Re: Dzielnica Portowa

61
Eshoar nie chciała uciekać – to Kucyk widział i wiedział; nie chciała także psuć swej sytuacji pochopnie probami walki z zaskoczenia – to też doceniał, ale już nie tak bardzo: po przejściu kilkudziesięciu kroków w pochodzie, który otwierał, a który zamykali półork i Väkk, trzymający lampkę, którą pobrał z jednej ze skrzyń – zatrzymał się przed niewielkimi drzwiami w przeciwległej ścianie magazynu, i odwrócił do Esh:
– Doceniam sprawnych najemników – oświadczył, nagle zyskując na ponurości, gdy cienie odległej lamki zaczęły mieszać mu w rysach twarzy – dlatego dam ci szansę to potwierdzić. Oczywiście najpier – poproszę twoją broń. Nie dlatego, że się boję, że jej użyjesz, rozumiesz to. A dlatego, że przez te drzwi przechodzi się bez broni.
Mówiąc to wyciągnął dłoń po jej oręż, wzrokiem zaś znów oplótł jej sylwetkę, tym razem dotykając staranniej rozmaitych jej szczegółów, od szyi, poprzez rejon nieco niższy, aż po pas, zatrzymując wzrok na moment na przytroczonym do pasa tubusie.
– Twój ruch, spryciaro. Jak nie chcesz oddać na przechowanie broni, to musisz jej teraz użyć do walki; za daleko mi tu zaszłaś. Jeśli nie masz jak potwierdzić, że cię najął Kealgan i do czego – możesz nawet nie wyciągać oręża. I nie sądzisz chyba, że jestem teraz w stanie podjąć ryzyko i pozwolić ci choćby spróbować przejąć przewagę z zaskoczenia: wstrzymaj wszystkie decyzje, które mogłyby na mnie zrobić złe wrażenie.

Re: Dzielnica Portowa

62
Bez broni, hm? – odrzekła elfka, wymownie spoglądając na bicz Kucyka. – Czy to obowiązuje całą wycieczkę? – zapytała z przekąsem. Nadąsała się. Autentycznie i zwyczajnie na świecie – jak mała dziewczynka.

Może i nie jesteśmy na szczycie świata pracując dla Kealgana – podjęła – ale nie sądzisz chyba, że znakuje nas jak bydło? Jak mam ci udowodnić, że dla niego pracuję? Może chcesz posmakować czy i moja ślina jest złotonośna? – zakpiła i utkwiła w Kucyku rozgniewane spojrzenie. Czuła się dotknięta, choć było to zupełnie absurdalne w obecnej sytuacji. Ale cóż, kobiety nie zrozumiesz.

Szczęściem wyłowiła wędrujący po jej sylwetce wzrok mężczyzny i wówczas przypomniała sobie, że ma ten cholerny tubus. Może to go przekona – pomyślała rozeźlona. Z bronią nie zamierzała się rozstawać póki towarzystwo nie uzna jej za godną zaufania – przynajmniej na tyle na ile jest to możliwe w takich okolicznościach.

Masz – odpięła zdobne pudełko i rzuciła nim w Kucyka. – To jeszcze ostrożność czy już paranoja?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

63
W miarę słuchania słownych narowów rozmówyczni, Kucyk jakby tracił życzliwe zainteresowanie, na jego twarz wypełzł wyraz lekkiego obrzydzenia – a może tak po prostu okazywał dystans; uniósł prawą brew i już chciał przerwać Esh jej dość bezczelne próby zyskania pozycji zaczepnością, gdy pojawił się wreszcie jakiś niewerbalny argument.
– Zdecydowanie za dużo mielesz mordą... – bąknął pod nosem, łapiąc tubusik z klaśnięciem. Otworzył, zajrzał – dzieląc spojrzenie na wnętrze walca i twarz Eshoar – wreszcie wyciągnął glejt, rozwinął. – Urhud... – bąknął ponownie, na co półork wyjął z kieszeni pęk kluczy, zabierając się za otwieranie kłódki w rysujących się za plecami "Kucyka" drzwiach. Ten zaś zwinął pergamin, wcelował nim do tubusa, a tubus zamknął i rzucił Väkkowi.
– Jest kilka kwestii do rozstrzygnięcia – rzekł, ponownie lekko się uśmiechając. – Masz swojego pracodawcę i nie planuję ci zmieniać umowy, ale moja propozycja będzie od ciebie wymagać lojalności. Może podwójnej, jeśli chcesz tak to nazwać. Jak mi się przestaniesz przydawać, postąpię jak w przypadkach, kiedy coś przestaje się przydawać, rozumiesz. Na początek... – tutaj przerwał, bo skrzypnęły pchnięte przez półorka drzwi – ...na początek pozbędziemy się kłopotu w postaci tego tutaj.
"Kucyk" ominął Urhuda, biorącego znów z ziemi elfiego chłopaka, półprzytomnego z pobicia, po czym wkroczyli przez próg: młodzieniec nazwany przez Esh "Kucykiem", dalej sugerujący zdecydowane wejście Väkk, Eshoar, jeśłi weszła, a za nią Urhud ze swym bagażem, który zaraz zwalił na klepisko, podczas gdy "Kucyk" i Väkk zabrali się za zapalanie lampek. Wówczas oczom Esh ukazało się obszerne pomieszczenie, niegdyś pewnie warsztat ciesielski; jeszcze przy jednej ścianie stały maszyny z imadłami, a na samych ścianach wisiały liczne narzędzia do obróbki drewna. Był też stół, za którym zaraz zasiadł ciężko "Kucyk", podczas gdy Väkk chlusnął na elfa na ziemi wiadrem brudnej wody.
– Urhud, weź może go już zabij, nie chce mi się go wlec ze sobą, naprawdę... I wali mnie, kto go szuka. A ty, mała, możesz zachować broń, ale jej nie dotykaj – sapnął młodzieniec. – A poza tym – rozgość się. Wina? Wódki? Czy co ty tam pijasz...

