Re: Dzielnica Portowa

76
Esh stanęła pośrodku zagraconej przestrzeni spowitej drgającym światłem lampki, rozglądając się z zaciekawieniem. Masa futrzanych lokatorów sprawiła, że ani nieciekawy zapaszek pomieszczenia, ani jego licha kubatura, ani też brak jakichkolwiek wygód nie uwierały jej tak bardzo. Obecność tych stworzeń łagodziła jej obyczaje, czego wcześniej mogła nie zauważyć, bo koty spotykała głównie na ulicach – wędrując upojnymi nocami z jednej knajpy do drugiej. Rada z towarzystwa czułych drapieżców – usadziła się na brzegu łóżka zasłanego czymś, co w swoich „dobrych czasach” uznałaby za wycieraczkę.

Tak mu dobrze z butów patrzyło – westchnęła elfka na uwagę Atsi o wywinięciu się Kucykowi – a tu taki chuj. Dziwne – mars na czole Esh nadał jej nieco demonicznego wyglądu w chwiejnym oświetleniu – zasada „porządnego obuwia” była zawsze stuprocentowo pewna... Świat schodzi na psy.

Do „odsłużenia”...? – zagaiła znów elfka, jak tylko udało jej się wyperswadować jednemu z kociąt, by nie dobijał rozharatanego fragmentu napierśnika. Była coraz bardziej zaintrygowana rolą Atsi w całym tym kurewskim środowisku. Nie przyszło jej do głowy, że już wkrótce sama zagra w tej wątpliwej sztuce, odkrywając tym samym splendor i uciechy życia na krawędzi. Temat „służby” dziewczyny nie był jej z pewnością miły – świadczyły o tym mimika, gesty i ton, który przybierała, wspominając o „pracy”. Dlatego Eshoar nie naciskała, jeśli Atsi zbyła jej pytanie. Potok słów zabrał elfkę zresztą na przejażdżkę po jej własnej przeszłości i przeszłości Yewina.

Zastanawiała się teraz czy jej brat przejawiał jakiekolwiek z cech i zachowań opisanych przez Atsi i nie mogła doszukać się niczego, czym sama by się nie charakteryzowała. A przecież ona nie trafiła tu z własnej woli. Może Yewina też w coś wplątali? A może nie chciała przyjąć do wiadomość, że jej ulubiony brat był na tyle tępy, by dać się złapać na „egzotyczne dziwki i tanie narkotyki”. W ogóle kto normalny szuka kurew w Czarnym Porcie? Nie mówiąc o narkotykach, które – co jest pewne jak wschodzące co rano słońce – są chrzczone Sulon jeden wie czym. Przeszła ją gęsia skórka. Tymczasem Atsi przeszła do warzenia jakiejś dziwnej mikstury.

Wiesz – zaczęła znów Esh, obserwując krzątającą się po izbie dziewczynę – skoro już tkwimy w tym razem... – zawahała się, odchrząknęła, po czym wstała z łóżka i złożyła pełen gracji, dworski ukłon. – Nazywam się Eshoar z domu Zefir, służącym przy panu Arrigalu Kealganie – rzekła poważnie, choć mogła Atsi odnieść wrażenie, że elfka swym zachowaniem dworuje sobie z dziewczyny. Była to jednak oficjalna formułka, której wymagała etykieta, a skoro Esh uznała, że nie musi już udawać kogoś kim nie jest – Atsi dostała dawkę manier, które z pewnością wydały jej się śmieszne. Elfka pozostała jednak poważna.

Jestem... Byłam – poprawiła się zażenowana – osobistą ochroną Patli Kealgan, którą sprzed nosa sprzątnął mi Qail. I choć może wydawać ci się, że jesteśmy „bogatymi dzieciakami”, to zapewniam cię, że służba u szlacheckiego pana w Taj'cah nie oznacza bycia mu równym ani nawet pokrewnym. Jesteśmy najemnikami – dobrze opłacanymi i żyjącymi w blichtrze swego pana – lecz to wciąż po prostu służba. Jeśli się nie sprawdzasz – wypadasz z gry. I to – westchnęła ciężko Esh, opadając z powrotem na łóżko – przytrafiło się mnie. O mało nie straciłam przez to głowy, co może dać ci pewien obraz życia w szlacheckim pałacu. Nawet tam prawo i młodszy komisarz śledczy Żandarmerii Królewskiej mają gówno do powiedzenia, jeśli pan uzna cię za winnego – Eshoar zamyśliła się na własnymi słowami. – Jak teraz na to patrzę, to niewiele te nasze światy różnią się od siebie, może tylko wino pijamy lepsze – parsknęła, po czym przymknęła oczy i wzięła łyk parującego napoju. Przyjemnie rozgrzał ją od środka. Spojrzała na Atsi i uśmiechnęła się szczerze, dziękując bez słów za wszystko, co ta niepozorna dziewczyna uczyniła dla niej do tej pory.

Tak... – mruknęła jak rozespana kotka – chodźmy wreszcie spać.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

