Dzielnica Portowa

196
Z chwili na chwilę spojrzenie elfa stawało się coraz bardziej nieobecne, a jemu coraz trudniej było skupić wzrok na Agnes, tak jakby nie miał pewności w którym miejscu dokładnie się ona znajduje. Może dwoiło mu się przed oczami, a może zaczęły się już aktywować efekty halucynogenne narkotyku, jakim go nakarmiła. Z rozchylonymi ustami milczał przez długą chwilę, co mogło przywołać obawy, że przesłuchanie już się skończyło, bo nie będzie się dało wyciągnąć z niego więcej składnych zdań. W końcu jednak się odezwał.
- Krasnolud, z czarną brodą - rzucił i zaśmiał się, jakby jego własne słowa niezmiernie go rozbawiły, na co Jacob tylko pokręcił głową.
- Znów kłamie - mruknął.
Elf nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego oszczerstwa teraz widać jak na dłoni. Trudno było mu ukryć prawdę, gdy nie kontrolował tego, co działo się z jego ciałem. To stawiało Agnes na wygranej pozycji w tej dyskusji, o ile ten stan będzie się utrzymywał i o ile zada właściwe pytania. Słysząc stwierdzenie ochroniarza potrząsnął głową i jęknął z bólu, który musiał wypełniać coraz większą część jego ciała.
- Co to jest... ta trucizna, co to jest... - odkaszlnął i utkwił wzrok w suficie, odrzucając głowę do tyłu. - Człowiek. Czarny. Reamul.
O ile opis osoby zainteresowanej zakupem jej projektów nie był zbyt szczegółowy i w żaden sposób nie pomagał w odnalezieniu kogo trzeba - ciemnoskórych mężczyzn w końcu na Archipelagu było sporo - tak imię, które elf wypowiedział po tym odbiło się w myślach Agnes znajomym echem. To nie był pierwszy raz, gdy się z nim spotkała. Gdzieś już je słyszała, bądź widziała. Pytanie tylko, gdzie? Imię to było dość popularne na wyspach.
- Proszę...
Elf półleżał teraz na krześle, trzymany na nim już tylko przez sznury. Jego głowa zwisała do tyłu, z oczami wbitymi w sufit, jakby taka pozycja ułatwiała mu oddychanie.
- Dziś o trzeciej - jego głos był cichy i słaby. - Dostarczyć do jego pracowni. Przy północnym suchym doku.
Agnes bywała tam dość często. Tam konstruowane były statki, zanim zostały zwodowane, w tym te, w które wprowadzała swoje modyfikacje i którymi mieli wypłynąć niebawem na Kattok. Gdy nadzorowała prace, dostarczała nowe projekty, albo po prostu odwiedzała Victora, który przygotowywał nieopodal swoich ludzi do wyprawy, okolice suchego doku były jej dość dobrze znajome.
- Teraz mają je moi ludzie - zaśmiał się elf i zakrztusił zaraz potem. - Chuj ich wie, gdzie teraz są.
Obrazek

Dzielnica Portowa

197
Agnes zaczęła poważnie się martwić. Elf zaczął zdradzać oznaki zbytniego upojenia wywarem i przez chwilę obawiała się, że może nie tyle zemdleje, co za chwilę odleci w tak dalekie zakątki świata, że nie wyciągnie z niego niczego. Zaczął też nawet mamrotać coś o krasnoludach, co chyba go niezmiernie bawiło… i może kłamał, ale nie był w tym już ani trochę dobry. Wyglądał coraz bardziej tragicznie i trzeba było się streszczać.

Ku jej uldze, rzucił w końcu imieniem i opisem wyglądu. O ile sam wygląd nic jej nie mówił, o tyle imię zabrzęczało jej w głowie. Automatycznie zapisała je, marszcząc mocno brwi. Reamul, Reamul… skądś je pamięta. Pytanie skąd… jej rozmyślania przerwał jeszcze jeniec, który naprawdę ledwo się trzymał na tym krześle – właściwie tylko dlatego, że trzymały go więzy. Wydukał jeszcze o tym, gdzie mieli się spotkać z czarnoskórym interesantem i o której, ale niestety nie wiedział, gdzie pozostali jego ludzie mogą być… czemu się nie dziwiła.

Wiedziała, gdzie są te doki, sama tam często bywała. Bez problemu mogłaby znaleźć pracownię, ale w głowie miała plan przyjść tam na spotkanie i skonfrontować się ze złodziejem jej planów. Zerknęła raz jeszcze na elfa, który za chwilę chyba przestanie kontaktować i podniosła się powoli z krzesła.

- Pilnujcie go, za chwilę wrócę… z antidotum – mruknęła, chociaż środek usypiający miała w kieszeni. Wyszła z pokoju i wróciła do sypialni, gdzie miał znajdować się Victor. Jeśli tam był, a prawdopodobnie czekał na nią, odezwała się doń niespokojnym tonem: - Skończyłam przepytywać elfa. Chciałeś się z nim widzieć… ale cokolwiek zamierzasz z nim zrobić, raczej ci nie przyniesie satysfakcji. Ledwo już kontaktuje ze światem.

Jeśli mężczyzna poszedł za nią, to wróciwszy z nim do gabinetu, rzuciła w stronę jeńca: - Przed antidotum obiecałam ci jeszcze jedną rzecz… spotkanie z kimś z zaświatów. Potem dostaniesz swoją dawkę. Powodzenia – wracając do biurka, cokolwiek chciał zrobić Victor, pozwoliła mu na to w granicach rozsądku. Zaczęła przetrząsać pozostałe dokumenty, z których jej nie okradli w poszukiwaniu tego imienia. Wiedziała, że to powinno gdzieś tutaj być. Zerknęła na umowę najmu, na swoje listy rachunkowe, nawet na listy miłosne, które dostała ostatnio… gdzieś to musi być.

