Dzielnica Portowa

136
Rafael skłonił się raz jeszcze na pożegnanie i opuścił, piszącą notkę, Agnes.
Zmęczenie zaś wyciągnęło z wnętrza kobiety wyrazisty ziew. Oczy jej lepiły się chcąc już zatonąć w ciemności, a jej słuch zaczął tolerować coraz większy przedział głośności szmerów, odgłosów z dzielnicy i bzyczenia wrednych małych stworzonek ze skrzydełkami, których chyba jedynym przeznaczeniem było uprzykrzanie ludziom życia. Tylko nieprzyjemne uczucie lepkości ciała stało na ostatniej przeszkodzie do spoczęcia w miękkiej pościeli.
Idąc z pamięci, łatwo odnalazła drogę po ciemku w drewnianej rezydencji, krótkim korytarzem przechodząc przez jedwabną kotarę do swojej sypialni. Światło ze świecznika ponownie poraziło po oczach, kiedy zbliżyła się do oczekującej dziewczyny. Przycupnięta na taborecie nieruchoma do tej pory Flavia ożyła. Nagle rażona obecnością pani nie dawała po sobie poznać, że ma dosyć już tego dnia.
- Pomogę! - wstała rychło asystując przy ściąganiu ubrań, układaniu się w balii oraz z pomocą misy w opłukiwaniu ciała. Nieproszona nie odzywała się, to i w milczeniu dokonywała swoich zadań. Pomogła też osuszyć ciało ręcznikiem. Podała nocne pachnące świeżością giezło i złożyła zebrane zużyte ciuchy do prania. Cierpliwie wyczekiwała, aż Agnes złoży się do dużego łoża, by zgasić świece i skończyć swoje obowiązki.
Łoże uraczyło zmęczoną miękkimi poduszkami, lekkim przyjemnie chłodnym przykryciem w postaci cienkiej tkaniny i przede wszystkim gibkim niezapadającym się materacem. Sen nadszedł rychło i nagle.

Obudziło ją to co zazwyczaj. Ponowne uczucie lepkości i narastające parne powietrze, które wraz ze wzbijaniem się słońca szybko zastępowało namiastkę chłodu nocy gorącem. W pełni się wyspała i czuła pokłady energii oraz kolejne swędzenie po komarze na szyi. Zbierając się z łoża i ocierając oczy, dostrzegła drobny ruch przy prześwitującej szkarłatnej kotarze. Znając życie był to któryś z pachołków, wypatrujących kiedy ona wstanie, o czym przekonała się zaraz po wizycie Flavi. Piegowata dziewczyna trzymała równo złożone ubrania i zbliżyła się chcąc pomóc Agnes się odziać, chyba że ta chciała jeszcze poleniuchować:
- Śniadanie życzy pani sobie przynieść tutaj, czy do pracowni? - zapytała na wstęp ,starając się brzmieć uprzejmie - Rafael kazał przekazać, że wiadomość już zwrotną mość Viktor opisał i czeka to na biurku. Sonia kazała zadać pytanie, czy jakie to preferencyje na obiad dziś posiadamy?
Spoiler:

Dzielnica Portowa

137
Kąpiel w balii nieco pobudziła zmysły Agnes. Chłodna woda utrzymywała ją od zaśnięcia w miejscu zdecydowanie nieprzeznaczonym do niego, ale też przedłużała to, co od krótkiego czasu czuła – chęć zanurzenia się w materacu i zamknięcia oczu na te kilka godzin. Spłukiwała z siebie brud i pot dnia dzisiejszego, zauważając już teraz na ciele pojedyncze ugryzienia komarów, czyli niekończącą się katorgę mieszkania tutaj. W miarę szybko uwinęła się z samym myciem i po osuszeniu ciała i nałożeniu kremu położyła się do łóżka, niemal natychmiast zasypiając.

Kobieta do tych o ciężkim śnie nigdy nie należała, poniekąd uznając spoczynek za zbędną i zajmującą za dużo czasu rzecz. Czasami zdarzało się jej drzemać dłużej, niż by chciała, ale szybko odrabiała zaległości w pracy. Oczywiście nie wiedziała dokładnie, która jest teraz godzina, kiedy otwierała oczy, a klasyczny już widok niemającego nic do roboty pachołka mignął przed nią. Niezwłocznie wstała, spodziewając się Flavii, która jak w zegarku przyniosła jej świeże ubrania. Odebrała je od niej, szykując się do wyjścia z sypialni i słuchając, co dziewczę miało do powiedzenia.

Nie mam czasu na śniadanie, przynieście mi je do pracowni — rzekła, zawiązując cienką koszulę. Chwyciła zegarek, patrząc na godzinę, potem odsuwając delikatnie zasłonę i porównując z pozycją słońca na nieboskłonie. Nauczyła się już oceniać, która godzina jest względem tejże gwiazdy, szczególnie, że co chwila musiała wybebeszać urządzenie i je nakręcać porządnie. Kiedy już zorientowała się, czy jej zegarek pokazuje dobrą porę, odwróciła się w stronę Flavii i drzwi, przez chwilę się zastanawiając. — Ptactwo, obojętnie jakie.

