Dzielnica Portowa

1
W Stolicy zaczął się kolejny dzień. Słońce leniwie wychylało się na wschodzie, oświetlając las szpiczastych masztów zacumowanych w porcie statków i łodzi. Miasto powoli budziło się do życia. Robotnicy zaczęli nie kończący się załadunek i rozładunek, aby zapełnić nigdy nie nasycone miejskie magazyny przeróżnymi towarami. Po pomostach i nadbrzeżach czujnie rozglądali się strażnicy portowi, dobrze opłacani zarówno przez miasto jak i liczne rody kupieckie. Rozległy się także pierwsze tego dnia nawoływania. Zaspani straganiarze zaczęli wychwalać swoje drogocenne towary a przekupki ruszyły do walki o uwagę pojawiających się na ulicach, obojętnych przechodniów. Z tawern, karczm i szynków ospale wytaczali się ostatni, wczorajsi goście, niekiedy ponaglani szturchańcami wykidajłów.
Do nadbrzeża zaczęły właśnie przybijać łodzie rybackie, wracające z nocnego połowu. Wkrótce pobliski pomost zapełnił się zapachem ryb, krzykiem rybaków i skrzekiem mew. To właśnie tam stała Chiara, w dłoniach mnąc obszarpany list, który nad ranem wleciał (wraz z kawałkiem bruku) przez otwarte okno jej pokoju, tłukąc wazon pełen róż. Nie była pewna, co zrobić z tym fantem. Jeszcze raz, pospiesznie przebiegła oczami po tekście:

Różyczko!

Ptaszki ćwierkają, że wiesz co i jak. Podobno jesteś w tym dobra. Jeśli prawda to, to bardzo możliwe, że jesteśmy w stanie pomóc sobie nawzajem. Mam na oku doskonałą, tłuściutką rybkę, którą najadłby się nie jeden dorodny pelikan. Jeśliś chętna na połów, udaj się rano do tawerny Pod Kulawą Mewą. Tam spytaj o Rybaka, on zajmie się resztą. Liczę na owocną współpracę.
Przyjaciel wszystkich przyjaciół,
Kamyczek.
PS Jeśliś nie zainteresowana, bądź łaskawa podrzeć ten list i nakarmić nim mewy. K.
PPS I przepraszam za wazon. K.


Promienie słońca oraz czyste niebo zapowiadały kolejny, upalny dzień. Chiara stała na pomoście a wiatr delikatnie muskał fałdy jej szaty.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Dzielnica Portowa

2
Chiara jeszcze raz przetarła oczy nim ponownie przeczytała list. Zdecydowanie się nie wyspała, jednakże dźwięk tłukącego się szkła był doskonałym budzikiem kiedy nie oczekiwało się od świata niczego dobrego. Cieszyła się jednak, że okno pozostało całe. Szybko się ogarnęła i ruszyła z Koatianem – udomowioną pumą do dzielnicy portowej.
Tu zastanowiła się nad wiadomością. Zawsze była chętna do wchodzenia w opłacalne interesy, jednak pierwszy raz ktoś postanowił zaproponować jej coś tak… Nieoficjalnie. Czyżby duże ryzyko i duży zysk?
Kimkolwiek nieznajomy był na pewno wiedział jak wygląda, a przynajmniej tak podejrzewała po pierwszym słowie. I do tego wiedział gdzie mieszka. Dużo za dużo o niej wie, co wprawiło dziewczynę w zmartwienie. Do tego najwyraźniej jej potrzebował z konkretnego powodu. I oferował zyski za pomoc w „połowie”. Na czymkolwiek połów by nie polegał Chiara musiała przyznać, że chętnie by uszczknęła coś dla siebie, skoro obiecana została gruba ryba.
Przez chwilę myślała jeszcze nad tym fragmentem, ale poddała się czując, że nie wyciągnie z niego informacji co niby miałaby zrobić. Najwyraźniej musiała pójść, aby się dowiedzieć – w końcu wiedzą o niej za dużo, a ona chciała zarobić i poznać swego „wspólnika”. Kojarzyła podane miejsce, jednak pseudonim nic jej nie mówił – tylko tyle, że „Kamyczek” postanowił rozmawiać przez pośrednika. Gdyby nie to, że Chiara nie miała nikogo zaufanego do pilnowania interesów pewnie zrobiłaby to samo. Tak zostaje jej ryzykować życiem, zdrowiem i reputacją dopóki kogoś nie znajdzie… A za wazon postanowiła zażądać rekompensaty – choćby przez dołożenie do jej zysku ceny wartości stłuczonego obiektu.
List postanowiła zostawić na wszelki wypadek. Kto wie czy się jeszcze nie przyda?
Zawołała swego zwierzęcego towarzysza i ruszyła w umówione miejsce. Z reguły puma wystarczała, by odstraszyć natrętów, więc spokojnym krokiem doszła do tawerny. Po chwili wahania weszła do środka i usiadła przy szynkwasie. Kiedy podszedł odpowiedni człowiek szepnęła:
- Szukam Rybaka…