77
Przekazawszy Esh kubek, Atsi siadła ze swoim na podłodze, opierając się plecami o ścianę tworzącą kąt prawie prosty z łóżkiem, które wybrała sobie elfka. Siorbnęła naparu, zrobiła klasyczne bezgłośne "Aaaaa...." i z kaletki u pasa wyjęła niewielki kawałek cienkiej szmatki. Nasączyła ją w naparze, wycisnęła do kubka, podmuchała i przylepiła sobie do spuchnięcia nad prawą kością jarzmową. Żeby się opatrunek nie ześlizgnął, oparła lewy policzek o łóżko i wbiła w Esh lekko zaskoczone spojrzenie.
– "Zasada porządnego obuwia"? No dobra. Ale czemu... Hm. – Zastanawiała się chwilę nad słowami, których Eshoar pewnie nie uznalaby godnymi rozważań. Coś chudzielca w nich musiało zdziwić, to jasne. – Czyli Uth był niezły, plus dwa punkty za buty, a stracił w twojej ocenie, bo się okazał skurwysynem? He... nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby mierzyć stopniem skurwysyństwa. Pewnie dlatego, że nie znam innych mężczyzn, no – może to o to chodzi – zdecydowała na użytek tych rozmyślań i znów siorbnęła naparu. Rudy kotek naparł główką na jej nogę, wpychając swą żądzę pieszczot w zgięcie kolana. Słuchając trochę nieoczekiwanego, lecz w sumie naturalnego w tej sytuacji wyznania Esh, Atsi przeniosła go sobie na podołek i głaskała półświadomie.
– No tak – orzekła w końcu. – Teraz rozumiem więcej. A może nawet wszystko. I jak sobie wyobrażam twoją sytuację, to nie zazdroszczę, choć – wierz mi – życie takie, jak moje, bez żadnych konkretnych życiowych obowiązków, w tym środowisku też nie jest usrane łozami. Pytałaś o mnie i Utha... Nie chodzi o żadną konkretną służbę. Po prostu – ja też mam swoje potrzeby, a karty w talii do wyciągnięcia wszystkie właśnie takie, jak Uth, lub podobne. Owszem – miał mnie. Owszem – bolało. I, kurwa, owszem: było bardzo... fajnie. Takie życie. – odepchnęła kotka gestem, który – gdyby nie prawdopodobne zadumanie – możńa by nazwać brutalnym. – Dwa lata temu. To było. Jakoś tak. Chwilowe moje zadurzenie, a jego od dawna wyrobione wyczucie i praktyka. W tej jego dziupli na strychu jednego ze składów. Wydostałam się na światło dzienne po chyba trzech czy czterech dobach. Zaczęło się tak, jak chciałam, skończyło tak, jak on – okazało się – lubi. Dlatego mówię "wydostałam się" – zerknęła zmęczonym wzrokiem na Esh – a nie "wyszłam", rozumiesz. Szczegóły wspominam tylko w stanie upojenia połączonego z odurzeniem – przerwała, machnęła ręką,lekko uśmiechnięta do dziwnych wspomnień, prawdopodobnie mieszających w podobnych proporcjach ból, rozkosz, zawód i nadzieję z brakiem jakichkolwiek innych perspektyw. – Mnie mamuśka porzuciła, albo ją zabili, albo zmarła przy porodzie, nie wiem. Ktoś mnie wziął, bo mnie znalazł. Niemowlak w taczce wypełnionej tym, co zostaje po oddzieleniu kałamarnic z morskiego śmiecia. Wychowywali mnie różni. Kicałam tak od progu do progu, aż sobie wykicałam samodzielność. Ale tak – wiem, że to samodzielność kijanki w kałuży. Nie wyskoczę stąd – i nawet nie jestem pewna, czy bym sobie gdzieś indziej poradziła. Pewnie też kiedyś pomyślałaś sobie... "Środowisko, kurwa. Moje środowisko, mój kurwa świat, i ja w nim – tak musi być, nie ma co pierdolić i modlić się do kupy nazwanej złotym jabłkiem". Wiesz, o co mi chodzi, nie?
Kotek znudził się bezmyślną mechaniczną pieszczotą i poszedł sobie, jego miejsce chciał zająć inny, ale tylko potrącał palce Atsi noskiem i oddał się polowaniu na muchę. Atsi zaś, zdjęta głębokimi (w jej skali) myślami, wyglądała teraz, w skąpym świetle, na o wiele starszą i naprawdę zmęczoną. Światło świeczki rzeźbiło w jej zapadłych policzkach głębokie cienie, do których płynęła strużka naparu z opatrunku – a może inna jakaś wydzielina. Na dworze zaskowyczał pies, trzasnęły drzwiczki, zapadła cisza, z której wyłoniło się terkotanie wózka, najpewniej ciągniętego przez pieszą osobę.
– Możliwe – podjęła Atsi. – Możliwe, że różnimy się tylko klasą wina. Choć musisz też wiedzieć, że nieraz właśnie tutaj, metr w głąb lądu, nie milę, tuż po wyładunku można capnąć wino, które tam, w Górnym Mieście, kosztuje pewnie dwadzieścai razy więcej! – dziewczyna zaśmiała się, dopiła napar i odlepiwszy z policzka opatrunek, odstawiła kubek. – A skoro o tym mowa – to jestem Akshitsatrahatneshi. Długie, ale mieści i udawane imię i udawane nazwisko. Suma z tych zawołań, na które reagowałam w dzieciństwie. Wiesz: to tak, jakbym się ubierała w ścinki ubrań, których dotykałam... – wstała i nagle roześmiała się z tą swoją pijano-zmęczoną szczerością: – Co w zasadzie, jak na mnie spojrzeć, jest prawdą!
Z tym zwycięskim osądem Atsi ruszyła w głąb mieszkania, odstawiła kubek na stół i wracając już zdejmowała pozszywaną z cienkich łatek bluzkę, a następnia zabierała się za pasek. – Nie mam siły się kąpać, Esh. Pierdolę to: dzień dziecka. Przecież jestem jeszcze dzieckiem, nie? Mam jakoś coś około siedemnastu, czy dziewiętnastu lat. A ty? Zresztą – kurwa tam, nieważne. Ważne ile lat mamy do śmierci, nie? Ech... – pokręcila głową, rzucając bluzeczkę przy łóżku, na nią pasek i rzemyk odwiązany z lewej stopy. – Chodźmy już spać, bo słyszę, że zaczynam bredzić...

