Dzielnica Portowa

226
Rzucona zaklęciem skrzynia opierała się na ukos o ścianę, zastawiając przejście, ale nie do tego stopnia, by drobna kobieta nie mogła się przez to przecisnąć. Metalowe okucia przejechały nieprzyjemnie po jasnej skórze jej lewego ramienia, zostawiając lekkie zadrapania, ale przecież się tym nie przejmowała. Reamul zaśmiał się chrapliwie, uwolniony spod nacisku ostrza, gdy zaskoczony nagłym poruszeniem strażnik odsunął się od niego, chcąc pomóc powalonym na ziemię towarzyszom. Szkutnik i tak był unieruchomiony na swoim fotelu.
Nikt poza Agnes jednak nie był w stanie przejść przez tak niewielką, ukośną szparę pod skrzynią. Elf, którego imienia nie znała, doskoczył do niej tuż za nią i zaczął ją podnosić, przesuwać, z pomocą Victora, któremu kilka dobrych sekund zajęło podniesienie się spod ściany i dojście do siebie. Dobrze przynajmniej, że tym razem uderzenie niczego mu nie złamało. Skrzynie były zamknięte i najwyraźniej wypełnione czymś, co nie należało do najlżejszych zawartości, więc do przestawienia pudła potrzeba było siły dwóch mężczyzn. Można było sobie tylko wyobrażać, jak bolesne uderzenie musiało to być dla pozostałych, tych, którzy teraz leżeli przygnieceni.
Zbiegając po schodach w dół, Reimann widziała z trudem podnoszącą się z podłogi elfkę. Gdy ta usłyszała kroki, odwróciła się przez ramię i zaklęła, mimo tragicznego stanu desperacko ruszając w stronę drzwi - najpierw na czworaka, potem podnosząc się na nogi, dopadając do wyjścia z budynku kilka sekund przed ścigającą ją inżynier. Reimann zdążyła jeszcze zauważyć strużkę krwi, spływającą z brzydkiego, szerokiego nacięcia na policzku elfki. Musiała o coś zahaczyć, spadając ze schodów; może o niezalakierowany brzeg któregoś z ostro przyciętych stopni. Trzasnęła rudowłosej drzwiami przed nosem, znikając na dworze.
- Agnes! - zawołał z góry Victor, ruszając za nią, gdy wystarczająco daleko odsunęli zastawiającą mu drogę skrzynię, ale był za wolny. Jeśli by na niego czekała, nie miała szans na złapanie winowajczyni. - Uważaj!
Kiedy Agnes nacisnęła klamkę i wybiegła na zewnątrz, Vasati wskakiwała właśnie na konia. Wierzchowiec ruszył jeszcze zanim elfka na dobre usadowiła się w siodle, sprawiając, że zachybotała się niepewnie, a potem skuliła w sobie, jakby miała za moment zwrócić zawartość żołądka, ale ostatecznie utrzymała się na grzbiecie zwierzęcia. Zerknęła przez ramię, rzucając kobiecie przestraszone spojrzenie i popędziła konia do galopu, pomiędzy portowe budynki, nie przejmując się ludźmi uciekającymi sprzed kopyt w popłochu, chcąc zniknąć, udać się w sobie tylko znane miejsce i zapewne przeczekać całą wywołaną przez siebie burzę.
Obrazek

Dzielnica Portowa

227
Nie zajmowała się zbytnio tym, co zaczęli robić inni strażnicy wraz z Victorem, zajęta przeciskaniem się przez skrzynię. Poczuła, jak jej ramię rozrywane jest o jakiś ostry kant, ale było to bardziej na zasadzie zarejestrowania zadrapania niżeli faktycznego przejęcia się swoim stanem. Szybkim truchcikiem zaczęła schodzić na dół, zauważając Vasati, która dopiero co gramoliła się na czterech kończynach, powoli podnosząc swe ciało ku zewnątrz, chcąc uciec przed Reimann. Ta natomiast prawie się ześlizgując ze stopni z rozjuszoną miną zaczęła do niej dobiegać, widząc tylko ranę na twarzy elfki i bardzo się tym radując.

Wpadła prosto na zamknięte drzwi, odbijając się od nich. Szarpnęła za klamkę, z impetem wybiegając na zewnątrz, mając gdzieś krzyki Victora, nie zamierzając na niego poczekać. W takiej furii nie była nigdy, a wpadła w jeszcze większą, gdy zauważyła Vasati dosiadającą konia i prawie się z niego staczającą. Gdyby mogła, to ciskałaby z oczu błyskawicami. Fuknęła i zerknęła na pozostałe... dwa, trzy konie przywiązane do pachołków? Przez głowę przemknęła jej tylko jedna rzecz, dosyć trzeźwa jak na stan rozjuszonej bestii, którą się teraz stała: Mogła ubrać spodnie.

Mogłaby i prawdopodobnie będzie jeszcze bardziej tego żałować później, ale na razie doskoczyła do pierwszego lepszego wierzchowca, odwiązując raz dwa uzdę i majtając gołą nogą i prawdopodobnie pośladkiem, gdy jej sukienka frunęła w powietrzu odgarniana przez jej dłoń, dosiadła konia. Natychmiast strzeliła, krzyknęła i wbiła pięty w jego boki, zamierzając pognać za Jomoirą i nie dać sobie zgubić tego pościgu. Nie interesowała się także zbytnio tym, co się działo za nią, ani tym, czy stratuje po drodze jakiegoś przechodnia. Dla niej istniała tylko Vasati, która uciekała przed nią w siną dal, klucząc między alejkami z miną jakby zaraz miała zwymiotować. Wrzasnęła za nią tylko: — Nie uciekniesz przede mną szmato!

Och jak teraz dziękowała Akademii Mniejszej za obowiązkowe lekcje jazdy wierzchem. A Akademia... jakby słyszała, co wrzeszczy na całe miasto, najpewniej by się jej wyrzekła w tym momencie łącznie z całą rodziną.