Re: Dzielnica Portowa

3
CIĄG DALSZY STĄD Adelmo rozpromieniał, odsunął się na pół kroku, nagle przystąpił do Esh, wziął ją w ramiona i ścisnął gorąco, przylepiając się nieco do jej odzianego w cienkie jedwabie ciała.
– Znam cię, Esh, rybko latająca! – zakrzyknął radośnie po czym w ułamku sekundy spoważniał. – Jasne, że dalej gra na garnku, ale nieważne… W najbliższych dniach wybadam, co tam sobie na ten temat ułożyli, bo pewnie masz rację. Ty będziesz działać a ja tymczasem -
Ale nie dokończył – nagła erupcja przekleństw w pierwszym uderzeniu odepchnęła go znów, a pod koniec już kiwał głową rozumiejąco, jak zawsze.
– Jasne. Ty masz dzisiaj pełne prawo nawigować. Stawaj za sterem, córko żeglarzy, a ja będę… – zastanowił się, jakiego okrętowego porównania tutaj użyć – …ja będę… galionem!
I jako figura dziobowa ruszył przodem, zerkając przez ramię na Esh.


Droga wiodła przez kilka ulic, małe targowisko, skraj dzielnicy rzemieślniczej i znów uliczkami w dół, tam, gdzie Taj’cah zajęte dniem codziennym spotyka się z Taj’cah wpatrzonym w morze. Budynki się obniżyły, coraz więcej było konstrukcji chaotycznych – na jednokondygnacyjnych kamienicach dobudowywano samodzielne piętra, połączone dziwnymi przepierzeniami i amfiladami z następnym, wybudowanym na dachu czy zaniechanym tarasie sąsiedniej kamienicy. Rosła liczba wykuszy, krzywych tarasików, balkonów i przejść schodkami na szerokość człowieka. Uliczki schodziły stromo, zniknęły chodniki, wklęsłe pobocza służyły za rynsztoki. Pełno tu było malusieńkich sklepików i zakładów usługowych, pozwalających zaopatrzyć się w każdy przedmiot, o ile nie był większy niż dający się unieść, oraz w każde dobro duchowe, o ile było wróżbą bądź poradą religijną. Na rogach stali coraz dziwniejsi osobnicy – prorocy jednoosobowych kultów, pijani w sztok poeci, podejrzanie ładne i podejrzanie młode półelfki w rozochoconych stadkach, stoliki obsadzone wielorasowymi drużīnami grającymi w tidluri, grę królewską, karty i oczywiście kości. Rączy Adelmo, rozbijający torsem galionowym fale przekupek i podpitych goblinów parł na przedzie, Esh za nim radziła sobie równie dobrze na swych długich stworzonych przecież do tańca nogach. Minęli kilkuosobową szarpaninę (orczyca, ork, ludzka kobieta i trzy gobliny), minęli krąg pogrążonych w medytacji elfich wyznawców Sulona, minęli posępnego jegomościa, opartego o cofnięty do cienia murek, minęli ławę półprzytomnych z przedawkowania popium młodzieńców. Przecięli podwórka, parczki, śmietniska, rynsztoki i gnomie warsztaty, otwarte na wszystkie strony – aż dotarli przed kamienicę pomalowaną w przeszłości na zbyt wiele kolorów, by dało się określić bieżący.
– Hm? – upewnił się Adelmo bez potrzeby, zerkając na przyjaciółkę i przepuścił ją na wąskie schodki. Trasa wiodła na zewnętrzne pięterko, z wejścia, osłoniętego zasłoną z muszelkowych koralików zamiast drzwi, płynęły zapachy rybiego obiadu i płacz wielu gardeł, ale to nie tu – szli dalej, na dach tej kamienicy, gdzie postawiono budę, stanowiącą sień prowadzącą do nadbudówki sąsiadującej pod dziwnym skosem innej kamienicy. Trzeba było tylko pokonać labirynt suszących się na sznurach ciuchów, zadumanego w czujnym półśnie, jakby strapionego, dobrze, lecz niestarannie ubranego mężczyznę, który mógł wyglądać na rybaka tuż po nabożeństwie, oraz orka-starca obierającego fasolę – i już byli przy służącej w tym klimacie za drzwi zasłonie ze sznurków.
– Tiwwal? – zakrzyknął Adelmo, zerkając na Esh, a odpowiedzi nie musiał długo czekać.
– Ädelmo, kurwä? – doszedł ich z wnętrza spokojny, matowy głos. – Jeśli przyszedłeś oddäć czternäście koron, to kurwä szybko. Ä jeśli kurwä nie, to…
I wypowiadane charakterystycznym goblinim tonem słowa się urwały, bo ten, kto je wypowiadał, objawił się w ciemnej sieni, dostrzegając również Esh.
– Ähä. Czyli nie przyszedłeś oddäć kurwä czternästu koron…
Giętkoruchy potomek dramatycznego związku elfki i goblina przepuścił parę przyjaciół do wnętrza, sam zaś wyjrzał na taras, stanowiący dach „poprzedniej” kamienicy, przeleciał wzrokiem po orczym starcu, dwójce dzieciaków rysujących coś kredą i furkoczącej galerii suszących się prześcieradeł, jakby chciał wśród nich coś wypatrzeć, po czym cofnął się za nimi do wnętrza.

