Tawerna nad Czerwonym Stawem

31
POST BARDA
Mimo pozostawania dotychczas tak samo zwiotczałą i nieprzytomną, Cendan kichnęła pod wpływem nowej dawki proszku zaaplikowanej jej w twarz. Kichnięcie było na tyle głośne, że obaj, skupieni dotąd na sobie mężczyźni przerwali wymianę spojrzeń, aby zerknąć w jej kierunku. Pomieszczenie nie było duże, co oznaczało, że jeśli dojdzie do wymiany ciosów, najpewniej zostanie ono przemienione w prawdziwe pobojowisko.
Chłopiec, jako jedyny nie czekał na żadne zaproszenie. Poinstruowany zapewne dużo wcześniej, bezceremonialnie zepchnął szlachciankę ze stołka na ziemię niby kukłę, a następnie zaczął z pewnym trudem nakładać na nią worek. Było to zadanie wymagające cierpliwości z uwagi na ilość warstw, jakie ta miała na sobie. Fuczał przy tym i mamrotał cichutkie przekleństwa, których żadne dziecko w jego wieku znać nie powinno. Wątpliwe, aby rozumiał znaczenie połowy z nich, a przynajmniej taką można należało żywić nadzieję.

- Nie mam pojęcia, o co tutaj chodzi, ale nie ma problemu, gwiazdeczko - odezwał się Ursa, niemało zaskoczony, ale i od razu usiłujący delikatnie jedną ręką odsunąć Libeth na bok. - Mogę wytrzeć nim podłogi - zapewnił, wywołując głośne i pełne powątpiewania prychnięcie ze strony Obelusa, co też poskutkowało natychmiastowym zagęszczeniem się atmosfery między obydwoma mężczyznami.
- Nie chodzi o żaden dowód - warknął najemnik, opuszczając nieco ostrze. - Ludzie Cendan-... - zaczął tym samym, poirytowanym tonem, który Paria już dobrze znała.
- Wielu to się ich w pozycji stojącej nie ostało - wtrącił zadowolonym tonem krasnolud, również opuszczając broń.
Obelus zamilkł na moment.
- Świetnie - szczeknął. - Nieważne ...Po prostu stąd spieprzajcie - machnął na nich ręką, opierając się o ścianę za plecami i unosząc dłoń do twarzy, aby rozetrzeć czoło i oczy, które być może zaczynały pulsować bólem od tej całej afery dookoła jednej tylko bardki.
Ursa jeszcze tylko chwilę lustrował najemnika nieufnym spojrzeniem, zanim poklepał Libeth po ramieniu swoim wielkim łapskiem.
- Wywołaliśmy między bywalcami małą burdę na dole, więc trzymaj się blisko, jasne? - poinformował, zanim ruszył pomóc chłopcu z zapakowaniem reszty Lory Cendan, a następnie podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię. Nogi wciąż wystawały z worka, ale najwyraźniej tyle z kaflarza dla szlachcianki musiało wystarczyć. W końcu wiadomo było też, dlaczego z korytarza od jakiegoś czasu dochodzi tyle hałasu.
- Wyłazimy tylnym wyjściem. Steczko podstawił nam wóz. No, dalej! Ruchy! - pogonił ich krasnolud.

Burda, którą jakimś cudem wywołał Ursa, Kamelio, albo i obaj na raz, trwałą w najlepsze. Na dole schodów, z nogą od krzesła w dłoni w pogotowiu, czekał na nich Gerard - z ustami ściągniętymi i lekko zrezygnowanym wyrazem twarzy obserwował jatkę. Wyglądało na to, że marynarze oraz stali bywalcy prali się zarówno między sobą, jak i z kilkoma niezbyt pasującymi tutaj mężczyznami w półzbrojach. Ci ostatni, mimo iż dużo lepiej uzbrojeni, nie mogli wyciągnąć broni bez ryzyka przypadkowego okaleczenia swoich i przez to niestety zbierali większe bęcki.
Foighidneach

Tawerna nad Czerwonym Stawem

32
POST POSTACI
Paria
Kichnięcie jednej kobiety prawie wywołało u drugiej zawał serca, ale grunt, że pozostała nieprzytomna. Libeth starała się nie zwracać uwagi na wiązanki przekleństw, wypluwane przez chłopca. Niektórych nawet ona nie kojarzyła, albo usłyszała je w życiu raz i zapomniała. Nie miała jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, skupiając się w tym momencie na swojej ofercie pozostania z Obelusem, by ten wypuścił pozostałych z karczmy. Nie uśmiechało się jej to wcale, nie była to propozycja którą składała z wielką przyjemnością, ale cóż innego mogła w tej chwili zrobić? Nie chciała ofiar, nawet jeśli Ursa okazałby się tak utalentowany, że to najemnik za chwilę leżałby martwy na podłodze. Naprawdę nie chciała ofiar. Była w stanie zrobić wiele, by ich uniknąć.
Na szczęście jednak nie musiała zostawać w Czerwonym Stawie, ani nigdzie, dokąd akurat zechciałby ją zabrać zirytowany ochroniarz. Świadomość porażki Lady Cendan i wszystkich jej ludzi była wystarczająca, by opuścił broń i zrezygnował z prób stawiania się krasnoludowi. Libeth też opuściła ręce.
- To wszystko zaraz się skończy - obiecała Obelusowi. - Nie będziesz tego żałował.
Rzuciła jeszcze jedno, zaciekawione spojrzenie w kierunku samotnie leżącej na stole tuby, zanim odwróciła się i wybiegła z pokoju razem z Ursą i ulicznym szczurkiem. Nie było sensu jej zabierać, skoro wewnątrz pewnie nie znajdował się nawet skrawek papieru. W ostatniej chwili przypomniała sobie o woalce i przypięła ją z powrotem do turbanu z chusty, ukrywając twarz przed niepowołanymi spojrzeniami. Pokiwała tylko głową w odpowiedzi na ostrzeżenie o burdzie na dole i przysunęła się do krasnoluda, owijając się szczelniej chustą, jakby miało ją to przed czymkolwiek uchronić. Ale przecież nikt nie będzie atakować kobiety, prawda? Faceci tłukli się między sobą, jak zwykle.
Gdy zbiegli na dół, szybko zmierzyła spojrzeniem zamieszanie. Kim byli częściowo opancerzeni ludzie? Obstawą Lady Cendan? A może strażą? Nie, straż już dawno rozgoniłaby towarzystwo. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Dobiegła do Gerarda i oparła dłoń o jego ramię, rzucając mu przepraszające spojrzenie.
- Wybacz. Nie wiedziałam, że tak to się skończy - zerknęła na Ursę, a potem w stronę tylnych drzwi. Trzeba było przekraść się do nich niezauważonym, zanim ktoś lub coś niechcący wciągnie ich w sam środek burdy. - Musimy iść.
Obrazek

Tawerna nad Czerwonym Stawem

33
POST BARDA
Mrużąc oczy i krzyżując ramiona na klatce piersiowej, najemnik po raz ostatni obrzucił dziwną gromadę przeciągłym spojrzeniem.
- Oby - rzucił niechętnie za nimi.
Obelus nie pytał, jak ani kiedy dokładnie Paria zamierzała się z nim skontaktować, co oznaczało, że zapewne sam znajdzie na to zarówno sposób, jak i czas. Nawet jeśli nie bezpośrednio z nią, być za czyimś pośrednictwem lub nawet przez jej rodzinę.

