Dzielnica Portowa

166
Sypialnia Victora wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętała. Może była utrzymana w nieco większym nieładzie, co świadczyłoby o tym, że mężczyzna sprzątał, gdy miała go odwiedzić. Pościel wciąż była rozgrzebana, zasłona zaciągnięta byle do połowy okna, kilka ubrań walało się po podłodze. Trudno było sobie jednak wyobrazić większe zadowolenie z takiego widoku, niż to, które czuła Agnes w tej chwili. Nie musiała nawet niczego szukać, wystarczyło zgarnąć przesiąkniętą zapachem Victora koszulę z podłogi i zanieść ją do strażników. Przy okazji w jej oczy rzuciło się coś nowego - pergamin, na którym widniał szkic jej twarzy, całkiem jej schlebiający. Z pewnością nie miała na nim pustych i podkrążonych oczu. Na szkicu jej włosy były rozpuszczone i spływały miękko na ramiona, tak jak nosiła je tylko przy nim, podczas chłodnych nocy i poranków - na co dzień na Archipelagu było zbyt gorąco, by zrezygnować z wysokiego upięcia, odsłaniającego kark. Trudno było jednak uwierzyć, by sam Victor był autorem rysunku. Może go komuś zlecił.
Psy wetknęły nosy w koszulę, gdy Agnes im ją podsunęła, a po kilkunastu sekundach ruszyły śladem zapachów, które wyczuły. Młody strażnik przejął ubranie od kobiety, a potem ruszył za zwierzętami, ciągnącymi go w stronę wyjścia.
- Zostaniemy trochę z tyłu - zadecydował Jacob, powstrzymując rudowłosą przed pobiegnięciem za nimi. Dowódca skinął głową i ruszył za swoimi ludźmi, wychodząc z domu w noc. - Poruszanie się taką dużą grupą nie jest zbyt mądre. Ktoś może nas zauważyć. Panią w szczególności. Będziemy iść za nimi - wyjaśnił.
W końcu i za nimi zatrzasnęły się drzwi domu LeGuinessa, chwilę po tym, jak ochroniarz pogasił wszystkie świece. Jeśli Agnes chciała zamknąć budynek na klucz, wiedziała, że zapasowy znajdował się w szufladzie komody, w korytarzu przy wejściu. Tak przynajmniej mogła się upewnić, że nikt dodatkowo nie okradnie mężczyzny.
Psy poprowadziły ich z powrotem do dzielnicy portowej, ale nie tej części, którą Reimann dobrze znała. Minęli okolicę mieszkalną, potem nabrzeże, by ostatecznie wejść pomiędzy magazyny. Wysokie budynki w długich rzędach rzucały cień na ulicę, zasłaniając nawet światło księżyca. Zwierzęta były jednak zdeterminowane, by dotrzeć do celu i ciągnęły strażników pomiędzy te wysokie, jedne murowane, inne drewniane ściany. Agnes widziała ich z oddali, idąc kilkadziesiąt metrów za nimi u boku Jacoba. Mogła niemal wyczuć, jak bardzo był spięty. Żadne z nich nie wiedziało, co uda im się znaleźć i czy nie będą musieli ponieść konsekwencji swoich decyzji, a on nie będzie musiał ochronić przed tymi konsekwencjami idącej obok kobiety. Póki co jednak okolica pozostawała pusta - nikt nie plątał się nocą po magazynach, bo wszelkie przeładunki miały miejsce w ciągu dnia, a wieczorem wszystko było zamykane na cztery spusty.
W końcu psy zatrzymały się przed jednym z drewnianych budynków, intensywnie obwąchując spore drzwi wejściowe. Wokół nadal nie było nikogo, więc Jacob doprowadził Agnes do strażników, zatrzymując się przed wejściem razem z nimi. Dowódca poszarpał za wiszące na miejscu klamki stalowe kółko, potem popchnął drzwi ramieniem, ale te nie chciały się ruszyć. Przeniósł wzrok na zawiasy, pokręcił głową, by w końcu zerknąć przez ramię na kobietę.
- Nie wiem, do kogo należy ten magazyn. Trzeba by sprawdzić w portowych dokumentach. Póki co chyba musimy znaleźć sposób na dostanie się do środka... choć przyznam, że wolałbym poczekać do rana i skontaktować się z właścicielem, pani Reimann - westchnął. - Przesłuchać go i poprosić, by otworzył nam wejście.
Obrazek

Dzielnica Portowa

167
Sypialnia, chociaż w nieładzie, była nietknięta, a ubrania, jak podejrzewały, leżały odłogiem nieprane. Agnes podniosła jedną z koszul, wąchając ją - czuć było w niej pot, ale i charakterystyczny zapach ciała, który Victor wydzielał. Uśmiechnęła się pod nosem, podtykając psom koszulę, a następnie podając ją strażnikowi. Kątem oka zerknęła także na jakiś szkic. Zobaczyła własną twarz, z włosami, które były raczej zarezerwowane tylko dla łóżka. Nie wiedziała, że Victor szkicował - chociaż może równie dobrze zlecił to komuś, aby z jego pamięci to zrobić. Zostawiła rysunek i ruszyła za wszystkimi poszukując zaginionego oficera. Zamknęła za sobą drzwi na klucz, biorąc go ze sobą, przytakując tylko Jacobowi.

Z resztą szli, oczywiście kawałek dalej, z powrotem przez dzielnicę portową, ale tę część magazynową. Nikt się na szczęście nie kręcił, ale od samego przechodzenia ciemnymi alejkami miała ciarki na plecach. Właściwie to było dobre miejsce na przetrzymywanie ludzi. Opuszczony magazyn gdzieś na uboczu, gdzie nikt nie usłyszy krzyków... aż się wzdrygnęła ponownie, krocząc za śledzącymi psami, musząc czasami przyspieszyć kroku i czasem złapać lekką zadyszkę.

Zatrzymali się przed jakimś drewnianym magazynem, do którego zaraz ona i Jacob dotarli. Strażnik pociągnął za drzwi, które - nie dziwota - były zamknięte. Agnes westchnęła poirytowana, słysząc jego wymówkę. - Do rana może ich tu nie być, a właściciel sam może być zamieszany w to wszystko, dać cynk, oni znikną, a magazyn będzie pusty. Teraz mamy element zaskoczenia, może jak wejdziemy, to znajdziemy porwaną osobą - oczywiście podkreśliła słowo porwaną. - Porwaną, która nie poddała się bez walki i może być ranna. Nie zamierzam czekać do rana, bo rano może być za późno! Jacob - zwróciła się teraz bezpośrednio do ochroniarza. - Zacznij szukać innego wejścia. A panowie pomogą? Mam nadzieję, że wyklarowałam sytuację i to, że biurokracja teraz tutaj pomoże. Czas jest najważniejszy! - sama zaczęła szukac też bocznego wejścia, nie przejmując się opinia strażników.

