[Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

1
Na niebie już od dawna gościł jasny księżyc, a wraz z nim, migoczące i rozsiane po całym sklepieniu gwiazdy. Pomimo późnej pory, dmący znad morza wiatr, muskał delikatnie ciepłym powietrzem wysoką trawę i bujne korony drzew cytrusowych, których gałęzie uginały się pod ciężarem soczystych owoców i spoczywających na nich, kolorowych papug. Na otoczonym ze wszystkich stron, bogato wyglądającej rezydencji, zbudowanej z białego marmuru i przyozdobionej kolorowymi szybami, roztańczone cienie odstawiały swój spektakl, tworząc na płaskich murach rozmaite kształty, wśród, których dwa zdawały się zupełnie nie pasować do reszty i jakby posiadając własną wolę, poruszały się na przekór innym, burząc cały występ.

- Pośpiesz, że się. - szepnął jeden z cieni, ponaglając drugi. - Noc nie trwa wiecznie. - W blasku księżyca, dało się zauważyć, że spod nieregularnego kształtu wyłania się oblicze osoby o dość osobliwym wyglądzie twarzy. Tłuste i lokowate włosy nachodziły na czoło, zakrywając je niemal zupełnie. Poniżej błyszczała para ciemnych, pomalowanych wokoło ciemną pastą oczu. Reszta była skryta za brunatną chustą, wykonaną z grubego płótna, z którego również i pozostałe odzienie było uszyte.
Postać przyległa do ściany i na kuckach sunęła wzdłuż niej, zręcznie przemykając pod oknami. Zaraz też dotarła do krańca budynku i w przeciągu sekundy zniknęła w zupełnych ciemnościach przeciwległej ściany. Drugi cień, małpując ruchy pierwszego, również gładko prześlizgną się pod kilkoma parapetami i tak jak pierwszy, rozpłynął się w mroku.

Błądząc omackiem po ścianie, wkrótce jeden jak i drugi, natrafili na drewniane i bogato zdobione drzwi. Pierwszy z cieni podwinął luźne rękawy i pewnym ruchem dłoni wyciągnął spod nich dwa, żelazne patyczki, zakończone osobliwymi kształtami. Wymacawszy dłonią otwór na klucz, wsunął w niego patyczki i począł nimi okręcać, to w jedną, to w drugą stronę, co jakiś czas wywołując ruch zapadek, które z wielkim trudem zmieniały swoje ułożenie.
Wkrótce nastąpił ostatni brzęk, a potężne drzwi lekko się uchyliły.
- Teraz cicho. - pouczył pierwszy, chowając narzędzia z powrotem w rękaw, po czym cicho lecz pewnie wsunął się do środka, dając znak towarzyszowi, aby ten szedł tuż za nim.

Obaj znaleźli się w piwniczce budynku. W nikłym świetle dochodzącym zza uchylonych drzwi, mogli dojrzeć, że cała dostępna przestrzeń była wypełniona zabitymi skrzynkami i beczkami, spod denek, których unosił się zapach słodkiego wina. Mistrz wytrychów przykucnął za jedną z nich i dając niemy sygnał swojemu kamratowi, rozwinął przed nim potargany skrawek papieru, oświetlając go podpalając nasączoną żywicą tkaninę, utkniętą na metalową pałkę.
W bladym płomieniu ukazał się sporządzony odręcznie plan budynku. Trzymając w jednej ręce małą pochodnię, rabuś zdjął chustę z ust, odsłaniając pokrytą bliznami dolną część twarzy i otworzywszy czerwone jak krew wargi, począł tłumaczyć plan działania.
- Więc słuchaj, małpko. - uśmiechnął się szczerbatym uśmiechem do towarzysza. - Plan jest prosty. Nad nami znajduje się hol, pokój gościnny i zabaw, kuchnia, spiżarnia, przejście do sauny i schody na piętro. - jednocześnie wskazując każde z wymienionych miejsc palcem na planie. - Twoim zadaniem jest zgarnąć co cenniejszego i pilnowanie czy nikt się nie będzie tam kręcił, a jak kogo znajdziesz, to wiesz... - mówiąc to, wykonał jednoznaczny ruch pałką. - Ja zajmę się gabinetem na piętrze. - kontynuował. - Gwizdnę te złote posążki, kilka rzeczy dodatkowych, jako bonus do wypłaty i spadamy. A później do pasera i na jakiś statek. Też chcesz przecież opuścić tą zakichaną wyspę, nie? - poklepał partnera po ramieniu. - Ja też. - uśmiechnął się szerzej odsłaniając kolejne brakujące miejsca po zębach, a następnie ponownie zasłonił usta brudną chustą i nim się kto zorientował, sforsował zamek drzwi oddzielających część główną rezydencji od piwniczki.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

2
"Ktoś musi pracować, żeby inni mogli spać. A że z rana część z nich obudzi się bez butów i rygla w drzwiach, to już inna sprawa" - wyseplenił kiedyś do niego jeden stary, bezzębny włamywacz. Wielka szkoda, że dwa dni później dziadygę zakatował jakiś przypadkowy opryszek. I choć miejsce miało to wiele lat wstecz, Lead po dziś dzień pamiętał te, jakże inspirujące słowa, które w przypływie nostalgii lubił czasami powtarzać sobie przed co istotniejszymi dla jego interesów, nocnymi włamami. Coś w ramach mantry mającej przynieść udane łowy. A że tym razem gra była wyjątkowo warta świeczki, potrzebne mu były wszelkie pokłady dostępnego zapasu szczęścia.
Pospieszany, mógł jedynie w ciszy wywracać oczami, podążając jednak dalej w ślad za swoim kompanem. Noc doprawdy nie trwała aż tak krótko, a oni też nie ślamazarzyli się na tyle, aby dać jej szansę skończyć się przed wykonaniem roboty. Ale, ale! Głośne ironizowanie nie było w tym wypadku ani potrzebne, ani też wskazane. Koniec końców udało mu się dogadać z całkiem wprawnym w swoim fachu mistrzem wytrycha, którym nie mógł ot tak słownie poniewierać, jeśli wszystko miało rzeczywiście pójść zgodnie z planem. Nawet jeśli jego zachowanie i słowa irytująco zdawały się sugerować, że ma go za młokosa z mlekiem pod nosem. Trudno. Jakoś będzie to trzeba przeboleć.
Gdy tylko wreszcie dotarli do pierwszego, znaczącego punkty swojej wędrówki, Lead pozwolił sobie poświęcić czas, jaki tamten drugi potrzebował na pokonanie zamka, aby dokładnie obadać palcami misterne zdobienia drzwi. Drobne, niegroźne zboczenie, podczas kultywowania którego przez cały czas uważnie nasłuchiwał dźwięków otoczenia. Ku jego wewnętrznej uciesze, jedynym co warte było usłyszenia, to odpuszczający wreszcie mechanizm.
W towarzystwie cichego, potwierdzającego pomruku, wślizgnął się do środka rezydencji.
Musiał przyznać, że choć skromne życie mu na co dzień nie wadziło, zdecydowanie lubił zapach bogactwa. Pachniało dobrym jadłem i drogim trunkiem. Dokładnie tak, jak piwniczka, w której się znajdywali.
- Wiadomo coś o jakichś prywatnie opłacanych osiłkach, mogących kręcić się po domu? Straży? - odezwał się wreszcie, przeskakując spojrzeniem z wyjątkowo parszywej twarzy towarzysza (dało się to znieść, dopóki zbyt długo nie patrzyło się na usta) na plan pomieszczeń i z powrotem. Nie żeby miał jakiekolwiek problemy z uciszaniem problematycznych świadków, ale jeśli mogło się to rozegrać w sposób niewymagający rozlewu krwi, byłaby to na pewno miła odmiana. Podobnie zresztą jak opuszczenie Archipelagu.
Cierpliwie ignorując niepotrzebny przejaw sztucznej życzliwości oraz powstrzymując odruch nakazujący niezwłoczne strzepnięcie z siebie ręki tamtego, powoli przytaknął ruchem głowy. W migoczącym niespokojnie świetle pochodni, linie szczęki znacznie się u niego uwydatniły, gdy przez chwilę mocniej zaciskał szczęki. Wizja odpłynięcia z wysp wydawała mu się tak ponętna i kusząca, jak i niepokojąca, niemniej wciąż ekscytująca. Podobno znaczna część kontynentu pokryta była obecnie "śniegiem". Zamarzniętym deszczem. Lead nie do końca potrafił sobie wyobrazić, jak mogło to wyglądać, ale był zdeterminowany przekonać się na własne oczy.
- Keron brzmi jak żyła złota. - mruknął ostrożnie w neutralnym komentarzu, choć gdzieś z tyłu głowy nadal istniało wyraźne zagrożenie ze strony fanatyków Zakonu Sakira.
Po raz ostatni rzucił szybkim spojrzeniem na plan rezydencji, aby upewnić się, że dobrze zapamiętał rozlokowanie pokoi, po czym podniósł się z kucków, mocniej naciągnął kaptur na łeb i w ślad za swoim partnerem w zbrodni ruszył do drzwi. Zamierzał zacząć od przeczesania holu i pokoju zabaw, które w podobnie przesyconych przepychem rezydencjach lubiły obrastać w drogie cacka.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