Dzielnica Portowa

228
Koń zarżał z ożywieniem, kiedy Agnes wskoczyła mu na grzbiet i wyrwał się do przodu. Dogonienie zmęczonej i wykończonej z jakiegoś powodu Vasati nie wydawało się tak wielkim problemem dla pani inżynier, która była tym razem w pełni swoich sił. Popędziła wierzchowca pomiędzy budynki, rozchlapując portowy szlam. Tuż po zakręcie w pierwszą uliczkę dostrzegła w oddali bordową koszulę elfki, z trudem utrzymującej się na koniu. Kobieta nie zareagowała na okrzyk, choć nie wiadomo, czy w ogóle on do niej dotarł. Ludzie rozbiegali się, nie rozumiejąc skąd nagłe poruszenie.
Vasati robiła jednak wszystko co w swojej mocy, by nie zostać złapaną. Poprowadziła konia w prawo, a później nabrzeżem, gdzie mogła rozpędzić się bardziej. Mimo to, nawet z tak dużej odległości Reimann widziała, że elfka słania się na siodle. Przez to pościg nie trwał długo, choć być może Agnes mogło wydawać się, że jedzie za nią już wieczność. Jej nagie uda ocierające się o skórzane siodło będą z pewnością cierpiały następnego dnia, to było jednak ostatnie, czym się w tym momencie martwiła, kiedy skupiała się wyłącznie na dopadnięciu znienawidzonej przez siebie przeciwniczki.
Jomoira wytrwała jeszcze kilkadziesiąt metrów, zanim Agnes zauważyła, jak jej koń zaczyna zwalniać. Kilka kroków, kilka uderzeń kopyt w drewniane nabrzeże i osłabiona elfka zsunęła się z siodła. Początkowo zawisła na strzemieniu, więc wierzchowiec pociągnął ją jeszcze przez kilka metrów, ale zwierzę szybko zorientowało się, że coś jest nie tak i zatrzymało się, pozwalając się jej wyplątać. Powoli docierały do głównych doków miasta, więc tutaj przechodniów było już znacznie więcej. Zebrani tu ludzie i nieludzie obserwowali wydarzenia z niemałym zainteresowaniem, choć nikt nie kwapił się do tego, by którejkolwiek z kobiet pomóc.
Vasati była praktycznie bezbronna, nie licząc magii, po której Agnes nie wiedziała, czego może się spodziewać. Nie miała pojęcia, czy kiedy podejdzie bliżej, elfka rzuci w nią kolejnymi skrzyniami, albo jedną ze stojących nieopodal beczek. Nie wiedziała też co Vasati może potrafić, poza umiejętnością telekinezy, które zaprezentowała już przedtem z miażdżącą skutecznością. To jednak raczej nie powstrzymywało jej przed wściekłym rzuceniem się na elfkę, bądź stratowaniem jej pod kopytami konia. Jomoira uniosła głowę i spojrzała na nią ze szczerym przerażeniem, zdając sobie chyba sprawę z faktu, że jej ucieczka właśnie dobiegała końca. Odczołgała się do tyłu na łokciach, choć nie miała szans, by uciec przed galopującym koniem. Jedna z jej rąk automatycznie powędrowała do biodra w poszukiwaniu broni, ale żadnej tam nie znalazła. W końcu przybywając do Reamula nie spodziewała się walki, miała tylko odebrać dokumenty i projekty, które ustawiłyby ją na kilkanaście następnych lat życia. Prawdopodobnie też przejęłaby wtedy prace na Kattok, a chwała za genialne wynalazki przypadłaby jej. Wszystko jednak posypało się jak domek z kart.
- Nie - sapnęła tylko, zanim nie targnęły nią torsje. Obróciła się na bok i zwróciła zawartość swojego żołądka na deski nabrzeża. W stronę Agnes wyciągnęła tylko rozprostowaną dłoń, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Obrazek

Dzielnica Portowa

229
Jakże jutro Agnes będzie cierpiała! Nie dość, że otrze sobie uda i łydki, to jeszcze jak zobaczy, w jakim stanie będzie miała suknię, na którą schlapywały krople z portowej wody zalegającej na ulicach, to złapie się za głowę. Tymczasem jednak gnała, popędzając co chwila konia, starając się nie stracić Vasati z oczu. Ta kluczyła między uliczkami, ale jej stan nie pozwalał na zbyt wiele manewrów ani nawet zgubienie inżynier, której jedynym celem było schwytanie elfki.

Zaraz koń Jomoiry zwolnił, pozwalając skrócić dystans między kobietami. Kątem oka Agnes widziała więcej ludzi, niż w poprzedniej dzielnicy, co być może zaraz skończy się dla niej niedobrze, ale w danym momencie widziała tylko elfkę staczającą się z siodła, plączącą się w strzemieniu i w końcu upadającą na drewniane nabrzeże. Pędziła jeszcze tak chwilę, zanim zatrzymała konia tuż przed jej rywalką. Przez kilka sekund siedziała w siodle,z rozwichrzonymi włosami i wypiekami na policzkach, patrząc jak ta zwraca zawartość żołądka. Potem zeskoczyła z wierzchowca, odgarnęła za uszy włosy i podeszła do kobiety, nie zważając na wyciągniętą w jej stronę dłoń, nie myśląc nawet nad tym, że będzie ona próbowała dalej używać magii.

Buzowała w niej adrenalina, wściekłość i rozgoryczenie. Reamul był pionkiem, szkutnikiem, któremu nie pasowała zmiana na lepsze, do której musiał się dostosować. Prawdziwym nemezis była Vasati, która jeszcze wczoraj rozmawiała z nią jakby nigdy nic, wiedząc, że właśnie gdzieś w opuszczonym magazynie umiera jej kochanek, a jej zbiry plądrują dom Agnes. To ona była na tyle zawistna, aby chcieć jej plany, które chamsko je sobie by przywłaszczyła, spijając śmietankę z gotowych pomysłów, smażąc się na Kattok i śmiejąc z Reimann, której życie by się waliło na głowę, która straciłaby wszystko, a której faktycznie pozostałby stryczek. Nie miała nawet na tyle honoru, aby uczciwie z nią rywalizować własnymi projektami.

Dlatego też, patrząc na jej przerażoną twarz, Agnes poczuła się jak Victor, który rano rzucił się na elfa, który go skatował. Różnica była jednak taka, że jego tutaj nie było, aby ją powstrzymać, więc drżąca od emocji inżynier tylko wycedziła, nie mogąc nawet znaleźć słów na to, jak się czuła: — Ty... ty... — Skoczyła nią z furią w oczach, czując, że musi wyładować swoją energię na kimś. Padło na Jomoirę, którą chciała niejako okrakiem dosiąść, być może nawet ścierając sobie skórę z kolan na twardym podłożu portowym i zacząć okładać ją bezładnie, jak na prawdziwą damę przystało, pięściami. Mogła się z nią szamotać, wyrwać włosy, wydrapać oczy, przeturlać do morza – jedyne, o czym myślała Agnes w tej chwili to to, jak wielką suką elfka była i jak bardzo należało jej się za całe cierpienie i stres, jaki kobieta wczoraj i dzisiaj przeszła.