Natychmiast ruszyła do pracowni, gdzie usiadła, oczekując na śniadanie i czytając krótką notkę od Victora. Tuż po przeczytaniu odłożyła ją do szuflady, związała włosy, wyciągnęła księgę podatkową i zaczęła kończyć to, czego nie skończyła wczoraj. Podatki, największa udręka jej matki oraz niej samej. Rozliczanie się z tego było dla Izabeli Reimann jednocześnie przyjemnością i katorgą. Chociaż narzekała na ilość papierkologii, która wcale na Archipelagu nie była mniejsza, to lubiła zajmować się tego typu sprawami. Agnes, chociaż nie przeszkadzało jej to zajęcie, wolała zajmować się inżynierią.

Do ustalonej godziny drugiej po południu dopinała sprawy wagi urzędowej, chcąc zostawić za sobą jak najmniej niedociągnięć. Po południu zamierzała powrócić do planów okrętu, być może popracować nieco nad wachlarzem bądź innym pobocznym projektem. Ponadto koło godziny pierwszej poprosiła o przygotowanie balii z wodą, w której obmyła się, aby nie lepić się tak przy obiedzie. Nieświadomie dobrała ponadto taki zestaw ubrań, aby przypodobać się Victorowi – zwiewna spódnica i nieco bardziej wydekoltowana bluzka z odsłoniętymi ramionami miały zachęcić jej partnera do rozwiązania języka na temat nadchodzącej wyprawy, nawet jeśli nie do końca robiła to z premedytacją. Potem, aż do przyjścia najemnika, skupiła się z powrotem na pracy.

Dzielnica Portowa

138
Zegarek posłusznie kierował większą wskazówkę tak, aby ta mniejsza zaczęła wskazywać godzinę siódmą, kiedy coś niepożądanie pstryknęło i mechanizm się zablokował. Flavia nie zdając sobie sprawy z tego, że chodzi zdecydowanie lepiej jak w tym zegarku, kiwnęła głową ze zrozumieniem i ruszyła, zostawiając panię inżynier z nieposłusznym urządzeniem sam na sam.
Pracownia zza dnia była całkiem przyjemnym dla oka miejscem. Palmy, w brązowoczarnych doniczkach ozdobionych srebrnymi gzymsami trójkątnych kształtów, zielenią zajmowały wolnego miejsca przy zasłanianej śnieżno białej jedwabnej kotarze. Zasłony były na tyle cienkie, że światło dzienne z łatwością odnajdywały wnętrze pomieszczenia. Ściany wykonane z desek tropikalnego drewna, z pewnością były pozbawione nudy jaką serwowałby monolityczny kamień. Wzory z powierzchni przekroju drewna układały się, pośród nielicznych wypełnionych czarną masą sęków, na kształt powykrzywianych liści. Panele wyścielał dywan z tygrysa, a dopiero za nim czekało biurko, a w okół niego gabloty z narzędziami, częściami zamiennymi i księgami oraz pojedynczy stół warsztatowy, wciśnięty w róg pomieszczenia. Na wyróżnienie zasługiwał również nieduży stolik przy wejściu do pokoju, gdzie stały dwie zgaszone lampy na oliwę oraz dzbanek z wodą do picia z kompletem połyskujących smukłych szklanek.
Na biurku migiem runęła księga powinności administracyjnych, gdzie to zapiski były kompletowane. Opłaty od stacjonowania okrętu, opłaty za najem rezydencji i najbardziej dokuczliwy - podatek za tak zwany kwadrat przestrzeni, który był pobierany nawet z powierzchni portu, którą rzekomo zajmował jej statek.
Cóż potęga Tygrysa musiała sobie jakoś radzić z przeludnieniem i to najemca mieszkania musiał płacić za zajmowaną przez siebie przestrzeń. Tak, podatek ten spadał z właściciela na mieszkańca za sprawą stosunku najmu. Zmuszało to poniekąd wszystkich by mieszkanka były jak najmniejsze. Drogą konkurencji cen oczywiście. Co prawda ten problem nie tyczył pani Reimann, której dochody spokojnie generowały przyrost złota w skarbcu w stosunku do wydatków. Mając te dwa lata za sobą na Taj'cah zdołała już zebrać całkiem pokaźną sumkę, którą mogłaby zainwestować w... cokolwiek.