3
- Podobno ten magnat, to niezła szycha. Ma w garści kilka znaczących miejsc w mieście i kilku ważniejszych przedstawicieli władzy. - Szczerbaty rzucił szybko nim zrobił pierwszy krok w głównym holu. - Nikt nawet nie waży mu się nie ustąpić miejsca na ulicy. Więc rusz makówką i pomyśl czy z takim poważaniem potrzebna mu jest ochrona. - wysyczał, a następnie dał sygnał, aby już się zawrzeć, gdyż właśnie znaleźli się tuż przed schodami prowadzącymi na wyższą kondygnację.

Tak jak było to postanowione, rabuś o niepełnym uśmiechu powędrował schodami w górę, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu i wkrótce znikł w zupełnych ciemnościach, zostawiając swojego kompana samemu sobie.

Sam hol imponował swoimi rozmiarami, jego powierzchnia dorównywała wielkością ubogiemu mieszkaniu w średniozamożnej części miasta, zaś wysokością sięgał na co najmniej trzydzieści dwie stopy. Na każdej ze ścian wisiały dziesiątki obrazów różnych rozmiarów. Małe stołki, na których były umieszczone bogato zdobione świeczniki i inne mniejsze figurki, pokaźnych rozmiarów doniczki z okazałymi roślinami i całe mnóstwo innych, równie osobliwych zapychaczy, zajmowało prawie trzecią część wolnej przestrzeni.
Zarówno po jednej, jak i drugiej stronie holu były umieszczone szerokie przejścia prowadzące do pozostałych części rezydencji.
Patrząc na prawo, wpadające przez kolorowe okienka światło księżyca oświetlało kunsztowne meble, barwiąc ich powierzchnię na wszystkie kolory tęczy. Miękkie sofy, rzeźbione z najwyższą starannością krzesełka i stoły, kilka przeszklonych szafek, skrywających za swoimi drzwiczkami najróżniejsze przedmioty, wszystko to robiło wielkie wrażenie na kimś, kto mógł tylko pomarzyć zaledwie o bochenku czerstwego chleba.
Pomieszczenie to łączyło się z innym, nieznacznie mniejszym pokoikiem, wyposażonym w kominek i dwie pomniejsze komody. W odległości nie więcej niż dwóch kroków od paleniska, lśniącą podłogę przyozdobiła skóra jakiegoś wielkiego i puchatego zwierza, miejscami będąc już wydeptaną przez czyjeś stopy i nóżki wygodnych foteli.
Kierując z kolei wzrok na lewo, pierwsze, co dało się ujrzeć był rząd pięknych drewnianych krzeseł, dodatkowo obszytych miękkim materiałem. Krzesła te przylegały do nakrytego haftowanym obrusem, solidnej konstrukcji stołu, na którym ktoś wcześniej przygotował ceramiczną zastawę i poukładał srebrne sztućce, pięknie mieniące się w kolorowym świetle. Dalej zapewne znajdowała się kuchnia i spiżarnia, skąd pani domu lub jej służąca przynosiła wszelkiego rodzaju pyszności.

Posiadłość skrywała w swym wnętrzu jeszcze wiele ciekawych zakamarków, kryjących nie mniej cennych skarbów, niż można było to sobie wyobrazić. Czas jednak naglił. Jeśli nietuzinkowa para chciała pozostać niezauważona, musiała się śpieszyć. Każda spędzona tutaj chwila, każdy najmniejszy stukot obcasem o podłogę, pojedyncze skrzypnięcie obluzowanej deski mogło zaalarmować domowników, przyprawiając nieproszonych gości o zgubę.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

4
Marszcząc brwi, kliknął językiem o podniebienie z charakterystycznym kliknięciem.
Nie ma to, jak konkrety. Doprawdy, gdyby chciał słuchać gdybań bądź też samemu je snuć, nie trudziłby się zadawaniem jakichkolwiek pytań. Z drugiej strony mógł jedynie sam sobie pluć w brodę za głupotę, jaką było liczenie na drugą osobę w zakresie posiadanych informacji oraz chęci dzielenia się nimi. Trudno. Stało się i o tym, jak faktycznie wysokie mniemanie miał o sobie szacowny magnat, będzie musiał ewentualnie przekonać się na własnej skórze. Nie pierwszy i nie ostatni zresztą raz.
Wzruszając obojętnie ramionami i bez marnowania więcej czasu na bzdury, szybko poszedł w ślady swojego towarzysza, zabierając się za przeszukiwanie pierwszego z brzegu pomieszczenia, jakim w tym wypadku był hol. Starając się stąpać najciszej, jak tylko potrafił, czujnie rozglądał się dookoła. Wielka szkoda, że nie mieli możliwości zabrania się na dwa razy. Chętnie zwinąłby kilka co lepszych, sprawiających wrażenie wartościowych obrazów. Tymczasem mógł jedynie na szybkiego posprawdzać, czy przypadkiem za ramą któregoś właściciel nie ukrył czegoś ekstra. Zamożne bubki często lubiły tego typu rzeczy.
W dalszej kolejności leciało już wszystko to, co swą wagą, zdobieniami i wykonaniem mogło zainteresować przeciętnego pasera - świeczniki, figurki i zastawa, każde z osobna owijane wcześniej w lekkie skrawki materiału, aby po wrzuceniu do przygotowanego na akcję worka nie tworzyło niepotrzebnego hałasu. Wielka szkoda, że wszelkim naczyniom musiał powiedzieć dzisiaj stanowcze "nie!". Znał jednego typa, który potrafił dać niezłą sumkę za dobrego rodzaju porcelanę. Zwinięcie tego, co na wierzchu, nie zajmowało jego zręcznym dłonią zbyt wiele z cennego czasu, natomiast zajrzenie do niektórych szafek czy komód było odrobinę bardziej pracochłonne i wymagające, zwłaszcza jeśli chciało się to zrobić w miarę bezszelestnie. Nie każde drzwiczki czy szufladę można było otworzyć bez zgrzytu, dlatego starał się w pierwszej kolejności ocenić, czy w ogóle będzie to możliwe, zanim rzeczywiście do tego przystąpił lub dla własnego dobra odpuścił. Nienaoliwione zawiasy potrafiły być w prawdziwą zmorą złodzieja. Często większą niż zdradliwe, obluzowane deski w podłodze.
Po drodze nie mógł nie pozwolić sobie w myślach powzdychać do gustu gospodarza odnośnie umeblowania wnętrza oraz dekoracji. Nie wszystko mu tu pasowało i być może darowałby sobie niektóre, zbędne duperele, ale wykonanie licznych zdobień, czy to na meblach, czy ekskluzywnym sprzęcie robiło na nim niemałe wrażenie. Nawet jeśli nigdy nie chciał żyć w podobnym przepychu, skłamałby, gdyby powiedział, że nienawidził być nim otoczony.
Do spiżarni chętnie by zajrzał, ot coby zgarnąć na drogę czego dobrego i NIECZERSTWEGO, skoro już miał możliwość. Zanim jednak zdecyduje, czy starczy mu na to w ogóle czasu, zamierzał dostać się, a następnie dokładniej przeczesać pokój gościnny i zabaw, które mogły mieć sobą dużo więcej do zaoferowania.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