Dzielnica Portowa

198
Zostawiła elfa ze swoimi ochroniarzami, postanawiając przejść na drugą stronę piętra, by wypuścić Victora z sypialni. Wyglądało na to, że Sonia dosłownie zastosowała się do polecenia Agnes i zwyczajnie zamknęła go w środku na klucz. Nic dziwnego więc, że gdy rudowłosa odblokowała zamek i weszła do środka, zastała go w stanie mocno już zbliżonym do furii. Kontrolowanej, na szczęście. Najemnik siedział na fotelu, obok pustej tacy po posiłku. Zdołał się umyć i przebrać w nieswoje ubrania, które nawet na niego pasowały, a półdługie włosy miał zaczesane do tyłu i związane po swojemu. Czy zrobił to sam, czy z czyjąś pomocą, na pewno nie zamierzał z nią w tej chwili o tym rozmawiać.
- Przegięłaś, Reimann - warknął, podnosząc się z fotela. Ostatni raz, gdy mówił do niej po nazwisku, był bardzo dawno temu, właściwie zanim połączyło ich coś więcej. Musiał być wściekły, zresztą wcale nie próbował tego ukryć. - Porozmawiamy o tym później.
Wyminął ją i wyszedł z sypialni, ale poczekał, aż się z nim zrówna, nie wiedząc w sumie dokąd powinien się udać. Nawet na nią nie patrzył. Jego zmarszczone brwi i marsowa mina w niczym nie przypominały już wczorajszej przepełniającej go wdzięczności i ulgi. Do Agnes dotarło, że nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie, a w jej głowie pojawiła się obawa, że jeśli mężczyzna postanowi wyładować swoją złość na elfie, to całkiem możliwe, że nie będzie miała już komu podawać swojego antidotum.
Kiedy wróciła do gabinetu, przyprowadzając ze sobą gościa z zaświatów, elf siedział z opuszczoną głową, mamrocząc coś pod nosem niewyraźnie. Matthias stał przy Jacobie, najwyraźniej o czymś z nim rozmawiając, ale przerwali dyskusję, słysząc otwierające się drzwi. Victor nawet nie wysilił się na tyle, żeby się z nimi przywitać. Wyminął krzesło i stanął naprzeciw elfa, by zdrową ręką złapać go za twarz i zmusić do podniesienia głowy. Ściśnięte dłonią najemnika policzki zniekształcały jego rysy twarzy, ale nie na tyle, by ukryć nagłą panikę, która odmalowała się w jego oczach. Co widział i co czuł, mogli się jedynie domyślać.
- Nie zdążyła, nie żyję, kurwa - wymamrotał jeniec, robiąc wszystko, by bezskutecznie odsunąć się od Victora.
- Jeszcze żyjesz, ale już niedługo - warknął wściekle najemnik.
Wśród dokumentów nie znalazła niczego, co odświeżyłoby jej pamięć. Wśród umów i kontraktów też. Ale przy przerzucaniu pozostałych papierów w jej ręce wpadł liścik miłosny, który wczoraj ją co najwyżej rozbawił, lub oburzył swoją bezpośredniością, podpisany tym samym imieniem, które podał jej wcześniej przesłuchiwany - Reamul. Zanim zdążyła coś z tym zrobić, usłyszała dźwięk uderzenia i prawdopodobnie pogruchotanego nosa, a gdy uniosła wzrok znad kartki, elf wraz z krzesłem przewracał się właśnie na plecy. Łomot upadającego mebla i paniczny, przesycony bólem krzyk elfa poniosły się echem po pomieszczeniu i prawdopodobnie także poza nim. Victor nawet się do niej nie odwrócił, rozprostował tylko lewą dłoń i przeszedł te kilka kroków, by stanąć nad zakładnikiem. Matthias wpatrywał się w rozgrywające się sceny, Jacob natomiast utkwił pytające spojrzenie w Agnes, jakby chciał bez słów dowiedzieć się, czy przypadkiem nie powinien LeGuinessa powstrzymać przed wymierzaniem swojej własnej zemsty.
Obrazek

Dzielnica Portowa

199
Podchodząc do drzwi, zauważyła w nich klucz. Uniosła brew, nie spodziewając się, że Sonia faktycznie to zrobi, ale pewnym ruchem przekręciła go w zamku i otworzyła drzwi, by zastać… niezadowolonego Victora? To raczej mało powiedziane. Był ubrany, uczesany i wyglądał całkiem porządnie ale coś w jego minie sprawiło, że Agnes się zaniepokoiła. Spotęgował to ton i słowa, jakie do niej wypowiedział. Nie uraczył jej nawet spojrzeniem, tylko wypadł z pokoju jak wilk, czekając tylko, aż zaprowadzi go do elfa. W samej twarzy kobiety można było wyczytać niepewność.

Oczywiście w jego stanie emocjonalnym nie interesowało go nic poza elfem, więc na razie Agnes skupiła się na dokumentach, zerkając tylko na ochroniarzy, którzy ze sobą rozmawiali po cichu. Podejrzewała, że mogli dyskutować o całym zajściu, ale szczerze powiedziawszy średnio ją to interesowało. Zaczęła szukać tego imienia, by znaleźć go… na liście miłosnym zaledwie z wczoraj, przyniesionym przez Sigismunda, tym samym, który wychwalał ją pod niebiosa w dosyć bezpośredni sposób oraz porównywał do Krinn. Zaczęła wczytywać się w treść, ale przerwał jej łoskot.

Uniósłszy głowę, zobaczyła elfa, który turlał się z krzesłem po pokoju i wściekłego Victora, który przymierzał się do kolejnego ciosu. Rozszerzyła oczy, rozumiejąc, że on nie przyszedł tutaj po taką zemstę, jaką ona myślała. Nie chciała tutaj trupów, nie chciała mieć nikogo na sumieniu.

- Victor! – powiedziała głośniej, chociaż sama była zdziwiona, jak jej głos zadrżał. Widząc spojrzenie Jacoba, wskazała na swego kochanka, by jej ochroniarz powstrzymał go przed kolejnymi ciosami, po czym sam przeszła koło biurka i starała się stanąć niedaleko zakładnika, by w miarę go zasłonić i mieć przed sobą LeGuinessa. Też nie pałała miłością do elfa, ale to już była przesada.

- On już dostał za swoje z nawiązką. Nie jesteśmy przecież mordercami – ostatnie zdanie powiedziała ciszej. W dłoni nadal trzymała karteczkę, ale patrząc na wściekłą twarz Victora, na jej samej wymalował się strach. Nigdy w życiu takiego go nie widziała i wolałaby chyba, żeby tak zostało. W jej oczach błysnęła także obawa… nie tyle o samego elfa czy Victora, ale obawa przed nim samym. Stojąc tak tuż przed nim, łatwo było o takie odczucia. Liczyła tylko, że się opamięta i nie skończy się na czymś gorszym.

Dzielnica Portowa

200
Jacob w ułamku sekundy znalazł się przy najemniku, łapiąc go i odciągając od leżącego teraz na ziemi razem z krzesłem elfa. Victor skrzywił się, trochę z wściekłości, a trochę z bólu. Wciąż przecież był w złym stanie po wczoraj, prawą rękę miał zawieszoną na temblaku z jasnoszarej chusty, a pod koszulą krył się mocno zaciśnięty bandaż, trzymający jego żebra w miarę nieruchomo. Nie wyglądał jednak, żeby stan zdrowia fizycznego miał dla niego teraz jakiekolwiek znaczenie. Pewnie miałby dość spore szanse w walce z Jacobem, gdyby obaj byli w pełni sił. Teraz pozostało mu tylko poddać się ochroniarzowi i cofnąć się razem z nim o te kilka kroków, co od razu wykorzystała Agnes, wchodząc pomiędzy nich, a krztuszącego się elfa.
- My nie, ale on jest - jego nienawistne spojrzenie mijało kobietę i skupiało się na jeńcu ze złamanym nosem. - Nie zasłużył na to, żeby żyć.
Jeszcze przez chwilę wyglądał, jakby sekundę po puszczeniu go miał rzucić się na elfa. Zmełł w ustach przekleństwo i podniósł wzrok na rudowłosą, biorąc wdech do kolejnego argumentu, ale mogła dosłownie zobaczyć moment, w którym dotarło do niego, co robi. Zamarł, wpatrując się w jej przestraszoną twarz, zaskoczony tym, co widzi; głównie przez fakt, że kobieta, która powinna mu przecież ufać, właśnie bała się jego. Ochłonął nieco, rozluźnił się i zerknął przez ramię na trzymającego go Jacoba.
- Puść mnie - polecił. Nie podziałało, więc westchnął. - Puść mnie. Już... nic nie zrobię. Przepraszam.
Wciąż był zły, ale już nie do tego stopnia. Strach w oczach Agnes przywołał wyrzuty sumienia do jego własnych. Gdy Jacob rozluźnił chwyt, mężczyzna wyszarpnął się i poprawił koszulę, odchodząc krok w bok. Dłonie ochroniarza powędrowały w górę, w geście niemych przeprosin, ale najemnik kompletnie to zignorował.