Na samo śniadanie długo nie musiała czekać. Tym razem Rafael sunął się powoli z gracją, mając tacę w prawej ręce. Agnes dostrzegła pieczywo, masło, panierowane owoce morza, ryżowe kosteczki zawijane wędzoną rybą i ostatecznie pokryte cienkim plastrem delikatnie grillowanego warzywa pokroju czegoś na kształt bakłażanu. Do tego do polania ciemny i pod żadnym względem gęsty sos oraz zaparzone poranne ziółka - mięta i rumianek w porcelanie sprowadzonej z kontynentu. Na deser w miseczce znajdowały się czerwone winogrona. Wszystko pachniało i widokiem korciło, aby spróbować.
- Panno Agnes - przywitał się chyląc czoło, po czym ułożył tacę na brzegu zawalonego pracą biurka. Poprawił swoją wyszywaną guzikami równiutko wyprasowaną kamizelkę, następnie wyjął z kieszeni list. Zawinięty rulonik z pieczęcią okolicznego magnata - Sehleana Viti'ghri, elfa który dopiero ostatnio zainteresował się działalnością pani inżynier. Victor wspominał o nim i przydawał mu takie epitety jak: ambitny, elokwentny i zadufany w sobie bufon. Cóż sprawa wyprawy domagała się zwierzchnictwa i teraz brzmiało pytanie pod czyim dokładnie imieniem sprawa Syndykatu miała być prowadzona. Sahlean był najwidoczniej pośród graczy chcących dostąpić tej roli. Viktor wspominał też o nim, że bardzo chciał być tym pierwszym. W końcu był najlepszy.
Spoiler:

Dzielnica Portowa

139
Agnes chwyciła nóż i zaczęła smarować chleb masłem. Położyła kromkę na talerzyku, nałożyła nieco owoców morza, uzupełniła ryżową przekąską, polała nieco sosem, a na końcu filiżankę napełniła miętą. Chwyciła liścik przekazany przez Rafaela, unosząc delikatnie brew na widok pieczęci Sehleana. Zajadając, rozwinęła rulonik, czytając treść zaproszenia jak się okazało. Cichutko westchnęła. Poprosiła swego sługę, by zostawił ją samą z księgą rachunkową i listem zapraszającym na dzisiejsze przyjęcie.

Łaskawy długouchy raczył przynajmniej przeprosić za swoją impertynencję i wysyłanie zaproszenia w ten sam dzień, w który ma się odbyć przyjęcie — mruknęła do siebie, zwijając z powrotem liścik i odkładając do szuflady. Viktor wspominał generalnie o tym osobniku. Pomijając fakt bycia elfem, magnat był dosyć ambitny - cóż, zważając na fakt, że był tak wysoko postawiony, to mówi się to samo przez się. Ale do tej pory, przynajmniej do niedawna, nie interesował się jej działalnością. Oczywiście, jeśli to on będzie kierował ekspedycją, wypada przynajmniej tolerować go i być względnie miłym bez względu na swoje przekonania. Natomiast to, czym się aktualnie Agnes uniosła, to taki brak jakiegokolwiek wyczucia i oczekiwanie, że będzie na jego zawołanie w każdej chwili. GDYBY, podkreślając, GDYBY kobieta była zajęta, nawet by nie pomyślała o tym, żeby przenosić plany, ale sytuacja wymagała, aby się tam pojawiła wieczorem, nawet jeśli zwyczajnie jej to nie w smak.

Resztę południa spędziła przy pracy, oczekując obiadu.

Dzielnica Portowa

140
Naturalnie czas spędzony nad projektem zupełnie pochłonął uczoną Reimann. Kobieta nawet nie zorientowała się kiedy Rafael pojawił się ponownie i niby nocna zjawa zabrał subtelnie, niemalże niepostrzeżenie, tacę po porannym posiłku. Równie po kryjomu wkradł się pot na szyi i czole, wraz z narastającą temperaturą dnia i skwaru, naprzemiennie ustępującego pod wpływem krótkiego spokojnego deszczu na zewnątrz i znów rosnącego na sile, aż do kolejnego opadu. Agnes uodporniła się też na szumy głosów dobiegających z dzielnicy. Dzwony i trąbki sygnalizacyjne, wciąż do niej docierały, ale nie zdołały rozproszyć.
Nieuchronnie zbliżała się pora obiadowa. Brzuch poniekąd zaczął coraz częściej dawać znaki o sobie, przypominając kobiecie o rosnącym głodzie, aż w końcu i sam kamerdyner przybył jej to oznajmić:
- Panno Reimann - zaczął monotonnie grzecznie, głosem przypominając lejący się leniwie miód. Acz jego bystry i ostry wzrok, jakby czegoś wypatrywał po pokoju. Jakby czegoś szukał - Niestety kawaler LeGuiness się nie zjawił na godzinę drugą. Ta już wybiła - powiedział i skłonił się, zapraszając ją tym sposobem na posiłek, po czym znów rzucił wzrokiem w dwa kąty pracowni inżynier.

Uczona wnet nagle poczuła jak jeżą się jej włoski na karku. Poczuła czyjąś obecność za swoim krzesłem. Była zupełnie pewna, że ktoś za nią stoi.