Re: Dzielnica Portowa

64
A tobie przydałaby się lekcja dobrych manier... – burknęła pod nosem, po czym wyciągnęła rękę po swoją własność. Kucyk ostentacyjnie ją zignorował i przekazał tubus swoim pomagierom. Wzruszyła ramionami i weszła za mężczyzną do ciemnego wnętrza.

Stanęła tak, by mieć za plecami ścianę i obserwowała z kpiną w oczach jak Kucyk rozwala się za stołem i struga ważniaka. Za kogo ty się, kurwa, uważasz? – przemknęło jej przez myśl. I już miała na końcu języka wyrażenie swego powątpiewania co do ważności jego osoby na głos, gdy bandyta zdecydował, że Yewin jest mu zbędny.

Zerknęła na zmaltretowanego brata, mokrego teraz od jakiejś brei, która kiedyś pewnie była czystą wodą. Zaraz przed tym jak wykąpało się w niej stado orków. Elfka wzdrygnęła się z obrzydzeniem, współczując Yewinowi. Jeśli nie chciała podzielić jego losu – musiała coś wymyślić. I to szybko.

Gdy Kucyk wielkopańskim gestem zaproponował, by się rozgościła – po raz kolejny musiała okiełznać swój gorący temperament. Wzięła głęboki oddech i wolno podeszła do stołu, za którym siedział mężczyzna. Okrążyła blat – tak, by znaleźć się po stronie Kucyka – i przysiadła na brzegu, podpierając się dłońmi. Nachyliła się nieznacznie w jego stronę i zajrzała w oczy. Dzielił ich może metr.

Nie jesteś może najbardziej szarmanckim mężczyzną jakiego w życiu spotkałam – odezwała się w końcu – ale nie sposób odmówić ci stawiania spraw jasno. Co – westchnęła na myśl o Kealganie – w gruncie rzeczy jest rzadką zaletą. – Ostatecznie jej chlebodawca traktował ją dokładnie tak samo, tylko nie mówił tego wprost. Zbytek łaski – prychnęła w myślach.

Elfka umilkła na chwilę, skupiając wzrok na swoim rozpłatanym napierśniku – dopiero teraz zauważyła, że Yereg był bardzo blisko zrobienia jej poważnej krzywdy. Skurwysyn... – pomyślała, z żalem bawiąc się farfoclem z rozdartej skóry. Widząc jednak, że nie sposób tego teraz naprawić – zostawiła w spokoju swój ubiór i spojrzała znów na Kucyka. Uśmiechnęła się kącikiem ust.

Tym akurat razem i Kealgan postawił sprawę jasno – podjęła – albo wrócę z Yewinem, albo oboje możemy iść w diabły. Więc jeśli chcesz mnie użyć – zawiesiła wymownie głos – będziesz musiał przemyśleć swoje plany względem tego tam – nieznacznym ruchem głowy wskazała na pobitego elfa.

Glejt też muszę zwrócić – odezwała się po chwili obojętnie – w przeciwnym razie może zacząć coś podejrzewać. Ale zanim przejdziemy do interesów... – ton jej głosu na powrót stał się filuterny – pewnie nie masz tu gdzieś ukrytej butelczyny Chateau D`Yquem Sauternes? Nie? Cóż, tak myślałam... szkoda. O wannę z gorącą wodą nawet nie pytam – rozejrzała się dookoła teatralnie. – No, to może powiesz mi wreszcie co to za tajna misja?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

65
Sugestia kursu dobrych manier spotkała się z żywą reakcją wszystkich samców.
– O kurwa... – sapnął Urhud-półork, odwracając się od ściany, przy której zdawał się wybierać jakieś ciesielskie narzędzie. – Ja bym zapierdolił...
Dobrą radę kompana podjął mężczyzna z blizną wskroś twarzy:
– Uth, to jest chyba dobry moment, nie...
Sam zaś główny zainteresowany uniósł brwi i przypatrywał się Eshoar w bezruchu. W efekcie dał jej szansę wypowiedzieć wszystko, co miała do powiedzenia; jego uśmiech, który najpierw zniknął, w miarę jej mówienia pojawiał się znowu. Nie było w nim krzty życzliwości – raczej rodzaj perwersyjnego zainteresowania, zwlaszcza odkąd siadła sobie tak ładnie na stole – ale przecież ostatecznie wysłuchał jej do końca.
– Może w twoim świecie – odparł na wieść o swych zaletach, ładując na blat stopy tak ładnie obute. – Jak dla mnie to możecie oboje iść w diabły. Żyłem sobie dobrze, robiąc idiotę z tego tutaj – wskazał bykowcem Yewina – i bez ciebie, maleńka, wpierdalającej się między młot i kowadło. Ale jestem elastyczny. Skoro potrzebujesz tego gnojka, żeby ci Kealgan zapłacił za robotę, to łattwiej ci będzie zrobić to, czego oczekuję. A więc – czego oczekuję...
Zawiesił głos w ciszy, a spojrzenie w twarzy Eshoar. Milczenie trwalo chwilę, ani Väkk, ani Urhud nie mącili skupienia swego chwilowego zwierzchnika. Zwierzchnik z kucykiem zaś skupiał się głównie na odcinku między twarzą Esh a jej biustem; eksplorował go w cyklicznych introspekcjach – wzrokowych jedynie, ale niemal fizycznych w swej intensywności. Yewin na podłodze, otrezźwiony chluśnięciem, zaczął się ruszać, probując znaleźć równowagę do powstania – wtedy "Kucyk" strzelił z bicza – zupełnie od niechcenia, obok niego, wzbudzając jedynie drzewny kurz – za czym Yewin skulił się ponownie, zakrywając twarz ramionami.
– Jest pewna... wiedza. Nie mogę jej zdobyć sam, bo nie mogę dać się nakryć. Ty możesz to wziąć na siebie. Jak mi ją dostarczysz – ja ci przekażę tę kupkę gówna. Jak skrewisz – pewnie stracisz życie. Dla mnie informacja o twojej śmierci będzie rodzajem próby. Będziesz się starać zdobyć wiedzę i mi ją donieść, więc jeśli ci się nie uda, to i dla mnie okaże się zbyt trudne, by było warto. – Odchylił się na krześle, wzzrokiem wydając komendę Urhudowi, na co ten – bezsensownie wyposażywszy się pierwej w obcęgi – ruszył do szafek przy ścianie. – Tyle mechaniki. Trochę konkretów? Piraci. Interesiki Kealgana. Pogłoski o "Złotej Łunie"... – spojrzał na Esh, stwierdził, że ta nie wie o co chodzi, więc dodał z rezygnacją: – o fregacie królewskiej, ponoć rzuconej przez sztorm na jakąś łachę. Ponoć wiozącej no-khurrrewsko cenny ładunek. Tobie – te informacje na chuj. Przyniesiesz mi je wraz z jakimś dowodem na ich wiarygodność – Yewin jest twój, możesz go sobie poupychać po kieszeniach, albo wypchać nim biust, i zapierdalać z powrotem do Arrigala. Więcej: jeszcze ci zapłacę, jak mi twoje zdobyte rewelacje się spodobają. A jeśli dasz ciała? – to niestety nie mnie. Zginiesz – rozłożył ramiona w geście "tak to jest, chyba nie masz nic przeciwko", dodając: – To będzie dla mnie ta mniej atrakcyjna, ale wciąż bezkosztowa informacja. I dlatego też zatrzymam na razie twój glejt portowy. To jak?
W tym momencie na stole pojawiła się prostopadłościenna butelka wypełniona jakimś miodowo-rudym trunkiem oraz cztery szklanki. "Kucyk" wziął butlę w dłoń, odkręcił korek i zastygł z szyjką nad pierwszą szklanką, jakby pytał, czy jest co oblewać.
Ostatnio zmieniony 29 wrz 2018, 16:57 przez Jedenastka, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dzielnica Portowa

