Re: Kanały pod miastem

16
Zaalarmowany nagłym zrywem, o mało by nie chlasnął Gonzalesa ogonem w desperackiej próbie obrony, aczkolwiek tak jak reszta jego ciała, tak i ten zamarł w pół ruchu pod wpływem mocarnego uścisku. Żeby kobiety rzucały się za niego z podobnym entuzjazmem...
Kompletnie ogłupiały w pierwszej chwili, Lead mógł jedynie wybałuszać oczy i próbować nie dać się zwariować. Był świadkiem wielu przejawów radości, ale podobnego wybuchu euforii nie miał chyba okazji doświadczyć, tym bardziej na własnej skórze. Co za głupiec śmiał w ogóle twierdzić, że szczęścia nie można kupić? Osobiście sklepałby głupca po twarzy, aż zostałyby ślady, nim przedstawiłby go Gonzalesowi.
- Uh. - wydał z siebie nieco bezradnie, sztywno wzruszając ramionami. - Do usług?
Jakkolwiek chciwy czasami by nie był, Lead nigdy nie przedłożyłby zysku nad życie. Mógł nim ryzykować dla jego zdobycia, to prawda, ale wszystko to i wiele więcej w granicach zdrowego rozsądku, którego starał się trzymać. List Shakir'a miał możliwość kupić mu lata lub i nawet dziesięciolecia w dostatku, ale w jego oczach bynajmniej nie był wart więcej niż jego własna egzystencja. Dlatego właśnie zamierzał do granic cieszyć się tym, co z całego zamieszania udało mu się rzeczywiście ugrać - zdrowiem i ciałem w jednym kawałku. Z nieco bardziej przyziemnych spraw, dokładka gulaszu też nie była najgorszą nagrodą.
Dodatkową porcję ciepłego posiłku zjadł w biegu i z udzielającą się powoli od gospodarza ekscytacją, nawet jeśli tej nie dało się zytnio dostrzec w jego twarzy. Wszystko potoczyło się dużo szybciej i lepiej niż śmiał przypuszczać, przez co nie do końca jeszcze chciało mu się wierzyć w słowność gospodarza.
- Poważnie? - wybełkotał ledwie zrozumiale, ze wciąż pełnymi ustami podczas usilnych prób przełknięcia na biegu ostatnich kęsów.
Gdzieś musiał tkwić haczyk. Musiał, prawda?
Przeskakując spojrzeniem z szefa gangu na szczura trzymanego przez Babę i z powrotem, Lead bez oporów dał się wygonić z izby, kilkakrotnie lekko kiwając głową na znak zrozumienia. Szok wciąż jeszcze go nie opuścił, kiedy wzrok zajrestrował potężnego kalibru maczugę. Zdolny był wyobrazić sobe, ile zostałoby z jego głowy, gdyby to ona miast kija dosięgnęła go w tamtym momencie. Tak. Gdyby chcieli go zabić w pierwszej kolejności, dawno temu byłby już trupem.
Kąciki ust drgnęły nieznacznie ku górze, choć powstrzymał je, zanim uformowały choćby cień uśmiechu. Nieco gorzej wyszło mu z czerwieniejącymi uszami i karkiem, gdy w chwilę później dorwała go kobieca postać.
- Wiem, o co chodzi. - przyznał bez ogródek, bo nie szukając daleko, był sobie taki jeden, wyjątkowo szpetny, ale za to piekielnie zdolny włamywacz, któremu jego własny wspólnik wpakował ostrze w szyję. - I nie oczekuję przeprosin, o ile wy nie oczekujecie ode mnie podziękowań. Nie chcę zostawiać za sobą żadnych długów. Macie swój bezcenny list. Ja mam moje życie. Jesteśmy kwita. - odpowiedział szybko, żeby wszystko było między nimi jasne. Tak, był wdzięczny, ale tę wdzięczność zamierzał pogrzebać tak samo, jak pamięć o niemal bezcennym liście. Przynajmniej taki był plan.
- Ja-... Tak. Dobrze. - wypluwał z siebie jedno krótkie słowo po drugim, nie za bardzo wiedząc, jak zareagować zarówno na radę, jak i nietypowy, wręczony mu przez Kas przedmiot. Za dużo niespodzianek jak na jeden dzień. Za dużo jak na jego osobiste gusta. Ale być może, tylko być może, nie było to w tym wyjątkowym przypadku aż tak złe.
Obracając motyla w rękach, skłonił głową w stronę kobiety, dopiero gdy ta zaniknęła z pomieszczenia i nie mogła go dłużej widzieć. Za rok, może dwa, gdy wszystko ucichnie, a on będzie mógł i wciąż będzie chciał ponownie wrócić na wyspy, być może przywiezie ze sobą coś ładnego i podrzuci im pod próg tego ich nowego domu. Ot tak, dla połechtania własnego ego.
- Mm. - mruknął w stronę wielkoluda, chowając ostrza broni w przynależne im miejscach. Kusza za to omal nie wypadła mu z rąk przez smród, jaki spowodowało otworzenie przez Babę drzwi. Nosa nie miał co prawda jak pańczyk, ale kanały starał się omijać na tyle, by nie musieć się do ich zapachu przyzwyczajać. Tym chętniej więc naciągnął ulubioną chustę na twarz, a kaptur na łeb, coby i włosy mu tym paskudztwem nie przeszły, zanim ruszył za pochodnią przewodnika. Najbiedniejsze pozostawały łzawiące oczy.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

17
Poruszając się niemal w zupełnych ciemnościach rozpraszanych jedynie nikłym światłem pochodni oraz gdzieniegdzie przebijających się przez pordzewiałe włazy kanalizacyjne, promieni słonecznych, dwójka towarzyszy niestrudzenie pokonywała kolejne metry śmierdzących kanałów, kierując się czasem pod górkę, czasem w dół, w lewo lub prawo, z rzadka napotykając na swojej drodze rezydentów miejskiego labiryntu, którzy widząc zbliżającego się do nich kolosa pierzchli przed nim, kryjąc się w ciemniejszych odcinkach tunelu.

- Miałem cie zaprowadzić w lewo czy prawo? - niespodziewanie przewodnik przystanął na jednym ze skrzyżowań przecinających się tuneli i masując potężną łapą łysą czaszkę, rozglądał się to w jedną, to w drugą stronę.

Niemożliwe, zdawało się bowiem, że spokojnie dotychczas przebiegająca podróż, zakończy się tu i teraz, a jedną szansą na wyjście z opresji będzie powrót do punktu początkowego.
Olbrzym stał tak dłuższy czas, dopóki nie klepnąwszy się w tył potylicy, wydał z siebie radosny okrzyk.