Dzielnica Portowa

230
Koń zarżał i odbiegł kawałek, gdy Agnes zeskoczyła z jego grzbietu, spadając niemal prosto na Vasati. Elfka zdążyła zasłonić się przed pierwszymi kilkoma ciosami, ale wytrzymała zaledwie kilka uderzeń, zanim opadła z sił. Gdy pięść wściekłej rudowłosej w końcu trafiła w ciemny policzek, ciało kobiety wypełniła adrenalina i nieopisana satysfakcja. Teraz mogła zrozumieć, jak czuł się Victor i dlaczego potrzebował wymierzenia swojej własnej kary. Choć on miał stracić życie dosłownie, a Agnes traciła je tylko w przenośni, to teraz mogła sobie wyobrazić, jak jej kochanek czuł się dziś rano. I być może, gdyby poświęciła tej myśli więcej swojej uwagi, zrozumiałaby też jego wściekłość, kiedy zorientował się, że zamknięto go na klucz, zamiast pozwolić mu się zemścić.
Kolejne dwa ciosy trafiły w gładką twarz znienawidzonej przez nią kobiety. Trzeciego ta już uniknęła, przez co pięść Reimann boleśnie odbiła się od twardych desek, na których leżały. Elfka szarpnęła się, korzystając z tej krótkiej chwili przewagi i zepchnęła rudowłosą z siebie, siadając na niej chwilę później tak, jak przedtem sama była przez nią przygnieciona. Oczywiście, była okropnie osłabiona, ale adrenalina jednak robiła swoje. Nie próbowała bić Agnes. Zamiast tego szarpnęła za brzeg jej sukienki, odsłaniając dekolt i przycisnęła dłonie do jej klatki piersiowej, rozciągając rozcięte usta w upiornym, szerokim, zakrwawionym uśmiechu.
Przeraźliwy chłód wypełnił płuca rudowłosej, jakby wciągnęła w nie właśnie lodowate powietrze północy. Wiedziała, że Vasati w tego rodzaju magii się specjalizuje, widziała jej fontannę, ale czy mogła się spodziewać, że wykorzysta to teraz przeciwko niej? Nie. Zawirowało jej w głowie, a ból, który wypełnił jej klatkę piersiową, z chwili na chwilę starał się coraz bardziej nie do zniesienia, sprawiając, że miała ochotę rozerwać sobie pierś, by w ten sposób wpuścić do środka coś innego niż to przeraźliwe zimno.
Nawet gdy Jomoira osłabła i osunęła się, odrywając dłonie od jej skóry i bezwładnie opadając na ziemię obok, wrażenie nie przechodziło. A przynajmniej nie na początku. Agnes oddychała z trudem, rozpaczliwie chwytając powietrze, a każdy wdech wiązał się z bólem, do jakiego nie mogła się przygotować. Jeśli jednak mimo niego udało się jej zerknąć na elfkę, ta leżała obok, chyba nieprzytomna, z krwią z rozbitego policzka i przeciętych pełnych ust zalewającą jej urodziwą twarz.
Kiedy Reimann zaczęła powoli dochodzić do siebie, padł na nią cień, a gdy podniosła wzrok, na tle krwistego nieba zobaczyła dwóch strażników, pochylających się nad nimi. Nie wiedziała, ile to trwało, ale zanim zaczęła z powrotem móc w miarę normalnie oddychać. Z pewnością czuła się, jakby minęła wieczność.
- Panie pozwolą z nami - westchnął jeden z nich, postawny, ciemnoskóry mężczyzna, łapiąc Agnes za ramiona i podnosząc ją do siadu, a potem pomagając jej wstać. Nie puścił jej jednak, kurczowo zaciskał palce na jej nadgarstku. Gdy drugi podniósł z desek nabrzeża nieprzytomną Jomoirę i przerzucił ją sobie przez ramię, ruszyli w stronę budynków. Wokół całego zamieszania zebrało się całkiem sporo gapiów, teraz odprowadzających ich spojrzeniem, przy akompaniamencie przejętych szeptów. Reimann czuła, jak pieką ją kolana i kostki obu dłoni, nie wspominając o płucach. Z oczu wciąż ciekły jej łzy, przywołane przez problemy z oddychaniem, a żółta sukienka zjechała z jej ramienia, odsłaniając piekące, czerwone ślady w kształcie dłoni elfki, odbite na dekolcie.
- Bójki są karane przetrzymaniem do poranka w areszcie i grzywną - poinformował ją ciągnący ją do przodu strażnik. Zerknął na nią krótko i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Niby z północy, a taka dzika.
Obrazek

Dzielnica Portowa

231
Jomoira zasłaniała się z początku przed piąstkami Agnes, ale po kilku razach w końcu jej ręka trafiła na delikatną skórę twarzy, rozcinając ja zaraz. Widząc krew i ból na twarzy elfki, kobieta uśmiechnęła się i z większą mocą zaczęły zlatywać razy na lico tamtej. Satysfakcja, pierwotna, bez zahamowań, wypełniła jej żyły, kiedy niepodobna do siebie tak traktowała drugą osobę. Niezbyt czuła tego, że i jej skóra się ociera i jutro będzie żałować wszystkiego – na razie była mocno nabuzowana adrenaliną i dziwnym uczuciem takiego wyładowania emocji.

Trzasnęła raz i drugi Vasati, zanim jej dłoń miast na miękką teksturę twarzy, trafiła prosto na drewniane nabrzeże. Agnes syknęła z bólu, który natychmiast zaczął promieniować po jej ręce, po czym z zaskoczeniem uderzyła głową w praktycznie to samo miejsce, nad sobą mając poobijaną elfkę. Próbowała wstać, wykorzystać swoją energię, ale ta rozdarła jej sukienkę i przyłożyła je do klatki piersiowej. Inżynierka syknęła, wytrzeszczając oczy i kurczowo łapiąc się rąk Vasati, próbując ściągnąć ją z siebie, ale każdy oddech wywoływał zimne, palące uczucie bólu, jakby była na dalekiej Północy i wdychała powietrze zimniejsze niż wszystko inne.

Po krótkiej szarpaninie Jomoira chyba zemdlała, ale Agnes nawet nie miała czasu ni ochoty na coś więcej niż leżenie i dygotanie z bólu. Złapała się za miejsce, gdzie dotykała ją elfka, nadal łapczywie i z trudem oddychając, drżąc z tak przerażającego wrażenia. Dopiero gdy otrząsnęła się całkiem i zaczęła podnosić się na łokcie, zobaczyła pierw czyjś cień, potem buty, a gdy podniosła zmęczone spojrzenie, dwójkę strażników. Na tyle, na ile pozwalały jej obolałe płuca, westchnęła, pozwalając się podnieść do pionu. Syknęła, czując zaciskającą się dłoń na swoim nadgarstku i z ponurą miną oglądając poobijaną twarz Vasati. Niby siły jej brakowało, ale uderzenia zrobiły swoje.