66
I właśnie dlatego to ty jesteś odźwiernym... – pomyślała z pogardą Esh na uwagę półorka o niechybnym pozbawieniu jej życia. Kucyk – czy też Uth, co w końcu dotarło do elfki – w odróżnieniu od swoich kompanów (na szczęście dla Eshoar) robił czasem użytek z tego, co miał między uszami. Dzięki temu mogła się wypowiedzieć – ba, mało tego – osiągnęła jako taki konsensus. Być może kruchy i nad wyraz wątpliwej proweniencji – dawał jednak pewnego rodzaju nadzieję na pomyślne wybrnięcie z szamba, w którym zanurzyła się już po pas.

Zerknęła z ciekawością na flaszkę, kiwając głową z aprobatą. Jej gładką twarz przeciął pierwszy tego rodzącego się w bólach dnia szczery uśmiech. Zdawała sobie sprawę, że daleko jest od doskonałego zakończenia, ale przynajmniej udało jej się wstrzymać egzekucję Yewina. A skoro zadanie od Utha dotyczyło pirackich interesów – była spora szansa, że natknie się na trop Qaila bądź samej Kealganówny.

Ach, ty brutalu... – rzekła udawanie zasmuconym tonem – moje serduszko krwawi na myśl, że z taką nonszalancją skazujesz mnie na śmierć – mrugnęła do niego zalotnie. – Na szczęście nie zamierzam umierać – dodała dobitnie, a jej żółte oczy utkwiły w oczach bandyty jak dwa sztylety. – Umowa stoi. A teraz polej, bo już mi w gardle zaschło od tego pierdolenia.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

67
Uth, być może zadowolony, że Eshoar nie robiła problemów z powodu straty portowego glejtu lub narzucenia sobie nieoczekiwanego zadania, przyjął zaproszenie do napełnienia szkła z życzliwszym już uśmiechem. Zaraz nalał i sobie, po czym odchylił się znów na oparcie, przyglądając się rozmówczyni szelmowsko znad krawędzi naczynia.
– Wygadana jesteś. To czasem dobrze, a czasem wcale nie. – Pociągnął łyczek dziwnie pachnącego, ale nieźle smakującego rumu. – Jak dla mnie możesz zacząć już teraz, ale jeśli chcesz się gdzieś kimnąć, daj znać. Zdradź mi też, jeśli łaska, jak planujesz zacząć. Zakładam, że jako wynajęte narzędzie od załatwiania nie do końca oficjalnych problemów Kealgana masz niezłą orientację w tym kto z kim, jak i gdzie... – zastanowił się przez chwilę, w trakcie której Urhud dał Uthowi jakiś znak ręką i przeszedłszy wzdłuż całego warsztatu otworzył sobie w dalekiej ścianie drzwiczki, których Esh raczej nie mogła dotąd zauważyć, najwyraźniej z zamiarem wyjścia, może na jakiś rodzaj obchodu. Uth zaś podjął wstrzymane rozważania:– Choć przeczyłby temu fakt, że chyba mnie nie znasz... Hm. No nic – tak czy owak jeśli chcesz o coś jeszcze spytać – o coś, co pomoże ci sprawnie wykonać zadanie, bo ja nie mam czasu ani na puste gadki, ani na niedojdy takie jak ten, co tam leży – to pytaj. Albo ruszaj. Znajdziesz mnie tutaj, albo w "Orczych Rzyciach". Tylko uważaj na Żandarmerię, dobrze ci radzę. Wiesz, że ostatnio węszą o wiele bardziej. Zwłaszcza ten nowy. Tego możesz nie znać.
W tym czasie urhud-półork zniknął już za drzwiczkami, a Väkk, zaproszony gestem przez Utha, skołował sobie szklankę i polał, siadając na ławie naprzeciw Kucyka, tworząc w ten sposób trójkąt biesiadujących przy rumie osób.

