Królewski Pałac Tysiąca Pereł

1
AKT III
RÓŻANY KRÓL


Król Altestein przebudził się w środku nocy, kiedy naszło go na wspominki. Wiedział wprawdzie, że powinien dobrze się wyspać, jako że od samego rana czekała dziś na niego atrakcja, od której próżno usiłował się wymigać, mianowicie sesja tatuażu, ale sen nie chciał wrócić.

Tradycje zdobienia ciała przy pomocy tuszu i kościanych igieł były na Wyspach bardzo długie i bardzo poważane. Jedni mówili, że narodziły się pośród Wschodnich Elfów, inni zaś przypisywali im korzenie w jeszcze dawniejszych czasach prastarej cywilizacji Trolli. Tak czy inaczej, zwyczaj rozprzestrzenił się właściwie na wszystkie mieszkające tu rasy i klasy społeczne. Tatuowano się, przechodząc inicjację w dorosłość, tatuowano się zawierając małżeństwa, kończąc edukację, tracąc bliskich czy doczekując się upragnionego potomstwa. Czasami tatuaże pełniły funkcję magiczną lub po prostu ozdobną, ale przede wszystkim towarzyszyły zmianie statusu społecznego. Tak też miało być dzisiaj. Nowy król, ten który przybył w chwale z Żelazną Różą, miał zostać naznaczony przez jednego z wschodnioelfich mistrzów.

Miliony gwiazd świeciły na nocnym niebie, w tym jedna nowa konstelacja o czerwonawym odcieniu i kwiecistym kształcie. Na kontynencie i wśród Leśnych Elfów nazywano ją Poinsecją, jednak tutaj, na wyspach, uczeni w piśmie i prorocy okrzyknęli ją imieniem Róży. Wszak objawiła się, zapowiadając powrót prawowitego króla z Różanym Berłem w dłoni. Dobry znak!

Z okien Pałacu Tysiąca Pereł rozciągał się cudowny widok na zatokę, na bajeczne wiszące ogrody i na całe śpiące miasto. Nazwa królewskiej siedziby pochodziła od perłowych kopuł rozmaitej wielkości, których może nie tysiąc, ale na pewno kilkadziesiąt zdobiło szczyty tej rozległej białej budowli. Chociaż była noc, w komnacie panował nieznośny upał. Wiszącą w oknie muślinową firanką nie poruszał nawet najmniejszy strzęp wiatru. Jedwabna pościel w królewskim łożu nieprzyjemnie lepiła się od potu. A Altestein siedział i myślał, próbując sobie uzmysłowić, jak mu się to wszystko, do cholery, udało.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

2
Altesteina od paru tygodni nie opuszczał doskonały humor. Brechtał za każdym razem, gdy przypominał sobie okoliczności w jakich stał się nowym królem.

On królem.

W całej jego wieloletniej, ziemskiej karierze nie wykręcił lepszego numeru. Nie żeby nie chciał – kilkukrotnie maczał paluchy w różnorakich spiskach, ale zwykle tłumaczył to sobie swoją naturą mąciwody. Do czasu.

Okazywało się, że bycie królem jest niezwykle przyjemnie. A zwłaszcza w takim miejscu jakim był Archipelag.

– Tropiki, plaże, mnóstwo wody – mruknął do siebie z zadowoleniem. – Zdecydowanie mogłem trafić gorzej.

Następnie obrócił się na drugi bok i zasnął, od czasu do czasu tylko parskając śmiechem przez sen.
*** Ceremonia robienia tatuażu... Cóż, Altestein znał i uczestniczył w gorszych. Z rozrzewnieniem wspominał pogoń za krążkiem goudy, którą staczało się ze szczytu pewnej góry w odległej prowincji, a tłum żądnych chwały awanturników gnał za nim na łeb, na szyję. Przypomniał sobie dźwięk łamanych karków tych, którym noga się powinęła. Ależ wtedy się śmiał! To były czasy...

A nadchodziły jeszcze lepsze.

Zastanawiał się nad wzorem, jaki wybrać. Rozsądnym wyjściem będzie róża, mimo początkowego kaprysu by wytatuować sobie kolorowego motylka tuż nad zielonym tyłkiem. Uznał jednak, że coś takiego mogłoby niepotrzebnie zrazić do niego lud.

– Taaak, róża – mruczał do siebie, przywdziewając jedwabne portki. – To będzie doskonały wybór.

Gestem ręki odprawił lokaja (niskiego, grubego niziołka), który próbował założyć mu na grzbiet koszulę. Następnie wszedł po trzech drewnianych stopniach, które ustawiono mu przed lustrem, by mógł bez problemu podziwiać swoje odbicie w lustrze. Goblinie ciało, mimo wielu zalet bywało nieco kłopotliwe. Co prawda jego doradcy próbowali od razu przystosować pałac do jego niewielkich potrzeb (pierwszego dnia panowania przyłapał nawet jednego rzemieślnika na piłowaniu zbyt wysokich – w ich mniemaniu – progów) jednak zabronił im wprowadzania jakichkolwiek zmian. W końcu nie planował pozostawać w tym ciele do końca życia.

– Miesiąc, góra dwa – przyrzekał sobie, przypatrując się swojej zielonej, jednookiej twarzy. – Potem wracam do ludzkiej.

Goblinia postać miała kilka irytujących go problemów. Była za niska i zbyt lekka, co utrudniało nieco władanie szablą. Nic, czego nie dałoby się wykorzystać na na własną korzyść (w końcu zdążył nauczyć się kilku ciekawych, dla człowieka niemożliwych zwodów) jednak zdecydowanie bardziej podobała mu się ludzka wszechstronność. A do tego będąc goblinem skazywał się na los władcy pozbawionego widoku uwięzionych w gorsetach damskich dekoltów... Ta myśl zmroziła mu krew w żyłach.

W te pędy pognał do sekretarzyka. Rozwinął rolkę pergaminu i szybkimi, wprawnymi ruchami skreślił kilka linijek przeznaczonych dla jego przyjaciela Pająka. W liście przybliżył problem z jakim przyszło mu się borykać i poprosił o podesłanie mu utalentowanego maga, któremu uda się zdjąć z niego zielonoskórą klątwę. Zapłata nie grała roli. Z resztą, Pająk sam najlepiej wiedział, co w takich wypadkach robić.

Gestem dłoni przywołał do siebie lokaja.

– Wyślij to najszybszym pałacowym krukiem – wyjaśniał, dopisując adres na zapieczętowanym zwoju – czy czym tam pocztę tutaj wysyłacie. Jeśli przyjdzie odpowiedź to w te pędy do mnie. Na jednej nodze.

Odprawił lokaja po czym, pokrzepiony myślą o odzyskaniu dawnego ciała, dokończył kompletowanie garderoby. Przyjrzał się sobie i skrzywił.

– No kurwa, bez przesady – mruknął, ściągając kryzę. – Ani to ładne, ani wygodne.

Zamiast tego założył szelki z przytroczonymi w olstrach kuszami, do pasa przypasał szablę i zarzucił na to wszystko płaszcz. Wyglądałby całkiem groźnie i wyniośle, gdyby miał więcej niż pięć stóp wzrostu. Nie licząc wystających przez kapelusz uszu, ponieważ z nimi miał prawie sześć.

Był gotowy do rytuału.

Pociągnął za wiszący przy drzwiach dzwonek. Pozostawało czekać na służbę, która zaprowadzi go do sali, w której odbyć miała się uroczystość. Miał nadzieję, że nie zajmie ona zbyt wiele czasu, miał sporo rzeczy do zrobienia.

Przede wszystkim chciał wysłuchać woli ludu. Mieszkańcy go lubili, a i on nie widział powodu, aby nimi gardzić. Dobrze byłoby także zawrzeć kilka korzystnych znajomości wśród kupców i handlarzy, zjednać sobie bezgraniczną przychylność gubernatorów wysepek... Oraz nawiązać kontakt z podziemiem. Ale tym zajmie się w jego imieniu Pająk.

Pozostawała jeszcze sprawa piratów. Kazał wysłać ich przywódcom kilka uprzejmych wiadomości, w których przedstawił im swoją ofertę... współpracy. Flota archipelagu (zarówno wojskowa, jak i handlowa) była imponująca... Jednak nie zadowalająca Altesteina. Modernizacja i rozbudowa była konieczna. Potęga Archipelagu drzemała w statkach. Panowanie na wodach zapewniało wyspom spokój i dostatek. Listy kaperskie zapewniłyby Stolicy wsparcie pracujących dla korony korsarzy, a nigdy nie wiadomo kiedy ci mogą się przydać.

Kolejną sprawą do załatwienia była organizacja ekspedycji w głąb Kattok. Ciekawiło go, jakież tajemnice skrywają nieprzebyte dżungle i niedostępne góry... Tak, sfinansowanie paru wypraw mogło zaowocować. Zanotował w pamięci, by na spotkaniu z doradcami omówić także ten temat.

Następnie: handel. Kompania Wschodnioerolska. Był to pomysł, który natychmiastowo należało wprowadzać w życie. Koniec z celnikami zdzierającymi haracz z kupców. Altestein uważał, że handlarzy należy nie tylko zwolnić z lokalnego cła (co przełoży się na ceny oferowanych na wyspach towarów) ale i zjednoczyć ich pod jedną banderą. W spółce handlowo-militarnej, w której korona miałaby swoje udziały. Ochrona statków oraz ekspansja handlowa wzdłuż wybrzeża kontynentu. Z tego co Hohenheim się orientował panowała tam jakaś rozpierducha, a jak wiadomo wojna sprzyja interesom... A on nie był zainteresowany przelewaniem krwi. Wolał trzymać swoje armie z dala od kontynentalnej polityki, skupiając się na pilnowaniu i rozszerzaniu szlaków handlowych. I wykorzystywaniu korsarzy do łupienia okrętów, które bokiem próbowałyby ominąć embargo.

Tak, sprawa Kompanii Wschodnioerolskiej była priorytetowa. Wyspy obfitowały w towary pożądane na kontynencie. Wystarczyło im je wyłącznie zapewnić. A on miał ku temu środki.

Pozostawało czekać na odpowiedzi i emisariuszy. Jeśli dobrze myślał, dziś po audiencjach powinni pojawić się pierwsi wysłannicy.

W końcu usłyszał kroki i drzwi rozwarły się wpuszczając zginających się w pół służących.

– No to jazda. – Powiedział, po czym ruszył za nimi.

W korytarzu złapał jeszcze sekretarza, który biegł gdzieś gnany obowiązkami, nałożonymi na niego przez Hohenheima.

– Pamiętacie! – Krzyknął za nim – Najpierw obywatele! Po obiedzie admiralicja a po nich kupcy! Jeśli pojawi się ktoś z... – zająknął się, by nie powiedzieć głośno „piratów” – ze specjalnych wysłanników niech prowadzą go prosto do mnie. I uśmiechnij się, na bogów!