Podczas gdy bijatyka trwała w najlepsze, oberżysta wreszcie dostrzegł ich przybycie.
- Powiedzmy, że znając pewnego krasnoluda, brałem pod uwagę stratę w zydlach - odparł, wzruszając ramionami i dając krótki znak ręką, nakazał pozostałym ruszyć za sobą.
Osoby pokroju Gerarda latami ćwiczyły się w unikaniu latających kufli, kawałków mebli oraz ślepo wyprowadzonych ciosów. Nieważne, jakiej postury i wzrostu, nikt tak sprawnie i bezpiecznie nie poruszał się między szalejącymi awanturnikami, jak doświadczeni wieloletnimi praktykami oberżyści i właściciele tawern!
Tu Gerard przystanął, tam ledwie dostrzegalnym i wyczuwalnym ruchem ręki popchnął lub pociągnął któreś z nich, aby nie paść ofiarą przypadkowego zderzenia z pysznie bawiącą się tłuszczą. Raz nawet obrócił się niespodziewanie i wymijając Ursę, trzepnął nad głową niczego niespodziewającej się Libeth jednego z marynarzy, który pod wpływem wymierzonego mu chwilę wcześniej ciosu zatoczył się i byłby wpadł n nią plecami. Tymczasem poczęstowany mocnym uderzeniem kawałka drewna w bok głowy, runął jak długi i już nie wstał.
Mamrocząc coś, czego w całym zgiełku nie dało się wyłapać, Gerard wreszcie doprowadził ich za szynkwas, dalej na niewielkie zaplecze i wreszcie do drzwi na tyłach. Tam też szybko otworzył ich skrzydło, widząc przymierzającego się do posłania w ich stronę kopniaka Ursę. Być może po dzisiejszym dniu czeka go kupno nowych stołów, ław i zydli, ale wstawienie drzwi było znacznie bardziej problematyczne niż pozostałe trzy!
- Ciekawe znalazłaś sobie towarzystwo, nie ma co - mruknął do Parii, gdy krasnolud wraz z "dobytkiem" i drepczącym mu po piętach dzieciakiem wyszli pierwsi, aby rozejrzeć się po ciasnawym zaułku. - Wyświadcz mi przysługę i spraw, żeby w rekompensacie wydali u mnie trochę koron na następnym występie, kiedykolwiek by on nie był? - zasugerował prawie ciepło, poklepując ją jeszcze lekko po ramieniu. - Trzymaj się i wracaj szybko.
- Czysto! Możemy iść- zakomunikował Ursa, i gdy tylko bardka do niego dołączyła, od razu ruszył alejką w stronę najbliższego wyjścia na jedną z szerszych ulic.
Nigdzie nie było widać chłopca, który dotąd im towarzyszył i aż do kolejnego rozwidlenia, pozostali sami, przemierzając krótką trasę pospiesznym marszem.

Wóz czekał na nich zaprzężony w dwa, nieco nerwowo drepczące w miejscu konie. Usiłujący je uspokoić elf, którego tył głowy zarówno Ursa, jak i Paria mogli bez problemu rozpoznać, starał się nie potknąć o dwa, leżące na ziemie zaraz przy sobie, nieruchome ciała, przybrane w ciemne zbroje. Było tam coś jeszcze - znajoma maska, przepołowiona i kompletnie w swojej nowej formie bezużyteczna.
Dosłyszawszy, czy też może wyczuwszy ich obecność, Kamelio gwałtownie obrócił się przez lewe ramię. Pierwsza nerwowość oraz momentalne spięcie ramion ustąpiły natychmiast, gdy tylko dostrzegł w przybyszach swoich kamratów, czy raczej wspólników w zbrodni. Pomimo szerokiego uśmiechu, jaki rozjaśnił jego twarz, mężczyzna prezentował się - z braku lepszego słowa - upiornie. Lewa część jego twarzy zalana była krwią ściekającą po szyi w ilości, która zmuszała go do ciągłego mrużenia jednego oka. Posoka praktycznie uniemożliwiała dostrzeżenie tatuaży, które na co dzień zdobiły go w tamtych miejscach.
Ursa zagwizdał co prawda na ten widok, ale też nie przejął się nim zbytnio. Zupełnie, jakby nie było to nic znaczącego czy godnego zamartwiania się.
- A byłeś taki pewny siebie, kiedy krzyczałeś, żebym zabierał swój wielki tyłek i zostawił płotki tobie! - zażartował krasnolud, chichocząc wrednie pod nosem, podczas gdy sam dość bezceremonialnie i bez zbędnej delikatności pakował wór z uprowadzoną Lady Cendan do wnętrza wozu.
- Jestem pewien, że w żaden sposób nie komplementowałem przy tym twoich zadnich walorów - zaprzeczył od razu Kamelio i mocno przytrzymując cugle, obrzucił Parię z góry do dołu pospiesznym, acz uważnym spojrzeniem, zanim bezgłośnie westchnął. - Dobrze widzieć was z powrotem.

Żadne z trójki nie miało wiele czasu na pogaduszki ni utyskiwania. Dwaj nowi zbrojni wyskoczyli z tej samej alejki, którą wcześniej uciekali z tawerny. Obaj musieli przejść przez małe piekło powstrzymującej ich bijatyki, co widać było po nich gołym okiem, ale rozjuszeni i zdeterminowani, dzierżyli w dłoniach przygotowaną i obnażoną broń.
- Do wozu! - zakrzyknął Kamelio, wskakując na miejsce woźnicy i nagląco wyciągając w stronę Libeth dłoń.
Foighidneach

