Re: Dzielnica Portowa

91
Ciągle powtarzam? - zdziwiła się Atsi, zerkając na Esh tuż przed wskoczeniem na niski murek, który wyglądał na konstrukcję mającą uchronić przed spadaniem z wąskiego, zalanego teraz słońcem placu. – No, nie wiem konkretnie... – kucnąwszy na murku odwróciła się do Esh i dodała, wyciągając w górę palec wskazujący: – ...i bardzo nie chcę wiedzieć konkretnie, ale...
SIUP
– zeskoczyła z murka na drugą stronę, znikając Esh do chwili, w której zdecydowałaby się podejść do murka i przynajmniej zerknąć, czy to wysoko, jeśli nie skoczyć tak jak Atsi. "Dół" był jakieś dwa metry niżej i miał postać wyłożonego kamieniami podwórca, najwyraźniej prywatnego. Suszyło się pranie. Atsi stała na dole z rękami pod boki, dokańczając zdanie jakby nigdy nic: – ...ale mówiłam ci, że dużó różnych sił krąży po Porcie. Takich, o których się mówi, że mają w kieszeniach nie tylko takich jak Uth, i nie tylko takich jak Birkald Vasken, i nie tylko takich jak sami piraci, rozumiesz.
W miarę mówienia ściszała głos, kończąc szeptem, po czym, skierowała się do wyjśći a zpodwórka. – Być może poznajesz... jesteśmy niedaleko. Do Złotej Perły kilka kroczków. Nie wiem, po co ta idziemy ale przypominam: nie mam ani grosza. Jeśli cię to wkurza, to załatw swoje sama, a ja poczekam na ulicy, hm? I nie martw się, nie zapomniałam, co cię tu sprowadza – dodała z uśmiechem, znikając za załomem.

Czy Eshoar zdecydowała się skakać dwa metry w dół, czy jakoś obejść przeszkodę – koniec końców znalazła się przy Atsi w chwili, gdy układ ulic faktycznie mógł się jej wydawać rozpoznawalny. Schodki w doł, zakręt, mur przy czyimś malutkim ogrodzie, zakręt, duża ulica, podcienia, plac i po drugiej stronie – "Złota Perła".

Re: Dzielnica Portowa

92
Wolałam, gdy moje życie było pasmem beztroskiego pijaństwa... – mruknęła do siebie, patrząc w dół na Atsi. Elfka rozejrzała się w poszukiwaniu właścicieli podwórca, na który właśnie załadowała się jej towarzyszka. Ostrożności nigdy za wiele. Tłumaczenie się nie było mocną stroną Eshoar, o czym świadczyła dobitnie przygoda w magazynach. Nie zauważywszy nikogo, kto mógłby mieć pretensje o naruszanie jego prywatności – elfka zeskoczyła z murka.

W Perle miałam się spotkać z Lashlo, jeśli sprawy przybiorą nieciekawy obrót – rzekła do dziewczyny, ruszając za nią w kierunku wyjścia z posesji. – Zresztą zdaje się, że już ci to mówiłam – zastanowiła się na głos elfka. – Masz jakieś kłopoty z pamięcią, czy to ze mną jest coś nie tak? – pytanie było neutralne, jakby Esh faktycznie dopuszczała myśl, że nie do końca panuje nad sobą i swoim życiem. Kto wie, może już dostała na łeb?

To, że jesteś goła jak święty oroski jest mi wiadome. Jednak napitek i jadło to nie to samo co fundowanie ci narkotyków, więc czuj się zaproszona. Jeszcze tyle, żebyśmy pojadły i popiły chyba się w sakwie znajdzie... A jak nie, to na koszt Lashlo porządzimy – zakończyła Esh. I tak miała prosić go o fundusze, kilka koron wte czy wewte nie zrobi mu przecież większej różnicy, prawda?

Zauważywszy znajomą sylwetę budynku i kołyszący się na wietrze szyld – na jej przypiekaną słońcem twarz wypłynął uśmiech ulgi. Przyspieszyła kroku, by jak najprędzej znaleźć się we wnętrzu tawerny.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

93
Tak? Już mowiłaś o Lashlo? – w głosie Atsi było tylko trochę zdziwienia, więcej pewnej wrodzonej zgody na pamięciową niedyspozycję, którą powoli coraz poważńiej zaczynała podejrzewać Esh, najwyraźniej nie dociekając, czy to genetyczna jakaś przywara chudzielca, czy może skutek wieloletniego wpływu tej czy tamtej używki.
– A wracając do piratów i gospodarki... – rzuciła jeszcze Atsi, przepuszczając korowód czcicieli Czegoś? Kogoś? (kilkunastu chłopaczków w seledynowych szatach, wśród monodycznego śpiewu drobnymi krokami posuwających się we wspólnym rytmie) – ...chyba trochę się mylisz. Po pierwsze – wskazujący palec Atsi wskazał "pierwsze", albo hasło "droga wolna, doZłotejPerłynaprzód marsz!" – wielkie są źródla dóbr poza lądami Archipelagu, a dostęp do nich mają głównie piraci. Po drugie – Atsi wniknęła do wnętrza tawerny, w drzwiach puszczając jeszcze dwóch strojnych elfów – piraci zagrażają transportowi, temu regularnemu, prawnie dozwolonemu, a więc to z piratami rozmawiają handlowcy i możnowładcy, kiedy kombinują z poszerzeniem wpływów handlowych i rozwojem swojej transportowej floty i mocy. Rozważ moje słowa, skarbie – uśmiechnęła się pięknie, z teatralną dwornością muskając opuszkami ramię Esh, po czym wkroczyła do sali, nie bez pewnej ostrożnosci, a nawet z odruchowym pochyleniem główki, przekraczając stylizowane na bramę wejście, opatrzone dodatkowym, wykładanym muszlami szyldem:
ZŁOTA PERŁA Tawerna była połączeniem kilku funkcji. Można tu było za dnia zjeść i wypić w spokojnym, raczej zamożnym towarzystwie. WIeczorami, przystrajana kwiatami i wisiorami, Złota Perła zamieniała się w rodzaj teatru pieśni i tańca, który – w miarę pogłębiania się nocy – stawał się (zamkniętymi często) imprezami bogatszej młodzieży, zachowując jednak komfortowe standardy, a nawet wyznaczając swoje: prowadzono tu na poziomie rozmowy o polityce, sztuce i niuansach światopoglądowych, w czym nie przeszkadzały opary ziółek, swobodne użycie droższych alkoholi, obsługa nastawiona tyleż na kulturę obycia, co piękno wizualne oraz ci, którzy temu czarowi ulegli i zachowywali się... aktywnie. Byli częścią dozwolonego kolorytu, a jeśli go przerysowali – wykidajły Złotej Perły po prostu wystawiały ich na zewnątrz..
Teraz, w porze wczesnego obiadu (czy późnego śniadania), panował tu umiarkowany gwar i absolutny brak ekstraordynaryjnych sytuacji; ludzie, elfy i gnomy obsadzali jedynie dwie trzecie wolnych miejsc, a obsługa była odziana klasycznie. Być może to właśnie konfundowało Atsi podprogowo.
– No i co teraz? – zapytała dziewczyna, zatrzymując się na środku z nieporadnością sierotki zaproszonej na bal do księcia. Mina zdradzała pewność siebie, ale gesty i postawa – jej stopniową utratę. Jeśli Esh chciała się rozejrzeć, mogła dojrzeć w przestronnej sali, otwartej jedną ścianą na zacieniony taras, kilka grupek postaci i kilka postaci samotnych. Nie było wśród nich Lashlo ani Adelmo (tak, malarz bywał i tutaj), ale trafiła wzrokiem na grupkę wspólnych znajomych jej, Lashlo i ich środowiska. Karind, ludzki młodzieniec, rozmawiał z elfką o imieniu Tallua, znaną Esh jako tancerka i zaklinaczka ptaków, oraz z niskim a szerokim w barach mężczyzną, którego mogła kojarzyć ze sfery finansowej niższego szczebla (jak on się zwał... Gyffe? Gayff? Geffey?), zwracającego uwagę schludnym strojem i starannie przyciętą czarną bródką. Na razie żadne z nich nie zauważyło Eshoar, ani tym bardziej jej towarzyszki, która pasowała tutaj jak wodorost do weselnego bukietu.