5
Jak na doświadczonego złodzieja przystało, przeczesywanie kolejnych pokoi bogatego domu szło mu nad wyraz dobrze i sprawnie. Kolejne cenne przedmioty znikały z swych pierwotnych miejsc i z wielką ostrożnością lądowały w worku na łupy, który z każdą chwilą robił się coraz to bardziej pękaty i cięższy, ku uciesze intruza.

Przetrzebiwszy hol i jadalnię, przyszła pora na pokój, gdzie przyjmowano gości oraz pozostawiano młodsze towarzystwo. Już z oddali szło wyczuć promieniującą bogactwem aurę, bijącą od tych dwóch pomieszczeń. Kto wie, jakie cuda mogły one w sobie skrywać. Kolekcja ozdobnych szabli, wysadzanych kamieniami szlachetnymi oprawy obrazów i kryształowe wazony, ekskluzywne zabawki, wszystko to mogło przecież się znaleźć na wyciągnięcie ręki.

- Wiedziałam! Młody paniczu, co noc ta sama historia! - niespodziewanie, przeszukiwanie ostatnich pomieszczeń przerwał czyiś głos, wywołując u ogoniastego chłopaczka spory przypływ adrenaliny. - Ile razy mam powtarzać, że skrzyneczka z karmelkami co rusz zmienia swoje miejsce ukrycia z obawy przed pewnym złodziejaszkiem. - U progu wejścia do pokoju gościnnego, znikąd wyłoniła się postać dojrzałej kobiety, niezbyt wysokiej, ale za to wyglądającej na dobrze odżywioną. Za jej plecami majaczyła blada łuna pomarańczowego światła, najwidoczniej mająca swe źródło w kuchennym palenisku. Kobieta ta była odziana w skromną, szarą suknię, zaś na niej wisiał biały, aczkolwiek miejscami ubrudzony na różne kolory fartuch. Spod wełnianego czepka, wychodziło kilka kosmyków kasztanowych włosów, starannie zaczesanych i upiętych w kok. W swych krzepkich rękach trzymała metalową łychę, z której pojedyncze krople jakiejś bliżej nieokreślonej potrawki skapywały na glazurowaną podłogę.
- I gdzie u licha panicz poukrywał sztuć… - nagle przerwała w połowie zdania. W bladym, księżycowym światełku postać domniemanego potomka właściciela rezydencji, wydała jej się zbyt wysoka, a ponad to, ubrana w jakieś łachmany, a nie jedwabną koszulę nocną. Wytrzeszczając do granic możliwości ciemnobrązowe oczy, dostrzegła, że tym razem, nie ma do czynienia ze znanym sobie, nocnym grabieżcą karmelowych pyszności, a pełnoprawnym zbirem.
Zrazu twarz jej pobielała, a żuchwa poczęła dygotać przez napływ nerwów. Przytykając obie dłonie do ust, upuściła metalową chochlę, która uderzając o twardą podłogę wydała z siebie głośnie brzmienie, przerywając cisze nocną. Gosposia zrobiła kilka kroków wstecz, wychodząc już całą do głównego holu. Ewidentnie chciała krzyczeć, ale strach sparaliżował jej struny głosowe i jedyne co mogła z siebie wydać, to ciche postękiwanie.

- Matko, matko, co się stało? - z kuchni dobiegł jeszcze jeden głos. Tym razem delikatniejszy i przyjemniejszy w odbiorze. Starsza służka wskazała drżącą dłonią na pokój gościnny i wnet u jego progu ukazała się druga postać, niemal tak samo ubrana, jak pierwsza, ale zdecydowanie mniejsza na tuszy i jakoś tak, przyjemniejsza z wyglądu.
Młoda kobieta wbiegła w głąb pomieszczenia i przyzwyczajając wzrok do mroku, usilnie starała się wypatrzeć źródło strachu swojej rodzicielki. Po chwili jednak, z wielkim piskiem i potykając się co chwila o najróżniejsze sprzęty, starała się z niego wybiec, gdy tylko jej oczom ukazała się niewyraźna szara postać.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

6
Czasami człowiek ma to dziwne przeczucie, którym w obecnych czasach na co dzień kierują się już jedynie zwierzęta. Przeczucie podpowiadające, że nie powinno się czegoś robić, informujące o istniejącym zagrożeniu. Coś, co wyczuwa się instynktownie. Coś, czemu Lead lubił zawierzać, kiedy jeszcze jak szczur musiał żyć na ulicy. Ciekawe, czy gdyby jego dziwne i absolutnie nielogiczne obawy odnośnie dzisiejszego skoku wygrały z chęcią wzbogacenia się, udałoby mu się uniknąć tej paskudnej wpadki? Zapewne nie. Szczęście nigdy nadmiernie się go nie trzymało. Bogowie zdawali się mu ustalić w tym zakresie znaczne limity. Nic w tym więc specjalnie dziwnego, że nie przyszło mu długo cieszyć się z rosnącego współmiernie do znikających z pomieszczenia kosztowności worka.
Niczym za sprawą smagnięcia bacikiem, łotrzyk wyprostował się gwałtownie, skupiając nieruchomy wzrok na figurze postawnej kobiety. Panika nie była tym, do czego nawykł, niemniej niespodziewany obrót oraz sama intensywność sytuacji kopała w niego z takim samym skutkiem, jak każdego innego na jego miejscu. Bo jak to możliwe, że do tej pory nic nie usłyszał ani nie wyczuł?! Jasna cholera, naprawdę aż do tego stopnia skupił się na podziwianiu rzemieślniczego kunsztu, z jakim wykonane były kradzione przez niego świecidełka?! I jak to jest możliwe, że kiedy trzeba, nigdy nie było w pobliżu niczego, za czym mógł schować swoje przeklęte cielsko?!
Jedynym co mogło być zabawne w tej sytuacji, a z czego miał nadzieję móc się cicho do siebie pośmiać, kiedy już jakoś z tego wszystkiego wyjdzie, to fakt, że ku największej ironii, kobiecie istotnie udało się złapać "złodziejaszka" zgodnie z życzeniem. Z tą różnicą, że złodziejaszek okazał się kimś innym, niż miała nadzieję.
Korzystając z oszołomienia gosposi, kiedy ta w końcu zrozumiała z kim ma do czynienia, ostrożnie sięgnął lewą ręką do rękojeści jednego ze sztyletów.
- Teraz spokojnie. Nie chcemy, aby komukolwiek tutaj stała się krzywda-... - zaczął spokojnie swoim monotonnym głosem, robiąc pewny krok naprzód i... No na demona! Poważnie?!
Nie mając większego wyboru, obrócił się w miejscu i starając samemu głupio w nic nie wbiec, rzucił się z powrotem w stronę wejścia do piwnicy. Jedną ręką wyszarpując sztylet z pochwy, w drugiej wciąż ściskał wór pełen nakradzionego dobrodziejstwa. Pal licho resztę! Nawet gdyby zdołał teraz uciszyć świadków, nie było mowy, aby hałas narobiony przez smarkulę nie sprowadził tutaj reszty obecnej w posiadłości służby!
- Psia mać! - sarknął pod nosem.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