- No tak, Pan Gonzales się cieszył, więc w prawo - dziwne to było wyjaśnienie. Decydować o kierunku marszu na podstawie czyjegoś humoru? Przecież przeczyło to jakiejkolwiek logice, no może prócz tej, którą kierował się przygłupi osiłek.

Ruszyli więc dalej. Gdyby teraz Lead obejrzał się za siebie, mógłby przez chwilę dojrzeć lewą, to znaczy „smutną” stronę pana Gonzalesa. Gdzieś tam, na końcu ślepego tunelu, był ułożony mały stosik, znajdujących się w różnym stanie rozkładu, ludzkich szczątków, między którymi przebiegało całe mnóstwo wielkich szczurów, pracowicie pozbywając się zalegającego truchła.

- Ty się nie martw – uspokajał Baba – Sprawiłeś szefowi wiele radości, dużo się uśmiechał przy tobie. A jak szef szczęśliwy, to Baba też. Ale jeśli pan Gonzales by posmutniał lub zwymyślałbyś bardzo brzydko miłą panią, o... - nie dokończywszy zdania machnął tylko ręką na kupę niknących w mroku trupów, milknąc zupełnie.

Zimny dreszcz przebiegł po plecach Lead’a. Mógł powiedzieć, że miał szczęście, iż udało mu się trzymać język za zębami. Jeśli natomiast dałby się ponieść emocją, kto wie czy właśnie nie byłby wleczony do lewej części korytarza. Bądź co bądź, miał do czynienia z wyrafinowanymi przestępcami i nieważne, jak mocno starali się sprawiać pozory normalnych, jedno źle wypowiedziane słowo mogło zaważyć o wszystkim.

- Przerwa – oznajmił przewodnik, zrazu usadawiając mięsisty zad na pozbawionym większych zabrudzeń kawałku chodnika i popuszczając sporo sznurek od smyczy małego przyjaciela, pozwolił pobiegać mu wte i wewte po wybrukowanej ścieżce.

- Już niedaleko – rzekł po chwili. - Jeszcze połowa odległości małej wskazówki zegara do zatoczenia pełni okręgu i będziemy u wylotu - jakkolwiek skomplikowanie by to nie zabrzmiało, zapewnienia Baby wskazywały na to, że już całkiem niebawem powinny ujrzeć światło słoneczne i w końcu odetchnąć świeżym powietrzem.

Przesiedziawszy tak przez pewien moment i rozmawiając o wszystkim i niczym, olbrzym nareszcie powstał na krępe nogi, chwilę potem wydając z siebie żałosny jęk.

Ciągnąc za smycz pupila, szybko się przekonał, że na drugim końcu sznurka niczego nie było. Zwinny zwierzak zdołał się oswobodzić z wiążących go supłów i pognać, prowadzonym jedynie przez instynkt.

Wielkie dziecko zaczęło krążyć tam i sam, nawołując ulubieńca po imieniu i wabiąc go kulkami ulepionymi z pozostałości obiadu, z każdą chwilą coraz głośniej marudząc i łkając.
Spoiler:

Re: Kanały pod miastem

18
Lead z ulgą spostrzegł, że już po kilku minutach marszu zarówno zmysł powonienia, jak i oczy, zdołały jakimś cudem przystosować się do piekącego odoru kanałów. I pomyśleć, że za dzieciaka z własnej woli i do tego bez większego problemu zapuszczał się w podobne okolice. Aż sam nie wiedział, czy powinien dawnemu sobie gratulować, czy raczej się mu dziwić. Niezaprzeczalny fakt był jednak taki, że jakkolwiek nędznie by to nie wyglądało w tamtym położeniu, miał z pewnością dużo więcej odporności pod kątem niektórych niewygód środowiskowych niż obecnie.
Pozwalając swoim myślom przez pewien czas wędrować swobodnie, czego brakowało mu od czasu incydentu w rezydencji magnata, o mało nie przegapiłby dziwnego pytania puszczonego w eter.
Dobrzy bogowie, powiedzcie, że to nie to, o czym myśli! Nie mogli się przecież zgubić!
Całe szczęście, zanim jego usta uformowały zdecydowanie mało grzecznie brzmiące pytanie, olbrzym-przewodnik doznał olśnienia. Całkiem do tego widowiskowego i niekoniecznie potrzebnego, jak się wkrótce okazało. Już po samym rozmiarze broni Baby oraz wspomnieniu ekscentrycznego sposobu bycia Gonzalesa potrafił wyobrazić sobie, jak skończyłaby się jego dzisiejsza przygoda, gdyby pozwolił swojemu językowi na równie wiele swobody i bezczelności co zazwyczaj. Niekonieczny był do tego widok trupów w dopiero co wyminiętym korytarzu ani dodatkowe tłumaczenia! Choć prawda też, że niepotrzebnie w ogóle się obracał, żeby zerknąć w jego głąb. Tutaj wina mogła częściowo spoczywać po jego stronie.
- Na jego miejscu też miałbym sporo powodów do uśmiechu. - odparł neutralnym tonem, lewą ręką rozcierając kark i ramiona, na których wrażenie gęsiej skórki pozostało nadal żywe. - Gonzales sprawia wrażenie zorientowanego i... - urwał, starając się znaleźć dobrze brzmiące określenie. - Zaradnego człowieka. To zaskakujące, że ktoś jego pokroju musi kryć się w TAKIM miejscu.
Nie tylko on, rzecz jasna. Z umiejętnościami posiadanymi przez Kas oraz siłą i gabarytami Baby, Lead potrafił wyobrazić sobie dużo lepsze metody na przeżycie oraz prosperowanie, niż atakowanie i okradanie, uh, jak to trafnie określiła wcześniej kobieta elegancika - "frajerów".
Choć mimo świeżego poskładania do kupy nie odczuł nadmiernie marszu, nie zamierzał się wykłócać. To, co mogło na niego czekać po wydostaniu się na zewnątrz, wciąż pozostawiało w dużej mierze pod znakiem zapytania, toteż warto było skorzystać z okazji nadgonienia utraconych sił.
- "Połowa odległości małej wskazówki zegara do zatoczenia"... - powtórzył pierwszą część tego, co wziąłby pewniakiem za zagadkę, gdyby nie wiedział, że Baba to kompletny idiota. Lojalny i posłuszny swoim, ale wciąż. Nie było zatem co gdybać nad czymś, co sensu miało mniej niż ilość nóg u stonogi. - Niedaleko. Dobrze. Tyle mi do szczęścia wystarczy. - zakończył na głos myśl, kręcąc przy niej głową.
Skoro już siedzieli, Lead postanowił mimochodem podpytać nieco brodatego wielkoluda o Kas oraz Gonzalesa. Ot na oko mało ważne drobiazgi dotyczące relacji ich trójki i tym podobnych. Nie naciskał przy tym na żadną z odpowiedzi. Skoro miał opuścić miasto, czy może nawet i rzeczywiście sam Archipelag, nie potrzebował wiele więcej informacji niż te, które już posiadał.
Przerwa zleciała szybko i ledwie zdołał otrzepać spodnie po podniesieniu się z kucków, kiedy Baba po raz kolejny i tym razem już konkretnie niemiło zdołał go zaskoczyć - zniknięciem szczura, który najwyraźniej był dostatecznie dla niego istotny, aby zacząć po nim kwilić.
Nie wiedząc nawet, czy w takiej sytuacji należałoby się raczej śmiać, czy płakać, Lead przycisnął rozcapierzoną dłoń do twarzy i chwile tak też stał w milczeniu, mocno zaciskając oczy.
- Niedorzeczne. - skomentował sam sobie okrutnie kurjozalną sytuację, zanim cofnął rękę i podszedł bliżej brodacza. - Hej. Uh. Gonzales mówił, że już wcześniej go zgubiłeś. Jak udało ci się go wcześniej znaleźć? Szczury są sprytne. Może sam cię odszuka, kiedy zechce. - wiele energii kosztowało go, aby nie brzmieć na zirytowanego i miał nadzieje, że przynajmniej w ten sposób uda mu się uspokoić nieco faceta, bez którego po tych zasranych tunelach błąkałby się pewnie godzinami.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