Re: Dzielnica Portowa

68
Eshoar chwyciła napełnioną hojnie szklanicę i szybko przytknęła do ust, by wziąć solidnego łyka – głównie dlatego, że język od rana faktycznie jej skołowaciał, ale też by ukryć zmieszanie wywołane pytaniem Utha. Od czego mam zamiar zacząć? – Nieco spanikowana myśl zatańczyła gdzieś w umęczonym umyśle elfki. Nie miała zielonego pojęcia od czego ma zacząć. Nie potrafiła nawet sama trafić do portu, a cała jej wiedza o światku, w który zanurzyła się o mało nie tonąc, zaczynała się i kończyła na paru imionach, które zdążyła usłyszeć od Atsi i Tiwwala.

Zaszła jednak już za daleko w tej farsie, by teraz rejterować i – chwała bogom – paląca pieszczota rumu na języku pozwoliła zachować resztki zimnej krwi. Doszła do wniosku, że najlepsze kłamstwo to takie, które zawiera w sobie sporo prawdy.

Powiedzmy, że jestem nowa w tej branży – rzekła, ocierając smukłymi palcami kąciki ust skąpane w złocistym trunku. Może trochę zbyt łapczywie zabrała się do rzeczy. Kropelka spłynęła po podbródku i sturlała się po napierśniku. – Kealgan zaś nie rozdawał małych czarnych kajetów z wykazem lokalnych szych – mrugnęła do niego żartobliwie i potarła napięte mięśnie karku. Przymknęła na chwilę oczy.

Piraci plus Kealgan równa się Złota Łuna? – podjęła, spojrzawszy badawczo na Utha. – Dobrze zrozumiałam? Może masz jakiś cynk gdzie najlepiej zacząć węszyć? Skoro interesujesz się tematem pewnie coś już ci się o uszy obiło... Hmm – mruknęła jakby coś sobie przypomniała – znasz może jakiegoś Qaila? Mam wrażenie, że słyszałam na „dworze” urywane rozmowy Kealgana i Dus'Ge zawierające to miano a łączące się w jakiś sposób z piratami... Myślisz, że to mogłoby mieć związek z okrętem?

Pewnie nie miało, ale może Uth udzieli jej jakiejś informacji dotyczącej pana Przystojniaczka, przez którego siedziała teraz w zapyziałym magazynie i piła wysokoprocentowy rum z najgorszego sortu bandytami. Parsknęła nagle na tę myśl, ale na szczęście można to było wziąć za pijacki odruch, bo i rzeczywiście – elfka po wielu turbulencjach ostatnich godzin nie była chyba przygotowana na taki woltaż. Jeszcze chwila i tu zaśnie. Ciekawe czy Atsi ciągle czeka w labiryncie magazynów? – przemknęło Esh przez myśl. – Czy przyjdzie mi skorzystać z wątpliwej gościnności mojego nowego zleceniodawcy...
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

69
Eshoar, wychowana wśród osób od pokoleń mających komfort bytowania zapewniony bez brudnych gierek i oszustw, miała być może wpojoną szczerość, czy może – co teraz istotniejsze – ten rodzaj naturalnej grawitacji ku prawdzie, która każe zakładać, że w razie konfuzji lub porażki lepiej być tym, kto powiedział prawdę, bo to prędzej czy później zapunktuje. Być może w efekcie takich instynktów uznała, że skoro już coś mówić, to w jakimś sensie zgodnie z prawdą. "Powiedzmy, że jestem w tej branży nowa" – hm, te słowa miały był smarowidełkiem, pozwalającym bezkolizyjnie prześlizgnąć się po powierzchni dość ryzykownej (jak to w spotkaniach z bandytami) konwersacji.
No i pięknie.
Tylko że Uth albo nie potrafił tego docenić, albo po prostu przejrzał dziewczynę, bo odchylił się ze szklanką w dłoni ku przodowi, zbliżając twarz do twarzy Esh na odległość przedramienia, i zajrzał jej w oczy. Głęboko.
– "Nowa w tej branży"... – szepnął, nie ustając we wbijaniu jej swego spojrzenia w jej oczy, co jakiś czas tylko zbaczając na inne elementy twarzy. Mogło to mieć pozór spotkania osób zakochanych, jakże chętnie zamykających widnokrąg obserwacją umiłowanych rysów, ale zaprzeczył temu następny gest "Kucyka" – Chyba właśnie się obudziłaś, skoro nie wiesz co to "Złota Łuna", a wpierdalasz się w Magazyny w pojedynkę, węsząc za tym idiotą... – sapnął, po czym błyskawicznie wolną dłonią chwycił Esh za gardło (choćby była rącza jak latająca rybka, nie zdążyłaby w tym stanie zareagować). Uth trzymał ją tak nieruchomo, nie zaciskając palców zbyt mocno, podczas gdy Väkk stanął za nią, jak mogła sądzić z odgłosów. Nie miała kłopotów z oddychaniem, choć lekko pulsujące stwardniałe od lin opuszki bandyty sugerowały, że jeden mocniejszy chwyt i gardziołko ptaszka przestanie być drożne. – Kealgan wysłał cię na poszukiwania, a nie powiedział, że to synalek jednego z przylepionych do jego dupy rodów? Ciekawe, nie? A może dalej nie łączysz kilku faktów...?
Naraz oderwał dłoń, po lekkim, nienachalnie władczym pchnięciu, i powrócił do poprzedniej pozycji, czemuś zamyślony.
– A może jesteś nowa w tej branży i nawet nie wiesz, co masz wiedzieć, żeby przeżyć. No nic... – westchnął do swoich rozmyślań, odzyskując trzeźwość spojrzenia. – No nic. Być może sama wpierdoliłaś się właśnie gorzej niż ten, kogo rzekomo przyszłaś wyciągać z gówna, ale to nie przeszkodzi ci wyświadczyć ci małej przysługi, o którą cię tak ładnie poprosiłem. Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie masz zacząć – bo, jak mówisz, nie w-
W tym momencie gruchnęły drzwi, przez które wyszedł niedawno półork. Wracał teraz, tym razem jednak nie sam: trzymał za łokieć wątłe, jeszcze próbujące się wyrwać, lecz już pogodzone z dominacją ciało znanej już Esh dziewczyny.
– Co jest? – warknął Uth.
– Nic, szefie. Podsłuchiwała – odparł Urhud – albo próbowała coś odpierdolić. Na wszelki wypadek...
Uth przerwał mu machnięciem ręki. – Zdaje się, Atsi, że masz zamówioną wizytę u mojego zwierzchnika... No to może nie opierdalaj się po magazynach, tylko w podskokach do roboty, nie? Znalazłem ci psiapsiółkę. Zdaje się, że ma misję trochę podobną do twojej...
Atsi patrzyła spode łba na Utha gniewnym a bezsilnym spojrzeniem, okazjonalnie trącając nim Esh.
– Koniec, kurwa – orzekł Uth, a Väkk zabrał Esh jej szklankę sprzed nosa. – Won mi stąd. Nie mam humoru do niańczenia niedorajd. Ten durny – Uth chlusnął na Yewina tym, co zostało w szklance Esh – zostanie tu przez dwa dni. Jak nie zdążysz, kolorowa nowicjuszko, wrócić z niezłymi nowinami, wywalę go do morza. Nie mam czasu czekać na zbawienie dupy, kiedy "Królowie Życia" kręcą mi tu sznurkami... No?! Won, powiedziałem!