Dzielnica Portowa

141
Co jakiś czas Agnes ścierała pojedyncze kropelki potu z jej szyi czy czoła, pracując i próbując dokończyć jak najwięcej rzeczy przed wieczorem i ogólnie wyjazdem. Ostatnimi czasy każdą godzinę spędzała nad papierami, spisując sprawozdania, uzupełniając księgi rachunkowe, czy próbując dokończyć nowy projekt okrętu. Nawet nie miała czasu wolnego, by rzucić się w wir kolejnej pracy – tym razem związanej z jej prywatnymi projektami. Śmiało można by stwierdzić, że życie Agnes to praca.

Po jakimś czasie pojawił się Rafael, przypominając o porze obiadowej. Agnes uniosła wzrok, przecierając oczy i przeciągając się delikatnie. Nawet tak zdezorientowana wydarciem z papierów zauważyła, jakby jej kamerdyner był zajęty kątami jej pokoju, widząc tam być może jakiś kurz albo cień. Uniosła tylko brwi, ale nie skomentowała tego zachowania.

Poczekajmy pięć minut, jeśli nie przyjdzie, to zaczniemy posiłek bez niego. Najwyżej dotrze później — powiedziała, zamykając wszystkie księgi i odkładając na równą kupkę w rogu biurka. Wtedy też poczuła ciarki na karku, jakby ktoś stał tuż za nią. Przez sekundę zabiło jej szybciej serce, a w gardle zebrała się gula ciężka do przełknięcia. Trwało to jednak sekundy, a Agnes racjonalizując wrażenie, spokojnie podniosła się z krzesła, delikatnie obracając się na bok, by dosunąć je do stołu. W ten sposób, jeśli ktoś za nią stał, to powinna zobaczyć nawet kątem oka.

Dzielnica Portowa

142
Szybko się okazało, że powodem nagłego niepokoju i niespodzianki był jeden z pachołków. Przycupnięty chłopiec uśmiechał się przepraszająco, układając brwi nad oczami w niewinny łuk. Schludne i wyprasowane ciuchy nie pasowały do miny łobuza. Pieprzyk wyróżnił chłopca, jako że imię jego było Blaise. Mrugnął do Agnes jakby go tu zupełnie nie było. Czujny Rafael jednak wychwycił co najmniej chwilowe skupienie wzroku panny Reimann na jakimś punkcie za jej krzesłem.
- Wszystko w porządku? - prewencyjnie zapytał kamerdyner. Jego sztuczny głos w ogóle nie insynuował poszukiwania konkretnej osoby, kiedy to blondas począł składać dłonie, niby do modlitwy zakonnik w stolicy Keronu, prosząc tym razem o nie wydanie jego aktualnej pozycji Rafaelowi. Kobieta mogła się tylko domyślać o co tym razem chodziło. Tyle wiedziała, że synowie Sonii mieli przebojowości, której pozazdrościć mogli nawet najśmielsi z rycerzy kontynentu. Sama służka była zasłużona dla rodziny zamożnych i z Rafaelem stanowili przedłużenie dłoni ojca Agnes, zaś bliźniacy Blaise i Adrien stanowili uosobienie buntu i żywej niezależności wbrew okolicznościom.
Spoiler:

Dzielnica Portowa

143
Irracjonalne uczucie bardzo szybko zniknęło, gdy jego powodem okazał się jeden z bliźniaków, Blaise. Ewidentnie chował się przed Rafaelem, nawet w milczeniu prosząc kobietę o nie wydanie go kamerdynerowi. Agnes ułożyła normalnym ruchem dokumenty, kiedy mężczyzna zapytał o powód jej chwilowej konsternacji. Inżynier zerknęła na niego, odchodząc od biurka i wzruszyła ramionami.

Tak — odparła krótko, zaraz wychodząc z pokoju. Ruszyła na dół, do jadalni, gdzie miał czekać na nią obiad – z Victorem, bądź bez, jeśli w ogóle się nie pojawi. W międzyczasie opłukała się zimną wodą, zmywając z twarzy i karku pot, ochładzając się nieco. Zeszła po schodach, trzymając się poręczy, po czym weszła do pokoju, gdzie miał na nią czekać posiłek. Liczyła na jakiś schłodzony napój, szczególnie, że niespecjalnie była głodna, kiedy przychodziło do ciepłych posiłków w tym klimacie. Nie zaprzątała sobie głowy niczym szczególnym – dzisiejszy bankiet, chociaż poddenerwował ją, był na ostatnim planie. Bardziej była poirytowana faktem, że Victor nie pojawił się punktualnie pomimo obietnicy. Wolała się z nim dzisiaj widzieć, tym bardziej, że wolałaby zabrać go na przyjęcie do elfiego magnata.

