Re: Kanały pod miastem

31
Porzucenie przez towarzysza, nie wywołało u opętanego rządzą odzyskania skarbu starca większej reakcji, jak tylko pogardliwe splunięcie pod stopy mężczyzny. Nie zważając na coraz to bardziej gryzące opary, dziadyga wbił zagarniętą pochodnię w stos ciał i z jeszcze większą zażyłością rozrywał pazurami ścierwa, intensywnie krztusząc się zaciąganym powietrzem, które z każdą sekundą zdawało się gęstnieć, i przybierać bliżej nieokreśloną barwę.

I o ile pokasływania dławiącego się oparami człowieka były zrozumiałe, o tyle dziwne rzeczy zaczynały dziać się z nieopodal wbitą pochodnią. Płomień stawał się bardziej niespokojny. Raz przygasał, to znów strzelał w górę, zupełnie jakby chciał dopomóc nieszczęśnikowi rozświetlając większą połać terenu, samemu zaś opadając na chwilę z sił, tuż przed kolejnym, wzmożonym porywem, niczym człowiek, który na moment przed dźwignięciem ciężaru, wypuszcza z siebie całe powietrze, a następnie nadyma się podnosząc sztangę o masie znacznie przekraczającej go siły.

Wpatrując się w żałosny widok utrudzonego grzyba, Lead nieomal nie zapomniał o przestrogach Baby. Pomarańczowy jęzor chybotał się już niemal na wszystkie strony i przybierał najróżniejsze rozmiary, zwiastując, że lada moment, może wydarzyć się coś nieoczekiwanego.

Re: Kanały pod miastem

32
Pomimo pewnego komfortu ducha uzyskanego zachowaniem sporego dystansu, Lead ani przez chwilę nie zapomniał o zagrożeniu, którego skali tak naprawdę wciąż nie znał, a na własnej skórze poznawać jakoś nie bardzo chciało. Właśnie dlatego ani na chwile nie odważył się zapomnieć o ostrożności, pozostając nie tylko na miękko ugiętych nogach, ale również wzmagając swoją czujność. Gdy więc tylko dojrzał alarmujące zachowanie płomieni ani myślał pozostawać w nieosłoniętym miejscu choćby sekundy dłużej.
Żaden z niego alchemik, fizyk czy inny magik, dlatego nie mógł powiedzieć na pewno, co oznaczają niezwykłe reakcje, ale za to z doświadczenia całkiem dobrze wiedział, że nosa nie pcha się tam, gdzie istnieje ryzyko stracenia go. Poza tym, w tego typu przypadkach znacznie lepiej i roztropniej było uczyć się na cudzych, niźli własnych błędach. Podążając tą nieskomplikowaną filozofią, dożył wszakże w jednej części do dnia dzisiejszego i z tego powodu nie widział sensu, aby nagle zmieniać nieźle funkcjonujące nastawienie. Cokolwiek miało się dziać, na pewno nie padnie tego ofiarą! Przynajmniej nie pierwszą w kolejce.
Odskoczył na kolejne pół metra, zanim raz kolejny obrócił się na pięcie i zaczął biec w stronę najbliższego zakrętu, zza którego solidnej ściany na pewno lepiej było prowadzić jakiekolwiek dalsze rozeznania. O nie, bynajmniej nie był ciekaw tego, jakie rzeczywiście działanie mogły mieć toksyczne opary! On po prostu naprawdę, ale to naprawdę nie chciał musieć poruszać się po kanałach w zupełniej ciemności. Przecież wciąż kręciła się tutaj cała masa szczurów, którym odrobinę upokarzająco było ustępować drogi.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

33
Ucieczka pomimo wszechogarniających ciemności okazała się słuszną decyzją. Biegnąc stronę najbliższego zakrętu, mężczyzna zdołał posłyszeć maniakalny śmiech starca, który najwidoczniej dogrzebał się do wielce upragnionego skarbu. Śmiech jednak długo nie trwał. Starzec momentalnie począł się okrutnie dusić. Zaraz potem nastąpiło nieuniknione.

Gdy tylko Lead zdołał schować się w odnodze innego z korytarzy, powietrze zdawało się zaświszczeć i niczym nieopisana jasność wypełniać tunel, w którym jeszcze przed chwilą przebywał.
Ogłuszający huk rozniósł się po niemal całych kanałach, ściany zatrzęsły się, a powietrze rozgrzało do temperatury uniemożliwiającej swobodne oddychanie. Niemal w tym samym momencie, rabuś poczuł na sobie dotkliwe ciepło i gdyby nie powalony siłą tąpnięcia, najpewniej spotkałaby go ekspresowa depilacja całego ciała.

Co potem się działo, nie wiadomo. Obraz przed oczami mu pociemniał i tylko zgadywać czy była to wina wzniesionych przez płomień tumanów pyłu pomieszanych z gęstym dymem czy utrata przytomności na skutek trafienia odłupanym od sufitu, kawałkiem bruku.

Naturalna ciemność ogarnęła wnętrze kanałów a na nowo zdatne do oddychania powietrze śmierdziało teraz wonią spalonego mięsa.
Gdyby wyjść z powrotem na główną ścieżkę, można by było dostrzec skutki eksplozji. W miejscach znajdujących się najbliżej epicentrum, po części zburzone ściany były pokryte czarnym nalotem, zaś koryto kanału zostało zablokowane przez postały gruz, krwistoczerwone ciała pechowych szczurów oraz przypalone, ludzkie pozostałości. Zbliżając się na powrót do ślepej uliczki, gdzieniegdzie wciąż dopalające się resztki śmieci blado oświetlały miejsce, gdzie przed momentem szurnięty dziadyga rozpychał w pocie czoła gnijące szczątki. Teraz nie było po nim śladu. Jedynie nieosmolony kawałek ściany, o dziwo przypominający kształtem posturę człowieka, zdawał się podpowiadać, jaki los mógł spotkać starego głupca.
** Pozbawiony jakiegokolwiek źródła światła, ogoniasty, znalazł się pułapce bez wyjścia. Z samą pochodnią w ręku było ciężko poruszać się w niemal niczym nie różniących się od siebie częściach tunelu. Iść w lewo czy w prawo, na północ czy południe, skręcić na trzecim, a może dopiero na piątym skrzyżowaniu, możliwości było wiele, ale tylko jedna prawidłowa.
Pocieszające w tym wszystkim było to, że przynajmniej wszystkie gryzonie w okolicy pouciekały, dzięki czemu chociaż na chwilę przeminęło ryzyko zostania pogryzionym.