Dzielnica Portowa

168
Strażnik skrzywił się nieznacznie, słysząc jej argumenty i przeniósł wzrok z powrotem na drzwi.
- To prywatny budynek. Prywatna własność - odpowiedział, nie tłumacząc jednak o co konkretnie mu chodzi. Mimo to nie trudno było się domyślić. Straż, wchodząc na prywatne tereny, musiała mieć zezwolenie. Tutaj, oczywiście, takiego zezwolenia nie było. Mężczyzna był więc rozdarty pomiędzy odpowiedzialnością za życie człowieka, potencjalnie zamkniętego w środku, a prawidłowym wykonywaniem swoich obowiązków.
- Idźcie szukać innego wejścia - polecił po dłuższej chwili namysłu, sam niezadowolony z decyzji, jaką podjął. Ale czy z jego punktu widzenia którakolwiek z tych dwóch mogła być w pełni satysfakcjonująca?
Pozostali rozeszli się po dwóch stronach budynku, znikając w wąskich uliczkach po bokach. Nie zajęło im długo, by odkryć drewniane schody prowadzące na piętro, wybudowane równolegle do ściany magazynu. Na ich szczycie znajdowały się drugie drzwi, prawdopodobnie prowadzące do drewnianej antresoli otaczającej wnętrze składu. Jacob zawołał Agnes, wchodząc z nią na górę. Gdy stanęli na niewielkim spoczniku, zbyt małym, by móc go nazwać balkonem, odezwał się znów strażnik, przyglądając się im z dołu.
- Oficjalnie nic nie widzę - poinformował ich, z wyraźną frustracją w głosie. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej. - Na własną rękę wchodzicie do środka. Jeśli przyłapie was na tym straż, będziecie musieli płacić grzywnę za włamanie i wtargnięcie.
- Jasne - mruknął Jacob, nieszczególnie tym przejęty.
Pociągnął za drzwi, potem popchnął, niestety bezskutecznie. Te jednak były znacznie mniejsze, zbite z zaledwie kilku desek, a skobel trzymający je w miejscu nie należał do najmocniejszych zabezpieczeń, jakie istniały. Ochroniarz cofnął się o dwa kroki i z rozpędu wbił ramieniem w wejście, wyrywając drzwi z zawiasów z niemałym łoskotem. Psy na dole zaszczekały, ożywione hałasem, ale zostały szybko uspokojone.
Ze środka patrzyła na nich smolista czerń ciemnego pomieszczenia. Jacob wszedł pierwszy, nieco po omacku usiłując odnaleźć się w mroku. Niestety, w środku nie było ani latarni, ani świec, ani nawet pochodni, którymi mogliby sobie rozświetlić drogę. Słabe światło gwiazd wpadające przez wysoko umieszczone, pojedyncze okna sprawiało, że długo zajęło im przyzwyczajenie oczu do ciemności. W końcu jednak zobaczyli niemrawe kontury wnętrza magazynu: drewniana antresola, konstrukcja ciągnąca się wzdłuż wszystkich czterech ścian, miała balustradę wykonaną z pojedynczej deski, poprowadzonej przez całą długość. Nie najlepsze zabezpieczenie, ale zawsze to coś. Pojedyncze skrzynie i beczki czasem zastawiały im drogę, ale nie do tego stopnia, by nie dało się ich ominąć. Poruszali się dość niezdarnie, Jacob potknął się ze dwa razy, Agnes cudem uniknęła przywalenia głową w ukośną deskę w stropie. Ostatecznie dotarli do przerwy w barierce, w której to ochroniarz wymacał schodzącą w dół drabinę. Jako pierwszy usiadł na brzegu półpiętra i zaczął schodzić, szybko dając na drabinie miejsce kobiecie.
Dolna część magazynu pogrążona była w niemal absolutnym mroku. Mężczyzna znalazł rozwiązanie - podszedł do dużych drzwi wejściowych, które okazały się zaryglowane grubą deską. Gdy ją podniósł i od środka odblokował zamek, drzwi otworzyły się do środka z lekkim skrzypnięciem, wpuszczając psy, strażników i światło księżyca.
Zwierzęta wpadły do wewnątrz i zgodnie pobiegły w kierunku przeciwległego rogu budynku. Tam usiadły, jak na komendę, a jeden z nich szczeknął z zadowoleniem.
I jeśli Agnes podążyła za nimi, jej oczom ukazała się znajoma sylwetka bliskiego jej mężczyzny.
Victor siedział pod ścianą. Jego zwieszona w bok głowa opierała się o beczkę. Oddychał, ale ciężko - jego oddech był rzężący, płytki. Żeby stwierdzić, czy był ranny, czy tylko poobijany, musieli wyciągnąć go gdzieś, gdzie będzie trochę więcej światła, lub przynieść światło do niego.
- To on? - spytał strażnik, tak niechętny przedtem do wchodzenia do środka. - LeGuiness?
Victor wymamrotał coś, co brzmiało jak "pierdolcie się" i stęknął. Nawet nie próbował podnieść głowy, otworzyć oczu. Reimann nie widziała, co konkretnie mu było, ale w głębi duszy czuła, że gdyby nie uparła się na odnalezienie go teraz, rano mogłoby już być za późno.
Obrazek

Dzielnica Portowa

169
To, czyja to była własność, nieszczególnie interesowało Agnes, ani też to, czy złamie prawo, wchodząc tam. Psy coś wyczuły, więc jest tam jakikolwiek ślad, cokolwiek, co poprowadzi ją do Victora, więc nie, nie obchodzi jej czy to było prywatne i czy potrzebowali nakazu. Na szczęście strażnik poszedł po rozum do głowy i po krótkiej chwili znaleźli schody na górę – boczne wejście na antresolę, z której będzie można przetrzepać magazyn. Kapitan przeburknął coś o tym, że nic nie widzi, na co Agnes tylko wzruszyła ramionami – naprawdę, grzywna jest ostatnim zmartwieniem, jakie teraz ma.

Za chwilę huknęło, gdy Jacob staranował niewielkie drzwi. Kobieta aż skuliła się i skrzywiła, psy zaszczekały, a ona sama przeraziła się, że ktoś jest w środku i ich usłyszał. Weszła jednak do środka za ochroniarzem w kompletną ciemność, prawie upadając, nie jeden raz zresztą, bo poruszanie się po omacku, nawet z delikatnie zarysowanymi konturami magazynu było tragedią i o mały włos kobieta sama nie skończyła tutaj żywotu. Na szczęście udało się znaleźć zejście na dół, które sprawdził najpierw Jacob, a potem dopiero była jej kolej. Na dole... wcale nie było lepiej i nadal kobieta nic nie widziała. Udało się im jednak otworzyć główne drzwi zamknięte od środka, wpuszczając świeże powietrze, księżyc i psy, które szczekając pognał w jeden kąt. Agnes zerknęła za nimi, podchodząc nieco bliżej i chyba drugi raz dzisiaj prawie mdlejąc.

Leżał tam, obity, niekontaktujący ze światem, jego oddech był nieregularny. Ścisnęło jej żołądek, gdy wyobraziła sobie, co gdyby nie postawiła na swoim. I wiedziała, co by się stało. Też by go tutaj spotkała, ale w gorszym stanie. Podbiegła natychmiast, ignorując pytanie strażnika, przechodząc między schodami i uklękając obok ukochanego.