19
Usłyszawszy , że komuś również zależy na odnalezieniu szczurka, olbrzym otarł wilgotne od łez oczy, lekko się przy tym uśmiechając.

- Ta...sprytne – powtórzył na wpół załamanym głosem. - Jeśli go odnajdziesz, to Baba poopowiada ci o panu Gonzalesie i miłej pani – zapewniając pomagiera o czekającej go nagrodzie, wręczył mu jedną z zapasowych pochodni, a następnie wyjaśnił na swój sposób, jak poruszać się po tunelach, aby nie zabłądzić, a także rzeczy, na które trzeba zwrócić uwagę bądź nawet trzymać się od nich z daleka.

- … i pamiętaj – kończąc swój wykład na temat kanałów, po raz dziesiąty zwrócił uwagę na dwa najistotniejsze elementy. - zielona mgła – gaś pochodnie i uciekaj, śmierdzące dziady – walnij w łeb. Proste. - i opowiedziawszy wszystko to, co należało do mniej lub bardziej istotnych rzeczy, odpalił pochodnię ogoniastego od swojej, po czym pewnym krokiem ruszył na poszukiwania swojego ulubieńca.

- Aha! - obróciwszy się nagle na piętce, pędem pognał w stronę Lead’a jak gdyby zapomniał mu przekazać najważniejszej informacji. - Zapomniałem – dyszał ciężko. - Ostatnio znalazłem Hektora jak bawił się ze swoimi kolegami. Pewnie i tym razem poszedł się przywitać - odzyskawszy dech w piersiach, wygrzebał z kieszonki spodenek dwie kulki mysiego przysmaku i kierując się znów w swoją stronę, przestrzegł jeszcze przed jedną rzeczą – Koledzy Hektora nie lubią Baby, a Baba ich. Piszczą na mnie i gryzą w stopy. Dlatego Baba musi ich odganiać ogniem. Tylko Hektor się nie boi.

Re: Kanały pod miastem

20
Nie o to mu chodziło, kiedy usiłował pocieszyć wielkoluda! W ogóle nie o to! Był po prostu święcie przekonany, że jeśli pochwali szczura za spryt i inteligencję, a przy okazji zainsynuuje możliwość jego powrotu we własnym zakresie, Baba będzie skory odłożyć sprawę i wyprowadzi go z kanałów, zanim ponownie zacznie się martwić o zwierzaka.
Szczęka nieco mu opadła, gdy w rękę wciśnięta została mu pochodnia, a ramiona poszły w ślad za nią w jeszcze bardziej bezkresnej bezsilności niedługo potem. Wszystko układało się dotąd nad podziw dobrze i tak miało zostać! Zapłacił już przecież z swój tyłek i możliwość ucieczki dostatecznie sowicie, czyż nie? Dlaczego teraz musiał ruszać na poszukiwania jakiegoś śmierdzącego szczura?! Bez obrazy. Szanował te okrutnie wygłodniałe gryzonie na swój własny sposób, ale doprawdy, były jakieś granice ludzkiej wytrzymałości! Bez dalszych informacji o Gonzalesie i jego kobiecie również mógłby się na tym etapie obyć.
Utkwiwszy w Babie potępieńcze spojrzenie, Lead mocno zacisnął palce na pochodni.
- Zły pomysł. - wyrzucił przez zaciśnięte zęby. - Rozdzielanie się i szukanie z osobna, to diabelnie zły pomysł. - kontynuował z mocą w głosie, zanim zwrócił wzrok w stronę korytarza, z którego dopiero co przyszli.
Naprawdę nienawidził tego planu. Nie chciał bawić się w eksplorowanie ciemnych, cuchnących korytarzy w pojedynkę. Nie, kiedy jego stan wciąż daleki był od idealnego. Ponieważ jednak wątpił, aby był w stanie przekonać teraz olbrzyma do zmiany zdania, kliknął jedynie językiem o podniebienie na znak swojej gorzkiej dezaprobaty.
- Pomogę ze szczurem. Niech będzie. Ale widzimy się tutaj maksymalnie za godzinę. Jeśli się nie pojawię, zdecydowanie masz MNIE odnaleźć.
Mógł nie być w pozycji do rzucania rozkazów, ale nie planował błądzić godzinami po labiryncie ścieków! Gwoli ścisłości, nie zamierzał w ogóle oddalać się od punktu, w którym się znajdowali bardziej niż to konieczne. Na pewno nie do momentu, w którym mógłby stracić orientację. Jemu rozumu jeszcze na tyle nie odjęło.
- Gonzales nie będzie zadowolony, jeśli nie wykonasz swojego zadania. - wyrzucił na próbę swoją jedyną kartę atutową, odbierając szczurze przekąski. Wolał mieć pewność, że nie zostanie porzucony w połowie drogi.
W porządku. To tylko SZUKANIE POJEDYNCZEGO SZCZURA W KANAŁACH PEŁNYCH SZCZURÓW! Co może być w tym skomplikowanego?!
Wydając z siebie ciche, gardłowe warknięcie, Lead obrócił się na pięcie i ruszył w stronę, z której dopiero co przyszli. Stąpał cicho mimo całego niezadowolenia.
- Taś-taś, cip-cip, kici-kici, włochata bestio imieniem Hektor. Hektor? - zaczął nawoływać niemrawo, nosowo, a nawet pogwizdywać od czasu do czasu, bo... Bo jak się w sumie woła na szczura? Woła się takiego jakoś? Nie miał pojęcia. Ah, jak dawno temu mijali te trupy, które miał nieprzyjemną wcześniej okazję dojrzeć? Słabo pamiętał, ale na pewno było przy nich sporo szczurów. Szczury do tego z natury legły. I jak to tam szło z tymi mgłami? Pewnie chodziło o jakieś toksyczne, chemiczne wyziewy. Nie wdychać i nie wchodzić w nie z pochodnia, huh? Brzmiało logicznie.
Szedł więc, nawoływał i starał się nie zgubić.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