Dzielnica Portowa

144
Sala gościnna apartamentu nosiła barwy czerwieni i złota w postaci czerwonych pofałdowanych jedwabnych zasłon okien i złotych wyszywanych wzorów w ogromnym dywanie przedstawiającym Rubinowy Szlak Handlowy Syndykatu, jeden z wielu szlaków, dzięki któremu potęga stanowiła o swojej sile. Na długim stole z ciemnego drewna był już obrus, pasujący bardziej w klimaty ściągnięte z kontynentu. Wplecione w niego symbole jedynej słusznej wiary stanowiły tutaj dość egzotyczne urozmaicenie, jak na krainę cechującą tolerancję do każdej rasy i obyczajów, na widok których klecha z kontynentu spokojnie mógłby zejść na zawał. Na bieli wspomnianego obrusu już zajmowały swoją pozycję srebrne półmiski z jedzeniem i owocami, dzbanki z kilkoma rodzajami napojów. Złote sztućce i talerze. Puste szklanki z kryształu zdobione szafirami. Dwa świeczniki z mosiądzu, zgaszone, jako że światło dzienne wlewało się przez cieniutkie zasłony bez problemu. Ściany z kamienia o brązowej mozaice w swym szlifie błyszczały nieznacznie. Całą przestrzeń wypełniał zapach pieczonego mięsa, sosu jagodowego na maśle i rozmarynie. Wypieczony przez Sonię świeży chleb zaś pachniał jej domem, przywołując wspomnienia.
Wszystko zastała jak należy, no prawie. Flavia czekała przy dzbankach, aby nalać wybranego przez Agnes napoju. Do wyboru było schłodzone okoliczne półsłodkie wino, sok z cytrusów, woda, herbata na zimno z miętą. Rafael czekał przy drugim wejściu do sali na ewentualne nadejście Viktora, popatrując co chwilę na swój podręczny zegarek z miną zupełnie niewzruszoną, pomimo wierzgania z niezadowolenia brwiami. Tego jak nie było słychać, tak wciąż nie było.

Obiad musiała zjeść bez niego. Wnet nadeszła popołudniowa rutyna pracy i przeglądanie korespondencji. Ojciec prosił o pełen raport postępów. Urzędnik z Syndykatu poinformował o nieokreślonym opóźnieniu z wyprawą, w której miała brać udział ze względu na "niespodziewane problemy kadrowe wysokiego rzędu". Kilka propozycji spotkania z pomniejszymi przedsiębiorcami zajmującymi się szkutnictwem. Jeden poemat romantyczny od jakiegoś nowego wielbiciela co się podpisał jako Reamul. Wychwalał egzotyczne piękno Agnes i jej wdzięk, porównując ją do bogini Krinn i do pierwszego księżyca. Od słów w zawartej treści mogła się zaczerwienić. Od oburzenia choćby. Bezpośredniość wyspiarzy mogła przysporzyć zakłopotania, jeśli nie czegoś innego. Żadnego Reamula jednak nie znała, a korespondencję po prostu przyniósł ochroniarz Sigismund. Olbrzym nie zwykł przeplatać tak ambitnie w słowach i chyba nawet był wystarczająco wierzącym w główne bóstwa kontynentu, aby nie ważyć się przytaczać Krinn.
Wszakże czas mijał i nic nie wskazywało na to, że Viktor przybędzie. Jego niespodziewane zaniknięcie ruszyło kamerdynera w obieg zmartwień, widać było to po jego twarzy. Przyszedł, kiedy należało dokonać decyzji, czy wybierać się na ten bankiet do elfa.
- Pana LeGuiness wciąż nie ma, panno Reimann. Nie inaczej nadchodzi czas, kiedy musimy podjąć temat uczty u magnata Sehleana - Sługa skrzywił się nieznacznie słysząc jak jego głos wymawia niepoprawnie imię elfa, kiedy to stał przy biurku Agnes w jej biurze. Odchrząknął nieznacznie, jakby jego ostatnie wypowiedziane słowo było jakimś kaprysem spowodowanym manifestacją aktywności żołądka. Zasłonił przy tym oczywiście usta i wytarł je chusteczką. - Czy wobec Viktora raczymy wszcząć jakieś działania. Przyznam to dość nieprzyzwoite zachowanie, które zdecydowanie mu nie przystoi i nie pasuje.
Ostatnio zmieniony 10 sty 2021, 17:36 przez Tag, łącznie zmieniany 1 raz.

Dzielnica Portowa

145
Agnes zerknęła łakomie na zastawiony stół, szykując się do podjęcia posiłku. Jej bystremu spojrzeniu nie umknął jednak obrus, w które wplecione zostały insygnia religijne. Zanotowała w pamięci, aby potem kazać służbie wyrzucić ten element jej domu. O ile nie była niewierząca, nie uznawała wiary samej w sobie i nie przepadała za takimi elementami, nawet tak drobnymi.

Sonii wskazała na herbatę, po czym równie poirytowana, co jej kamerdyner, zajęła się konsumpcją, zerkając co jakiś czas na pustą zastawę naprzeciwko niej. Nie lubiła łamanych obietnic, nawet tak błahych, więc posiłek jadła w ponurym milczeniu, w myślach wymyślając swemu kochankowi od najgorszych. Wśród tych myśli tkwiła jednak maleńka drzazga niepokoju, którą skutecznie tłumiła innymi emocjami. Cokolwiek powstrzymało Viktora przed przybyciem, musiało być lepiej ważne, aby bez słowa się tak nie pojawiać.