Victor, Victor? — swoje dłonie położyła delikatnie na jego twarzy, chcąc ją unieść i obejrzeć z bliska, jak tragicznie to wygląda. — Wszystko będzie dobrze, nikt cię już nie skrzywdzi, zaraz cię zabiorę... MEDYKA! Trzeba go wynieść raz dwa i natychmiast opatrzeć! — krzyknęła w stronę strażników, ciągle zostając przy partnerze, głaszcząc go po policzkach i czując, jak wilgotnieją jej oczy, a dłonie drżą. Zerknęła, czy jest gdzieś przykuty, czy po prostu zostawiono go na śmierć. I oczywiście pozwoliła mężczyznom wynieść Victora, chyba że ten jakimś cudem będzie w stanie się sam podnieść, w co wątpiła. I do najbliższego lekarza... ponownie.

Tknięta jeszcze, rozglądnęła się... za tubą. Wiedziała, że to byłoby zbyt proste, ale wolała być pewna.

Dzielnica Portowa

170
Twarz Victora wykrzywiła się w bólu, gdy dotknęły jej dłonie Agnes. Nie mogła tego zobaczyć, ale wyczuła pod palcami nieregularności, zaschniętą krew, opuchnięty nos. Mimo to jej dotyk wystarczył, żeby mężczyzna znalazł w sobie siłę do otwarcia oczu. Początkowo widziała w nich niedowierzanie, by w końcu zostało ono zastąpione przez ulgę.
- Agnes - szepnął. - Agnes, jesteś tu.
Odepchnął się od ściany, przenosząc ciężar ciała do przodu i oparł się o nią, chowając twarz w zagięciu jej szyi. Jedna dłoń zacisnęła się na jej talii, ale druga pozostała nieruchoma i teraz, gdy kobieta była tak blisko, zauważyła też, że ta ręka wygięta jest pod nienaturalnym kątem. Mimo to, LeGuiness nie był aż tak niekontaktujący ze światem, jak się spodziewała na początku. Po prostu jej obecność tutaj wydała mu się niemożliwa, a nie chciało mu się nawet unosić wzroku na potencjalnego oprawcę. Czuła jego rozpalony, urywany oddech na swojej skórze, czuła palce zaciśnięte na materiale jej koszuli.
- Nic ci nie jest - dodał jeszcze z wyraźną ulgą, skupiony w tej chwili bardziej na niej, niż na swoim własnym stanie. Przycisnął ją do siebie, tą resztką sił, która jeszcze mu została. - Kocham cię.
Ostatnie słowa, których ani ona nie usłyszała od niego nigdy przedtem, ani on od niej, teraz zatonęły niewyraźnie w materiale jej koszuli. Zanim zdążyła na nie jakkolwiek zareagować, dwóch strażników podeszło bliżej i odsunęło od niej Victora, by złapać go i podnieść. Mężczyzna skrzywił się i odepchnął jednego z nich, tego, który usiłował wynieść go na zewnątrz. Zamiast się temu poddać, stanął na własnych nogach, podpierając się jedną ręką o drugiego, młodszego strażnika. Ledwie stał, ale dopóki był w stanie przejść kilka kroków o własnych siłach, to zamierzał to zrobić.
Niestety, tuby z dokumentami nigdzie nie było. Podczas gdy oni walczyli z opuszczaniem magazynu, Agnes mogła na szybko przeszukać resztę okolicy. Jedyne, co zawierały uchylone skrzynie, to różnego rodzaju materiały i tkaniny. LeGuiness siedział na stercie worków, tworzącej prowizoryczne posłanie. Nic więcej, nic co rozwiązałoby wszystkie problemy.
- Najbliższy medyk jest nieopodal pani domu, pani Reimann - poinformował ją strażnik, gdy wyszła na zewnątrz. - Ale pani partner nie dojdzie tam na własnych nogach. Wysłałem Merina po konie.
- On nie usiedzi na koniu - mruknął Jacob ponuro.
- Usiedzę - zaprotestował Victor, jakby na zaprzeczenie swoim słowom osuwając się po ścianie budynku i wracając do pozycji siedzącej na ziemi. Teraz, w jasnym świetle gwiazd, których nie zasłaniały chmury, mogła zobaczyć dokładnie jak wyglądał. Półdługie włosy, zazwyczaj związane w kucyk, teraz opadały mu na zakrwawioną twarz. Bok głowy też miał sklejony zaschniętą czerwienią, a jego nos wyglądał na złamany. Tak samo zresztą jak prawa ręka. Plamy krwi widoczne były też na białej koszuli i w różnych miejscach na jasnych spodniach mężczyzny, choć Reimann nie była w stanie stwierdzić, do kogo ta krew należała. Victor oparł głowę o ścianę i nieprzytomnym spojrzeniem wpatrywał się w nią, walcząc o zachowanie przytomności. Był blady, co nigdy mu się nie zdarzało.
- Krótko usiedzę. Wody - poprosił, ale ani żaden ze strażników, ani Jacob nie mieli żadnej przy sobie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

171
Twarz Viktora nie przypominała tego, z czym do tej pory się spotykała. Była naznaczona bruzdami, pod jej palcami czuła zaschniętą krew, nieregularność jego nosa. Była gotowa na przeniesienie go, nawet na nierozpoznanie jej, ale ku zaskoczeniu Agnes, mężczyzna jeszcze kontaktował i zdołał wtulić się w nią. Agnes odwzajemniła uścisk, czując jakby naprawdę miała jakiś kamień na sercu i właśnie ktoś go ściągnął.

Przejechała po jego sztywnej ręce, natychmiast wyczuwając, że i z nią jest coś nie tak. Jedną dłoń położyła na jego plecach, gładząc je, druga zaś znalazła się w jego głosach, delikatnie głaskając go po głowie. Zaczęła się delikatnie kiwać, usilnie powstrzymując od zalania jej oczu łzami. Czuła jego oddech na swojej zimnej skórze, jak przerywany był. Szacowała, że prawdopodobnie ma połamanych parę żeber, może nos, rękę... oby nie krwawił wewnętrznie. Jej rozmyślania dotyczące stanu zdrowia przerwał sam obiekt jej myśli, wypowiadając dosyć zaskakującą sekwencję w amoku spowodowanym bólem i ulgą. Agnes zesztywniała i przestała się ruszać, ale na szczęście uratowali ją strażnicy, którzy chcieli pomóc zabrać mężczyznę.

Westchnęła, widząc, że wola walki Victora nie spadła i nie zamierzał być przeniesiony przez magazyn. Wstał sam, a Agnes za nim, otrzepując kolana i patrząc, jak siłują się z wyjściem z magazynu. Sama zerknęła do skrzyń, patrząc, czy aby faktycznie nie zostało tam coś, ale ku jej niezadowoleniu, nie było niczego. Z ciężkim sercem wyszła więc na zewnątrz.

Została poinformowana o możliwej sytuacji i aż sama oparła się o najbliższą ścianę, drzwi, cokolwiek. — Na pewno się ucieszy, jak wrócicie do niego z kolejną osobą w środku nocy — mruknęła, przecierając twarz. Nagle poczuła, jak powieki jej ciążą. Stres, brak snu i alkohol doprowadziły do naprawdę ciężkich powiek i uczucia, że kobieta zaraz padnie. Żeby nie zasnąć tam, skupiła wzrok na Victorze i jego ogólnym stanie zdrowia.