Re: Dzielnica Portowa

78
Słuchając spokojnego głosu dziewczyny zupełnie nielicującego z przedstawianą treścią – Eshoar poczuła jak skóra na karku jej cierpnie, a w ustach robi się sucho. Szybko wzięła kolejny łyk naparu i przygarnęła bliżej jedno z kociąt. Uświadomiła sobie jak wielkie miała szczęście, że uszła z magazynów cała i nietknięta. I że być może nie do końca docierało do niej jakie skurwysyństwo ta ziemia nosi na swych pobliźnionych barkach. Zacisnęła zęby w bezsilnej złości. Ta drobna, chuda dziewczyna zasługiwała na coś lepszego. Nie jest wcale głupsza ani brzydsza od innych, nikomu też nie zrobiła krzywdy. Dlaczego więc los zdecydował, że akurat Atsi urodziła się w takim czasie i miejscu a nie na przykład ona – Eshoar? Czy bogowie mieli jakiś cel w tak drastycznym rozdzielaniu ról na tym łez padole? Czy życie to po prostu kiepski żart?

Myśli tego pokroju nieczęsto nawiedzały spokojny dostatnim życiem umysł elfki, co wpędziło ją w zupełnie nietypowy dla niej melancholijny nastrój. Nie odezwała się już do końca wypowiedzi Atsi, nawet wtedy gdy ta rozebrała się i walnęła do spania bez odpowiedniej toalety. Inna sprawa – pomyślała Esh – że tu nie ma jak takowej zażyć... Nie uśmiechało jej się polewanie grzbietu lodowatą wodą. Akurat standardów co do odpowiedniej kąpieli nie zaniży nigdy, tego była pewna. Gorąca, perfumowana woda z dużą ilością piany – TO jest prawdziwa kąpiel. Jeśli nie może jej mieć – będzie śmierdziała. Trudno. Prawdą było jednak to, że nim te wzniosłe myśli przecięły jej świadomość – na poły już spała i tak czy inaczej nie podniosłaby tyłka, by go wymyć. Nie po takim dniu jak ten, który miała za sobą.

Poczuła jeszcze tylko ciepło kociego ciałka, które umościło się w zgięciu jej lewej ręki i wszelkie światła oraz troski tego świata zgasły. Opróżniony z ziołowego naparu kubek wysunął się jej z dłoni i potoczył gdzieś po podłodze.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

79
Nie znając tradycji ablucyjnych Eshoar, Atsi runęła na wyrko całkowicie naga, co mogło nie dziwić, jeśli się połączyło panujący tu zaduch, dość lepki klimat na zewnątrz (nawet nocą) oraz tryb życia i charakter Atsi. Eshoar usnęła natomiast chyba nawet nie zdjąwszy skórzni, na tym samym łóżku leżąc krzywo w poprzek, otoczona kotami oraz – jak się miało okazać – ramionami śpiącej smacznie towarzyszki.
Przyszło jej to stwierdzić, gdy do unoszonych na sennych falach umysłów wepchnął się dźwięk dzwonu okrętowego. Atsi na to najpierw tylko mlasnęła, szukając leniwym półobrotem jakiegoś nieznanego miejsca w obszarze łóżka, co zakończyło się plecami do Esh w embrionalnym skuleniu, w którym koraliki kręgosłupa i sztachety żeber, oddzielone głęboką doliną od ostrej krawędzi miednicy, świadczyły o niepokojącej, aczkolwiek być może naturalnie wpisanej w taką egzystencję, niedowadze portowej oczajduszy.
Dzwon okrętowy bił uparcie, a gdy przestał, Atsi mlasnęła, przeciągnęła się (wbijając przy tym łokieć w jakąś część ciała Esh) i zaklęła, po czym spod poplątanych jej kędziorów doszły elfkę pozornie mało inteligentne pytania:
– Która godzina? Dlaczego jest zimno? Umama już wróciła?

Re: Dzielnica Portowa

80
Gdzieś w oddali bił dzwon. Długo i natarczywie. Eshoar z trudem otworzyła sklejone krótkim snem powieki, by zobaczyć nagie, wychudzone stworzenie tuż obok siebie. W pierwszej chwili umysł elfki wypełnił się paniką. Gdzie ja jestem?! Co...?! Kto...?! – nagłe poderwanie się z już i tak pokrzywionej pozycji, w jakiej zasnęła – spowodowało, że coś strzyknęło jej w karku. Zaklęła pod nosem i gdy poczuła kwaśny smak w ustach przypomniała sobie wszystko. Opadła z powrotem na posłanie obok Atsi i przymknęła oczy. Wtem usłyszała dziwny chrobot u drzwi, który raz zasłyszany – nie chciał dać się zignorować. Była w nim jakaś upiorna melodia – mlaskanie, szuranie, trochę popiskiwania, a wszystko jakby... rytmiczne.

Nie bez trudu Eshoar dźwignęła się z barłogu, w którym spały obie z Atsi i na palcach podeszła do drzwi. Nasłuchiwała jeszcze chwilę, po czym ostrożnie uchyliła kawał nieociosanej dechy na zawiasach. Cudem tylko nie skrzypnęły, a oczom elfki ukazał się makabryczny widok – oto na progu leżało ciało – odęte, sine pokryte bliznami, ranami i wodorostami, odwrócone twarzą do ziemi. Szczury ucztowały przy co miększych fragmentach, z których niewiele już zresztą zostało, a ich giętkie – mokre od wydzielin trupa – ciała wiły się jak w jakimś chorym tańcu.

Wysunąwszy się przez szparę w drzwiach obeszła ciało tak, by móc obrócić je na plecy. Gdzieś w zakamarkach świadomości wiedziała czyją twarz będzie miał trup, ale musiała się upewnić. MUSIAŁA. Wzięła głęboki oddech, co okazało się błędem – zakaszlała. Ciało było już mocno nadgniłe. Oczy zaszły jej łzami, zakryła nos i usta rękawem, a wolną rękę wyciągnęła w kierunku ramienia zmarłego. Czas zatrzymał się w miejscu, palce naprężone jak struny drgały spazmatycznie... Wreszcie zacisnąwszy zęby – szarpnęła. Ciało wykonało groteskowy pół piruet, z westchnieniem uwalniając chmurę gazów gnilnych. Oblepiona włosami twarz to... jej twarz?!