Re: Dzielnica Portowa

94
Protekcjonalny gest i ton smarkuli na moment zbiły Esh z pantałyku. Ocknęła się po chwili, gdy Atsi przekroczyła próg przybytku i czym prędzej podążyła za nią.

Zaiste „wielkie są źródła dóbr poza lądami Archipelagu” – przedrzeźniła towarzyszkę, stając obok niej we wnętrzu tawerny. – A skąd ty ni... – umilkła, gdy jej uwagę zwróciła grupka znajomych, siedząca przy jednej z ław. Esh porzuciła chwilowo zastanawianie się kogo też Atsi raczyła cytować, bo że po kimś powtarzała – tego elfka była pewna. Szkoda tylko, że ten kto tak opiewał zalety pirackiej braci nie wspomniał o tym, jak ich działalność przyczynia się do wzrostu korupcji i przestępczości, a w ostatecznym rozrachunku przekłada na życie wielu zwykłych ludzi, którzy z takiego układu korzyści nie mają żadnej – jak na przykład Atsi. O władykach można mówić różne rzeczy, ale jest pośród nich wielu (również tych uczciwych), którzy zajmują się działalnością charytatywną. Jakoś o pirackich filantropach nigdy nie słyszała. No, ale na edukację jeszcze będzie czas, jeśli Sulon pozwoli.

Niech to szlag – mruknęła pod nosem Esh – nie ma go tu. Chodź, muszę zamienić słowo z karczmarzem.

Nie chcąc póki co ujawniać znajomym swojej obecności, elfka skierowała się ku szynkwasowi, wzrokiem szukając gospodarza Złotej Perły.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

95
Atsi zdążyła tylko odąć teatralnie wargi i zacząć robić "Pfff..." w imię udawanego focha, gdy Esh ruszyła w stronę szynkwasu. Chcąc nie chcąc chudzielec ruszył za nią.
Za szynkwasem stał mężczyzna postawny, z lekką nadwagą i wyrazem twarzy dobrotliwego wielorybnika. Esh wskazówek miała dość, by uznać w nim właściciela, zresztą na widok zbliżających się panien mężczyzna ożywił się, uniósł lekko brwi i uśmiechnął – następnie zmarszczył w nieznacznym wysiłku operacji pamięciowej, a następnie wygładził oblicze. Teraz mina jego zdradzała gotowość do dialogu w takim stopniu, jakby ktoś kazał mu wypatrywać osoby pasującej do przekazanego wcześniej opisu. I jakby Esh spełniała swym wizerunkiem ów dany mu opis.
Kiedy Eshoar dobijała do lady, mężczyzna już się ku niej nachylał, przekładając ściereczkę z jednego przedramienia na drugie. Całą twarzą i spojrzeniem wyrażał oczekiwanie na pytanie, zresztą coś mu podpowiadało, że "taka wysoka, szczupła, gibka, młoda elfka z warkoczykami, w stroju takim a takim" jeśli przyjdzie, to właśnie szukać bądź pytać.

Tymczasem Atsi, która szła dotąd dwa kroki za Esh, odbiła przed szynkwasem w lewo i zajęła miejsce przy wolnym okrągłym stoliku, z pewną taką niepewnością omiatając spojrzeniem najbliższych biesiadników. Pełniąca rolę kelnerki czarnowłosa kobieta, pulchnawa, o miłych acz poważnych rysach, dotąd zwrócona do niej tylem, teraz odwrócila się od stolika (przy którym nalewała dwóm bogato odzianym niewiastom wina) z wyuczoną życzliwą czujnością. Gdy trafiła na Atsi, życzliwość jakby prysła, za to wzmogla się czujność. Przeszła mimo Atsi, odprowadzana jej wzrokiem, lecz po kilku krokach zawróciła, zmierzając ku niej z jakimś jasno sformułowanym pytaniem, na co Atsi – być może przypadkiem – akurat w tym momencie spuściła wzrok, niezwykle zainteresowana strzępkami swego rękawa.

Re: Dzielnica Portowa

96
Na widok solidnego jegomościa za ladą Eshoar odetchnęła w duchu. Wyglądał jakby się jej spodziewał. Zbliżyła się szybko do szynkwasu, oparła dłonie o blat, po czym konspiracyjnie nachyliła w stronę karczmarza.

Witaj panie – rzekła z napięciem w głosie, świdrując go oczyma. – Widzę, że nie ma Lashlo, ale mniemam, iż zostawił pewne... dyspozycje? Ja i moja towarzyszka – tu zerknęła na hipnotyzującą swój rękaw Atsi – byłybyśmy niewymownie wdzięczne za ciepłe jadło i schłodzone wino, a także małą pożyczkę, że tak się wyrażę... na koszt Lashlo. Będę również bardzo zobowiązana za możliwość zostawienia dla niego wiadomości. Pisanej wiadomości – dodała szybko. – Będzie pan łaskaw posadzić nas w jakimś kameralnym kącie z dala od wścibskich oczu i uszu?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

97
– To jest przyzwoity lokal – zaczęła kelnerka prosto z mostu, stając nad Atsi w lekkim rozkroku. Jej wzrok, który pochwycił chudzielec, podniósłszy główkę, mówił jasno to, co zaraz zresztą potwierdziły dalsze słowa: – A ty nie wyglądasz na kogoś, kto ma czym zapłacić. Więc – wstań i wyjdź. Uprzejmie zakładam, że nie chcesz być wykopana przez ochronę.
I tyle.
Atsi na to zacięła usta z miną "Norma, kurwa mać...", westchnęła ostentacyjnie z politowaniem dla wąskich horyzontów kelnerki, i powiedziała coś, czego mogła w sumie też nie mówić:
– To wolny kraj i każdy może sobie tu przyjść z koleżanką – co rzekłszy zerknęła na Esh, która jednak nie mogła tego słyszeć, zajęta dialogiem z karczmarzem.