Grzywna – pół biedy. Areszt? Agnes spojrzała się z lękiem na strażnika, potem na ludzi, nagle odczuwając wszystkie drobne rany, które sobie zadała podczas gonitwy i samej walki. Do tego ci gapie... aż się delikatnie skuliła, próbując narzucić włosy na twarz, aby nikt jej nie poznał potem. Wolną ręką przetarła sobie twarz z łez, które napływały jej ciągle z bólu. Nie była zbytnio wytrzymała, a całą swoją energię zużyła chyba na swoją małą wendettę. Delikatnie poruszyła trzymanym nadgarstkiem, dając znać, że chce się wyswobodzić. — Bez przesady, może mnie pan puścić. Nigdzie nie ucieknę, to byłoby głupie. — Mruknęła... i chyba mogła wyglądać na taką.

Nawiasem mówiąc koniecznie musi być areszt? Nie mogę zapłacić wyższej grzywny i po prostu pójść do domu? Byłoby najlepiej dla nas wszystkich — powiedziała jeszcze, wzdychając ciężko, mówiąc nieco chrapliwie i z trudem. Naprawdę, areszt był ostatnią rzeczą, jaka się jej marzyła. W ciągu tego dnia złamała więcej prawa, niżeli przez całe swoje życie.

Dzielnica Portowa

232
Strażnik spojrzał na nią z góry z powątpiewaniem.
- Taa, jakbym to słyszał pierwszy raz, to może bym w to jeszcze uwierzył - mruknął. - Idziesz ze mną.
Zerknął przez ramię, na dwa konie plączące się bez celu po nabrzeżu, szybko dochodząc do najwyraźniej właściwych wniosków. Spojrzał znów na Agnes, podrapaną, poobijaną, z płonącym czerwienią odmrożeniem na dekolcie, a potem na nieprzytomną Vasati, z twarzą zalaną krwią. Westchnął ciężko i puścił nadgarstek kobiety.
- Idziesz za nim na posterunek. Negocjacje to będziesz z kapitanem uskuteczniać. Nie próbuj uciekać, bo na pewno biegam szybciej od ciebie, a jak cię dogonię, to areszt będzie najmniejszym twoim problemem.
Skinął głową do drugiego strażnika, który od razu skupił całą swoją uwagę na rudowłosej, choć niósł na ramieniu ciało elfki. Ciemnoskóry mężczyzna za to zawrócił po dwa konie, łapiąc je kolejno za uzdy, by razem z nimi ruszyć za pozostałą trójką.
Mimo osłonięcia się włosami, Agnes wciąż była dość charakterystyczna, w dodatku ubrana w efektowną suknię, którą pomógł jej wybrać Victor, a którą zniszczyła przed chwilą Jomoira. Kształty dłoni odciśnięte na jej dekolcie też przyciągały spojrzenia, bo nie były to typowe obrażenia, jakimi skutkowała uliczna bójka, nie wspominając o fakcie, że zazwyczaj w takich wydarzeniach nie uczestniczyły dobrze ubrane, eleganckie kobiety. Sam strażnik, niosący elfkę, też wydawał się całkiem zadowolony z faktu, że ta zemdlała; na pewno nie chciałby doświadczyć tego samego, widząc łzy bólu ścierane z policzków przez Agnes.
Jej oddech stopniowo wracał do normy, choć wciąż czuła ból przy głębszych wdechach, jak przy ciężkiej chorobie. Pozostało jej tylko mieć nadzieję, że poza chwilowym skrajnym wychłodzeniem Vasati nie zrobiła jej nic poważnego.
Posterunek dzielnicy portowej znajdował się praktycznie w samych dokach, więc ich przymusowy spacer na szczęście nie trwał długo. To by też wyjaśniało, jakim cudem strażnicy tak szybko znaleźli się na miejscu. Niewielki budynek, odrobinę tylko szerszy niż pracownia Reamula, różnił się też tym, że był podpiwniczony - po wejściu do środka, Reimann spostrzegła schody prowadzące w górę i w dół, te drugie zapewne między innymi do celi, w której miałaby zostać przetrzymana w przypadku aresztu. Po chwili namysłu, strażnik niosący elfkę ruszył właśnie na dół, pewnie chcąc ją na wszelki wypadek zamknąć, albo odłożyć gdzieś, gdzie będzie mogła dojść do siebie. Rudowłosej wskazał biurko w kącie pomieszczenia, przy którym zauważyła znajomego jej już mężczyznę - tego samego, który przyszedł wczoraj wieczorem do jej domu, a potem towarzyszył jej podczas poszukiwania Victora. Jeszcze jej nie zauważył, zaangażowany w dyskusję z innym strażnikiem, młodym elfem.
- Do kapitana, proszę - polecił ciemnoskóry człowiek, który przywiązał już konie przed posterunkiem i teraz wszedł do środka za nią.
Obrazek

Dzielnica Portowa

233
Jestem praworządną obywatelką, nie w głowie mi dalsze konsekwencje — Agnes prychnęła, natychmiast odchodząc na bok od strażnika i masując obolały nadgarstek. Podeszła do mężczyzny niosącego Vasati i z ciężkim westchnieniem podreptała za nim, próbując się zasłaniać – to twarz, to ramię, to ten przeklęty dekolt i ślad, jakby dłonie elfki były zimne jak wieczny lód. Przynajmniej ta leżała nieprzytomna i wycieńczona, na co kobieta patrzyła z gorzką satysfakcją, będąc odprowadzaną do koszar.

Te były o dziwo niedaleko, co tłumaczyło tak szybkie przybycie strażników. Budynek był niewielki, prawie taki, jak pracownia tamtego szkutnika, zaś Jomoira była niesiona właśnie do piwnicy, gdzie Agnes liczyła, że sczeźnie, a przynajmniej zostanie tam tak długo, żeby nasłać na nią Sehleana. Ktoś wskazał jej biurko, przy którym siedział kapitan, a na jego widok Agnes po prostu nie mogła nie przewrócić oczami. Ten sam, który jej wczoraj pomagał, a który "przymknął oko" na włamanie do magazynu. Och, ależ będzie śmiechu.