- Co mu zrobiliście? - spytał, gdy już skończył zaciskać nerwowo zęby i rzucać wściekłe spojrzenia wszystkim tu zgromadzonym. - Czego się dowiedzieliście, i co tam znalazłaś?
Elf zajęczał boleśnie, gdy Reimann uniosła liścik miłosny, by przeczytać go ponownie. Treść, wcześniej potraktowana jako wyjątkowo bezpośredni wyraz uznania, teraz, w świetle dzisiejszych wydarzeń, nabierała nowego sensu i zamiast być dziwnym wyznaniem, bardzo nie na miejscu, teraz brzmiała jak zawoalowana w poetyckie metafory groźba. I Agnes dochodziła do wniosku, że Reamul albo miał mocno nie po kolei w głowie, albo taka szarada go zwyczajnie... bawiła?
Spoiler:
Obrazek

Dzielnica Portowa

201
- To jest mój dom i moje zasady. Nie będzie tutaj przelewania krwi – wycedziła, patrząc się niepewnie na Victora, nie wiedząc, co zrobi. Wyglądał, jakby właściwie zaraz miał się wyrwać z uścisku Jacoba i z powrotem rzucić bezmyślnie na elfa, co jeszcze bardziej przyprawiło kobietę o ciarki, ale ku jej uldze opamiętał się, nieco uspokoił, co pozwoliło im wszystkim wrócić do swoich zajęć. Odwołała skinieniem głowy ochroniarza, wypuszczając z siebie powietrze.

Popatrzyła z niesmakiem na elfa, który teraz już całkiem leżał złamany psychicznie. Wzdrygnęła się, widząc jego krwawiący nos i oszalałe spojrzenie. – Niech ktoś mi pomoże go postawić z powrotem i napoić. Nie mogę już patrzeć na niego.

Jeśli któryś z ochroniarzy postawił elfa z powrotem w pionie, Agnes wygrzebała buteleczkę ze środkiem usypiającym, który przytknęła do ust jeńca i wlała mu całość. Powinien zadziałać szybko i uśpić go na tak długo, że halucynogenne skutki emergentu zejdą i zostanie tylko niesmak po zażytym narkotyku. Tuż po tym wróciła na swoje miejsce, odkładając kolejną butelkę na stół, razem ze zmiętą karteczką z liścikiem miłosnym. Oparła łokcie o blat, a dłonie o twarz i przez chwilę milczała, próbując się uspokoić. Dopiero po jakiejś minucie uniosła oczy na Victora, który o coś pytał, na ochroniarzy, którzy pomagali jej przesłuchiwać elfa. Czuła spore zmęczenie, a wyglądała, jakby miała sporo po czterdziestce. – Podałam mu narkotyk, który miał sprawić, że będzie podatny na każdą sugestię. Na przykład taką, że wpuściłam mu do organizmu wyniszczającą go powoli truciznę, a ty nie żyjesz i będziesz go nawiedzał zza grobu. Bez rozlewu krwi, a jak widać… równie pomocne.

Wydała z siebie kolejne ciężkie westchnięcie, sięgając po tę samą karteczkę, którą minutę wcześniej tam położyła. Zanim ją wzięła, zobaczyła swoją dłoń, która odrobinę się trzęsła. Zacisnęła ją w pięść i otworzyła z powrotem, zanim sięgnęła po liścik, który zaczęła czytać.

Wcześniej to brzmiało jak bardzo dziwne wyznanie miłości. Teraz zaś… co najmniej niepokojąco. Blada z niewyspania i problemów Agnes pobielała jeszcze bardziej, a po jej plecach przeszły ciarki. Kimkolwiek był Reamul… przeraził ją swoją zmyślną poezją, groźbami opisanymi w taki sposób, jakby był seryjnym mordercą. Przełknęła ślinę i przesunęła liścik w stronę Victora, teraz już nie kontrolując delikatnego drżenia dłoni.

- Dzisiaj o trzeciej przy północnym suchym doku, pracownia Reamula, czarnego człowieka. Tam mają przekazać mu moje dokumenty. Jak tylko usłyszałam to imię, coś zaczęło mi świtać. Wczoraj to dostałam wraz z korespondencją. Na początku brzmiało to jak co najmniej dziwne wyznanie miłości, ale teraz… to brzmi jak wyznanie szaleńca – jej głos stracił mocno na pewności siebie, gdy to mówiła. Ba, nie przypominała ani trochę kobiety sprzed dziesięciu minut, gdy przesłuchiwała elfa. Była przygarbiona, pod oczami miała głębsze cienie, jej cera była biała jak ściana, a na całym ciele miała ciarki, pomimo, że było całkiem ciepło. Z wahaniem, jakby ciężko było jej to powiedzieć, popatrzyła Victorowi prosto w oczy. – Boję się, Victor. Ten liścik mnie przeraża.

Dzielnica Portowa

202
Jacob i Matthias zgranym ruchem podnieśli elfa z podłogi, stawiając go w pozycji, w jakiej był dopóki Victor nie postanowił tego zmienić. Gdy Agnes podeszła do niego z drugą buteleczką i uniosła ją do jego zakrwawionych ust, chwycił ją w zęby bez ociągania się i łapczywie wypił całość, przekonany, że właśnie neutralizuje truciznę, krążącą mu we krwi. Dopiero wtedy uspokoił się, mamrocząc pod nosem podziękowania i zamknął oczy. Nie stracił jeszcze przytomności, uśpiony przez wywar, ale jego ulga i tak była nie do opisania.
Wydawał się nawet nie zwrócić uwagi na wyjaśnienie kobiety, która przyznała, że trucizna była jedynie narkotykiem, wzmagającym wyimaginowane odczucia. Jacob odetchnął z ulgą, ciesząc się najwyraźniej, że jego przełożona jednak nie jest psychopatką, a kąciki ust Matthiasa uniosły się lekko z uznaniem. Jedynie Victor nie zareagował na to w żaden sposób, bo choć był już uspokojony przez ochroniarza i jej przerażone spojrzenie, to wciąż był też wściekły za zamknięcie go w pokoju, jak krnąbrnego dziecka.
Przyjął od niej kartkę z nietypowym listem miłosnym i szybko przesunął spojrzeniem po tekście. Jego wzrok zlodowaciał. W milczeniu przeczytał słowa wyznania drugi raz, potem trzeci. Odłożył pergamin na blat biurka.
- Znam Reamula. Nie sądziłem, że jest szaleńcem - stwierdził sucho.
Przez długą chwilę milczał, wpatrując się w profil Agnes, by w końcu westchnąć i odwrócić się do ochroniarzy.
- Zabierzcie go stąd, gdziekolwiek indziej - gestem głowy wskazał elfa, który zaczynał już tracić przytomność. - Jacob, idź spać. Dziękuję ci za wszystko, za opiekę nad panną Reimann, pomoc w znalezieniu mnie i złapanie tego elfa. Teraz potrzebujesz odpoczynku. Matthias, czekaj na nas na dole. Zaraz zejdziemy.