Tawerna nad Czerwonym Stawem

34
POST POSTACI
Paria
Nigdy dotąd nie musiała uciekać z karczmy w podobnych warunkach. Jej wprawa w unikaniu konsekwencji bójek ograniczała się do zmycia się w odpowiednim momencie, teraz jednak musiała przez cały ten motłoch przebić się do kontuaru i na zaplecze. Trzymała się Gerarda, który najwyraźniej radził sobie z tym najlepiej, co wcale jej nie zaskakiwało, w końcu tawerna należała do niego. Manewrowała między poprzewracanymi stołkami i ławami, między latającymi kuflami i innymi rzeczami, które gwałtownie, torem koszącym zmieniały swoje miejsce położenia. Kilka razy zdarzyło się jej zakląć pod nosem, choć może nie tak efektownie jak chłopiec przy pakowaniu Lady Cendan do worka.
- Tak zrobię - obiecała Gerardowi. Musiała przestać obiecywać ludziom rzeczy, które nie były od niej zależne, ale było na to za późno. Czując dłoń karczmarza, poklepującą ją po ramieniu, odwróciła się do niego i uścisnęła go krótko. Nigdy nie łączyła ich szczególna zażyłość, jedynie współpraca i zwyczajna uprzejmość, ale w tej chwili wdzięczność, jaką Libeth do niego czuła, przekraczała granice tej znajomości. Bez niego by się im nie udało, nawet jeśli zgodził się na przeprowadzenie akcji w Czerwonym Stawie wyłącznie dlatego, że Ursa wymęczył go wystarczająco skutecznie. - Dziękuję. Nie wiem ile to jeszcze potrwa, ale pojawię się u ciebie najszybciej, jak to będzie możliwe. Zrobimy tak, żeby tawerna pękała w szwach. Masz moje słowo.
Na to akurat miała wpływ. To były konsekwencje, których była pewna: zrobi się o niej głośno. I niezależnie od tego, gdzie postanowi występować przez najbliższe tygodnie, tam będzie kierował się też tłum ciekawskich. Szlachta też będzie chciała usłyszeć ją na swoich dworach, ale po ostatnich wydarzeniach Paria musiała przyznać, że dość ma dworów i pałacyków. Niech sobie Celestio tam gra.
Och, Celestio. Znów zaklęła pod nosem. Zapomniała o nim po raz kolejny. Cóż, jak posiedzi w rezydencji Lady Cendan jeszcze przez chwilę, to nic mu się nie stanie.

Dzieciak gdzieś zniknął, pewnie uciekając jednym z przejść, w które oni zmieścić się nie mogli, a Ursa poprowadził ich uliczkami do miejsca, w jakim czekał na nich wóz. Z każdym krokiem i każdym docierającym do nich dźwiękiem kobieta miała wrażenie, że zaraz ktoś na nich wyskoczy i tyle będzie z całego planu, ale nie - udało im się dotrzeć tam, dokąd chcieli.
Widok Kamelio wywołał w Parii całą lawinę emocji. Najpierw gigantyczną ulgę, bo krasnolud wspominał wcześniej, że Lora zabrała tu ze sobą znacznie więcej ochrony, niż się spodziewali, więc przez cały ten czas nie była pewna, czy wszyscy wyjdą z tego cali. Potem elf odwrócił się i uśmiechnął upiornie, przez płynący mu z czoła? Głowy? Wodospad krwi. Libeth zbladła, nie będąc pewną, czy gorzej wyglądał teraz, czy w kanałach po wybuchu. Chyba jednak wtedy, bo rozpadały mu się dłonie i był nieprzytomny, ale nadal... nie rozumiała obojętności, z jaką zareagował Ursa.
- Chciałabym powiedzieć to samo - wydusiła z siebie w odpowiedzi na komentarz Kamelio. - Wyglądasz tragicznie.
Nie zdążyła spytać co się stało, ani zaproponować pomocy, choć właściwie nie wiedziała co mogłaby zrobić. Zresztą w Domu Śnienia byli ludzie, którzy potrafili się tym zająć, a sam zainteresowany wydawał się przerażająco nieprzejęty swoim stanem. Gdy z alejki wybiegli zbrojni, Paria nie czekała dłużej i wskoczyła na kozła.
- Jedź, jedź! - pospieszyła go, choć raczej nie było to coś, na co sam by nie wpadł, ale nie była w stanie pomóc mu inaczej. Nie powoziła, nie miała kuszy, której zresztą i tak nie potrafiła obsługiwać, nie mogła zrobić nic poza trzymaniem się wozu i nerwowym zerkaniem przez ramię, dopóki nie znajdą się w bezpiecznej odległości od Czerwonego Stawu i Placu Swobody.
Obrazek

Tawerna nad Czerwonym Stawem

35
POST BARDA
Jakkolwiek gotów by nie był, by ignorować zaczepki Ursy, tak bezpośredniego przytyku Parii najwyraźniej zignorować z taką samą łatwością już nie potrafił. Część twarzy, która nie była zalana czerwienią, nieco się zarumieniła i Kamelio szybko przekręcił głowę w przeciwnym kierunku, usiłując przy pomocy rękawa zetrzeć tyle krwi, ile tylko mógł. Krasnolud nie darował mu i praktycznie od razu wybuchnął śmiechem, choć ciężko było powiedzieć, czy przez reakcję elfa, czy też za sprawą tego samego komentarza, który zmusił go do działania.
- ...To tylko rozbita brew - mogła jeszcze gdzieś po drodze posłyszeć Paria, zanim ponownie zaczęło im się palić pod stopami.

Kamelio nie zwlekał z działąniem i gdy tylko pośladki Libeth uderzyły o drewniane siedzisko, od razu zakrzyknął na parę klaczy, z rozmachem strzelając skórzanymi wodzami. Zwierzęta, jak raz zarżały w głos, a następnie wystrzeliły przed siebie z porządnym szarpnięciem. Jedna z rąk powożącego elfa chwyciła nawet jej ramię w asekuracyjnym geście.
Biorąc pierwszy zakręt w sąsiednią ulicę, Paria mogła spostrzec, że nie wszyscy wykonali polecenie Kamelio. Ktoś postanowił, wbrew wszelkiemu rozsądkowi zostać w tyle i stanąć naprzeciw łotrom Lady Cendan. Mowa tu rzecz jasna o Ursie, którego coraz bardziej oddalającą się osoba właśnie szarżowała na przeciwników.
Nawet jeśli chciała zeskoczyć z wozu, ten poruszali się stanowczo za szybko, aby bezpiecznie wykonać podobny manewr, zaś jej towarzysz również nie wyglądał na zainteresowanego, by w jakikolwiek wydłużyć im powrót do Domu Śnienia.

Nikt ich nie ścigał, gdy coraz spokojniejszym tempem przemierzali kolejne alejki, aż wreszcie wyjechali poza centrum. Nie było komu.

Przeskok Tutaj
Foighidneach

Tawerna nad Czerwonym Stawem

36
POST BARDA
Czerwony Staw słynął przede wszystkim z wieczornego biesiadowania. Poranki tutaj przebiegały zwykle we flegmatycznej atmosferze dopalającej się zabawy z nocy, czy też ogarniania lokalu i przyjmowania stałych bywalców. Jako że w kilku aspektach było to osławione miejsce w całym Taj'cah, to i było obiektem wizyt podróżnych. Miejsce te miało już swoją długą przeszłość, a tawernę wciąż prowadził, już trochę zmęczony życiem, krasnolud Zoltan. Ten jednak już rzadko zaszczycał gości swoją obecnością, dorobiwszy się odpowiedniej ilości parobków i obsługi.
Pora z wolna zbliżającego się południa był to najspokojniejszy czas w lokalu. Było czysto, bywalców korzystających z usług niewielu. Dość transparentna lokacja jak na spotkanie.