Wtem, siedząc tak w mroku, z jednej strony coś jakby blada, pomarańczowa łuna, dochodząca z odnogi, z której najprawdopodobniej przyszedł na niegdysiejsze ściernisko, mignęła na moment w oku Lead’a. Łuna raz stawała się jaśniejsza, innym razem znów przygasała. Czyżby pozostali lokatorzy kanałów zamierzali sprawdzić co się stało, a może to straż miejska ośmieliła się zapuścić w cuchnący labirynt w celu wybadania sprawy? Istniała tylko jedna możliwość na poznanie odpowiedzi.

Re: Kanały pod miastem

34
Nie był do końca pewny, w którym dokładnie momencie jego nogi oderwały się od podłoża. Było to jednak zdarzenie na tyle niezwykłe, by zmusić go do wydania z siebie ochrypłego: "Aah?!", zanim potężna siła zmiotła go niczym szmacianą laleczkę.
Mimo ostrego oszołomienia całkiem przerażającym przebiegiem wydarzeń, był przynajmniej na tyle przytomny, by jeszcze zdążyć osłonić ramionami miejsce, w którym ukrył słoik z uwięzionym w środku zwierzątkiem. Nie tylko po to, aby później oszczędzić sobie nerwów po ponownym zgubieniu tudzież uszkodzeniu gryzonia, ale przede wszystkim, by nie pokaleczyć po raz kolejny samego siebie.
Gdy po raz kolejny zamrugał oczami, zorientował się, że zalega całym cielskiem na twardym, zimnym i paskudnie wilgotnym kamieniu korytarza. W głowie wciąż szumiało mu od uderzenia, w uszach piszczało, a na dzień dobry musiał napaść go odruch ostrego kaszlu, kiedy tak ociężale podnosił się do stabilnej, siedzącej pozycji, a później na nieco chwiejne nogi.
- Co to kurwa było...? - wydusił z siebie półszeptem, powoli zdolny do ponownego rozejrzenia się dookoła, choć może wcale nie powinien był tego robić. Widząc bowiem efekty wybuchu, zbytnio potrafił sobie wyobrazić, ile i z niego by zostało, gdyby wahał się z podjęciem wcześniejszej decyzji choćby sekundę dłużej. Co zaś tyczyło się stosunkowo pomocnego starca - cóż było więcej począć, jak tylko westchnąć nad jego parszywym losem? Biedny głupiec miał, czego chciał i Lead nie musiał czuć się za to odpowiedzialny. Tyle w temacie.
Podczas chwili potrzebnej na zebranie myśli, począł ponownie grzebać w połach płaszcza za cennym słoikiem, w celu sprawdzenia stanu jego zawartości. Ponieważ dopiero co wrócił do siebie, a oczy nie zdążyły jeszcze przywyknąć do panującej dookoła ciemności, nie mógł być może dopatrzeć się ruchów zwierzątka, ale na pewno miał szansę je posłyszeć. Racja, zdaje się, że powinien zrobić nożem kilka dziurek w wieczku.
Zrobiwszy swoje, Lead odetchnął z odrazą śmierdzącym powietrzem kanałów, stając przed kolejnym wyzwaniem na swojej drodze. Wyzwaniem pod tytułem: "Jakim, kurwa, cudem mam teraz znaleźć drogę powrotną?". Nawet jeśli starał się liczyć i zapamiętywać zakręty, jak znaczna część mężczyzn był typowym wzrokowcem i zbyt ciężko było mu ponownie odnaleźć ścieżkę, której nie mógł nawet dobrze dojrzeć. Mógł pozostać w miejscu i liczyć na to, że zostanie odnaleziony przez Babę, tylko na ile tak naprawdę zdolny był zaufać komuś jego pokroju? Był pomocny, owszem, ale i nieprzesadnie roztropny. Z drugiej strony próba odnalezienia się na ślepo z wielu powodów zdawała się jeszcze gorszym rozwiązaniem.
Na pomoc lub być może zgubę, co ciężko było póki co określić, przyszedł mu ewidentny blask ognia z odległego korytarza. Nie mając wiele dróg wyjścia, pechowy złodziej ostrożnie i tak cicho, jak to tylko możliwe, zaczął poruszać się wzdłuż ściany korytarza prowadzącej w obiecującym kierunku. Przez cały ten czas jedna z rąk przyciskana była do słoika, który wrócił na swoje miejsce w wewnętrznej kieszeni ubrania, podczas gdy palce drugiej zamknęły się na rękojeści jednego z bliźniaczych sztyletów. Jego myśli skupione były na potrzebie zdobycia nowego źródła światła. Nieważne jaką metodą - zamierzał je zdobyć i wydostać się z tego cuchnącego gównem miejsca raz na zawsze!
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

35
Powoli i ostrożnie. Krok za krokiem, Lead przesuwał się w stronę źródła światła. Niespokojna dłoń coraz to mocniej zaciskała się na rękojeści ostrza, a bystre oczy wychwytywały najmniejszy ruch. Z każdym pokonanym przez niego metrem promień poświaty zdawał się robić większy. I o dziwo, nie przemieszczał się wcale, zupełnie jakby i on nasłuchiwał dochodzących z mrocznych czeluści, dźwięków.

Diabelskie dziecko poruszało się najciszej jak mogło, nie było więc szans na to, aby ktokolwiek zdołał go posłyszeć. Wyściubiwszy z wolna nos zza zakrętu, ukazał mu się widok bezkształtnej masy, w ręku, której znajdował się trzonek pochodni odpowiedzialnej za poświatę. Wytężając jednak wzrok do granic możliwości, szło dostrzec, że owa masa jest pokryta znajomymi wzorkami.
Toż to nie kto inny jak sam Baba stał pośrodku kamiennego chodnika, przy okazji zajmując całą jego szerokość.

Olbrzym obrócił się w stronę ogoniastego i zamachnąwszy maczugą, o mało nie sieknął go w głowę, wydając przy tym odgłos przerażonego krzyku.

- To ty! - wrzasnął. - Nie strasz mnie - mówiąc to, przetarł załzawione oko, a jego wąs rozszedł się lekko na boki, sugerując, że na ustach zagościł uśmiech. - Myślałem, że umarłeś kiedy zagrzmiało. Wtedy Baba pomyślał, że „No tak, Małpka nie chciała słuchać Baby o zielonych chmurach i teraz Małpki nie ma.„ Ale jesteś. Znalazłeś Hektorka? - dodał po chwili.