Tiwwal mógł być po trzydziestce, ale była to trudna trzydziestka, sądząc po posturze i twarzy. Z natury szczupły, wskutek trybu życia wychudły, zgarbiony, o skórze ciemnoszarej bądź szarozielonkawej, jak kto woli, łysy, o rysach jak wyrzeźbionych w wyrzuconym na brzeg przez sztorm drewnie, Tiwwal znany był od nastu lat jako osobnik o wielu żywotach, niezwykle plugawym językiem goblina rozprawiający z elfią inteligencją o wszystkim na świecie. Za dnia spał albo uprawiał swoje grzybki, ewentualnie załatwiał niechętnie dzienne interesiki. Nocami – bębnił na pungu a to w kapelach do tańca, a to solo na rogach ulic, a to samotnie na plaży, a jeśli nie bębnił – smyczył się po zaułkach i knajpach, gotów godzinami rozprawiać o świecie w sposób zadziwiająco światły, a co poza tym jeszcze robił nocami, tego nikt nie wiedział. Żył z koncertów, sprzedaży rękodzieła (głównie taniej biżuterii) i płodów swoich balkonowych hodowli. Wiedział, kto z kim, wiedział dokąd i dlaczego, a niejednokrotnie – z kim i za co.
– Nie gniewäjcie się, że wäs jakoś po królewsku nie goszczę – zaczął, dając wyraźnie znak, że jest w środku ważnego rozgardiaszu – äle jestem trochę zäjęty.
– Świetnie – ucieszył się Adelmo. – A co konkretnie robisz?
– Wypierdäläm.
– O?... – zainteresował się Adelmo, tłumiąc niesmak wobec charakterystycznego dla goblinów nasilenia plugastw w wypowiedziach. – A dużo za to płacą?
Trzymäjcie: – zamiast odpowiedzi Tiwwal powierzył Adelmowi i Esh po kubeczku jadącego alkoholem naparu. – Siädäjcie… tutäj. Älbo nie, kurwä… O tutäj może…
Królestwo Tiwwala składało się z kanciapy do spania-jedzenia-przebywania oraz z balkoniku hodowlanego i wyjścia na dach. Na dachu był prowizoryczny namiot do odpływania wśród chmur i oparów, ale teraz wyjście na dach było zablokowane kaleką szafką. Zwykle panował tutaj totalny bałagan, ale stanowił normę, a więc – porządek. Teraz łatwo dało się poznać, że Tiwwal dokonuje finalnej analizy swojego dobytku, jak osoba, która wybiera się gdzieś i nie wie, kiedy wróci.
– Tiwwal, przyjacielu złoty, co to za rozróbę tu montujesz?
– Hm? – Goblinelf wyminął ich z piramidą doniczek w ramionach. – Mówiłem: wypierdäläm.
– To możliwe. Ale dlaczego?
– E… hm; no, wiecie. Czäsem trzebä zniknąć na moment. Coś mi tu ostätnio kurewsko cuchnie w okolicy…
– W tej okolicy zawsze cuchnie. Tiwwal, słuchaj... – zmartwił się Adelmo – Wiadomo, że jesteś półgoblinem, ale nie mógłbyś nieco mniej przeklinać?
– Pojebäło cię? – Tiwwal przemknął po Adelmo zdziwionym spojrzeniem, potem zawiesił wzrok na Eshoar i gestem głowy dał znać, żeby wreszcie siedli. – Wiem, Esh, co się stało. Äle kurwä nie wiem jäk. I co teräz plänujesz? Mäsz jäkąś koncepcję? Podejrzeniä? Kurwä tropy? Pytäj i myśl. Jäk coś będę wiedziäł, to powiem. Äle mämy mäło czäsu kurwä, bo…
…wypierdalasz – podjął Adelmo, sadowiąc się na pokrytej muszelkowym dywanem podłodze i wskazując Esh miejsce obok siebie.
– W sämej jebänej rzeczy – potwierdził Tiwwal przez ramię. Wreszcie, zwaliwszy doniczki gdzieś w kąt klapnął obok nich na podłodze i zapalił długą na pół przedramienia fajkę, przymykając na ten moment czarne ślepia. – No? Kurwä? Zätem? Co wiesz, Esh, ä czego kurwä nie wiesz?