7
Wywróciwszy się tuż u progu pokoju i wiedząc, że nie zdąży wstać na równe nogi, młoda służka odruchowo skuliła się, zasłaniając rękami głowę, aby zniwelować skutki domniemanego ataku, jaki miała na siebie przyjąć od nacierającego na nią łotra, który z każdą sekundą pomniejszał od niej swoją odległość. Ten zaś zręcznie przeskakując przez niskie stołki i z gracją omijając narożniki foteli oraz szafek, szybko znalazł się na skraju pokoiku i teraz co sił w nogach gnał przed siebie w kierunku wejścia do piwniczki, będąc przy tym zmuszony do wyminięcia starszeh kobiety, która niemal przez cały czas stała jak sparaliżowana pośrodku holu, powoli jednak odzyskując zdolność mowy i kontrolowania swojego ciała.

Na równi z nim, od strony schodów prowadzących na górę, do kobiety zbliżał się jakiś cień, pędzący niczym chmura luźnego pyłu poderwana do lotu i niesiona z wielką wściekłością przez porywisty wiatr, wprost na pierwszą lepszą przeszkodę. Cień, wykonał kilka susów i wnet znalazł się obok przerażonej serwantki.
Rozległ się głuchy dźwięk, coś jakby drewno uderzyło o kamień. Niemogąca się poruszyć kobieta, wyprężyła się jak gdyby rażona piorunem i padła bezwładnie na ziemię, z impetem uderzając głową o podłogę i przyozdabiając ją ciapkami czerwonej krwi. Z jej ust dało się posłyszeć ciężki i charczący, jednakże, w miarę regularny oddech. Ku wielkiej uldze, pomimo otrzymanego ciosu, cierpiąca na lekką nadwagę gosposia żyła, co jednak nie miało w tym momencie większego znaczenia.
- Mamo! - zaskowyczała młodsza, oblewając się łzami i będąc bliskiej wpadnięcia w spazmy, gdy zobaczyła bezwładne ciało leżące na podłodze.
- Potrzymaj to. - cień wysyczał znajomym głosem i wepchnąwszy w ręce kamrata skórzaną torbę, zaraz doskoczył do przerażonej panny, łapiąc ją za długie, gładkie włosy i wpychając w usta brudną chustę, którą uprzednio zakrywał własną twarz, skutecznie uniemożliwił jej możliwości dalszych krzyków.

W oka mgnieniu, dźwignął dziewczynę z podłogi i odpierając desperackie ataki jej rąk i nóg, powlókł ją w stronę towarzysza, krzycząc coś półszeptem.
- Nóż, psia mać – wtórował. - Nóż, zarżnij sukę! - W jego oczach było widać zarówno gniew jak i poddenerwowanie. Usilnie starając się utrzymać zakładniczkę w ryzach, co chwilę to jedną ręką wpychając knebel głębiej w jej usta, to drugą chciwie obejmował ją tuż pod pachami, przybliżył się do współbrata w zbrodni.- Czy ty mnie słuchasz? - cisnął gniewnie.
Młoda służka bezustannie łkała i dławiła się materiałem, wciąż jednak nie poddawała się woli oprawcy i z całych sił próbowała oswobodzić się z jego silnego uścisku, doprowadzając go tym samym do ponadprzeciętnej furii.
Z jej wilgotnych od łez oczu, błagalnie wpatrujących się w nakrytego na gorącym uczynku rabusia, szło wyczytać rozpaczliwą prośbę o litość i zmiłowanie, żałośnie oczekując, że prośba ta zostanie wysłuchana.
- Pchnij do diabła. Ta mała zdzira widziała moją...nasze twarze. - W końcu tracąc zupełnie cierpliwość, Szczerbaty szybkim ruchem ręki rozerwał górną część sukni dziewczyny, obnażając przestrzeń między jej piersiami, czemu towarzyszyła kolejna dawka stłumionych pisków i wzmocniwiszy ostatkiem sił uścisk, znów wydarł się półszeptem.
- Dalej. Zaraz będziemy mieli towarzystwo, ta mała sucz wszystkich pewnie pobudziła. - stękał i zaklinał wspólnika do działania. - Pchnij, tuż pod mostkiem!

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

8
To miała być szybka i czysta robota. Szybka i czysta! Czy naprawdę aż tak wiele od życia wymagał? W porządku, nawet jeśli nie poszło dokładnie tak, jak tego oczekiwali, wszystko dało się rozegrać inaczej. Lepiej. Z głową, do licha!
- Żarty sobie robisz? - syknął na widok tego, co też wyprawia jego towarzysz, odruchowo przejmując jednak torbę, a że zrobiło się tego nieco za wiele, jak na skromne dwie ręce, pospiesznie zaczął mocować nowy bagaż do szerokiego pasa.
Lead był już tak na dobrą sprawę w pół drogi od wyjścia, z kolei jego kompan (który i tak nie dostałby drugiej szansy na ponowne spenetrowanie rezydencji, jeśli jeszcze nie odrobił swojej części zadania), z tego, co zdążył zauważyć po niebywałej sprawności oraz szybkości, także nie miałby żadnego problemu ze zgrabnym przemknięciem w kierunku piwnicy. A nich już po drodze sprowadza do ziemi, kogo tylko chce, jeśli tak mu pasowało! Tylko po co, do kurwy nędzy, było posuwać się do tej całej, zwierzęcej brutalności? Nie żeby miał z tym problem, czy był jakoś szczególnie przewrażliwiony. Gwoli ścisłości, gdyby nie nieoczekiwane pojawienie się młódki, sam w pierwszej kolejności miał na celu upewnić się, że starsza gosposia straci przytomność przynajmniej na kilka dłuższych chwil. Ba. Pewniakiem także i dziewkę zdołałby uciszyć, gdyby jej chaotyczna reakcja oraz niezgrabność nie wytrąciła go wpierw z równowagi. Życie rządziło się swoimi, niezbyt przy tym sprawiedliwymi prawami, dlatego brutalność, choćby i wobec kobiet oraz dzieci nie była mu zupełnie obca, ale żeby stosować ją równie bezmyślnie, bo właśnie tak to dla niego wyglądało? Takie rzeczy były dobre w karczmach. Co jeszcze zresztą miało im to teraz dać, skoro raban i tak został już narobiony? Jeśli szczerbaty idiota koniecznie chciał uciszyć świadków, mógł zrobić to na wiele innych, bardziej efektywnych i sprawnych sposobów, przy okazji oszczędzając im obu dodatkowych problemów.
Nieważne, jak parę aspektów z jego życia zdawało się temu zaprzeczać - Lead nie był potworem. Nigdy nie czuł się ani nie uważał za takiego. Zabijał, kiedy musiał, niejednokrotnie za odpowiednią opłatą, ale wszystko miało swój powód i cel. Tymczasem oczekiwano od niego zarżnięcia dzieciaka i, jak podejrzewał, później pewnie także dobicia jej nieprzytomnej, starej matki.
Chętnie odwarknąłby, żeby sam zajął się kłopotem, który w pełni świadomie na siebie przyjął i nie zrzucał brudnej roboty na innych, ale czy naprawdę warto było marnować więcej czasu i energii? Jeśli odmówi, czeka go zapewne później radzenie sobie z rozwścieczonym i cholernie sprawnym w swoim fachu oprychem, nawykłym do zabijania i mającym w tym, co gorsza, bardzo prawdopodobnie dużo większe doświadczenie. Średni było mu to na rękę.
- Żeby cię szlag. - sarknął cicho, odkładając na bok i z dala od rozbieganych nóg dziewczyny swój zdobyczny worek, pewniej zaciskając z kolei palce na ciągle trzymanym między palcami drugiej ręki sztylecie.
Właśnie dlatego wolał pracować w pojedynkę. Właśnie przez takie akcje żałował momentami, że fucha ciecia rzeźbiącego w drewnie nie była bardziej dochodowa.
Wolną ręką złapał ją mocno za szczękę, siłą zmuszając do przekręcenia głowy w bok. Nie znosił płaczących kobiet. Czy może raczej powinien powiedzieć, że nie znosił, kiedy płakały przez kogoś innego niż on sam? Być może jednak w jakiś tam sposób cierpiał na przerost ego, huh?
Wzdychając do swoich myśli po raz ostatni, przytaknął krótkim skinieniem głowy mężczyźnie naprzeciwko siebie, zanim szybkim sztychem wbił ostrze sztyletu w jego własną grdykę.
- ...Miejmy nadzieję, że po mojej twarzy nie będzie miała aż takich koszmarów. - burknął oschle, mocnym szarpnięciem ciągnąć ostrze ukosem ku dołowi krtani.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