Jak myślała, jego jedna ręka była uszkodzona, podobnie do nosa. Włosy miał zlepione krwią, twarz opuchniętą, nos złamany, a na jego ubraniach widziała juchę... ale czyją, już nie wiedziała. Liczyła, że nie była jego. — Nie musi usiedzieć. Pojedzie ze mną, przytrzymam go. — Nie jeździła konno tragicznie, a nawet całkiem normalnie, więc utrzymanie jednej osoby na koniu, jazdą maksymalnie 10 minut przez miasto nie powinno być problemu. Wtedy też Victor poprosił o wodę i jakimś cudem nikt jej nie miał. Agnes wstała i zaczęła się krzątać po okolicy, próbując coś znaleźć, jakąś zabłąkaną studnię, pozostawiony dobytek jakiegoś magazyniera, cokolwiek, z czego mógłby się napić. Nieważne, czy znalazła, czy nie, wróciła i oczekując na konie usiadła obok najemnika, delikatnie gładząc go po włosach. — Już niedługo będzie po wszystkim. Medyk cię opatrzy, odpoczniesz, ja się zajmę resztą... wszystko będzie dobrze — dłonie zaczęły jej drżeć, kiedy to mówiła.

Sama chciała w to uwierzyć, ale przypomniawszy sobie, że jej kariera nadal wisi na włosku, a być może i jej życie. Powstrzymywała się od zalania pytaniami ukochanego, skupiając bardziej na tym, że wszystko z nim w porządku. Chociaż tyle.

Dzielnica Portowa

172
Niestety, jedyną wodą w okolicy była ta, której szum słyszała z oddali. Mimo poszukiwań nie była w stanie dać Victorowi tego, o co prosił. Mężczyzna jednak nie wyglądał na bardzo rozczarowanego tym faktem. Jego stan sprawiał, ze trudno mu było wyrażać jakiekolwiek emocje poza bólem i zmęczeniem. Nie reagował na jej dotyk, na jej obietnice, że wszystko będzie w porządku, starał się tylko zachować podniesione powieki, po tym jak Jacob profilaktycznie zabronił mu zamykać oczy i zasypiać.
Nie mieli pojęcia co tak naprawdę mu jest, bo żadne z nich nie było medykiem. Na podstawie tego, co mogła na szybko wywnioskować Agnes, mógł faktycznie mieć złamane żebro lub kilka, co wyjaśniałoby trudności z oddychaniem, jeśli doszło do jakichś komplikacji przez tak długi czas w zamknięciu. Mogła jedynie liczyć, że płuco nie zostało przebite, bo z tym nikt nie umiałby sobie poradzić. Zakrwawione ubranie mogło świadczyć o poważnych ranach, których odsłanianie tutaj, na brudnej ulicy, byłoby głupotą.
Na konie musieli poczekać nieco dłużej, niż kwadrans. Jacob w międzyczasie rozmówił się ze strażnikami i po tych ustaleniach podszedł do Reimann, by kucnąć przy niej. Jego usta wykrzywione były w niezadowoleniu, z jemu tylko znanego powodu.
- Zostanę tutaj - poinformował ją cicho. - Wcześniej czy później ktoś się tu pojawi, żeby sprawdzić, co z Victorem. Będę na niego czekać, a potem przyprowadzę go do pani. Przesłuchamy go i dojdziemy do sedna tego wszystkiego. Victor też na pewno wie swoje, jak go poskładają to pewnie da nam trochę informacji.
Zerknął na strażników kątem oka.
- Liczenie na nich to głupota, zanim przeprowadzą wszystkie swoje procedury będzie już za późno - mruknął. - Proszę im o tym nie mówić.
W końcu pojawił się człowiek nazwany Merinem, siedzący na grzbiecie jednego konia i prowadzący za uzdę drugiego. Wpakowanie LeGuinessa na siodło było nie lada wyzwaniem. Gdy Victor znalazł się na górze, Agnes musiała się dość mocno wysilić, by utrzymać go w pionie, bo przez moment wyglądał, jakby miał całkowicie stracić przytomność. Był jeszcze bardziej blady, niż przedtem.
Koń, poprowadzony lekkim kłusem, ruszył w kierunku tej części dzielnicy, w której mieszkała Reimann. Strażnik podążał przed nimi na drugim wierzchowcu, prowadząc ich do wspomnianego medyka. Za ich plecami został dowódca z jednym ze swoich ludzi i Jacob, planujący wcielić w życie swój własny zamysł.

Dotarcie do domu lekarza zajęło im konno zaledwie kilka minut. Młody Merin pomógł jej ściągnąć Victora z siodła i przeprowadzić go przez próg, kiedy starszy medyk wreszcie wstał, doczłapał się do drzwi i zechciał ich wpuścić. Jego skrzywiona w irytacji twarz szybko przeszła w niepokój na widok tego samego młodzika co ostatnio i opierającego się na nim rannego.
- Połóżcie go na leżance - polecił. Jego głos był zachrypnięty, a dłonie nieco drżały. Na pierwszy rzut oka człowiek ten miał koło sześćdziesięciu lat. To jednak mogło świadczyć o doświadczeniu, a ręce przestały się trząść, gdy pochylił się nad ranami pacjenta.
- Pójdę już, pani Agnes - odezwał się cicho Merin. - W razie czego z samego rana proszę... wie pani gdzie nas szukać. Ja pomogę, jak będę mógł.
Ukłonił się jej niezdarnie i opuścił lecznicę, zamykając za sobą drzwi.
- Podajcie więcej światła - rzucił starszy mężczyzna, nie zwracając już uwagi na to, ile osób zostało za jego plecami. Gdy Agnes doniosła lampę z drugiego końca pokoju, rozcinał koszulę Victora, odsłaniając poobijaną i zakrwawioną klatkę piersiową. Po ściągnięciu rękawa ze złamanej ręki, ich oczom ukazał się wystający kawałek kości przedramienia. Nieleczone złamanie otwarte zawsze kończyło się śmiercią z wykrwawienia. Lekarz wcisnął palce w bok mężczyzny, a ten zwinął się z bólu, nie wydając jednak ani jednego dźwięku protestu przez zaciśnięte zęby.
- Usiądźcie sobie - odezwał się po chwili do kobiety, gestem dłoni wskazując stołek po drugiej stronie pomieszczenia, na tyle daleko, by nie mogła z bliska przyglądać się zabiegom. - Dobrze, żeście go przynieśli. Kilka godzin i nie byłoby czego ratować. Złamane żebra, odma opłucna jest, zaraz się powietrze przez igłę wypuści. O ręce nie wspomnę - coś gruchnęło cicho, a Victor jęknął. - I nos nastawiony. Co żeście tam narobili, co? Rannego za rannym mi przynoszą. Jakbym chciał takiej pracy, to bym na jaką wojnę poszedł.
Kolejne obrzydliwe trzaśnięcie świadczyło zapewne o nastawieniu ręki. LeGuiness znieruchomiał, opadając z sił.
- Dobrze, dobrze, nieprzytomny to mi się nie będzie darł przy nakłuwaniu - wymamrotał medyk pod nosem. Zerknął przez ramię, po namyśle odzywając się do rudowłosej: - Chce pomóc, to niech bandaże poda. Tam leżą - wskazał zamkniętą szafkę.
Obrazek