Eshoar szarpnęła się jakby ktoś chciał wyrwać jej duszę z piersi. Usiadłszy na łóżku potoczyła wokół dzikim spojrzeniem, dysząc ciężko. Obok niej, skulona w pozycji embrionalnej leżała Atsi. Eshoar odetchnęła. Otarła pot z czoła. Gdzieś w oddali bił dzwon.

Nie wiem – mruknęła w odpowiedzi na zestaw pytań, które Atsi zaserwowała jej na „śniadanie”. – Ale chyba lepiej żebyśmy się stąd zabierały. – Spojrzała w kierunku drzwi, a po grzbiecie przebiegł jej lodowaty dreszcz. Oby to nie był proroczy sen... – pomyślała elfka, po czym chcąc odgonić senne mary wstała i rozejrzała się w celu zebrania przed wyruszeniem w drogę wszystkich swoich gratów. – Powiedz, że zabrałaś mój łuk i kołczan... – wymamrotała do Atsi, mocując się z okręconymi na biodrach niemożliwym sposobem spodniami.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

81
Atsi trzeźwiała szybko i bez skutków paraliżu przysennego, którego u Esh nie była nawet świadoma. Przeciągnęła się smacznie i nagusieńka ruszyła do załomuy łaziebnego.
– Nie ma pośpiechu – odparla najpierw, ale po drugim pytaniu Esh zatrzymała się w półobrocie. – Fakt, zapomniałyśmy o tym pogadać... Otóż łuk i kołczan wzięłam ze sobą, kiedy ruszyłam naokoło budynku, żeby zajść z drugiej strony, gdzie idiotycznie wpadłam na Urhuda. I pewnie źle zrobiłam, bo właśnie Urhud mi je zabrał. Razem z moim nożem zresztą... I wrzucił to wszystko do kanciapy przy tych drzwiach, przez które wyszłyśmy. No i tego...
Postała jeszcze chwilę w porannym namyśle, po czym zniknęła za załomem. Siedzącej na łóżku Eshoar dały się słyszeć odgłosy suwania misek, ciurkania wody, chlapnięcia prymitywnej ablucji, a wreszcie słowa Atsi: – Dobra wiadomość jest taka, że raczej nie zmienią miejsca pobytu. Celem Urhuda nie byłociapciap-chlupchluprozbrojenie ciebie, ale mnie – to ja w jego oczach byłam przy łuku, kołczanie i nożu. Ale oni zabierają broń, a nie wyrzucają. Podejrzewam, że odzyskasz swoją, kiedy wykonamy zadanie. To taka forma udowadniania siłychlup, chlast... – Zresztą dość skuteczna i oczywista, nie?ciap-ciap-ciap siuuuuuurk-CHLUP! – Atsi wyłoniła się zza załomu i tak samo naga, za to ociekająca wodą, przemaszerowała z powrotem do łóżka, gdzie bez dłuższych wahań nałożyła swoją pozszywaną ze szmatek bluzkę i powycierane spodnie.
– Teraz ty, śmiało. Zostawiłam ci trochę wody, a jak chcesz więcej – skoczy się do studni. – W słowach i podejściu Atsi wszystko wydawało się proste. Wiązała właśnie rzemyki przy kostkach, by następnie zacząć obwiązywać wolną końcówką stopy. – Wcinamy śniadanko, czy ci śpieszno do swojego śledztwa? Ja mogę ci pomóc, nie mam dziś nic do roboty, o ile nie spotkam paru tych, których jestem dłużnikiem. Wieczór mamy zajęty, ale dzień możemy zasadniczo wykorzystać na twoje sprawy. Chcesz gdzieś zajrzeć? Kogoś spotkać, popytać?
Drugi rzemyk utworzył komiczną imitację obuwia i Atsi, sprężysta i świeżutka jak wiosenna trawka, stanęła naprzeciw Esh, uśmiechnięta i gotowa do czegokolwiek (w jej przypadku tożsamego z pojęciem "życie").

Re: Dzielnica Portowa

82
Beztroska dziewczyny byłaby zapewne niezwykle rozczulająca, gdyby nie okoliczności, czas, miejsce, układ gwiazd na niebie i charakter elfki, która bardzo nie lubiła nonszalancji w odniesieniu do dóbr, które zwykły być w jej posiadaniu. Szczęściem Atsi po wygłoszeniu światłych swych opinii znikła na chwilę wystarczająco długą, by Esh zdołała serią wdechów i wydechów ujarzmić wkurwienny impuls.

Tak, zajebiście oczywiste – wycedziła, siłując się wciąż z okręconą pod napierśnikiem tuniką i spodniami. – Nie ma nic bardziej oczywistego od udowadniania siły, nie mając CZYM jej udowodnić. Na litość – fuknęła – zaraz mnie chuj strzeli z tymi szmatami!

I choć faktycznie coś strzeliło, nie był to chuj. Szwy w spodniach elfki odmówiły posłuszeństwa, a że cała była w nieładzie oberwało się też tunice. Rada nie rada – musiała uwolnić się ze skórzni, doprowadzić ubiór do porządku i na powrót uzbroić. Klęła, fukała i parskała jak rozwścieczony kocur. Niech no się tylko dowiem który mnie tak urządził... – myślała ze złością rozwiązując rzemyki i rozpinając klamry. – Jaja przy samej dupie urwę, w szczurzym gównie zamarynuję i do gardła wepchnę!

Na propozycję Atsi odnośnie polewania się zimną wodą z blaszanego nocnika i nazywania tego poranną toaletą – Esh wydęła pogardliwie wargi. Nie miała nawet zamiaru tego komentować. Będąc jednak lżejszą o skórzany pancerz uznała, że nie zaszkodzi ochlapać twarzy. Może ją to orzeźwi... a może dostanie porażenia nerwowego i nie będzie musiała się już niczym przejmować. Wstąpi do wędrownej trupy i będą ją pokazywali za ćwierć korony oślinionym debilom z pobliskich wiosek.