– Lashlo powiedział że przyjdziesz. Nazywasz się Eshoar, jesteś jego siostrą i jesteś tu z nim jakoś umówiona – wyrecytował sympatyczny mężczyzna, jakby obracał te słowa w myślach już wcześniej, po czym kiwnął głową. – Będzie tu dziś późnym wieczorem, ale... – zawahał się – Czekaj... "Twoja towarzyszka"? – i zerknął w kierunku wskazywanym przez Esh, po czym pokręcił głową, skrzywiony: – Ta portowa szmaciara? Przykro mi... No niestety. Wolałbym... Zróbmy tak: – urwał, zwracając się następnie do kelnerki: – Jeden kotlet zajęczy z dodatkami, schłodzone wino dla tej pani. A tej małej daj jakąś bułkę i niech poczeka na zewnątrz, czy coś...
– Ona nie chce wyjść – doniosła usłużnie kelnerka.
– Panno Eshoar... – karczmarz przeniósł zakłopotane spojrzenie na elfkę – To zacny lokal. I... nie wpuszczamy tu takich... – wskazał na Atsi uniesioną brwią, co tamta akurat zauważyła, obserwując od stolika scenę niesłyszalnej dla niej wymiany zdań przy kontuarze, w reakcji na co nadęła się i odwróciła profilem, karczmarz zaś kontynuował: – Przejdźmy do stolika za tym przepierzeniem, zaraz przyniosą pannie posiłek, a ja powiem, co mi Lashlo przekazał do powiedzenia. Nie chcę tu kłopotów... – wyznał na koniec, nachylając się z konfidencjonalnym szeptem i porozumiewawczym mrugnięciem, następnie wskazując Esh wybrany stolik.

Re: Dzielnica Portowa

98
Trudno było Eshoar winić obsługę Złotej Perły – sama miała do niedawna bardzo podobne mniemanie o istotach pokroju Atsi. Coś złośliwego wewnątrz elfki nie chciało jednak dać za wygraną. Ostatecznie Eshoar z domu Zefir nie lubiła kwestionowania przez osoby trzecie tego, co zawczasu sobie postanowiła. A tym razem zaprosiła "tę portową szmaciarę" na obiad i słowa zamierzała dotrzymać.

Ależ drogi panie – rzekła z odrobiną przestrachu i dramatycznie skróciła dystans między własną a karczmarza twarzą – doskonale rozumiem, lecz – zrobiła teatralną pauzę i wykonała gest jakby zdradzała mu tajemnice wszechświata – niechaj pan nie sądzi po pozorach. Towarzyszka moja nie może wyjść z roli (i sam pan przyzna idzie jej doskonale) ponieważ jest tajną agentką Żandarmerii, z którą pracujemy nad pewną bardzo-delikatną-sprawą... a niech to!, panu jednemu powiem – ma to ścisły związek z piratami i królem... Ale sza! Więcej nic rzec nie mogę! – zakończyła zduszonym wykrzyknikiem, mocno ściskając gospodarza za łokieć. Jej złote oczy błyszczały jak w gorączce i niemal sama uwierzyła w to, czym tak gorliwie próbowała nasączyć umysł karczmarza. – Król nie zapomina o lojalnych sługach – szepnęła jeszcze i odsuneła się, by mógł swobodnie zaczerpnąć powietrza i przetrawić dziwne słowa elfki.

Nie zamierzamy oczywiście sprawiać kłopotów – podjęła nonszalancko po chwili przerwy, powoli kierując swe kroki ku Atsi. – Jeśli szanowni państwo nie radzi są koronom, które zapłaci mój brat jeszcze dziś wieczorem... trudno – westchnęła smutno. – Lashlo zapewniał, że to taki doskonały lokal! O dyskretnej atmosferze i wyjątkowej obsłudze, która potrafi, że tak powiem, czytać między wierszami... Ale rzecz jasna możemy poszukać innego miejsca. Opóźni to nieco nasze plany, lecz... no, nie ma rady. Trudno. Chodźmy – zwróciła się do Atsi, licząc w duchu, że karczmarz pójdzie po rozum do głowy. W końcu nawet jeśli była świruską, to jednak z koneksjami, a obecny kształt świata mówił jasno: wszystko jest możliwe. Łącznie z pojawieniem się w Złotej Perle tajnych agentów powiązanych z koroną.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

99
Słowa Esh – a w zasadzie całą odegraną tu z wielką profesjonalnością scenę – karczmarz faktycznie musiał przetrawić. Preces ten objawił się obfitą symfonią drobnych gestów, spojrzeń i westchnień: młynków kciukami, nieufnych zerknięć, sapnięć typu "Ależ!..." oraz "Eeeej, czyżby...?", przestępowań stopami, półobrotami wątpliwości, podrapań po brodzie i cyknięć językiem. Człek był z niego przyzwoity, poczciwy (choć nie łatwowierny) poczciwością osoby od urodzenia czerpiącej zyski z ładu społecznego oraz zależności od kasty posiadaczy, namęczył się więc karczmarz srodze w imię wewnętrznego zadecydowania, czy dać elfce wiarę, czy uznać jej perorę za akt mitomanii i konfabulacji. Wreszcie...
– Na Solona... – westchnął boleśnie – ... i moją mateczkę... – dodał z przekonaniem, po czym wymanewrował zza kontuaru, przejmując od kelnerki zamówiony posiłek, i ruszył za wskazane przedtem przepierzenie, spojrzeniem sugerując po drodze, by podążać za nim.
– "Poszukać innego miejsca"?... – jęknął przy tym, chyba sam do siebie. – Panno Eshoar, daj zatem znać towarzyszce, niech... niech znajdzie się godną uczestniczką naszej cichej konwersacji... na koszt firmy – ostatnie słowa przyszły mu z trudnem, okupił je atakiem kaszlu i skrzywieniem warg, ale – interes jest interes. I interes mówił: bierz, co tylko nie przynosi jawnej straty.