21
Błąkanie się po kanałach nie należy do najprzyjemniejszych czynności, smród, bród i nierzadko napotykani lokatorzy, często będący agresywnie nastawionymi do odwiedzających, skutecznie uprzykrzali życie. A cały ten przeżywany dramat, którego częścią stał się nasz bohater, miał być dla zwykłego szczura? Pupila niedorozwiniętego wielkoluda, który za wszelką cenę pragnął go odzyskać, gotów poświęcić wiele godzin na pływaniu w nieczystościach i ryzyku zgubienia się w obślizłych kanałach, na domiar złego, narażając na takie samo niebezpieczeństwo pechowego rabusia, któremu miał właśnie wskazać drogę na wolność.

Jak pech, to pech. Nic się na to nie poradzi. Zmuszony do niewdzięcznej i wręcz absurdalnej pracy, Lead, przeczesywał z nosem przy ziemi kolejne metry kanałów, przyglądając się każdemu napotkanemu gryzoniowi. Szare, brązowe, łaciate i brunatne, wokół niego było dziesiątki o ile nie setki małych paskud, ale wśród nich, nie znalazł się ani jeden, mający niemal krystalicznie biały odcień futerka. Istny okaz wśród swoich.

Jakby samo w sobie, zadanie nie było trudne do zrealizowania, to na dodatek świadomość bycia obserwowanym, skutecznie rozpraszała uwagę, czyniąc je jeszcze trudniejszym. Odkąd dwójka podróżnych rozdzieliła się, wiele niezidentyfikowanych par oczu śledziło każdy ich ruch. I o ile same gabaryty Baby zapewniały mu ochronę, to o takim szczęściu, Lead mógł teraz tylko zamarzyć, a jedynym co mogło trzymać ciekawskich na odległość, były połyskujące w ogniu pochodni liczne ostrza.

- Szukasz czegoś, gdzie masz dużego kolegę? – nagle czyiś skrzeczący głos zaskrzypiał w uszach ogoniastego, a wszechogarniająca ciemność i rozchodzące się na wszystkie strony echo, uniemożliwiały dokładne określenie dokładnego źródła głosu.

Na całe szczęście, właściciel nie zamierzał długo pozostawać w ukryciu.
Z jednej, z odnóg ciemnego tunelu wyszedł przygarbiony jegomość o długiej i niedbałej brodzie. Pomarszczona twarz i gęsty siwy włos, zdradzał, że miał już wiele lat za sobą. Odziany zaledwie w podniszczone trzewiki, poprzecierane i brudne spodnie i nie lepiej wyglądającą koszulę, stanowił istną ikonę żebraczego stylu życia.

Starzec zrobił krok w przód, niosąc ze sobą odór od dawna niemytego ciała. Mierząc sędziwym wzrokiem intruza, bacznie przyglądał się każdemu szczegółowi, robiąc za każdym razem kwaśną minę, kiedy jego oczy napotkały błyszczące kawałki zaostrzonej stali.

- Chyba cię z kimś pomyliłem – rzekł poddenerwowany – Mam nadzieję, że zwłoki swojej ofiary wrzuciłeś na stertę pozostałego ścierwa. Moje szczurki i myszki muszą coś jeść.

Re: Kanały pod miastem

22
Starając się ignorować wybitnie upierdliwe uczucie bycia obserwowanym oraz będące tego powodem nieustanne mrowienie w okolicach karku, Lead kontynuował poszukiwania z takim samym brakiem entuzjazmu, z jakim je zaczął. Nie sposób zliczyć, ile razy w ciągu tego idiotycznego przemarszu miał ochotę dać za wygraną. W miarę upływu czasu tylko bardziej przekonywał się co do tego, że pomysł poszukiwania czegoś tak małego i żwawego ja szczur, na dodatek w kanałach, było najgłupszym, na co mógł przystać. Małe szkodniki napotykał dosłownie wszędzie, od pojedynczych osobników po małe grupki, które czym prędzej czmychały w popłochu, gdy za blisko podszedł z pochodnią w ręku, nie ułatwiając mu tym samym zadania. Może i Hektor nie bał się ognia, jeśli Baba nie przeceniał swojego pupila, ale to nie znaczy, że instynktownie nie spróbowałby uciec za reszta swoich pobratymców.
Gdy w kanałach rozbrzmiał głos inny niż jego własny, nawołujący od czasu do czasu zaginionego szczura, z początku zamierzał kompletnie go zignorować, bynajmniej wcale nie ciekaw właściciela. Wątpił ponadto, żeby po ściekach kręciło się więcej osób pokroju Gonzalesa i jego szajki, a co za tym szło, istniała dostatecznie nikła szansa na spotkanie kogoś realnie dla niego niebezpiecznego, żeby sie tym przejmować. Ponieważ jednak zamierzał powoli zawracać, i tak musiał wstrzymać kroku, Nic więc nie szkodziło przyjrzeć się odważnemu, który uznał za stosowne zawracać mu głowę.
Już po dostrzeżeniu pierwszych zarysów postaci, Lead miał ochotę jedynie wywrócić oczami.
- Sugerujesz, że mógłbym mieć jakiekolwiek problemy bez jego asysty? A może oferujesz własne usługi? - odpowiedział pytaniem na pytanie, odgarniając płaszcz na tyle, by dziad miał lepszy pogląd na przypasany ekwipunek.
W porządku, przy Babie rzeczywiście mógł prezentować się dość cherlawo, ale kto niby nie? Sam miał pełne prawo do określaniem się mianem wysokiego, czego nie dało się zauważyć chyba tylko wtedy, gdy wyjątkowo brzydko się garbił. Mógł być szczupły, ale na pewno też nie patykowato-chudy, a naturalnie wypływająca z niego, ponura prezencja zwykła trzymać większość kłopotliwego towarzystwa na odpowiedni dystans.
Tch, tch! Czy ten dziadunio nie był aby zbyt bezczelny? Żeby najpierw go zaczepiać, a dopiero później tego żałować? Zbierasz to, co sam zasiejesz, jak to zwykli mawiać i ktoś żyjący dostatecznie długo, żeby wyhodować dostatecznie okazałą brodę, powinien wiedzieć o tym dużo lepiej od niego.
- Szczury, powiadasz? Zabawne. Akurat szukam jednego, białego, dobrze utuczonego. - mrużąc oczy, niedbałym na pozór ruchem ułożył dłoń na rękojeści jednego ze sztyletów, robiąc pewny krok w stronę starca. - Tak wypadło, że należy do mojego "dużego kolei", który bardzo, ale to BARDZO posmutniał z powodu jego zaginięcia. Tak się niefortunnie złożyło, że jego problem stał się teraz także i moim. Co powiesz zatem, dobry człowieku, na poratowanie mnie w potrzebie? Mogłoby się okazać - tu spauzował znacząco. - Że nie będę musiał już niczego więcej dorzucać do sterty trupów, o której mowa.
Jeśli nie była to dostatecznie jasna groźba, nie miał pojęcia, jak takowa powinna wygladać.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