9
Zimna stal krótkiego ostrza prześlizgnęła się pomiędzy brązowymi kosmkami włosów dziewczęcia i bez większego trudu dosięgła gardła niczego niespodziewającego się ciemiężyciela, głęboko je penetrując. Z każdym uderzeniem serca, kolejna porcja gorącej posoki wydostawała się przez powstały otwór, paskudząc sobą wszystko i wszystkich wokół.

Uścisk wiążący młodą kobietę zdawał się słabnąć, ta jednak nie ruszyła się nawet o krok i tak samo jak uprzednio jej matka, stała sparaliżowana pomiędzy dwoma intruzami, walcząc z nieregularnym oddechem i próbując ogarnąć umysłem co się tak właściwie stało. Żyła. Tego była pewna. Nic więcej jednak nie mogło wywnioskować, gdyż ograniczony dopływ tlenu, połączony z wszechogarniającą paniką, okazały się zbyt wielkim obciążeniem dla jej delikatnego ciała.
Zachybotała się lekko, a jej oczy zaszły mgłą. Wyśliznęła się z rąk oprawcy, który na dobrą miarę sam ledwo stał na nogach i opierając się o jego ciało, padła nieprzytomna tuż u jego stóp.

- Ght..ty...ty… - łotrzyk o lokowatych włosach próbował coś wycharczeć, ale mu nie szło. Teraz to on, zrobił malutki kroczek w przód, w tył i bok, chcąc jednocześnie sięgnąć ociężałą ręką w stronę zdrajcy. Wkrótce jednak i runął na podłogę, wciąż poruszając ustami, jak gdyby usilnie starając się wydusić z siebie chodź jedno słówko, lecz jedyne co zdołało się wydostać z jego ust, była gęsta struga krwi.

Na zadumę, nad wykrwawiającym się przestępcą nie było jednak zbyt wiele czasu. Chociaż od początku akcji, to jest odkąd czujna gosposia przyłapała na gorącym uczynku buszującego po rezydencji gościa, aż do zadania zdradzieckiego ciosu, minęło raptem kilka minut, wystarczyło to, aby u szczytu schodów zdążyło pojawić się kilka nowych postaci, z początku zupełnie niezauważonych przez nikogo u dołu.
Trzy, spośród pięciu osób wyróżniały się znacznym wzrostem, mając średnio nieco ponad sześciu stóp wysokości. Zaraz za nimi, skrywała się mniejsza o niemal jedną trzecią, trzymając czule w swych objęciach coś lub kogoś. Prędko jednak dwa najmniejsze kształty cichcem wymknęły się w głąb piętra, a wkrótce szło usłyszeć dźwięk zatrzaskujących się z wielkim hukiem drzwi.
Niespodziewanie z miejsca, gdzie pozostałe trzy cienie stały niewzruszone, doszło szybkie kliknięcie i coś jakby rytmiczny dźwięk wprawionej w drgania struny instrumentu. Na moment cały hol zdawał się rozbłysnąć, po czym znów nastała głucha cisza i półmrok.

Zaskoczony pojawieniem się kolejnych osób, ogoniasty złodziejaszek nawet nie spostrzegł, gdy w jego stronę posłano perfekcyjnie wymierzony kawałek walcowatego drewienka, przyozdobionego na końcu lśniącym grotem, i który teraz sterczał głęboko zakotwiczony w jego ciele, tuż pod lewym obojczykiem.
Rana na szczęście nie była śmiertelna. Część energii bełtu została wytracona na przebicie się przez skórzany pancerz nieszczęśnika, a i samo, najzwyklejsze szczęście, odegrało w tym przypadku niemałą rolę, co nie zmieniało faktu, że bez szybkiej porady lekarskiej, stan mógł ulec pogorszeniu.

Czas nieubłaganie biegł dalej. Zaraz, jak tylko padł pierwszy strzał, kusznik zabrał się za załadowywanie kolejnego bełtu, co jednak zajęło mu dłuższą chwilę. W tym samym momencie, dwa cienie odłączyły się od niego i pognały ku zejściu na parter.
Pokonując kolejne stopnie, nacierający na intruza, odsłaniali coraz więcej swoich szczegółów.
Z pozoru humanoidalne zjawy, teraz przeistaczały się w bardziej ludzkie sylwetki, ubrane w niedbale narzucone napierśniki, spod których wyłaziły długie i zwiewne koszule nocne, dzierżąc w masywnych dłoniach kawałki wygiętej w lekki łuk stali i wściekle nią wymachując.

Sytuacja w jakiej znalazł się zuchwały rabuś zdawała się być przesądzona. Gdyby chciał uciec piwniczką, musiałby skonfrontować się przynajmniej z jednym obrońcą włości, który właśnie kończył pokonywanie ostatnich stopni, a kilka sekund później i z drugim, z nich. Oczywiście istniała szansa na wycofanie się, do któregoś z pokoi, dzięki czemu intruz zyskałby kilka dodatkowych sekund na namysł, a przy okazji zszedłby z celownika strzelca, aktualnie gotowego do oddania kolejnego strzału. Była też i trzecia droga. Za plecami łotrzyka znajdowały się drzwi wejściowe i chociaż z całą pewnością były zamknięte na cztery spusty, to istniał realny procent szans, że wyskakując przez, któreś z okien obok wrót, dałby drapaka w gąszcz otaczających posiadłość roślin, a później pognał drogą w głąb średnio zamożnej części miasta, nim tamci zdołaliby wytknąć nos poza mury.