Lyahynn został przywitany zapachem drewna, oliwy i piwa. Nie był to ciężki zapach, acz sugerował, że w nocy była tutaj balanga, ale dawno została zażegnana. Lady dla gości czyste, podłoga gdzieniegdzie błyskała świeżością od szorowania. Klientelia nieliczna, jak i obsługa. Jedyny hałas jaki tu docierał to z zewnątrz. Grupka elfów grała w karty przy stoliku tuż przy wejściu. Pięciu osobników, którzy nosili się jak stali bywalcy z dzielnicy. Trójka ludzi jedząca posiłek, co wyglądali na pielgrzymów i... Naero.
Kruczoczarne włosy miał spiętą w prostą kitę, a niebieskie spokojne spojrzenie zaraz skrzyżowało się z Lyahynn'em. Byli do siebie dość podobni, choćby z wyglądu. Ten powitał go skromnym uśmiechem i nieznacznym poruszeniem głowy. Oczy jego od razu zdradzały niemałe zmęczenie, gdyż były niezdrowo podkrążone, a on zdawał się być nieco bardziej blady niż go Lyah zapamiętał. Ubrany był tak, aby się nie wyróżniać szczególnie, jak typowy mieszczuch stolicy, acz z pewnością nie obdartus. W prostą tunikę i krótkie spodnie, acz z dobrego materiału i schludnie wyglądające. Nie potrafił też zgubić wyuczonej postawy faceta, który życie spędził w biznesie. Wyprostowany, dystyngowany, opanowany. Trzymał dłonie złożone przed sobą na stoliku w rogu lokalu i czekał. Po talerzu widać ledwo co skończył jakiś posiłek, jakby po prostu wpadł w przerwie podczas spaceru dokądś.
Spoiler:

Tawerna nad Czerwonym Stawem

37
POST POSTACI
Lyahynn
*** Przed pójściem do brata, oczywiście wcześniej się przygotował. Ubrał się tak, przy wyjściu do informatora. Elegancki płaszcz, który nie ogranicza ruchów, a ukrywa jego pancerz, sztylety i miksturki. Nie spodziewał się walczyć teraz, a później, jak będą szukać gnoma. Choć nie był głupcem. Wszystko było możliwe. Dlatego wybrał kilka konkretnych miksturek, rozważając to, co mogło się stać. Z verną i Sylvią ustalił, że wejdą chwile po nim, by sprawiać wrażenie, że są kolejnymi osobami, które tam weszły i postanowiły coś przegryźć.
*** Ida tutaj rozważał, jak przywita brata. Wiele z nich zabierało spory brak szacunku do niego, jednak jego racjonalna strona bardzo szybko wyrażała sprzeciw. W końcu nie wiedział, co popchnęło go do takiego, a nie innego ruchu, więc wywyższanie się i pogarda nie były dobrym początkiem. Co prawda nie obchodziło go, co czuł jego rodzony braciszek, ale by wyciągnąć jak najwięcej informacji, nie mógł go zniechęcać. I to był problem. Ich relacji braterskiej nie można określić jako: coś skomplikowanego. Tu była typowa rywalizacja o względy rodziców. Z oczywistych powodów to on był ulubieńcem ojca, kiedy matka bardziej troszczyła się o niego. Nie potrafił wyobrazić sobie powodu, dlaczego nagle postanowił przypomnieć sobie, że żyje. Zwłaszcza że nie darzyli siebie chyba niczym, poza wrogością. Dlatego zdecydował, by rozmowę poprowadził sam Naero z początku, a potem on przejmie pałeczkę w zależności od tego, czy warto będzie się w to angażować.

Pojawił się i sądził, że to on będzie czekał na brata pierwszy. Pewnym zaskoczeniem było to, że dostrzegł go bardzo szybko. Pośpiech...to jego zachowanie potwierdzało, że o cokolwiek tutaj chodzi, sprawa nie była banalna. Zapowiadało się ciekawie. Dlatego podszedł do jego stolika i spokojnie usiadł, jakby to właściwe on był tym, na którego czekał tu Naero.
- Witaj. Ciężka noc? Wygląd wskazuje na trudniejszy okres w handlu. - Zaczął tak, jakby był jego zaprzyjaźnionym kupcem, który zna go już chwilę i może sobie pozwolić na pewną poufałość.
- Lekkie, jasne poproszę. - Zwrócił się do jeszcze do obsługi. - Powiada się, że to zły omen, kiedy na sucho omawia się interesy. - Rzucił do Naero jednym z tekstów, jakie on sam wymyślał, jeszcze za młodu. Nie miał pojęcia, czy później owe słowa były używane. Ta zaczepka wyjątkowa była pozbawiona złośliwości z jego strony. To było zaproszenie do rozmów i wyjaśnienie rodzinne, że nie przyszedł tu walczyć z nim. Powiedzmy, że chciał utrzymać ten neutralny grunt bez używania ich zwyczajnej niechęci. Wysyłanie sygnałów było ważne nie tylko w jego zwykłej profesji.
Spoiler:
Licznik pechowych ofiar:
8

Tawerna nad Czerwonym Stawem

38
POST BARDA
Dystans.

Dystans, wyrobiony przez lata zarówno pielęgnowanej wrogości, jak i w końcu czasu rozstania. Ten ostatni siłą rzeczy ostudził emocje. Acz rzucenie tych wszystkich rzeczy w niepamięć było raczej niemożliwe. Dystans był ogromny, acz jednak siedzieli naprzeciwko siebie, jakby dzień dzisiejszy był jednak ważniejszy. W końcu Naero zwrócił się o pomoc do "wygnanego" brata, a ten specjalnie przepłynął całe morze, aby z nim teraz tutaj usiąść i porozmawiać.
Również proszę — Uniósł dłoń do obsługi, jako żeby policzyć drugie lekkie jasne. Głos miał melodyjny, acz nie było w nim tej barwy, którą Lyah zapamiętał. Tego szorstkiego zimna jakim go obdarowywał za każdym razem, jak tylko mieli okazję rozmawiać. Poczekał aż służba odejdzie. Nie odezwał się od razu. Między nimi zapanowała chwila krępującej ciszy, aż w końcu — Interesy... To przez interesy nie możemy normalnie porozmawiać w domu. To przez nie tatko wybrał mnie i to przez nie oboje się wyrzekliśmy ciebie, acz Tenatir kocha ironię i przez interesy tatko teraz ma jeszcze lepszy pomysł — Wciągnął powietrze i wypuścił — Nie zasłużyłem sobie na twoje politowanie, wszak spodziewam się, że nie pomożesz mi z samej troski o rodzinę, zwłaszcza że ja cię o to proszę. Chciałbym pewne rzeczy zacząć od nowa. Pierw żebyś odzyskał swoje miejsce i to co należy ci się zgodnie z naturalnym prawem. To o co cię proszę to o odsunięcie pewnej osoby i drugie to wykorzenienie pewnego nam problemu. Pierwszego pewnie się domyślasz, a drugie to cóż... trudniejsza sprawa, acz powiązana z pierwszą — Naero wzrokiem z wolna powędrował po lokalu, jakby dyskretnie dopatrywał się gapiów, czy podsłuchujących — Ostatnio w Taj'cah jest strasznie gorąco. Bardziej niż zwykle. Niektórzy wręcz się z tym aż obnoszą i działają, jakby mieliby i taki temperament. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli tutaj drugie Ujście, bez urazy.