Następnie bez oporów dał się poprowadzić w stronę sali.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

3
Wieczorem Król Altestein podjął kolację. Służby nie było. Usługiwał sobie sam. Kolacja składała się z kilkunastu rodzajów warzyw. Były też grzyby z wschodniej dżungli. Gotowane, pieczone i te duszone w sosie z ananasów. niektóre były białe i cieniutkie jak listki, w smaku delikatne i łagodne, inne, czarne lub brązowe, aromatyczne i lekko kwaśne. Nie żałowano też wina. Pozornie lekkie różowe z Eroli uderzało do głowy, odprężało, rozwiązywało język. Ale nie miał do kogo otworzyć zielonej gobliniej paszczy. Nagle przypomniał sobie, po co tu jest, spochmurniał i poszedł spać.

***
Lato 88 roku Królestwo Wysp Wielkiego Archipelagu dawno nie przeżywało takiego rozkwitu. Konglomerat wysp ze stolicą w Taj'cah gościł nowego króla. Podjęto wiele działań, na wielu frontach. W samym centrum wpływy monarchy wzrosły, jak nigdy dotąd. Kochano go w stolicy i na okolicznych wysepkach. Tutaj władza króla była prawdziwa. Namacalna, można rzec. Gorzej sprawy miały się na obrzeżach. Położne na wschodzie wyspy wciąż stanowią ciemną plamę na kartach historii i mapach kartografów. Dzika dżungla, zabójcze zwierzęta i trolle napawają obawami przejezdnych. Może dlatego mało kto decyduje się osadzić własnie tam. Jeśli już to zrobi, zazwyczaj zasiedla zachodnie wybrzeże, któremu najbliżej do cywilizacji. Mimo że wschodnie skrzydło należy do konglomeratu i podlega pod króla. To ciężko wyobrazić sobie, żeby dzikie bestie bądź trolle wykonywały przykazy zielonoskórego monarchy z centrum. Nikt nie zaprzeczał, że Kattok to spuszczony ze smyczy pies, któremu po dziś dzień nikt nie nałożył kagańca. Bo po co? Komu potrzebna była nieokiełznana puszcza?

Na północnych wyspach prężnie wydobywano żelazo, miedź i w mniejszym stopniu srebro oraz kamienie szlachetne. Kopalnie, huty metalurgiczne czy też drobne chatki jubilerów występowały częściej niż pola uprawne bądź hodowle zwierząt. Tam też znajdują się główne kuźnie, warsztaty i magazyny składujące metale - w mieście Dekha Chandi. Niestety wpływ króla na północy ograniczony jest przez zamożnych magnatów. Ich siła sprawiła, że stali się osobną grupą nadzorującą wydobywanie kruszców. Wielu z magnatów ma i pod sobą jedną lub dwie kopalnie. Rosnąca rola panów - kosztem władzy centralnej - wynika z częstszego kontaktu z wyspiarzami i lepszej kontroli lokalnego obszaru. Magnateria najmuje chłopów do pracy, a także najemników do jej egzekwowania. Stąd często niosą się plotki o nieludzkich wymogach wobec pracowników oraz karach za nieposłuszeństwo. "Stare rody wpływają na politykę i sytuację Archipelagu bardziej poprzez gospodarkę, niźli realne przywileje polityczne. Kontrolują większość stoczni, manufaktur, kopalń i łowisk, dając pracę bezpośrednio lub pośrednio prawie wszystkim. Chłopi są wprawdzie wolni, jednakże prędzej czy później i tak muszą zetknąć się z magnatami i często popadają u nich w długi."

Inaczej sytuacja kreuje się na zachodnim wybrzeżu. Pasaż wysp, którego serce stanowi port Erola. Jest zdominowany przez Syndykat Tygrysa. Grupa najemników - jako zaprzeczenie bogatych rodów - dopilnowuje, aby magnaci odpowiednio traktowali poddanych. Syndykat stanowi kolektyw obrońców uciśnionych, lecz i w gromadzie obrońców znajdą się tacy, którzy pragną wykorzystać wpływy dla swych prywatnych korzyści. Z tego względu odczucia wobec najemników bywają skrajnie różne.

***

Na biurku w agenturze leżała sterta raportów przyniesionych przez Sir Felix'a Brenokovic'a. Gdzieniegdzie, między dokumentami, widniał jego siwiejący ciemny blond włos. Zawsze wymuskany, pod szyję zapięty jegomość z pełnymi głębi niebieskimi oczyma i perłowymi zębami. Nosił zielone bądź niebieskie marynarki z koszulą pod spodem. Proste materiałowe spodnie w kolorze kości słoniowej nie posiadały plam ani zagięć. Były idealne, podkreślone wypolerowanymi bucikami. Mężczyzna o bardzo zadbanych włosach, idealnie rozczesanych i spryskanych pewnym specyfikiem nadającym im trwałości jak i objętości. Niestety Felix starzał się, chociaż starał się to usilnie maskować. Włosy wypadały. Oczy traciły pigment. Czasem nawet zapominał przekazać wieści, co kilka lat temu nie miało miejsca. Mimo wszystko wciąż był jednym z najlepiej zorganizowanych, oddanych i sprawnych przybocznych króla. Doświadczony, inteligentny, znający etykietę oraz kulturę Królestwa Archipelagu, gdyż tu się wychował. Nigdy nie opuścił wysp. Chętny do podjęcia rozmowy cieszył się, gdy spytany mógł doradzić. A trzeba przyznać, że uwagi miał cenne. Często trafne i dające do myślenia. Czuł potrzebę wspierania władcy, dlatego dokładał nieco swojej inicjatywy w sprawy królestwa.

Plany Altesteina były godne podziwu. Jednak wielkie rzeczy nie rodzą się same. Wymagają ciężkiej pracy, ustępstw i cierpliwości. A w dobie obecnych zawirowań w Keronie, cierpiał także archipelag.

- Mój Panie - podjął Sir Felix - ostatnie podliczenia magistra Selepsa wskazują na drastyczny spadek zysków z eksportu. Ujście jest oblegane, zaś, jak donoszą świadkowie, na Heliar spadł deszcz. Który, hmm, zrównał to miasto z ziemią - szukał odpowiednich słów, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Królestwo Archipelagu eksportowało znaczne ilości minerałów i drogich kamieni. Rudy miedzi, srebra oraz ich stopy. Nieprzerobione bryły kamieni szlachetnych dla Kerońskich jubilerów. Płótna z manufaktur także cieszyły się popytem na kontynencie. Nie wspominając o rybach, owocach morza i perłach. Własnie ten rodzaj żywności eksportował archipelag. Nieliczne plantacje i hodowle bydła oraz trzody - ze względu na ograniczenia związane z niewielką powierzchnią pod uprawę i hodowlę - wystarczały na zaspokojenie potrzeb mieszkańców centrum, pasażu zachodniego i północnych wysp. Co więcej wymieniano lokalną sztukę, ciosane z wysokich drzew na wyspach instrumenty muzyczne, a także własnoręcznie wykonaną biżuterię, która dla piękności z kontynentu zdawała się być iście egzotyczna. Nie wspominając o nielegalnym przewożeniu narkotyków, z czego oba fronty ciągnęły spory zysk. W chwili obecnej jednak konglomerat wysp nie miał rynku zbytu. Co nieliczni dopływali do mniejszych portów wiosek nieopodal Heliar i kilku pipidówek na północ od Ujścia. Ta niedogodność wymagała podjęcia szybkich kroków. Nadmiar produktów mógłby zaniepokoić mieszkańców. Żeglarze stracą pracę, bo statki handlowe nie będą miały gdzie cumować. Były za duże na wiejskie pomosty lub prymitywne porty.

***

Altestein pojął, że albo teraz, albo nigdy. Złapał się za obwieszony sieciami i linami supeł. Mocno zacisnął pięść. Chłodny blask bił w oczy. Niczego nie widział. Poczuł swędzenie na twarzy, piersiach i rękach. Ciało miał, niby kminkiem, upstrzone czarnymi przecinkami pcheł. Wrzasnął na całe gardło, gdy kula światła przeszła przez jego serce. Trząsł się cały z przerażenia i wstrętu, jaki ogarnął ciało. Ciało, które odrzucało samo siebie. Jakby dwie istoty zamknięto w jednym pomieszczeniu. Jakby nie mogły na siebie patrzeć i musiały opuścić to miejsce, lecz nie mogły...

Kilka godzin później.

- Przykro mi Panie - pocieszający półgłos Felixa rozbrzmiał za plecami stacjonującego w agenturze króla. - To już siódma próba przywrócenia ci ludzkiej postaci. - Wielu czarodziejów i lokalnych znachorów próbowało pozbyć się goblińskiej natury Altestein'a. Wypędzano ją rytuałami, pojono króla krwią, a nawet rażono błyskawicami. Nie pomogło nic.

- Jak kocham te ziemie i nigdy nie opowiem się przeciwko nim. Tak przyznać z bólem serca muszę, że to nie jest kraina z baśni. Nie ma tu wybitnych czarodziejów i wróżek, królu. Może rozsądniej byłoby zwrócić się o pomoc do specjalistów - ton wypowiedzi wskazywał na pewne zdenerwowanie.

- W Nowym Hollar jest akademia magii... - Felix opowiedział królowi o ostatnich odniesieniach. Nowe władze miasta zrewolucjonizowały uczelnię. Podjęto zajęcia, o jakich wcześniej nie myślano. Do akademii magii w Nowym Hollar napływali nowi czarodzieje i apostaci. Uchodźcy z Oros, demonolodzy. Chociaż wielu potępiało ich praktyki, często wiedzą oraz doświadczeniem przewyższali swoich braci zza biurka. Tych, którzy umiejętności opierali na latach spędzonych z nosem w książkach. Według prawej ręki Altestein'a znajdowali się tam czarodzieje zdolni uporać się z problemem zielonej natury.

- Z drugiej strony uniwersytet w Oros - tu sprawa prezentowała się z lekka odmiennie. Katedra Orowska mogła pomóc, lecz nadzór ze strony Zakonu Sakira stanowił potencjalną przeszkodę. Wiadomym było powszechnie, że zakonnicy infiltrują czarodziejów, przechwytują ich kruki i zabraniają opuszczania murów uczelni.

- Wydaje mi się, że dobrze wyglądasz. Poza tym, panie, twoja obecna fizjonomia mogłaby nam wiele ułatwić, jeśli upatrujesz sojusznika w baroni Varuale - powiódł wzrokiem po wpatrującym się w okno balkonu królu. Za oknem słychać było ćwierkanie ptaków. Z oddali niósł się miejski gwar. Piraci, flota i ekspedycje musiały zaczekać. Król Altestein miał bardziej żarzące kwestie do rozstrzygnięcia, nim przyjdzie czas na to, co go naprawdę interesuje.

