Re: Dzielnica Portowa

16
Cóż, nie sądziła, że powolność orka wyrazi się przede wszystkim w kondycji jego umysłu, ale skoro tak się sprawy miały... Szybko zlustrowała scenę i doskoczyła do pryszczatego chłopaka nim dał nogę, łapiąc go za wszarz.
A dokąd to, kochanieńki? – odezwała się słodko. – Zdaje się, że jesteś imć "wnusiem", czyż nie? – odwróciła go ku sobie i skrzywiła mimo woli. Jeden z dorodnych pryszczy był bliski eksplozji. – Pomóż mi w kłopocie, a zapłacę uczciwie i – zerknęła za orkiem pochylającym się nad drewnem – szanowny dziadunio nie będzie musiał kraść opału. To jak będzie?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

17
– Ajćkyrwa! – zakrzyknął dialektalnie wnuczek, ucapiony wbrew swym zamiarom, w zaskoczeniu chwilowo niezdolny do wybrania między samoobroną a ucieczką. Ostatecznie uspokoił się w jej chwycie, z żalem zerkając tylko na orka, który ładował sobie obie wiązki drew pod pachy i zabierał się do wyjścia.
– Jeszcze raz drewno ukradniecie! – pogroził w niebo pięścią, fukając gniewnie, orczy gołowąs. – Jeszcze raz! A w ryja dam! W ryja! – i wniknął w bramę, zostawiając w studni podwórca leniwe echo swych pogróżek.
– Doooobra już, no... – stęknął wnuczek zrezygnowany. – Pomogę ci w kłopocie, bo mnie po to dziadunio wysłał. Ale dopłacisz za drewno z piętnaście koron, hm? Puść mnie, eeej, no...
Niewielki pożytek z niemobilnego przewodnika, pryszczaty liczył więc na rychłe wyzwolenie; mimo że był mniej więcej dwakroć młodszy od Eshoar – nie był jakimś kotkiem, żeby go trzymać za wszarz godzinami.
– Chcesz do Złotego portu... – orzekł z powagą, jakby był sam jeden całym przedsiębiorstwem transoportowym. – Poprowadzę cię przez skróty uliczkami, będzie szybciej, tyle że...– przyjrzał się swej "klientce" po raz pierwszy wzrokiem fachowej oceny, z dręczonego łojotokiem mlekowąsa zmieniając się chwilowo w młodego wyjadacza– ... tylko że nie tak ładnie, jak jesteś ubrana. I gorzej pachnie. Ale do magazynów dotrzemy tak, żebyś jeszcze przed zmrokiem z nich wyszła po drugiej stronie na Złoty Port, a to ważne. WIem co mówię. Chodźmy – machnął na nią ramieniem, wyraźnie skłonny podjąć oto planowaną usługę przewodniczą. Co do klasy tej usługi – rzecz się okaże. To, co pchnęło Eshoar do podążenia niedawno śladem elfiego sznapsprzeboju – teraz odpowiadało za klasę i wiarygodność przewodnika. A czas już był ruszać, jeśli nie chciała szukać w tej okolicy noclegu. Zwarta zabudowa ciasnej kamienicy skąpiła informacji o sytuacji na niebie, ale i z samego światła można było orzec, że słońce zdecydowanie pokonało już zenit tego dnia i coraz gwałtowniej przyśpiesza w swym zawrotnym zwrotnikowym zachodzeniu.
– Za drewno piętnaście koron, za przewodnictwo dwadzieścia, z czego połowę teraz, z góry, połowę po dotarciu do magazynów. To będzie teraz powiedzmy dla ułatwienia trzydzieści i resztę przy pożegnaniu – przekalkulował chłopak, spojrzeniem ciągnąc Eshoar do wyjścia na z powrotem na ulicę.