23
W pierwszej chwili starzec odruchowo zrobił dwa kroki w tył, gdy zdecydowanie bardziej roślejszy od niego mężczyzna jasno wyraził swoje stanowisko. Wkrótce jednak jego nogi na nowo znieruchomiały i nic nie wskazywało na to, że zamierza rzucić się do ucieczki.

- Nie strosz, nie strosz, bo się zesrosz – rzucił zuchwale – Mnie i tak już wszystko jedno - dodał po chwili. - Czy zostanę zarżnięty przez bandytę czy też zdechnę jak natura chciała, ech... - i machnąwszy wysuszoną przez czas dłonią, dał do zrozumienia, że nie zamierza dać się zastraszyć byle młokosowi, choćby ten był od góry do dołu naszpikowany żelastwem.

- Ale wiesz
– zbliżywszy się na powrót do nieznajomego, starzec pogładził się po niechlujnej brodzie, wywracając kilka razy oczami, żeby na końcu wykrzywić spierzchnięte i pozbawionym większości zębów usta, w coś, co miało najpewniej przypominać lekki uśmieszek. - Ostatnim razem to właśnie JA odnalazłem, jak mu tam było… Hektora? I najpewniej i tym razem znajdziemy go w tym samym miejscu. Jest tylko jedno małe ale mam małą prośbę - Oczywiście, nikt przecież nie zrobi niczego bezinteresownie. Czy to człowiek ma lat siedem czy siedemdziesiąt, zawsze będzie oczekiwał czegoś w zamian. Nasuwało się więc pytanie, co ta wysuszona mumia chciałaby za udzielenie pomocy w poszukiwaniu gryzonia, skoro i własne życie wydawało się nie mieć dla niej większej wartości.

- Szczurka jest najpewniej tuż przy małym stosiku zwłok. Zapewne wiesz, o który chodzi, nie – rzucił koślawe spojrzenie - Tak się składa, że w tym samym stosie znajduje się pewna, mała rzecz, pamiątka z czasów, w którym jeszcze żyłem na powierzchni i wiodło mi się całkiem, całkiem - starzec przeszedł od razu do rzeczy i nie kryjąc się z niczym, powiedział wprost, gdzie znaleźć zgubę, zupełnie nie obawiając się tego, że jego rozmówca zostawi postanowi go zostawić zaraz, po usłyszeniu odpowiedzi na upragnione pytanie. – Możesz próbować go złapać, ale to zręczne bestie. Trzeba sposobu, aby je pochwycić – Mówi się, że haczyk tkwi w szczegółach. I tym razem nie obeszło się bez wyjątku. Brodacz wiedział, że bez jego pomocy próby pochwycenia gryzonia nie przyniosą zamierzonych rezultatów. Będąc niemal pewien, że przyparł do muru ogoniastego, poczłapał powoli w stronę rzeczonego stosu. - Nie oczekuję nic wielkiego – zapewnił na koniec. - Po prostu trzymaj pochodnie możliwie jak najbliżej mojej ręki, gdy ja będę przekopywał się przez pozostałości nieszczęśników.

Re: Kanały pod miastem

24
Z miną wyrażającą jedynie standardowo ponadprzeciętne znudzenie, Lead jeszcze raz otaksował starego człowieczka z góry na dół, by ostatecznie przyznać w duchu, że na jego miejscu pewnie też byłoby mu już wszystko jedno. Z tym że podobnie nędznie nijako kończyć nie zamierzał i w drodze ewentualnego wyboru chyba jednak wolałby zginąć z poderzniętym gardłem niż brodzić codziennie w szambie.
Ignorując nieco mierżące bycie porównanym ze zwykłym bandytą, od którego nie różnił się w sumie aż tak wiele w całym założeniu, złodziej czujnie świdrował niższego mężczyznę spojrzeniem w celu wyczucia podstępu. Nie zdziwiło go bowiem, że znano w okolicy imię szczura. Skoro osoba samego właściciela zdawała się wręcz bić szczyty popularności, a z tego, co zauważył podczas ich wcześniejszego, wspólnego marszu, biła je tutaj na łeb na szyję, paskudny pupil mógł stanowić nieodzowny tegoż element. Lead bez problemu potrafił wyobrazić sobie Babę spacerującego między kolejnymi kanałami z gryzoniem na smyczy.
Wydając z siebie krótki, głęboki pomruk, leniwie uniósł jedną brew ku górze. Nie okazując krztyny ekscytacji, zwyczajnie i w ciszy czekał na dalsze rewelacje oraz typowy dla tego typu sytuacji haczyk. Zawsze był jakiś haczyk. Na tym świecie nikt nic dla nikogo nie robił na piękne oczy. Jego własne zresztą nie były nawet na to dostatecznie piękne.
- Zobaczymy. Najpierw pokażesz mi, że się nie mylisz.
Niczego nie zamierzał obiecywać ani robić bez pewności pierwszeństwa w zysku. Miał dość układów jak na jeden dzień. Gorszych czy lepszych - bez różnicy! Po prostu miał ich dość. Tak samo, jak cholernych niespodzianek na każdym kroku. Tak samo, jak smrodu dochodzącego ze wszech stron! Ugh! Nawet nie chciał myśleć o tym, jak długo będzie go musiał zmywać z siebie oraz ciuchów!
Nie mając wiele do stracenia, podążył za brodaczem z zachowaniem bezpiecznej odległości. Jeśli coś poszłoby ZNOWU źle, zawsze miał szansę użyć świeżych wnętrzności i krwi do przywabienia szczurów bądź rozproszenia ich. Dobrze pamiętał, że przy wspomnianym trupowisku kręciło się ich więcej niż sporo, a o tyle, o ile pojedyncze bądź kilka na raz nie stanowiło zazwyczaj wyzwania, o tyle większa grupa mogła stwarzać śmiertelne zagrożenie.
- Czemu aż tyle zwlekałeś z wydobyciem swojej błyskotki? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że rozniecenie ognia na śmieciach to aż taki problem? - zapytał nie dlatego, że był ciekaw, ale raczej po to, aby wypełnić poważną lukę w informacjach. Dziadyga nie wyglądał bądź co bądź na kogoś, kto trafił tutaj niedawno.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

25
Po niedługiej wędrówce do hałdy ludzkiego ścierwa, przystanęli nieopodal niej, tępo wpatrując się z pozoru w ruchome pozostałości pechowych klientów pana Gonzalesa i reszty i innych ofiar półświatka przestępczego. Smród zgniłych ciał był nie do zniesienia nawet dla kogoś, kto od wielu lat nie wyściubiał nosa zza granic kanałów, toteż starzec, naciągnął brudny łach na usta, majacząc pod nosem najobrzydliwsze ze znanych mu przekleństw.