Pobieżnie zerknęła na młodego elfa, mając aktualnie dość ostrouchych, zajmując z ulgą krzesło naprzeciwko mężczyzny, o ile takie było. Uśmiechnęła się gorzko, zdając sobie sprawę z małej niespodzianki, jaką przyniosła. — Dzień dobry panie kapitanie — odezwała się, starając przykryć rozdarcie na jej dekolcie. Założyła niesforne kosmyki za ucho, a dłonie ułożyła na kolanach, starając się nie okazywać specjalnie otarć. Zaczęła odczuwać poważnie ból ze wszystkich miejsc, które sobie zraniła, podobnie zresztą do oddechu, który nadal bolał przy głębszym wdechu. Czasami musiała kaszlnąć, co tylko pogłębiało jej dyskomfort. — Przyszłam negocjować możliwość... wcześniejszego powrotu do domu po pewnej niefortunnej sytuacji. Och, jakby pana interesowało, wczorajsza akcja była udana, Victor przeżył i ma się dobrze. Medyk świetnie go poskładał, dziękuję pięknie za pomoc.

Dzielnica Portowa

234
Próby uporządkowania rozdartej sukienki niewiele dawały - mimo usilnych starań nadal zjeżdżała z ramienia Agnes, a wszyte w nią złote łańcuszki teraz zwisały smutno na jednym szwie. Na pewno będzie to bardzo rozczarowujące dla Victora. W końcu lubił tę sukienkę. Sam kapitan straży nie wydawał się jednak zupełnie poruszony faktem, że coś ze strojem rudowłosej było nie tak. Bardziej zaskoczyła go sama jej obecność i fakt, że za nią, z rękami splecionymi za plecami i nieprzyjemną miną, stał jeden z jego ludzi. Oczywiście, mogła usiąść, przed biurkiem czekały dwa krzesła, może dla interesantów, a może dla przesłuchiwanych.
- Pani Reimann? - brwi mężczyzny powędrowały ku górze. Odprawił gestem swojego rozmówcę i usiadł na swoim miejscu, splatając dłonie przed sobą. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, że kobieta została przyprowadzona tutaj jako sprawczyni zamieszania, a nie przyszła z własnej woli.
- To... bardzo dobre informację, cieszy mnie to - odparł na jej relację, unosząc pytające spojrzenie na tego strażnika, który przyłapał ją na bójce w dokach.
- Ta kobieta została złapana na szarpaninie z elfką niedaleko stąd - usłyszała zza pleców. - Pobiła ją, najwyraźniej do nieprzytomności. Ranna została zaniesiona na dół. Ta tutaj chce uniknąć aresztu.
Kapitan zmarszczył brwi i z powrotem przeniósł wzrok na drobną, rudowłosą kobietę, siedzącą przed nim. Mimo to, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jego podwładny nie ma powodu, by go okłamywać. Odchylił się do tyłu na krześle i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, przyglądając się jej w milczeniu, które trwało zdecydowanie zbyt długo.
- Wygląda na to, pani Reimann, że dużo się u pani dzieje ostatnimi czasy. O co chodzi z tą bójką? Czy może mi pani wytłumaczyć, dlaczego... zrobiła pani coś takiego? I kim jest ta elfka?
- Myślę, że areszt...
- Ja się tym już zajmę, Net, możesz odejść. Sam potrafię podjąć decyzję, czy areszt, czy nie areszt.
Strażnik, który zebrał ją z desek nabrzeża, skinął głową i odszedł, bez najmniejszych oznak protestów, czy niezadowolenia. Pewnie był całkiem usatysfakcjonowany takim przebiegiem sprawy - jedna, nieprzytomna, została zaniesiona na dół, drugą zajął się kapitan, a on mógł iść i opowiadać kolegom jak dwie eleganckie kobiety prały się przed chwilą po mordach, jak w najgorszej portowej spelunie.
- Uprzejmie proszę o wyjaśnienie, bo domyślam się, że to nie jest nowa historia, a ciąg dalszy wczorajszej - kapitan pochylił się do niej z poważną miną, splatając dłonie na blacie biurka.
Obrazek

Dzielnica Portowa

235
Agnes wyraźnie się skrzywiła, słysząc o pobiciu do nieprzytomności. Raz jeszcze spróbowała podciągnąć ramiączko sukienki, ale znowu jej zjechało, na co fuknęła pod nosem, w końcu się poddając. — Bez przesady. Była i tak chora, jej czarnoksięskie sztuczki musiały ją wykończyć. Nie róbcie ze mnie takiego zabijaki — mruknęła, spoglądając z ukosa na strażnika, który tak bardzo koloryzował historię. Faktycznie jej ciosy nie były zbyt mocne, a Jomoira wystarczająco chora, aby jej magiczna sztuczka wystarczyła do padnięcia z wycieńczenia.

Odwzajemniła milczące spojrzenie kapitana, po kilku sekundach zaczynając stukać palcami o kolano i unosząc brew oczekująco. Gdy ten w końcu raczył się odezwać, uśmiechnęła się krzywo, trochę z poczuciem winy. Odprowadziła spojrzeniem strażnika, który ją tutaj przyprowadził, po czym odkaszlnęła delikatnie, przyglądając się odrobinę swoim kostkom. Zaraz wróciła wzrokiem do mężczyzny. — Mogę prosić chociaż o jakąś miskę z wodą? Te rany wyglądają okropnie... — wzruszyła ramionami, po czym poprawiła się na krześle i zaczęła mówić z ociąganiem. — Zabawna historia, co potrafi zmęczenie zrobić z człowiekiem. Otóż tak, dalszy ciąg historii. Victor wyleczony, trochę popytałam, dowiedziałam się o pewnym szkutniku, któremu moje pomysły nie przypadły do gustu, a jeszcze mi dziwną korespondencję wysyłał. I tak po nitce do kłębka, okazało się, że współpracował z pewną kobietą, która wczoraj patrzyła mi prosto w oczy na bankiecie wiedząc, że właśnie jakieś zbiry kradną mi moje dokumenty i zostawiają partnera na śmierć. Jeszcze śmiała proponować współpracę na wyjeździe...

Jej brwi na krótką chwilę poruszyły się w górę i w dół, a usta zacisnęły w cienką kreskę. Ponownie odkaszlnęła, czując, jak przy dłuższym mówieniu płuca ją palą, po czym kontynuowała... oczywiście wcześniej ani słowem nie wspominając o jej porannym incydencie z porwanym elfem. — W każdym razie poniosło mnie, jak się dowiedziałam o tym i jak ją tam zobaczyłam. Wie pan, w jednej chwili prowadzę kulturalną dyskusję na temat przyszłości wysp, w kolejnej dowiaduję się, że wszystko wali mi się na głowę, a na końcu widzę ją. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Zmęczenie, to na ciele i umyśle dało mi się we znaki i zamroczyło mi myśli. Nie przystoi mi to i teraz, gdy ochłonęłam, aż mi wstyd o tym pomyśleć – poza tym sama dostałam nauczkę — poklepała się po zaczerwienionym dekolcie. — Ale przynajmniej sprawczyni znalazła się w odpowiednim miejscu, tylko trzeba jeszcze powiadomić jej pracodawcę. I tak, słyszałam o jakimś areszcie, ale chyba rozumie pan, że każdemu po takiej dawce emocji mogą puścić nerwy, prawda? Zresztą był pan tam ze mną wczoraj, widział pan, co mi zrobiła. Grzywnę zapłacę, z nawiązką, jeśli będzie trzeba, ale odpoczynek w celi jest ostatnim, czego bym sobie życzyła po tak intensywnym dniu.