Re: Dzielnica Portowa

4
Wpatrywała się w przedziwną twarz Tiwwala, zastanawiając jednocześnie ile może mu powiedzieć i czy w ogóle powinna... Przecież i tak wypierdala, więc co to szkodzi... – przebiegło jej przez myśl. Wzięła więc solidny łyk przepalanki, którą uraczył ich gospodarz, lekko się skrzywiła (lodowate piwo to to nie było) i wyłożyła kawę na ławę. Opowiedziała dokładnie co pamięta, łącznie z wszelkimi okolicznościami przyrody, jak na przykład sensacje zapachowe, czy przeczucia znikąd. Gdy skończyła, w ciasnym smrodliwym wnętrzu przybudówki zawisło to przeklęte imię...

Qail.

A przynajmniej miała nadzieję, że to imię porywacza, bo był to jedyny trop, jakim dysponowała. Wszak który mężczyzna (prócz Adelmo, rzecz jasna) byłby w stanie określić innego mianem "bosko przystojnego"?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

5
Tiwwal słuchał uważnie, pykając ze smrodliwej fajki, choć od czasu do czasu dorzucał jakiś przedmiot do wielkiego wora, który najwyraźniej miał stanowić jego bagaż na czas nieobecności. Kiedy Eshoar skończyła, wieńcząc swą opowieść hasłem "Qail", Tiwwal wzruszył ramionami, pomyślał chwilę i rzekł:
– Kojärzę gościä, zresztą nä pewno nie tylko kurwä jä. Jebäny opis się zgädzä... tyle że Qäil to płotkä, wąski chujek; rozumiecie. Jeden z tych szczurów, co pętäją się po wszystkich portowych känäłäch. Żyją kurwä połową życiä, biorąc äbsolutnie käżdą pierdoloną robotę zä pärę koron, gärść popium älbo fläszkę. Zresztą mogłäś go widzieć, tylko nie pämiętäsz – täcy często siedzą przy kurwä näbrzeżäch i przy wejściu do Złotego Portu, czekäjąc na drobną fuchę. Wiesz, kurwä: pomoc trägärza, pomoc w cumowäniu, pomoc kurwä w nie wiem: w pokäzäniu którędy do wyjściä, pomoc w przypädkowym pozbyciu się kilku koron, te rzeczy. Ä nä näbrzeżäch Złotego Portu ty bywäłäś z äsystą – nie wnikam kurwä po chujä, äle wyglądäło nä to, że stäry Keälgän zäbieräł tę swoją mäłą – chybä tylko po to, żeby się pogäpiłä jäk tätko kurwä ciężko präcuje, pokäzując palcem „Weź to kurwä przenieś täm, weź kurwä zäpieczętuj te skrzynie”, chwytäsz. Zä pięć koron i ruchänko täki Qäil spokojnie däłby się wrobić we wskäkiwänie Ärrigälowi przez okno – täcy nie mäją wiele do sträceniä, zwłäszczä jäk silniejszy kurwä przyciśnie, bo täkie fuchy to nie zäwsze täcy jäk Qäil z włäsnej nieprzymuszonej biorą, nie? Jäkbyś mi kurwä oddäł te czternäście koron, Ädelmo – Tiwwal nieoczekiwanie zmienił adresata – to by mi było łätwiej spierdolić…
Wywołany nagle artysta malarz podniósł na Tiwwala wzrok mówiący „A co to jest „czternaście koron?”.
– Tiwwal, druhu złoty… gdybym miał, to bym ci oddał, wierz mi, przecież mnie zn-
– Jäsne – Tiwwal machnął ręką, wzbudzając cichy grzechot i brzęczenie dziesiątek swoich bransoletek, po czym przeniósł zrezygnowane spojrzenie z powrotem na Eshoar: – W käżdym räzie kurwä jäk chcesz szukäć Qäilä, mojä drogä, to musisz odzwyczäić nos od dotychczäsowej kurwä äury zäpächowej. Qäil to szczur, a szczury mieszkäją w smrodzie. Powiedziäłbym, że o ile „Biäły Troll” jeszcze kurwä ujdzie, to głębsze terytoriä Czärnego Portu to nie jest miejsce, w które bym cię posłäł bez wyrzutów sumieniä. Powiedziäłbym też, że sämä täm räczej nie träfisz do jebänego celu. Tylko ugrzęźniesz… – pokręcił znów głową, stroskany – i chuj wie, ile i czym będziesz musiäłä zäpłäcić i komu. Ä jest täm komu płäcić. Wäjchä, kurwä, Uth, Szczurzycä, cäłä ta w chuj kąsänä gäwiedź, może w pewnym stopniu Ätsi, ech… Dobrä, kurwä, bo mi słońce zajdzie, ä mäm jeszcze kilka spräw przed gräniem. Włäśnie, Esh – bębnię dziś wieczorem w „Gwieździe Południä” mäłej Netlele do täńcä. Pytäłä o ciebie, bywälcy też; ponoć nikt täk dupką nie ruszä jäk ty i Netlele, hm?
Na tych słowach Tiwwal powstał, pogięty jak krab-kosarz z tym swoim zgarbieniem i za długimi chudymi kończynami.
– Idźcie już, kurwä. Nie wygäniäm wäs, äle… no, säm muszę wypierdäläć. Käwäłek mogę wäs odprowädzić. Ä nie widzieliście täm, idąc do mnie, nikogo podejrzänego, nie?
Pytanie było specyficzne – gdyby analizować standardowo, wszyscy, których minęli od wejścia w uliczki, mogli się kwalifikować na podejrzanych. Pewnie dlatego Adelmo zaprzeczył ruchem głowy, powstając z muszelkowej podłogi. Tiwwal i tak tego nie widział, zakładając wór na jedno ramię, a pasek z bębnem pungu na drugie, i popychając ich wzrokiem do wyjścia.