Mężczyźni posłusznie zabrali jeńca razem z krzesłem i chwilę później Agnes została sam na sam z Victorem. Ten westchnął ciężko i zdrową ręką przyciągnął sobie drugie, puste krzesło przed jej biurko, siadając naprzeciwko. Ostatnie kilkanaście minut zmęczyło też jego. Oddychał ciężko, a w jego oczach wciąż co jakiś czas pojawiały się przebłyski bólu, który usiłował ignorować.
- Najchętniej wpadłbym do niego i osobiście powiedział mu, co sądzę na temat takich listów. Ale nie jestem w stanie. Twoi ludzie też nie są w stanie, Agnes. Jacob jest wycieńczony, Matthiasowi pewnie nadal dzwoni w głowie po wczoraj, nie wiem co dzieje się z Sigismundem. I jednego jestem pewien: ty na pewno nie możesz tam iść - zerknął na pergamin. - Reamul ma ochronę, ma swoich ludzi. Mógłbym skrzyknąć własnych i wysłać, żeby wymierzyli sprawiedliwość, ale boję się, że straty... - pokręcił głową. - Wszyscy zdają sobie sprawę, że Kattok będzie niebezpieczne, nie powinienem ryzykować ich życiem jeszcze przed wypłynięciem.
Brzmiał, jakby zamierzał zrobić to, jeśli tylko Agnes sobie tego zażyczy, ale był bardzo niechętny takiemu rozwiązaniu.
- Straż nie pójdzie za takimi przesłankami, jakie mamy, a nawet jeśli, zaczną się organizować w taki sposób, że Reamul trzy razy zdąży dowiedzieć się, co się dzieje, zmienić czas i miejsce przekazania twoich dokumentów i zmyć się, zanim strażnicy zapukają do jego drzwi - prychnął. Zupełnie jakby uczestniczył we wczorajszym śledztwie i słuchał dowódcy, który na wszystko miał jakiś paragraf i argumenty przeciwko szybkiemu działaniu. - Nie wspominając o tym, że zaczną wypytywać nas, skąd to wszystko wiemy. Musimy zwrócić się o pomoc do kogoś innego. Mówiłaś o tym... elfie? Tym od bankietu? Może zechce pomóc, skoro wspiera twoją sprawę. Jego ewentualne straty w ludziach, czy też nieludziach, szczerze mówiąc za bardzo mnie nie obchodzą.
Obrazek

Dzielnica Portowa

203
Agnes uniosła spojrzenie na Victora, gdy ten wspomniał o jego znajomości z Reamulem. Z drugiej strony, obydwoje często rezydowali w tej samej dzielnicy, więc nie było to aż tak zaskakujące. Patrzyła także na to, jak były oficer odprawia jej ludzi, ale nie miała zbytnio ochoty ni siły, by protestować, że rozstawia po kątach jej pracowników. Właśnie zaczęła martwić się dziesięciokrotnie bardziej wszystkim i każdym, a poza tym coraz ciężej jej się myślało.

- Sigismund razem z Casimirem zamiast dociekać, czemu cię nigdzie nie ma, poszli się upić. Także najwyraźniej żaden z ludzi, którzy mieli mnie chronić, nie jest w stanie tego robić dzisiaj – prychnęła rozeźlona nadal faktem, że ta dwójka tak ordynarnie olała sytuację i poszła pić przez dobre kilka godzin. Następnie słuchała w skupieniu, co proponuje w zamian za to jej kochanek. A opcji mieli niewiele, plus oczywiście Reamul miał swoją ochronę, więc sytuacja była znacznie gorsza.

Od całego planowania i sytuacji, niewyspania i torturowania porwanego elfa, Agnes zaczęła boleć głowa. Próbowała przyłożyć sobie dłoń do skroni, by nieco schłodzić czoło, ale jej ręka też była rozpalona. Oparła się na krześle i widziała to spojrzenie, które mówiło, że zaryzykowałby swoich ludzi dla niej. Pytanie, czy chciałaby to zrobić? Byli oni zarezerwowani na Kattok, na czyhające tam niebezpieczeństwa. I Agnes szczerze powiedziawszy była gotowa na takie poświęcenie, ale Victor zaproponował coś jeszcze.

Ależ przybrała skwaszoną minę.

- Musiałabym się przed nim korzyć i przystać na wszystkie warunki, jakie mi zaproponuje. A pewnie wymyśli ich milion, zważywszy na to, że chciał wysłać ze mną na wyspę swoją pupilkę, jako współpracowniczkę. Czyli zamiast mieć święty spokój, będę musiała cały czas użerać się z jakąś długouchą, która będzie próbowała przemycać własne nieudolne pomysły pod pretekstem opłacania mojej ekspedycji przez Sehleana – ostatnie słowa specjalnie wypowiedziała w nieco innym tonie, ewidentnie podkreślając swoją opinię na ten temat. Spojrzała spode łba na Victora z miną, która ewidentnie mówiła, jak bardzo się to jej nie podoba.

A jednak widać było w niej niepewność i wahanie. Mogła zaryzykować ludzi Victora, ale pewnie miałaby później wyrzuty sumienia, a on miałby wyrzuty do niej, że poświęciła jego ludzi dla swojej sprawy. Straż, jak sam mężczyzna wspomniał, była bardzo niepomocna. Jej ludzie byli niedysponowani, plus było ich mało, więc… zostawał jej jakiś wybór?

Spochmurniała, przybierając minę dziecka, które zostało zmuszone do zjedzenia obiadu. Przewróciła oczami i spoglądnęła za okno, patrząc, ile czasu zostało jej do domniemanego spotkania Reamula ze zbirami. Wstała z krzesła, przeciągnęła dłońmi po twarzy i powiedziała: - Porozmawiam z nim. Sprzedam duszę Sehleanowi Viti’ghriemu i jego elfiej nierządnicy Vasati. I tak nie mam wyboru najwyraźniej.