– Twój brat Lashlo... siadajmy: – wskazał plecione wygodne krzesła obu damom, samemu moszcząc lędźwie naprzeciwko przy ciasnym czteroosobowym stoliku. Strawa parowała z talerzy. – ... Lashlo przekazał co następuje: że jakiś... Vayan? Yewan... – plask! otwartą dłonią w blat: – Yawen! Yawen w niebezpieczeństwie. To raz. Dwa – że Lashlo będzie tu na ciebie... na was?... czekał dziś wieczorem. Przyjdzie po zachodzie słońca i będzie was wyglądał do północka. Trzy – to to, czego się jakoś dowiedział: że pewien magnat, co wielką piastuje fortunę zrodzoną z handlu perfumami i przyprawami, dla zwiększenia swego transportu nie mógł uniknąć ugadania się z piratami w sprawie drożności pewnych cieśnin i innych wód wewnątrz, a nawet wokół Archipelagu. I że – to chyba "cztery"... – że droga od pooo...porywacza? – karczmarz relacjonował, a wątpił – jeśli prowadzi do pirackiego kapitana, to przez przybłędę z kucykiem oraz tych, od których ów zależyyypsiamaćnawszystkichbogów no wybacz, panienko, ale mnie to o trzęsawiczkę przyprawia!... – zakończył, ledwo powstrzymując wybuch kulminującego od kilku zdań zdenerwowania. Palce chodziły mu po blacie, pot rosił skroń a oczy biegały od Esh i Atsi do drzwi i własnych dłoni. – Pan Lashlo chyba celowo nie wyjawiał wszystkiego – ale też może nie wszystko wiedział, a co wiedział, to razem z Anzelmem, tym rzeźbiarzem, czy malarzem, co to raz jak się u mnie zadłużył, to spłacił po trzykroć, wielce sobie moją sympatyczność zaskarbiając UFFF.....
Dobrze, że odetchnął, bo teraz można było się zorientować, że chyba wszystko co rzekł karczmarz, to na jednym wydechu. Taż możńa od tego umrzeć! A on przeżył – bo taka natura karczmarza: skąd wiatr wieje, tam się brzuchem ustawia, i każdy kryzys – czy to ekonomiczny czy oddechowy – w lepszej czy gorszej kondycji przetrwa.
– Uznajmy, że ten posiłek to w imię utrzymania mojej gospody we wdzięcznej pamięci siostry pana Lashlo... i jej towarzyszki. Ale tym samym proszę was, drogie panny... nie zachadzajcie tu przez najbliższe dni zbyt jawnie. Pośmiarduje mi tu od portu, jeśłi wiecie co mam na myśli. Rybką zgniłą, a dalekomorską. A ja nie komisarz śledczy, lecz karczmarz i gospodarz, i mieszać mi się do pewnych spraw niebezpiecznie. Wybaczie – na mnie czas. Dojedzcie spokojnie, a jeśłi wola wasza doczekać wieczora i wizyty pana Lashlo – zostańcie tutaj, po karczmie się bez przechadzania...
Tutaj wstał, a znać było, że tak wstaje już odkąd sobie westchnął; zerknął kontrolnie na Esh i Atsi i jął wydostawać się zza przepierzenia, boć interes czekał, a on człek sprawiedliwy i do ciemnych spraw niemieszający się.

Re: Dzielnica Portowa

100
Eshoar nie bez zadowolenia obserwowała kątem oka wewnętrzną walkę karczmarza, a gdy ten wreszcie przegrał z własną podejrzliwością i rozsądkiem – uśmiechnęła się w duchu jak kocur na widok śmietanki. Mrugnąwszy porozumiewawczo do Atsi zachęciła ją, by podążyła za nią i karczmarzem wgłąb Złotej Perły.

Elfka słuchała z ogromną uwagą słów zafrasowanego gospodarza i choć ślinianki pracowały na najwyższych obrotach, gdy nos przekazywał do mózgu wspaniałe zapachy stygnącego pod nim jadła – pozostała niewzruszona niczym posąg jeszcze chwilę po oddaleniu się karczmarza.

Czyli Lashlo wie, że Yewin wpadł w tarapaty – myślała, stukając bezwiednie widelcem o blat. – Przybłęda z kucykiem? Czy to możliwe...? – ocknęła się wreszcie, spojrzała na Atsi i wzięła się do dłubania w zajęczym kotlecie z dodatkami.

Słyszałaś karczmarza – zwróciła się Esh do towarzyszki. – Yewin i Lashlo musieli się czegoś dowiedzieć o porwaniu. To doprowadziło ich do Kucyka. Ale piracki kapitan... no, to jakieś nowum w tej historii. Jedno wiem na pewno – mruknęła – gdyby nie Kealgan i jego machlojki z niebywale przydatnym – spojrzała krzywo na Atsi – elementem pirackim, moja rodzina żyłaby we względnym spokoju... Musimy zaczekać na Lashlo – dodała dobitnie po chwili dumania. – Nasze małe randewu z typami spod ciemnej gwiazdy odwlecze się nieco w czasie. Ale nie martw się – mrugnęła filuternie do Atsi – odrobina spóźnienia jest w dobrym tonie, czyż nie?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

101
Atsi dziabnęła kelnerkę zwycięskim spojrzeniem i zamaszystymi krokami ruszyła za karczmarzem i Eshoar za przepierzenie. Klapnęła obok Esh, naprzeciw karczmarza, i znalazła się wdzięcznym adresatem pachnącego cudownie posiłku. O, owszem, dołożyła starań, by nie przynieść Esh wstydu, choć gdyby ją spytać, to nie do tego by się przyznała, a raczej do własnej dumy, nakazującej spożywać godnie. Czyż była bowiem jakimś śmieciem? Odpadem cywilizacji? Bynajmniej! Była... była – była królową nocy! I dni. I życia, a juści! W każdym razie – pałaszowala godnie (o ile takie połączenie jest możliwe) i słuchała karczmarza dorównując w tym elfce pilnością.