Słodka Osurelo! – zapiszczała gdzieś zza winkla elfka. – Skąd jest ta woda?! Zimna jakby sam Turonion do niej naszczał! – Wbrew wszelkiej logice i zrozumieniu, którym dysponowała Esh, ochlapanie lodowatą wodą sprawiło, że poczuła się lepiej. Wróciła do izby odmieniona, z zarumienionym od zimna licem i świeżością w spojrzeniu. Szybkimi, zwinnymi ruchami przywdziała na powrót napierśnik, poprawiła pas z szablą i spojrzała na Atsi, która również wydawała się być gotowa do działania.

Proponuję udać się do Złotej Perły – rzekła Eshoar. – Miałam się tam z kimś spotkać, jeśli sprawy pójdą źle. A poszły, jak by nie patrzeć... nawet gorzej. – Przed oczyma stanęła jej poobijana twarz Yewina. – Tam też będziemy mogły wrzucić coś na ząb i zwilżyć gardło – dodała niby lekkim tonem, zmuszając się, by wyrzucić z głowy ponure obrazy. Schyliła się jeszcze, by pogłaskać jednego z kotów, który z uporem wartym lepszej sprawy ocierał się o jej nogę, po czym ruszyła w stronę drzwi, jeśli Atsi nie miała obiekcji co do celu podróży.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

83
Atsi nic nie mówiła, ani kiedy Esh kpiła z metod Utha, ani kiedy wściekle prychała na swe wdzianko, ani kiedy piszczała przy ochlapywaniu się. Atsi nic nie mówiła, uśmiechała się i buszowała po "kuchni". Z tego buszowania wynikło tyle, że gotowa do działania Esh otrzymała garść suszonych daktyli. Te same daktyle (tylko Inne...) zalepiły Atsi usta na tyle, że obwieszczoną przez towarzyszkę destynację przyjęła jedynie kiwnięciem głowy.
– Mnmnmożemy do – (dłubanie paluchem w zębach) – do Złotej Perły, choć to troszkę – (splunięcie skórką) – nie mój rejon. Ale nie ma sprawy. Mam nadzieję, że to się dla mnie nie okaże niebezpieczne. Chodź – zaprosiła Esh gestem do wyjścia, po czym ruszyła za nią. – W "Złotej Perle" drogo, nie? Pewnie mnie nie stać, więc ty się zajmiesz zwilżaniem gardła i wrzucaniem na ząb, a ja się po prostu rozejrzę – dodała, odsuwając stopą ciekawskiego rudego kotka, który chciał wyjść razem z nimi, a potem drapał jeszcze w drzwi, gdy odchodziły w cień podwóreczka.
Umama nie pojawiła się do wyjścia dziewczyn z jej obfitej w koty posesji, przez co można było uznać nocleg za całkowitą tajemnicę – no chyba że kocia rada obwieści staruszce wizytę zaprzyjaźńionej Atsi z towarzyszką.

Dzień był typowy dla późnego lata na środkowym Archipelagu: gorąco, wilgotno i parno, choć parność łagodziły nieregularne pomuchy wiatru od morza. Były ciepłe i słonawe, ale poruszały powietrzem, choć nie uchroniło to Eshoar od obfitego pocenia się. Szczelnie opinające nogi skórzane portki oraz skórzany kaftan, choć dobrej jakości, to przecież uczyniony po to, by bronić ciała, a nie je wietrzyć, mogły się dawać walecznej elfce we znaki. Atsi, jako zwierzęciu portowemu, perfekcyjnie przystosowanemu do środowiska życiowego, nie przeszkadzało to aż z trzech powodów: raz, że jej szmatki były w około stu procentach przewiewne, dawały jednakowoż izolację od gorąca przy ciele, dwa – nie pociła się zbytnio, a nade wszystko (trzy) estetyka i higiena były gdzieś na końcu jej listy priorytetów życiowych.

Atsi nie miała na dziś w grafiku zadań, dopiero wieczorem cudzą bibę, na której miała pełnić funkcję zabaweczki, a co było wizją na tyle paskudną, że Atsi, w sposób typowy dla siebie i podobnych jej istot, po prostu nie myślała o tym. To pozwalało zachować humor. I nadzieję na lepsze jutro.
Dzień sprzyjał takiemu nastawieniu. Piękne, kolorowe i już dość tłoczne ulice i uliczki Dzielnicy Portowej tu, w okolicach Złotego Portu, tchnęły radością życia i każdego chyba mogły nasycić nastrojem sukcesu. Nawet żebraków było w tym rejonie mało – podobnie jak stworzeń żyjących z tego, co zrobią na ulicy. Stworzenia te – bezdomni wędrowni aktorzy, pseudomagowie, sztukmistrze, muzykanci, kurwy, prorocy jednoosobowych kultów i cała reszta – ruszały na żer wieczorem.
Atsi kroczyła raźno z miną mówiącą jasno, że życie jest bezdyskusyjnie wspaniałe. Paplała od czasu do czasu elfce (unosząc główkę, bo była od Esh niższa) o nieistotnych szczegółach egzystencji, stymulowana oglądanymi obrazami i pozdrawianymi (rzadko) znajomymi. W tym rejonie nie miała wielu znajomych – ale wiedziała za to, gdzie kupić...
– ...Najlepszy chlebek w tej okolicy. Nie za drogo, za to niezłej jakości. Zresztą sama... O tu: – wskazała obwieszone koralikami drzwi, nad którymi Eshoar mogła odczytać napis WIECZNY ZACHÓD SŁOŃCA – we wspólnym, po tajcahańsku i w jeszcze jednym języku, którego Atsi nie potrafiłaby rozczytać (choć go znała), a którego mogła nie znać Esh (choć pewnie poradziła sobie z rozczytaniem), mianowicie w mowie niziołków. – Wchodzimy, nie? – Atsi raczej zakomenderowała, niż zapytała, popychając już drzwi i przestępując próg.