Re: Dzielnica Portowa

18
Puściła połatany kołnierz, bo młody wił się jak piskorz. W tym samym momencie napuszył się jak jakiś wyliniały indor i począł... stawiać jej warunki? Paradne! – uniosła jedną brew i przyjrzała się gówniarzowi jeszcze raz. Doprawdy, skąd w takim łachmaniarzu tyle pewności siebie? Pomijając zresztą jego aparycję, nawet średnio rozwinięty goblin zorientowałby się, że w tym tańcu to Eshoar prowadzi. I nie chodziło tylko o oręż, umiejętność władania nim, czy fakt, że była starsza, silniejsza i prawdopodobnie szybsza. Chodziło głównie o to, że powoli miała tego dnia serdecznie dosyć... i można to było wyczytać z jej twarzy, gdyby ktoś zadał sobie trud, by w nią zajrzeć.
Nagle poczuła bolesny ścisk w żołądku i uświadomiła sobie, że oprócz alkoholu podejrzanej proweniencji, którym poczęstował ją Tiwwal, nie miała nic w ustach od samego rana... Tak. Była zmęczona, głodna, coraz bardziej poirytowana, a do tego wszystkiego miała wrażenie, że prześmierdła rynsztokiem. Zacisnęła szczęki, po czym przybrała najbardziej słodki uśmiech, na jaki było ją w tej chwili stać. Lecz żółte oczy pozostały zimne.
Słuchaj... jak ci właściwie na imię? Zresztą nieważne. Słuchaj, oto jak będzie: – rzekła głosem zupełnie nie korespondującym z opływającym miodem uśmiechem – będziesz bardzo, ale to bardzo wdzięczny za pomoc z rozwścieczonym orkiem, któremu twój dziadzio zapierdolił drewno. Bo wszak przyznasz sam, że gdyby nie ja, twoja twarz wyglądałaby jeszcze gorzej niż teraz, choć wiem, że niełatwo dać się ponieść fantazji do tego stopnia. Zapomnę również, że przez was zostałam zwyzywana od parchatych złodziejek, jak i również nie doniosę kowalowi, że na jego drewno są amatorzy w najbliższej okolicy... – zamilkła, by sens jej słów dotarł i rozgościł się w jego umyśle. – A ty w zamian będziesz tak wdzięczny, że zechcesz zaprowadzić mnie do portu za darmo. Ale znaj me dobre serce! Powiem ci wówczas, że to się nie godzi, bo za pracę należy się zapłata... uczciwa zapłata – dodała z naciskiem. – Dlatego zaoferuję ci 10 koron, płatne po doprowadzeniu mnie bezpiecznie na miejsce przed zmrokiem, a ty z radością na tę ofertę przystaniesz.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

19
Prawdopodobnie młodzik po raz pierwszy w życiu zaznał tak bezpośredniej manifestacji pojęcia "autorytet". Najpierw odruchowo bąknął – Kaadim... – a potem jej przemowa zupełnie uniemożliwiła mu dalsze mądrzenie się, a jej przebieg wiernie odbijał się na wulkanicznej twarzy.
Najpierw słuchał jej z lekką kpiną w oczach, potem te oczy jęły wodzić po jej twarzy i obrazku podwórca w tle, bo nie był w stanie skrzyżować z nią spojrzenia. Następnie uniósł brwi, gdy była mowa o niedoniesieniu kowalowi o dziadkowym, więc pewnie i rodzinnym, procederze; następnie wybałuszył gały, podając głowę do przodu, gdy wyszedł na jaw nowy cennik – i to nie w trybie propozycji bynajmniej.
Na sam koniec pokręcił raz-dwa spuszczoną głową w międzynarodowym geście rezygnacji.
– Dobra, zrozumiałem. Piętnaście koron... może... co?... i dorzucę kontakt z kimś, kto pomoże ci w pasie magazynów... – po tych słowach Kaadim nie czekał już na kolejne przemowy ani na łapanie za kołnierz, lecz fyrgnął na pięcie i ruszył przodem na rozgrzaną ulicę.