Re: Dzielnica Portowa

6
Bingo! W końcu ktoś coś wiedział, choć sama treść informacji, którą uzyskała nie napawała optymizmem. Nie uśmiechało się jej włóczyć po zapyziałych uliczkach Czarnego Portu, ale wyglądało na to, że nie ma zbyt wielkiego wyboru. Mogła pójść się zabawić, lubiła Netlele, ale jakaś nowo narodzona cząstka jej świadomości podpowiadała, że to kiepski pomysł. Że są ważniejsze sprawy. Zdaje się, że społeczeństwo nazywało to zjawisko rozsądkiem.

Dzięki Tiwwal, ale spasuję. Tak się składa, że nie bardzo mam czas na wygibasy, sam rozumiesz. Muszę wytropić tego kochasia, a z tego co mówisz wynika, że będzie to zabawa z cyklu igła i stóg siana. Niekoniecznie moja ulubiona – westchnęła ciężko i podniosła się w ślad za Adelmo. – Ruszam na ulice, popytam tu i tam, może trafię na jego ślad, a jak Osurela będzie łaskawa, to nikt nie będzie chciał pozbawić mnie czci i pieniędzy... w co wątpię. I dlatego – tu zwróciła twarz do swego przyjaciela – ty, Adelmo, idziesz w swoją stronę. Nie zamierzam mieć cię na sumieniu. Gdybyś chciał się ze mną skontaktować, zostaw wiadomość w Złotej Perle.

Spojrzała jeszcze na Tiwwala i biła się z myślami czy powinna spłacić dług Adelma, by ulżyć goblinelfowi. Pomógł, to prawda, ale prawdą było też to, że nie on jeden miał palącą potrzebę "wypierdalać", a sama w tej chwili do najbogatszych nie należała... Pieprzona kiecka na wieczór kosztowała fortunę, a z ostatnią wypłatą pożegnała się w momencie zniknięciem Patli.
Dzięki Tiwwal, jestem ci winna przysługę – rzekła tylko i zarzuciła bagaż na plecy.

Zdecydowała, że skieruje się do "źródeł". Skoro ten cały Qail był tylko płotką, może już siedzi gdzieś na nabrzeżu i czeka na kolejną fuchę życia? Mało to było prawdopodobne, ale być może ktoś będzie go znał i zdoła wskazać dalszy kierunek. Po drodze będzie musiała jeszcze znaleźć jakiś spokojny kąt, żeby zaktualizować przyodziewek. Jedwab, choć szlachetny, nie powstrzyma ostrza sztyletu przed penetracją jej wnętrzności, a coś jej mówiło, że w najbliższych dniach pozna brzydszą stronę ludzkiej (i nieludzkiej) natury... Ach, no tak, rozsądek. Wyglądało na to, że romans Esh z tą niespecjalnie dotąd pielęgnowaną przez nią cechą, jest nad wyraz rozwojowy.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