Po obiedzie wróciła do natłoku obowiązków, które usilnie próbowała dokończyć przed wyjazdem. Gdzieś umknęła złość na mężczyznę, przytłoczona papierami niepozwalającymi jej na rozwinięcie skrzydeł. Pojawiło się za to kolejne poirytowanie, tym razem będące wynikiem opóźnienia w wypłynięciu, na dodatek "nieokreślonym"... ale była tam także ulga, że może jednak skończy, co chciała zrobić. Jej uwadze nie umknął także poemat opiewający bardzo szczegółowo jej urodę, przyrównujący ją także do bogini. Z delikatnym niesmakiem odłożyła na bok liścik miłosny, szybko wracając do rutyny.

W końcu do jej biura wkroczył Rafael pytający o decyzję kobiety. Ta podrapała się za uchem, przypomniawszy sobie o tamtejszym ukąszeniu i zamyśliła się na chwilę. Powrót do rzeczywistości wbił mocniej drzazgę niepokoju w jej umysł. — Nie wypada i nie pasuje. Dla pewności wyślij któregoś z chłopców z posłańcem, żeby dowiedzieli się, co jest przyczyną jego nieobecności. Bankietu nie wypada mi mimo wszystko odmówić, więc raczej się tam wybiorę. Jeśli Viktor nie zdąży dotrzeć tutaj do czasu mojego wyjścia, może jeszcze pojawić się bezpośrednio u tego elfa. Z przeprosinami — z tymi słowami odprawiła kamerdynera i odpowiednio do pozostałego czasu, zajęła się jeszcze pracą bądź przygotowaniami do bankietu.

Nieznośne uczucie, że coś jest nie tak z Viktorem nie opuszczało jej na krok, podobnie do komara, który ciągle latał jej nad uchem.

Dzielnica Portowa

146
- Poślę Eduarda z Sigismundem, aby wszczęli poszukiwania - Rafael odpowiedział na koniec, po czym skłonił się i ruszył zająć się sprawami ich tymczasowego domostwa. Rutyna zaś przebiegała pod znakiem zapytania. Niepokój o Viktora nasilał się, miała złe przeczucia. A co jeśli ktoś go napadł i już nie żyje?
Jakkolwiek miała poradzić sobie ze zmartwieniami, tak musiała jakoś przygotować się na zadany jej bankiet. Mogła potraktować spotkanie trywialnie, wychodząc w jej typowym praktycznym i wciąż schludnym stroju, mogła też posłuchać rady swojego kamerdynera i dobrać strój polecony przez niego, który pasowałby do lokalnej kultury i z miejsca uhonorował gościnność elfiego magnata. Elfia kiecka z pewnością byłaby bardziej wyzywająca, czy jak elfy wolały ujmować "wyzwalająca". Oczywiście mogła też sama dobrać wszelkie ozdoby wedle kaprysu, czy też wybrać coś znanego z kontynentu. Służba słuchała uważnie.
Kolejną kwestią był dobór towarzysza. Damie z Keronu kategorycznie nie wypadało samotnie pałętać się po gościńcach. Dochowaniem tradycyjnego podejścia było dobranie sobie osoby towarzyszącej. Mógł to być sługa, ochroniarz, posłaniec, małżonek, kochanek, przyjaciel, ktokolwiek byle był to dorosły mężczyzna, który zdoła się zachować i w teorii strzec kobietę przed nieprzyjemnościami, jeśli nikt by jej w tym nie mógł pomóc. Viktora nadal nie było i nic na to nie wskazywało. Eduard z Sigismundem nadal szukali.
Zaś odnośnie drobiazgu dotyczącego niewinnego obrusu Rafael przyjął uwagę, przyglądając się Agnes dłużej niż miał to zwykle robić, jakby próbował wejrzeć do środka, aby upewnić się o przyczynie takiej reakcji. W jego spojrzeniu nie było nic co mogło niepokoić. Była chyba to tylko zwyczajna, równie niewinna co obrus, ciekawość.

Dzielnica Portowa

147
Nie miała czasu na przygotowania, a przynajmniej takie porządne. Musiała więc jak najszybciej improwizować, otwierając w sypialni szafę. Towarzyszyła jej Flavia, która też miała zająć się jej włosami. Ogólnie rzecz ujmując, Agnes tradycyjne kerońskie suknie, które tak lubiły tamtejsze szlachcianki, miała bardzo daleko gdzieś. Nie zabrała ze sobą ani jednej, uważając wszystkie dodatki, kryzy, gorsety, falbanki i dwadzieścia warstw za zbędne fanaberie. Zresztą na dobrą sprawę nie pochodziła z rodziny szlacheckiej, a burżuazji, co nieco rozwiązywało jej ręce i pozwalało na odrobinę swobody.