Mapa taktyczna rezydencji
Spoiler:

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

10
Zabicie kogoś, kto jeszcze chwilę temu robił ci za kamrata, nie należało do nadmiernie chlubnych osiągnięć życiowych i Lead też nie czuł się z tego powodu jakoś przesadnie dumny. Żeby to jeszcze doszło do tego jakoś tak naturalnie. Ot przez spór o podział łupów, chociażby! Z pewnością wyglądałoby to dużo lepiej i nie powodowało uczucia nagłej suchości w ustach.
Starając się ignorować ciepłą ciecz zalewającą zaciśnięte na krótkiej rękojeści palce, odprowadził wzrokiem upadającą im pod nogami dziewczynę, zanim ponownie wrócił nim do swojego starszego kolegi po fachu, teraz dzielnie walczącego już tylko o choćby jeden bluzg, którym zapewne chciałby go na koniec poczęstować. Tak przynajmniej mógł wnioskować po wyobrażeniu samego siebie na jego miejscu. Jeśli byłoby coś, co wciąż chciałby wówczas powiedzieć, to soczysta wiązanka pod adresem podobnego zdrajcy. "Zdrajcy", huh? Naprawdę nie lubił tego słowa.
Śmierć równie uzdolnionego w swoim fachu złodzieja była stratą. To mógł powiedzieć na pewno. Jeśli wyobrazić sobie coś ładniejszego w miejsce twarzy i nie zwracać uwagi na wybitny brak higieny, istniała spora szansa, że mógłby bez większego bólu dzielić z nim deski tego samego pokładu. I kto wie, czy w końcu nie udałoby mu się znaleźć nauczyciela na tyle cierpliwego lub przynajmniej stanowczego, by pomóc mu przyswoić tajniki korzystania z wytrychów, zanim dobiliby na kontynent? Tego jednak już nigdy nie miało mu być dane poznać. A wszystko przez dość głupią różnicę poglądów i jeszcze głupsze, bo znajdujące się tam, gdzie być ich nie powinno baby.
Gdy trzecie już w kolejności ciało padło bezwładnie na twardą posadzkę, Lead wreszcie wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze tylko po to, żeby zaraz ponownie nabrać go i wstrzymać nerwowo. Tak jak się obawiał, wreszcie pojawiło się wyrwane ze swych łóżek towarzystwo. Nowe i zdecydowanie niezamierzające tym razem dawać drapaka na jego widok, z tego, co mógł dość szybko wywnioskować. Zanim jednak zdecydował zrobić cokolwiek więcej ponad odruchowy krok w tył, dotarł do niego zarówno paskudnie znajomy dźwięk, jak i palący ból, któremu towarzyszył zapierający dech impet.
Z głuchym stęknięciem cofnął się pod siłą uderzenia, oszołomiony nie tylko bólem, ale i świadomością, że ktoś w tym pomieszczeniu potrafił wycelować i TRAFIĆ go w podobnie niesprzyjających warunkach. Sam także przecież był niezgorszym kusznikiem i aż nadto wiedział, że oddanie równie celnego strzału nie było czymś, do czego zdolny jest każdy. Już samo to było dostatecznie przerażającym odkryciem, aby zimny dreszcz przeszedł go wzdłuż kręgosłupa.
Jak raz, wszystkie zmysły zdawały się stanąć na baczności, pobudzając przy tym nową porcją adrenaliny. Nie zamierzał przekonywać się o dalszych możliwościach kusznika czy też pędzącej już na niego szermierzy, o nie! Wyuczonym, wprawnym ruchem wcisnął zakrwawiony sztylet z powrotem w przynależny mu futerał, a następnie oburącz chwycił worek pełen świeczników, sztućców, zastawy i innych, metalowych, często-gęsto zdobionych kamieniami cacek, po czym zamachnął się nim porządnie i cisnął w stronę nacierających sylwetek. Dopiero wówczas, pozbywając się przy okazji części balastu (trudno, że z realnym bólem serca), rzucił do prędkiej ucieczki w stronę drzwi prowadzących do pokoju gościnnego. Jeśli tylko miał możliwość je zamknąć bądź zaryglować, z pewnością to zrobił, lecz jeśli nie, nie marnował czasu na szukanie kryjówek. Pobiegł prosto w stronę najbliższego okna w celu wybicia krzesłem, czy czymkolwiek, co miał okazję dorwać po drodze.
Sterczący z ciała bełt nie nakłaniał do niemądrego krzyżowania z nikim broni. Nie dzisiaj! Jedyne co pozostawało, to jak najszybsza próba wydostania się poza teren rezydencji. Byle między drzewa, między roślinną gęstwinę.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

11
Dźwignięcie ciężkiego worka nie należało do najroztropniejszych decyzji. Tkwiący w ciele rabusia bełt, przemieścił się nieznacznie podczas gdy ten, właśnie brał potężny zamach, wywołując przy tym obezwładniający ból, promieniujący na całej długości ręki i części klatki piersiowej.
Skutkiem tego było przedwczesne wypuszczenie wora z rąk, który z wolna sunął po ziemi, nie więcej jak na kilka kroków. Zebrana w nim zawartość rozsypała tuż pod nogami domownika, który z kocią gracją przeskoczył nad połamanymi świecznikami i potłuczonymi kryształami i nie wytracając zbytnio swej prędkości, nacierał na intruza z niebywałą szybkością i rządzą mordu w oczach.

Widząc beznadzieję swojej sytuacji, ogoniasty dosłownie w ostatniej chwili zdołał uskoczyć w bok i skryć się za ścianą oddzielającą hol od pokoju gościnnego, nim kolejny bełt zdołał go dosięgnąć. O pełnym sukcesie jednak nie było mowy. Dając nura sąsiedniego pomieszczenia, nieszczęsny odsłonił swoje plecy, pozwalając, aby czubek wrogiego ostrza ich posmakował.

Ledwo postawiwszy kilka kroków w głąb pomieszczenia, w wejściu do niego ukazały się sylwetki dwóch potężnie zbudowanych osób, szczerzących się w potwornym uśmiechu i wymachujących wściekle szablami.
Długo nie myśląc, łotrzyk sięgnął zdrową ręką w kierunku stołu, biorąc w objęcia szklany wazonik, a następnie rzuciwszy go w stronę okna, wyskoczył przez nie, niegroźnie kalecząc swoje dłonie o zwisające kawałki szkła.

Ku jego uciesze, był już na zewnątrz. Noc nadal trwała w najlepsze, a ogarniający mrok pozostawał taki, jakim go zapamiętał przed tą całą farsą. Nie mógł jednak powiedzieć, że był całkowicie bezpieczny. Co prawda, goniący go szermierze nie wyskoczyli za jego przykładem, ale wśród nocnych symfonii świerszczy, dało się usłyszeć dźwięk odsuwanych z wielkim trzaskiem rygli drzwi frontowych. Najwidoczniej właściciel posiadłości nie zamierzał odpuścić.
Jeśli rabuś chciał zbiec, musiał czym prędzej ruszyć się z miejsca i zniknąć wśród zarośli, a najlepiej opuścić granicę posiadłości.

- Straż! Straż! - niespodziewanie rozległ się czyiś krzyk. - Łapać mordercę! - wrzeszczał, biegając wokół frontu budynku i mierząc do kuszy we wszystkie strony. Zaraz za nim, z wnętrza domu wyłoniła się dwójka siepaczy i rozdzieliwszy się, ostrożnie przeczesywali najbliższy teren.
Spoiler:
Potężny, basowy głos gospodarza niósł się echem po całej okolicy. Długo też nie trzeba było czekać na reakcję sąsiadów. Znajdujące się w nieopodal psy zaczęły przedrzeźniał krzykacza, a w oknach majaczyć niewyraźnie figurki ciekawskich.
Wzywanej na pomoc straży jednak nie było widać. Dopiero w oddali szło dostrzec kilka świetlistych i połyskujących punkcików, poruszających się spokojnie we własnym kierunku i najwyraźniej głuchych na wezwania.