Spojrzała jeszcze na ramię Victora, na ból w jego oczach, na niewyraźny zarys bandaża pod koszulą i rzuciła z niechęcią: - Skoro bawimy się dzisiaj w konszachty z demonami, idź do jakiegoś Czarodzieja, który przyspieszyłby ci zaleczenie tych wszystkich ran. Nie mówię już o Raemulu, ale wypłynięcie tak na Kattok znacznie ci wszystko utrudni. Rachunek… postaram się wcisnąć Sehleanowi.

Jeśli najemnik nie chciał odeń niczego więcej, ruszyła do sypialni, gdzie zamierzała się przebrać w coś bardziej odpowiedniego do wizyty u magnata. Nie kombinowała zbytnio, po prostu ubrała jakąś przewiewną sukienkę, samej spięła włosy w jakiś kok, a wśród jej kosmetyków znalazła taki, który mógłby chociaż odrobinę przykryć cienie pod jej oczami. Założyła też kapelusz i cienkie, jedwabne rękawiczki, aby chociaż odrobinę chronić się przed słońcem… chociaż to i tak było ostatnie z jej zmartwień.

Dzielnica Portowa

204
Oboje potrzebowali dłuższego odpoczynku. Gdy snuła swoje rozważania, Victor wpatrywał się niewidzącym spojrzeniem w list, który dostała. Raczej nie miał jakichś terytorialnych odczuć względem Agnes, ale to nie znaczyło, że coś takiego spłynęło po nim jak po kaczce. Reamul groził jej w sposób, którego każdego przyprawiłby o szybsze bicie serca. Uniósł wzrok, przez chwilę obserwując jej zmęczone oczy, drżące ręce i rozgorączkowaną twarz. Spochmurniał jeszcze bardziej i poprawił się w miejscu. Dotychczas ich spotkania wyglądały zupełnie inaczej. Nawet jeśli ustalali poważne kwestie, nigdy nie czuli się tak jak teraz. Nic im nie groziło, najgorszym ich problemem było co najwyżej przepracowanie, a nieprzespane noce miały zgoła inne przyczyny.
- Myślałem, że wystarczy, jak przygotujesz mi coś na ból - westchnął. - Ale może masz rację. Pójdę. Muszę jakoś funkcjonować potem na Kattok. Na statku zresztą też...
Odprowadził ją spojrzeniem, gdy wychodziła z gabinetu, ale nie wstał, by ją pożegnać. Kiedy zamykała za sobą drzwi, zobaczyła jeszcze, jak mężczyzna sięga po list od Reamula, który zostawiła na biurku.

Gdy opuszczała swój dom, na zewnątrz przywitało ją piękne, przedpołudniowe słońce i ukrop, o którym zdążyła już zapomnieć, dzięki zamkniętym od nocy okiennicom. Dwójka dzieci przebiegła jej przed nosem, śmiejąc się w głos, a z oddali słyszała pokrzykiwania pracowników portowych. Dzień jak co dzień, zupełnie jakby nie miała właśnie zakładnika zamkniętego w jakimś schowku i ryzyka utracenia całego dorobku życia, jeśli Sehlean nie zgodzi się jej pomóc. Oszczekał ją jakiś pies, a uliczny handlarz zaproponował jej amulety na każdą okazję, miłosne, ochronne, przeciwchorobowe, a nawet takie ratujące przed utonięciem. Ulice roiły się od mieszkańców wszelkich ras, przypominając jej, że miasto nie zawsze jest tak puste, jakie było nocą.
Po niespełna pół godziny dotarła do pałacu Viti'ghrina. Tak jak obiecywał jej wieczorem, strażnicy rozpoznali ją z łatwością i wpuścili do rozległego ogrodu, wciąż utrzymywanego w chłodniejszej, przyjemnej dla skóry temperaturze. Każde przejście obok jarzącego się błękitem płomienia przynosiło ulgę jej pulsującej bólem głowie. Tym razem nie było tutaj tłumów, muzyki i fantazyjnie powyginanych stołów. Słyszała jedynie śpiew ptaków i dźwięk drobnych kamyków, po których stąpała.
Samego Sehleana również nie było w ogrodzie, więc nietrudno było się jej domyślić, że musi skierować się do samej rezydencji. Strzeliste, białe drzwi prowadzące do pałacu strzeżone były przez dwóch elfich strażników, leniwie opartych o włócznie. Na widok rudowłosej kobiety zerknęli po sobie i wyprostowali się.
- Słucham - zatrzymał ją jeden z nich. - Była pani umówiona?
- Sehlean mówił, żeby ją wpuścić, jak przyjdzie - mruknął drugi.
- Tak, ale do ogrodów, nie tutaj.
- Ano racja - niższy elf z namysłem pokiwał głową. - No to witamy, proszę się po ogrodach przejść.

Spoiler:
Obrazek

Dzielnica Portowa

205
Z tematu Pałac Viti'ghrów

Bardzo dziękuję — odparła kobieta, przyjmując ramię Sehleana i dając się poprowadzić przez korytarz, aż na zewnątrz, nie robiąc sobie na razie nic ze służącej, będąc zbyt zmęczoną na jakiekolwiek głębsze przemyślenia. I trzeba przyznać, że widok powozu, którym mogła wrócić spokojnie do domu troszeczkę ją ucieszył. Spacer w drugą stronę podczas takiego upału był bardzo nieprzyjemną wizją, szczególnie że dochodziło południe, a słońce było w zenicie... jakkolwiek by dziwnie i nieswojo to teraz wyglądało.

Tak samo pobieżnie zerknęła na strażników, zwracając się jeszcze do elfa, zanim ten ją pożegnał. — Dla mnie zaś wiele znaczy taka pomoc, chociaż może po tak ciężkiej nocy nie do końca jest widać moją wdzięczność. Z niecierpliwością będę oczekiwać dalszych informacji. I dziękuję za ofertę, oby nie trzeba było nic poprawiać.

Z tymi słowami usiadła na krzesełku, czując zaraz jak powóz rusza powoli i toczy się przez gwarne miasto. Zaćmienie sprawiało wrażenie, jakby był już wieczór, a nie ledwo południe, co tylko potęgowało jej nieswoje uczucie w duchu. Jak także widać, Sehlean przydzielił jej ludzi, jakby miała się w ich towarzystwie czuć wygodniej, chociaż naprawdę nie miała głowy do takich szczegółów.

Po wyjściu z dorożki udała się natychmiast do domu, zapraszając strażników i wskazując im miejsce przebywania nieprzytomnego elfa. Poinstruowała ich, jak może się zachowywać jeśli by się obudził... ale tak do końca nie wiedziała, co miał na myśli Sehlean, mówiąc, że przejmie od niej zbira. Chyba wolała nie wiedzieć, przynajmniej nie teraz. Pozostałych z nią ludzi zaprosiła do środka, nie chcąc, by stali i rzucali się w oczy każdemu przechodniowi. Przemknęło jej także przez myśl, aby przenieść się w czasie i zdrzemnąć, dopóki nikt nie będzie niczego od niej chciał, ale te plany skutecznie przerwał jej widok Rafaela, który nieco gorzej wyglądając, jakoś się trzymał. Rozmawiał z Victorem, który już nie miał ręki na temblaku.