– Słyszałam – odparła spokojnie, biorąc w dłoń kielich schłodzonego wina, kiedy karczmarz odszedł. – I zważ, że mówiłam ci o piratach. Trudno w porcie o grubszą sprawę bez ich udziału – łyknęła, odstawiła kielich z mocą – a to zaczybna być chyba grubszą sprawą. Mówiłam ci też... Podsumujmy: – rozparła się na oparciu z miną kogoś, kto nie musi pochłaniać posiłku pośpiesznie. Momencik. Spokojnie. Podsumujmy: – Mówiłam ci też, że Qaila los już wkręcił trochę w pobliże Kealganów – dawał się najmować do robót portowych przez Arrigala, a ściślej – przez tego jego siwego wynioslego przydupasa. No dobra, dalej: Yewin podpadł Uthowi. Uth – co oczywiste – ma jakieś układy z piratami. Lashlo musi mieć kogoś, kto ma odpowiedzi, skoro się dowiedział o roli Utha... o ile dowiedział się prawdy. A to zależy, od kogo się dowiedział, ale to ja już nie wiem. Dobrze byłoby wybadać, z kim to konkretnie Kealgan zechciał się układać. Piraci to całkiem osobna układanka, niektóre klocki pasują do Miasta i jego spraw, inne nie, a wiele innych dopiero się kształtuje. Wieczorna biba, choć z natury nic miłego, może pomóc odkryć kilka... – podniosła na Eshoar wzrok, w którym zdziwinie milczało wniebogłosy... – "Zaczekać na Lashlo"??? Znaczy... czyli ten... czyli spóźnić się na bibę – albo, do stu kurew, w ogóle nie przyjść? – Atsi zakryła twarz dłońmi, trwala tak chwilę, po czym ściągnęła dłonie z twarzy jak chustę rozpaczy i potarła oczy. – Jak się pojawię spóźniona, będę mieć prze je bane. A jak nie przyjdę w ogóle – pierwszy zabije mnie Uth, a potem tamci. Przedtem dokonując... mało zachęcających czynności.
Dziewczyna spojrzała na Esh z mieszaniną prośby, zdziwienia i głębokiego namysłu, wreszcie westchnęła, zabierając się do skonczenia posiłku:
– Ale, kurwa mać... ale może masz rację. Może gra jest warta ogarka. Albo przynajmniej szczurzego łajna. Poczekajmy – postanowiła między jednym kęsem a drugim. – Poczekajmy. Ale obiecaj, że spóźnimy się tylko troszeczkę, hm? I żwe jakby co... będziesz mnie bronić. Żebyśmy obie to jakoś przetrwały...

Zatem – poczekały.
I się – doczekały.
Po z górką dwóch godzinach, gdy słoneczko ruszyło już galopem w morze, w Złotej Perle pojawił się Lashlo. Ludzi było już o tej porze sporo, jakiś kwadrans przed nim na podwyższeniu zajęłi miejsca muzycy – elfka cytrzystka i ludzka dziewczyna, która ogłosiła, że będą dziś śpiewać pieśni poławiaczy pereł. Tak generalnie. Lashlo wychynął zza przepierzenia punktualnie pod koniec instrumentalnego wstępu.
– Esh!... Esh, siostrzyczko... – władował się za przepierzenie, lekko zdyszany, ubrany ładnie, choć niestarannie, zasiadł natychmiast za stołem, pierwsze sekundy poświęcając pilnej, pełnej troski i miłości obserwacji twarzy swej siostry. To, co zobaczył, wypychało mu z ust jakieś paternalne słowa, ale powstrzymał je, milcząc, na koniec machnął tylko na służkę, zamówił butelkę wina i dwa puchary, po czym splótł palce na blacie.
– Gadałaś z Ekkelem... Karczmarzem, znaczy. Wiesz o Yewinie. Musisz... Nie – pokręcił głową, zawrócił myśl. – Ale musisz go ratować. Ja nie wiem, gdzie on jest. Matka umiera ze strachu, ojciec się okopał w milczącej wściekłości... Chyba chodzi o dług u jakiegoś handlarza spod ciemnej gwiazdy. I oby nie miało to nic wspólnego z porwaniem Patli. Na dworze Kealgana, o dziwo, spokój, choć czuć, że Arrigal cierpi. Dus'Ge krąży, załatwia, pyta, znika, wraca... Wczoraj w nocy gadał z młodszym komisarzem śledczym Birkaldem Vaskenem. Słyszałem, jak się przedstawiał, stąd... No ale na wszystkich bogów – jak ty! Co u ciebie!
Widać było, że przerwał, że ma jeszcze coś do powiedzenia, ale zmąciło mu myśli nagłe uświadomienie sobie, że Esh nie siedzi tu sama. Otaksował Atsi ponurym spojrzeniem, które zaraz przeniósł na siostrę. Było w tym spojrzeniu pytanie – i żądanie odpowiedzi: kto to, co u ciebie, i jaki ta wywłoka ma z tym związek. – Esh?

Re: Dzielnica Portowa

102
Słuchała paplaniny Atsi w milczeniu, bez entuzjazmu przeżuwając kolejne kęsy jadła, którego wyborny smak zapodziewał się gdzieś pośród niesmacznych rozmyślań.

No właśnie, z kim układa się Kealgan? I to tak nieudolnie, że porywają mu córkę? – zadumała się na głos, po czym łyknęła solidnie z kielicha. Nastrój pomimo posiłku i odpoczynku miała nieciekawy. Być może urżnięcie się na wieczornej imprezie to najlepszy pomysł i możliwość działania, jakimi obecnie dysponowała.

Nie będziemy czekały długo – odparła na paniczną reakcję Atsi odnośnie spóźnienia się "do pracy". – Zauważyłam, że twoje środowisko jest w gorącej wodzie kąpane. Ale chciałabym usłyszeć od Lashlo jak to się mogło tak wszystko popieprzyć, że Yewin pluje krwią i zębami w momencie, gdy my tu sobie wpierdalamy kotlet zajęczy.
*** Na widok brata poderwała się z siedzenia, lecz zaraz opadła na nie z powrotem, bo nie pora to była ani czas na wylewne powitania. Miała tylko chwilę, by streścić to, co chciała przekazać, zadać pytania i usłyszeć odpowiedzi. Uśmiechnęła się więc tylko do Lashlo tym uśmiechem, który miał mówić, że wszystko jest w porządku. Wysłuchawszy słów brata, sama na koniec zerknęła na Atsi nieprzytomnym wzrokiem, jakby już zapomniała o jej obecności, pochłonięta osobą Lashlo.

Słuchaj, bracie – zaczęła prędko. – Nie mam zbyt wiele czasu. My – spojrzała na dziewczynę – nie mamy zbyt wiele czasu. To jest Atsi. Możesz uznać ją za moją przewodniczkę, asystentkę do spraw szumowin – zaśmiała się blado z własnego dowcipu. – Nieważne jak, ale ona mi pomaga. To musi ci wystarczyć i zachęcić do uregulowania naszego rachunku – mrugnęła do niego zaczepnie.

Ale wracając do rzeczy ważnych. Idąc w stronę portu, przez magazyny, natknęłyśmy się na Yewina. Widziałam na własne oczy, że ma kłopoty i tak się składa, że próbowałam go ratować. Naprawdę, Lashlo, Sulon mi świadkiem. Ale nie wiedziałam na co się porywam... Uth, taki z kucykiem, o mało i mnie nie obił i wrzucił do morza, ale udało mi się zawrzeć układ – umilkła na chwilę, by zaczerpnąć tchu. – Jeśli zdobędę dla niego informacje na temat rozbitej nie wiadomo gdzie fregaty o nazwie "Złota Łuna", wypuści Yewina. Problemy są dwa: nie mam pojęcia kogo pytać i gdzie szukać tych informacji. A po drugie, by się wywiedzieć wszystkiego mam dwa dni... No, teraz to już półtorej – poprawiła się szybko.

