne.
Za to nie oskarżała już o nic Kamelio, wiedząc, że zrobił co się dało, żeby jej ucieczka była dla niej jak najmniej problematyczna, łącznie z ogrzaniem ją własnym ciałem, kiedy go o to poprosiła. Było jej wstyd za wybuch, którego nie udało się jej powstrzymać wcześniej. Może byłoby łatwiej, gdyby wtedy odpowiedział jej czymś podobnym, albo rzucił typowym dla siebie żartem dla rozluźnienia atmosfery, zamiast z milczącym przyzwoleniem przyjmować na siebie jej atak.
Fetor kanałów dotarł do niej zbyt szybko. Kiedy przed nimi pojawił się właz, Paria zatrzymała się, zaciskając zęby, ale w żaden sposób tego nie skomentowała, choć wiele bardzo nieeleganckich słów cisnęło się jej na usta. Prawie czuła, jak od słodkawego smrodu zaczynają jej łzawić oczy. Kompletnie zignorowała przepraszające spojrzenie elfa i opuściła wzrok na swoje nogi, na eleganckie buty z cienkiej skóry z jedwabnymi wstążkami, na odsłonięte kostki. Już teraz niemal zwróciła swoje niewielkie śniadanie, choć póki co tylko wyobraziła sobie zanurzanie się po kolana w ściekach miasta.
- Zabiję tę starą dziwkę, przysięgam - warknęła tylko po długiej chwili walki z samą sobą, zanim zrobiła pierwszy krok w kierunku najgorszego, co ją w życiu spotkało.
Starała się nie dotykać oślizgłych ścian i pozostać na podwyższeniach, po których nie spływał cały syf miasta. Choć czuła już nieco wino szumiące w jej głowie, to nie miała jeszcze problemów z zachowaniem równowagi i balansowaniem w miarę możliwości poza strumieniami brudu. Tylko ten fetor... przenikał jej ubrania, wplatał się we włosy, wypełniał płuca. Po minucie tutaj Libeth już wiedziała, że będzie musiała się szorować przez godzinę, żeby go z siebie zmyć.
- Jak długo... w tych kanałach? - spytała krótko, chcąc ograniczyć otwieranie ust do minimum, tak jakby miało ją to przed czymkolwiek uchronić.
Obrazek

Kanały pod miastem

58
Jakby już sam fetor kanałów nie był dostatecznym utrapieniem, widok obślizgłych ścian oraz podłoża, po którym trzeba było zacząć stąpać, sprawiał, że człowiek instynktownie miał ochotę zacząć się drapać, czując na sobie nieistniejący (jeszcze) bród. Parii w tym wypadku nie pomagało uczucie cofania się treści żołądka, z którą musiała nieco powalczyć, jeśli nie chciała jej za chwilę faktycznie zwrócić. Kamelio z kolei, jakkolwiek starający się robić dobrą minę do złej gry, sam również zaczął kaszleć i krzywić się, gdy uderzyła w nich pierwsza, nieprzyjazna fala odoru.
Kilka kroków po przekroczeniu przejścia, elf z lekko zmarszczonym nosem ponownie obrócił się do Parii.
- Wiesz... Jak tak o tym myślę, mógłbym cię w ostateczności ponieść na barana. Moją nogą zajmą się na miejscu i nie miną dwa dni, jak będę mógł znowu skakać, jak nowo narodzony. Oszczędzi ci to przynajmniej części niewygód. - zaproponował, badawczo taksując ją wzrokiem. - I być może nieco nerwów nad obydwojgu. Połowę drogi mamy już w każdym razie za sobą.
Oferta Kamelio była kusząca, zwłaszcza jeśli Parii zależało na oszczędzeniu swoich butków. Mogła spokojnie spędzić resztę "wycieczki", wciskając twarz w prawdopodobnie dużo lepiej pachnące plecy lub włosy towarzysza oraz próbując zapomnieć o tym, gdzie się obecnie obydwoje znajdywali. Tylko czy chciała i zamierzała ryzykować pogorszenie się stanu jego nogi? Mężczyzna co prawda zachowywał się, jakby nie było to nadmiernie wielkie poświęcenie, ale na ile był z nią szczery w tej sprawie?
Rozważając swoje opcje, Libeth mogła poczuć, jak jej drogi oddechowe ogarnia dziwne, niekoniecznie przyjemne ciepło. Nie było to nic nadmiernie alarmującego na chwilę obecną.
Foighidneach