7
– Jäsne – sapnął Tiwwal, schodząc jako pierwszy po schodkach prowadzących już na ulicę, a osiągnąwszy ją zlustrował otoczenie i zaklął, jakby zobaczył wśród ciżby powód swoich zmartwień. – I życzę powodzeniä. Jäkbyś nie miäłä kurwä gdzie przekimäć, to teoretycznie zäpräszäłbym do mnie, gdyby nie to, że nie wypierdäläm bez powodu. Ä ty coś się täk nädął, Adelmo? Do stu kurew, wierz mi, nie mäsz większych problemów niż jä... Äle pierdolić to. Bywäjcie.
– Pfff – malarz odął wargi, grając dotkniętego. Nadął się, fakt. Poczuł się niepotrzebny, choć w głębi serca oczywiście rozumiał Eshoar. Tymczasem na ulicy, na brzegu potoku sunących wielobarwną rzeką istot, Tiwwal zlustrował najbliższe otoczenie. Mógł zobaczyć jedynie grupki przechodniów, trójkę pijanych bardów, smutnego człowieka średnio zainteresowanego ofertą straganu, przy którym obojętnie się nachylał, dwie prostytutki robiące sobie pretensje, żebrzącego siwowłosego starca… Pośpiesznie machnął na pożegnanie ręką, odwrócił się, przeszedł kilka swoich krzywych krokówi i zniknął w ciżbie. – A więc odchodzę – stwierdził pokornie, wciąż lekko nadąsany Adelmo. – Nie musisz mi mówić, ale… gdzie będziesz spać tej nocy, Esh? Co będziesz jeść? I dokąd teraz pójdziesz? Mam nadzieję, że to wszystko przemyślałaś… – wzrok mu się zrobił miodowo-ośli, gdy spojrzał na nią nieco z dołu. – Nie chciałbym, żeby coś ci się stało… Ale rozumiem cię, i odchodzę – obejrzał się niechętnie w stronę drogi powrotnej, stwierdzając przy tym, że Tiwwal nie uszedł daleko, zagarnięty rozmową z kimś, kogo zasłaniał swoją sylwetką. Gestykulował przy tym dość gwałtownie, zerkając na boki, choć szczegóły oczywiście niknęły wśród szczegółów sunącej ulicą rzeki istot. Adelmo westchnął. – Jakby co, to widzimy się w „Złotej Perle”. Uważaj na siebie…
I zostawił Eshoar z domu Zefir samotną wśród tłumu z niezadanymi pytaniami oraz tajemniczymi nazwiskami i nazwami miejsc.

Jeśli chciała samodzielnie, wyposażona w to, czego się dowiedziała, ruszyć w stronę doków Złotego Portu, gdzie dwa czy trzy razy asystowała Patli, gdy Arrigal unosił się z wysokości swego szlachectwa nad Dus'Gem, załatwiającym tę czystszą część kealganowych interesów w dziedzinie transportu morskiego – to stąd niecała godzina sprawnego marszu – jeśli się zna drogę lub ma bezbłędne wyczucie azymutu. Wiedziała, że doki Złotego Postu są o... w tamtym kierunku. Problem lub nie problem w tym, że na drodze stał labirynt uliczek tej części dzielnicy portowej oraz pas magazynów od jej granic do doków Złotego Portu. Do Czarnego Portu droga była topograficznie prostsza i mniej więcej o połowę krótsza.
Rozmyślania przerwał jej pijacki śpiew: Widziałeś, jak tańczy wśród faaal – jak pląsa, jak pląsa na pianieeee? – Na chuj ci smutki i żaaaal – gdy dziewki nie kupisz za nieee? – Nie kupisz za nieeee... – zwieńczony rechotem trzech elfich uliczników, znikających w jednej z bram.

Re: Dzielnica Portowa

8
Irracjonalny impuls kazał jej podążyć za wesołą kompanią. Nim zdążyła zastanowić się nad swoim postępowaniem, stała już u wylotu bramy, lecz na drugim jej końcu. Brama bowiem okazała się być wąskim, mrocznym korytarzykiem prowadzącym na niewielkie, bardzo zaniedbane podwórze. Po środku stała studnia, na lewo od korytarzyka suszyło się jakieś pranie, z prawej zaś piętrzyły krzywe, drewniane schody prowadzące na krużganek okalający podwórze na piętrze. Z tegoż piętra, gdzieś wgłąb budynku zapewne, wiodło kilkoro drzwi, lecz wszystkie były zamknięte. Centralnie naprzeciw miejsca, w którym się znajdowała, za przysadzistą sylwetą studni, widniały brzydkie, odrapane z czerwonej farby drzwi i właśnie ktoś za nimi znikał. Po znajomym rechocie rozpoznała elfich pijaczków. Poza nimi i nią samą nie było tu żywego ducha.
Skorzystała więc z okazji i na swój obecny strój składający się z jedwabnej tuniki oraz dopasowanych spodni, przywdziała napierśnik z zielonej, pięknie tłoczonej w liście klonu skóry i takież karwasze. Nie było to może niewygodne, lecz z pewnością ograniczało swobodę, co Eshoar była w stanie zaakceptować tylko dlatego, że elementy jej zbroi były niebywale kunsztownie i pięknie wykonane. Po uporządkowaniu pozostałego ekwipażu stanęła pewnie na lekko rozstawionych nogach, wzięła głęboki oddech i poczuła, że jest gotowa na wszystko.
I w samą porę, bo za jej plecami właśnie wyrosła jakaś postać...
Witaj, gołąbeczko... Zabłądziłaś?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

9
Impuls podążenia śladem rozochoconych wokalnie elfiaków rzeczywiście był zdecydowanie irracjonalny – wszak Esh i bez tego miała pokaźną talię imion oraz wybór kierunków – ale z irracjonalnych wyborów czasem biorą się dobre rzeczy.
Tak...
A czasem złe.

