Dzielnica Portowa

346
POST POSTACI
Agnes Reimann
Dwieście metrów targania ze sobą narzędzi i rozstawiania się prawie codziennie to zmarnowana co najmniej godzina mojego życia. Poza tym już teraz czuję, jak od tego kołysania mnie mdli — czas był cenny; czasu technicznie nie można było cofnąć, więc należało go wykorzystywać jak najlepiej, natomiast częste przeprawy z materiałami na ląd tylko ze względów bezpieczeństwa były jego marnotrawstwem. Agnes więc chciała coś dodać jeszcze, ale uznając, że marnotrawienie każdej sekundy na bezowocną kłótnię jest bezcelowe. I tak przeniesie się na ląd, czy Victor sobie tego życzy, czy nie. Zawsze stawia na swoim.

Po odejściu od mężczyzny, zastanawiając się nad własnymi słowami, uznała, że to nie był dobry pomysł i jakkolwiek słowa najemnika były w pewien sposób obraźliwe dla niej, sugerując nadmiar emocji i patronizowanie, tak po części się z tym zgadzała. Powinna w innej sytuacji to zaproponować – gdy wszystko już ostygnie.

Wiem, że jesteś. I tak, jestem niezależna na tyle, aby sama takie rzeczy proponować — rzuciła, gdy Victor zbliżył się do niej, minę mając ciągle skwaszoną. — Sytuacja może i jest nietypowa, ale są także plusy takiej formalizacji, w tym brak krzywych spojrzeń i szeptów za plecami. Nikt mężczyzny nie obwini o bękarta, ale kobieta będzie demonizowana — nawet tutaj, na Archipelagu, było to spotykane zjawisko, a duma i opinia o niej nie mogły przecież zostać zszargane.

Sapnęła oburzona na ostatnie słowa mężczyzny, zostając sam na sam ze sobą; zerknęła na wyciągniętą księgę i chwyciła ją w dłonie, nakładając na głowę swój kapelusz i biorąc ten Victora. Po tym wyszła na pokład, chcąc przyjrzeć się ostatni raz Taj'cah i przywitać z kapitanem, którego chyba jeszcze nie dane było jej poznać – a szkoda, gdyż powinna usłyszeć z jego ust zdecydowanie pochwałę. Później zaś należało dać książkę Blaise'owi, razem z arkuszem papieru i przyrządami matematycznymi, które znajdowały się bodajże w ładowni. Jeśli chłopak chciał się od niej uczyć, musiał to robić od razu, zaczynając od prostych zagadnień matematycznych niezbędnych do późniejszych projektów. Czas na zabawę miał przez ostatnie czternaście lat.

Dzielnica Portowa

347
POST BARDA
Taj'cah, widoczne z pokładu statku, wydawało się większe, niż gdy spacerowało się jego zatłoczonymi uliczkami. Łatwiej było spojrzeć na miasto z pewnej perspektywy, z jakiej rzadko widywała rzeczy do tej pory. A może to nastawienie, które zakładało już, że wreszcie opuszcza wyspę, będącą miejscem zbyt wielu ostatnio problemów, pozwalało nabrać nowego nastawienia. Kiedy Agnes z powrotem znalazła się na górze, szybko wychwyciła spojrzeniem Victora, stojącego na podwyższeniu przy dziobie w towarzystwie szpakowatego mężczyzny z kozią bródką. Rozmawiali o czymś, a jeśli był to kapitan Arkadii, to zapewne najemnik informował go o tym, że już dotarli.
Blaise'a znalazła dwa pokłady niżej - chłopak przygotowywał sobie prowizoryczny hamak tuż obok koi Jacoba. Duża liczba pasażerów, którzy nie byli załogą statku, nie pozwalała na przydzielenie im wszystkim kajut, czy chociażby bardziej odosobnionego miejsca, za jakąś ścianą. Wokół plątało się wielu podobnych do nich, przysposabiających sobie ładownię na tyle, na ile się dało. Gdzieś wśród nich zapewne znajdowała się też Flavia, ale teraz Agnes nie była w stanie wypatrzyć jej jasnowłosej głowy.
- Pani Reimann! - czternastolatek oderwał się od przywiązywania hamaku, gdy tylko ją spostrzegł. Lina rozsunęła się, a wiszące posłanie spadło z jednej strony na podłogę, co wywołało u Blaise'a uśmiech zażenowania. - Czy mam... czy mogę jakoś pomóc? Coś zrobić?
Wszystkie pozostałe skrzynie, jakie spakowali jeszcze w domu, znajdowały się właśnie tam, przy nich. Dobrze się składało, bo jeśli Agnes chciała dać chłopakowi coś do roboty, nie musiała długo szukać koniecznych ku temu narzędzi. Blaise przyjął polecenia i wszystko, co otrzymał, ale póki co odłożył to na bok, chcąc najpierw samodzielnie zamocować swój hamak. Dopiero wtedy wskoczył na niego i tam zajął się swoimi nowymi obowiązkami.