Re: Dzielnica Portowa

70
Trzeba przyznać, że Eshoar z domu Zefir była zdziwiona jak chyba jeszcze nigdy w swoim życiu. Zupełnie nie takiej reakcji ze strony mężczyzny się spodziewała i gdyby nie szczere zaskoczenie – pewnie znowu próbowałaby pyskować. Na szczęście tego nie zrobiła, a fakt ten miała docenić dopiero gdy nieco otrzeźwieje, wypocznie i pokusi się o analizę swoich poczynań. Póki co – chwiejnym cokolwiek krokiem opuściła wraz z Atsi „gabinet” jaśnie panującego tamże bandyty, z najbardziej godną miną, na jaką było ją teraz stać. Gdyby patrzyła na siebie z boku – efekt z pewnością uznałaby za tragikomiczny.

Pięknie się, kurwa, urządziłam... – wymamrotała do siebie elfka, po czym zwróciła wzrok na Atsi. Wyglądało na to, że teraz już oficjalnie zostały partnerami w zbrodni. – Jeśli następnym razem będę wyglądała jakbym była czegoś śmiertelnie pewna – dobij mnie od razu, niech się już nie męczę. Teraz nie dość, że mam do znalezienia szlachecką córkę uprowadzoną przez piratów – marudziła Esh – to jeszcze od moich wątpliwych talentów szpiegowskich zależy życie Yewina... To jakiś pierdolony koszmar – jęknęła bezsilnie w szarzejące ciemności. – I pomyśleć, że jeszcze dwa dni temu piłam wyborne wino w towarzystwie lokalnej bohemy, tańcząc do białego rana w najlepszych knajpach Taj'cah...! – jej głos wszedł na niebezpiecznie wysokie tony histerii. Chyba docierało do niej powoli jak bardzo powolny i bolesny (o ile w ogóle możliwy) będzie powrót do jej dawnego życia.

Koszmar, pierdolony koszmar... – mamrotała elfka, idąc przed siebie czy też za Atsi, jeśli ta ponownie wzięła na siebie rolę przewodniczki.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

71
W progu Urhud złapał jeszcze Atsi dwoma paluchami za policzki, odwrócił jej twarz ku swojej i warknął, wyszczerzony paskudnie: – I pamiętaj: po zachodzie słońca masz fuchę. Nie spierdol. – Pchnął przez próg najpierw Atsi, potem Esh, po czym zatrzasnął za nimi drzwi.
Znalazły się pod niskim a rozległym daszkiem – najwyraźniej było to otwarte, przewiewne składowisko drewnianych kloców, pokryte daszkiem dla ochorny przed opadami. Kiedy wyszły spod daszku – mogły już widzieć niebo, na którym nocna czerń została już złamana łuną na wschodzie. W tym świetle utyskująca (nie bez powodów) na swą sytuację Esh mogła zauważyć krwiaka lub otarcie na szyi Atsi oraz lekko spuchnięte oko. Kontrastował z tą obserwacją zmęczony, ale szczery uśmiech dziewczyny:
– Nieeełam się – chudzielec szturchnął Esh przyjacielsko w bok. – Mogło być dużo gorzej. Tyle że nie trzeba było leźć Uthowi w łapska... No nic! – zaśmiała się krótko i dość ironicznie. – Nie mam instrumentu ani innych pieprzonych narzędzi rozrywki, ale mam pomysł. Chodź.
I – o ile Esh nie stawiała oporów – pociągnęła ją Atsi lekko za sobą, przyśpieszając. Szły wyraźnie ku tej krawędzi obszaru magazynów, która leżała po stronie Złotego Portu. To zwiastowało nieco bardziej przyjazną infrastrukturę i potencjalnych mieszkańców. Atsi, co jakiś czas przykładając sobie otwartą dłoń do oka, szła szybko, choć wyraźnie zmęczonym krokiem, coraz szerszymi alejkami między budynkami składów.
– Urhud ma rację: lepiej, żebym poszła zabawiać dziś wieczorem tych opasłych skurwysynów. Ale nie mam zamiaru teraz o tym myśleć. Znam miejsce, gdzie można się bezpiecznie przekimać... bo nie wiem jak ty, ale ja padam na pyszczek. Resztą życia będę się martwić, jak się obudzę. A ty, Esh, jakie masz plany? O radosnych tańcach przy wybornym winie możesz chyba na razie zapomnieć... No – chyba że pójdziesz tam ze mną... Hm? – Atsi zatrzymała się nagle, wpatrzona w Esh, bo najwyraźniej to, co powiedziala lub pomyślała, było godną głębokiego rozważenia ofertą. – Niewątpliwie będą tańce i wino. Może w nieco innym podziale, ale w zamian kto wie... może akurat zasięgniesz języka, albo i lepiej? To nie będzie tylko i wyłącznie pijacka biba, o ile się na tym znam... To jak? – rzuciła z uśmiechem, syknęła boleśnie (gwałtowna mimika musiała urazić jej wrażliwy obszar na szczycie policzka), zaraz znów się rozpogodziła, już podejmując zmęczony marsz szybkim, choć chwiejnym lekko krokiem ku coraz szerszym prześwitom alejek i coraz obszerniejszym skrzyżowaniom między bryłami składów.