Weszła powoli, coraz bardziej tracąc świadomość tego, co ją wokół otacza i usiadła obok mężczyzn. — Sehlean przyprowadził dodatkowych ludzi do ochrony. Przekazałam, co wiedziałam, obiecał się tym zająć, zwrócić dokumenty i oszczędzić tego całego Reamula, abym mogła z nim porozmawiać. Myślę... nic więcej chyba nie mogę zrobić. Trzeba czekać — aż się dziwnie poczuła, nie mając kompletnie nic innego do roboty. Zerknęła po Rafaelu i Victorze, pytając jeszcze: — Jak się czujecie?

Jeśli nie chcieli nic więcej od niej, to zamierzała iść spać, z prośbą, by obudzić ją wtedy, kiedy wróci ktoś od Sehleana z informacjami.

Dzielnica Portowa

206
Victor skinął głową i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Nie wyglądał już na tak wściekłego, jak z samego rana.
- Dobrze - odparł. - Ale nigdy więcej nie idę do takiego... specjalisty. Zachowywał się strasznie niepokojąco. Sama procedura też była koszmarem, chociaż chyba bardziej dla niego, niż dla mnie.
Pokręcił głową i przeniósł spojrzenie na Rafaela. Starszy mężczyzna odchrząknął, gdy zorientował się, że teraz jego kolej i poklepał się delikatnie po brzuchu.
- Pierwsza moja tak poważna rana - uśmiechnął się do Agnes. - Kto by pomyślał, że na starość będę musiał takie rzeczy przechodzić. Ale jest w porządku, panno Reimann. Proszę się nie niepokoić. Jestem winien podziękowania, zawdzięczam wam życie. Pannie Reimann i Sonii. Zrobię co w mojej mocy, żeby odwdzięczyć się za... za ratunek.
Nie wspominał o rachunku wystawionym przez medyka, widząc, w jakim stanie jest rudowłosa. To była okrutna noc dla nich wszystkich i choć Agnes nie została ani raniona, ani dotkliwie pobita, to nieustanny stres doprowadził jej umysł i ciało do absolutnego wykończenia. Zdając sobie z tego sprawę, LeGuiness wstał i podał jej dłoń, by pomóc jej podnieść się i zaprowadzić ją na górę. Nie był już tak narwany i podminowany jak wczoraj, choć uśmiechał się znacznie mniej, niż zazwyczaj. Szczerze powiedziawszy, kobieta chyba do tej pory nie widziała go poważnego aż tak długo.
Do sypialni weszła już sama, a zamykając drzwi słyszała jego kroki po schodach z powrotem w dół. Gdy się przebierała do snu, dobiegały jeszcze do niej jakieś odgłosy rozmów, ale była zbyt wykończona, by móc skupić się na nich dłużej, niż kilka sekund, zanim wchłonął ją sen.

Pomarańczowa obręcz wokół czarnego dysku pulsowała jasnym światłem, przyciągając jej spojrzenie. Agnes stała na dziobie statku, płynącego wprost na unoszący się nad powierzchnią morza księżyc, który przesłaniał słońce. Mimbra wydawała się odcinać od tego obrazu mocniej, niż było to logiczne, jakby kobieta spoglądała na ten fenomen przez zadymione szkło, o którym ktoś jej wcześniej wspominał. Kto to był...? Pamięć była zawodna.
Czuła, jakby łuna pomarańczowego światła ogarniała ją całą, nie tylko od zewnątrz, ale przepływała przez jej ciało, wywołując niewyjaśnioną tęsknotę i ekscytację tym, co jeszcze nie nadeszło. Gdy opuściła wzrok, w dłoniach trzymała zwinięte pergaminy z własnymi projektami, które wcześniej utraciła. Gdy opuściła wzrok, w dłoniach trzymała dwie fiolki, jedną z narkotykiem, drugą z wywarem z maku. Gdy opuściła wzrok, jej ręce były puste.
Blask otulał ją czule, sprawiając, że miała ochotę zrobić kilka kroków w przód, przekroczyć reling statku i rzucić się w pulsujące, pomarańczowe światło. Zanim cokolwiek zrobiła, zanim zdążyła ruszyć się z miejsca, sen urwał się gwałtownie.

Miała wrażenie, że dane jej było się przespać raptem pięć minut. To potwierdzało zresztą przytłumione światło przesłoniętego przez księżyce słońca, wpadające przez przymknięte okiennice - zaćmienie nie mogło trwać tyle godzin, prawda? Mimo to, wybudził ją znajomy dotyk, delikatnie gładzący jej ramię. Drzwi sypialni były uchylone, a na brzegu jej łóżka siedział Victor. Odgarnął splątane przez sen włosy z jej policzka. Czuła się trochę lepiej, ale nie zmieniało to faktu, że najchętniej przespałaby jeszcze kilka długich godzin.
- Jest czwarta - poinformował ją cicho mężczyzna. - Przyszedł posłaniec od twojego elfa.
Przysunął w zasięg jej wzroku przedmiot, który musiał uszczęśliwić ją teraz bardziej, niż cokolwiek innego. Duża, brązowa, skórzana tuba, otwarta dla niej przez LeGuinessa, zawierała spory plik zwiniętych pergaminów. I choć nie widziała dokładnie, co się na nich znajdowało, nie musiała nawet tego sprawdzać. Jej prace wróciły do domu, nikomu nie udało się ich sprzedać, nie trafiły w niepowołane ręce. Zadziałali wystarczająco szybko i skutecznie, a zwrócenie się o pomoc do Sehleana było najwyraźniej właściwą decyzją.
- Mówił, żebyś się nie spieszyła. Że mają Reamula i będą czekać. Ale powinnaś wstać, trzeba to skończyć.
Obrazek

Dzielnica Portowa

207
Wizja łóżka, do którego mogłaby się teraz położyć, była tak kusząca, że Agnes wrzuciła wszystkie swoje siły w jak najszybsze znalezienie się w sypialni. Pożegnała się z Victorem, który ją odprowadzał i praktycznie nago położyła się, praktycznie od razu zasypiając. Sen był ciekawym zjawiskiem, które pozwalało przyspieszyć o kilka godzin czas, a nie mając nic więcej do zrobienia, Agnes wolała właśnie przenieść się w czasie.