Tym razem zaś wyglądało na to, że nic się nie weźmie – i ten fakt mogła Esh wykorzystać na przebranie się i przedzierzgnięcie w osobę sprawnie funkcjonującą w warunkach trudniejszych, niż pałacowe ogrody (choć to względny osąd).
Mogłaby się przejrzeć w lusterczku, gdyby nie starczy głos, który mógł ją przestraszyć.
Obróciwszy się pojęła, że pytanie pochodzi od staruszka, odzianego w tradcyjny lekki a nijaki strój mieszkańca dzielnicy portowej: koszulę bez ramion i szarawary. Dziadek – łysy z ryżawym zarostem – nie wyróżniał się zasadniczo niczym, poza faktem, że taszczył ze sobą dwie wiązki drewienek na opał, każda powiązana sznurkiem i zawieszona niczym koromysło.
Stanął żeby odetchnąć, i tak odpoczywając patrzył sobie na Esh, której – jako być może mieszkaniec – nigdy tu wszak nie widział, czekając na jej odpowiedź.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 26 sie 2018, 21:48 przez Jedenastka, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dzielnica Portowa

10
Odwróciła się zaskoczona, ale spięta i gotowa do ataku, gdyby zaszła taka konieczność. Zobaczywszy starca rozluźniła się nieco i wówczas też uderzyła ją jej głupota – sama zapędziła się w kozi róg. Gdyby nagle okazało się, że ten niepozornie wyglądający dziadek jest jakąś kanalią...

Szukam... – zawahała się. Czego właściwie tutaj szukała? Czy to pijackie piosenki o morzu ją tu przywiodły? Czy też jakieś bóstwo rozgrywało właśnie partię szachów, w której była pionkiem? Kombinuj, Eshoar, myśl!... przewodnika. Tak! Właśnie! Szukam kogoś, kto wskaże mi drogę do Złotego Portu. Na nabrzeże konkretnie. Może znasz kogoś o odpowiednich talentach, dobry człowieku?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

11
Dziadzio najpierw wybałuszył ślepia, potem zachichotał gardłowo, ale w końcu się uspokoił, zdejmując z ramion swój ciężar. Zagrzechotały drewienka.
– Przewodnika do Złotego Portu... Eeej, dobre. A bo to Złoty Port wymaga wielkich podróży? Ale dobrze: widzę że panienka niemiejscowa... – zadumał się na chwilę, zerkając sobie od czasu do czasu na Eshoar, a zwłaszcza na jej widoczny oręż. – Zerknę, czy wnuczek jest, panienko. Jak jest, to za parę koron bez wahania cię do magazynow doprowadzi. A stamtąd to już bliziusio. – I podjął wiązki drew, nie bez wysiłku próbując załadować je sobie na ramiona. Ale czy ktoś mu je załadował tam, gdzie je pobrał, czy teraz sił mu pod koniec dnia ubyło – nie poradził sobie. – Albo czekasz tu, panienko, i pilnujesz mi drewna, albo może pomożesz mi to zanieść przez to przejście na podwórzec... – sapnął z wysiłkiem, łapiąc się za krzyże.

Re: Dzielnica Portowa

12
Rozumiała rozbawienie starego, ostatecznie wystarczyło iść w dół stromych uliczek, w kierunku portowego gwaru i smrodu ryb. Coś jednak musiała mu odrzec i nic innego nie przyszło jej do głowy. Przecież nie powie, że pijackie piosenki działają na nią jak syreni śpiew na żeglarzy... Z drugiej zaś strony pozyskanie usług dobrze obeznanego z okolicą autochtona nie było wcale złym pomysłem. Prawdopodobnie pozwoliłoby na szybsze i sprawniejsze przemieszczanie się, jeśli nie ze względu na znajomość nieoczywistych przejść i skrótów przez przewodnika, to chociażby dlatego, że to on parłby przodem przez gawiedź, torując jej drogę... Ostatnie na co miała teraz ochotę, to ocieranie się o niemytych żebraków i spocone prostytutki, których zawsze pełno było w tłumie. Wystarczyło, że musi oddychać.
A jeśli już mowa o rzeczach, na które nie miała ochoty...
Zaczekam – rzekła szybko. – Twoje drewno będzie ze mną bezpieczne – mrugnęła do niego żartobliwie i oparła dłoń na rękojeści szabli. Wchodzenie jeszcze głębiej w nieznane, kamieniczne korytarze wydało jej się bardzo złym pomysłem. Kto wie gdzie stary ją zaprowadzi? Może faktycznie na podwórze, a może prosto w paszczę lwa... Wolała nie ryzykować, a poza tym... czy ona wyglądała jak tragarz?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

13
Dziadek na to westchnął, podkuśtykał do wylotu bramy, by zerknąć na ulicę i ruszył z powrotem w głąb kamieniczkowych labiryntow, dając Eshoar znak, że skoro tak, to niech pilnuje a on idzie po wnusia.