Re: Dzielnica Portowa

84
Na Sulona, dziewczyno – skrzywiła się elfka z niesmakiem na widok wydłubującej coś spomiędzy zębów Atsi – musimy popracować nad twoją ogładą... Zaraz po tym jak uratujemy mojego brata, spłacimy twoje długi i odnajdziemy jaśnie szlachciankę Kealgan, nie dając się przy tym zabić. – Dodała w myślach kwaśno. Wzięła (z pewną dozą podejrzliwości) od wyszczerzonej głupkowato Atsi garść bakalii i wyszła w parny taj'cahański dzień.

Gorąc był nieznośny, podobnie jak opinający skórzany pancerz i radosna paplanina Atsi. Dość powiedzieć, że Eshoar nie podzielała entuzjazmu swojej towarzyszki. Jej domeną była noc. Ewentualnie późny wieczór. W dzień wszystko było widoczne jak na dłoni. Jasne, oczywiste, nudne. W blasku słońca nie było miejsca na tajemniczość, zmysłowość czy niedopowiedzenia. I każdy pocił się jak świnia.

Kiedy elfka dumała nad rajem utraconym żywota swego (chyba zapomniała już jak się tańczy), wlokąc się za Atsi – ta nagle oznajmiła, że idzie na zakupy i zniknęła w sieni właśnie mijanego przez nie budynku. Nim Eshoar zdołała w jakikolwiek sposób odnieść się do tego pomysłu – dziewczyny już nie było. Elfka stanęła zdezorientowana przed dziwnie zapisanym szyldem.

WIECZNY ZACHÓD SŁOŃCA – przeczytała, parsknęła i ruszyła w sień za Atsi, mamrocząc jeszcze pod nosem – Co za kretyńska nazwa.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

85
Atsi nawet nie pomyślała (tak to przynajmniej wyglądało), że Esh może nie chcieć skorzystać z nieoczekiwanego odnalezienia kultowego sklepiku. Kiedy elfka chcąc nie chcąc pokonała koralikowe drzwi, znalazła się w cichym wnętrzu. Półek było tu niewiele, a te, które były, zajmowały koszyczki i torebki wypełnione rozmaitymi specyfikami. Jeśłi Esh miała w tym rozeznanie, była to... herbata. Oraz inne ziółka. Za ladą zaś tkwił niskawy jegomość, niechybnie gnom, choć na oko musiał mieć na sumieniu jakiś gobliński chromosom. Na cichy dzwoneczek przy drzwiach podniósł głowę znad jakiejś roboty, po czym oddał się jej na powrót.
– Powitać! – zaczęła Atsi radośnie, na co gnom odparł tylko skinieniem głowy, bez powtórnego podnoszenia wzroku. Dziewczyna stanęła najpierw przed jakąś półką, powąchała zawartość losowego koszyczka i odwróciła się do lady: – Bardzo zacne listki, panie Veerees. Tak. Natomiast ja z koleżanką chciałyśmy... – zerknęła na Esh i nachyliła się przez ladę (na co pan Veerees uniósł brwi, zamykając książkę, zakładając ją piórkiem i lekko się odsuwając)– ...zapytać o coś mocniejszego. Trochę chlebka dla nas, jeśłi łaska, oraz garstkę diamentowego duszka i może... grzybki? Jeśli pan łaskaw?
Atsi zakończyła powtórnym odwróceniem się na Esh, najwyraźniej oczekując poparcia dla swych zakupów. Poparcia oraz, najprawdopodobniej, sfinansowania.
Tymczasem gnom westchnął i wstał powoli, niewiele zresztą zwiększając swoją wysokość bezwzględną (o względnej nie mówiąc).
– Atsi, Atsi, że tak powiem... – pokręcił głową z miną paternalnej dezaprobaty. – A nie chciałabyś może przy okazji uregulować swoich... należności? Tych sprzed tygodnia i tych... że tak powiem, poprzednich? Hm? Za grosz nie masz godziwości, jak wy wszyscy... Nieprawdaż – snuł cichym, cienistym głosem o specyficznej barwie. Przeniósł wzrok na Esh: – A może koleżanka (miło poznać, Baatuurakuu kka-Veerees, do usług) że tak powiem gotowa pomóc niewypłacalnym podlotkom? Doprawdy, nieprawdaż, moja litość i wyrozumiałość ma granice. Ma granice! – zakończył rozłożeniem ramion, następnie wsparł się pięściami na ladzie i wbił spojrzenie w elfkę. – Bo jeśli nie, i jeśli znów mam być dobrym wujaszkiem, to wiedz, Atsi, że teraz zły moment. Czekam na... kogoś. Że tak powiem. Nieprawdaż. Jak mi Ul miły. Psiakrew. I jeśli przyszłyście tylko poniuchać i pogadać, to...

Re: Dzielnica Portowa

86
Stanęła przy pachnących regałach, spoglądając z założonymi na piersiach rękoma to na dziewczynę kukającą w jej kierunku jakby na coś liczyła, to na z metra ciętego jegomościa bez żenady sugerującego, iż ma spłacać cudze długi, a jej prawa brew bliska była opuszczenia płaszczyzny czoła i odlecenia ku górze, ku nirwanie.

Już miała odparować, że kilka godzin znajomości to zdecydowanie za mało, by była gotowa sponsorować zachcianki Atsi, gdy pan gnom rzucił mimochodem, że na kogoś czeka. Hmm, ciekawe na kogo... – zastanowiła się Esh, wziąwszy głębszy oddech dla zamaskowania pierwotnej intencji dosadnego wyperswadowania tego i owego. Coś jej mówiło, że pan gnom nie oczekuje smakosza herbat.

Och, nie chciałybyśmy przeszkadzać – rzekła elfka przymilnie. – Szczególnie w "złych momentach", prawda Atsi? Pan Veerees czeka na poważnych klientów, takich co płacą, więc... – zawahała się niby coś rozważając. – Chyba, że też nie płacą, co? Wygląda pan na zdenerwowanego. Interes niedomaga? – zagaiła Esh, rozglądając się po pełnych towaru półkach i zastanawiając gdzie trzyma ten bardziej intratny a mniej legalny asortyment. I kto zdziera z niego haracz za "ochronę".