Re: Dzielnica Portowa

72
Skołowana na równi przebiegiem ostatniej doby, jak i wypitymi procentami, Esh poddała się woli dziewczyny i powlekła za nią. Nie mogła pojąć skąd w Atsi takie pokłady optymizmu, ale nie miała też zamiaru ich w żaden sposób niweczyć. I być może dlatego nie skomentowała jeszcze wyglądu swej towarzyszki. Poczekaj no, kutasie złamany – pomyślała tylko mściwie o półorczym bandycie, który był sprawcą obrażeń Atsi – trafi jeszcze kosa na kamień...

Gniew kotłujący się gdzieś na dnie trzewi powoli nabierał kształtu nienawiści. Nienawiści do śmierdzących tandetą i brudem oprychów, bijących kobiety i katujących ludzi na śmierć za parę koron, wałęsających się po mrocznych, smrodliwych uliczkach jak szczury, którymi w istocie byli – w tym przesiąkniętym złem, najniższym obszarze drabiny społecznej.

Mhm... – mruknęła na propozycję zażycia snu. – Chętnie. Ledwo na nogach stoję... Oby tylko nie było tam szczurów, dość już na dzisiaj miałam z nimi do czynienia. – Splunęła (choć nigdy wcześniej tego nie czyniła) z pogardą, myśląc o Yeregu, o Uthcie i jego silnorękich, i o całej masie szumowin, które pewnie jeszcze spotka na swej drodze.

Kusząca propozycja – Eshoar skrzywiła się jakby połknęła coś obrzydliwego. – Ale chyba nie mam aktualnie zbyt wielu opcji – spojrzała na poobijaną twarz dziewczyny – a tobie przydałaby się lekcja samoobrony. Trzeba by to opatrzyć i przypudrować – rzekła nim Atsi podjęła marsz – bo jeszcze każą ci tam nocniki opróżniać, a nie wina dolewać...
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

73
Metaforę, utopioną w czarnym humorze, Atsi pojęła z lekkim opóźnieniem, fufając śmiechem przez nos. – Tiaaa... szczurów ci u nas dostatek – skonkludowała. – Ja to w zasadzie zresztą też taki szczurek. W takich miastach jak Taj'cah matula-ulica płodzi nas po stu w jednym miocie... – dodała refleksyjnie i w tym nastroju rozważyła ostatnie słowa towarzyszki. – Nie trzeba; to nic takiego. Wielki mi rzeczy – stłuczenie... – zaczęła, choć po chwili, zwalniając nieco kroku, dotknęła napuchniętego kącika delikatnie opuszką. – No, może w sumie masz rację. Lepiej, żebym nie miala takich usterek dziś w nocy. Potrzeba ziółek... O! Wiem, gdzie pójdziemy! – krzyknęła nagle, z niemal świeżą radością, i capnąwszy Esh za dłoń wyrwała naprzód.

Nie był to oczywiście bieg – ledwie szybki marsz, ale dzięki takiemu zwiększeniu tempa i imperatywu droga nie dłużyła się zbytnio. Mijały kolejne składy, aż wyszły na obszerną równinę nabrzeża Złotego Portu. Gdzieniegdzie piętrzyły się tu stertami towary gotowe do załadunku oraz te dopiero wyładowane, wymagające przeniesienia do magazynów. Z tej perspektywy przycumowane okręty widać było jako szereg malejących w oddali pękatych profili: karaki, fregaty, barki i karawele trzeszczały, pojękiwały, stukały i chlupotały w portowym basenie. Nabrzeże było w zasadzie puste, tylko przy może czwartym czy piątym licząc od granicy nabrzeża okręcie odbywał się jakiś ruch – ale trasa Atsi najwyraźniej nie biegła tamtędy.
Dziewczyny maszerowy bowiem teraz wzdłuż granicy magazynów, mając ściany składów po prawej stronie, a po lewej – szerokość nabrzeża i malejący w oddali szereg okrętów. Teren nieco się wznosił, a pod coraz jaśniejszym niebem widać było, iż budowle magazynów zaczynają mieszać się z budynkami mieszkalnymi tej części Dzielnicy Portowej, która graniczyła ze Złotym Portem. Niebawem też w ten sposób Esh i Atsi wkroczyły w wilgotną i parną ciszę uśpionych jeszcze uliczek, na oko – lepszych nieco niż uliczki przytykające do magazynów od strony Czarnego Portu. Małe zakłady rzemieślnicze, zwłaszcza ciesielki okrętowej, bednarskie czy żaglowe, nadto kuźnie, kamieniczki, stajnie, tawerny, ogródki na dachach, wszystko jeszcze uśpione, oddychające ciężko w dusznym śnie. Atsi skręciła w jakieś podwórze, przekoczyła rynsztok i machnęła na Esh zapraszająco dłonią. Stały przed niskimi drzwiczkami w pierzei tyciego podwóreczka. Można tu było dostrzec zaplecze jakiejś knajpki (składowisko amfor i skrzynek), wejście schodkami do lokali mieszkalnych, zakład szewski i obfitą pergolę, oddzielającą go właśnie od tych drzwiczek.
– Tu mieszka Utoakea, zwana Umamą. Jeśli jest – opatrzy mi to i poczęstuje nas ziółkami oraz przenocuje do rana. Jeśli akurat jej nie ma – nie będzie miała nic przeciwko naszej wizycie, więc... A – i nie spytalam cię jeszcze, kogo tam tak obijali Uth, Urhud i Väkk. Domyślam się, że o dziwo nie Qaila. W takim razie?... No nic: wkraczam.
To rzekłszy wzruszyla ramionami i zapukała, czekając na odzew. Wiadomo – należało być cierpliwym; jeśłi rzeczona Umama była w domu, to pewnie spała. Atsi powtórzyła pukanie chyba ze siedem razy, wreszcie spojrzała na Esh szukając chyba ostatecznego poparcia dla pomysłu samodzielnego rozgoszczenia się pod nieobecność mieszkańca. Tym bardziej, że wystarczyło nacisnąć klamkę...
Drzwi ustąpiły, w progu pojawił się czarny kot z białą pręgą przez łebek i odciętymi lub odgryzionaymi uszkami, a ciemność za progiem wionęła intensywną mieszaniną zapachu ziół, kociego bytowania oraz woni milionów zup ugotowanych w imię bezpieczeństwa żywych istot oraz hasła Ze wszystiego na świecie najważniejsza jest pożywna zupka. Atsi zawiesiła na Esh zmęczone pytające spojrzenie:
– Hm?...
...i przekroczywszy wysoki próg oraz kota – zniknęła w ciemności domostwa.