Ulica wydawała się zupełnie pusta i tylko kilka błąkających się po niej lisów, z zaciekawieniem nadstawiało uszu, żeby zaraz czmychnąć w popłochu do najbliższych zarośli.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

12
Zanim dobrze zrozumiał swój błąd, było już nieco za późno i cały, nie tak do końca misterny plan poszedł się kochać razem z niebanalną częścią łupu. Żeby przynajmniej było to warte bólu i poświęcenia całego worka srebra oraz drogich kamieni... Ugh, jego wewnętrzny skąpiec właśnie zaczynał wylewać gorzkie łzy gdzieś na skraju świadomości. Ciekawe, czy taka właśnie miała być cena za zdradzenie niedoszłego towarzysza zbrodni - podwójny pech ciągnący za sobą szereg błędnych decyzji?
Szlag. Szlag...! Szlag! Szlag! SZLAG! Nie tak to miało wyglądać! Czy ten bełt naprawdę nie mógł trafić w mniej niefortunne miejsce?! Nie. Stop. Co prawda nie był medykiem ni znachorem, ale jeśli wciąż mógł się ruszać, oddychać, a krew nie napływała mu do ust, to tą czy inną drogą wciąż miał więcej szczęścia niż rozumu. Kusznik nie trafił w tętnice ani żaden organ, a to najważniejsze.
Zaciskając zęby na języku w celu stłumienia bolesnego jęknięcia oraz nasuwającej się salwy przekleństw, Lead zdołał przynajmniej zebrać się w sobie na tyle szybko, aby nie skończyć przeszyty kolejnym bełtem bądź ostrzem zbliżających się do niego szermierzy. Nogi zdawały się nieść go samego i dzięki niech będą bogom, że wciąż miał w sobie na tyle determinacji, by nawet nowy, palący ból w okolicy pleców nie zdołał go zatrzymać. Tymczasowo w każdym razie.
Szeroko otwartymi oczyma powitał z kolei nową dwójkę przeciwników, która, patrząc po rozmiarach, miała w łapskach dość siły, aby pociąć go na plasterki. Szczerze nie widział się w roli pokarmu dla psów gospodarza.
- Upierdliwe. - sapnął ledwie słyszalnie, a i tak wprawnie zagłuszony przez trzask wybijanego przez siebie w chwilę później okna.
Nie chciał myśleć o tym, ile zajmie wyciągnięcie z dłoni wszystkich kawałków szkła. Nie chciał myśleć o bełcie, widocznym kątem oka niezależnie od tego, jak bardzo by tego widoku unikał. Nagonka nie skończyła się wraz z opuszczeniem rezydencji i to było jego największe zmartwienie. Co gorsza, jeśli jego ex-towarzysz mówił prawdę, magnat miał możliwość poruszyć całe miasto, jeśli naprawdę będzie chciał go znaleźć. Co prawda nie sądził, aby ktokolwiek zdołał dostatecznie dobrze przyjrzeć się jego twarzy, ale gdzie i jak długo zdoła się ukrywać w razie faktycznego poszerzenia poszukiwań? Musiał przecież wciąż znaleźć kogoś, kto go poskłada do kupy. Ile zajmie, zanim i podziemne kartele zaczną polować na jego głowę, jeśli okaże się pojawić za nią przyzwoita nagroda? Nie należał do żadnej gildii i nie posiadał żadnych pewnych sojuszników, którzy byliby skłonni się za nim wstawić. Co prawda istniał również cień szansy, że nic takiego nie będzie miało miejsca i tę wersję mógłby szczerze polubić. Zamartwianie się na zapas nie było w jego zwyczaju.
Nieco chwiejnie, ale wciąż trzymając się dostatecznie stabilnie, Lead pobiegł na nisko ugiętych nogach w stronę pierwszych drzew przed sobą. Serce dudniło mu jak szalone, a oddech zdecydowanie wymagał od niego ustabilizowania, aczkolwiek i na to mogło nie być czasu. Nie miał pojęcia na ile starczy mu z odniesionymi obrażeniami. Plecy wciąż paliły żywym ogniem przy każdym ruchu, podobnie zresztą jak bliższe wbitemu bełtowi ramię.
Nasłuchując przez chwilę głosów dochodzących od strony rezydencji, bezdźwięcznie poruszył ustami i gdyby ktokolwiek potrafił z nich coś wyczytać, z pewnością stwierdziłby, że podobne słowa wypowiedziane głośno miały całkiem sporą szansę doprowadzić do zwiędnięcia uszu słuchacza.
Tak. Właśnie tak kończyło się zgrywanie bohatera, kiedy z bohaterem nie miało się nic wspólnego. Nazywali cię mordercą. W porządku, był nim. Mimo to, wciąż-...! Czy przynajmniej łaskawi byli przyjrzeć się trupowi?! Wdech. Wydech. Psiakrew, oddychanie wydawało się odrobinę bolesne. Trudno. Jakoś sobie z tym poradzi. Nie ma większego wyboru.
Kierując się z dala od głosów mieszkańców oraz straży posiadłości, Lead skierował swoje kroki ostrożnie i cicho na północ, asekurując jedną ręką bełt, który teraz miał możliwość przy najmniejszym braku rozwagi zahaczyć o gałąź przypadkowego drzewa lub krzewu. Nie potrzebował jeszcze bardziej utrudniać sobie życia. Podążając w cieniu drzew, przez cały jednak czas mając na oku otwartą przestrzeń po swojej prawej, miał nadzieję uniknąć wykrycia, jeśli zdoła opuścić teren posiadłości okrążyć sąsiadujący od wschodu dom i dopiero wówczas zejść w stronę drogi prowadzącej do miasta. Przez cały czas dokładnie badał swoje otoczenie wzrokiem i nasłuchiwał.
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

13
Tym razem skrycie się w gąszczu niewysokich drzewek przyniosło zamierzony skutek. Chowając się pośród roślinności tylnej części sadu, nieproszony gość stał się praktycznie niewidzialny dla patrolujących teren gospodarzy, którzy kierując się logiką, w pierwszej kolejności obrali sobie za cel przeczesania terenu biegnącego wzdłuż ścieżki prowadzącej do furtki.

Przemykając od drzewa do drzewa, Lead dotarł w końcu do krańców posiadłości. Od upragnionej wolności oddzielał go tylko podniszczony, kamienny mur, mający na oko nie więcej, niż trzy metry wysokości i będący miejscami w opłakanym stanie. Przez prostokątne otwory, przebijał się świat znajdujący tuż za nim. Kawałek pasa zieleni kończył się ostrym spadkiem terenu, na kilkadziesiąt stóp w dół. Nic więc dziwnego, że tą część akurat pozostawiono niezadbaną. Wszakże, nie było szansy, aby ktoś mógł się wspiąć po stromym urwisku i od jego strony wtargnąć na teren posiadłości. Co innego jednak jeśli chodziło o potajemne jej opuszczenie, z dala od dochodzących zewsząd ciekawskich oczu.

Dalej teren stawał się już tylko łatwiejszy. Wzniesienie, na którym mieściło się osiedle bogaczy, pochylało się łagodnie ku reszcie aglomeracji, aby w którymś momencie różnica poziomu wysokości zrównała się, kreśląc w tym miejscu niewidzialną granicę oddzielającą tą lepszą część miasta od pozostałego plebsu.