Gęstość przechodniów nie zmalała w tym czasie, a zbliżający się upalny wieczór odpowiedzialny był może tylko za wymianę rodzinnej, matczyno-dziecięcej cześci ciżby na część imprezowo-drobnoprzestępczą. Jeśli Eshoar choćby odruchowo miała oczy szeroko otwarte, pierwsze omiecenie wzrokiem ulicy po wyjściu z bramy pozwoliło jej zauważyć typowe bądź nietypowe kondensacje indywiduów: oczywiście grupkę kurew, naćpanego gnoma-barda, strojącego nieumiejętnie cytrę, szarawego jegomościa o nieco psiej, smutnej twarzy, rozmawiającego z dwójką obwieszonych łańcuszkami i koralikami elfów nieczytelnej płci, stadko odzianych na karmazynowo mnichów lokalnego odłamu czcicieli Ula, czy dynamiczny układ podwójny uciekającej ludzkiej trzynastolatki i goniących ją bez dbałości o koszty dwóch półorków.
Jeśli nic z tego lub innego obrazka ulicznego nie zatrzymało Esh, mogła szparko przemierzać ulicę, a tempo zwiększyć za Kaadimem, gdy z jednego z placyków wniknęłi w wąski zaułek. Zmieniło się wiele: spadło oświetlenie, wzmógł się nieprzyjemny zapach, skarlała zabudowa. Szli szybko schodkami, galeryjkami, prześwitami, podwórcami wielkości psiej budy. Z niektórych mikro-okienek buchały zapachy trudne do wyobrażenia. Z innych wylewano wprost na bruk mało ciekawe substancje. Kilka razy przepchnęło się przez wędrującą dwójkę wielorasowe stadko obdartych dzieciaków, innym razem – grupka mężczyzn, której zdecydowanie należało ustąpić; poza tym – kobiety z praniem, zakupami, mężczyźni z drobnymi narzędziami, dzieciaki, psy, koty, gęsi a nawet kozy. Taki forsowny milczący marsz trwał około pół godziny, o ile Esh nie wymusiła na Kaadimie odpoczynku bądź nie spowolniła rozmową, jeśli chciała o coś pytać lub znów go strofować. Sam Kaadim, lat pewnie z szesnastu, nie zdradzał ochoty do konwersacji.
O ile ze strony Eshoar nie nastąpiło zaburzenie planu – po nieco ponad dwóch kwadransach Kaadim zatrzymał się przed drewnianą klapą w kącie jednego z podwórek, akurat zdającego się zupełnie bezludnym (wszystkie nieregularnie rozmieszczone w ścianach okiennice były zatrzaśnięte).
– Do pasa magazynów stąd jest niedaleko. Tam cię zostawię, ale możemy teraz spróbować załatwić ci kogoś, kto ci pomoże przejść przez magazyny. Widzę że masz broń i pewnie umiesz nią władać, ale o zmroku magazyny od tej strony w pojedynkę to jest... – pokręcił głową, cyknął – ...zły pomysł. To jak? – upewnił się, wskazując głową drewniany właz, przykrywjący pewnie jakąś dziurę w posadzce podwórca.

Re: Dzielnica Portowa

20
Trzeba było przyznać dzieciakowi, że ducha miał niezłomnego. Już chciała wyperswadować mu naciąganie na kolejne korony, gdy ten poszedł w długą. Chcąc nie chcąc, podążyła za nim, starając się mieć jego szczupłe plecy tuż przed sobą. Wieczorny gwar ulic wypełnionych najróżniejszymi postaciami zmieniał się jak w kalejdoskopie, wywołując u Esh lekkie zawroty głowy. Czuła się osłabiona upałem i brakiem pożywienia, a na domiar złego guz na potylicy zaczął pulsować i ćmić.
Gdy zatrzymali się na zabitym dechami podwórzu, nie mogła się zdecydować co odpowiedzieć Kaadimowi. Nie miała do tego wszystkiego głowy. Powinna teraz szykować się do wieczornych występów, a nie szlajać jeden Sulon wie gdzie, z obcymi obdartusami... Ucisnęła nasadę nosa szczupłymi palcami i przymknęła oczy na sekundę, przywołując w myślach chłodne wody oceanu. Rozluźniła się nieco, pomasowała spięty kark i zerknęła w maleńki kwadrat nieba nad głową. Ściemniało się nieubłaganie...
Nie wiem co masz na myśli, mój drogi, ale racz pamiętać, że twoja wypłata jest uzależniona od dwóch czynników: dotrę do Złotego Portu PRZED zmrokiem i dotrę tam BEZPIECZNIE. Twoja rzecz jak to osiągniesz, ale proponuję się streszczać cokolwiek zamierzasz, bo... – i wskazała wymownie na mroczniejący z wolna nad ich głowami prześwit.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