- Poświeć tam - pokazał pazurem na jeden z rogów ślepej uliczki.

We wskazanym przez niego miejscu tłoczyło się kilka szczurów, będąc zajętymi własnymi sprawami. Wśród nich ,szło dostrzec jedną, wyróżniającą się sztukę. Ni to szary, ni łaciaty gryzoń sterczał tuż przy samej ścianie, zajadając się czymś, a właściwie kimś. Gdy tylko pomarańczowa łuna nieznacznie rozświetliła przestrzeń wokół niego, reszta szczurzego towarzystwa pierzchła w popłochu, zostawiając towarzysza samemu sobie, który niewzruszenie przeżuwał kolejne kawałki swojego posiłku.

- Siedzi gdzie ostatnio – starzec uśmiechnął się – A teraz potrzymaj z łaski swojej pochodnię tuż przy naszych nogach i patrz – to rzekłszy zrobił ostrożny krok w stronę szczurka, po czym wyciągnął z upiętej przy pasie płaskiej torebki, szklany słoiczek o ledwo przezroczystych ściankach i drugi, o wiele mniejszy, wypełniony żółtawą cieczą, w której pływały jakieś bezkształtne farfocle.

Otworzywszy oba naczynia, wlał niewielką ilość mętnej substancji do większego ze słoi, później stawiając go na ziemi, wieczkiem w stronę szczura.

- Musimy poczekać – brodacz wydał polecenie, wciąż pozostając w pogotowiu do zwinięcia pozostawionego słoika.

Minuty mijały, jedna, dwie, dziesięć, niewiele przez ten czas się działo. Raptem kilka ciekawskich osobników węszyło wokół słoja, zaraz jednak będąc przepędzanymi przez starego grzyba, który rzucał w nie kawałkami pokruszonego bruku.

Pomysł rzekomego szczurołapa zdawał się spalić na panewce. Oczekiwany gryzoń nie wykazywał najmniejszego zainteresowania słojem, tylko od czasu do czasu przechadzał się po kolejne kęsy pożywienia, aż do momentu, gdy zbliżywszy się dostatecznie blisko szkła, stanął na tylnych łapkach węsząc coś w powietrzu. Nagle rzucił się w stronę wylotu słoja i po początkowym obwąchaniu jego krańców, wkrótce wlazł cały do środka. Starzec zdawał się tylko na to czekać. Jak tylko szczurek znalazł się w słoiczku, doskoczył doń niczym ropucha, szybkim ruchem ręki zatykając wylot metalowym wiekiem.

- Mam cię! - dziadyga wykrzyknął radośnie, potrząsając uwięzionym gryzoniem, aby chwilę później wcisnąć szklaną pułapkę w ręce Lead’a. - No, moja część umowy spełniona – kontynuował będąc wciąż zadowolonym z własnego wyczynu. - Teraz twoja kolej - zrazu przeszedł od razu do konkretów. - Trzymaj pochodnię jak najbliżej moich rąk i pilnuj, aby zielone opary się do nas nie zbliżyły, bo zdechniemy skwiercząc jak prosiaki na ruszcie – to rzekłszy pociągnął mężczyznę za pas spodni, wskazując mu miejsce, gdzie ma stać, gdy on sam będzie przebierał wśród gnijących trupów.