Dzielnica Portowa

173
Oczekiwanie na konie trwało długo, zbyt długo zdaniem Agnes. Victor w tym czasie ledwo się trzymał - adrenalina związana z jej pojawieniem się opadła i teraz widziała tylko, że próbuje nie stracić przytomności. Co jakiś czas i ona go szturchała, próbując utrzymać go przy świadomości. W pewnym momencie podszedł do niej Jacob, przedstawiając bardzo niebezpieczny plan... ale z drugiej strony nie wiedziała, jak długo Victor będzie w takim stanie, a trzeba było odzyskać jej dokumenty... plus oni mogli dokładnie wiedzieć, gdzie są.

- Oszalałeś - powiedziała cicho. - Nie wiadomo, czy pojawi się tutaj jeden, czy wszyscy. Możesz skończyć tak, jak Victor, a przypominam ci, że nadal nie znaleźliśmy dwójki naszych ludzi. - Umilkła na chwilę, patrząc się na strażników, na ochroniarza, na partnera. Westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach. - Potrzebujemy tego jednak. Bądź ostrożny, jeśli przyjdzie więcej niż jedne, nie wdawaj się w żadne kłopoty, walkę. Jeśli możesz, śledź ich, ale z bezpiecznej odległości. I oczywiście, że nie powiem, i tak gdybym nie postawiła na swoim, Victor mógłby nie przeżyć - musnęła przy tym jego twarz, spoglądając na nadciągający transport.

Wpakowanie tam oficera było sporym wyzwaniem, podobnie jak utrzymanie jego cielska w siodle przez jej wątłą osobę. Dała jednak radę, tym razem szybko trafiając do medyka, który chyba nie zamierzał drugi raz w ciągu nocy wstawać i mieć taką niespodziankę. Młody strażnik opuścił ją i Agnes została z lekarzem sama, podając mu jedynie lampę i oświetlając pomieszczenie, po czym przechodząc do tyłu, obserwując działania doktora.

- Szantaż, kradzieże, porwania. To jest ciężka noc dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że nikogo więcej już mi nie skrzywdzą - westchnięcie wydarło się z jej piersi, gdy położyła łokcie na kolanach, twarz schowała w dłoniach i co jakiś czas unosiła głowę, by zobaczyć, co się dzieje z Victorem. A działo się wiele, od nastawionego nosa, do obmacywania jego ran... Agnes widziała także wystającą z przedramienia kość, na co aż się skrzywiła... i zaraz wzdrygnęła, jak bestialsko lekarz nastawił rękę jej partnerowi. Widziała tylko, jak opadł na stół nieprzytomny.

Kobieta posłusznie podeszła do zamkniętej szafki, zaraz przynosząc bandaże mężczyźnie i czekając na dalsze instrukcje. Była gotowa pomóc, w końcu była bardziej zaradna, niż wyglądała. Nawet podkasała rękawy i parę kosmyków schowała sobie za ucho. Z troska popatrzyła na poobijane ciało Victora, licząc, że jak najszybciej dojdzie do siebie... najlepiej w tydzień. - Co z Rafaelem? Pierwszym, którego przynieśli strażnicy.

Dzielnica Portowa

174
Kiedy wróciła z bandażami, do rany, którą miał w przedramieniu Victor zostały już przyłożone opatrunki, nie musiała więc patrzeć na paskudną dziurę w skórze. Może i była zaradna, ale dla kogoś, kto nie był do tego przyzwyczajony, taki widok nie mógł być przyjemny.
- Deseczka - machnął jeszcze lekarz ręką w stronę kosza stojącego pod ścianą, w który wciśnięte były kawałki drewna. Kiedy Agnes przyniosła mu jeden, podłożył go pod rękę mężczyzny i skinął głową do niej. - Potrzymać.
Korzystając z jej pomocy, umył resztę przedramienia i zabandażował je razem z deseczką, unieruchamiając złamaną część. Potem podał ścierkę rudowłosej i przesunął w jej stronę miskę z wodą.
- Trzeba go umyć z tej krwi. Tylko ostrożnie z żebrami. Pójdę igłę znaleźć.
Medyk podniósł się ze stołka obok leżanki ze stęknięciem i przeszedł na drugą stronę pokoju, by zacząć przeszukiwać zawartość szuflad i szafek. Albo nie wykonywał takiej procedury za często, albo jego pamięć była już nie ta, bo trochę mu to zajęło. Gdy spytała o Rafaela, mruknął coś pod nosem.
- Ten stary? Ach, to wy ta Reimann jesteście. Śpi za kotarą - odpowiedział, wskazując ciężką, bordową zasłonę w głębi domu. - Mówił, że mieszka niedaleko, ale nie chciałem go puszczać samego. Rano będzie w lepszym stanie. Jak jest waszym człowiekiem, to przyślijcie tu kogoś po niego. Powinien przejść na własnych nogach, ale swoje lata już ma, to nigdy nie wiadomo. Kazałem mu zostać. O, jest - wyciągnął grubą igłę z szafki i podszedł z nią do jednej ze świec, by wyparzyć ją w ogniu. To nie zapowiadało przyjemnej procedury. - Ten tutaj też będzie mógł iść, jak nie chcecie zostawiać go tu na noc. Ale to jak się obudzi. Bardziej się nie wykrwawi, żebra mu się zawinie. Skoro wszedł tu sam, to i sam do domu wróci.
Podszedł z powrotem do leżanki i usiadł na stołku, trzymając sporą strzykawkę z igłą w czystej ścierce. Poczekał, aż Agnes skończy zmywać z Victora krew, pot i brud, bo jednak zajęło to trochę czasu. Zerknął na kobietę.
- Może się odwrócić, jak nie chce patrzeć. Minuta i będzie po sprawie.
Niezależnie od tego, czy postanowiła odejść, czy zostać, medyk zajął się usuwaniem odmy, o której wspomniał wcześniej. Opukał i osłuchał klatkę piersiową mężczyzny, a potem przebił się igłą pomiędzy żebrami. Gdy wydobył niewłaściwie zgromadzone powietrze, zabezpieczył dziurę po strzykawce opatrunkiem i zawołał Agnes, by pomogła mu owinąć LeGuinessa bandażem. Podniesiony do pozycji siedzącej, nieprzytomny Victor oparł znów głowę o jej ramię, tym razem nie mając nic ciekawego do powiedzenia.
Po ciasnym zabandażowaniu klatki piersiowej pacjenta i położeniu go z powrotem, medyk wytarł ręce i z ciężkim westchnięciem odwrócił się do rudowłosej.
- Jest środek nocy. Budzimy go i zabieracie go ze sobą, czy zostaje tu do rana? - gestem wskazał drewniany stół, na którym teraz leżał Victor. - Nic mu już nie będzie. Odpoczywać musi, leżeć albo siedzieć. Można chłodne okłady przykładać do żeber, jak będą bolały.
Obrazek

Dzielnica Portowa

175
Ledwo przyniosła bandaże, lekarz wysłał ją po kolejną rzecz, tym razem jakąś deseczkę. Posłusznie przyniosła i przytrzymała nad ramieniem, obserwując, jak medyk usztywnia złamaną rękę mężczyzny. Gdy skończyli, podarował jej ścierkę, którą zaczęła powolnymi, delikatnymi ruchami ścierać krew, brud i pot z jego ciała, słuchając jednocześnie sprawozdania o Rafaelu. Agnes ucieszyła się, że i jemu nic nie jest i że z rana może już wrócić do jej domu. Wyciskając do i tak już zaczerwienionej wody ściereczkę i przemywając głowę Victora, powiedziała tylko: — Dobrze słyszeć, że i jemu nic się nie stało.