Jeśli plan ucieczki miał wypalić, należało go czym prędzej zrealizować.
Wschodnie niebo zaczęło malować się już nie, bezkresną czernią, a szarością zmieszaną z błękitem i pomarańczą. Zgodnie z obawami kamrata, któremu było już wszystko obojętne, nowy dzień nastał wcześniej, nim robota została wykonana. Skryta wspinaczka na wzgórze, a później powolne czyszczenie posiadłości z wszelkich dóbr i rozprawienie się z służbą, zmarudziło zbyt wiele czasu, aby teraz myśleć o cichej i bezstresowej ucieczce.

Cofająca się noc powoli lecz skutecznie ustępowała blasku dnia, wypędzając przy tym wszelkie nocne stworzenia z powrotem do ich ciemnych kryjówek i odsłaniając wszystko to, co jeszcze przed chwilą ginęło w mroku.
Ostatnio zmieniony 21 sty 2020, 21:59 przez Telion, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

14
Gdyby nie to, że w stu procentach poświęcał swoje skupienie na cichym i uważnym poruszaniu się w gąszczu oraz wysilaniu dostępnych zmysłów, prawdopodobnie byłby w stanie poczuć cień satysfakcji. Brak nowych lub głośniejszych odgłosów oznaczał tyle, że nie miał co zamartwiać się o zdradzenie swojej pozycji, acz z odpuszczeniem sobie rozważnego stawiania kolejnych kroków nie było mowy. Nieco gorzej sprawa przedstawiała się już przy murze. Nie był najwyższym z tych, po których miał okazję się wspinać, a i jego stan zdawał się ułatwiać znacznie sprawę, co jednocześnie wcale nie znaczyło, że kłopot zupełnie się rozwiązywał. Bełt wszakże nadal wystawał w sporej części spod obojczyka Leada. Najbardziej rozważnym byłoby zapewne ułamanie części promienia, ale jak niby miał to teraz zrobić bez ryzykowania dalszego przemieszczenia go w ciele? Mógł nadciąć część, ale i to pożarłoby czas, którego nie miał wiele.
Przygryzając nerwowo dolną wargę, podszedł przyczajony do kamiennego ogrodzenia otaczającego posiadłość, wybierając najbardziej przyjazną na oko do wspinaczki część. Na próbę uniósł nieznacznie lewe ramię tylko po to, żeby zaraz opuścić je z sykiem. Najwyraźniej jego błąd w obliczeniach z workiem skończył się gorzej, niż przypuszczał. Nie było mowy o użyciu kończyny do wspinaczki, co oznaczało tyle, że zostały wyłącznie pozostałe trzy, przy czym przez cały czas musiał uważać, by górną część klatki piersiowej trzymać odpowiednio daleko od kamienia. W dużym skrócie - zapowiadało się "ciekawie", zwłaszcza gdy zmęczenie powodowane spadkiem wcześniejszych skoków adrenaliny powoli dawało o sobie znać.
Sprawdzając, czy kaptur nadal dobrze się trzyma na łbie, sięgnął wreszcie jednorącz do pierwszego otworu nad swoją głową, zakotwiczając hakowato ułożone palce i... O mało nie puścił, gdy odłamki szkła powbijały się głębiej w skórę pod wpływem nacisku. AżebytosamStwórcagromemstrzeliłprzeklętąrezydencję!
Zgrzytając zębami z frustracją, wbrew ostrzegawczym sygnałom od ciała poszły zaraz w ruch i nogi, których czubki butów mocno wciskał w każdy dostępny oraz w miarę stabilny otwór w zasięgu, jeśli tylko pozwalało mu to ruszyć dalej, wyżej. Byłoby dużo łatwiej, gdyby wcześniej mógł uwolnić ogon spod zbroi, ale o tym nie było nawet mowy. Żmudnie kontynuował zatem swoją wędrówkę, sapiąc i pocąc się nad każdym przebytym centymetrem ściany. Nie kłamiąc, była to dla niego najbardziej wyczerpująca wspinacka ostatniej dekady. Tego był akurat absolutnie pewny. Żaden krok nie mógł być zbyt szybki ani zbyt wolny, jeśli nie chciał zaliczyć upadku bądź nadziać się bardziej na bełt. Ah, dlaczego to musiał być akurat kusznik? Dlaczego nie zwykły łucznik? Najlepiej ślepy na jedno oko?
Czerwony na bladej dotychczas twarzy, w końcu z trudem wciągnął swoje cielsko na sam szczyt muru, siadając na nim wyjątkowo jak na siebie niezgrabnie dla złapania oddechu. Z góry wreszcie miał jakiś pogląd na swoją obecną pozycję i ta wreszcie rozproszyła nieco chmury wiszące nad jego głową.
Jeśli nic więcej go nie zaskoczy po drodze, powinien móc w jednej części dotrzeć do miasta i wreszcie znaleźć najbliższego, nie do końca legalnego medyka bądź pomniejszego szarlatana parającego się magią leczniczą. Po głowie już chodziło mu kilka miejsc, w których mógł szukać. Parę, o które sporadycznie zdarzało mu się już wcześniej zahaczać. Oby tylko nie wpaść na żaden patrol.
Nie myśląc wiele, przeciągnął obie nogi na drugą część muru i lekko zsunął się w dół, chcąc wylądować na bezpiecznej części twardego podłoża tak miękko, jak to tylko możliwe. Co i tak nie miało szansy uchronić go przy lądowaniu przed nowymi porcjami bolesnych doznać w związku z odniesionymi do tej pory obrażeniami.
Stąd już byle do miasta, cholera. I w miarę możliwości tak, by dalej pozostawać w cieniu!
Foighidneach

Re: [Zachodnia część miasta] Rezydencja magnata Shakir'a.

15
Usilne staranie się bycia niezauważonym nie była zbytnio wymagające. Wzrok właścicieli rezydencji jak i co niektórych sąsiadów był skierowany w stronę głównej ulicy, skąd usilnie starano dopatrzeć się wszelkich przemykających cieni i podobnych do ludzi kształtów. Tym samym, zapłocie pozostawało najzupełniej niestrzeżone i nawet wolno biegające po podwórkach sąsiednich willi psy, zdawały się nie interesować częścią terenów biegnących tuż przy urwisku.

Co prawda, między potężnymi ogrodzeniami, a krawędzią zbocza nie było więcej jak metr, a niekiedy ino pół metra, ale zwinny niczym modliszka, poturbowany zewsząd rabuś bez trudu kroczył wąską ścieżką, dopóki drogi nie zatarasował mu początek muru miejskiego.
Nie mając większego wyboru, łotrzyk przecisnął się między ogrodzeniami dwóch ostatnich budynków, stając tym samym u wejścia na główną ulicę, biegnąca dalej w stronę , z której on właśnie wracał.
Spoiler:
Okolica wydawała się pusta. Raptem tylko kilka pijaczków gnieździło się u wrót jednej z bram, będąc zbyt mocno pogrążonymi w pijackim śnie, żeby zdawać sobie sprawę z obecności kogokolwiek. W niedalekiej odległości, majaczyła postać latarnika, który leniwie podchodząc do każdej z latarni, wygaszał roztańczony w niej płomyk, zaś z bliżej nieokreślonej strony dochodził stukot i szczęk metalu obijanego o metal, najprawdopodobniej mający swe źródło u patrolujących teren strażników.

Niebo stawało się coraz jaśniejsze, a wraz z pierwszymi promieniami słońca, pierwsi mieszkańcy budzili się do życia. Chcąc pozostać w ukryciu, podświadomość Lead’a podpowiadała mu, żeby w końcu ruszył się z miejsca i zaszył w jakiejś dziupli, nim ktokolwiek zdoła go zobaczyć lub stan powstałych po nieudanym skoku ran na tyle się pogorszy, że staną się one przyczyną jego przedwczesnej śmierci.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”