- Terrel Kieran, miło mi - szpakowaty mężczyzna skłonił krótko głowę w kierunku rudowłosej, gdy ta weszła po schodach na podwyższenie głównego pokładu, a Victor ją przedstawił. - Mam zaszczyt być kapitanem tej jednostki. Podobno to pani jest odpowiedzialna za statek, na którym stoimy. Ten, i ten drugi. Szczerze mówiąc, nigdy nie służyłem na nowej jednostce, a co dopiero na tak nowatorskiej. Nie możemy się doczekać odbicia od brzegu, ja i moi ludzie.
Choć jego słowa były raczej miłe, nie uśmiechał się, co stanowiło spory kontrast. Może taki miał właśnie sposób bycia, nie czując potrzeby zbędnej kurtuazji. Całkiem przyjemna odmiana po Sehleanie, który nie wiadomo co ukrywał za maską uprzejmego uśmiechu i lodowatego jednocześnie spojrzenia. Jeśli Agnes oczekiwała pochwały, nie doczekała się jej jeszcze, choć kto wie - być może Kieran chciał najpierw wyruszyć i spędzić kilka dni na otwartym morzu, zanim wyda mniej lub bardziej pozytywną opinię.
- Nie będę proponował, że ktoś może panią oprowadzić po Arkadii, bo zakładam, że zna pani ją lepiej, niż ja. Proszę czuć się swobodnie, ale w miarę możliwości nie przeszkadzać załodze w pracy - ktoś coś zawołał, a kapitan zmarszczył brwi, zerkając przez ramię. - Proszę wybaczyć. Obowiązki wzywają.
Ukłonił się krótko i zostawił ich samych. Wokół plątało się sporo osób, z których ciężko było w tej chwili odróżnić pasażerów i marynarzy. Sam Victor mógłby uchodzić za jednego z ludzi Terrela, gdyby wtopił się w tłum. Teraz oparł się o barierkę i przesunął spojrzeniem po gapiach zebranych na dole, na nabrzeżu. Wydawał się nieobecny.
- Według kapitana powinniśmy wypływać w ciągu pół godziny - rzucił w jej stronę. - Gotowa?
Obrazek

Dzielnica Portowa

348
POST POSTACI
Agnes Reimann
Ta'cah z tej perspektywy było wręcz sielankowe – i znacznie większe, niż wydawałoby się pośród uliczek. Nie miało także tego słonego posmaku obrzydzenia, które odczuwała powoli kobieta z każdą chwilą, w której się tutaj znajdowała. Zawiłe gry o władzę i wszechobecna korupcja skutecznie zmieniły jej nastawienie do stolicy Archipelagu, powodując przelewające się przez nią uczucie ulgi, nawet pomimo niezbyt dobrego zdrowia, które dopadło ją ledwo wkroczyła na pokład. Nawet choroba morska (albo i coś innego) nie była dla niej tak straszna i nieprzyjemna, jak to miasto.

Stojąc przy burcie, wychwyciła niedługo potem znajomą sylwetkę jej kochanka stojącego razem z nieznajomym dla niej mężczyzną. Nietrudno było się jednak domyślić, że marynarz rozmawiający z Victorem musiał być kapitanem – czy to przez wcześniejsze oświadczenie tego pierwszego, czy może posturę... albo i nawet miejsce rozmowy. Tak czy siak Agnes po chwili zadumy, oddając wcześniej przygotowane dla Blaise'a materiały, ruszyła w stronę mężczyzn, mijając po drodze kilka nieznajomych jej twarzy. Ciągle przy tym towarzyszyło jej nieprzyjemne uczucie, jakby zaraz miała zwrócić skąpą zawartość żołądka do morza; jeśli tak dalej będzie szło, zdecydowanie nie będzie kisiła się w kajucie, nawet jeśli jest to tylko dwieście metrów do brzegu. Gdzieś po drodze stwierdziła, że porządny port będzie jednym z jej priorytetów.

Stanąwszy przy dwójce na podwyższeniu, nie musiała się nawet przedstawić, więc po prostu spojrzała z oczekiwaniem na kapitana, kiwając tylko głową na znak przywitania. — Podobnie zresztą jak ja. Cieszę się, że będę mogła obserwować moje dzieło w akcji — odparła na uprzejmość Kierana, uśmiechając się delikatnie - ale niezbyt szeroko, automatycznie dostosowując się do nastroju emitującego od żeglarza. Ten zaś ewidentnie nie był nawykły do kurtuazji i dla odmiany było to odświeżające uczucie dla Agnes, która śmiało mogła wyczytać z jego rozoranej wiatrem twarzy emocje.

Nie mam takiego zamiaru. Większość czasu spędzę w swojej kajucie — odparła, obserwując jak kapitan odchodzi. Stanęła w miejscu, wpatrując się w mały tłum kręcący się po górnym pokładzie i słuchając jednym uchem wypowiedzi Victora. — Tak. Im szybciej, tym lepiej. Jak tylko odbijemy od brzegu i skontroluję, jak wszystko tutaj działa, zamierzam spędzić resztę czasu na pracy. Ostatnio nie tknęłam nawet swoich notatek — odpowiedziała, splatając dłonie za plecami i obserwując wszystko z dziobu, jakby była właścicielką i panią kapitan w jednym.

Po krótkiej chwili milczenia, na jej usta wypełzł jednak uśmiech, gdy przypomniała sobie o jednej rzeczy. Nawet nieco się rozluźniła, wiedząc, że jest tutaj w miarę bezpieczna. — Powiedzmy jednak, że znajdę czas, jeśli wpadniesz stworzyć ten obiecany portret.

Rzuciła mężczyźnie figlarne spojrzenie, nawiązując oczywiście do tamtej obfitej w wyznania nocy, po czym oparła się wygodniej o barierkę, oczekując odbicia od doków i wyruszenia w pełne morze, na wschód. Gdy zaś już będzie pewna, że zobaczyła własny statek w akcji, wróci do siebie, aby zająć się wstępnym projektem tartaku.

Wróć do „Stolica”