Prychnęła pod nosem, słysząc o procedurach medyka, który wychodził z założenia, że jeśli ktoś może ustać na nogach, to nic mu zbytnio nie jest. Z delikatnym skrzywieniem spojrzała też na wyparzaną igłę, czując przechodzące przez nią ciarki. Dokończyła zmywanie posoki i odsunęła miskę z wodą, wycierając dłonie o szmatkę... no, raczej z marnym efektem, więc też zostawiła ten pomysł na później. Pomimo zalecenia, by się odwróciła, naturalna ciekawska natura Agnes zmusiła ją do oglądania z zainteresowaniem procesu likwidacji odmy – w ogóle z zainteresowaniem oglądała cały zabieg. Nigdy specjalnie nie interesowała się medycznymi technikaliami – jej konikiem były rzeczy martwe... i nie mówiła tu o ciałach. Trochę o fizjonomii ciała uczyła się jednak jeszcze w Saran Dun, gdy studiowała na Akademii Mniejszej... potem zaś przeszła na alchemię.

Oczywiście w momencie wbicia igły w płuca skrzywiła się niemiłosiernie, ale cudem nie odwróciła spojrzenia, zaraz też podchodząc i pomagając owinąć mężczyznę bandażami. Przez chwilę opierał się o nią, co przyjęła z małym sapnięciem – silna to ona nie była. Wytrzymała jednak cierpliwie, mając na końcu do wyboru dwie opcje. Przez chwilę stała tak nad Victorem w zadumie, by w końcu orzec: — Budzimy. On sobie poradzi i nawet lepiej wypocznie w domowej atmosferze, a ja będę mogła go doglądać i zrobić jakąś maść przeciwbólową. Po Rafaela przyślę kogoś z samego rana, sam pan wspomniał, ma swój wiek, więc niech nikt go na razie nie rusza.

Dzielnica Portowa

176
Aby obudzić Victora, wystarczyło trochę soli trzeźwiących, podetkniętych mu pod sam nos. Oczy mężczyzny otworzyły się powoli, od razu odnajdując w zasięgu wzroku twarz Agnes. Westchnął, a gdy poczuł ucisk na klatce piersiowej, przesunął zdrową ręką po bandażu. Choć na pewno był straszliwie obolały, to widać było po nim, że czuje się znacznie lepiej ze świadomością, że nie grozi mu już śmierć w samotności, w opuszczonym magazynie.
- Zrobię mu napar przeciwbólowy. Chłop na schwał, ale przecież bez przesady. Czekajcie tu.
Starszy mężczyzna podreptał gdzieś w głąb długiego budynku, zapewne po to, by zagotować wodę i przygotować zioła. Zostali sami, we dwoje. Victor leżał jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczami, ale w końcu odetchnął głęboko i spróbował podnieść się na łokciu. Usztywniona prawa ręka wcale mu w tym nie pomagała, ale dopiął swego, niezależnie od tego, czy Agnes postanowiła mu pomóc, czy protestowała. Usiadł, opierając się plecami o ścianę i spuszczając swoje długie nogi na podłogę. Starał się niczego po sobie nie pokazywać, ale znała go już na tyle dobrze, by zauważyć skrywany pod maską obojętności grymas bólu. Choć nadal był blady, to po zmyciu z niego plam krwi i owinięciu go jasnym, białym bandażem nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy. Przeniósł wzrok na swoją unieruchomioną rękę, obracając ją tylko lekko, by badawczo przyjrzeć się usztywnieniu.
- Mogłem się zasłonić lewą - mruknął, zmuszając się do słabego uśmiechu. Odwrócił głowę do siedzącej obok kobiety i wyciągnął do niej zdrową dłoń. Znajome palce przesunęły się po jej policzku i założyły kosmyk rudych włosów za jej ucho. Gdy tak się jej przyglądał, dotarło do niej, że to nie tak planowała ubrać się na ich najbliższe spotkanie. Zamiast podkreślić to, co miała w sobie najlepsze, teraz była zmęczona i zestresowana, a do tego poplamiona krwią i generalnie brudna. Chyba nie widział jej jeszcze w takim stanie.
- Ze wszystkich scenariuszy, jakie tworzyły się w mojej głowie, ty przybywająca mi na ratunek byłaś absolutnie ostatnim - jego głos był zachrypnięty, a wypowiedzenie tak długiego zdania skończyło się kaszlem. - Dziękuję.
Obserwował ją przez chwilę, by w końcu spytać.
- Nie jest dobrze, prawda? Co się stało?
Obrazek

Dzielnica Portowa

177
Sole trzeźwiące zdziałały cuda. Victor prawie natychmiast otworzył oczy, a kobieta nieco się rozluźniła, widząc, że ten czuje się lepiej pomimo obrażeń. Medyk gdzieś też zaraz zniknął, przygotowując jakiś napar i dwójka w końcu została sama. Agnes usiadła obok mężczyzny, nagle czując się co najmniej dziesięć lat starsza, z jakimś ciężkim kamieniem na plecach. Skoro jeden problem miała z głowy, oczywiście musiały pojawić się inne, potęgując jej uczucie zmęczenia.

Z ręką na czole tkwiła tak w jednej pozycji, zastanawiając się nad niczym, z Victorem u boku z przymkniętymi oczami, gdy temu zachciało się wstać. Agnes syknęła i natychmiast naparła na niego, by ten został w miejscu, oczywiście bezskutecznie. Nie dość, że była raczej wątła siłowo, to nie chciała zrobić mu krzywdy i tak też najemnik postawił na swoim. Wzdychnęła tylko, patrząc spode łba na niego i widząc ból na twarzy. Jakkolwiek nie zgrywałby twardego, silnego mężczyzny, wiedziała, że połamane żebra, ręka i nos zrobiły swoją robotę i przez najbliższy czas będzie musiał jeździć na maściach i naparach. I oczywiście nie zdąży tego wyleczyć przed wypłynięciem na Kattok, co samo w sobie też stanowiło problem, nie mówiąc o tym, że ktoś czyha na nią i każdą bliską jej osobę.