Typowo elfia moda była dla niej krzykliwa i wręcz wyzywająca. Wschodnie długouche panny lubiły pokazywać, jakie są oderwane od tradycji swych kuzynów i często paradowały roznegliżowane. Moda ludzi również była stosunkowo lekka, ale bardziej przystępna dla kobiety. Inna sprawa, że w gorącym klimacie Archipelagu więcej niż jedna warstwa ciężkiej spódnicy byłaby uznawana za masochizm i chcąc nie chcąc należało się przystosować, by zwyczajnie przetrwać. Dlatego też wyciągnęła ze swej szafy zwiewną niebieską sukienkę od szyi po kostki. Ręce aż do ramion były odkryte, zaś materiał z przodu podtrzymywany był przy szyi przez srebrne sznurki. Do połowy pleców suknia była odkryta – do talii opinała jej tors, poniżej była wąska, ale nie ograniczała ruchów. Do tego srebrne pantofelki, szal na wieczór, włosy spięte u dołu w kok srebrnymi spinkami, delikatne podkreślenie rzęs, policzków i ust artykułami upiększającymi, jakieś drogie perfumy z tutejszych sklepów i przede wszystkim mała parasolka przeciwsłoneczna i Agnes była gotowa na wieczór.

Co do wyboru towarzystwa, Agnes wolała mieć u boka Victora, który nie dość, że był reprezentatywny, można z nim było porozmawiać po ludzku, to równie dobrze mógł służyć za ochroniarza. Niestety nadal nie było wiadomości, co z nim jest, więc kobieta miała wybór. Albo iść sama, co osobiście by wolała, albo zabrać kogoś ze sobą dla bezpieczeństwa. Konwenanse to jedno, ale towarzystwo postawnego mężczyzny zawsze odstraszało przynajmniej część adoratorów. Dlatego też wysłała Flavię po Jacoba, którego poinstruowała, jak ma się ubrać i jak zachowywać na bankiecie – czyli stać w jej cieniu i sprawiać wrażenie groźnego na tyle, aby nikt nie zawracał jej głowy w błahych sprawach. Z racji swego zawodu, czyli ochroniarza, Jacob nadawał się do bycia groźnym idealnie. Wysoki, umięśniony, twarz co prawda nie dawała złudzeń, kim jest, ale to było raczej na plus. Do tego króciutkie włosy, groźne spojrzenie małych oczu i szerokie bary – z kimś takim kobieta mogła czuć się bezpiecznie.

Przygotowawszy wszystko, dała instrukcje, co zrobić, gdyby Victor pojawił się u niej w domu – ocenić jego stan, jeśli się nadaje, to w miarę potrzeb go oporządkować i wysłać do niej. W innym przypadku, jeśli nie jest to sprawa życia i śmierci, mają jej posłańcy nie kłopotać.

Dzielnica Portowa

149
Wymieniła uprzejmości z elfką, podczas których też zdawało jej się, że ta nieco chłodniej się do niej odniosła - co właściwie było do zrozumienia, zważywszy na postawę Agnes. Oczywiście nic sobie kobieta z tego nie robiła, zdając sobie sprawę ze swojej pozycji, chociaż uznawała za zabawne fakt, że Vasati może poważnie myśleć nad rezygnacją ze współpracy. Wyjście z przyjęcia ze względu na Sehleana zajęło jej nieco dłużej, oczywiście trzeba było się pożegnać i wysłuchać o tym, że tak krótko u niego była.

Samo wyjście z pałacu było raczej nieprzyjemnym doświadczeniem, związanym głównie z urzędującymi na mieście owadami. Poirytowana kobieta raz za razem strącała z siebie upierdliwe komary, chyba nawet bardziej agresywnie niż zwykle. Było to związane z przywróconym uczuciem niepokoju związanym prawdopodobnie z Victorem - wróciła w końcu do przyziemnych czynności, które brzęczały z tyłu jej głowy... chociaż mogły to być te przeklęte pijawki.

Uczucie spotęgowało się w momencie, w którym dotarłszy do domu, ujrzała uchylone drzwi. Poczuła, jakby serce jej stanęło w gardle, chociaż równie dobrze któryś z chłopaków mógł nie domknąć tych drzwi. Jacob od razu wysunął się do przodu i wszedł przed nią, wchodząc w półmrok i kompletną ciszę, a Agnes tuż za nim. Zaczęła się rozglądać wokół, próbując dostrzec, czemu zastała mieszkanie w takim stanie, nagle będąc bardziej wyczuloną na skrzypiące deski w podłodze. Nieostrożnie Jacob kopnął dzban leżący na podłodze i wtedy usłyszała coś jeszcze - jęk dochodzący z salonu, należący do Rafaela. Przełknęła głośno ślinę, wiedząc już, co się święci.