Re: Kanały pod miastem

26
Gdy woń rozkładu dotarła do jego nozdrzy, w pierwszej chwili machinalnie wykonał pół kroku w tył, a kolejnej, walcząc z podchodzącą niebezpiecznie blisko gardła treścią świeżo napełnionego żołądka, pospiesznie zaczął naciągać chustę na twarz. Niewiele to jednak zmieniło z racji intensywności ostrego, słodko-mdlącego odoru. Dotychczas sądził, że nie było niczego gorszego niż zwłoki rozkładające się w wilgoci i na słońcu, jednak teraz nie miał już aż takiej pewności. Tego, czego z kolei był pewien aż nadto, to to, że ponad wszystko nie ma ochoty zbliżać się do źródła smrodu! I co z tego, że nie przyniesie szczura?! I co z tego, że utknie tutaj na dłużej?! W najgorszym wypadku może przecież spróbować odtworzyć drogę powrotną do kryjówki Gonzalesa albo osobiście dorwać spośród mieszkańców ścieków kogoś, kto wyprowadzi go tam, gdzie sobie tego zażyczy. Do diabła, to przecież tylko zafajdany szczur! Dlaczego miał dla niego ryzykować wyrzyganie wnętrzności?!
Wbrew gotującym się w nim emocjom oraz całemu, wewnętrznemu zarzekaniu o olaniu sprawy, Lead dobrze wiedział, że jeśli się na to zdecyduje, jedynie wydłuży czas, jaki dzielił go od wydostania się z kanałów. Dobrze było jednak pozwolić sobie na odrobinę agresywnych wybuchów we własnej głowie. Uczucie było niemalże odświeżające, choć na pewno nie tak, jak odświeżyłoby go przywalenie komuś w mordę. Jaka szkoda, że do dyspozycji był jedynie wysuszony starzec, który jeszcze by się od tego na jego oczach połamał.
Starając się oddychać jedynie ustami, niechętnie poruszył swoje ciało do przodu raz jeszcze, by rzeczywiście lepiej oświetlić otoczenie. Widok ciał na co dzień niespecjalnie go ruszał, acz tym razem, z uwagi na wyjątkowość sytuacji, starał się utrzymywać wzrok z dala od groteskowej sterty. Połączenie smrodu z "krajobrazem" mogło sprowokować odruch, którego usilnie starał się uniknąć.
Lead nieufnie rozejrzał się, zanim przykucnął z pochodnią wyciągniętą maksymalnie na całą długość ramienia, byle tylko nie musieć zbliżać się bardziej niż to konieczne. Jeśli o nieco chodziło, bezpośrednie pochwycenie szczura byłoby szybsze. Mógłby nawet spróbować zrobić to przy pomocy ogona, nie ryzykując spłoszeniem przez podchodzenie do niego, ale wtedy musiałby dorzucić trupa dziadka do sterty. O ile nie podejrzewał ludzi Gonzalesa o doniesienie komukolwiek, byle żebrak pognałby pewniakiem chętnie po kilka monet za dostarczenie jego rysopisu wraz z wyraźnie demoniczną domieszką wyrastającą z tyłka. Sęk w tym, że Lead naprawdę nie lubił zabijać postronnych, jeśli nie musiał. Zresztą czy z tego właśnie powodu nie znalazł się, gdzie się obecnie znajdywał?
Przeklinając pod nosem kanały, smród oraz parszywy los, nabzdyczony złodziej to śledził wzrokiem gryzonia, to rozglądał się, czy przypadkiem nikt niepowołany nie próbuje się do nich zbliżać.
Minuty mijały, a on zdawał się nie tylko nie przyzwyczajać do odoru, ale wręcz na niego wyczulać. I gdy tak po raz enty udało mu się przełknąć gorzki posmak na końcu języka po wyjątkowo nieprzyjemnym, bliskim rzygnięcia odbiciu, Hektor wreszcie zbliżył się do słoika.
- Przysięgam, że jeśli zaraz nie wlezie do tego przeklętego słoika-... - zaczął z warkotem, nim zęby zacisnęły się nieco boleśnie na języku, ponieważ niemalże w tym samym momencie paskudny zwierzak wskoczył do słoika, a starzec za nim. Całkiem sprawne miał te zagrzybiałe kości.
- Co to za mieszanka? - tonem niemalże zażądał informacji miast o nią zapytać, ale niespecjalnie dbał o to, na jak źle lub dobrze wychowanego brzmiał. Czymkolwiek była substancja umieszczona w słoiku, działała całkiem dobrze już w małej ilości. Warto było chyba poznać skład, ot na wszelki wypadek, gdyby kiedyś jeszcze musiał bawić się w przywabianie szczurów. Nigdy nie wiadomo, eh? Może jeszcze skończy jako zawodowy szczurołap? Brzmiało jak coś, z czego w obecnych czasach dałoby radę wyżyć.
Chwilę obracał słoik w ręku, zanim nie umieścił go bezpiecznie w głębszej, wewnętrznej kieszeni płaszcza. Chwila.
- Zielone opary? Ulatniają się gdzieś w pobliżu? - podjął szybko, odruchowo strzepując z siebie dłoń tamtego, zanim potoczył wzrokiem po okolicy.
Wiele z paplaniny Baby nie kwapił się zapamiętywać, ale informacja o zielonych oparach zaszła mu w pamięć nad podziw głęboko. Jak to szło? "Zielona mgła – gaś pochodnie i uciekaj"? Mógł pomóc staruchowi, ale wyłącznie wtedy, kiedy nie musiał ryzykować przy tym własnym tyłkiem. Jeśli spostrzeże gdzieś tę zieloną mgłę, opary, dym, czy cokolwiek by to nie było, zamierzał wycofać się w trymiga. Wszystko miało granice zdrowego rozsądku.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

27
Starzec nie od razu odpowiedział na postawione mu pytania. Widać było, że bił się z sobą nad tym czy powinien zdradzić największą tajemnicę wabienia szczurów. W końcu jednak westchnął ciężko, dławiąc się przy okazji niebotycznym odorem.

- Gówno – rzekł krótko. – Gówno samicy szczura. Samce dostają świra, gdy je wyczują. Myślą, że gdzieś w pobliżu jest samica i gnają do niej jak opętane - wyjaśnił, w międzyczasie charcząc i spluwając na podłogę gęstą wydzieliną, jakby samo opowiadanie o tym budziło w nim odrazę.

- A teraz stul dziób i poświeć mi trochę
– zniecierpliwił się.

Wziąwszy do rąk czyiś piszczel, z największym skupieniem kopał nim uporczywie wśród ciał, raz po raz spluwając na nie z obrzydzeniem i klnąc wściekle pod nosem. Doprawdy, zapał z jakim oddał się tej paskudnej robocie był imponujący. Lead mógł tylko zgadywać co kierowało brodaczem do takich poświęceń. Zagubiony bisior, obrączka ślubna, a może malutki portret matki, każde z tych i wiele innych pomysłów było prawdopodobne. Jaki jednak był naprawdę powód, tego złodziejaszek miał się już całkiem niedługo dowiedzieć.

- Ha! Widziałem. Poświeć mi tu bardziej – warknął.

Odrzuciwszy narzędzie, zagłębił własne ręce we wnętrzu wywierconego otworu, raz po raz wyrzucając z niego pokruszone kości i resztki zgniłego mięsa.

- Już prawie… – niemal nurkując głową w dziurze, wzdrygał się, gdy między jego palców dotykało coś włochatego. Wtedy klnąc na pomagiera, kazał mu jeszcze bardziej przybliżać pochodnię do granic stosu, jednocześnie uważając, by czasem płonące łuczywo nie przypaliło mu brudnej brody.

Szczurołap, to śmiał się coraz głośniej, dając do zrozumienia, że to, po co przyszedł było niemal w zasięgu jego dłoni, to znów przeklinał, gdy tajemnicza rzecz zdołała mu się wyśliznąć.

Obserwując batalię starca, Lead niemal zignorował siarczysty zapach dochodzący do jego nozdrzy. Prawdą było, że trupy cuchnęły srodze, jednak zapach nie był tą samą, słodko-mdlącą wonią rozkładających się resztek, ani też odchodów.
Rozglądając się wokoło, wśród ciemności szło dostrzec, iż znikąd, w jednej z odnóg tunelu pojawiła się lekka mgiełka i jakby poruszając się z wolna, sunęła w ich stronę, z każdym metrem potęgując siarczysty odór.