Re: Dzielnica Portowa

74
Elfka uznała, że jej młoda towarzyszka wbrew pozorom jest całkiem ogarnięta – i rozgarnięta – co niebywale ją cieszyło, bo ostatnie czego potrzebowała to półgłówka za kompana. Uśmiechnęła się na nowy zryw Atsi i bez słowa pospieszyła za nią i jej "pomysłem".

Gdy stanęły przed niepozornymi drzwiami, Eshoar zawahała się na moment. Nieszczególnie podobał jej się pomysł naruszania czyjejś prywatności... Z drugiej zaś strony do wyboru było to lub spanie na ulicy, jeśli faktycznie nikogo nie zastaną. Przestąpiła z nogi na nogę wciąż niezdecydowana, a pytanie o Yewina wpędziło ją dodatkowo w posępny nastrój.

Mówiłam ci – rzekła Esh zmienionym, jakby ściśniętym głosem – to mój brat. Nie wiem jak ani po co spiknął się z tym całym Uthem... to do niego zupełnie niepodobne. Ja zostałam zmuszona do ruszenia dupy i babrania się w tym gównie, ale Yewin? – pokręciła głową jakby podkreślając swoje zdumienie. – Nic z tego nie rozumiem... – z zamyślenia wyrwało ją pytające spojrzenie towarzyszki. Eshoar także miała już dość sterczenia na ulicy, chciała się przespać. Skinęła więc Atsi na znak, by czyniła honory. Drzwi ustąpiły lekko i wówczas elfce zaświeciły się oczy.

Och, dzień dobry – zaświergotała Esh na widok futrzanego gospodarza, zupełnie zapominając w mgnieniu oka o wszelkich troskach i zmęczeniu. Kucnęła i wyciągnęła dłoń do kota, by ten mógł ją obwąchać. Następnie zaczęła słodko gruchać do zwierzęcia jakimiś dziwnymi zdrobnieniami i tonem sugerującym chwilową niepoczytalność. Elfka, zajęta kotem, nie zwróciła nawet uwagi gdy Atsi zniknęła w dusznym mroku domostwa.

Eshoar – delikatnie mówiąc – uwielbiała koty. Były pełne gracji i niewymuszonej elegancji, a zwinność i drapieżność dodawały im tylko uroku. Ponadto miały w sobie coś tajemniczego, mistycznego wręcz, co sprawiało, że elfka odnosiła się do nich zawsze z szacunkiem. Teraz uwielbiała je jeszcze bardziej, bowiem nagle uświadomiła sobie, że te szlachetne zwierzęta polują przecież na szczury. Uśmiechnęła się w duchu. Czasami uważała, że w poprzednim życiu była kotem i stąd jej zamiłowanie do wygód i luksusów wszelakich, balowania nocami i wylegiwania za dnia... Czyżby przyszła pora, by zasmakowała i w łowach na szczury?

Dziwne myśli – będące ani chybi pokłosiem zmęczenie fizycznego, jak i psychicznego – pierzchły po chwili i Esh wróciła do rzeczywistości. Jeśli kot rad był zainteresowaniu jakie mu okazała – z pewnością wzięła go na ręce i w ślad za Atsi przekroczyła wreszcie próg cudzego mieszkania, skuszona wizją odpoczynku.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

75
– Ach, no tak! Brat. Tak. Mówiłaś – słowa Atsi popłynęły z głębi ciemnego mieszkania wraz z szuraniem stawianych ostrożnie bosych stóp (czy stopa owinięta rzemykami, mającymi udawać obuwie, jest bosa?) oraz odgłosami świadczącymi o delikatnym przestawianiu jakichś domowych sprzętów. Po chwili ciemności rozgonił nieśmiało pierwszy płomyk świeczki.
Kotek na widok dłoni cofnął się dwa kroczki, lecz po chwili przyjął karesy, a w malutkim światełku świeczki Esh dostrzegła zaraz jeszcze kilka par odblaskowych oczu wśród skomplikowanych linii sprzętów, wydobytych wątłym światełkiem. Zaraz Atsi odpaliła lampkę i wnętrze ukazało się w całości.