21
– Wybacz, ale to ty wymyśłiłaś, że dotrzesz ze mną do Złotego Portu. Ja tylko potrafię cię doprowadzić do granic pasa magazynów, jak już mówiłem – oświadczył gołowąs ze swadą. – I tak jak mówiłem, mogę cię spotkać z kimś, kto sto razy lepiej ode mnie przeprowadzi cię przez magazyny od tej strony. Czy skorzystasz, czy nie – nie moja sprawa – zakończył, stając z wysuniętą jedną nogą i ręką w geście "Daj", wspartą łokciem na miednicy. Jasny był to komunikat, że cudów nie będzie, straszyć sobie wysoka elfka może swoje papużki, a tu jest dzielnica portowa, granice rewirów o których ona nigdy nie słyszała, i układ wartości, ktorego jej twarda postawa negocjacyjna nie zmieni. Może i Kaadim był pryszczatym bezczelnym dupkiem, ale swoją kalkulację też miał: Esh groziła zdradzeniem procederu dziadka "złym orkom" – proszę bardzo: którym konkretnie? gdzie i jak ich teraz znajdzie? Mówiła Kaadimowi co zrobi, jakby trzymała mu sztych na obojczyku, a on miał nie oszukać przy otwieraniu kodem skrzynki złota... Świetnie. A może wystarczy, aby on dał drapaka i zostawił ją tutaj o tej porze? On stąd do swojego domu wróci. A ona?
Tego rodzaju rozumowanie dodawało chłopakowi pewności do stanowczej postawy nieładowania się na teren magazynów. Natomiast gest drugiej jego dłoni podkreślał wybór, jaki miała Esh: albo płacenie teraz dychy i żegnaj, złociutka, albo plus piątka i narajenie kontaktu z mieszkańcem dziury w podwórku, celem bezpiecznego przejścia magazynami do Złotego Portu.
– Podpowiem jeszcze – zaofiarował się Kaadim górnolotnie, oglądając sobie paznokcie – że nic ci nie da wejście ze mną w magazyny. Nie znam drogi po tym labiryncie, no i zginę marnie tak samo jak ty. Po prostu potrzebny jest: – i tu znów wskazał właz: – Nie ma rady. Zrobiłem najwięcej, co mogłem. Naprawdę. Choć... – i tu pomysł zdziwił samego swego autoral Kaadim uniósł brwi i główkował przez chwilę... – Choć mógłbym może zaryzykować... I może się udać bez tych dodatkowych pięciu koron, tylko wydłuży się w czasie... O tyle, ile zajmie nam teraz szukanie pewnej osoby...

Re: Dzielnica Portowa

22
Patrzyła na niego z mieszaniną złości i rozbawienia, nie mogąc zdecydować czy iść w zaparte i próbować gołowąsa straszyć, czy też przyznać mu rację, zapłacić i mieć to z głowy. Wówczas wypłynęła enigmatyczna propozycja zaoszczędzenia. Z jednej strony kusiło ją, by skorzystać, z drugiej zaś brzydziła się myślą, że od teraz musi liczyć każdy grosz... Na co mi przyszło... – westchnęła w duchu.
Prowadź – rzekła, poddając się okrutnej rzeczywistości, a Kaadimowi 5 koron. – Mam nadzieję, że nie będę tego żałowała – mruknęła pod nosem. – Pozostałą część zapłaty dostaniesz na odchodnym. Nie patrz tak na mnie, obiecuję. Miarkuj, że ostatecznie to nie ja w tym towarzystwie kradnę drewno. No – ponagliła go – chodźmy znaleźć tę tajemniczą personę, dzięki której jestem bogatsza o 5 koron.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

23
Pryszczaty odął wargi, nie mając lepszej odpowiedzi na zarzut kradzieży drewna i układ z zapłatą rozbitą na dwie raty; capnął piątaka, wbił w kieszeń i machnął ręką, by podążała za nim.
– Nie musisz grać takiej łaskawej pani – burknął, wymijając ją, by objąć prowadzenie w wąskim zaułku. – Pewnie całe życie wszystkim rozkazywałaś, wielka makwene... A tu życie na czymś innym polega. Gówno wiesz, elfko – spojrzał na nią w sposób... nieczytelny w zapadającej szybko ciemności tropikalnego wieczoru. – Chodźmy. Twój przewodnik przez magazyny może być w wielu miejscach i będziemy biegać po uliczkach, aż się znajdzie, więc oszczędzaj oddech, o!
I, dumny ze swej dorosłej riposty, zniknął za rogiem.