Lashlo, porwanie Patli to nie przypadek. Nasz pan najwyraźniej chciał zrobić w chuja nie tego kontrahenta co trzeba. Musisz dowiedzieć się z kim Kelagan kręcił nielegalne interesy. Jestem pewna, że to jakaś piracka szycha i z pewnością to ten ktoś stoi za zniknięciem smarkuli. Ten cały Qail był tylko narzędziem... tak jak ja – dodała po chwili wahania. Spojrzała na brata ze smutnym uśmiechem. – Musimy już iść. Mamy coś do załatwienia. Nie wychylaj się za bardzo, Lashlo. Jeśli będziesz rozpytywał, zadbaj o to, by nikt cię z tym nie połączył. Coś tu śmierdzi i pech chciał żeśmy się w centrum tego smrodu znaleźli.

Aha – odezwała się po chwili, przypominając sobie o czymś – bądź tak dobry, braciszku, i poratuj flotą. Oddam z nawiązką... jak tylko skończy się ten teatr z gówna.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

103
Atsi, przedstawiona przez Esh, kiwnęła głową, ale przyszło jej to z trudem, bo wyglądało na to, że wzrok, ale i – przynajmniej w wyobraźni – słuch, węch, dotyk i krwioobieg ma przylepiony do Lashlo. Siedziała jak posąg symbolizujący skrajny zachwyt i nie tylko nie odezwała się ani słowem, lecz chyba w ogóle nie oddychała, kiedy Esh konwersowała z elfim bratem.

Było to o tyle żałosne (czy: o tyle dodatkowo żałosne), że sam Lashlo zaspokoił swą ciekawość osobą Atsi jednym niestarannym omieceniem swego achjakżeboskocudownego spojrzenia i poza tym ignorował ją zupełnie. Słuchał siostry. I martwił się.
– Nie sądzę żeby Arri zrobił w... Esh! Co za słownictwo... – żachnął się nagle, ale jeszcze w trakcie werbalizowania swego zaskoczenia machnął ręką. – ...żeby Arri zrobił w chuja nie tego kontrahenta. Myślę, że tak to działa. Więcej: otwórzmy oczy, Esh, kochana moja. Wielcy magnaci mają Wielkie Interesy. O których gówno wiemy, tak na co dzień. I właśnie to wyszło. Musiał ugadywać się z piratami, pewnie jak nie tylko on. Ale pomyśl: musiał robić to tak, żeby nie wyszło na jaw. Pewnie wszyscy z jego kasty tak robią. A zachowują majątek, bo robią to... subtelnie. Coś musiało się w tym mechanizmie rozklekotać, tylko... Nie wiem. Nie wiem. Czy porwanie Patli to część tej samej sprawy? – zadumał się, zamieszał wino, już niósł kielich do ust, ale odstawił: – Tak, wiem. Muszę się dowiedzieć z kim konkretnie Kealgan kręcił ten interes, choć mam wrażenie, że dzięki swojemu... wygnaniu jesteś bliżej – ech, strach pomyśleć... i wstrętność – bliżej właściwego źródła takich informacji. ALe nie martw się: będę dalej grzebał, choć to ryzykowne. Rozumiesz, jaka jest natura tej sytuacji po drugiej stronie twojego dramatu: u Eshoarów teraz wszystko – WSZYSTKO – musi być jak na świątynnym fresku. Zniknięcie Yewina zdecydowanie wystarczy, żeby na ten freska na... – zatkał się, odchrząknął, ujął kielich – naszczać. Mówiąc wprost. Ale w tym masz rację: jakaś piracka szycha być może stoi zza zniknięciem smarkuli – powtórzył, wieńcząc tę konstatację wreszcie sporym łykiem wina. – I nie wiem, czy uda mi się dowiedzieć, która. Rozumiesz, mała... rozumiesz, że jednocześnie muszę dbać o pozory. Przywlec Yewina do domu. Pracować pięknie, żyć bez skazy. To nie jest kurwa proste... Rozumiesz mnie. Ja rozumiem ciebie. Dlatego... trzymam kciuki. A ty trzymaj to – i sięgnąwszy do pasa wyjął mieszek i przesunął po blacie. – Pięćdziesiąt. Tyle odebrałem naszemu domowi. Niech się nie zmarnuje. Może... może uda ci się wykupić Yewina, czy coś... Poza tym nie potrafię ci w tym pomóc. Nie mam pojęcia o tej fregacie... "Złota Łuna"? M-m – zaprzeczył ruchem głowy. – Muszę iść. Dbaj o siebie... Dbajcie. Dbajcie o siebie. I wróć nam Yewina. Domyślasz się, że jego obecność jest dowodem na to, że Eshoarowie nie grzęzną. A jego zniknięcie – dowodem na to, że Arrigal miał oficjalnie rację z wygnaniem cię. Jemu jest na rękę roztaczać wokół siebie i swoich spraw sugestię, że porwanie Patli to incydent, dramatyczny dlań, owszem, ale incydent. Dopóki Patli nie ma, dopóty to on jest poszkodowany... – westchnął, podrapał się w czoło i wstał. – Bywajcie. – I ruszył do wyjścia, zostawiając Atsi w posągowej pozie bezgranicznego uwielbienia, dokladnie w środku jednej z ballad o poławiaczach pereł, mianowicie tej znanej jako Hej, kto nocą mknie przez fale. Szło wspaniale. I tak dalej.
*...*...* Odkąd odszedł Lashlo, a rachunek został zapłacony, nic nie stało na przeszkodzie (nic w zasięgu oczekiwania Atsi i Eshoar z rodu Zefir), by obie dzierlatki ruszyły na "bibę". Taj'cah o tej porze przebierało się w wieczorne szaty – różane jedwabie, granaty, fiolety i lila koronki chmur, obszywające płaski morski horyzont. Nie robiło się chłodniej, tylko mniej parno (choć w sumie może też nie...). Żywioł nocny wylegał powoli na ulice, mieszając się z żywiołem dnia. Trasę wyznaczała Atsi, na przemian biegeim i forsownym marszem pokonując niezliczone zaułki, skwery, ulice, uliczki i place dolnego Taj'cah, co chwilę wzrokiem i gestem poganiając Esh z niepokojem, który ratował ją przed ugrzęźnięciem w statycznym zachwycie nad zapamiętanym obrazem półboskiego Lashlo... (tu arpeggio cytry i żałosna serenada sarangi).