Spojrzała na kapitana niewinnie, pozwalając nawet opaść nieco sukience na ramię. Żałowała swoich akcji i szczerze mówiła o tym, że puściły jej nerwy, ale wrażenie bezbronnej, niepasującej do aresztu kobiety zawsze pomaga w zmiękczaniu serc.

Dzielnica Portowa

236
Kapitan straży machnął ręką do kogoś, posyłając go po wodę, o którą prosiła. Jej obecność na posterunku musiała być całkiem interesującym wydarzeniem, bo kilka osób przyglądało się ich rozmowie z oddali, zaciekawionym spojrzeniem lustrując elegancką, dobrze ubraną kobietę, którą dość nietypowo zgarnięto za uliczną bójkę. Nietrudno było więc załatwić też czystą wodę, jaką chwilę później Agnes otrzymała w dzbanku, razem ze złożonym w prostokąt kawałkiem materiału i pustą, metalową miską. Ze swoimi otarciami musiała jednak poradzić sobie już sama - to nie była lecznica, nie było tu medyka, który dobrowolnie pomógłby jej z obrażeniami.
Mężczyzna siedzący za biurkiem wysłuchał jej relacji z absolutnie nieprzeniknioną miną. W międzyczasie tylko sięgnął po pióro i zapisał coś na jednym z pergaminów, ale zrobił to tak niewyraźnie, że Reimann ze swojego miejsca nie byłaby w stanie odczytać co takiego, nawet gdyby się postarała. Zapewne nie było to nic nadzwyczajnego, ot, notatki dotyczące rozwiązania wczorajszego zamieszania. Dopiero na koniec podniósł głowę znad zapisków, a jego wzrok zawisł na niej na dłużej, mimowolnie zjeżdżając na jej odsłonięte przez sukienkę ramię, które podrapała wcześniej przeciskając się pod skrzynią, dekolt z odmrożeniami w kształcie dłoni, rany na kostkach palców.
- Kim jest ta elfka? Imię i nazwisko? - spytał, dopisując informacje na pergaminie, jeśli Agnes mu ich udzieliła. - Taak, nie przystoi to pani - dodał przeciągle, pod nosem, a potem westchnął i odłożył pióro. Zastanawiał się przez chwilę, zapewne rozważając za i przeciw wypuszczenia kobiety wolno. A może myślał o Vasati i o tym, co z nią zrobić dalej? Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy.
- Rozumiem, że mogły pani puścić nerwy. Nam wszystkim czasem puszczają - postanowił w końcu, choć kobieta nie wiedziała, czy to było jednoznaczne z uniknięciem aresztu. - Ale gdyby to było bezkarne, miasto pogrążyłoby się w chaosie.
Pokręcił głową, splatając dłonie na blacie biurka.
- Ma pani jakieś dowody przeciwko tej kobiecie? Póki co została zaniesiona na dół, ale raczej jeszcze nie do celi. Z nią też trzeba będzie porozmawiać, jak się obudzi. Nie wiem, czy ktoś posłał po medyka dla niej, czy jest w na tyle dobrym stanie, że po prostu poczekamy. Teraz jest słowo przeciwko słowu... - Agnes mogłaby przysiąc, że zobaczyła w jego oczach błysk współczucia, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. - W świetle wczorajszych wydarzeń dopilnuję, żeby zamknięto i zatrzymano ją w celi, ale jeśli chce pani, żeby tam została, musi mi pani dostarczyć dowody. Inaczej jutro zostanie wypuszczona, tak jak zostałaby też wypuszczona pani. O poranku, po nocy zastanawiania się nad własnymi decyzjami.
Sięgnął po nowy pergamin i pióro, by szybko coś na nim napisać.
- Skoro jest pani w stanie zapłacić wyższą grzywnę, możemy tak to rozwiązać. Wypisuję sto srebrników - znów uniósł głowę znad zapisków i przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, oceniając jej stan. - Jak skończymy rozmawiać, ktoś będzie mógł odprowadzić panią do domu i tam odebrać opłatę, bo domyślam się, że nie ma pani tej kwoty przy sobie.
Ostatnio zmieniony 27 maja 2021, 20:05 przez Paria, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Dzielnica Portowa

237
Agnes sięgnęła po dzbanek, z którego nalała wody do miski, słuchając jednocześnie kapitana. Wzięła szmatkę, którą namoczyła i zaczęła delikatnie przemywać dłonie, ścierając z kostek resztki krwi. Nogi sobie jeszcze darowała, chociaż miała ochotę i im ulżyć. Woda szybko zabarwiła się, więc kobieta dolała jeszcze więcej do miski i dalej szorowała ręce. Zaczęły pojawiać się faktyczne otarcia, szczególnie na dłoni, która raz nie trafiła w twarz Vasati.

Vasati Jomoira — mruknęła, zerkając na pergamin, na którym coś spisywał kapitan. Nie mogła się rozczytać jego pisma, więc zaraz zrezygnowała z prób doczytania się z jego notatek. — Ja także rozumiem pana obowiązki i prawo. Nie próbuję być bezkarna. Po prostu uważam, że areszt jest niepotrzebny tutaj.

Dowody? — Agnes zmarszczyła brwi, bawiąc się teraz kawałkiem materiału. Miała rozwalone mieszkanie Reamula, świadków tego zdarzenia w postaci straży Sehleana, ich informacje o tajemniczym współpracowniku szkutnika. Jednocześnie, gdyby zacząć drążyć, wyszłoby na jaw, skąd w ogóle się o nim dowiedziała, a po nitce do kłębka miałaby sama więcej problemów, niżeli by sobie tego życzyła. Nie, nawet jeśli miałaby na piśmie zeznanie Vasati, że to ona ukradła jej dokumenty i zleciła porwania Victora, Agnes by się do tego nie przyznała. Musiała iść jeszcze dzisiaj do Vitti'ghrina i jemu wszystko opowiedzieć, póki elfka siedzi zamknięta na dole. Tak jak kapitan mówił, do rana będzie tam gnić, a potem jeśli wyjdzie, wszystko zacznie się od nowa. — Twardych dowodów nie mam, jeszcze. Myślę, że do jutra coś jednak uda mi się zrobić w tym temacie. Do tego czasu niech elfka tutaj siedzi, przynajmniej już nigdzie nie ucieknie. Co do medyka, róbcie co uważacie. Wyglądała wcześniej na chorą, a jeszcze używała magii, żeby przede mną uciec, więc pewnie po prostu jest wycieńczona. Ale w celi może przesiedzieć, nie obrażę się za to.