Izba zdawała się jedyną, a przynajmniej – główną, gdyż pełniła najwyraźniej połączone role jadalni, sypialni, kuchni i czegoś w rodzaju pracowni. Najpewniej – zielarskiej. Choć lepiej powiedzieć, że rolę pracowni zielarskiej pełniła kuchnio-jadalnio-pokojo-sypialnia: zioła w pękach, kiściach, bukietach, strąkach, warkoczach, słojach, butelkach, fiolkach i skrzynkach były wszędzie, zdobiły każdy wykusz, załom, ścianę, belkę, zalegały stoły, krzesła, podłogę i szafki. Niknęły pod nimi sprzęty domowe – wielki wyżarty albo wytarty przez koty fotel, łóżko przykrytę wełnianą kapą, krzesła przy stole. Kotów dało się najpierw naliczyć pięć, ale chyba z zakamarków wyszło zaraz jeszcze kilka.
– Umamy nie ma w domu – wygłosiła oczywistość Atsi, padając na fotel w rogu (i miażdżac przy tym jakiś susz). – No tak, wpakowałaś się nieźle. I nie wiem jakim cudem udało ci się wywinąć Uthowi. Nie jest tak wyględny jak na przykład Qail, więc pewnie dlatego – jak mówią – nie przepuszcza żadnej. Ja też miałam z nim swoje do odsłużenia, jeśłi cię to ciekawi. – Atsi zamyśliła się na moment, czy raczej zapadła w zmęczenie przetkane myślami, gładząc się po policzku kiścią cichomiętki. – Owszem, jest brutalny i dziki... Natomiast – i tu przerwała, niechając słów w miejsce jakiegoś wyraźniejszego wspomnienia. Zaraz jednak otrząsnęła się, odrzucając kiść ziółek, gdy na kolana wskoczył jej bury kot. – To, że ten twój... Yewin... wplątał się w coś czarnoportowego, to mnie niezbyt zaskakuje. Często się słyszy o bogatych dzieciakach, którę krok po kroku zapadają się w grząskie gówienko mojej części miasta. Zaczyna się zwykle od ciekawości, jakie tu są dziwki i czy narkotyki są rzeczywiście tańsze. Otóż... tak: narkotyki są tańsze, a dziwek więcej we wszelkich rasach do wyboru. Potem następny krok – "Mam dla ciebie ekstra towar, bogaty palancie, a ponadto świetną kurewkę, autentyczna wschodnia elfka, jędrna i dzika jak młoda pantera. DostęĻne od jutrzejszej nocy, płatne z góry – w formie drobnej przysługi". I potem już leci. Długi wobec czarnoportowych skurwysynów, przypadkowe wmieszanie w ich sprawki, za dużo zobaczone, za dużo zrozumiane... I potem już z górki w bagienko.

Koty łaziły sobie wszędzie, te mniej ufne albo doroślejsze – po wstępnym obwąchaniu Atsi i nieco gruntowniejszym obwąchaniu Eshoar wróciły do swoich legowisk; te młodsze jęły ciągnąć dzeiwczyny do zabaw, na co Atsi była raczej obojętna.
– Uth jest... groźny. To nie tylko dzikus i skurwysyn, jakich tu pełno. Jest sprytny, rozgrywa wiele spraw, ma jakieś podpięcie pod kilka pirackich szajek, a mówią nawet, że nieco głębiej. Owszem, zabija albo torturuje dla przyjemności, ale też zależy od sielniejszych od siebie, a to źle wróży każdemu, kto z nim zadrze. Może nie zabije Yewina, a może zabije. Nie mam pojęcia, co mu Yewin jest winien. Ale może się okazać, że pozbędzie się go w jakimś układzie wymiennym, choć nie mam pojęcia, po co komu taki układ. – Na tych słowach Atsi zwlokła się z fotela i ruszyła do "kuchni", czyli stolika z naczyniami i półką z garnkami, wystającą ze ściany nad paleniskiem. Rozpaliła ognień, z beczki nalała wodę, garnek postawiła na ogniu i wydłubała z bałaganu dwa kubki. – Jeszcze inna sprawa to Birkald Vasken, młodszy komisarz śledczy Żandarmerii Królewskiej. Przez ostatni rok żandarmeria drastycznie wzmogła aktywność, a Vasken włóczy się po nabrzeżu i niucha. Co ciekawe – trudno go utłuc, skrada się jak przestępca, nie jak mundurowy, i powiadają, że tak naprawdę to wcale nie jest śledczy, tylko jakiś wielcesprytny gość, który pracuje dla jakichś kurwa niewiadomojakgłębokich struktur, czy jak to się mówi... W każdym razie Birkald Vasken jest wrzodem na prąciu wielu czarnoporckich skurwysynów, Uth nie jest tu jedynym. Ja zresztą też jakoś nie chcę spotykać Vaskena, wierz mi... O – są! – ucieszyła się Atsi, znalazłszy słój z ziółkami, o które jej chodziło. – Melisa, psicuszek i tellekeko, czyli mieszanka, która jest nam teraz najbardziej potrzebna, moja droga Esh. Nic się nie martw! Będzie dobrze. Zawsze w końcu jest w sumie... nieźle, nie?
Rzucając to pytanie przez ramię Atsi wsypała do kubków po dwie szczypty mieszanki suszu i zalała wodą tuż przed osiągnięciem stanu wrzenia. – Masz, dziecino biedna. Pij i idziemy lulu, bo już nawet nie wiem, ile mam lat, taka jestem złachana... Łazienka jest tam – patykowate ramię wskazało załom muru i kotarę z koralików. – Miska z wodą. Kibel oczywiście na podwórku. A łóżko za tobą. Jakoś się razem pomieścimy, nie ma innego wyjścia, nie?

Wróć do „Stolica”