Lada moment pojawiło się piwo na stoliku i Naero napił się od razu, acz nie jakoś łapczywie. Po prostu zaschło mu w gardle nieco.

Tawerna nad Czerwonym Stawem

39
POST POSTACI
Lyahynn
Z każdym kolejnym słowem rozumiał coraz bardziej, że brat kompletnie go nie rozumiał. Wątpił, by był nawet do końca świadomy, kto załatwił Agrotunowi "przyjemną" wizytę w niezrównanym, surowym, pełnym wielkich nazwisk miejscu, gdzie trafiała najlepsza śmietanka towarzyszka z całych wysp. Stolicowe lochy zapewne zapewniły niejedna wrażenia temu starcowi, choć jak rozumiał, nawet ta lekcja, niczego nie nauczyła upartego człowieka. Poczekał, aż mu piwo zostanie przyniesione, wziął drobny łyk, jakby udając, że rozważa jego słowa. Wszystko powoli zaczynało się układać tak, jak przewidywał. To nie było cos, w co powinien się mieszać.
- Naprawdę przypuszczasz, że to interesy byłyby w stanie powstrzymać mnie przed rozmową w domu? Chociaż... tak, masz rację. To ich konsekwencje uniemożliwiają obecnie rozmowę. I tak dokładnie te, które chodzą ci teraz po głowie. Nigdy słowa starca nie były tym, co mnie by powstrzymało przed wejściem głównymi drzwiami. - Pytanie, jak bardzo Naero był świadomy bycia pilnowanym przez innych. Z listu wynikało, że podejrzewał, nie mniej sprawienie wrażenie, że czyta mu w myślach, może być zabawne. Nie, żeby był głupcem, bo nigdy go za takiego nie uważał, ale na pewno jego świadomość gry pozorów, jaka była w tym domu, nie była powszechna. W końcu to właśnie teoretycznie nie mogła wiedzieć o tym, jakie mniej legalne rzeczy robiło się tu i tam.
- Na pewno ucieszy cię wiadomość, że i tutaj nic się nie zmieniło. Ja od dawna mam swoje miejsce. Starzec nie pozbawił mnie niczego, gdyż to zawsze leżało poza jego możliwościami. - Nazywanie pieszczotliwe jego ojca starcem było ulubionym wyzwiskiem rzucanym w jego stronę. W końcu, choć nie można było mu odmówić smykałki do interesów, dla niego nie był kimś w rodzaju zniedołężniałego dziadka, który potrafił już tylko gadać.
- Przyznam, że jesteś ostatnia osoba, którą podejrzewałbym o takową prośbę. Do tej pory pasowało do ciebie słowo krystaliczny. - Napił się spokojnie, będąc pewny, że Verna i Sylvia już tu są i przysłuchują się tej rozmowie. To była gra. Nie ufał zbytnio Naero.
- Pozwól, że zacznę zgadywać. Ktoś, kto ma koneksje zapewne z prętkowatymi i możliwość szeptania do ucha ważnej personie, uznał niegłupio, że zaskarbi sobie dług wdzięczności. Dowiedziałeś się o tym, może w chwili alkoholowego uniesienia i twój honor w końcu otworzył oczy. Z drugiej strony, pewne gady postanawiają działać niezwykle temperamentne, co oczywiście burzy spokój, jakim lubują się interesy. - Najlepszą metodą na zszokowanie kogoś jest pokazanie, że nie można niczym go zaskoczyć.
- Pojawiające się przeszkody spowodowały, że nie mogłeś wykonać ruchu na planszy. Poprosiłeś jedna z naszych ukochanych kobiet o pomoc w przesłaniu wiadomości, bo najlepszy pionek na planszy to taki o którym druga strona nie wie. Podjąłeś ryzyko, wiedząc, że sam możesz nie być w stanie go kontrolować. - Mówił dalej całkowicie spokojnie, jakby to już wiedział. Po części jego brat sam się zdradzał swoich zachowaniem, a reszta była wynikiem domysłów, jak mógł działać. Elementy układanki powoli same wskakiwały na swoje miejsce.
- I doskonale znasz moją odpowiedź, więc musisz mieć inny argument, którym sądzisz, że zdołasz dobić tego interesu. - Zauważył pod koniec swojej wypowiedzi. Może ujawnił za wiele kart, ale nie miał pewności, jak dalece on wiedział o nim i jego prawdziwej naturze. Tego, co był absolutnie pewny, to na pewno nie był nieprzygotowany. W końcu z jego perspektywy ta rozmowa były krytyczna dla jego planu, jakikolwiek by on nie był. Napił się po raz kolejny piwa.
Licznik pechowych ofiar:
8

Tawerna nad Czerwonym Stawem

40
POST BARDA
Burza słów padła, Lyah nie cackał się i mówił potokiem słów, które Naero przyjmował chłodno, acz uważnie. Zimna kalkulacja - ohyda, która w ich rodzinie niemalże zepsuła wszystko co cenne. Może to już był nawyk, którego nie mógł się brat pozbyć? Kolejny interes... tak to wyglądało.
Luna z Firanek i Nissa z Salu rzeczywiście przyszły, a z nimi jakiś osiłek, ochroniarz wynajęty, aby nikt im nie przeszkadzał, dla zachowania pozorów. Gnomka zagadała do pielgrzymów pierw pytając, czy nie wiedzą tego i owego o tym miejscu. Kobiety oswajały się z miejscem cały czas gadając to o drewnianych ścianach to o linii sklepienia i to tak jakoś szło. Sylvia wypytywała o Zoltana, widać udało jej się wczuć w rolę. Niedługo potem zasiadły do stolika.
Wiem Lyahynn, że nie zmienię twojej opinii o mnie. Nie chodzi mi o interesy, bo obiecuję ci ich połowę, aby choć trochę zadośćuczynić tego co między nami było. Myliłem się. Myliłem się wiele razy. Wraz ze zniknięciem staruszka, zniknąłeś i ty. Ja zyskałem wszystko, a ty to tutaj zostawiłeś. Potrzebowałem czasu, aby zrozumieć do czego tak na prawdę doszło. Wiem, że radzisz sobie w życiu na swoje sposoby i niczego ode mnie nie potrzebujesz. Sprawa jest taka, że jesteś ostatnią osobą do której mogę się z tym wszystkim zwrócić. Jestem biznesmanem. Mogę nająć ludzi, acz nie jestem w stanie ich poprowadzić. — Zrobił pauzę, spojrzał w lewo ku podłodze, jakby musiałby coś z niej podnieść. Metaforycznie.
Prowadziłem interes inaczej niż staruszek, zwłaszcza jak miałem z nim spokój i nie nie skierowałem się do matki, ani do siostry o ciebie, sam się na to zdobyłem. Ktoś wyciągnął go z paki i ten wrócił, zupełnie z innym planem na naszą rodzinę, czy też może w końcu odsłonił swoje karty, kiedy stracił te dwa lata i dostrzegł, że nie ciągnąłem jego starych kontaktów tak jak on sobie to wymarzył. Już mniejsza z tym, że w końcu obróciłem to wszystko w dobrym kierunku. I nie proszę abyś mi pomógł, tylko pomóż naszej siostrze. Obawiam się, że może ją czekać ten sam los co matkę i wówczas cała reszta rodziny stanie się... zbędna. — Rzekł to zupełnie poważnie, śmiertelnie poważnie. Reszta rodziny czyli i tak zapomniany Lyahynn, ale również i Naero, jak i Miathyra. Zaś Eilsatra miała być środkiem do celu poprzez...?