Skrzywiła się, słysząc kwotę. Miała i tak dużo wydatków na głowie, w tym rachunki medyczne, a jeszcze tak wysoka grzywna... do początku wyprawy na Kattok równie dobrze będzie musiała zabrać ze sobą całą służbę, bo inaczej nie będzie w stanie opłacić czynszu za dom. Westchnęła, odkładając szmatkę na bok. — Nie spodziewałam się większych wydatków, więc tak, nie mam nawet miedziaka przy sobie. Zapłacę w domu. Coś jeszcze panie kapitanie? Wybaczy pan, ale chciałabym już wrócić do siebie, gdzie nie będzie się na mnie gapić połowa posterunku, jakbym była jakąś wystawą.

Jeśli kapitan na to przyzwoli, Agnes zamierzała wrócić do siebie, zapłacić grzywnę, szybko się przebrać w coś znacznie wygodniejszego i jeszcze szybciej wrócić do doku, z którego zaczęła się ta farsa. Prawdopodobnie wzięłaby jednego konia, którego sobie pożyczyła od strażników Sehleana. Musiała mu jak najszybciej opowiedzieć co się stało, wytłumaczyć jakoś z pobicia jego protegowanej i nie zdenerwować zbytnio. Przynajmniej Vasati nagrabiła sobie zranieniem jego ludzi.

Dzielnica Portowa

238
- Jak dała radę się bronić, to wcale tak chora nie jest - mruknął strażnik, ruchem głowy wskazując obolały dekolt Agnes. Oni też z pewnością musieli uważać na Vasati, nie wiedząc, czego się po niej spodziewać. Magowie, niezależnie od stopnia uzdolnienia, byli jednak niebezpieczni. Pozostało im mieć nadzieję, że dopóki elfka będzie zamknięta w celi, żadne sztuczki nie pozwolą się jej uwolnić i zbiec. Na razie była i tak nieprzytomna, a kapitan miał na głowie Agnes.
Mężczyzna uniósł wzrok, dopiero teraz zauważając, że wszyscy faktycznie skupieni są na niej. Nie było tu zbyt wielu osób, bo straż w środku dnia nie przesiadywała na posterunku (choć pewnie bardzo chciała). Pięć par oczu jednak wystarczyło, by Reimann czuła się nieswojo. Jej rozmówca skinął głową i gestem przywołał ciemnoskórego człowieka, który podniósł ją z desek nabrzeża niespełna pół godziny temu. Wręczył mu pergamin, na którym zapisana była kwota grzywny, jaką zapłacić miała rudowłosa po odprowadzeniu jej do domu. Wyjaśnił mu pokrótce co ma zrobić i wstał, obchodząc biurko, by podejść do Agnes. Wyciągnął do niej dłoń, uprzejmym gestem zachęcając ją do podniesienia się z krzesła. Nie należał do osób, których emocje jasno odmalowywałyby się na twarzy, ale widziała w jego oczach odrobinę współczucia - choć może się jej wydawało.
- Proszę na siebie uważać. Liczę na to, że ta bójka była podsumowaniem wszystkich wydarzeń i nie będzie żadnego ciągu dalszego. My wciąż będziemy szukać osób odpowiedzialnych za włamanie do pani domu.
No tak, włamanie. Reimann pewnie już zapomniała, że poza schwytanym przez nią elfem był tam ktoś jeszcze. Straż jednak działała tak, jak działała, czyli powoli i mało skutecznie - chyba, że chodziło o dwie kobiety bijące się w dokach - i równie dobrze mogli złapać włamywaczy za dwa tygodnie, albo i nigdy.
Kapitan pożegnał się z nią i odprowadził ją do wyjścia z posterunku, a potem obserwował, jak kobieta z przydzielonym jej strażnikiem zabierają konie i ruszają w kierunku jej domu. Jeśli czuła się na siłach, mogła wskoczyć na siodło, jeśli jednak wolała iść, wysoki mężczyzna prowadził oba wierzchowce za nią. Widząc jej stan, powstrzymał się od komentarzy i doprowadził ją do wynajmowanego przez nią mieszkania w milczeniu, dopiero tam przypominając jej o grzywnie i przyjmując od niej umówioną kwotę. Zapasy finansowe kurczyły się niebezpiecznie, a miała jeszcze rachunki w lecznicy do opłacenia, nie wspominając o magiku, do którego wysłała Victora, zakładając, że zapłaci za to Sehlean.
W domu panował spokój, jakiego brakowało jej od wczoraj. Przywitał ją zapach pieczonego mięsa i ciepłe światło zaćmienia, wpadające przez rozwarte okiennice, rzucające długie cienie na meble i ciemne deski podłogi. Z któregoś z pomieszczeń dobiegł śmiech jednego z bliźniaków. Nigdzie nie było nawet śladu torturowanego elfa, ani skutków wydarzeń tej nocy. Jedyna różnica tkwiła w opustoszałym gabinecie Agnes i jej pracach, które zamiast tam, rozsypane były na szerokim łożu w sypialni.
- Co się stało, pani Agnes? - spytała przerażona Flavia, gdy zobaczyła, w jakim stanie rudowłosa wróciła do domu. - Czy... czy mogę jakoś pomóc?

Spoiler:
Obrazek

Dzielnica Portowa

239
Kobieta chwyciła dłoń kapitana, wstając z pewną ciężkością, czując uda ocierające się o siebie. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż nadal humor miała popsuty. Wizja Vasati, która ucieka z więzienia z wykorzystaniem magii była niezbyt zachęcająca, ale liczyła chociaż na to, że będzie wycieńczona ucieczką i obroną, aby myśleć o zadzieraniu z prawem. Zerknęła także na pergamin z wyraźną niechęcią, czując już, jak jej oszczędności topnieją.