Re: Kanały pod miastem

36
Choć zwykł przyjmować życie takim, jakie było, akceptując swój los od początku do końca razem z trzymającym się go w zbyt wielu miejscach pechem, nawet najbardziej opanowany mnich skory byłby do desperackich czynów, gdyby zmuszony był przejść w ciągu zaledwie kilku godziny tyle samo, co on. Był tego tam samo pewien, jak swojej chęci do odetchnięcia świeżym, morskim powietrzem Taj'cah i jeśli miał tego dokonać poprzez wyrżnięcie sobie doń drogi, niech i tak będzie!
Nie mając jeszcze pojęcia, z kim przyjdzie mu się ewentualnie mierzyć, Lead wyciszył myśli w podobny sposób, w jaki zwykł wyciszać swój oddech oraz kroki. Dopiero wtedy przygotowany w pełni, odważył się powoli wysunąć zza rogu i...
- Ty...? - padło nigdy niedosłyszane za sprawą stłumienia wrzaskiem wydanym niemal w tej samej chwili przez Babę. Wielcy ludzie z pewnością krzyczą głośno. Ciekawe, czy gdyby sam spróbował, zważywszy na swój wzrost, również byłby w stanie wyrzucić z siebie podobną kakofonię nieprzyjemnych dla ucha dźwięków? Nigdy nie próbował i tak po namyśle, może jednak powinien nie sprawdzać.
Instynktownie odskakując w bok, Lead zamrugał szybko kilka razy, wyjątkowo nie czując potrzeby przytknięcia dłoni do uszu. Nie miał pojęcia, że widok nieco przygłupiego osiłka ucieszy go do tego stopnia, by nawet nie próbować utyskiwać na jego głośne zachowanie.
- To ja. - przytaknął niemrawo, pozostawiając tylko dla siebie i swojej wiadomości, jak bardzo ulżyło mu z ponownego spotkania. Tym jednak razem nie zamierzał chwalić dnia przed zachodem. Z jakiegoś powodu nie działało to dla niego dzisiaj zbyt dobrze.
Rozluźniając palce i ostatecznie pozostawiając ostrze sztyletu w pochwie, złodziej uniósł rękę ku górze, rozcierając napięte do granic możliwości mięśnie karku.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie spisywał mnie tak szybko na straty - jakkolwiek był tych strat bliski! - Trzymałem się na odległość, choć mogłeś nieco dokładniej opisać-... Nieważne. - urwał w połowie, bo szybko doszedł do wniosku, że wielkolud prawdopodobnie i tak wytłumaczył mu wszystko tak dobrze, jak tylko potrafił. I za to mógł mu być przynajmniej wdzięczny.
A skoro już o wdzięczności mowa, Lead bez pospiechu czy zbędnego słowa wydostał spod nieprzyjemnie już wilgotnego niczym same kanały płaszcza słoik z zamkniętym w nim, grubawym gryzoniem.
- Pilnuj go tym razem lepiej niż ostatnim razem.
I niech nikt więcej nie każde mu ponownie uganiać się po ciemnych, śmierdzących gnojem tunelach!
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

37
Gdy olbrzym zobaczył zawartość słoja, podskoczył z radości, nieomal przydzwaniając w kamienny sufit, a następnie klasnąwszy rękoma, uradował się jak dziecko i sięgnął po naczynie.

- Niegrzeczny. Nie wolno uciekać – udzielił nagany zwierzaczkowi, żeby za chwilę mówić do niego pieszczotliwe słówka.

- Dziękuję, dziękuję
– oderwawszy na moment wzrok od szklanej klatki, z wielkim uśmiechem na pyzatej twarzy podziękował ogoniastemu za odnalezienie ulubieńca, obejmując go potężnym ramieniem i przyciskając do siebie z siłą godną niedźwiedzia.

Po chwili wypuścił go z duszącego objęcia i właśnie przymierzał się do otwarcia słoja, kiedy zaciągnąwszy kilkukrotnie powietrze w szerokie nozdrza, zaniechał tej czynności i wtapiając spojrzenie we wciąż uwięzionego gryzonia, rzek:

- Gdzieś ty się szwendał? Śmierdzisz – słał retoryczne pytania jakby spodziewając się na nie odpowiedzi. - Trzeba umyć – i to powiedziawszy, na nowo dokręcił pokrywkę.

- Ale najpierw umowa, tak – ponownie spojrzawszy na niewiele niższego mężczyznę, w końcu przywrócił się do porządku, przypominając sobie o faktycznym celu wyprawy. - Za mną – rozkazał i bez większej ilości zbędnych słów ruszył w obranym przez siebie kierunku.

Szli w milczeniu. Przez ten czas, wielkolud raz po raz spoglądał na słoik, upewniając się, że żywa zawartość nadal jest w środku.

Nie wiadomo czy to z przyzwyczajenia czy z powodu okresowego przechodzenia pod kanałami wentylacyjnymi, wywierconymi w suficie, ale powietrze zdawało się robić znacznie mniej nieznośne. Smród ustępował, a zapach stęchlizny rozrzedził do tego stopnia, iż był prawie niewyczuwalny. Nawet walających się wszędzie śmieci ubywało, nie mówiąc już o żerujących wśród nich wielkich szczurach i plączących się pod nogami karaluchach.

- Właśnie! - przewodnik przystanął i unosząc głowę do góry, jednoznacznie zasugerował, że coś mu się przypomniało. Oby tylko nie okazało się, że zapomniał zabrać czegoś z domu lub załatwić pilną sprawę w poprzednich odcinkach kanałów.

- Miałem opowiedzieć o panu Gonzalesie i miłej pani
Uff… Na szczęście nie było to nic takiego. Tylko obietnica zdradzenia kilku szczegółów z życia szajki.

- To tak – wznawiając marsz, Baba przystąpił do dzielenia się jakże cennymi informacjami – Czasem mi się wydaje, że ci dwoje chcą zrobić sobie krzywdę – zaczął dość poważnie. - Nieraz Pan Gonzales przytula miłą panią tak mocno, że ta nie może oddychać. I trzyma do momentu, aż pani nie zacznie prosić go, aby przestał. Zaś jakiś czas później, pani się za to mści. Skacze na niego od tyłu z nożykiem i wywija nim przy twarzy pana Gonziego. Wydaje mi się, że za karę chce ogolić mu brodę, bo pan Gonzales ją lubi i dba bardzo. A żeby pani przestała wywijać, szef musi obiecać, że kupi jej jakiś prezent. Oni to mają zabawy - zachichotał. - Jednak najlepiej bawią się, gdy Baby nie ma z nimi w pokoju. Wiem, bo wtedy słychać przez drzwi jak głośno się śmieją. Myślę, że chyba się łaskoczą lub opowiadają dowcipy - i przerwawszy na chwilę mielenie ozorem, przybrał wyraz twarzy świadczący o tym, że uporczywie nad czymś rozmyśla. - A ty? - zaczął na nowo. - Bawiłeś się tak kiedyś z jakąś panią, bo nie wiem czy martwię się o nich niepotrzebnie? - Olbrzym posłał niespodziewane pytanie w stronę towarzysza. Wyglądało na to, że rzeczywiście był przejęty igraszkami pozostałej dwójki, a poznanie odpowiedzi było dla niego niesłychanie ważne.