Ostatni etap przełaju prowadził przez port "czarny". Cudowna aura zachodu uświetniała niezasłużenie ten paskudnawy obszar ciasnych uliczek, czarnych domostw, karłowatych zakładzików i wszechobecnych tawern. Obywatele w tej okolicy też byli wyraźnie inni, ale dziewczyny nie miały teraz czasu na etno-kulturoznawcze przygody, mimo że zdarzało się im słyszeć pozdrowienia, kierowane do Atsi, a wyrażane słownictwem zazwyczaj zarezerwowanym dla handlarzy niewolników.
Narzucone przez Atsi i sytuację tempo kazało im więc niechać głębszej introspekcji w ten nieciekawy z pozoru obszar – aż wreszcie stanęły u progu jednej z karczm. O ile była to karczma.
Dwie uliczki dalej było już nabrzeże, słychać było skrzypienie lin, pojęiwanie okrętowych kadłubów, okrzyki portowych robotników wieczornej zmiany i wszechobecne nawoływania morskego ptactwa. Świat pachniał tu piżmem, skórą, sznurami, olejem, drewnem, metalem, moczem, potem i wiekuistym gulaszem z owoców morza, którego woń przenikała te mury od setek lat.
– To... thu...– wysapała Atsi, oparta dłonią o próg tawerny (o ile byla to tawerna), do której nikt (poza nimi dwiema) nie zamierzał wchodzić. – Tut... thutaj...
Nic dziwnego, że nikt nie ładował się do tej "tawerny" ( o ile, kurwamacieju, była to tawerna...). Nie było szyldu, z wnętrza w zasadzie nie dochodziły odgłosy, światło paliło się tylko na piętrze. Tawerna? Raczej rodzaj prywatnego miejsca spotkań. Dom niczym nie różnił się od pozostałych kamienic. Ktoś rzygał w oddali. Drugim brzegiem uliczki przebiegł kot. Albo szczur. – Wchodzimy... – sapnęła Atsi, poprawiła na sobie swe nędzne wdzianko, klepnęła Esh w ramię i pchnęła odrzwia... Dziewczyny najpierw musiały pokonać kręte schody w ciemności, światło majaczyło na pierwszym piętrze przez uchylone drzwi. Ze szpary oprócz światła sączyła się rozmowa męskich głosów. Atsi pchnęła drzwi i przeszla pierwsza.

Za progiem w świetle setek świec i lamp oliwnych dała się postrzec obszerna sala. Podłoga zasłana była dywanami i skórami, wzdłuż ścian ustawiono szezlongi i zwały miękkich poduch do leżenia i ucztowania. Kilka niskich stolików uginało się pod ciężarem wyszukanego jadła, butelki – wino, rum, a'amako i inne alkohole – stały rzędem przy ścianach i na stolikach luzem, kilka pustych leżało na podłodze. Po sali chodziły dwa spore psy, ale to nie one były gospodarzami imprezy. Gospodarzami imprezy było grono mężczyzn (oj, chyba nie tylko), z którego wszyscy bez wyjątku przerwali rozmowy, gdy Atsi z nieznaną towarzyszką pojawiły się w progu. To była chwila iście magiczna, choć trudno tu mówić o dobrej magii.
Wysoki mężczyzna w granatowej koszuli i kamizeli z czarnego futra foki.
Średniego wzrostu mężczyzna z bródką i warkoczykami w czerniach i szarościach.
Z lubieżnym przepychem (acz nie bez klasy) odziana dojrzała już, lecz wciąż w jakimś sensie piękna kobieta.
Obok niej – druga, raczej dziewczyna niż kobieta, piękna, fakt, z gibkości – elfka, ze stylu – człowiek.
Młody ludzki mężczyzna o długich czarnych tłustych włosach w drogiej koszuli.
Ewidentny marynarz, barczysty, łysy, z uszyma pełnymi kolczyków.
Kolejny ewidentny marynarz, ale tym razem ork.
Krępy, kwadratowy mężczyzna, spocony jak wieprz w zbyt ciężkim na tę atmosferę ohydnie kremowo-beżowym wamsie i pikowanych spodniach.
Półork, dość niski, w ciemnopłowej koszuli i cudacznie wygolonej czaszce.
Kolejny półork – na oko przydupas tamtego.
Zahukany, wciśnięty między poduchy rosły mężczyzna otulony drżącym tłuszczykiem, z tatuażami na szyi i przedramionach.
Niski skoczny facecik odziany stylowo, choć przesadnie (wejście dziewczyn przerwało mu usłużną lansadę i takież pewnie słowa).
Tiwwal. (T-Tiwwal??? No tak... Jako żywo...)
A w kąciku dwoje muzykantów przy rozmaitości instrumentarium perkusyjnego.
A w progu na przeciwległej ścianie – kucharz, zmęczony, spocony i przestraszony.
Taką to menażerię ujrzały Atsi i Esh po przestąpieniu progu. Chwila przedziwnej ciszy wśród zamrożónych póz trwała, dopóki nie przerwał jej głos tego młodego o tłustych długich czarnych włosach i w drogiej koszuli:
– Jaaapieeerdooolę... Już myśleliśmy, czy cię pokroić i zamarynować, czy oskórować i ukisić, Atsi! A tymczasem – że tak powiem – upiekło ci się! – zarechotał, zdumiony grą słów, z rozwartymi ramionami wstając i podchodząc do progu. – Upiekło ci się, bo przyprowadziłaś przyjaciółeczkę... Hm? – ujął łagodnym lecz mało miłym gestem Esh pod podbródek, posyłając mrugnięcie zaskakująco poważne, jakby chciał rzec "Stoję tyłem do reszty, więc daję sygnał: rób co trzeba, to przeżyjemy", czy coś w tym guście – a może coś z goła przeciwnego. – No wchodźcie, dziewczyny, co tak sterczycie... Już. Już. Panowieee? I Panieeee! Jesteśmy w komplecie! Oto Atsi i... I? – łypnął na Esh, oczekując prezentacji, ale zaraz mówił dalej: – Oto nasze dzisiejsze źródło piękna. Taniec to forma towarzystwa, nieprawdaż... Wchodźcie. Wchodźcie. Caluśką broń zostawiacie oczywiście mnie – wyciągnął dłoń w oczekiwaniu sprawnego samodzielnego rozbrojenia się spóźnialskich tancerek, dorzucając w stronę Esh:– Ty ponadto bądź łaskawa zrzucić tę krępującą ruchy skórzaną kurteczkę. Jest gorąco, i będzie gorąco, hhehhe... No. A wy – grajcie, do stu kurew – warknął na koniec w stronę muzykantów i ruszył z powrotem do towarzystwa, które zaczęło już wracać do przerwanych rozmów.