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

4
--- Po prostu chętnie skorzystałbym z wychodka, bez wspinania się na niego jak na kobyłę --- mruknął Altestein. --- Nie powiem, ma to jednak swoje plusy, ale z tego nie będę się zwierzać. Szkoda tylko, że szabli nie przytroczę, bo ciągnie się za mną i parkiet rysuje. Niech ktoś wykuje mi taką samą, tyle, że mniejszą.

Hohenheim założył ręce na plecach i zaczął przechadzać się po komnacie.

--- Jaką flotą na tę chwilę dysponujemy? --- spytał po chwili. --- Zależy mi na konkretach. Okręty wojenne? Statki handlowe? Łodzie rybackie? I dlaczego tak mało --- dodał od razu. --- Drzew na wyspach rośnie mnóstwo, gdzie nie spluniesz tam na jakieś trafisz. Chcę mieć armadę godną króla. Zleć komuś przeprowadzenie inwentaryzacji i niech stocznie zaczną pracę. Powoli, nie spieszy nam się, ale chcę widzieć efekty.

Przerwał pochód i usiadł na taborecie. Władał wyspami. Jedyne niebezpieczeństwo mogło przybyć przez morze, więc to jego należało przede wszystkim strzec. Pozostawała jeszcze kwestia trolli. Dobrze byłoby je przekabacić i dorwać się do zamieszkiwanych przez nie terenów. Ziemia uprawna była tym, czego na wyspach zawsze brakowało. Ludność mogła jeść ryby i kraby, łykać ostrygi i zagryzać je krewetkami, jednak bez zboża i chleba…
Do tego część pól trzeba było poświęcić konopi, z której włókien pleciono liny okrętowe oraz sieci; lnowi na żagle i makowi… no, na inne, mniej legalne kwestie. Były to towary, których import nie wchodził w rachubę. To Archipelag miał uzależniać od swych dostaw cały kontynent, a nie na wspak. Przynajmniej żywicy mieli pod dostatkiem.

--- Czego najbardziej potrzeba na kontynencie? Nie ma sensu handlować z nimi ostrygami, jeśli potrzeba im mięsa i chleba. Wysyłanie okrętów mija się z celem. Zamiast tego możemy słać więcej żelaza, smoły i żywicy. Doskonałego, wytrzymałego drewna, które przyda się przy odbudowie. Zwołaj mi mistrzów gildii kupieckich, niech przedstawią mi plan na rozkwit ekonomiczny. I to prędko, bo szkoda każdego dnia zwłoki.

Zastanowił się chwilę.

--- Niech admiralicja wyśle kilka okrętów ekspedycyjnych wzdłuż wybrzeża kontynentu. Mają szukać rynku zbytu. Niech odkupią od jakiegoś biednego książątka kawał ziemi przy morzu, założymy tam własną faktorię z portem i magazynami. Dalej będziemy słać towary małymi łodziami. Płaskodennymi barkami w górę rzek. Tylko wcześniej chcę wiedzieć, co do ciężkiej plagi, zechcą od nas kupić!

Chwycił miskę z daktylami i wpakował całą garść orzechów do ust. Podczas jedzenia myślało mu się dużo szybciej i lepiej.

--- ee’m --- powiedział, pryskając wokół śliną zmieszaną z daktylami.

Przerwał, przełknął i dopiero wtedy kontynuował.

--- Wiem --- powtórzył. --- Miód i suszone owoce. Pieczone i kompresowane. Sprzedawajmy je. U nas tego pełno, a za sycące, małe placki zapłacą sporo. Zarówno w miastach, jak i obozach wojskowych. Niech ktoś się tym zajmie, może być mój kucharz. Mianujemy go królewskim doradzą do spraw eksportu żywności.

Jeszcze jedna sprawa nie dawała mu spokoju.

--- A teraz piraci. Chcę, by zostali moimi korsarzami. Mogą gnębić konkurencję, ale nie chcę rabunków na naszych szlakach. A tak w ogóle, to my mamy jakichś wrogów?

Pytanie wydawało się głupie i było takie w istocie. Altestein zupełnie się tym nie przejął. Nigdy nie miał głowy do wielkiej polityki. Niech martwią się o to inni. Minister wojny, na przykład.

--- Sprowadź mi też jakiegoś zdesperowanego maga z kontynentu --- mruknął, drapiąc się po uchu. --- A najlepiej kilku. Niech zaczną szukać utalentowanych dzieci i założą naszą własną akademię. Królewską. Chcę mieć nad nimi pełen patronat. Skontaktuj się też z Pająkiem. Niech zbierze ekspedycję i wyśle ją w głąb wysp, w dzicz. On już będzie wiedział co ma robić i jak. Muszę wiedzieć, czym tak dokładnie władam. Aha, nie płaćcie mu z góry. Nie oszuka nas, ale to taka zawodowa tradycja.

--- A teraz każ podać obiad, zgłodniałem. Audiencje od razu po obiedzie, niech interesanci czekają przed salą tronową. Wystawcie im tam jakieś krzesła, czy chociaż ławę.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

5
Sir Felix Brenokovic stał jak zaczarowany. Od zawsze gadatliwy i skory do wchodzenia w słowo, złapał wodę w usta. Jego blaknące oczy jeszcze bardziej pogrążyły się w nicości. Resztki blondu straciły koloryt, jakby ktoś sprał je wybielaczem lub nacierał usilnie uryną. Spierzchnięte usta pękały i nie godziło tego żadne oblizanie warg. A tej przybywało z każdym kolejnym wymysłem władcy. Przełykał więc raptownie gromadzący się śluz, jakby popijał wino z Eroli do kolacji. Na czole wyskoczyło kilka, może kilkanaście, kropelek potu. Szybkim gestem starł je z czoła, co by jego nowy król nie dostrzegł zdenerwowania. W końcu schował mokry materiał do kieszeni niebieskiej marynarki i wziął trzy głębokie oddechy, które usłyszał nawet sam Altestein.

- Miecz wykują - zanotował na zwijającej się kartce przybitej do podkładki z czarnego drewna.

- Cztery piąte naszej floty to jednostki handlowe, jak i te odpowiedzialne za pozyskiwanie dóbr morskich. Najmniejszą frakcje stanowi flota wojenna. Służyła nam wyłącznie do walki z piratami. W centrum stacjonuje najwięcej drobnych łodzi łowieckich. Nasze największe okręty cumują w Eroli i na północy, skąd kolejno eksportowane są dobra luksusowe - perły, biżuteria oraz bursztynowe wino , bakalie, ryby, skorupiaki czy przyprawy, dalej rudy i szlachetne kruszce.

- Wracając do sprawy okrętów wojennych - chrypnął półgłosem. - Cóż, czas wojen skończył się i te, które niegdyś broniły naszych wód ostatni władca przebudował na okręty handlowe. W stoczni znajdziesz około dwudziestu pomniejszych korwet. Służą do monitorowania sytuacji na okolicznych wyspach i interwencji w razie konieczności. Nie posiadamy żadnego niszczyciela, jak niegdyś... Są jeszcze prywatne okręty magnatów i syndykatu.

- Jeśli naprawdę - podjął nieco mentorskim tonem - pragniesz stworzyć armadę, jakiej nie widziała Herbia. Będziesz musiał potroić. Nie - zaczął liczyć na palcach. - Czterokrotnie, pię... Przynajmniej sześciokrotnie zwiększyć liczbę obecnych okrętów. Zmodernizować stare handlowce, przeszkolić kapitanów. Zwiększyć wydobycie żelaza na groty do balist - Felix mógł wymieniać w nieskończoność. - Zaś na wyspach takiej ilości drewna nie ma. Chyba że... - zająknął się - dżungla Kattok.

- Odnotowano - w kąciku ust Felixa znowu pojawił się biały kłębuszek piany. Uśmiechał się. Przyjął informację o ekspedycji wzdłuż wybrzeża. Zapisał wzmiankę o kucharzu, która go najwyraźniej rozbawiła, lecz zdawało się być to racjonalnym posunięciem. Lokalne przysmaki mogły podbić kontynent. Wszakże eksportowali do tej pory składniki. A na kontynencie niewielu znało się na orientalnej kuchni. Mimo wszystko radość przybocznego króla szybko się ulotniła.

- Panie - zaczął znowu chłodno. - Nie wiem czy jesteś świadom sytuacji, w której się znajdujesz. Brak portów w Ujściu i Heliar zamyka ponad sześćdziesiąt procent rynku zbytu. Wioski nie mają takich portów, by nasze kolosy mogły tam cumować. Wieśniacy z kontynentu dopływają pod okręty swoimi łodziami, co odbija się na cenach i czasie podróży. Uważam, że bardzo mądrze postępujesz szukając nowego miejsca, lecz... Jakby to ująć, czas, który poświęcimy na rozbudowę portu na obcej ziemi. Nikt go nam nie zwróci. Od zawsze upatrywaliśmy sojusznika w Keronie i tam eksportowano wszelkie dobra, bo korona miała złoto. Ów czas król toczy wojny na wielu frontach. Ich problemem nie będą ostrygi, wino czy placuszki mistrza kuchni. Z drugiej strony potrzebują naszych minerałów bardziej niż kiedykolwiek. Tak samo... - ponownie nastała głucha cisza, którą przerwał wpadający przez otwarte okno mały ptaszek o czerwonych lotkach. - Urk-hun. Nasze kontakty z królestwem południa są neutralne. Pamiętaj, że baronia Varulae - rządzona przez Dayanarę - jest w stanie wojny. Deszczowy Matecznik dostarcza im praktycznie nieskończonych pokładów dobrej jakości drewna, lecz ich kopalnie są niemal puste. Nasze żelazo czy miedź mogłyby przesądzić o losach wojny o Ujście, teoretycznie. Wiem, że południowcy nie są tak zamożni jak Keron, ale Everam i Karlgard do najbiedniejszych nie należą.

Wtem na biurku rzucił duży związany brązowym rzemykiem papirus. Rozwiązawszy pętelkę począł rozkładać nadgryziony zębem czasu pergamin. Stara mapa Herbii. Zniszczona na krańcach, nieco pognieciona, lecz z zachowanymi szczegółami kartografów. Żeliwnym pucharkiem, pudełkiem na bibeloty, dwoma drewnianym figurkami wyprostował zwijające się końce, ażeby nic nie przeszkodziło
w oględzinach. - To jest twój świat, królu. Chcesz rządzić, rządź. Obierz kierunki wpływów. Wybierz sojuszników i licz się z konsekwencjami swoich wyborów. Nigdy wcześniej na tronie Archipelagu nie zasiadł goblin. Nigdy wcześniej Keron nie był tak podzielony. Nigdy wcześniej północ kontynentu nie odgrodziła się tak od centrum. I nigdy wcześniej Urk-hun nie rosło przez to w siłę.