Herbata to wszak nie wino – zażartowała – lecz pewnikiem znajdą się w Taj'cah amatorzy i tego szlachetnego trunku. A skąd pan sprowadza swój aromatyczny towar, jeśli można zapytać? Znałam kiedyś jednego plantatora herbaty z Keronu, ale Wielka Zima nie była dlań łaskawa...
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

87
– No co? – Atsui zareagowała szczerym zdziwieniem na mimikę Esh, nieźle odczytując jej mniemanie na temat kupowania jej narokotyków, natomiast ani trochę nie odczytując w tym powodów do dezaprobaty, ale odpowiedzi na to pytanie nie uzyskała. Pytanie może i było retoryczne, ale zdumienie – szczere.
Tymczasem pan Veerees widomie ożywił się, gdy konwersację przejęła wysoka elfka.
– Herbata nie wino! Oczywiście! A dostawy mam – ach! Zewsząd, panienko, że tak powiem: zewsząd. To miasto kupieckie, rozumie się...
Podszedł do wyjścia zza kontuaru, uśmiechnął się, doceniając najwyraźniej kulturę słowa i dworność manier.

– Nienienienieeeee, ci to płacą, że tak powiem! I to jak! – wyrzucił w górę krótkie ramiona, nie wiadomo, czy uszczęśliwiony dorzecznym pytaniem, czy myślą o dobrym płaceniu. Aczkolwiek zaraz spoważniał. – Ja? Zdenerwowany? Nieprawdaż... – rozejrzał się czujnie, zerknięciem na wyjście pieczętując słuszność osądu Eshoar. – Skąd! Skąd... Interes idzie świetnie. Ab-so-lutnie! – zapewnił podchodząc do drzwi. – To w ogóle bardzo miło, że panie nie chciały przeszkadzać, że tak powiem... – tu po omacku chwycił klamkę i otworzył drzwi, pchnąwszy lekko skrzydło – Zapraszam zawsze! Choćby jutro! O – jutro. Tak. Proszszsz... – przytrzymał drzwi, żeby szanowne klientki mogły z ich otwarcia skorzystać z równą swobodą, z jaką zaproszono ich na każdy inny moment. Swą gościnność Veerees poparł delikatnym, wręcz tanecznym ujęciem Esh w pasie, jakby prowadził ją w tańcu, i to w tańcu o nazwie "I wychodziiimy..."

Co może ciekawe – Atsi pierwotnie nabzdyczyla się na Esh, ale wszelkie reakcje i stany nie trwały w niej długo, po chwili słuchała już z uśmiechem jąkań pana Baatuurakuu i faktycznie, zaczarowana płynnością jego obsługi, zaraz była gotowa do wyjścia, a nawet więcej – przekroczyła próg przed Esh.

W tym to progu zupełnie nagle wyrosły trzy postacie, niczym okręty przed łodeczkami rybackimi zagubionymi w wielkim porcie. Jakby nie widziały drobnych istot na swej trasie – Atsi ledwo uskoczyła, Esh (o ile faktycznie dała się sugestywnie wyprosić Veereesowi) znalazła się an torze kolzyjnym tors-tors z torującym drogę osobnikiem.
– Z drogi... – usłyszała tylko nad głową, niezdolna zobaczyć twarzy, bo akurat patrzyła kompletnie pod słońce. Jegomość, od którego zajeżdżało morzem, rumem i żelazem, przepchnął się przez próg, schylając głowę i robiąc przejście (o ile Esh w nim czemuś nie utkwiła) nieco cudacznie ubranemu mężczyźnie – w tym ciasnym, błyskawicznym i kolizyjnym spotkaniu możńa było o nim rzec tylko, iż spod osobliwego kapelusza wystaje mu wzorzysta chusta, a o balaski balustradki stuka pochwa z jakimś ostrzem. Nawet na wychodzące nie spojrzał, zaś z kroku czuć było, że nie jego zmartwienie patrzeć pod nogi, czy nie depcze robaka. To było chyba zajęcie tego pierwszego. Za tym z długim ostrzem szedł zaś osobnik zwalisty niczym ork, ale odziany w dobrze (chyba) skrojone odzienie, w butach i chyba z pierścieniami na grubaśnych palcach (śmignęła jego dłoń przed nosem Esh, gdy rył powietrze krok w krok za tym drugim tuż obok niej), nadto z łokciem zgiętym, jakby dzierżył na przedramieniu jakieś stworzenie typu kot. Albo legwan. Całą trójkę dziewczyny mogły oglądać tylko umknąwszy im z drogi (przy czym Atsi została bokiem staranowana i prawie upadła, zaś Esh – odsunięta niestarannym ramieniem prowadzącego) i mrużąc oczy od przesłonecznienia.
– Ajjjajajaaaaaj...! – zatrzepotał Baatuurakuu kka-Veerees, umykając z przejścia w karykaturalnych lansadach. Dlasze jego słowa – Oczywiście-oczywiście, panowie, tak, czekałem. Wszys... – znikały we wnętrzu, które oddzieliły zaraz od przesłonecznionego świata zamykane starannie drzwi
– O kurwa – sapnęła tylko Atsi, wciąż trzymając się balusteadki po próbie zachowania równowagi. Otarła pot z czoła i kilkoma susami wydostała się z sionki na ulicę.

Re: Dzielnica Portowa

88
W całym zamieszaniu, które powstało po pojawieniu się tajemniczych kontrahentów pana gnoma, Esh nie zdążyła nawet pomyśleć o adekwatnym oburzeniu, a już była na zewnątrz. Opanowawszy zapowietrzenie spojrzała z naganą na Atsi – ostatecznie to przez nią została potraktowana jak kmiot – gdyby tu nie przyszły, nikt by jej bezczelnie nie staranował.