Tawerna nad Czerwonym Stawem

41
POST POSTACI
Lyahynn
Pierwszą zasadą handlu było dowiedzenie się, czego druga strona potrzebuje. W tym wypadku jego brak znowu wykazywał się...w sumie nie do końca wiedział, jak to nazwać. Ni to głupota, ni to naiwność, ni to wyższość. Dobre serce? Dla niego? Czy on zgłupiał? Nie miał pewności, czy to faktycznie wyciąganie ręki, a może wciąż gra. Potencjalny sojusznik...być może. Wyjątkowo potrzebował rozważyć jego słowa, choć kilka informacji przy okazji się potwierdziło, inne natomiast nie. Przeliczył się odrobinę, ale wyszło mu to na dobre.
- Naero, nie potrafię ocenić, czy wciąż jesteś naiwny, a może aż tak zdesperowany, by obiecać mi fortunę, byleby tylko uzyskać moją pomoc poprzez przebaczenie. Nie myśl, że można mnie kupić, obiecując mi połowę interesów, bo to właśnie próbujesz zrobić. Z drugiej strony, nie masz za bardzo pola manewru. Nie cofniemy przeszłości, nie zmieniły tego, co było. Jednakże jestem pragmatykiem. Jeśli faktycznie chcesz coś zmienić, nie odpowiem ci, że nie masz szans, ale będzie to wyglądało inaczej, niż do tej pory. To jednak jest obecnie najmniejszy problem. Być może będziesz miał okazję pokazać mi, że faktycznie się zmieniłeś. - Nie mógł mu nic odpowiedzieć na zasadzie tak lub nie. On nie był tym samym dzieckiem, które wtedy po prostu się buntowało. Zwyczajnie teraz po prostu tamten most został zniszczony dawno temu, ale nic nie mówiło, że nie można zbudować czegoś nowego. Tylko na zasadach dorosłych ludzi, którzy zaczynają od spalonej ziemi. Docenił wyciągniętą rękę, ale za tym musiały iść czyny inne, niż pieniądze. Doceniał jego próbę pojednania, ale niech wszystko toczy się swoim tempem, bez wrogości.
- Potrzebuje konkretów, bym poznał sytuację. Pół zdania pokazują jedynie kontekst, ale nie wyjaśniają niczego. Od momentu, co się stało, jak Starzec zawitał do domu? Nie pomiń niczego, nawet tego, co uznajesz za nieistotne w rozwoju sytuacji. - No nie popędzi na ratunek, bo Naero miał woje podejrzenia i domysły. Matka i Siostra potrafiły zadbać o siebie. Tego był absolutnie zbędny. Tylko coś tu mu nie pasowało. Dlaczego spotka ją los ten sam, co matkę? Co dokładnie znaczyło zbędna w jego przypadku?
Licznik pechowych ofiar:
8

Tawerna nad Czerwonym Stawem

42
POST BARDA
Naero słuchał z kamienną twarzą, acz z pewnością w napięciu. Nie odezwał się od razu, spojrzał w stronę nowych osóbek w lokalu, po czym je zignorował
Nie lubię tego miejsca. — Spojrzał tym razem po elfach grających w karty i pielgrzymach. — Starzec. Komuś zależało to i znaleźli kozła ofiarnego, którego skazali w jego miejsce. Kilka łapówek, nowa rozprawa i powrót. Pierw odsunął mnie od interesów. Nikogo to nie obchodziło, miałem zobowiązania, więc cóż troję się i dwoję, aby podomykać sprawy. Mam jednak paru przyjaciół co pomogli mi nieco powęszyć wokół jego zapędów. Na to wygląda, że chce wydać siostrę za syna magnata, a z matką się rozwieść. Chyba ma romans na boku, jeszcze sprzed odsiadki. Jego interesy zawsze były blisko Ernantira Thel'orioas. — Te imię i nazwisko wypowiedział wyjątkowo ostrożnie i możliwie cicho. Ściągnął minę jakby posmakował jakiegoś gówna. W oczach, jak nigdy zapaliła się ponura iskra emocji. Lyah doskonale znał tę emocję. Nienawiść. — Pewna g r u p k a szaleje sobie nocami, a wszyscy zachowują się jakby nic się nie działo. A odkąd Staruch odebrał mi wodze nad majątkiem przedsiębiorstwa i stopniowo odebrał wszystkie wpływy nie pozostało mi nic jak knuć z tymi co przez to wszystko stracili najwięcej. Problem w tym, że ich wyłapują jak szczury. — Zrobił pauzę, bo do lokalu weszła grupka elfów. Czwórka lokalnych gości. Dwadzieścia coś pare lat. Pewne siebie gęby. Robotnicy? Na przerwie? Może, wszak rozglądali się po lokalu jakby im się wyjątkowo nudziło.