Potencjalne dwa rynki zbytu pojawiły się na horyzoncie. Bliska baronia Varulae z królestwem Urk-hun oraz bogaty Keron. Felix wspomniał również w swym jakże pouczającym wywodzie o liście od samego ambasadora króla Aidana. A w nim zawarto prośbę o wspomożenie sił korony w walce o Ujście. Tylko Archieplag posiadał w miarę rozwiniętą flotę wojenną i z łatwością mógłby przesądzić o losach bitwy, gdyby dotarł do portu. Nie obyło się bez emfatycznych zwrotów grzecznościowych czy wyrazów szacunku i gratulacji dla nowego władcy konglomeratu wysp. Król, ręką ambasadora, potwierdził wolę zawiązania sojuszu. Obustronnego wspierania się, wyznaczania nowych kierunków na świecie. Po tym jak osiągną w nim dominację.

- Poproszę Pająka o rozeznanie w sprawie piratów. Nigdy wcześniej nie traktowaliśmy z nimi, toż to dzikusy - wtrącił zniesmaczony przyboczny władcy. Do ręki wziął gęsie pióro i kałamarz. Podsunął je pod nos króla, to samo czyniąc z dwoma pustymi kartkami papieru. Uśmiechnął się szyderczo, a uśmiech ten mówił przez się "sam sobie sprowadź, jesteś królem". - Musisz wystosować oficjalny respons do kancelarii króla Aidana Augustyńskiego. W sprawie magów, już wspomniałem, masz do wyboru dwa ośrodki. W Oros rektorem jest Arcymistrzyni Iris z Oros. Z kolei w Nowym Hollar został nim Ignaz Keli. Chociaż nie jestem pewien, czy rozsądniej byłoby zwrócić się do nowej władczyni miasta. Powszechnie wiadomo, że panuje tam despotia, a ona sama jest czarodziejką.

Obiad czekał na wydanie, nim król upora się z wystosowaniem odpowiednich pism, które będzie można przesłać za pośrednictwem ptactwa. Później przewidziano audiencję dla czekających w kolejce poddanych.

Spoiler:

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

6
Altesteinowi zakręciło się w głowie od natłoku informacji i decyzji, które podjąć należało tak szybko, jak to tylko możliwe.

Najważniejsze było drewno. Nawet gdyby deklarował pomoc Aidanowi – a mówiąc szczerze, nie
widział powodu, by tego nie czynić – niewiele zdziała przy pomocy obecnej floty – dumy Archipelagu przerobionej na statki do przewozu bydła i bananów.

— Musimy ugadać się z trollami — zadecydował w końcu. — Nie będziemy wycinać bananowców ani daktylowców, bo i to szkoda, a i drewno na okręty się nie zda. Nie warto kombinować, mając pod nosem dżunglę. Jak moglibyśmy nakłonić trolle do współpracy, Felxie? Nie myślę o metodzie ognia i miecza, wyciągnijmy do nich rękę. Moją, zieloną. Mamy możliwość zaoferować im coś, czego nie mają, a potrzebują? Jeśli będzie trzeba, gotowy jestem osobiście spotkać się z ich przywódcami. Nawet na i c h — ironicznie zaakcentował to słowo — wyspie. Potrzebujemy od nich wyłącznie wysokiej jakości drewna. Możnaby też wysłać w głąb puszczy ekspedycję, ale trolle muszą zagwarantować ich bezpieczeństwo… Możne nawet wynająć nam przewodników i tragarzy.

Drewno było niezbędne, co do tego król nie miał najmniejszej wątpliwości. Stali i miedzi na wyspach było pod dostatkiem, ostatecznie można było dogadać się z jakimś biedniejszym magnatem i od niego odkupywać rudę.

— Mamy jakieś królewskie kopalnie? — zainteresował się. — Sami potrzebujemy żelaza, a jeśli
chcemy je sprzedawać, musimy je skądś pozyskiwać. Możemy zwiększyć wydobycie i produkcję hut? Dobrze byłoby wysłać geologów, niech szukają nowych złóż.

— Podtrzymuję pomysł z żywnością. Niech ktoś mądry wymyśli, w jakiej formie ją sprzedawać, ja nie mam do tego głowy. Najlepiej dobrze zakonserwowaną, słodką… i atrakcyjną. Handlujemy Erolskim winem. Dlaczegoby nie tworzyć więcej trunków? Piwo daktylowe? Bananowe likiery? Alkohol zawsze jest w cenie. Mocny i słodki, taki który na kontynencie możnaby rozcieńczać wodą. Oszczędzimy miejsca na okrętach, a i zysk wzrośnie. Niech gildia handlowa coś wymyśli.

Altestein celowo odwlekał kwestie najważniejsze. Nie przepadał za rozgrywkami politycznymi i w
duchu zastanawiał się, czy którykolwiek z królów szczerze to lubił.

— Keron był naszym partnerem handlowym — przyznał w końcu. — Oraz sojusznikiem. Nie możemy odmówić im pomocy. Stawiłoby nas to w złym świetle i jeszcze bardziej ograniczyło rynek zbytu. Nawet, jeśli otwarłoby inny. Ale za to możemy się z jakąkolwiek interwencją jeszcze wstrzymać i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie. Dopiero rozstawiam swoje pionki na planszy, muszę poznać wszystkie strony konfliktu i oni dobrze o tym wiedzą.

Blokada wschodnich portów uderza w dużej mierze w interes Archipelagu, z czego zdawał sobie doskonale sprawę. Najważniejsze w tym konflikcie było Ujście, a ten kto nim władał, miał też pieczę nad najważniejszymi portami. Altesteina szczerze nie interesowało kto nimi włada, byle tylko jego statki miały gdzie dokować i komu sprzedawać towary po zawyżonych cenach. Kilkuletnia walka o miasto wydawała mu się absurdalna. Środków, które obie strony przeznaczyły na wojnę – nie wspominając już o stratach w ludziach, orkach i goblinach – zapewne wystarczyłoby na wzniesienie drugiego, niewielkiego, ale dobrze prosperującego odpowiednika. Oraz zapewnić mu mieszkańców.

Zastanowił się chwilę. Neutralne stosunki z Urk-Hun stwarzały okazję do podjęcia negocjacji.
Archipelag nie miał środków, by prowadzić wojnę z jednym, bądź drugim stronnictwem. Miał za to
odpowiednie predyspozycje, by wojnę tę zasilić. Żelazo. Którego potrzebował zarówno Keron, jak i
Urk-Hun.

— Zapewne nie można osiągnąć konsensusu? — burknął. — Choć minimalnej szansy, że baronowej uda się przemówić do rozumu inaczej, niż za pomocą floty? Możliwości, by Aidan schował dumę do kieszeni i zostawił Ujście w spokoju?

— Wołaj skrybę, będę notował listy — polecił, gdy nieco już ochłonął. Pomógł w tym kielich słodkiego wina. — Później przepiszę je po swojemu.

Altestein uznał, że stary sługa może mieć rację w kwestii naboru magów. Słyszał o problemach w Oros i niezbyt pewnej pozycji mistrza z Hallar. Najlepiej było zwrócić się do osoby, która trzyma ich wszystkich za brodate jaja.

— Pierwszy list do Callisto Morganister — zaczął, gdy pisarz rozłożył się już ze swoim dobytkiem na pulpicie. — Pomiń te wszystkie tytuły prócz króla. Wyglądają głupio i są zupełnie zbędne. Nikomu później nie chce się tego czytać.

Zastanowił się, w jaki sposób najlepiej przedstawić swoją prośbę. Postanowił improwizować.

— Moje nazwisko zapewne obiegło już kontynent. Piszę jako przyjaciel i być może sojusznik w słusznej misji wyzwolenia magii z okowów. Jaki król wysp Archipelagu pragnę stworzyć Królewską Akademię Magiczną, wolną od wpływów zarówno magnatów, jak i syndykatu, dla których to magia jest niczym innym, jak towarem który można kupić i sprzedać, gdy okazuje się zbędny. Szukam pomocy uzdolnionych czarownic i czarodziejów; wiedźm i wieszczów ale także uzdrowicieli i badaczy zaginionej magii. Potrzebne mi wsparcie osób, potrafiących wyczuć i wyłuskać talent; jednostek gotowych nauczać i szkolić, by móc wraz z nimi położyć podwaliny pod nową akademię. Z otwartymi ramionami przywitamy każdego, kto zechce wesprzeć nas w naszych dążeniach.

— No i na koniec dopisz coś, że będziemy wdzięczni i w ogóle — zakończył. — No wiesz, za każdego przysłanego czarodzieja.

— Kancelarii Aidana niech odpisze nasz ambasador. Zapewni o przyjaźni, ale niech nie obiecuje niczego konkretnego. Przynajmniej do czasu, aż opanujemy własną sytuację i zdobędziemy materiał niezbędny do stworzenia floty. Potrzebujemy czasu. Nie będziemy pchać się w wojnę na pokładach łodzi rybackich. Zapewnimy im za to dostawy żywności dla cywilów w obszarze działań. Skoro i tak statki stoją na kotwicach i najpewniej ładunek niedługo nada się jedynie do wyrzucenia, to niech ktoś to przynajmniej zje. Przy okazji kupimy sobie dłużników. To samo zaproponujcie baronowej Dayanarze. Żywność dla mieszkańców, nic ponadto. Chyba, że będą chcieli kupić. Wtedy sprzedawać, po cenach jak dla Aidana. Niech widzą, że traktujemy ich na równi.

— Archipelag ma ambasadora w Veruale? — spytał po chwili spędzonej na drapaniu się za uchem. Goblinie uszy swędziały o wiele częściej i zdecydowanie bardziej niż ludzkie. — Chcę mieć od niego raport. Ma spotkać się z baronową i poznać jej nastawienie względem nas. Jeśli żadnego nie mamy, wyślij tam kogoś. Chcę też wiedzieć, kto jest naszym sojusznikiem, a kogo lepiej unikać.