- Oho, już blisko. Widać przejście – Ku uciesze uszu mężczyzny, do poznania dalszej historii niecodziennych zabaw pary rabusiów nie doszło, bo właśnie zbliżali się do odpływu kanałów.

Widok światła słonecznego okazał się być najwspanialszym widokiem na świecie, a powiew morskiego powietrza wydawał się być istną rozkoszą. Wystarczyło już tylko odsunąć pordzewiałą i masywną kratę blokująca wyjście z kanałów, żeby móc na nowo cieszyć się wolnością. Z tym jednak nie było większego problemu. Mocarny wygląd Baby nie był tylko na pokaz.
Bez słowa chwycił za pręty i z całych sił pociągnął je ku sobie. Z początku, z niemałym i w akompaniamencie przeraźliwych zgrzytów, krata w końcu ustąpiła, uchylając się na tyle, żeby móc się przez nią przecisnąć.

- Przejdź, zaraz dołączę. Pokażę, gdzie się kierować
– rzekł przez zaciśnięte zęby, nadal mocując się z żelastwem.

Re: Kanały pod miastem

38
Gdyby tylko Baba był dzieckiem cieszącym się z odnalezienia zagubionego kociaka miast przerażająco wręcz rosłym facetem z brodą, wąsiskami i szczurem w garści, Lead uznałby pewnie ten widok za uroczy. Tymczasem mógł co najwyżej wywrócić oczami, jak to miał w nawyku, gdy ludzie wokół niego wykazywali niepotrzebnie przesadną ilość ekscytacji. Szczury przecież nie żyły dość długo, żeby się do nich dobrze przywiązać, nie miał racji? Ah, nawet nie chciał próbować sobie wyobrażać rozpaczy Baby, gdy nadejdzie dzień rozstania z kanałowym pupilem. Zdecydowanie nie będzie to najlepszy dzień dla towarzyszącej mu na co dzień pary.
Krótkim pomrukiem zasygnalizował przyjęcie podziękowań i naprawdę byłby wdzięczny, gdyby na tym zakończyli wszelkie sentymenty. Niestety i to nie było mu dane, zważywszy na atak góry mięśni, której uścisk na dobrą chwilę odebrał mu dech. Wzrostem mogli nie różnić się nie wiadomo jak bardzo, ale ilością mięśni i szerokością w każdym możliwym miejscu na pewno sporo! Gwoli ścisłości, Lead musiał wyglądać przy Babie na ostro niedożywionego!
- Ugh... - stęknął puszczony i tak dla pewności, że w razie powtórki będzie miał czas na reakcję, zrobił stanowczy krok, rozmasowując przy okazji obolałe żebra i wciąż potrzebujące odpoczynku ramię. - Jeśli jesteś aż tak wdzięczny, nie rób tego więcej.
Poprawiając się niezgrabnie, o mało nie odszczeknął z kolei na temat rzeczonego smrodu, początkowo przekonany, że to o nim mowa. I choć kwestia zapachu tyczyła się w rzeczywistości Hektora wytarzanego w samiczych siuśkach, młody złodziej nie mógł nie poczuć się wyjątkowo niekomfortowo, wiedząc, że najprawdopodobniej przeszedł z góry na dół nie lepszymi zapaszkami. Potrzeba zachowania jako takiej czystości może i nie była u niego jeszcze nadmiernie obsesyjna, ale jak na osobę swojego stanu, dbał o czystość tego, co nosił w całkiem znacznym stopniu.
Starając się nie skupiać na rosnącej potrzebie zrobienia prania oraz wskoczenia do balii z gorącą wodą, nad podziw żwawo ruszył na wezwanie Baby.
Nie mając sił ani ochoty na prowadzenie konwersacji, cieszył się ciszą i bezpieczeństwem płynącym z obecności dryblasa u boku. Niedługo też - z wyraźnie świeższego z każdym krokiem powietrza, które zdawało się nęcić jego nozdrza niczym wcześniej Hektora mocz szczurzycy.
- Co tym razem? - spytał szybko na nagłą zmianę nastroju, gotów tym razem naciskać na towarzyszącego mu mężczyznę niezależnie od powodu wstrzymania ich wędrówki.
Całe szczęście szybko okazało się chodzić o coś kompletnie niegroźnego.
- Mm. - przytaknął zatem, wzdychając bezgłośnie z ogromu ulgi. Faktycznie, prawie zapomniał o ich małej umowie. Jeśli jednak spodziewał się usłyszeć coś zapierającego dech lub przynajmniej ciekawego, to grubo się rozczarował. Nie po raz pierwszy, więc i tym niespecjalnie się przejął. Dopiero wzmianka o "łaskotaniu i opowiadaniu dowcipów " kazała mu spojrzeć w stronę Baby z mieszaniną podziwu i współczucia pospołu. W porządku. Facet mógł nie być zbyt inteligentny ni rozgarnięty, ale czy naprawdę, NAPRAWDĘ nigdy nie był z kobietą?! Na poważnie nie miał pojęcia, jak te sprawy działały?! Jak to w ogóle możliwe? Z całą pewnością widywał, a i nieraz przykrym zrządzeniem losu miał okazję obcować z większymi tępakami, niestroniącymi od radości, jaką dawało im poklepywanie po tyłkach kobiet w tawernach tudzież kręcących się pod lokalnymi burdelami.
Nie mogąc wyjść z podziwu dla czystości ogromnego mężczyzny, Lead postanowił spuścić z tonu podczas udzielania odpowiedzi. Był całkiem niezły w postępowaniu z dziećmi. Tym razem po prostu miał przed sobą bardzo duże dziecko. Hm, duże dziecko, które wiedziało jak posługiwać się bronią, ale wciąż dziecko.
- Każdym mężczyzna w pewnym wieku zaczyna bawić się z paniami, które lubi i które mu się podobają. - zaczął powoli, starając sobie przypomnieć jednocześnie, ile kobiet, z którymi sypiał śmiało się podczas łóżkowych igraszek. Uhh, jak powinien to rozumieć, skoro nie potrafił przywołać ani jednej, która po prostu nie krzyczałaby lub nie płakała? Stop! To nie były bezpieczne rejony! Dlaczego miałby mieć sobie coś do zarzucenia tylko z tego powodu?!
- Zdarzało mi się... Bawić czasami z niektórymi paniami. - kontynuował odrobinę kulawo po znaczącym odchrząknięciu, którego wyłapania przez Babę bynajmniej się nie spodziewał. - Nie ma się czym martwić.
Jak to dobrze, że nie należał do nadmiernie wrażliwych czy wstydliwych osób. W innym wypadku już piekłyby go uszy, kark i policzki.
Serce mocniej zabiło, a zmęczone ciało ponownie się ożywiło na widok światła w oddali. Dobrzy bogowie, jak wiele godzin spędził w tych piekielnych, śmierdzących ciemnościach?!
Nogi niosły go od tego momentu niemal bezwiednie. Byle bliżej świeżego powietrza, byle bliżej światła. Do chwili, w której pomoc Baby okazała się nieoceniona.
- Zaczekam. - zakomunikował, dopychając się do przejścia, byle z dala od smrodu, z dla od ciemności, z dala od kanalich czeluści! Ah! Jak dobrze było znowu móc odetchnąć pełna piersią!
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