Zaćmienie, które towarzyszyło jej w drodze powrotnej, a także ogólne wyczerpanie psychiczne i fizyczne było pożywką dla zmęczonego umysłu, który płatał jej niezłe figle podczas snu. Stała na dziobie statku, jej dumy, szczytu jej możliwości inżynierskich, płynąc w nieznane, ku podbiciu lądów i założenia tam własnego państwa. Wiatr przelewał się przez jej włosy, zaś ciepłe światło Mimbry otulało ją, przenikając przez ciało i duszę, wywołując wspomnienia rzeczy, które dopiero mają nadejść. Spojrzała na swoje dłonie, z miłością patrząc na plany, które w końcu odzyskała. Gdy zerknęła tam raz jeszcze, zobaczyła wywary, którym przyszło jej odzyskać papiery. Za trzecim razem jej ręce były puste, więc zwróciła swe lico ku księżycowi, bardzo wyraźnemu, jakby zaraz miał zderzyć się z morzem. Wyciągnęła dłoń, zamierzając wystąpić krok i drugi, przejść po pomarańczowej ścieżce wytypowanej przez jego blask, ciągnącej się przez chłodne fale oceanu.

Inna dłoń, równie czuła, co światło Mimbry, dotykała jej ramię, wybudzając z tego dziwnego letargu. Uchyliła oczy, przed sobą mając nadal czerwonawe promienie słońca wpadające do pokoju i otulające sylwetkę Victora siedzącego na skraju jej łóżka. Mruknęła coś niezrozumiałego nawet dla niej, delektując się tym dotykiem, przyprawiającym ją o przyjemne ciarki na ciele, gdy usłyszała, która jest godzina i co ze sobą przyniosła. Otworzyła szerzej powieki, unosząc nieco głowę, wychylając się lekko znad pościeli. Elfi posłaniec znaczył jedno — wieści. Pytanie tylko... jakie?

A potem zobaczyła tubę, którą podawał jej kochanek, tubę, która była źródłem jej zmartwień od wczorajszej nocy. Jej widok był lepszym środkiem otrzeźwiającym niż sole. Praktycznie natychmiast spadło z niej zmęczenie i troski, a sen i jego mary odeszły w daleką niepamięć. Uniosła się gwałtownie, wygrzebując z koców i odbierając drogocenny pojemnik, chwytając go w dłonie i siadając, wysypała z niego swoje pergaminy i księgi.

Przez jej twarz przeleciało sporo emocji, ale najbardziej zauważalna była ulga. Dopiero teraz, po wszystkich przejściach, faktycznie ten kamień spadł jej z serca, a ona miała wrażenie, że zaraz zacznie latać pod sufitem. Przejechała dłonią po papierach, a dźwięk szeleszczących kartek pieścił jej uszy i duszę, wywołując kolejne ciarki na plecach. Przeglądała wszystkie swoje plany, sprawdzając, czy aby niczego nie brakuje, rozkładała na łóżku każdy pergamin, każdą stronicę, z czułością patrząc na dorobek jej życia, zwrócony do jej rąk, bezpieczny w jej objęciach. Nawet nie zauważyła, że jej oczy się zaszkliły, tak była zajęta zachwytem nad swoim dobytkiem.

Nigdy w życiu nie czuła się tak dobrze, jak teraz.

Nawet wspomnienie o Reamulu nie popsuło jej humoru. Zarejestrowała jego schwytanie, ale najpierw pieczołowicie składała wszystko do środka, pilnując, by żaden róg się nie zagiął. Dopiero wtedy, gdy zamknęła tubę zsunęła z siebie pościel i wstała z łóżka, podchodząc do okna. Wszystko w jej oczach wyglądało piękniej. Hałas nie drażnił jej, jak zwykle, zbłąkany komar nie irytował jej swym brzęczeniem gdzieś w rogu okiennicy, a skwar stał się nagle przyjemnym ciepłem dotykającym jej twarzy. Słońce, nadal zasłonięte przez księżyce, nie niepokoiło jej, a zachwycało feerią barw i nietypowym, kilkugodzinnym zjawiskiem. Zaśmiała się z czystą euforią w głosie, odwracając się zaraz na pięcie i podchodząc żwawo do Victora. Chwyciła jego twarz w swoje dłonie i w przypływie radości ucałowała go, przytrzymując go trochę dłużej przy sobie. Dopiero potem, gdy oderwała się odeń z westchnięciem, zaczęła szukać jakiś ubrań. Najpiękniejszych, najbardziej krzykliwych, w jaskrawych kolorach. Jakiejś pięknej sukni, którą mogłaby na siebie założyć, by wykrzyczeć światu, jak się teraz czuje.

Odetchnęła i spojrzała raz jeszcze na najemnika. — Tak. Idziemy z nim porozmawiać teraz.

Dzielnica Portowa

208
Po raz pierwszy, odkąd znalazła Victora w magazynie, jego usta rozciągnęły się w tym uśmiechu, który tak lubiła. Razem z nią przyglądał się rozwijanym przez nią pergaminom i kartkowanym notatnikom, starając się nie zwracać uwagi na jasne krzywizny jej ciała, wynurzające się z pościeli. Wyglądał, jakby jej nastrój się mu udzielił, zresztą trudno było nie cieszyć się razem z nią, gdy jej dotąd strapioną twarz rozświetlała szczera radość. Wróciło do niej to, co sądziła, że utraciła na zawsze i chyba nawet niczego nie brakowało, choć będzie musiała w najbliższej przyszłości poświęcić trochę czasu na dokładne przejrzenie całej zawartości skórzanej tuby. Ale patrzyła na znajome plany statków, maszynerii, kreślone jej własną ręką, nietknięte przez rabusiów, którym zależało jedynie na zarobku.
Gdy znalazła się przy oknie, a ciepłe światło zasnutego pomarańczem nieboskłonu padło na jej skórę i wplątało się we włosy, nadając im ognistego blasku, Victor znieruchomiał, zapatrzony w nią jak w obraz. I kiedy do niego wróciła, znajdując się z powrotem w zasięgu jego rąk, przyciągnął ją do siebie, łapczywie odwzajemniając pocałunek, na tę chwilę zupełnie zapominając o fakcie, że zamknęła go tu wcześniej wbrew jego woli. Wcale nie miał ochoty jej wypuszczać z ramion.
- Flavia prosiła przekazać, że przygotowała ci kąpiel - mruknął cicho, przesuwając ciepłą dłoń w dół, wzdłuż jej kręgosłupa. W końcu jednak westchnął i niechętnie pozwolił, by się odsunęła.
Służące wiedziały, że Agnes lubiła umyć się dwa razy dziennie, nieprzyzwyczajona do gorącego klimatu Archipelagu, a ostatnie kilka godzin było dla niej wyjątkowo ciężkie. Nie potrzebowały polecenia, by zapewnić jej to, o co zawsze prosiła sama. Chwila dla zmycia z siebie brudu całej nocy i ochłodzenia się odrobinę raczej nikogo nie miała zbawić, choć najemnik wyglądał, jakby miał lepszy pomysł na wykorzystanie tego czasu. Nie przeszkadzał jej jednak w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na dziś. Odchylił się tylko do tyłu, opierając się rękami o materac łóżka i obserwował ją uważnie.
- Podobno czekają w tym doku - dodał. - Dziś ma się jeszcze pojawić współpracownik tego człowieka. Liczą na to, że będą mogli go wtedy złapać i doprowadzić cały ten burdel do końca. Może się nawet na to załapiemy.
Wyraźnie zakładał, że idzie tam z nią, ale czy można było mu się dziwić? Spoglądając na niego teraz, Agnes zauważyła, że się przebrał w ubrania, które już znała. Musiał w międzyczasie przejść się do domu, kiedy spała. Pod jego zawiniętymi wąsami błąkał się uśmiech, gdy wyciągała z szafy suknie w krzykliwych kolorach.
- Weź tę żółtą - zaproponował, rozbawiony jej dylematem dotyczącym ubioru. Westchnął i podniósł się, ruszając w stronę wyjścia z sypialni. - Kiedy ostatnio coś jadłaś? Pójdę powiedzieć, żeby ci coś przygotowali.
Obrazek