W brzuchu mu burczało. Ktoby pomyślał, że wielka polityka okaże się tak pobudzać apetyt?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

7
Mapa wpływów na Archipelagu.
Brenokovic zanurzył pióro w kałamarzu. Ptaki z ogrodów pałacu ćwierkały piskliwie, zaś ich stukot dziobów dzwonił jak szklane dzwoneczki. W całej swej długowiecznej posłudze Felix mniemał, że to królowie sprawują władzę nad konglomeratem wysp, a przynajmniej nad stolicą. Gdzie władza jest iście namacalna. Niżeli tyczy się to przypadku obrzeży, bowiem tam ogranicza się do roli reprezentacyjnej. Na starość przyszło mu pracować z wyszczekanym goblinem, który - ku jego rozczarowaniu - jak rozkapryszony bachor chciał mieć wszystko podane na tacy. Braki inwencji twórczej, pomysłów czy też męskich decyzji. Przynieś, podaj, pozamiataj - pomyślał przewracając oczyma. Po sześćdziesięciu pięciu latach, traktowany jak niania uśmiechał się, jeszcze bardziej marszcząc pomarszczoną, lecz delikatną jak soczysta oliwka twarz. Zniecierpliwiony - a może tylko udający zniecierpliwionego - machnął piórem, dopisawszy rozmowy z tollami jako priorytet.
- Dowiem się, czego potrzebują. Z kartą przetargową łatwiej będzie traktować - mamrotał stary zrzęda.

- Oczywiście! Dwadzieścia mil stąd położona jest wyspa Eisen* ze złożami żelaza. Dalej Coppera* z miedzią - tłumaczył natychmiast. - Małe z nich wysepki, gdzie mieszkają nieliczni, a większość dopływa co dzień rano. Zaopatrują centralne kuźnie, warsztaty płatnerskie wraz z lokalną hutą za Taj'cah. Pozostałe znajdują się na północy, jak i złoża kamieni szlachetnych. Dodam, że nigdy wcześniej nie zwiększaliśmy eksploatacji Coppery czy Eisena - o tych małych wysepkach legendy znali wyłącznie mieszkańcy Archipelagu, w tym nie wszyscy. Małe powierzchnie nie były uwzględniane na mapach kartografów, co nieliczni byli w stanie zaznaczyć drobne plamki, o ile opisywali Taj'cah i pobliskie wody. Legenda głosi, że sam Kiri obdarował wyspą żelaza i miedzi dwóch krasnoludzkich braci, którzy stracili rodziny pracując w kopalni. Najczystszy metal wypełzł z oceanu. Brat i siostra. O srebrzystym połysku Eisen i brunatnym Coppera. Dopiero po latach złoża przykryły ziemia i porosły palmy.
- Ośmielę się jednak zauważyć dwie rzeczy. Po pierwsze, wieloletnie stosunki z Keronem opierały się na paktach pokojowych i traktach handlowych. Nie zawdzięczamy nim niczego, tak jak oni nam. W trwodze król Aidan Augustyński zwraca się do Ciebie o pomoc. Prawda, że nasza flota mogłaby z łatwością odbić Ujście. Mimo to, historia wielokrotnie pokazała, że Królestwo Archipelagu nigdy długo nie utrzymywało swych prowincji na kontynencie. Przy czym teraz mielibyśmy poparcie samego króla. W związku z tym kurort stałby się twoją, Panie i jego marionetką. Jednakże wrogiem konglomeratu zostanie wtem - bliska nam - baronia Varulae. Jeśli nie mam racji, proszę, byś mnie poprawił, królu.

Przyboczny odczekał stosowną chwilę.

- Po drugie - podjął - wydaje mi się, że władza polityczna, choć niezdolna do zmieniania historii może swymi działaniami wytworzyć całkiem niezłe złudzenie i pozór takiej zdolności. Władza ma po temu metody i odpowiednie instrumenty. Nigdy dotąd nie zawiązano sojuszu z Varulae. Jesteś, mój Panie goblinem. A jeśli zniesiesz działanie uroku, to i tak nie widzę w tym przeciwwskazania do traktowania z baronową. Z moich szeptów wynika, że stosunek baroni do Królestwa Archieplagu jest dobitnie nijaki. Pewne grupy upatrują w nas sojusznika. Sądzę jednak, że w większości nie są świadomi dóbr, które wytwarzamy. Lub liczby do jakiej możemy dojść produkując je. Urk-hun rośnie w siłę, tym samym wysunięta najbardziej ku nam baronia Varulae. Gobliny to specyficzne osobniki - bez urazy, mój panie. Dosyć gruboskórne i czasem prostackie. Wiedzą czego chcą, a ich drobnymi wynalazkami zachwycają się nasi poddani. Ciekawe, co jeszcze skrywają w swoich warsztatach. Cwane bestie. Wszakże maja ku temu surowce. Deszczowy Matecznik dostarcza im tyle drewna, że mogą sobie pozwolić nawet na bezpłonne projekty naukowe. O rozbudowie miasta nie wspominając. Ach, o czym to ja mówiłem? - rozgadał się.

- Tak! Zmierzam do tego, że bierność, którą wykazujesz prędzej czy później zrazi jednych lub drugich. Może nawet obie strony. Przyjdzie pora, gdy będzie trzeba się określić. Mądrze postępujesz próbując zbadać oba fronty. Pamiętaj jednak, że czas gra na twoją niekorzyść, królu.

Podano do stołu.

***

Elka o krótkich ciemnych włosach, przyklepanych metalową siatką koloru złota. Z wystającymi po bokach dwubarwnymi piórami. Od lotki czarnymi, dalej nieco szarymi, ku szczytowi w kolorze zieleni. Zaś pod uszami, do złotych kółek podczepiono z ciemnego drzewa korale, przyozdobione turkusowymi kamieniami. Szyję przyozdobił rzemyk z zawieszonymi na nim czterema spneumatyzowanymi kłami. W dłoni dzierżyła długi poskręcany kostur z zielonym klejnotem u nasady, który rzucał przyjemne tło na ścianę agentury. Jak tylko blask słońca w zenicie naznaczył go strumieniem jasności. Liczne siatki, fragmenty skóry przeplatały się co rusz. Ku dołowi nosiła zwiewną spódniczkę, okrywającą nieco ud, pod które ciągnęły się związane paski prymitywnych szamańskich sandałków.

- Stoisz przed obliczem władcy Królestwa Wysp Wielkiego Archipelagu. Król wysłucha twoich próśb - oznajmił Felix kobiecie, której pilnowało dwóch zbrojnych z pikami. Altenstein zasiadał zaś na wystawnym fotelu, który pełnił rolę tronu. Nazbyt szafowanie bogactwem było wielce niewskazane. Dosyć domowe warunki audiencji sprawiały, że lud jeszcze bardziej kochał swojego króla.

- Vrihea Sand - pokłoniła się wschodnia elka, a korale zabrzęczały na szyi. - Bądź pozdrowiony, królu nasz. Za twych rządów ludności wiedzie się coraz lepiej na wyspach. Wielu z nas jest ci dozgonnie wdzięczna i oddana. Przybywam w sprawie niecierpiącej zwłoki. Na obrzeżach rośnie stare drzewo. Kilkusetletnie zdaje się. Wraz z moimi dziewięcioma siostrami pielęgnujemy je w imię naszego pana i stwórcy - czcigodnego Sulona. Miejsce stało się symbolem kultu. Modlimy się wraz z pobratymcami rybakami, rzemieślnikami i wojownikami. Robotnicy poinformowali nas o planach budowy wieży obserwacyjnej w tym miejscu, a materiałem do wzniesienia konstruktu ma być właśnie nasz umiłowany dar Sulona - kontynuowała. Od czasu Nocy Spadających Gwiazd w Fenistei, Sulon odwrócił się od leśnych długouchych. Umiłował więc ich wschodnich braci. Ciemnoskóre elfy czczą stworzyciela nad wyraz gorliwie. Jego kult wzrasta na wyspach, poszerzając wpływy. Elfi szamani pełnią rolę leśnych kapłanów. Bronią drzew i natury. Na Archipelagu coraz bardziej przestrzega się poszanowania dla matki ziemi. Elfi rybacy pilnują, aby łowy odbywały się poza okresem tarła. Plaże są oczyszczane z zanieczyszczeń. Przy dróżkach sadzają krzewy, drzewa. Otaczają protekcją drobne i nieliczne na wyspach w centrum zagajniki.

- W imieniu elfów i wszystkich szanujących zieleń, proszę cię, panie nasz, o wzniesienie wieży w odmiennym miejscu. Wykorzystanie starych kłód z rozpadających się nieużytków do jej budowy. Jeśli chcemy żyć w zgodzie z siłami natury. Musimy chronić las. Zakończyć jego destrukcję. Bo czym to się zwieńczy? - zapytała. - Może posuniemy się o krok dalej i zaczniemy wycinkę dżungli Kattok? - dodała zestresowana, o czym świadczył drżący na wietrze elfi kostur. - Wyciągnijmy nauki z haniebnych czynów moich leśnych braci i sióstr, nim będzie za późno. Nim nad głowami zapłonie łuna spadających gwiazd.

*Eisen - z niemieckiego das Eisen oznaczającego żelazo.
*Coppera - z angielskiego copper oznaczającego miedź.

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

8
Altestein z głowy miał już sprawę trolli. Przynajmniej na pewien czas, co w natłoku obowiązków, które sam sobie lekkomyślnie narzucił, było odrobinę pocieszające.

--- Zwiększmy wydobycie --- zarządził. --- Zarówno miedzi, jak i żelaza. --- Stopniowo, nie chcę żadnych wypadków ani zawałów. Kopalnie są zbyt cenne, nie możemy pozwolić sobie na ich stratę ani opóźnienia. Jeśli warunki portowe na to pozwolą, wyślijcie większe barki. Nie mamy czasu ani materiału, aby teraz powiększać doki. Skupmy się na tym, co posiadamy i zaopiekujmy się na poważnie wysepkami o których mówisz. Być może na początek okaże się wystarczające. Później będziemy martwić się o inne źródła.

--- Archipelag od dawna ubiegał się o dobre stosunki z Keronem --- przyznał. --- Być może warto jednak wyciągnąć dłoń w stronę baronii. Nie widzą w nas wartościowego sojusznika? Dobrze, pokażmy im jak bardzo się mylą. Zależy mi na ich wynalazkach, drewnie oraz portach. W zamian zaoferujmy żelazo i miedź… Albo nie --- zmienił zdanie. --- Broń, zbroje, groty strzał i ostrza bełtów. Niech nasze kuźnie nie stoją bezczynnie. Słać ptaka do baronowej z zaproszeniem do pałacu. Przyjmiemy ich z honorami, mają moje słowo. Martwi mnie jednak brak inicjatywy z ich strony. W końcu to oni potrzebują pomocy, nie my.

--- A ludzie? --- spytał, wysłuchawszy długiego wywodu. --- Krasnoludy? Szukamy sojuszników wśród trolli, goblinów i orków. Które z ludzkich królestw północy gotowe byłoby wesprzeć taki sojusz? Jawnie wystąpimy przeciw Aidanowi. Kto skorzystałby z takiego obrotu spraw i przystał do naszej sprawy? Nie chcę niszczyć Keronu, to zbyt duży rynek zbytu. Pragnę jedynie drobnej zmiany układu sił i stabilizacji sytuacji na kontynencie. Wojna działa na naszą niekorzyść.