To, czego następnie Eshoar zaznała, można nazwać nocnym lotem przez miasto. W dzielnicy portowej Taj'cah nie zasypiało nigdy i choć Zefirówna znała te klimaty w niemałym stopniu, spędzając liczne noce swej młodej dorosłości w lokalach budzących się o zmroku, to najbliższe kwadranse były potężnym zwielokrotnieniem tych doświadczeń.
Kaadim, co by nie mówić o jego pryszczach i małostkowości finansowej, jako przewodnik był nie do przecenienia – o ile zakładać, że te wszystkie miejsca, przez które przeczołgał biedną, głodną Eshoar, były niezbędnymi punktami na tej szalonej trasie. Złożyli wizytę łącznie w jakichś ośmiu miejscach – przed każdym kazał jej czekać, po czym znikał za drzwiami, furtkami, koralikowymi zasłonami, po czym wracał kręcąc głową: "Tu – nie. Lecimy dalej". Ten proceder łącznie zajął z górą dwie godziny, wymagając po drodze zainwestowania w uliczne żarcie oraz dwóch kilkuminutowych odsapnięć. Szli milcząc (raz tylko Kaadim szepnął, że ma wrażenie, iż ktoś ich śledzi – wrażenie tyleż prawdopodobne, co nieprawdopodobne w tym nieustająco ruchomym oceanie postaci), szybko, bo noc zapadała błyskawicznie, noc głośniejsza, rzekłbyś, i obfitsza w życie, niż dzień.
Za jakimś dziewiątym razem Kaadim zatrzymał się przed obrośniętą winoroślą pergolą, w której trudno było doszukać się furtki. Pokonał ją, zniknął w ciemnościach, z których dochodził stłumiony gwar i muzyka. CIerpliwość Esh została wystawiona na kolejną próbę – wreszcie Kaadim wrócił, po raz pierwszy uśmiechnięty.
– Ja pierdolę, że tak się wyrażę... No – wreszcie. JEST! – obwieścił i gestem przyzwał Eshoar, by przekroczyła winoroślowe ogrodzenie.
Po drugiej stronie był zapuszczony ogród, majaczące w onirycznym świetle jednej zdychającej olejowej latarni szaleństwo roślinnego życia, pijana symfonia kwiatów i krzewów. Tutaj czekali chwilę, Kaadim milczał, zmęczony i w sumie śpiący, wreszcie po niecałym kwadransie skrzypnęły gdzieś drzwi, rzucając na wycinek ogrodowej dżungli prostokąt światła, który znikł zaraz wraz z chwiową erupcją gwaru. Crescendo drobnych kroków, majacząca sylwetka i wreszcie stanęła przed nimi osoba, której spotkanie było celem Kaadima.

– Co? – zapytał dziewczęcy głos i w kręgu oleistego światła pojawiła się młoda dziewczyna. Bardzo ładna, choć w jakiś sposób zaniedbana. Esh mogła śmiało oceniać, że pochodziła z podobnej sfery, co Tiwwal; jej strój – cienka lniana bluzka w dziwaczne wzory z nierówną talią niewiele poniżej mostka, szeroki, nijak tu niepasujący skórzany pas, cienkie płócienne spodnie – zdawał się jej być obojętny, tchnął niedbałością, przypadkowością i zużyciem, tu i ówdzie połatany, pozszywany, dziurawy i postrzępiony. Rzemyki opasywały jej stopy nieregularnymi oplotami aż po kostki, na głowie – nierówno pościnane oleiście czarne kędziory, tu warkoczyk, tam koralik, całość byle jak ujarzmiona rzemykiem. W każdym bodaj możliwym miejscu dziewczyna ozdobiona była branzoletkami, wisiorkami i kolczykami, jeden rękaw czemuś zbyt krótki ujawniał floresy tatuaży. Nadto kolczyki w nosie, brwiach i innych mniej tradycyjnych miejscach wywierały jakieś pirackie wrażenie. Poruszała się ze zmęczoną sprężystością – tak trzeba by rzec; drobna, chuda, średniego wzrostu, mogła być elfio-ludzkim mieszańcem w wieku jakoś między siedemnaście a dwadzieścia kilka.
– To jest Atsikshu... Atsepshi... At-
– Atsi – pomogła Atsi (z lekkim śmiesznym świstem na 's'), najwyraźniej przyzwyczajona, że mało kto umie za piewszym razem wypowiedzieć jej pełne imię, o ile było to imię.
– No właśnie: Atsi – sapnął Kaadim, szczęśliwy jak najedzone niemowlę, że dramatyczne ryzyko daremnej przebieżki przez pół Dzielnicy Portowej okazało się owocną inwestycją czasu i sił. – Atsi, sprawa jest taka: trzeba przeprowadzić tę panienkę przez magazyny na stronę Złotego Portu... – dokończył i usiadł wprost na ziemi, zbyt zmęczony , by stać.
Atsi zlustrowała Eshoar ciekawskim spojrzeniem – raczej przyjaznym, mimo wyraźnego zmęczenia pełnym radości życia, choćby było to życie portowej przybłędy.
– Zaraz tam kończę... – wskazała domyślne wnętrze w głębi ogrodu ruchem głowy. Eshoar mogła usłyszeć w pełni, że pewnie wskutek braków w uzębieniu Atsi wymawia 's' i 'z' z frymuśnym acz delikatnym świstem-gwizdem; cecha, która jest w stanie odebrać trochę powagi każdej jej wypowiedzi. – Nawet dobrze, że ktoś mnie zawołał, bo już mam na dzisiaj dość... Wezmę tylko swój pierdolnik i zaraz jestem – zakończyła, rzucając Esh porozumiewawcze spojrzenie, i obróciła się, by skoczyć jeszcze chyba na momencik z powrotem i zaraz wrócić.
– Brylantowo. To ja będę się zwijał... – stwierdził Kaadim, powstając. – Wezmę, co mi się jeszcze należy i zostawiam panienkę w rękach Atsi.
Chłopak wyraźnie oczekiwał zapłaty, a decyzja w tej sprawie nie powinna zająć Eshoar więcej czasu, niż Atsi powrót do wnętrza i powrót-powrót do ogrodu. Tym razem, gotowa do drogi, miała przez plecy przewieszone ukelele i pęk maczug; Esh poznała – uliczni sztukmistrze zapalają takie i żonglują w gęstych tajcahańskich nocach.
– To jak: gotowa? – zapytała Atsi głosem, w którym przedziwnie łączyło się zmęczenie z młodzieńczą nieustanną gotowością do przygody i draki. I uśmiechnęła się – a w tym uśmiechu, zmęczonym a szczerym, widać było gotowość anonimowego nienachalnego kumpelstwa oraz brak górnej lewej trójki i czwórki.