Dobrze, że w ogóle się zasłoniłeś — wymamrotała, pozwalając się dotknąć po twarzy i orientując się, jak wygląda i jak się czuje. Krew na dłoniach, na ubraniach, podkrążone oczy, cera bledsza niż zwykle i rozwichrzone włosy... a czuła się znacznie gorzej. Przynajmniej się teraz wyprostowała i spojrzała ze zmęczonym uśmiechem w oczy Victora, dotykając jego dłoń i gładząc jej wierzch z czułością. — Powinien być pierwszym. Może nie zrobiłam tego osobiście, ale od czegoś jest w końcu straż miejska. I nie dziękuj, to było obligatoryjne. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie zaczęła cię szukać.

Bardzo, ale to bardzo chciała położyć się gdzieś, wtulić w poduszkę... ba, usiadłaby na fotelu i zasnęła w sekundę. Jego kolejne pytanie trochę ją jednak otrzeźwiło. Resztki blasku zniknęły z jej lica, zmarkotniała i znów zgarbiła się, łokcie opierając na udach, a dłonie wplatając we włosy i czoło. — Nie wiem, naprawdę. W jednej chwili jestem na bankiecie, w kolejnej tracę cały dorobek swojego życia, bo komuś nie pasuje moja narodowość. Na domiar wszystkiego Rafael leży tutaj za ścianą, dwóch moich ludzi nie wróciło po tym, jak ich wysłałam z kolejnym listem, a ja mam mniej niż dzień na odzyskanie wszystkich moich dokumentów, zanim zostaną sprzedane, rozkradzione i bezczelnie przywłaszczone. Cały świat mi się zwalił na głowę, nie mam w ogóle czasu do stracenia, a jedyne, o czym myślę, to żeby się położyć i przespać wszystko — jeszcze bardziej się przygarbiła i zmniejszyła, nagle odczuwając każdą minutę, którą przeżyła, każdą decyzję, jakiej się podjęła. Zaczęła mamrotać pod nosem. — Gdybym tylko nie poszła na ten bankiet... gdybym od razu zaczęła szukać... wszystko byłoby w porządku.

Zacisnęła dłonie w pięści, zgarniając nieco włosów. Zaczęła delikatnie się kiwać, wpatrując w podłogę i marząc, żeby to wszystko się skończyło. — Przynajmniej z tobą jest już w porządku. Prawie. Najważniejsze, że zdążyliśmy cię znaleźć.

Dzielnica Portowa

178
Poczuła na plecach dłoń mężczyzny, przesuwającą się pocieszająco po cienkim materiale jej koszuli. Milczał, gdy opowiadała historię swojego tragicznego wieczoru, może dlatego, że nie chciał przerywać, a może przez to, że nie miał siły. Z głębi domu dobiegało do nich krzątanie się medyka i dźwięki przelewanej wody. Za moment powinien do nich wrócić z naparem, który ułatwi Victorowi funkcjonowanie.
- Gdybyś nie poszła na ten bankiet, byłabyś teraz tutaj, zakładając, że ktoś by cię w ogóle znalazł - najemnik zakasłał. - A ja dalej wykrwawiałbym się w magazynie. Nie wiem, Agnes. Może ten bankiet nam obojgu uratował życie - objął ją za ramię i przyciągnął do siebie, by mogła oprzeć się o niego. Może i działania lekarza mu pomogły, ale jej bliskość wyglądała na coś, co poprawiało jego samopoczucie wyjątkowo dobrze. Przycisnął policzek do czubka jej głowy.
- Chociaż nie mam pojęcia, o jakim bankiecie mówisz - przyznał. - Trochę mnie ominęło.
Ciężkie, zmęczone kroki medyka rozległy się w korytarzu i pojawił się on przy nich chwilę później. Wręczył rannemu kubek z parującym płynem, o niesamowicie silnym, ziołowym zapachu. Nie był to jednak zapach nieprzyjemny, a zioła pachniały znajomo. Victor podniósł rękę, którą obejmował Agnes, zmuszając ją tym samym do odsunięcia się i chwycił tą dłonią naczynie.
- Wy zawsze musicie siedzieć - mruknął z niezadowoleniem medyk. - Nie poleży, nie poczeka. Musi usiąść. Wypij jeszcze gorące. Panienka Reimann opowie co zrobiłem. Nie przemęczać się, pić dużo płynów, zimne okłady, z ręką wrócić za dwa tygodnie. Rachunek wystawię jutro, przyślę razem z tym starym.
- Nie wrócę za dwa tygodnie. Wypływam z Taj'cah.
- To innego medyka znajdziecie, gdzie tam sobie płyniecie. Opatrunek zmieniać na ranie. Temblak z chusty sobie zrobić. Nie przemęczać się - podkreślił ponownie, spoglądając też na Agnes z sobie tylko znanego powodu.
Jeśli nie mieli więcej pytań, mężczyzna odwrócił się i wrócił do kuchni, mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Najchętniej pewnie wróciłby w objęcia Morfeusza, z których wyrwali go wparowując tu w środku nocy, ale nie mógł zostawić swojej lecznicy otwartej. Dopóki jednak Victor tu siedział i czekał na ostygnięcie naparu, tak, by ten nadawał się do picia, medyk musiał czekać. Nie zamierzał przynajmniej siedzieć tu i dotrzymywać im na siłę towarzystwa.
- Oboje potrzebujemy chociaż kilku godzin snu - odezwał się znów najemnik, chwilę po tym, jak znów zostali sami. - Pomogę ci potem. Nigdy nie spotkałem się tutaj z czymś takim. Archipelag od zawsze był otwarty dla wszystkich - zmarszczył brwi. - Trzeba znaleźć odpowiedzialnych za to i pozbyć się ich, zanim znajdą się inni, którzy uznają to za ideologię godną naśladowania.
Obrazek

Dzielnica Portowa

179
Dotyk jego dłoni przesuwającej się po plecach, a potem objęcie jej, nieco niezdarne, było chyba tym, czego kobieta w tej chwili potrzebowała. Wtuliła głowę w jego ramię, słuchając jego uspokojenia. Gdzieś w tle medyk krzątał się z gotującym się naparem. - Gdybym nie poszła na ten bankiet i zainteresowała się tym, że nie pojawiłeś się na obiedzie, ty nie byłbyś tak mocno ranny, a ja wiedziałabym już wcześniej, co się święci - odmruknęła w jego bark. - Tak samo jak mnie.

Po chwili wrócił starzec z ziołową herbatą, którą podał Victorowi. Agnes automatycznie się odsunęła, zdając sobie sprawę z jedynej wolnej ręki mężczyzny i nawet wstała, wysłuchując zaleceń lekarza. Kiedy ten tylko wyszedł, otrzepała się i zaczęła kręcić się nerwowo po pomieszczeniu, słuchając zdziwionych słów najemnika. Prychnęła. - Dziwnym zbiegiem okoliczności dostałam zaproszenie na bankiet z samego rana, od Sehleana Vitti'grina. Tam dowiedziałam się, że jego protegowana miała być na moim miejscu, przez co zaoferowano mi zabranie jej w zamian za fundusze. Potem wracam, wszystkie moje plany są skradzione, Rafael ranny, ciebie dalej nie ma... - westchnęła, przeciągając twarzą po dłoni. - Dwóch ludzi i elf. W twoim mieszkaniu kompletny bałagan i nagryzmolone jakąś farbą na ścianie, żebym wracała do domu, podkreślając "kerońsko dziwko". I potem ty w jakimś magazynie. I wybacz, ale sen jest ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślę. Godzina, dwie, byle do świtu i muszę wrócić do poszukiwań. W innym wypadku... wszystko trafi szlag, ja nie pojadę na Kattok i równie dobrze mogę się powiesić, bo cała moja praca zostanie przywłaszczona przez kogoś innego.