39
Wkrótce obaj znaleźli się na wąskim pasie terenu, oddzielającym Wschodnie Wody od granic wyspy. Stali tuż pod klifem na szczycie, którego wznosiły się rezydencje zamożniejszej części społeczności.
Przed nimi było morze, za nimi, niemalże pionowa ściana kamieni, z wnętrza której wyleźli. Patrząc na prawo, w oddali mogli dostrzec łagodnie obniżający się teren, z wyrzeźbionymi w nim schodami. Najpewniej szlachcice używali ich jako prywatne wejście na piaszczyste wybrzeże. Natomiast z lewej strony, malowała się dalsza część plaży, ciągnąca się na wiele mil i wyznaczająca linię brzegową


Nim przewodnik cokolwiek więcej powiedział, wszedł na kilka kroków w głąb morza i uchyliwszy wieczko od słoika, wylał śmierdzącą zawartość. Później, o zgrozo, zanurzył słoiczek ze szczurkiem, wypełniając jego objętość w dwóch trzecich. Biedny Hektor nie miał gdzie uciec. Co sił przebierał łapkami, aby jakoś unosić pyszczek powyżej poziomu wody, nie wiedząc, że najgorsze dopiero przed nim. Wielka łapa chwyciła naczynie od góry i energicznymi ruchami obracała wokół osi, powodując, iż gryzoń, za sprawą siły odśrodkowej przylepił się do ściany. Dopiero po zakończonym praniu woda została wylana, a otumanionemu więźniowi zwrócona wolność.

- Lepiej nie będzie – stwierdził Baba, wąchając pupila. - Teraz w drogę - i ruchem ręki nakazał towarzyszowi podążyć za nim.


- Dziś na kolację, kraby – palnął jakiś czas później, niby zupełnie od rzeczy, choć Lead miał się przekonać, że za tym przekazem coś się kryło.

Przeszli może z ćwierć mili, kiedy wielkolud przystaną, doszukując wzrokiem czegoś w złocistym piachu.

- Tam jest – wyszeptał, wskazując najeżoną metalem pałką w stronę kilku kamieni.

Stąpając na palcach, zbliżył się do pomarańczowych głazów, a następnie przygrzmocił w jeden z nich z całą siłą, powodując, że kamień pękł na pół. Schyliwszy się po swoją ofiarę, odkopał go trochę i pociągając ku górze.
Wbrew wszelkim pozorom, w jego ręku nie znalazł się kawałek skały, a całkiem spory krab, którego szczypce były wielkości ludzkiej dłoni. Machając zdobyczą w stronę towarzysza, wielkolud chciał go do siebie przywołać i w czasie, gdy ten do niego szedł, zdołał upolować jeszcze dwie sztuki, równie wielkie co pierwsza.

-Masz, to dla ciebie – nim ogoniasty zdołał wydusić z siebie słowo, do rąk został mu wciśnięty jeden ze skorupiaków, ciężki jak mały prosiak. - Za uratowanie Hektora - wyjaśnił Baba, przysiadając na nagrzanym piasku i zrazu zabierając się do oprawiania kolacji.

- Dobre... nawet na surowo…. ale pieczone lepsze
– tłumaczył mieląc pierwsze kęsy białego, gąbczastego wnętrza. - Trudno je złapać i trzeba mocno sieknąć, ale warto – kontynuował, podając towarzyszowi kawałek krabiego mięsa.

Jedli tak przez dłuższą chwilę, aż tłuścioch zaspokoiwszy swój głód, popatrzył się przyjaźnie na Lead.

- Małpka, dobry kolega. Pomógł Babie odszukać Hektora – zaczął swoim stylem – A i pan Gonzales i miła pani się śmiali przy nim. To dobrze – mówiąc to, wykrzywił wargi w szczery uśmieszek, w rękach zaś pieszcząc czteronogiego ulubieńca – Ale czas powiedzieć papa. Trzeba wracać – odrzekł nieco posmutniały.– Idź tą plażą przed siebie, a jutro przed wschodem powinieneś dojść do domku Toma. Tom, też dobry kolega. On Ci pomoże przeprawić się przez wodę, no chyba, że umiesz pływać wpław- To powiedziawszy, dźwignął tłusty zadek z ziemi, a następnie pożegnawszy nowego kolegę, ruszył w drogę powrotną, krzycząc na odchodnym:

- Albo nie! – wrzeszczał. - Lepiej weź łódkę. Bo się zmęczysz, a po drodze nie ma gdzie usiąść na odpoczynek! - i ostatecznie zniknął za wysokimi skałami.
Spoiler:

Re: Kanały pod miastem

40
Odwykłe od wszechobecnej jasności oczy piekły i łzawiły, co bynajmniej nie powstrzymało ich posiadacza od zmuszenia ich do szybszego przyzwyczajenia do panujących warunków poprzez intensywniejsze mruganie.
Znajome widoki obejmujące morze oraz piaszczyste wybrzeże, nagle wydały się dojmująco przytłaczające. Fala emocji, o których istnieniu nie miał pojęcia, rozlała się po ciele złodzieja z taką mocną, że aż musiał na moment przykucnąć, aby nie ryzykować zwaleniem z miękkich nóg.
Pomimo parania się taką, a nie inną profesją, Lead starał się nie wychylać za bardzo poza szereg, prowadząc względnie nudne życie pomiędzy mniej lub bardziej wymagającymi zleceniami. Ambicja i chciwość zwykły trzymać się wyraźnie nakreślonych granic, które miały za zadanie chronić jego osobę przed niepożądanymi konsekwencjami oraz zbędnymi kłopotami. Nie wchodził w paradę nielicznym kartelom działającym na terenie Archipelagu i nie aspirował o dołączenie do żadnego; mało kiedy konkurował o większe łupy, o ile nie cisnęła go wyższa potrzeba; nie ryzykował przyjmowaniem zleceń śmierdzących na kilometr podstępem... Jak więc mimo tylu restrykcji, powściągliwości i przezorności skończył, gdzie skończył? Śmierdzący fekaliami, ścigany i wykluczony (bardziej niż dotychczas!) ze społeczeństwa? Dlaczego musiał być porywany, zastraszany, szantażowany i zmuszony do opuszczenia kraju swoich narodzin? To prawda, że zawsze marzyło mu się opuszczenie Wysp. Nie jednak pod przymusem i zdecydowanie nie pod groźbą całkiem realnej wizji skończenia na stryczku albo i gorzej! Perspektywa podróży była kusząca, z kolei ucieczki już nie tak bardzo.
Zaskoczony swoim własnym, nadmiernie nawet jak na niego pesymistycznym podejściem, Lead wziął głębszy wdech przesiąkniętego solą powietrza, po czym strzelił sobie na uspokojenie w twarz. Pomogło, choć na nogi dźwignął się, dopiero gdy Baba skończył "pranie" swojego pupila. Być może powinien mu powiedzieć, że nie była to najlepsza metoda postępowania z futrzakiem, o ile chciał przedłużyć mu nieco życie? ... Nah.
- Mhm. - przytaknął tylko starym zwyczajem. Nigdy nie narzekał na swoją kondycję, ale pokaleczone i poobijane ciało miało swoje limity, do których powoli, ale stale się zbliżał.
Uparcie, bo bez słowa starając się nadążyć za wielkoludem, puszczał mimo uszy wszystko po drodze do czasu, aż ponownie nie przystanęli.
- Jest "co"? - zapytał, tępo spoglądając w stronę kamieni.
Kamienie jak to kamienie. Nie było w nich na pierwszy rzut oka niczego fascynującego. Nie do czasu, aż Baba wydobył spod nich cholernie pokaźnego skorupiaka! Chwila, jak to jest, że nigdy o nich nie wiedział?? Żył na Archipelagu prawie trzydzieści lat, a i rybołówstwem zdarzyło mu się parać. Nikt jednak nie poinformował go, a i on sam nie przypuszczał, że podobnie okazy mogą kryć się pod zwykłymi, przybrzeżnymi kamieniami! Gdyby wiedział, ile razy oszczędziłby sobie w młodszych latach kłopotów ze zdobywaniem pożywienia?? Inna sprawa, że pochwycenie podobnego drobniejszymi wtedy dłońmi mogłoby nie skończyć się dobrze dla palców - patrząc po szczypcach.
Ze ściśniętym ponownie z głodu żołądkiem, Lead nie czekał ani minuty dłużej, aby dołączyć do swojego towarzysza. Może i nie wyglądał, ale zwykł jadać całkiem sporo w równie nieskromnych ilościach, toteż wizja ponownego napełnienia brzucha kusiła bardziej niż skrzynia pełna złota.
Stęknął pod ciężarem kraba, a czując niebezpiecznie niekomfortowe napięcie w mięśniach lewego ramienia, szybko usiadł na piachu ze zdobyczą umieszczoną na kolanach.
- ...Postaraj się go po prostu więcej nie gubić. - odpadł, gdy wreszcie zdołał znaleźć odpowiednie słowa, niebrzmiące przy okazji nadmiernie zgryźliwie. Koniec końców przeszedł więcej, niż było to opłacalne podczas poszukiwań szczura, dlatego nie czuł się zobowiązany do polecania się na przyszłość. Podziękowania za fatygę zwyczajnie mu się zresztą należały, nieważne jak arogancko by to nie brzmiało.
- Mogę nie mieć już okazji do spróbowania ich znad ognia. - zauważył na głos, zabierając się zachłannie za rozwalanie pancerza i wygrzebywanie mięsa. Rzecz jasna po uprzednim wyszorowaniu dłoni w piachu! Nie była to najbardziej efektywna metoda, ale wciąż lepsza niż żadna na chwilę obecną.
Jedząc tak szybko, że niektórych kawałków nawet nie próbował gryźć, niemal nie był w stanie poczuć smaku. Najważniejsze wydawało się napełnienie żołądka, zanim cokolwiek zdoła go od tego odciągnąć.
Baba był nad podziw dobrym i przydatnym towarzyszem drogi. Mimo hecy z Hektorem, Lead śmiało mógł go zaliczyć do jednego z lepszych i kompetentniejszych, spośród wszystkich, z którymi przyszło mu współpracować, a na pewno najbardziej poczciwego. Prostota i poczciwość były miłą odmianą wbrew okolicznościom, w jakich przyszło się spotkać. Gdyby znalazł się na miejscu Gonzalesa, z pewnością mógłby też nazywać się szczęśliwcem, mając pod sobą kogoś tak, nie tylko silnego, ale na dodatek diabelnie lojalnego.
- Miło było dla odmiany współpracować z ludźmi dotrzymującymi słowa. - przyznał zgodnie z prawdą, otrzepując nogi z resztek po skorupiakach. - Nie miałem czasu tego powiedzieć wcześniej, więc prześlij pozostałej dwójce moje... hm, pozdrowienia? - "podziękowania" brzmiały trochę zbyt gorzko, nieważne, z której strony nie patrzeć. - I dzięki. Za wyprowadzenie. - skinął Babie lekko głową, obserwując, jak ten podnosi się z miejsca i rusza w powrotną drogę. Być może zbyt długo przebywał w towarzystwie innym niż swoje, bo prawie poczuł ukłucie dziwnej nostalgii. Eh, niezdrowe, niezdrowe. I na pewno podaruje sobie przeprawę wpław. Zmęczenie nie było jedynym, co mogło go dopaść w wodzie.
Odczekał, aż Baba zniknie za skałami, by zaraz później samemu niechętnie dźwignąć się na równe nogi. Podobnie jak wcześniej Hektor, zamierzał poddać siebie i swoje ciuchy kąpieli, zanim przyjdzie mu ruszyć gdziekolwiek dalej.
Ruszył więc czym prędzej do wody, wszedł w nią po kolana i zaczął kolejno płukać najpierw ciuchy, później siebie, rozglądając od czasu do czasu, czy nikt nie pojawia się w pobliżu, podczas gdy ponownie zmuszony był do eksponowania swojego ciała w całej okazałości.
Poza czyszczeniem był pewny, że skórzana zbroja wymagała dłuższego wietrzenia, ale na to nie było, póki co szans, dlatego musiał zadowolić się półśrodkami. Ubrania założył rzecz jasna od razu po wypłukaniu. Nie było niczym przyjemnym noszenie na sobie mokrego, klejącego się do skóry odzienia, ale zważywszy na pogodę, i tak wszystko powinno na nim wyschnąc w trymiga.
A zatem pozostawało iść dalej plażą, aż dotrze do domu "Toma", huh? Niech będzie. Jakoś musiał przecież dostać się dalej do Portu Erola.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

41
Obrazek
Dzień chylił się ku zachodowi. Nasiąknięte słoną wodą ubrania zdążyły już wyschnąć, nagrzany za dnia piasek nie pozwalał odczuć chłodnej bryzy ciągnącej znad morza, a z rzadka rosnące palmy pełne soczystych kokosów śpiewały morskie kołysanki, tuląc wszystkich swoją melodią do snu.