Re: Kanały pod miastem

28
Z wolna przetwarzając otrzymane informacje, lewa brew Leada lekko drgnęła parę razy, a wraz z nią, choć praktycznie niezauważalnie także oba kąciki ust. Jakby to powiedzieć...? Żałował i jednocześnie nie żałował zadanego pytania, bo choć już wątpił, aby kiedykolwiek zdecydował się na stworzenie mikstury o podobnej zawartości, ordynarna odpowiedź starca niemal go urzekła, a na pewno gdzieś tam głęboko w środeczku rozbawiła.
- "Proszę łaskawie mi poświecić". - poprawił cierpko, choć mimo wywracania oczami i posłania ręką jednego z wulgarniejszych gestów, jakie były mu znane, nie ociągał się ze zrobieniem swojego. Im szybciej skończą, tym prędzej on znajdzie się wreszcie na powierzchni. Z dala od smrodu przyprawiającego o mdłości.
Pomiędzy obserwowaniem otoczenia, chętnie zerkał również w stronę energicznie grzebiącego się w zwłokach bezdomnego. Im większą desperację wykazywał, tym ciekawiej było oglądać jego niezmordowane wysiłki. W pewnym momencie aż sam już nie wiedział, czy powinien podziwiać jego zapał, czy raczej współczuć życia, które zmuszało do podobnych wyrzeczeń. Nie jego zresztą zmartwienie, zwłaszcza gdy dostarczało mu to przy okazji jakiejkolwiek rozrywki.
Wszystko trwało dłużej niż oczekiwał, a to, co z początku zdawało się zabawne, z czasem zaczęło nudzić i męczyć, podobnie zresztą jak nietracący na intensywności zapach rozkładu.
- Pospieszże się człowieku. - zaczął ostatecznie ponaglać tamtego, a choć mógł pomóc w rozkopywaniu zwłok butami, ani myślał poświęcać dla sprawy choćby skrawka materiału.
Rozważając powoli opcje sklecenia drugiej, prowizorycznej pochodni, Lead wyprostował się w pewnym momencie dość gwałtownie, węsząc dookoła za źródłem nowego zapachu. Nie potrzebował wiele, żeby je odnaleźć, a gdy tak się już stało, jak raz zaklął siarczyście. Oczywiście, że ostatnie czego sobie tutaj życzył, to piekielne, zielone mglisko z piekła rodem! Jakże mogłaby go ominąć ta frajda!
Nie bacząc na nic więcej, zasadził starcowi przed sobą porządnego kopa w pośladki, zmuszając tym samym do poświęcenia sobie pełni uwagi.
- Opary. - poinformował krótko, zanim wycofał pochodnie za siebie, unosząc przy tym odrobinę wyżej, aby w pełni móc przyjrzeć się zjawisku oraz określić odległość, jaka ich od niego dzieliła. - Zabieramy się stąd. Nie wiem i nie obchodzi mnie, ile warte jest dla ciebie twoje życie, ale moje własne znaczy dla mnie więcej niż błyskotki czy liche sentymenty. - co częściowo zdołał już dzisiaj samemu sobie udowodnić. Nie po to walczył o wyratowanie tyłka z opresji, żeby teraz nim ryzykować ponownie! Jeśli będzie musiał, w trymiga da drapaka z dala od zagrożenia.
Foighidneach

Re: Kanały pod miastem

29
Pchnięty nogą mężczyzny staruch rozpłaszczył się na stosie trupów niczym żaba pod kołami karocy. Z trudem zebrawszy się na koślawe nogi, miał właśnie obrzucić dowcipnisia gromkimi wyzwiskami i resztkami czyiś flaków, gdy na słowo opary znieruchomiał zupełnie.

- Szlag by to! - zaskrzeczał.

Miotając się to tu, to tam, nie mógł się zdecydować co powinien zrobić. Uciec czy ostatnim rzutem spróbować sięgnąć po swój skarb. Spoglądał rozjuszonym wzrokiem na kopiącą po zadkach czujkę, jakby zamierzał właśnie oskarżyć go o całe niepowodzenie.

- Dawaj pochodnie!
- ewidentnie zdenerwowany dziadyga capnął i pociągnął płonący kawałek drewna, który wciąż pozostawał w uścisku młodszego mężczyzny, tym samym znacznie przybliżając go do stosu, wcale już nie tak straszących zapachem trupów.

Podczas całej tej szarpaniny, Lead mógł dostrzec, że w połowie głębokości wywierconego otworu. połyskuje jakiś przedmiot, kształtem przypominający zduszony walec. Najwidoczniej brodaty dziad musiał trzymać go już w dłoni, nim posłany impetem kopnięcia, na nowo upuścił upragnioną rzecz.

Chmura toksycznego gazu była coraz bliżej. Z początku lekki i niepozorny zapach siarki, teraz był już całkiem dobrze wyczuwalny, zwiastując nadciągające kłopoty i zgubę dla tych, którzy ośmielą stanąć mu się na drodze.

- Już prawie jest – nadal ściskając końcówkę trzonka pochodni, a przy tym i dłoń ogoniastego, starzec starał się przymusić pomagiera do pozostania jeszcze na krótki moment. - Ostatnia szansa – stękał – Opary zepsują – Nie zamierzał odpuścić. Najprawdopodobniej skarb starego, będąc zagrzebanym pod zwałem ciał, był w specyficzny sposób chroniony przed szkodliwymi działaniami gazu. Teraz jednak, pozostają niczym nieosłonięty, istniała realna szansa na to, że nie przetrwa kontaktu z trującym wyziewem, na co staruch nie zamierzał pozwolić.

Re: Kanały pod miastem

30
Żelaznym uściskiem przyklejony do pochodni, niespodziewanie raz kolejny zmuszony został do zbliżenia się do kupy truchła. Tym jednak razem nie planował pozostawić bezmyślnego aktu bez echa, głębokim, zwierzęcym warkotem sygnalizując pełną dezaprobatę.
- Poważnie?! - podnosząc swój głęboki głos po raz pierwszy od miesiąca (albo i dłużej), Lead oczywistą koleją rzeczy próbował wyszarpnąć kij z uścisku. Kto by pomyślał, że zdesperowany dziadyga okaże się aż takim wyzwaniem? Czy może powinien winić swoje własne ciało, któremu wciąż sporo brakowało do pełni sprawności i które całkiem szybko zasygnalizowało znanym już sposobem, że nadwyrężanie niedawno uszkodzonej części ciała nie jest najrozważniejszą z możliwości? Tą czy inną drogą fakty były takie, że niebezpieczne opary nieubłaganie zmniejszały odległość między sobą, a ich dwójką.
- Zepsują? Oby zaczęły w takim razie od ciebie. - wysyczał wreszcie w złości i nie marnując więcej czasu ni sił, zwolnił uścisk palców na kawałku drewna, pozostawiając je w garści mężczyzny, podczas gdy on sam wykonał kilka porządnych susów w tył, uważając, na czym i gdzie ląduje.
Radykalna zmiana w odległościach, zarówno między sobą i dziadem, jak i trującą mgłą, uspokoiła go na tyle, by móc pozwolić sobie na dalszą obserwację, co nie było wcale takie trudne z uwagi na jeden, dobrze oświetlony punkt w korytarzu. Ciemność nie powinna być dla niego największą przeszkodą, choćby i miał nie odzyskać pochodni. Co nie znaczyło, że na dobre rozstałby się z nią zupełnie bez skargi.
Foighidneach
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”