W oczekiwaniu na dokończenie przez Victora naparu, Agnes dalej mówiła. - Jacob został w magazynie, może złapie kogoś... kogokolwiek, kto stał za twoim porwaniem. Na razie to jest nasz najlepszy trop. I nadal uważam, że to sprawka tego przeklętego elfa. Ale konfrontacja z nim teraz to trochę samobójstwo. W każdym razie mam czas do popołudnia, bo wtedy bandyci będą przekazywać dokumenty dalej, ale komu i gdzie, tego mam nadzieję dowiedzieć się rano.

Jeśli tylko Victor skończył napar, zamierzała odprowadzić go do siebie do domu, gdzie sama liczyła na sen do świtu i nie dłużej. Nawet wspomniałaby komuś, kto jeszcze by nie spał, aby ją obudził. Zresztą... i tak raczej pomimo zmęczenia będzie miała trudności ze zaśnięciem. Za dużo myśli wirowało po jej głowie, by ot tak wyciszyć się i rzucić w objęcia snu. I cholera, liczyła bardzo na to, że Jacobowi się uda. Bo jeśli nie... to straci kolejnego człowieka.

Dzielnica Portowa

180
Poważne spojrzenie Victora wędrowało za nią, z każdym kolejnym jej nerwowym krokiem. Nie musiał nic mówić, żeby wiedziała, że rozumie jej frustrację. Nie tłumaczył jej, jak wiele jest w stanie osiągnąć nawet jeśli wszystko straci i będzie musiała zacząć na nowo. Nie pocieszał jej pustymi frazesami, które nic nie wnosiły. Zmarszczył tylko swoje ciemne brwi i zamyślił się, usiłując wywnioskować coś z historii, którą mu opowiedziała.
- Jeśli to faktycznie ten elf wszystko zorganizował, to jego głupota nie zna granic - mruknął. - Wszystko wskazuje na niego. Albo jest idiotą, albo ktoś inny wykorzystał cały ten bankiet dla swoich własnych celów. Trzeba by było się zorientować, kto zwrócił jego uwagę na twoją osobę.
Westchnął ciężko i ostrożnie napił się naparu, który okazał się nie być już na tyle gorący, by nie dało się go przełknąć. Może medyk dolał do niego odrobinę chłodnej wody, by szybciej pozbyć się pacjenta. LeGuiness wypił więc zawartość naczynia, nie krzywiąc się nawet - mieszanki ziół potrafiły być smaczne, a ta dodatkowo miała mu przynieść odrobinę ukojenia. Chwilę później kubek stuknął głucho, odstawiony na stolik nieopodal.
Skinął głową, słysząc o jej ochroniarzu, choć widziała zakamuflowany błysk niepokoju w ciemnym spojrzeniu. To, na co zdecydował się Jacob, było bardziej niż ryzykowne. Oboje jednak wiedzieli, że mężczyzna ma doświadczenie i jest raczej rozsądny, więc nie powinien rzucić się głupio na kogoś, kto miałby chociażby przewagę liczebną. Był opancerzony i uzbrojony. Jeśli ukrył się w ciemnym magazynie w oczekiwaniu na porywaczy, jego szanse nie były wcale tak małe.
- Do świtu jest wciąż kilka godzin - Victor uśmiechnął się do niej, przesuwając się na brzeg leżanki i szykując się powoli do wstania. - Potem zajmiemy się wszystkim. Póki co, najlepiej będzie nam poczekać na Jacoba i efekty jego działań - zakasłał, krzywiąc się z bólu i odgarnął do tyłu włosy, opadające mu na twarz. - Znajdziemy ich. Działali tak, jakby chcieli cię wykurzyć, nie podejrzewając, że ich plan może się odwrócić przeciwko nim i ugryźć ich w dupę.
Złapał ją za rękę, kiedy nerwowo przechodziła obok i przyciągnął ją do siebie, unosząc do niej głowę.
- Jak nie znajdziemy tych dokumentów, to najwyżej ukradniemy dorobek życia tej protegowanej, co ty na to? Życia krąg - uśmiechnął się do niej ponownie, usiłując choć trochę poprawić jej humor.
- Agnes, nie chciałbym tak po prostu wpakowywać ci się do domu, ale chociaż chyba mam siłę iść, to nie dojdę do siebie. Pozwolisz...? - upewnił się, zanim wstał i oparł się o nią, by z jej pomocą opuścić lecznicę. Rzucił przez ramię krótkie podziękowanie i pożegnanie, któremu odpowiedziało z kuchni jedynie ciche "dobra, dobra".
Noc była piękna. W sam raz na spacer z rannym, ledwie idącym najemnikiem bez koszuli. Plamy krwi na rękawach rudowłosej też dodawały sytuacji uroku. Z pewnością miała być to jedna z tych nocy, które oboje zapamiętają na długo, choć z mniej przyjemnych przyczyn, niż zazwyczaj.
Dotarcie do domu wynajmowanego przez Agnes zajęło im niespełna piętnaście minut, choć gdyby mogli iść szybciej, byliby na miejscu w połowę tego czasu. Gdy weszli do środka, Sonia zerwała się z krzesła przy drzwiach, na którym drzemała i bez zadawania pytań pomogła wprowadzić Victora na piętro. Krzątała się przy nich przez chwilę, zaspana, ale troskliwa. Przyniosła duży talerz z jedzeniem i wino, a chwilę później też sporą miskę z wodą, gdyby Reimann chciała się odświeżyć przed snem. Udało się jej też skądś załatwić czyste, męskie ubrania, które powinny być dobre na najemnika. Prawdopodobnie wygrzebała je z rzeczy któregoś z ochroniarzy. Obiecała, że obudzi ich o świcie, poprosiła by wołali jeśli czegokolwiek będą potrzebować i zostawiła ich samych, tym razem nie w obcej lecznicy, a dobrze znajomej sypialni. Na podłodze wciąż jeszcze leżała błękitna sukienka, niedbale zrzucona przez kobietę kilka godzin temu.
LeGuiness przez cały ten czas siedział na brzegu łóżka i obserwował zamieszanie, nie odzywając się ani słowem. Jego wzrok stał się odrobinę zamglony, ale oddychał też spokojniej i przestał kaszleć. Zioła musiały zacząć działać. Gdy służka wyszła, przeniósł spojrzenie na rudowłosą kobietę, nadal milcząc. Wyglądał na wykończonego, lecz mimo to chyba nie chciał zostawiać jej z jej stresem samej.
Obrazek

Wróć do „Stolica”