Tawerna nad Czerwonym Stawem

43
POST POSTACI
Lyahynn
- Jest idealne do tego typu rozmów. - Stwierdził spokojnie, zwracając uwagę na tych, którzy przyszli na krotki moment, by ich ocenić, czy nie stanowią zagrożenie. Interesował go lekko ich ubiór oraz czy zauwazy dziwne wybrzuszenia w nich, które moga świadczyć o kiepsko ukrytej broni. Wątpił, co prawda w to, patrząc po tym, gdzie się znajdowali, aczkolwiek instynkty były silniejsze od niego.
- To bardzo ciekawe, co mówisz. To by oznaczało, że nie tylko gruba sakiewka poszła na ten cel. Plany w takim razie mają długofalowe. - Stwierdził po chwili. Czy ojciec się dowiedział o tym, kto go wpakował do więzienia? Zawsze będzie miał możliwość sprawdzić to. Teoretycznie nie istniał nikt, kto mógłby go z tym powiązać, ale rożnie to bywało.
- Uwierz mi, chcieć to on sobie może. Siostra jest ostatnia do tego, by pozwolić decydować o jej życiu. Ktokolwiek spróbuje, obudzi się z ręką w nocniku. Musiałaby mieć naprawdę dobry powód, by pójść w ten plan. - Parsknął śmiechem, bo plany tego głąba robiły się coraz zabawniejsze. Nie potrafił uwierzyć w to, co słyszał. Zważywszy na to, co on sam wiedział o siostrze i w kogo się wdała.
- Czyli już zapomniał o umowie, jaką zawarły rodzina naszej matki, a ci z jego strony? Nie dziwi mnie to. Nie mniej tym lepiej dla nas. Pewnie myśli, że dostał coś lepszego w zamian, ale nawet nie zdaje sobie sprawy, jak się myli. - Zaśmiał się po raz kolejny. To było całkiem zabawne. Istniała szansa, że to pułapka, ale nie mógł nie skorzystać z takiej okazji. Poza tym wiedział coś o Ernantire Thel'orioas'ie lub tej rodzinie?
- Grupka? - Zapytał, bo wypadł z obiegu i nie mógł zrozumieć tego skrótu myślowego. Widocznie było jeszcze coś, o czym nie wiedział. Nie mniej, będzie mógł to wykorzystać na swoją korzyść.
- Kogo dokładnie? Potrzebuje nazwisk. - Musiał wiedzieć z kim jego brat się szlaja, by nie wpaść z deszczu pod rynnę. Nie zgodził się jeszcze na to, co proponował, ale musiał pomyśleć. Pewne rzeczy mogły zostać przygotowane, a on zyskać ciekawe możliwości. Czasem można działać inaczej, zważywszy, jeśli chce się coś zademonstrować. Robienie po cichu pewnych rzeczy mogło odnieść skutek inny.
- Nie mówię, że się zgodziłem, bo muszę to oczywiście przemyśleć. Zważywszy, że rozumiesz, nie wszystko jest tak przyjemne, jak się wydaje na pierwszy rzut oka. Nie mniej przygotuj papiery, które ponownie stwierdzają, że jestem członkiem naszej rodziny. Podrób podpis Starca. I jeśli wykonam jakiś ruch, będzie to działanie. Zrobię to, co uznam za stosowne do chwili, a ty wtedy wykonuj wszystkie moje polecenia, by nie zepsuć efektu, później przyjdzie czas na ustalenia i rozmowy. - Stwierdził, kiedy w jego głowie kiełkuje plan. Może i nie potrafił zrozumieć, czy faktycznie jego brat planował go wykorzystać, a może działał w dobrej wierze. Taka okazja była zbyt idealna, by ją tak łatwo odrzucić.
- Przy okazji chce się zobaczyć z matką i siostrą, nim cokolwiek zrobię. Powiedz im, że chce się spotkać z nimi zobaczyć w Złotym Maszcie po występie bardki Parii. Wtedy będę miał chwile na rozmowę. Zważywszy, że jestem ciekaw ich opinii. - Zwłaszcza, że one wiedziały o nieco innych sprawach, niż Naero. I chyba zaczynał rozumieć działania siostry, dlaczego tak kiepsko wykonywała zadania. Przyświecający temu cel mógł być zabawniejszy, niż podejrzewał.
Licznik pechowych ofiar:
8

Tawerna nad Czerwonym Stawem

44
POST BARDA
Naero nie był przekonany co do tego, że to dobre miejsce do rozmów. Zwykle te przeprowadzał wygodnie w swoim salonie pośród sług, wygodnie, mogąc jednocześnie zaimponować gościom swoimi dotychczasowymi osiągnięciami. Tutaj tylko wykrzywił usta w niezadowolenie, acz nie zaprotestował na zapewnienie brata.
Sama piątka bywalców, pierw zaczepiła dla zabawy Nissę z Salu i Lunę z Firanek, acz nie robili większych problemów, poza porównaniem ich do dzieci i kilku innych obraźliwych określeń. Wtem coś zamówili głośno jakieś jedzenie i rozsiadli się niedaleko gaworząc beztrosko co tam u nich w robocie. Siedzieli za Lyahynn'em jakieś parę kroków przy kolejnym stoliku.

Zdziwiłbyś się jak wiele rzeczy się zmieniło. — Podsumował kwestię mylenia się Agrotuna i chęci ich siostry na zaręczyny. — Na moje nieszczęście w szczęściu, wykupiłem większość interesów Vatorisa. Stary wrócił i nie tylko mnie odsunął od zajmowania się interesami, a znalazł sobie innego asystenta, który kręci się za nim jak cień. Jego imię to Rahlis. Bardziej przypomina w zachowaniu ochroniarza, choć niby nosi się jak biznesmen. Uważaj na niego, mam wrażenie że jest wyjątkowo niebezpieczny i mąci Staremu w głowie.
Zaś grupka, to nowy gang. Zwą się Salamandrami i to ognistymi. — Wyjaśnił — Przez nich strasznie cierpią interesy z Kerończykami. I zajęli tereny, gdzie mamy większość swoich aktyw, jakby ich ktoś zaprosił, nawet pewnie spodziewasz się kto.

Tak, lepiej byś wiedział na kogo możemy liczyć. Pozostała mi już tylko trójka Xaamah Zhe'len, Quro Zaksh, Victor Tolens. — Wyjaśnił. Od Zhe'len to mogła być córka FIlehsa, albo ktoś z bocznej gałęzi. Quro musiał być orkiem, zaś Victor ewidentnie z kontynentu.

Sfabrykować dokument nie powinien stanowić jakiegoś wyzwania, gorzej jak zwróci na ciebie za dużo uwagi. Jeśli odsuniemy Starego, a znajdą się papiery, których by ten z pewnością nie podpisał, będą węszyć ci, którzy będą chcieli nam zaszkodzić. Łatwiej i bezpieczniej będzie jeśli po prostu ja ci te prawa przywrócę już po wszystkim, będąc głową rodziny, po odsunięciu Starego i odebrania mu roli jaką sprawuje. Jestem skory tobie zaufać jak do tego dojdziemy, o ile ty zaufasz mi w tej kwestii.