Wytłumacz mi, proszę – rzekła do dziewczyny, równając z nią krok i otrzepując znacząco odzienie – po co wchodzisz do sklepu skoro nie masz czym zapłacić za towar? Zresztą nieważne – ucięła szybko ewentualną odpowiedź dziewczyny. – Przypominam ci, że nie przyszłyśmy tu na spacer. Mam dwa dni nim mój brat skończy jako karma dla ryb. Więc chodźmy wreszcie tam, gdzie potencjalnie uzyskam pomoc, nie zaś odurzenie.

Elfka przyspieszyła kroku i od razu tego pożałowała, bo cienia było tu jak na lekarstwo, a słońce prażyło bezlitośnie. Sapnęła, przetarła dłonią czoło, po czym z pewnego rodzaju uznaniem spojrzała na Atsi, której aura pogodowa najwyraźniej w ogóle nie obeszła. Wciąż była rącza i rześka, może tylko nieco naburmuszona nieudaną próbą nakarmienia nałogu.

A tak swoją drogą – zagaiła po dłuższej chwili marszu Eshoar – kto tam wparował do szanownego pana Veereesa, jak myślisz? Teorię o amatorach herbaty możemy raczej od razu włożyć między bajki. Rum, żelastwo, brak względów dla maluczkich... brzmi jak piraci, nie sądzisz?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

89
– Oczywiście! – odparla Atsi natychmiast, nurkując w gęstniejącą ciżbę. – Nie dziwi mnie to, gdy wziąć pod uwagę źródła towaru, jaki ma na stanie Veerees. Swoją drogą, niełatwą ma gnomisko fuchę... Z piratami ciężko się targować.
Przez chwilę owszem: Atsi była naburmuszona, ale nie miała odpowiedzi dla retorycznego pytania Esh. Czemu wchodzi do sklepu, skoro nie ma pieniędzy? NO JAK TO? – Bo nigdy nie wiadomo, czy ktoś (w tym przypadku albo Veerees, albo Esh) nie zechcą zasponsorować. Gdyby Atsi podliczyła pieniądze i dobra, które w życiu zarobila własną pracą, wyszłoby tego może na dwa dni życia.
No – może pięć.

Cztery.
Mogło to Esh drażnić, zwłaszcza że nie należała do pogodzonych z losem – ale mogło i doposażyć w ciekawe, a przynajmniej przydatne doświadczenie na temat mechanizmów bytowania na poziomie o tyle niższym, niż ten, do którego była przyzwyczajona. Gdyby powiedział ktoś, że istoty takie jak Atsi są jak motyle – można by zareagować niechęcią wobec pretensjonalnej metafory. Ale można by też przuyjrzeć się jej chwilę spokojnie i stwierdzić, że tak – tak właśnie to wygląda. Dziś latasz, mając jeno tyle, ile dotkniesz, a jutro – tfffff... i ktoś rozciera cię na placach w kolorowy pyłek. Czy to są te optymalne warunki do kultywowania lojalności, uczciwości czy etosu pracy? Czy to jest tryb życia, który uczy rozdzielać wyraźnie obszary wpływów i posiadania?
M-m.

– Piraci – i nie tylko. Chyba... – podjęła Atsi, klucząc sprawnie między wozami, stojącymi w korku przed wąską, jednokierunkową bramą. Zamiast czekać w grupie – wśliznęła się pod wóz, wyskoczyła z drugiej strony, dała nura pod następny koński grzbiet, wyprysnęła z drugiej strony, wpadła na woźnicę trzeciego wozu w kolejce, dała się szturchnąć w jego odruchu "Gdzie mi tu!", wcisnęła swe osobiwie wąskie ciałko między mur a czwarty wóz i wkroczyła w nieoczekiwanie zimny, wilgotny cień bramy zbudowanej na podobieństwo tunelu. – Gdyby tylko piraci byli problemem, to wiesz... Zresztą czy są problemem... – zastanowiła się, czekając na Esh oparta o umajony liszajem pleśni mur w bramnym podcieniu – W bezpośrednim kontakcie raczej tak. ALe tak ogólnie bez piratów niewiele by tutaj działało. Zwłaszcza w tych sprawach, które brzęczą pieniędzmi. Ale, jak mówię, to chyba nie tylko piraci byli. No chodź! – pogoniła Esh przyjaźnie, ruszając ku wyjściu z tunelowej bramy na drugą stronę. – Jeszcze trochę i będziemy w okolicy, którą możesz znać. Do "Złotej Perły" niedaleko!

Re: Dzielnica Portowa

90
Nie przesadzajmy z tą nakręcającą gospodarkę właściwością piratów – odparła Esh po pokonaniu znacznego odcinka drogi wężowym sposobem Atsi. – Pirat jest pasożytem – sapnęła, zerkając z obrzydzeniem na puchatą pleśń kwitnącą radośnie w podcieniach – więc jeśli zabraknie mu celów do zrabowania łajno się przyczynia do czegokolwiek poza wzrostem przestępczości.

Elfka poprawiła z godnością ubiór i ruszyła znów za dziewczyną, modląc się w duchu, by dalszy układ urbanistyczny był dla niej łaskawszy niż do tej pory. Odrobina szerokiej drogi... tak, żebym nie musiała się o nich wszystkich ocierać... i wąchać... Czy proszę o zbyt wiele?

Idę przecież! – odfuknęła Esh na popędzanie ze strony towarzyszki. Przyjacielska nuta w głosie Atsi umknęła elfce, usilnie próbującej nie skupiać uwagi na samych negatywach istnienia. A że nie szło jej najlepiej... No cóż. Szczęściem Atsi nie była osobą, która przejmowałaby się cudzymi humorami.

Ciągle powtarzasz, że to nie tylko piraci – podjęła Eshoar, doganiając dziewczynę – więc kto jeszcze?
Obrazek

Wróć do „Stolica”