--- Aha, jeszcze jedno. Jeśli uda się uruchomić handel z Veruale, chcę mieć nad niego wyłączność. Wszystkie towary muszą przechodzić przez nasze ręce, oczywiście okraszone stosownym podatkiem. Najwyższa pora, aby to król się wzbogacił, a nie magnaci.

--- Kolejna sprawa. Sydykat. Chcę wiedzieć w jaki sposób im nie zaszkodzić, a nawet zdobyć ich przychylność. Naszym wspólnym wrogiem jest magnateria, sądzę, że na tym froncie możemy uszczknąć coś dla siebie.

--- Bierność? --- w głosie goblina zabrzmiała złowieszcza nuta. --- Dopiero poznaję ten pierdolnik. Przynajmniej wiem, dlaczego poprzedni władca tak ochoczo zlazł ze stolca. Nie mam ci tego za złe --- dodał po chwili --- masz słuszność, czas gra na naszą niekorzyść.

Obiad w końcu zaspokoił żądny podbojów kulinarnych żołądek Altesteina. Choć osobiście wolał widzieć na stole więcej mięsa, niźli warzyw nie narzekał na smak grzybów i skorupiaków. Uznał, że do kuchni wyspiarskiej można było przywyknąć.

Przyszła pora na audiencję.

--- Nie wytną drzewa --- zarządził. --- Wieża może powstać gdzie indziej. Jednak zobowiązuję elfich zbieraczy do dostarczenia odpowiedniego drewna, skoro wiedzą skąd można je pozyskać. Oczywiście otrzymają za to stosowną zapłatę.

--- I niech ktoś mi wreszcie wyjaśni, co złego czyha w dżungli, że wszyscy pocą się na samą myśl o wbiciu toporów w pnie --- mruknął do przybocznego.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

9
Stukot przyciskanego pióra zabrzęczał w uchu monarchy. Jego słowa, rzucane pochopnie, ledwo trafiając na papier były zastępowane innymi lub skreślane, a nad nimi stawiano niechlujne dopiski. Płyta z czarnego bzu, na której notował Felix miała wyciosany okrąg przy prawym górnym roku. Niewielkie koło, pozostałość cieśli. W nim osadzony szklany kałamarz. Równie eksploatowany, co wymieniane z chwili na chwilę karteluszki. Chociaż piękne fale odbijały swe piętno na ścianach naczynia. Przyboczny króla nie miał czasu kontemplować kołysanego w kałamarzu atramentu. Wtem zadano mu pytanie. Ono, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ściągnęło urok z ciemiężonej nadmiarem sylab dłoni. Odstawiwszy więc piór dmuchnął na kartkę, dopilnowując, by atrament szybciej wsiąkł w zażółcone kartelusze. Nie wiedział, kiedy ponownie przyjdzie mu topić dutkę w kałamarzu.

- Są daleko - powiedział poważnie Sir Felix Brenokovic.

- My im pomogliśmy w potrzebie? - wtrącił retorykę między zdania przypominając, że ani Keron, ani Archipelag, ani nawet Urk-hun. Nikt nie wspomógł północy od czasu pamiętnej wieży. Na pastwę losu, sami, porzuceni po dziś dzień zmagają się z wypełzającymi z jej cienia istotami. Prawdą jest, że mieszkańcy Turonu, na wschód od stolicy, wznieśli kilka prosperujących portów. Poselstwo w te strony wymagało jednak osobnego przeanalizowania problemu. Zestawienia strat i zysków. Obrania polityki, wytypowania odpowiedniego posła. Król musiałby zająć się tym w wolnej chwili.

- Poza tym - hardo zadarł głowę - nawiązałeś kontakty z tą całą uzurpatorką Nowego Hollar. Jeśli plotki są prawdziwe zyskałeś, umiłowany, niebezpieczną sojuszniczkę. I taki sojusz trzeba pielęgnować. Jeśli korona się o tym dowie, a dowie się, bo król posiada kontrwywiad niemalże w każdej części świata... - nie zmieniał tonu i miny, a dalsze objaśnienie konsekwencji działania zaciągnięcia pomocy z Nowego Hollar były zbędne.

- W przed czas wojny, moim skromnym zdaniem, kontaktowanie się z księciem Jakubem byłoby nonsensowne. Ktoś bratobójczą wojnę wygra. I wtedy obierzesz front. Kto chce złapać wszystkie sroki za ogon naraz, ten zostaje z niczym - podsumował nie przestając zadzierać nosa do góry.
Tu z kolei obnażono następny z problemów króla Altesteina. Brak kontrwywiadu. Co prawda w Thirongadzie stacjonował Grub, Xa'ru w Everam, zaś pająk gdzieś skrywał się w Taj'cah. Aerandir po nocy spadających gwiazd przepadł. Z Yourim kontakt urwał się. Toteż poza Jonatanem zwanym pająkiem trudno było pokusić się o nazwanie pozostałych przyjaciół szpiegami. Byli oddanymi informatorami. Szpiegów, czarujących bardów, znaczących osobistości, mogących wpływać na nastroje w obcych ziemiach - nie posiadał. Samotna pozostawała Książęca Prowincja czy baronia Varulae. Wieści z Nowego Hollar pobieżnie uzyskał od Felixa, który prawdopodobnie mocno się nagimnastykował, by zdobyć przydatne informacje. Wydał też sporo złota, bo ono rządzi kontrwywiadem. I to było jego przekleństwo od dawien dawna. W rezultacie król Altestein nie wiedział nic o planach Callisto Morganister. Jeszcze mniej, tyle co z plotek, o sytuacji na froncie i idącej na Saran Dun armii Jakuba. O baroni Varulae nie wspominając.

Ehm - ugryzł się w język Felix, hamując wypowiedź, której mógłby pożałować. W głowie ujrzał wizję, jak po wypowiedzeniu mądrości na temat kontrwywiadu, słyszy respons władcy.

- Potrzebujemy szpiegów w baroni, Nowym Hollar, Keronie... - opowiadał w myślach.
- Załatwcie kontrwywiad!

Powtórzył historię jeszcze raz i jeszcze raz w głowie. Bojąc się konsekwencji i zrzucenia kolejnego brzemienia na jego barki. A wiedzieć król musiał, że dobre ptaki należy solidnie opłacić, poznać ich przedtem, wybrać z grona pozostałych donosicieli. Nie chciał mu tego tłumaczyć.
- Staraj się rozumieć. A jeśli czegoś nie rozumiesz, pod żadnym pozorem nie działaj pochopnie. Pytaj się. Bądź cierpliwy. Nie bądź krnąbrnym dzieckiem! - błagał ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi w zmyślonej projekcji umysłu.

- Jeśli produkcję i jej transport nadzorować będą nasi ludzie, magnaci nie dostaną ani grosza - odparł potakując głową Felix. Mowa o wyspach, na których przeważają wpływy króla. Północ bogatą w złoża metali oraz szlachetnych kruszców monitorowali magnaci. W ten czas Coppera i Eins wystarczyły na zapotrzebowanie dla baroni. Tak przynajmniej wynikało z pierwotnych wyliczeń matematyków zatrudnionych przez przybocznego. Z kolei w dalszej perspektywie czasu, kiedy dojdzie do wznoszenia wizjonerskiej floty Altesteina, rozbudowy nielicznej armii do jej protekcji i szeregu modernizacji. Wtedy potrzebne będą wszystkie kopalnie. Wszystkie dobra i wszystkie ręce do pracy. Na szczęście na to musieli poczekać.

Syndykat Tygrysa - grupa wpływowych najemników. Zdominowali zachodnie wybrzeże i tamtejsze wyspy. Ta część konglomeratu słynęła z morskich przysmaków i egzotycznych rzeczy. Bursztynowe wino z Eroli, przyprawy, lokalne owoce, bakalie, ryby oraz skorupiaki. Felix odnotował rozkaz króla, z pewnością przygotowując w przyszłości spotkanie z grupą najemników. Obranie interesu jednej ze stron rządzących na wyspach pociągało za sobą konsekwencje pogorszenia kontaktów z drugą. Tu brakło złotego środka. Musiał wybierać.

Elfia szamanka pokłoniła się przed obliczem pana. Uradowana zapewniła, iż jej bracia i siostry dowiedzą się o jego wspaniałomyślności. Że nie zapomni wspomnieć o ochronie lasów. I, że wyznawcy kultu Sulona rozpoczną zbiórkę nadających się do wzniesienia wieży materiałów.

- Wiara jest silniejsza niż potwory z dżungli, panie - wtrącił półgłosem, gdy zamknięto drzwi za kobietą. - Nadto o Kattok zawsze snuły się i będą snuć bajki. Krwiożercze bestie stały się wyjaśnieniem dla ginących tam ekspedycji. Bo może w prawdzie tak jest. Dwa, trolle nie zgodzą się na karczowanie ich lasów. Trzy, ziemia niezbadana to ziemia niebezpieczna, jak powiadają. Pracownicy baliby się o swoje życie. I nie można ich za to winić.

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

10
Przez parę następnych miesięcy Altestein użerał się z doradcami, większość czasu spędzając na podróżach, ucztach i polowaniach. Głównie tych ostatnich. Nowe włości dawały mnóstwo możliwości i zwierzyna sama pchała się pod kuszę. Przy czym przeważnie były to wielkie jaszczury, które zupełnie nie bały się ani ludzi, ani tym bardziej goblinów.

To co dobre, musiało się kiedyś skończyć, więc i Altestein w końcu postanowił zabrać się za rządzenie. Przyjął do wiadomości na nudną, choć rzeczową i popartą racjonalnymi argumentami retorykę swojego doradcy. Zgodził się ostatecznie ograniczyć swe śmiałe plany i stopniowo budować potęgę Archipelagu.

Postanowił przeczekać całą sprawę z Jakubem. Jak trzeźwo zauważył Felix (choć król za żadne skarby nie przyznałby tego publicznie) ktoś tę wojnę w końcu wygra. Nie było sensu wspierać przegranej sprawy. Bez względu, jak szlachetną by się wydawała.

Najważniejszą sprawą było budowanie niezwyciężonej floty i to właśnie w tej sprawie postanowił w końcu zasiąść w sali rady.

— Wołajcie Felixa — zarządził, a gdy sługa zniknął za drzwiami, pogrążył się w zadumie.

Drewno. Dobrych drzew rosło aż nadto w pobliskich dżunglach. Problemem pozostawało je stamtąd wydostać. Nie było rady, należało się dogadać z tubylcami. Ktoś musiał dowiedzieć się czego pragną w zamian za kawałek terenu… Lub samo drewno. Altesteinowi nie zależało na tym, by zasoby owe posiąść. Równie dobrze korona mogła je kupić. Jednak jaka byłaby tego cena?