Re: Dzielnica Portowa

104
Spotkanie z Lashlo było krótkie, intensywne i w większości poważne, choć nie obyło się bez krotochwili. Zawsze bawiło ją, że brat tak łatwo obrusza się na knajacki język i struga szarmanta bez zmazy i skazy. Lecz nawet poczciwy, dobrze wychowany Lashlo w mig pojął, że do tego, co spadło im na głowy taki właśnie język najlepiej pasuje.

W całym tym pośpiechu, zamieszaniu, nawałnicy domysłów i wniosków prowadzących donikąd Esh zdaje się nie zarejestrowała pełnego uwielbienia spojrzenia Atsi, którego adresatem był Lashlo. A może po prostu nie odczytała go tak jak powinna. Nawyki i skróty myślowe wciąż funkcjonowały i prawdopodobnie elfka nawet nie wzięła pod uwagę, że ktoś mógłby robić maślane oczy do jej brata, z którym w dzieciństwie obrzucali się łajnem w pałacowych stajniach.
*** Atsi – jak to miała w zwyczaju i do czego Esh już powoli przywykała – przegoniła ją srogo przez niezliczoną ilość ulic, zakamarków, placyków, tuneli i podwórek, by wreszcie stanąć naprzeciw... no, budynku. Nic specjalnego – pomyślała, gdy wreszcie mogła odsapnąć. Coś przebiegło w oddali w rytm opróżniania żołądka jakiegoś biedaka zgiętego wpół. – Mam nadzieję, że to był kot... – choć nigdy nie była zabobonna, myśl, że przebiegającym zwierzęciem mógł być szczur sprawiała, że czuła się nieswojo. Na mgnienie oka wróciło wspomnienie snu, lecz szybko prysło – podobnie jak Atsi, znikająca właśnie w sieni odrapanej budowli.

Stanąwszy za plecami dziewczyny, Esh obrzuciła uważnym spojrzeniem całe towarzystwo. I choć doborowym by go z pewnością nie nazwała, dało się tu wyczuć jakąś mieszaninę władzy i dziwacznego blichtru. Kiedy jej wzrok padł na Tiwwala była tak zaskoczona, że gdy elegancik o tłustych włosach chwycił elfkę pod brodę, nie zareagowała tak, jak miała to w zwyczaju. I może dobrze się stało, bo fanga w nos mogła zostać źle odebrana w obecnej sytuacji. Spojrzała więc tylko wzrokiem zwiastującym rychłą kastrację, jeśli jegomość zechce ów gest powtórzyć, po czym zaczęła zgodnie z poleceniem zdejmować skórznię. Nie bez żalu pozbyła się również broni i tak przygotowana zerknęła na Atsi, licząc chyba, że ta powie jej co właściwie, na Sulona, ma robić w tym kurwidołku.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

105
O tym, co właściwie Atsi i Esh mają tu robić, ta ostatnia – o ile nie zdążyła sobie przypomnieć i wejść w rezonans z rolą, jaką miała tu odegrać Atsi – dowiedziala się całkiem prędko i, by tak rzec, bezlitośnie.
– Wracaj, Rask, polej i nie pierdol – bąknął ktoś w stronę tłustowłosego, na co ten uwinął się i uzupełnił kielichy kilku mężczyznom. Natomiast ta starsza niewiasta, o agresywnej, atrakcyjnej, choć nieco zużytej urodzie, wyciągnęła przed siebie władczym ruchem nagie, wytatuowane, smagłe ramię i palcem zakręciła tak, jakby napędzała jakąś zębatkę; jej głos – matowy i niski, zdradzający oznaki wielu dekad ostrego palenia wszystkiego, co palne – wybił się nad cichą muzykę:
– Trzeba cię Atsi kurwa jakoś instruować? Zacznij od spokojnego, bo mamy jeszcze kurwa trochę do porozmawiania. No – tany-tany. A koleżanka niech nie sterczy jak kuśka w pierdolonej latrynie, tylko... Jak właściwie masz na imię, elfko?
Tak – to było do Esh. Pytanie poparł jeden z orków, z kolei kwadratowy sapnął coś w rodzaju "A jakie to ma znaczenie", co poparł inny głos słowami "Miały być tańce chyba?" oraz rechot wysokiego mężczyzny w granatowej koszuli i kamizeli z foczego futra, rozkoszującego się tak poważnie rzuconym "tany-tany". Ktoś klasnął na zachętę, muzyka ruszyła żywsza, rytm poruszył stopy kilku mężczyzn do przytupu, ktoś gwizdnął przeciągle, ktoś rzucił pytanie niepozostawiające ucieczki:
– Ej, ty w jedwabnej tunice i granatowych portkach! Przyszłaś pilnować Atsi?
Inny zakasłał w rechocie.
– No właśnie! Tany-kurwa-tany! Jest wino, jest żarełko, jest dźwięk, brakuje tylko gibkich tych... no...
– Gibkich ciałek! Taaaa...
– Nie-tam, kurwa, ciałek. Pląsów! O, pląsów chodziło mi.
– 'tam pląsów, b-gheerbega... Pląsy są pojebane. Niech dziewki wskakują na kolana, to będzie się gładko gadać – zaproponował ten drugi ork, ale poważnie wyglądający mężczyzna z bródką i warkoczykami pokręcił głową i w ten sposób, o dziwo, pozbawił przedmówcę pewności siebie:
– Nie, Zevveg. Niech zatańczą. Potem se podotykasz. A my wracajmy do rozmowy, bo w tym tempie do świtania nie ugadamy sprawy. Szczurzyca – kontynuuj. A ty nie przerywaj.
Ork nazwany Zevvegiem kiwnął głową:
– Aj-aj, kapitanie. Optymalne rozwiązanie. Niech tańczą, potem się przysiądą, a my gadajmy, bo...
Bo najwyraźniej mieli w planach nie tylko jedzenie, picie, palenie i oglądanie gibkich ciałek. Mężczyzna z bródką władczo nonszalanckim gestem rzucił psu nawpół obgryzione udko i przejął od jednego z mężczyzn zapaloną już fajkę. Kobieta z wytatuowanym przedramieniem przewietrzyła dłonią kaskady swoich czarnych pukli i dla przepłukania gardła przed podjęciem przerwanego wątku wychyliła do dna kielich, sama odchylając się dla ułatwienia do tyłu, co wykorzystał na sprytnego wyglądający facecik, bez głębszej refleksji kładąc na piersi kobiety dłoń gestem całkowicie zwyczajnym (i dla niego, i – jak można było sądzić z braku jej reakcji – dla samej kobiety).
Atsi spojrzała na Esh, w jej wzroku dało się wyczytać "No, mówiłam. Tańczmy, albo znajdą dla nas od razu lepsze zastosowanie" – po czym ruszyła ku muzykantom rozkołysanym krokiem, wypinając wątłą pierś i klepiąc się w udo dłonią do przyśpieszającego rytmu.

Wróć do „Stolica”