Strzelistych wieżyczek miasta, z którego przyszło naszemu rzezimieszkowi uciekać, nie było już widać od dawna. Skryły się one bowiem za wysokim klifem. Pierwsze gwiazdy powoli zaczęły ukazywać się na nieboskłonie, a wynurzający się zza horyzontu księżyc, żałośnie próbował przejąć rolę słońca.

Jeśli prawdą było to, co mówił Baba, już tylko kilka godzin marszu dzieliło Lead’a od spotkania z domniemanym przewoźnikiem. Pocieszając się tym, że noce na płaszczyźnie równikowej, na jakiej znajdował się Archipelag nie były długie, a i w brzuchu nie burczało, ogoniasty parł uparcie przed siebie.

Mijały minuty, kwadranse, w końcu i godziny, a piaszczystej ścieżki nie było końca. Monotonia wędrówki dawała się we znaki. Jedynie raz na jakiś czas klify obniżały się na tyle, aby odsłonić porośnięty zieloną trawą teren i majaczące w oddali wielkie pola uprawne.
Powieki mężczyzny z coraz większą siłą mknęły do siebie. I gdyby tułaczka trwała jeszcze przez chwilę, z pewnością padłby na mieniący się w srebrzystym świetle piach, pogrążając się w twardym śnie. *** Wtem, gdzieś w oddali zamigotały nikłe światła. Wyglądało to tak, jakby same gwiazdy padły na ziemię i zdezorientowane krążyły po powierzchni planety. Dopiero po kolejnej godzinie marszu dało się dostrzec, że to nie gwiazdy, a uwijający się w pocie czoła rybacy ganiali to od jeden, to do drugiej łodzi wyładowując z nich złowione ryby i przenosząc je czym prędzej do głębokich ziemianek.
Obrazek
Zbliżając się do wioski, co bardziej spostrzegawczy mieszkaniec przystawał na chwilę w pracy, żeby przyjrzeć się kroczącej w jego stronę postaci. Biorąc jednak przybłędę za kolejnego najemnika do pracy lub najzwyklejszego w świecie włóczykija, kręcili tylko nosami i zaraz wracali do przerwanej roboty.

Re: Kanały pod miastem

42
Podejmując przyzwoite, niepozwalające zmęczyć się przedwcześnie tempo marszu, Lead kontynuował zatem swoją wędrówkę. Wędrówkę przesyconą ciszą, spokojem i nudą - dokładnie tak, jak lubił! Dokładnie tego przez cały czas mu brakowało. Braku ekscytacji, braku emocji, braku nagłych zdarzeń i szansy na kompletne wyciszenie się, co pozwoli jeszcze raz i tym razem z dużo większym dystansem spojrzeć na sytuację, w jakiej się znajdował.
Szedł i szedł, zatrzymując się jedynie dwukrotnie po to, aby dobrać do któregoś z leżących luzem pod palmami orzechów kokosowych w celu ugaszenia pragnienia. Nie przeszkadzały mu braki zmian w krajobrazie ni powtarzające do znudzenia dźwięki otoczenia. Gdyby przyszło urodzić mu się w innych warunkach, mógłby pewnie zostać jakimś górskim mnichem. Oczywiście pod warunkiem, że jadła i napitku miałby pod dostatkiem.
Z czasem jednak zaczęła dopadać go senność, potęgowana fizycznym oraz psychicznym zmęczeniem, którego w ciągu ostatniej doby miał więcej niż mógłby sobie życzyć. Nie tylko powieki, ale również reszta ciała odczuwała coraz bardziej dojmującą ociężałość do tego stopnia, gdzie każdy kolejny krok wydawał się wysiłkiem ponad miarę. Policzki z prawą dłonią pospołu od dawna już piekły od mających obudzić w momentach kryzysu plaszczaków, które Lead musiał od czasu do czasu sobie zaserwować. Jeszcze trochę i twarz miała całkiem realną szansę poważnie mu od tego spuchnąć.

Rozważając coraz poważniej opcję wejścia między zarośla i przespanie się na jednym z bardziej rozgałęzionym drzew, Lead w końcu dostrzegł rosnące z każdym krokiem światła wraz z zarysami skromnych chat.
Ah, lepiej, aby ten cały Tom nie był w gorącej wodzie kompany i dał mu przespać kilka godzin, zanim przejdą do interesów. Tylko która z chat mogła do niego należeć? Nie do końca spodziewał się, że będzie ich tutaj więcej, choć wydawać by się to mogło całkiem logiczne.
Wkraczając zmordowany na teren rybackiej wioski, złodziej losowo wybrał jednego z przechodzących najbliżej mężczyzn, zmuszając nogi do nieco intensywniejszej pracy.
- Hejże! Wiecie może, gdzie znajdę Toma? - zapytał głośno i bez ogródek, dłonią przecierając natrętnie piekące ślepia.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

43
Mężczyzna przystanął na chwilę, gdy przybysz dał jasny sygnał, że ma jakąś sprawę do niego. Spojrzawszy się spode łba na na obcego, próbował wybadać z czym przyszło mu się zmierzyć nim pokwapił się na wypowiedzenie choćby słówka.

- Tom, ta stara moczymorda? - na dźwięk usłyszanego imienia, facet, od którego wyraźnie dawało rybami, zrobił głupią minę, dziwiąc się, że ktoś ma w ogóle pyta o lokalnego pijaczka. - Od dawna nikt go nie widział. Ale jeśli chcesz wiedzieć, a pewnie po to przyszedłeś, to jego chata znajduje się tam, za drzewami – wskazał koślawym palcem w stronę zarośli, między którymi przebijała się podniszczona chatka, zbudowana na wpół na wodzie, na wpół suchym lądzie. - A teraz zjeżdżaj, niektórzy tutaj pracują – i podciągnąwszy upaćkane rybimi wnętrznościami spodnie, oddalił się w swoją stronę.
[img]https://imgur.com/GrG8AAA.jpg[/img] Przedzierając się przez wąski, lecz gęsto zarośnięty pas zieleni, oczom Lead ukazywało się coraz więcej szczegółów rzeczonego domku. Od razu szło się domyślić, że rybak nie kłamał co do zniknięcia Toma. Z zewnątrz budynek prezentował się mocno zaniedbany. Mech praktycznie opanował cały daszek i część ścian, pokrzywione i pogniłe od wody deski, z których był zrobiony podest, zapadały się pod własnym ciężarem i aż dziw ogarniał, że to jeszcze jakoś się trzymało.
Pomijając kwestię samego stanu chałupy, wszystko wskazywało na to, że jednak ktoś tu od czasu do czasu bywał. Przed wejściem nie walał się żaden śmieć, a mocarna kłódka zawieszona na drzwiach, powstrzymywała nieproszonych gości przed wtargnięciem do środka. Ktoś nawet otworzył niewielkie okienko na piętrze, aby stęchlizna i grzyb nie opanowały wnętrza. Natomiast wszelkie sprzęty pomocne przy połowach ryb, kilka podniszczonych łódeczek, całkiem dobra sieć i beczułki na wszelkiego rodzaju różności, były dokładnie poukładane i poupinane.