Budowa okrętów i załoga była już mniejszym problemem. Stocznie tylko czekały, by wznowić produkcję… A przynajmniej tak mu się wydawało. Musiał dopytać o to doradcę. Zaś portowe tawerny pełne były oczekujących werbunku zuchów. Wystarczyło odpowiednio ich zachęcić. Żołd i odpowiednia porcja miodu powinna załatwić sprawę.

Trzecia pilna rzecz to wyprawa w głąb dżungli. Ruiny przyciągały. Ich tajemnice tylko czekały, aby na światło dzienne wyciągnął je jakiś odważny podróżnik. A on miał zamiar takiego podróżnika nająć, wyekwipować i wysłać w nieznane. Z kopem w zadek na szczęście.

— No i dobrze by było, gdyby ktoś mnie wreszcie odgoblinił — mruknął, wdrapując się ponownie na tron, z którego chwilę wcześniej zjechał. — Doprawdy, to ciałko bywa niezwykle uciążliwe.

Siedział, stukając knykciami w wyślizgane oparcie tronu. Jak tylko pojawi się Felix wszystko mu wyłoży dokładnie tak, jak to sobie wykoncypował wcześniej w głowie...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

11
Minęły przeszło dwa miesiące od kiedy samozwańcza elfia szamanka odwiedziła Taj’cah w celu konfrontacji, a raczej prośby skierowanej prosto do samego władcy konglomeratu wysp – Altestein’a Hohenheim’a. Przez ten czas król otrzymał – nie mniej, nie więcej – trzy raporty w tej sprawie. Zrzeszone pod wielkimi drzewami wschodnie elfy (wraz z powiększającą się sprzyjającą im grupom ludzi) głosiły miłość do pana. Zasięg obejmował środkowe wyspy wraz ze stolicą, a także obrzeża dżungli i niemalże cały zasięg wpływów Syndykatu Tygrysa – tzn. zachodnie wybrzeże i Port Erola.

Drugi z trzech, tyczył się analizy popularności kultu Sulona na wyspach. Otóż, jak donosił wywiad, front ten zyskiwał poparcie z każdym tygodniem. Opowiadające się za poszanowaniem życia oraz natury mądrości elfich szamanów chwytały za serce niemalże wszystkie wschodnie elfy oraz znaczne grono przedstawicieli rasy ludzkiej. Kult Sulona na wyspach, okrzykniętego „Panem Dobrych Wiatrów” powoli dorównywał czczonemu potomkowi Turoniona – Ul’owi.

W ostatnim raporcie, Król poszerzył swą wiedzę o strukturę religijnych ugrupowań. Wiedział, że raz w tygodniu zbierają się, by wspólnie dziękować za dobre wiatry, dary matki ziemi i zdrowie. Miejscem kultu były ogrodzone i czczone przez nich drzewa. Często wybierane spośród najstarszych bądź największych okazów. I w samym środku Taj’cah znalazł się odosobniony gatunek o bujnej koronie, gdzieś nieopodal zielonego parku. Co więcej, szamani noszący pióra, korale, zwiewne szaty, które wyglądem odbiegały od ogólnie przyjętego standardu, w przerwie od pielęgnowania drzew, pomagali pozostałym wiernym. Organizowano zbiórki, wspomagano pracujących na roli chłopów. Zmagających się z rybołówstwem rybaków. Dbano o chorych. Wierni poczęli kreować swego rodzaju wspólnotę, czego do tej pory nie obserwowano.

Na czele kultu stało wielu szamanów. Ważniejszych i tych mniej ważnych. Niewątpliwie jedną z kluczowych person była elfka, którą król miał okazję przyjąć na audiencję. Vrihea Sand po wizycie w pałacu, podzieliła się dobrą nowiną z pozostałymi głosicielami kultu. Informacja o objęciu protektoratu nad drzewami obeszła cały konglomerat Wysp Wielkiego Archipelagu. Wraz ze wzrostem popularności kultu, wzrastała także miłość do króla. Altestein Hohenheim – Obrońca Drzew, tak go zwali.
*** Opowiedzenie się za Syndykatem Tygrysa poszerzało wpływy korony, lecz król nie mógł zapomnieć o bogatych i łasych na władzę magnatach. Ci od zawsze ograniczali centralne wyspy, jakoby obawiając się wzrostu królewskiej siły. Na ich niekorzyść przybył władca, który zamierzał rządzić, nie tańczyć pod ich dyktando.

Jak dobrze zrozumiał sprawozdanie Felixa, goście z Syndykatu Tygrysa przybyli do stolicy. Na dniach mieli odwiedzić króla w pałacu. Owe ugrupowanie cieszyło się sporym poparciem ludzi. Eksportowali wiele kulinarnych przysmaków, potraw czy materiałów wykorzystywanych we włókiennictwie. Powiadano również o nielegalnych laboratoriach na zachodniej wyspie, gdzie rzekomo – jak mawiają prości ludzie – produkcja wywołujących ultrahalucynacje narkotyków szła pełną parą.
*** Na archipelag dotarł niewielki, lecz dość kunsztowny towarowiec z magami z Nowego Hollar, o których Callisto Morganister poprosił Król Altestein Hohenheim. Przewodził im Vaerix Liv’ – przeszło stuletni Wysoki Elf. Felix zdążył donieść, iż poza nadzorującym wyprawę elfem przybyło innych dziesięciu przedstawicieli tej znamienitej rasy, a także około dwudziestu apostatów ludzkiego pochodzenia. Do portu przywieźli ze sobą kilkanaście skrzyń z Hollarskim sprzętem, którego na wyspach jeszcze nie poznano. Technologia Hollarskiej akademii zza morza dotarła i tutaj.
*** Jak co dzień król przesiadywał w swej dostojnej izbie, gdy kontemplacje nad losami konglomeratu Wysp Królestwa Archipelagu przerwał mu Felix. Lada moment pałac mieli odwiedzić przybysze z Hollar, a raczej ich przedstawiciel – Vaerix Liv’. Przenieśli się wtem do sali, skąd zasiadując na tronie, władca oczekiwał elfa.

Drzwi do pałacu otworzyli strażnicy. Przez pół otwarte wrota, wolnym krokiem, wkroczył Wysoki Elf. Prawdą było, że to rasa panów, bowiem z perspektywy goblińskiego ciała, elf wyglądał na giganta. Brakowało mu tylko adekwatnej do wzrostu muskulatury i bardziej przerażającego uniformu. Odziany bowiem był w krwistoczerwoną szatę o rozszerzonych rękawach ku nadgarstkom. Przepełniona złotym wykończeniem, jak i guzikami oraz ozdobami z tego samego kruszcu. Ciekawy element stanowił doczepiany do złotych tarczek na barkach i dookoła szyi kołnierz. Elf kroczył przed siebie niewzruszony, aż w odpowiedniej dla poszanowania osoby władcy odległości, zgiął się w pasie przykładając jednocześnie brodę do piersi.

- Bądź pozdrowiony, wielki królu Altestein’ie Hohenheim. Nazywam się Vaerix Liv’. Wraz z braćmi, siostrami i odmiennej maści magami przypłynęliśmy z rozkazu mojej Pani, Callisto Morganister, ażeby służyć ci radą w zakresie wiedzy tajemnej. Przywożę ze sobą podarek od mej pani.

Elf wyciągnął z rękawa, zdającego się bez dna, prosty długi dzban. Wykonany z transparentnego kryształu nie odbiegał znacząco od bibelotów, które każdy mógł nabyć na targu w Taj’cah.

- Oto jest – zbliżył się do władcy, by po uprzednim ukłonie wręczyć w jego ręce naczynie, a następnie cofnął się kilka kroków do miejsca, z którego przybył – magiczny dzban z Hollarskiej akademii. Poprosiłeś nas o pomoc w rozwiązaniu problemu ciemiężącej nad twym ciałem klątwy. Jesteśmy tutaj dla ciebie, panie, dlatego wystarczy byś nalał dowolnej cieczy w owe naczynie, lecz przed spożyciem jej musisz głośno i wyraźnie wypowiedzieć życzenie. Zawarta w krysztale siła winna przełamać klątwę, a ty uwolnisz się od tego – wskazał dłonią na zieloną skórę władcy. Gest odbiegał od przyjętej etykiety i wprawdzie mógł urazić króla, lecz takie były już Wysokie Elfy. Przesadnie doskonałe, wrażliwe na brzydotę.

Los władcy spoczął w jego rękach. Popularność wzrastała dzięki poparciu kultu Sulona. Syndykat Tygrysa przybył do stolicy. Wysokie Elfy z magami dobiły do portu. Król mógł wreszcie omówić z Vaerix’em koncepcję szkółki, którą pragnął zbudować w Taj’cah. Sprawy zdawały się biec dobrym torem.

Zając na Wielkanoc!
Spoiler:

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

12
Altestein nie próżnował, zdobywając poparcie ludu jak tylko umiał najlepiej. Czyli zdając się na doświadczenie bardziej obeznanych w tych tematach ludzi.

Powinieniem zatrudnić osobę od kreacji wizerunku, pomyślał kiedyś z rozbawieniem, wysłuchując rad i sugestii niestrudzonego sługi.

— Felixie, pozwól że ci przerwę, póki pamiętam — powiedział, kiwając na doradcę. — Wyślijcie elfim czcicielom drzew jakiś drobny podarek. Nic wielkiego, sadzonkę jakiegoś drzewa, albo coś, co ich nie urazi. Tak aby podtrzymać dobre stosunki.

Przeszedł się po komnacie.

— Kiedy możemy się spodziewać wizyty członków Syndykatu? Chciałbym przedyskutować z nimi kwestie eksportu dóbr i cła. Tuszę, iż nasza współpraca okaże się owocna. Drewno jest drogie, więc wpływ złota musi być… zadowalający. Myślałem także o założeniu milicji. Nie chcę, żeby Syndykat myślał, że to przeciw nim, co to, to nie. Musimy myśleć o zagrożeniu ze strony magnatów. Jak myślisz, czy możemy w tej kwestii liczyć na pazury naszego Tygrysa?

Wreszcie przystanął przed lustrem i krytycznie przyjrzał się swojej zielonej twarzy.

— Jak idzie aklimatyzacja naszych długouchych przyjaciół? Czy wierzeje akademii już niedługo otworzą się na nowych adeptów? Bardzo mnie ciekawi, co tam się dzieje. Może powinniśmy złożyć im wizytę towarzyską? Niemniej, najpierw rzeczy ważniejsze.

Podszedł do komody i wdrapał się na niewielki stołeczek. Następnie chwycił karafkę z winem i przelał jej zawartość do dzbana, który to w prezencie otrzymał od znamienitego Vaerixa Liv’a.