Re: Dzielnica Portowa

24
Uwagę o nieznajomości życia na ulicach Eshoar zbyła prychnięciem, nie poświęcając jej głębszej myśli. Była bowiem święcie przekonana, że niefortunna sytuacja, w której się znalazła wkrótce ulegnie zmianie. A zmiana ta, oczywiście, będzie polegała na powrocie do normy, która dla elfki była życiem we względnym luksusie. Choć gdyby miała w TEJ chwili powiedzieć coś o standardzie, do którego była przyzwyczajona, rzekłaby, że żyła jak sam król Archipelagu. Ale nie czas był teraz na roztrząsanie takich kwestii, bo mroczniało coraz bardziej.
Biegła za przemądrzałym wyrostkiem i przeklinała w myślach dzień, w którym zachciało jej się podążyć za elfimi pijakami wgłąb zapuszczonej bramy. Przy każdej kolejnej lokacji, będącej "pudłem", wachlarz tortur, którymi raczyła Kaadima w myślach rósł jak grzyby po deszczu. Szczęściem dla niego była zbyt zmęczona, by owe myśli przekuć w czyny.

Gdy po dwóch godzinach stanęli przy ścianie z winorośli gdzie po prostu nie mogło być przejścia, młodzik jakimś cudem przelazł, mimo sceptycyzmu Esh, i znikł jej z oczu nim zdołała wyartykułować jakieś stosowne przekleństwo. Była niemal pewna, że już nie wróci. Wtem usłyszała rozradowany głos swego przewodnika, oznajmiający, iż znaleźli w końcu to, czego szukali. Czy też kogo. Nic się jednak nie działo.
Długo jeszcze? – marudziła elfka, bo minęło najpierw pięć, później dziesięć minut, a tajemniczej persony wciąż nigdzie nie było widać. Młody ulicznik nie zareagował. Czy to ze zmęczenia nie miał siły jej odpowiedzieć, czy celowo ją zignorował, bo miał świadomość, że tylko sekundy dzielą go od pozbycia się ciężaru jej osoby – nie wiedziała. Ale miała ochotę strzelić go w ucho.
I wtedy zmaterializowała się przed nimi dziewczyna... Dziwne stworzenie pełne werwy, pomimo widocznego zmęczenia, a także ochoty do życia, choć widać było, że swoje już przeszła. Szczególnie po brakach w uzębieniu... Paradoksalnie jednak wywarła na Eshoar pozytywne wrażenie. Z dwojga złego, już lepsza szczerbata dziewucha, niż pryszczaty chłopak... – pomyślała w duchu. – I wygląda na bystrzejszą niż ten ciul, co mi się trafił... – Ta ostatnia, niepochlebna myśl wykwitła w jej umyśle, gdy tylko dotarły do niej słowa Kaadima – nagle stał się karykaturalnie dworny. Działał jej na nerwy.
Teraz to "panienka", co? – rzuciła kpiąco, po czym zignorowała jego osobę i zwróciła się do Atsi. – Witaj, jestem Eshoar, możesz mi mówić Esh – wolała wyjaśnić tę kwestię od razu. Nienawidziła, gdy ktoś zwracał się do niej per panienko. Ledwo się przedstawiła, dziewczyny już nie było. Poszła po "pierdolnik", jak to uroczo ujęła. Elfka była zaintrygowana czymże ów "pierdolnik" być może i wkrótce miała się przekonać. Tymczasem zauważyła wymowne spojrzenie i postawę Kaadima czekającego na jego 5 koron.
Masz – pstryknęła monetę w powietrze. Złapał w locie, Kiwnęła lekko głową, dając mu znak, że może odejść. – Dzięki, pozdrów ode mnie dziadka – uśmiechnęła się krzywo.