Minela minutka, może dwie. Na podwórcu nic się nie działo, przez wykadrowany przeswitem bramy fragment ulicy sunęła cizba przechodniow. Nie bylo powodu, by w tym strumieniu istot Esh kogolwiek wypatrywala i w efekcie by zwróciła uwagę akurat na młodego orka w fartuchu kowalskim, który w rączym marszu mignal w bramie, ale zaraz, jakby tkniety przeczuciem, zawrocil i wparowal na podworko.
-- Jest! Jest moje drewno! Oddaj po dobroci, albo... no, albo wyrownamy rachunek po mojemu, parchata zlodziejko... -- Sapal i charczal przy tym, lekko zziajany pogonią, a teraz zajął swoją sylwetką światło bramy i zbliżał do Esh i drewna z kowalskimi szczypcami w łapie.

Re: Dzielnica Portowa

14
Obejrzała się powoli, bardziej zdziwiona niż przestraszona. Obmacała zwalistą postać przybysza urażonym niesprawiedliwą obelgą spojrzeniem. Ork. Wielki jak góra. Fartuch, szczypce... kowal może, albo inny rzemieślnik. Znaczy silny w dwójnasób... ale za to powolny. Tacy są zawsze powolni. Była pewna, że jeśli zechce, wysmyknie się obok nacierającego napastnika bez większego trudu. Na razie jednak była na tyle oburzona, że stała pomiędzy szczapami drewna a orkiem, który według niej miał poważne problemy ze wzrokiem, jeśli była dla niego "parchatą złodziejką".

Hola! Wolnego! – fuknęła. – Wpadasz tu jak do burdelu i rzucasz oskarżeniami w obcych? Rozum ci odjęło, czy guza szukasz? Przyjrzyj mi się uważnie – syknęła, a z kocich oczu sypnęły się iskry – wyglądam ci na złodziejkę? Co niby miałabym zrobić z tym, jak twierdzisz, TWOIM drewnem? Wsadzić je sobie w rzyć i udawać drzewo? – zakpiła. – Zresztą, skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Starzec, który przytargał te szczapy wyglądał jakby jedną nogą był już w grobie... więc albo kłamiesz, albo dałeś się wyruchać jak dziwka na wiejskim festynie – zaśmiała się szyderczo. Chciała rozjuszyć go do tego stopnia, by rzucił się w jej stronę, mogłaby wówczas dać nura pod pranie, zmylić tę kupę mięsa i być może opuścić imprezę, bo jeśli ork jednak mówił prawdę, to po dziadku również nie mogła spodziewać się niczego dobrego.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

15
Młody ork był jeszcze młody i za wrażenie zwalistości odpowiadały tu raczej stereotypy niż fakty. Orczy młodzik był w istocie pomocnikiem kowala, sprawnie przyuczanym do fachu, spędzającym dnie na ruszaniu miechem i łomotaniu w kowadło. To mogłoby tłumaczyć jego reakcję na zupełnie zaskakujący dlań ładunek emocjonalny, jaki wylał się na niego z ust elfki. Młodzian stanął jak wryty, a kiedy zapadła po jej słowach cisza, rzekł absolutnie szczerze:
– Eeee... Co? – zyskał tym na czasie, by poskładać sobie jej słowa w jej prawdę (wedle jego prawdy pasowała do obrazka z komendy kowala: "Ktoś zapierdolił drewno – biegnij, znajdź!"), i po chwili dodał: – To nasze drewno. Jaki starzec?
Wbrew oczekiwaniom i zamiarom Esh, nic nie wyszło z prób rozjuszenia orczego młodzieńca. W całych swych niecałych dwóch metrach i stu kilogramach postury nie znalazł on dość odruchów agresji. Po prostu chciał swoje drewno:
– Po prostu chce moje drewno.

Impas byłby nie do rozwikłania, gdyby w tej chwili na klepisku podwórca stopy nie postawił inny młodzian – najpewnie rzeczony wnuczek. Miał lat ze dwadzieścia, wzrostu niskiego i licznych pryszczy. Po kilku krokach zatrzymał się, przenosząc przestraszone spojrzenie od orka do Esh. Miał coś powiedzieć, ale zapomniał. Dziadek przysłał go po drewno i potem na układy z elfką co nie wie którędy do Złotego Portu – a trafił w pełną napięcia ciszę... by po chwili odwrócić się, najwyraźniej z wolą zniknięcia z tej kłopotliwej dlań sceny.
– A ten to kto? – zapytał ork w przestrzeń, po czym ruszył do Eshoar, a po proawdzie – to do dwóch wiązek drewna. Wyglądało na to, że jeśłi odbierze, co jego – pójdzie sobie, oraz że wnuczek zrezygnował z i z drewna i z fuchy, przekazanej mu przez dziadka.

Wróć do „Stolica”