Dzielnica Portowa

209
Zamknięta w jego objęciach Agnes zatrzymała się na chwilę, całkiem już zapominając o świecie i skupiając tylko i wyłącznie na szorstkim dotyku dłoni Victora, które błądziły po jej plecach. Równie niechętnie co on odsunęła się po chwili, patrząc się przez chwilę na niego i dotykając policzków. Na wieść o kąpieli zorientowała się, że tak naprawdę nie brała żadnej od wczoraj, nie licząc przemycia się w misce w środku nocy. Dla Agnes, która była miłośniczką chłodnej wody co najmniej dwa razy dziennie pomimo siedzącego trybu życia ta wiadomość była wręcz wspaniała. Nagle poczuła się brudna i spocona, zaś pościel nie lepsza. Należało zacząć się prezentować z powrotem, adekwatnie do emocji, którymi emanowała kobieta. Nagle chciała być piękna, w najlepszej swej formie, gdy spotka się z obiektem jej cierpienia; nie dalej niż wczoraj zaś nie myślała nawet nad tym, co na sobie ma i czy pachnie czy śmierdzi.

Zaczęła grzebać między sukniami, przeglądając te najpiękniejsze. W międzyczasie zarzuciła na siebie jeszcze starą sukienkę sprzed paru godzin, by do balii nie iść po bożemu. — W takim razie pójdziemy tam tak szybko, aby zdążyć na złapanie wszystkich odpowiedzialnych za tamten dzień. — Widziała, że przebrał się w swoje ubrania. Wyglądał już przyzwoicie, bez grymasu bólu wymalowanego na twarzy, przebrany we własne ubrania, ze starym uśmieszkiem błądzącym po jego ustach. Jak dobrze Agnes się czuła ze świadomością, że wszystko wraca do doskonale znanej jej normy. Chwyciła zaproponowaną przez najemnika sukienkę i po kilku obrotach w dłoniach stwierdziła, że jak najbardziej pasuje. Zawiesiła ją na haku, będąc zaskoczoną pytaniem o posiłek. Zmarszczyła brwi w zastanowieniu, nagle odczuwając, że faktycznie jej żołądek jest pusty i domaga się jedzenia. — Ostatni raz... wczoraj na bankiecie? Nie miałam czasu ani głowy do tego.

Wyszła za nim, samej kierując się jednak do pokoju z balią, jeszcze rzucając przez ramię: — Przekaż jeszcze proszę Eduardowi i Sismundowi, że chcę się z nimi widzieć, kiedy się już wykąpię.

Plan był prosty. Agnes zamierzała się porządnie wyszorować, zmywając z siebie cały dzień poprzedni, następnie z pomocą Flavii przygotować – od zwiewnej sukienki, przez ułożenie wilgotnych włosów, aż po umalowanie się i wyperfumowanie. Następnie zamierzała wrócić na dół, do jadalni, gdzie chciała widzieć się ze swoimi nieszczęsnymi pracownikami. Potem liczyła na coś dobrego do jedzenia, po czym czekała ją wycieczka do złapanego w sidła elfów Reamula. Ale najpierw kąpiel i bardzo późne śniadanie.

Dzielnica Portowa

210
Balia z wodą była dokładnie takim wybawieniem, jakiego Agnes się spodziewała. Flavia czekała tam na nią, a potem pomogła jej umyć się i spędziła trochę czasu na układaniu jej włosów. Wystarczyło kilka godzin snu, kąpiel i odzyskanie straconych dokumentów, by jej skóra nabrała blasku, a cienie spod oczu zniknęły. I mimo uporczywego burczenia w brzuchu, który przypominał sobie o tym drobnym fakcie, że czasem przydałoby się coś zjeść, kobieta mogła poświęcić czas na doprowadzenie się do stanu, w jakim zazwyczaj prezentowała się ludziom. Wersja wczorajsza, w zakrwawionej koszuli, która wciąż leżała rzucona gdzieś na podłogę sypialni, odeszła w zapomnienie.
Strażnicy, których przysłał z nią Sehlean, ukłonili się jej krótko na powitanie. Byli pogrążeni w dyskusji, nieszczególnie spięci, bo też przecież dowiedzieli się o przejęciu dokumentów i złapaniu większości osób za to odpowiedzialnych. Siedzieli na ławie przy wejściu, popijając wodę, którą ktoś im przyniósł. Młodszy z nich, ten, którego tak interesowała osoba Agnes w powozie, teraz przeczesał palcami swoje proste, ciemne włosy i odprowadził ją spojrzeniem, dopóki nie zniknęła mu z oczu w głębi domu. Zza pleców dotarł do niej tylko jakiś niezrozumiały komentarz drugiego strażnika i szczere oburzenie tego młodszego, choć czego to dotyczyło - tego nie dosłyszała.

Victor uśmiechnął się na jej widok, gdy pojawiła się w jadalni. W sumie takiej reakcji oczekiwała wtedy, gdy miał pojawić się na obiedzie, na który ostatecznie nie dotarł. Siedział na jednym z krzeseł przy długim stole i nalewał sobie właśnie przygotowany na szybko przez Sonię obiad - jakąś zupę z wkładką mięsną, coś, co dało się zrobić szybko, podczas gdy Reimann się kąpała.
- Panienka wybaczy - zagadała służąca, dostawiając na stole niewielki koszyk z pokrojonym chlebem, po który LeGuiness od razu sięgnął ochoczo. - Jak wrócicie, to będzie na was czekać coś lepszego i bardziej sycącego. Teraz przynajmniej macie coś ciepłego na pusty żołądek.
Podsunęła jej talerz z zupą pod nos, gdy kobieta usiadła przy stole. Po drugiej stronie mebla, ze skwaszonymi minami, siedzieli Sigismund i Eduard, chyba domyślając się, czego mogą się spodziewać. Nie jedli, ale posłusznie czekali na rozmowę, którą za pośrednictwem Victora zapowiedziała im przełożona. Przez tak długi czas musieli już dowiedzieć się, co się wydarzyło i co ich ominęło. Być może nawet pojawiły się u nich jakieś wyrzuty sumienia, kto wie? Tak czy inaczej wyglądali na bardzo cierpiących, chociaż całkiem możliwe, że cierpienie wynikało po części z ilości spożytego wczoraj alkoholu.
Obrazek

Wróć do „Stolica”