— Jeśli to pomoże — mruknął ni to do siebie, ni do Felixa — to prześlecie uszanowanie Callisto Morganister, a wraz z nimi jakiś niewielki lecz gustowny podarek z naszego skarbca.

Wzniósł dzban w niemym salucie.
— No to, na zdrowie. Pragnę odrzucić to goblińskie ciałko i na powrót przyjąć moje poprzednie ziemskie wcielenie. Wcielenie łowcy potworów Altesteina Hohenheima!

Wyżłopał do dna całą zawartość naczynia, beknął głośno. Dzban ze stukotem wylądował na powrót na blacie.

— Służba! Przynieść moje ludzie odzienie.

Stanął za niewielkim parawanikiem. Szlafrok ześlizgnął się z ramion i rozłożył u stóp króla. Altestein stanął nagi, z zielonym tyłeczkiem raźno połyskującym golizną.

Pozostawało czekać.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

13
- Drzewo oliwne czy bananowca, mój panie? - spytał notujący Felix.

- Jak tylko zakończysz rozmowy z przybyłymi gośćmi, mój panie - odparł wskazując na Wysokie elfy, wszakże one ciągle tu były.

Wspominka o długouchych przyjaciołach wywołała nie lada grymas na ich twarzy. Król zachowywał się jak wariat. Spotkanie nie dobiegło końca, wciąż znajdowali się w sali, lecz władca prawdopodobnie odwodnił się i majaczył.

Następnie przyszła kolej na wielki finał. Goblin przed opiciem się winem, wypowiedział życzenie. Po wszystkim schował się za parawanem.

Vaerix machnął peleryną, aż w sali zerwał się zimny wiatr i na pośladkach goblina wyskoczyła zimna skórka.

- Jesteś odrażający. Wracamy na kontynent. Żegnam - wyjaśnił wysoki elf, po czym znikł za zatrzaśniętymi drzwiami.

W komnacie zrobiło się strasznie jasno. Blask światła oślepił Felixa i pozostałą część służby. A kiedy jasność rozproszyła się, przed lustrem stał ten sam ludzki Altestein.

Zdumienie nie schodziło z facjat służby, no może poza przybocznym króla.

- Pozbyłeś się panie sojusznika. Czy ze zmianą wizerunku zaczniesz zachowywać się jak władca? - nie mógł powstrzymać się od komentarza Felix.

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

14
Eeee… — mruknął Altestein. — Co się właśnie odwaliło?

Minę miał niewyraźną, najwidoczniej dopiero teraz zdając sobie sprawę z kilku rzeczy. Po pierwsze, dlaczego nie jest w swojej komnacie? Po drugie (co wiązało się bezpośrednio z pierwszym) co, do diaska robi w sali audiencyjnej? Z gołym dupskiem, paradując przed służbą, dworzanami… oraz wychodzącymi w pośpiechu, obrażonymi elfami.

— Zaraz, chwilka. Momencik. Dajcie mi minutkę, bo czegoś nie rozumiem. Jaki mamy dzień? Miesiąc? Który jest rok?

Mimochodem przyjął podany mu płaszcz, okrywając goliznę. Gdzieś w głębi czaszki pulsowała mu jedna, uciążliwa myśl. Nie jest dobrze. Zrobił coś głupiego. Ale… co?

Coś mi chyba zaszkodziło — dodał przepraszającym tonem, po czym z bólem zwalił się na tron. — Strasznie boli mnie głowa. I ciało. Skóra mnie swędzi. Czuję się, jakbym…

I wreszcie sobie przypomniał.
Jęknął, chwytając się za głowę.

Chyba trochę nawywijałem, co? — spytał cichutko, spoglądając koso na Felixa. — No nic, mleko się rozlało, a żyć trzeba. Trzeba będzie przeprosić delegację. Sam to zrobię, jeśli zechcą się tu jeszcze pojawić. Na bogów, ale rypie mnie w czaszce. Gdzie podczaszy? Muszę się napić. Tylko nie wina! Czystej, źródlanej wody. Z cytryną.

Zamknął oczy, wpatrując się w czerwień przebijającego przez powieki światła. No pięknie. Pokazał klasę. Z drugiej strony, ciekawe, kto poradziłby sobie lepiej. Przypadkowa przemiana w goblina niosła ze sobą więcej szkód, niźli początkowo myślał. Przez cały ten czas czół bijące się wewnątrz czaszki świadomości, z których każda pragnęła przejąć kontrolę. Za to teraz… Tak, gdy jedna odeszła, zabierając ze sobą to żałosne, zielone ciałko, było zdecydowanie lepiej. Równowaga została przywrócona, ale jakim kosztem? Śmiertelnie obraził niedoszłych sojuszników, czego konsekwencje mogą okazać się naprawdę poważne. Wygłupił się przed całym dworem, a plotka o tym z prędkością strzały wkrótce okrąży miasto. Z drugiej strony odzyskał dawne ciało. Osłabione, co prawda, ale kilka dni treningu z szablą przywróci dawną sprawność mięśni. Ludzie wcielenie… Czy fakt przemiany mógł wykorzystać na swoją korzyść?
Nie tyle mógł, co musiał.

A uszczypliwy komentarz sługi, okazał się diabelnie pomocny.

W ostatnim czasie nie do końca nad sobą panowałem — zwrócił się niby to szeptem do Felixa.
Zadbał jednak o to, aby osoby najbliżej dobrze go usłyszały. I dotarł do nich sens wypowiadanych przez niego słów.
Doprawdy, wydawało mi się, że znajduję się we własnej komnacie, a od spotkania z elfami minęło parę dobrych miesięcy. Trawiła mnie jakby gorączka. Aż do tej pory udawało mu się utrzymywać… goblina na wodzy. Wreszcie odszedł. Na szczęście jednak, wraz ze zmianą ciała, odzyskałem zdrowy rozsądek.

Wstał z fotela, opierając się ciężko o podłokietniki. Zachwiał się, z trudem odzyskując równowagę. Podłoga była o wiele bliżej, gdy było się zielonym karzełkiem…

Przyjaciele! — zwrócił się do zebranych, wznosząc lekko ręce. — Wreszcie jestem sobą. Stało się to dzięki pomocy gości, których osłabły będąc na umyśle, takim nietaktem urazić raczyłem. Prawdziwych sojuszników poznaje się w biedzie. Dziękuję im za to z całego serca. Nie śmiem prosić, aby mi to wybaczono, jeśli jednak wrócą, przywitam ich z otwartymi ramionami!

Przeniósł wzrok na doradcę.

Niech heroldowie ogłoszą dobrą nowinę miastu. Każcie wytoczyć beczek piwa i ustawcie na placach. Wydawać miarkę każdemu chętnemu, kosze chleba i ryb mają trafić do przytułków. Nakarmić żebraków. Niechaj dzisiaj wszyscy się radują, jako i ja się raduję!

Zachwiał się i opadł z powrotem na tron.

A czcicielom drzew — syknął cichutko, tak, aby tym razem wyłącznie Felix go usłyszał — wyślijcie oliwkę. To dobre, długowieczne i szlachetne drzewo. Resztą spraw zajmę się gdy sytuacja trochę się już wyklaruje.

Pozostawało czekać i obserwować rozwój wypadków. Czuł przepełniający go niesmak i zażenowanie. Jednego tylko nie mógł z siebie wyprzeć i to drażniło go najbardziej.

Fakt, że jego demoniczna natura doskonale się bawiła.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Królewski Pałac Tysiąca Pereł

15
Brenokovic dopilnował, aby wola króla dopełniła się. Mimo że ostatnie wydarzenia rzuciły cień zwątpienia i wielu z przybocznych władcy Archipelagu wierzyło, że ich władca oszalał. To stolica wciąż cieszyła się dobrobytem, a król posiadał znaczne poparcie maluczkich.

Wypadało aby zajął się wszystkimi sprawami po kolei. Każdy problem - a było ich wiele - wymagał dogłębnej analizy, jak i poświęcenia mu czasu. Rzucanie pustych haseł nie załatwiało sprawy, co do tej pory było standardem miłościwie panującej w pałacu Tysiąca Pereł władzy. Felix wiedział, że jeśli Hohenheim nie sięgnie po wodze, jego złota bryczka rozleci się.
*** Minęło kilka dni, a wszyscy w mieście wyczekiwali uroczystości z okazji przemiany króla.

Stał przed lustrem w jednej ze swych komnat, obsługiwany przez sługę. Wreszcie nałożono mu koronę, całą ze złota, ciężką, ozdobioną glifami z czasów wielkiej wojny na wyspach.

- Teraz wyglądasz jak prawdziwy król, panie - odezwał się służący, kiedy skończył ubierać Altesteina. Spoglądał na jego odbicie w lustrze w srebrnej ramie, które przysłano aż z Everam. Ramię pokryła mu gęsia skórka, kiedy zorientował się, że zbyt długo zajmował się królem. Gniew Felixa był ostatnią rzeczą, z którą służący chciał się zetrzeć. Czym prędzej poprowadził władcę chłodnym holem wyjściowym. Sir Felix stał nad brzegiem basenu w pałacu, wodząc laską po powierzchni wody. Wyprostował się, kiedy wszedł król Altestein, i przyjrzał się mu uważnie.

- Jak król - zwrócił się przyboczny marszcząc oczy po szerokim uśmiechu. Wszedł przez sklepione wejście, w którym stał Altestein. Jak na starca, dzisiaj, poruszał się z zadziwiającą lekkością. Kiedy szedł, poszerzane spodnie podskakiwały pod wykończeniami jedwabnego fraku w kolorze płomieni. Na dwóch jego palcach lśnił kamień szlachetny, a siwe włosy tak mocno miał naoliwione, że lśniły, jakby były z białego złota.

- Panie, wszyscy ciebie oczekują - powiedział Felix, wskazując dłonią na wyjście.

Przeszli przez następny hol. Ten prowadził w górę, dwa piętra w górę. Do długiego aczkolwiek wąskiego balkonu. Król nigdy wcześniej z niego nie skorzystał. Przyozdobiony czerwonymi, żółtymi i fioletowymi kwiatami, które zwisały z kamiennych słupów balustrady.

Mijali strażników, których z każdym krokiem przybywało. Wszyscy, bez wyjątków, sztywnieli po surowym spojrzeniu Felixa, jakie podkreślało twarde rysy jego szczupłej twarzy. I wtedy król zrozumiał. Nisko usytuowany balkon z widokiem na plac pod pałacem dzisiejszego dnia spełniał rolę ambony, ską władca miał pozdrowić lud. Pokazać się w nowej odsłonie i oznajmić dobrą nowinę. Rozdanie setek beczek piwa, koszów ryb oraz pieczywa. A wszystko to z okazji odzyskania przez miłościwie panującego jego dawnej fizjonomii!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”