Kanały pod miastem

59
W odpowiedzi na propozycję elfa, Paria tylko przewróciła oczami. Musiała przyznać, że całkiem wygodne by było, gdyby została po prostu poniesiona dalej, ale jej duma ucierpiałaby za bardzo, tego by już nie zniosła. Teraz przynajmniej dotrze do celu na własnych nogach, jakkolwiek nieprzyjemne by to nie było, zamiast wyjść z kanałów u błazna na barana. Parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie ten widok, ale momentalnie tego pożałowała, kiedy przy szybszym wdechu w jej płuca wdarło się więcej tego wszechogarniającego smrodu.
- Nic mi nie będzie. Tamto... - skinęła głową w kierunku, z którego przyszli, mając na myśli swój wybuch z wcześniej. - To była chwila słabości i przepraszam cię za nią. I jakich nerwów? Przecież jest cudownie!
Rozłożyła ręce na boki, wskazując wyjątkowo nieurokliwe otoczenie, by z irytacją ruszyć przed siebie. Nie zamierzała tu stać ani chwili dłużej, ani dać się zagadywać teraz trefnisiowi. Chciała jak najprędzej opuścić kanały, a potem znaleźć miejsce w którym będzie mogła się umyć i ubrać jak człowiek. Doszła jeszcze do wniosku, że jeśli tam, dokąd idą, nie zapewnią jej balii z kąpielą, to po prostu pójdzie i rzuci się w morze, bo lepiej śmierdzieć morską wodą, niż gównem. Skrzywiła się, podciągając brzeg płaszcza tak, by zasłonić nim nos i usta i choć trochę przytłumić tę wstrętną woń.
Czując nietypowe ciepło w klatce piersiowej, odkaszlnęła z obrzydzeniem. Była przekonana, że to przez smród kanałów, bo przecież co innego? Odkąd zaczął on do niej dolatywać, nie piła już wina, bo bała się, że zwróci wszystko, co znalazłoby się w jej ustach. Po chwili namysłu zamachnęła się butelką i rozbiła ją o przeciwległą ścianę tunelu, chociaż z tego czerpiąc odrobinę satysfakcji. To był piękny widok, gdy wyobrażała sobie, że szkło było głową Lady Cendan. Czerwień spływająca po oślizgłej ścianie była całkiem urocza.
- Poza tym wystarczająco cię już wykorzystałam - dodała. - Jakby się uprzeć, to mogę powiedzieć, że zaciągnęłam cię do łóżka. Nie będziesz mnie jeszcze nosił. Ugh - zakasłała znów, gdy fetor przebił się przez płaszcz, którym osłaniała nos. Oczy zachodziły jej łzami. Nigdy dotąd nie zniżyła się do takiego poziomu, dosłownie i w przenośni. - Jak tak bardzo chcesz nadwyrężyć nogę, to możemy przyspieszyć.
Obrazek

Kanały pod miastem

60
Unosząc wysoko lewą brew, Kamelio obdarował ją uśmiechem czystego powątpiewania, ale naciskać dalej w temacie nie próbował.
- Nie mam za złe. Najwyraźniej potrzebowałaś chwili, żeby oswoić się z tymi, jakże zapierającymi dech urokami. - odparł za to już w lepiej Parii znany i prawdopodobnie o wiele milej obecnie widziany, żartobliwy sposób. - Nie wszystkim mieszkańcom Taj'cah dane jest oglądać cuda rozciągające się pod ich stopami. Polecam korzystać najlepiej, jak tylko możesz. - ironizował dalej, dopóki nie złapał go kolejny kaszelek. - Najlepiej bez zbędnego otwierania ust... - dodał ciszej, ruchem głowy wskazując kierunek.
Echo roztrzaskiwanej o kamienną ścianę butelki poniosło się korytarzami w obie strony i mimo całej ohydy towarzyszącej temu miejscu, Libeth musiała przyznać, że akustyka jest tutaj naprawdę niezła. Jej towarzysz również to zauważył, choć ciekawskie spojrzenie rzucił raczej w stronę bogom ducha winnej butelki, której części posypały się do ścieku, wzburzając nieco ciężką, mętną wodę.
- Hmm. Cieszę się w takim razie, że w tym, khm, łóżku, spisałem przynajmniej się na tyle dobrze, by nie być celem dla żadnych butelek. - zwrócił uwagę i faktycznie, narzucił im istotnie żwawsze tempo, przez co wyglądał niemalże komicznie, gdy spieszył się, kuśtykając.
Każdemu postawionemu przez Parię krokowi towarzyszyło mokre plaśnięcie bądź chlupnięcie. Czasami, gdy nie mogła poprawnie ocenić gruntu w rozdygotanym przez powiewy świetle pochodni, zdarzało jej się wdepnąć w coś obślizgłego bądź lepkiego. Raz musieli nawet zatrzymać się, by nie straciła buta w czymś naprawdę gęstym i kleistym, czego elf nawet nie starał się nadmiernie oświetlić. Prawdopodobnie dla ich wspólnego dobra.
Przez cały ten czas nasilało się również uczucie rozchodzącego się ciepła, które intensywniejsze stawało się w okolicach głowy (skroni i czoła) - zupełnie, jak przy początkach gorączki. Paria miała pełne prawo winić temperaturę, w której nie tylko wędrowała, ale również spędziła resztę poprzedniej nocy. Nie tłumaczyło to natomiast ogarniającego ją niepokoju oraz nagłego uderzenia przytłaczającej, ciężkiej atmosfery. W tym też właśnie momencie Kamelio gwałtownie zatoczył się w stronę ściany i łapiąc za materiał na klatce piersiowej, wsparł o nią z wyraźnym trudem. Jeśli Libeth podeszła bliżej, mogła spostrzec, jak z trudem stara się wyrównać oddech. Jego skóra była nienaturalnie dla tego typu karnacji blada, a na skórze zaczęły wykwitać kropelki potu. W całej swej okazałości mężczyzna wydawał się jednak przede wszystkim zaskoczony i zdezorientowany.
- Co u licha...? - wydyszał słabo, zanim nie przerwała mu fala rozmaitych, bardziej i mniej zagłuszonych, dochodzących echem z różnych stron oraz szybów kanałów dźwięków. Niektóre brzmiały jak krzyki, wycia lub zawodzenia. Inne ciężko było w ogóle określić. Zaalarmowany elf nadstawił uszu, lecz nie miał pojęcia, gdzie dokładnie powinien skierować oczy. Paria nie miała wiele łatwiej.
Foighidneach
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”