Razem ze swoim ochroniarzem weszła tam, by tylko zobaczyć nieruchomego, leżącego na podłodze Matthiasa. Niedaleko, oparty o ścianę, leżał właśnie wykrwawiający się Rafael. Agnes aż zrobiło się słabo i musiała oprzeć się o blat. Mężczyzna żył, ale był w ciężkim stanie. Potrafił coś jednak jeszcze powiedzieć.

- Trzeba jak najszybciej wezwać straż miejską - powiedziała drżącym głosem do Jacoba, rozglądając się wokół. - I medyków, im szybciej, tym lepiej.

Podeszła i uklękła w kałuży krwi obok kamerdynera, patrząc, jakie ma szanse na przeżycie. Lekarzem nie była, ale raczej na oko mogłaby stwierdzić, ile czasu mu zostało. - Kogo nie ma? Czego chcieli, dawno temu? - zaczęła dopytywać z trwogą w głosie. Po uzyskaniu odpowiedzi, bądź nie, zamierzała wyciągnąć Jacoba na zewnątrz i jak najszybciej uzyskać pomoc. Chciała też pobiec na górę, do gabinetu, zobaczyć, co z jej dokumentami, planami, wszystkimi szkicami, ale wiedziała, że priorytetem jest zabezpieczenie miejsca zbrodni i odnalezienie reszty domowników. Dlatego tak ważna była szybka reakcja i przyprowadzenie tutaj strażników.

Dzielnica Portowa

150
Rafael był blady i osłabiony. Wykrwawiał się też dość mocno. Gdy podeszła bliżej, nie była w stanie uklęknąć obok bez pobrudzenia swojej błękitnej sukni czerwienią. Starszy mężczyzna na ich widok mocno się uspokoił - prawdopodobnie to nerwy i niepokój powstrzymywały go przed utratą przytomności. Teraz, gdy Agnes i Jacob znaleźli się w domu, kamerdyner zaczął odpływać i z sekundy na sekundę coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością.
- Bez medyka nie ma szans - stwierdził kategorycznie Jacob, by zaraz pochylić się nad drugim ochroniarzem. Zamilkł na moment, sprawdzając coś i westchnął z ulgą. - Żyje. Musiał dostać w głowę.
Rafael zakasłał, a strużka krwi spłynęła z jego ust na elegancką koszulę.
- Reszta... chyba śpi - wymamrotał. - Matthias pierwszy... czytałem, usłyszałem hałas, przyszedłem... próbowałem wyprosić... - uniósł jedną z dłoni, by utkwić niewidzące spojrzenie w lśniącej od krwi wewnętrznej stronie. - Nie wiem kiedy. Ile czasu...
Skrzywił się i oparł głowę o ścianę. W tym stanie nie potrafił przekazać im zbyt wielu informacji. Lubił czytać nocami przy świetle świec, nic dziwnego więc, że jeszcze nie spał. A potem, ciężko ranny, nie miał siły zawołać o pomoc. W tej chwili jego głos był już tylko chrapliwym szeptem.
- Flavia! Sonia! - zakrzyknął Jacob w głąb domu. We dwoje z Agnes nie byli w stanie zrobić wszystkiego. Opatrzyć rannych, zawołać strażników, sprawdzić czy i co zginęło. Może i żadna z kobiet nie była medykiem, ale na pewno nie pozostaną bezużyteczne. O ile Flavia nie zemdleje na widok krwi.
Mężczyzna wydawał się dość nieźle zorganizowany, choć trudno było mu ukryć zmartwienie. Pokręcił głową, ostrożnie sprzeciwiając się próbom wyciągnięcia go na zewnątrz.
- Nie powinniście tu zostawać sami, bez ochrony. W szczególności pani. Wyślemy Flavię z chłopakami po straż i medyków, jak już zejdą na dół. Flavia! Szybciej!
Gdzieś na górze rozległo się nerwowe tupanie i faktycznie chwilę później w głównej izbie pojawiły się dwie kobiety i jeden z bliźniaków. Blaise zbladł i zamarł w połowie schodów, by potem zrobić kilka kroków do tyłu. Za to młoda służka odnalazła się dużo lepiej, niż podejrzewali. Na widok sytuacji na dole jej wielkie oczy stały się jeszcze większe, ale ani nie zemdlała, ani nie znieruchomiała w przerażeniu. Jacob poinstruował ją szybko co ma zrobić, a ona skinęła tylko głową i nie zastanawiając się nawet, czy długa koszula nocna jest odpowiednim strojem do spacerowania po mieście, wybiegła z domu.
- Bogowie, Rafael - jęknęła Sonia, dopadając do starszego mężczyzny i odsuwając jego dłonie od rany. Dopiero wtedy do Agnes dotarło, że starszy kamerdyner już nie reagował; jego oczy były zamknięte, a głowa zwieszona w bok. Służka machnęła ręką w kierunku syna. - Przynieś mi czyste prześcieradło i miskę z wodą, już już! A panienka niech usiądzie!
Obrazek

Wróć do „Stolica”