Re: Kanały pod miastem

44
Już po pierwszym komentarzu podsumowującym poleconego przez Babę przewoźnika, Lead westchnął z niekłamaną udręką. Dlaczego w ogóle liczył na kogoś względnie normalnego, z kim współpraca dla odmiany nie uwierałaby go niczym za ciasna bielizna? Los po prostu nie odmienia się aż tak diametralnie.
- Cudownie.- burknął pod nosem, krytycznie lustrując z daleka wskazane miejsce.
Teraz niech tylko okaże się jeszcze, że zachlany facet przez sen udławił się własnymi wymiocinami. Będzie to z pewnością piękne ukoronowanie dnia. Ale, ale! Choćby i Toma nie zastał bądź natknął się już wyłącznie na jego resztki, zawsze pozostawali inni rybacy, a w ostatecznej ostateczności - ich łodzie. Ze sterowaniem radził sobie niezgorzej, toteż mógł mieć nadzieję, że przy wcześniejszym zasięgnięciu informacji o swoje obecne położenie, zdoła dotrzeć do Portu Erola samopas.
Dotachawszy się pod ruderę, przyjrzał się jej badawczo raz jeszcze. Nie ma co gdybać, domek prezentował się zwyczajnie źle. Bywało mu pomieszkiwać w gorszych warunkach, co nie znaczyło, że ze wszystkich sił pragnął do nich teraz wracać. Na razie jednak zbyt wielkiego wyboru nie miał.
Kłódki nie dostrzegł od razu. Kto, mieszkając w podobnych warunkach, przejmuje się podobnymi zabezpieczeniami? I jak zdesperowana musiałaby być osoba, aby chcieć cokolwiek stąd wynosić? Już nie wspominając o tym, że patrząc po samym stanie desek sklecających wszystko w jedną całość, niemal każdy zdolny byłby wybić zamek z drzwi, albo i nawet je same, gdyby desperacko chciał wtargnąć do środka.
- Zaskakująco przezorny, jak na zwykłego pijaczynę. - wymamrotał sam do siebie, z wolna obchodząc domek dookoła. Fakt, że dostanie się do niego siłą nie było wyzwaniem, bynajmniej nie sprawiał, że Lead chciał od razu się za to brać. Wolał cichsze i mniej zwracające uwagę metody. Takie jak otwarte okna.
Znalazłszy sposób na dostanie się do środka, złodziej bez dalszego kombinowania spróbował wspiąć się i dostać do okienka, przez które mógłby wsunąć się do środka. Byle po drodze nie utknąć. W najgorszym wypadku była jeszcze realna szansa wyłamania ościeżnic. Przesiąknięte przez lata wilgocią drewno łatwo poddawało się podobnym zabiegom.
Po co w ogóle się włamywał? Spanie na zewnątrz zawsze wiązało się z ryzykiem pogryzienia przez owady lub atakiem ze strony większych zwierząt. Lead nie wyspałby się dobrze, gdyby musiał zachować czujność przez całą noc. A porządnego snu potrzebował teraz najbardziej.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

45
Wgramolenie się na zmechacony daszek chatki nie stanowiło dla zręcznego złodziejaszka praktycznie żadnego wyzwania. Wskoczywszy najpierw na pobliską beczkę, wybił się z niej niczym rasowy rezus, zaczepiając palcami o krawędź dachu, a następnie podciągnąwszy się z niemałym trudem i wywołując potężną dawką bólu, ze względu na dopiero co gojącą się ranę ramienia, wlazł na niego, po czym wgramolił się przez wąskie okienko do środka, zgrabnie lądując na deskach stanowiących podłogę antresoli.
[img]https://i.imgur.com/lMtlwhy.jpg[/img] Choć z zewnątrz chałupa prezentowała się w opłakanym stanie, to wnętrze wyglądało zgoła inaczej. Częściowo spróchniałe ściany od strony zewnętrznej budynku były ongiś tylko ozdobnym akcentem. Dopiero po wejściu do środka, ku wielkiemu zdziwieniu, okazało się, że główna konstrukcja budynku składała się nie tyle z drewna, co ze zwykłej cegły. Murowane ściany stanowiły świetną ochronę przed morskimi wiatrami, męczącymi owadami i skwarem, powodując, iż cała przestrzeń wydała się znacznie bardziej przytulniejsza, niż można było zakładać. Podobnie jak miało to miejsce z rzeczami znajdującymi się przy domku, również i tutaj wszystko było nienaturalnie poukładane i zadbane, a jedynym dowodem na to, że nikt od dawna tu nie urzędował, była pokaźna warstwa kurzu, bezlitośnie oblepiającego niemal każdy mebelek.

Jak na domniemanego pijaczynę, Tom wykazywał się wręcz pedantycznym dbaniem o porządek. Stojące na piecu garnki były równo poukładane i to bez najmniejszej resztki zalegającej potrawki. Ustawiony pośrodku izby sprzęt tkacki wyglądał na sprawny i gotowy do pracy, przyozdobiony kurzowym puchem obrus nie posiadał najmniejszej plamki, zaś szerokie łóżko było perfekcyjnie posłane. Podświadomość podpowiadała Lead, że coś było nie tak. Nikt normalny, a już na pewno stary alkoholik, przecież nie dbałby o zachowanie takiego porządku. Czyżby rybak wyzwał Toma od alkusa ze złość?

Kręcąc się bez celu, ogoniasty dostrzegł, że na jednej z komódek stoi żelazna skrzynka – sejf – bez otworu na kluczyk, i z którego górnej powierzchni wychodzi mechanizm na wzór pięcioramiennej wagi szalkowej, jakiej dwuramienny odpowiednik jest używany przez kupców. Wszystkie szalki były ponumerowana od jeden do pięć i do każdej z nich, ktoś poprzykręcał odważniki w kształcie podłużnych pudełek, na których widniały słowa zapisane w dziwnym języku. Po bliższym przyjrzeniu się, można było dostrzec, że każda z szalek znajduje się na innej wysokości, natomiast obok sejfu, leżą pozostałe pudełeczka, które również posiadają swoje napisy, a co najdziwniejsze, pomimo jednego rozmiaru, każde z pudełek było innej wagi.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”