Liczę na szybkie złapanie sprawców — odpowiedziała na jego słowa o zbójach, którzy włamali się do jej domu. Podczas gdy oni "poszukiwali" w stogu siana trójki przestępców, którzy działali na zlecenie Reamula i Jomoiry, Agnes zdążyła odzyskać dokumenty, przesłuchać jednego ze zbirów, dowiedzieć się, kto za tym stał i jeszcze przyłapać go na gorącym uczynku. Na tym etapie kobieta miała gdzieś, czy pozostała dwójka została złapana. Nie liczyły się miniony, a ich mistrzowie, a tych poniekąd miała w garści.

Czując, że pogarsza sytuację na udach, Agnes z pomocą strażnika wskoczyła na konia po damsku, w ten sposób minimalizując ból i nie doprowadzając do dalszego zaognienia ran. W milczeniu poruszała się przez miasto, ponownie marząc o kąpieli i łóżku, wiedząc jednak, że nadal czeka na nią sporo pracy. Musiała wrócić do pracowni, posłać po Sehleana, zobaczyć, czy ktoś nie zginął i potem jakoś wytłumaczyć się z tego, że twarz Vasati jest poobijana. Automatycznie co jakiś czas poprawiała sukienkę, czując denerwujący spadek z jej ramienia.

Opłaciła po dotarciu do domu grzywnę, patrząc z żalem na oddawane pieniądze. Tym bardziej musiała przekonać elfa do dalszej współpracy i do swoich racji, aby chociaż odrobinę odciążyć swoje finanse. Co zaś do domu, czuła przyjemny zapach pieczonego mięsa, od którego zaburczało jej w brzuchu, ale powstrzymała się przed pokusą zostania dłużej i przekąszenia czegoś. Zamiast tego spotkała Flavię, która wyglądała na całkiem zszokowaną. Agnes uśmiechnęła się krzywo w jej kierunku i kierując się kulejącym krokiem na górę, powiedziała: — Przygotuj mi miskę z wodą do opłukania i bandaże.

Po tych słowach znalazła się w sypialni, gdzie w oczekiwaniu na służkę przygotowała ubrania na dalszą podróż – proste spodnie, wysokie buty i białą, przewiewną koszulę. Kiedy zaś Flavia powróciła do niej z rzeczami, o które prosiła, Agnes rozebrała się do naga i zaczęła przemywać otarcia z wewnętrznej strony ud, z kolan i łydek, a także z dłoni. Następnie owinęła bandażami uda, aby zminimalizować tarcie, przemyła także twarz, szyję, dekolt i pachy, po czym ubrała się. Założyła rękawiczki, aby zasłonić otarcia kostek, zasznurowała koszulę i ponownie ułożyła na szybko włosy, aby nie były w takim nieładzie, po czym zeszła na dół.

Zamierzała z powrotem wziąć konia, drugiego zostawiając przywiązanego i ruszyć do doków, gdzie możliwe, że ktoś został jeszcze, a nie ruszył na jej poszukiwania. Trzeba było zamknąć tę sprawę raz a porządnie.

Dzielnica Portowa

240
Obserwując, jak Agnes przemywa zdecydowanie zbyt dużą liczbę otarć, Flavia nie zadawała żadnych pytań. Nauczyła się już, że to nie jej miejsce. Ona miała jakieś swoje mniej lub bardziej ciekawe życie, którym nie dzieliła się ze swoją przełożoną, a Reimann nie dzieliła się swoimi sprawami z nią. Pomogła tylko kobiecie zabandażować miejsca, których ta nie była w stanie opatrzeć sobie sama i ponownie ułożyła jej włosy, jeśli ta tego chciała. Jej wzrok mimowolnie uciekał w kierunku śladów dłoni, odbitych pod obojczykami Agnes i z pewnością tworzył w jej głowie wiele pytań i podejrzeń, których jednak nie wypadało jej zadawać.
Zasznurowanie koszuli pomogło ukryć te ciemnoczerwone plamy, choć dotyk nawet najdelikatniejszego materiału na wrażliwej skórze był nieprzyjemnym uczuciem. I gdy po całym zabiegu kobieta spojrzała w lustro, z powrotem przypominała siebie, taką, jaką znała, choć mniej elegancką, niż jeszcze dwie godziny temu. Flavia zabrała miskę z wodą i resztki bandaży, znikając z nimi gdzieś na dole.
Powoli zbliżał się wieczór, choć po niebie nie było tego widać. Czarne koło z krwistoczerwoną koroną zaglądało przez okno do sypialni Agnes, stopniowo zbliżając się ku horyzontowi, więc chyba powoli nadchodził wieczór - w końcu przespała większą część dnia. Jeśli nie była głodna i postanowiła zostawić jedzenie na później, jak wróci tutaj po ostatecznym załatwieniu wszystkich swoich spraw, nic nie trzymało jej już w domu.

Konie stały przy barierce nieopodal jej mieszkania, tymczasowo najwyraźniej należąc do niej, choć pewnie wcześniej czy później jednego z nich będzie musiała oddać ludziom Sehleana, od których go bez pytania pożyczyła. Na drugim do pracowni Reamula przyjechała Vasati, a jej wierzchowiec raczej nie będzie teraz potrzebny. Gdy Agnes dojechała do doków, było tam jeszcze mniej ludzi, niż ostatnio, ze względu na dobiegający końca dzień pracy. Z daleka już spostrzegła znajomą sylwetkę Victora, siedzącego na beczce przed wejściem do budynku szkutnika. Mężczyzna plecami opierał się o ścianę i wpatrywał się w niebo, ale gdy dotarł do niego stukot kopyt, opuścił wzrok na nadjeżdżającą kobietę. Momentalnie poderwał się i zeskoczył z beczki, wychodząc jej naprzeciw, a kiedy znalazła się wystarczająco blisko, wyciągnął rękę po uzdę konia i zatrzymał go w miejscu, pomagając jej zejść z siodła, jeśli tego chciała.
- Nic ci nie jest - zauważył z ulgą. - Martwiłem się o ciebie.
Zatrzymał ją, jeśli chciała wejść do środka i pokręcił głową.
- Trochę cię nie było. W środku już nikogo nie ma. Zabrali Reamula do twojego elfa, skoro już nie trzeba było na nic czekać. Ja założyłem, że będziesz chciała tu wrócić, więc czekałem. Co się właściwie wydarzyło? - przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, dopiero teraz zauważając jej zmianę stroju. - Byłaś w domu? Co z tą elfką?
Koń parsknął i zrobił dwa kroki w miejscu. LeGuiness uspokoił go i zerknął przez ramię, na opustoszałą już pracownię.
- Możemy pojechać do tego jego pałacu. Ty wiesz gdzie to jest. Po drodze mi opowiesz co się stało.
Obrazek

Wróć do „Stolica”