Siostrze przekażę wieści, acz matkę będziesz musiał odwiedzić sam. — O ile cały czas był pochmurny, tutaj zdawało się, że przez moment w jego masce odkształciła się prawdziwy cień rozpaczy. Musiał opuścić wzrok, by znów go podnieść. — Jej zdrowie od dwóch tygodni nie ulega poprawieniu. Uzdrowiciele z całego Taj'cah rozkładają ręce i mówią, że są w stanie tylko przedłużyć jej życie, które spędza w łóżku w śpiączce. Jeszcze cztery tygodnie temu chodziła normalnie i zajmowała się wszystkim jak zwykle. Słabła coś, siostra zarzucała jej nadużycie magii, acz tamta zaprzeczała, parę dni i trzeba było pędzić po uzdrowiciela... Wiedziałem, że o nią zapytasz — Zrobił pauzę, po czym wyjął coś z kieszeni. To były cztery klucze na kółku, gdzie samo kółko odbiegało od kunsztu wykonania samych kluczy. Zdobione srebrne klucze — To do mojej rezydencji, jako że ja zabrałem matkę do siebie. Lepiej żeby cię nikt nie widział, w ogóle lepiej, aby się nie dowiedzieli, że wróciłeś. Ten jest od głównego wejścia, ten od tylnego, ten od balkonu, a ten od przejścia kanałami do doków. Mamy straże wystawione, acz nie ufam im, bo Stary ich wystawił, mam też plan budynku — Wyciągnął trzy złożone kartki i kolejno przedstawił — Piętro, parter, podziemia.

Tawerna nad Czerwonym Stawem

45
POST POSTACI
Lyahynn
Im więcej mówił, tym liczba możliwości się powiększała. Sprawa jednocześnie wydawała się bardzo delikatna, ale im bardziej próbował układać skomplikowane plany, tym liczba możliwych potknięć rosła. Co oznaczało, że przewidywanie przyszłości musi ograniczyć, bo wpadnie w pułapkę. Skoro istniało wiele możliwych dróg, które kończyły się w jeden sposób, zatem, co mógłby ulepszyć? Naciśniecie na odcisk jest nieuniknione. Przy okazji mógłby zrealizować własne plany, wykorzystać Naero, zasoby rodziny i postawić naprawdę potężny fundament pod swój plan. Wystarczyło przekonać do tego dwie osoby. Oczywiście pozostała kwestia jeszcze ze Starcem, nadepnie paru osobom na odcisk, ale zyska o wiele więcej, niż podejrzewa. W końcu, jak to frakcje, lubiły ze sobą rywalizować. Więc o to tutaj chodzi. Pora zakończyć rozmowę. Za dużo osób w pobliżu, a płatne ucho potrafi być niewidzialne.
- Jeśli masz rację, oznaczałoby to, że gra stała się niebezpieczniejsza, niż przypuszczasz. Czyli zabawniejsza... dla mnie. - Uśmiechnął się w paskudny sposób. Wyjdzie z niej silniejszy i sprytniejszy lub przegra wszystko. Był czynnikiem, który mógł odmienić wiele rzeczy. Dla jednych na lepsze, innym zaś na gorsze. I nie był tak nieświadomy, jak on sam.
- To użyteczne informacje. Przysadza się, bądź pewny. Przydadzą ci się te kontakty szybciej, niż myślisz. - Miał mało czasu. Zdawał sobie z tego sprawę, jednak nie sposób stwierdzić, jak dużo. Zwłoka mogła go kosztować, bo tu nie on był ustalającym reguły na planszy. Oczywiście gra z zasadami nie była tym, co go interesowało, ale mógł pójść o krok dalej. Pokazał mu, by się nachylił i zaczekał, aż to zrobi.
- Odpowiedź mi szczerze, wierzysz w to, że zdołasz przetrwać burzę, jaka powstanie po tym wszystkim? Konsekwencje zadarcia z kilkoma wpływowymi osobistościami blisko władcy? Nie tylko tymi, co szanują zasady? Gry, które gra Starzec oznacza, że stał się bardziej taki, jak ja. Będziesz w stanie uporać się z tym? Nie wątpię w twoje umiejętności, ale to raczej nigdy nie była twoja domena. Zawsze byłeś dobry w interesach, ale jeśli nasza rodzina ma przetrwać, potrzebujemy czegoś więcej. - Mówił cicho, by tylko on to słyszał. Prawda boli, ale faktów nie dało się ukryć. Odsunęli go z dziecinną łatwością. Przejęli jego interesy, jakby odebrali dziecko słodycze. Był dobry kupcem, ale sam przyznał, nie miał tego, by być kimś więcej. - Starzec cię nie szanuje, jego środowisko także. Jeśli dojdzie do konfrontacji, będą mieli nad tobą przewagę, bo nie postawiłeś się w odpowiednim momencie. Zagrałeś mądrze, ale oni tego nie widzą. To było najlepsze, co mogłeś, ale to nie wystarczy. Oni szanują siłę i spryt. Tego w tobie nie widzą. Jestem pewny, że rozumiesz, o co mi chodzi. - Powiedział i wcale nie krytykował go za to, kim był. Chciał mu uświadomić, jak bardzo źle to wygląda. Na pewno rozumiał handel z pozycji siły. Tylko w tej sytuacji, on był po stronie słabszego. I musi to zaakceptować. I nie czuł się źle, manipulując bratem.
Słowa o matce były tym, co spowodowało, że zmienił się wyraz jego twarzy. Zmrużył oczy. Ewidentnie widać było po nim, że nie podoba mu się to, co powiedział. Mimikę przywołał specjalnie, by wiedział, co odczuwa w tej chwili. Złość na niego. To, co zrobili jego matce, nie było kwestią zdrowia. To trucizna lub jakieś zaklęcie. Oznaczało to, że jedno i drugie należało przerwać. I wyjaśniało, dlaczego Starzec czuł się tak pewnie. Coś takiego da mu argument i to niezły. Sprytny ruch musiał przyznać z niechęcią. A to oznaczało odwiedzenie jeszcze jednej osoby.
- Zajmie się i tą sprawą. - Powiedział chłodno, próbując uspokoić swój gniew, jaki odczuwał. Był pewny, że siostra przyjdzie do niego, bo zawsze byli bliżej siebie jako rodzeństwo. Nie pozwoli, by Starzec wygrał tę rundę. Tym samym przypieczętował swój los na zawsze. Akt przeciwko kobiecie, która była oparciem było już osobistą vendettą. Tak, sprawa stała się osobista.
- Dowiedzą się, że wróciłem, prędzej lub później. Wygodniej będzie uczynić to na moich warunkach.- Uśmiechnął się perfidnie, jakby rozumiał wagę takiego pokazu. To zdecydowanie będzie dla niego przyjemność. - Pozwoliłeś, by w swojej rezydencji dał swoich ludzi? To błąd. Musisz tam wprowadzić swoich, czyli takich, którzy tobie jedynie podlegają. I to na wczoraj. Polecę ci kogoś. - I znowu się nachylił i wypowiedział imię przywódcy gangu Wodnych demonów. On zrozumie, o co chodzi, a chciał, by w pobliżu jego matki był ktoś bardziej wiarygodny. No i pomogą w razie kłopotów. Wziął klucze, bo skoro mu je dał, to pewnie miał więcej.
- Gdzie jest? Wskaż i kończymy. Nie muszę ci mówić, że masz udawać, jakby interes nie wyszedł? - Popatrzył na niego, jakby wierzył, że to było zbędne.
Licznik pechowych ofiar:
8
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”