Spojrzała na Atsi objuczoną instrumentem i utensyliami do żonglowania. Spodobało jej się to, co zobaczyła. Eshoar uważała, że zamiłowanie do sztuki łączy parających się jej przejawami ludzi niewidzialną nicią duchowego porozumienia. Nie mogła jednak pojąć w jaki sposób przyrządy te mają zapewnić im bezpieczeństwo w magazynach... Niech się dzieje co chce – pomyślała Esh zrezygnowana. – Może chociaż posłucham jak gra na tym ustrojstwie nim zginiemy... – Z tą jakże optymistyczną myślą kiwnęła dziewczynie głową na znak, że jest gotowa do drogi.
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

25
– Dobrze Kaadim sobie to wymyślił – odezwała się Atsi, gdy zrównały krok, prąc pod górkę uliczką – żeby cię nasłać na mnie. Faktycznie jestem ciągle w ruchu i mam pełno roboty niemal w każdej części miasta. No – poza dzielnicami bogaczy. Tam tacy jak ja to nie mają za bardzo czego szukać.
Nie trzeba było widzieć jej twarzy – ton głosu zdradzał, że mówiąc dziewczyna lekko się uśmiechała, jakby przysłowiowe nic nie było do końca w stanie popsuć jej radości istnienia. – A ty wyglądasz na taką… nie stąd. W takim razie – ktoś ty? Czemu tak ci pilno ładować się w magazyny o tej porze? Kaadim ci nie mówił, że to gówniany pomysł? Znasz kogoś… nie wiem: w samych magazynach? – mówiła, najwyraźniej werbalizując własne myśli. – Wątpię. Umówiłaś się w jakiejś tawernie w Złotym Porcie? Kogoś szukasz? Czy ciebie – spojrzała na nią wnikliwiej – ktoś szuka, albo śledzi? Nie złość się: nie pytam z gadulstwa czy wścibstwa, tylko z ostrożności. Jak się dowiem, co się za tobą ciągnie, to łatwiej przejdziemy przez magazyny. Za dnia tam bezpiecznie i nasza trasa – nie więcej niż godzinka. Ale teraz…
I pokręciła głową wymownie.
Szły sprawnie uliczką pod górkę, potem skręciły w zaułek i wyszły na szerszą ulicę, pokrytą ziemią, nie brukiem. Ulica oświetlona była skąpiej, w miarę marszu rzedł gwar i ciżba – uliczka zmierzała ku czarnej ścianie drewnianych wysokich na jakieś trzy-cztery piętra budynków, dostrzegalnej już spomiędzy kamienic tu i ówdzie jako czarne tło, zabrane nocy. Coraz mniej rozśpiewanych knajpek i domów gry w tidluri, coraz mniej szczęśliwych ucztujących, rozmawiających wśród śmiechów w ogródkach tawern, coraz mniej dzieci. Nie ulegała zwiększeniu, ale wobec stopniowego braku powyższych elementów wydawała się zwiększać ilość (a zmniejszać standard) kurewek na rogach, ponurych postaci kołyszących się w bramach, przemykających cieni, dogorywających pod ścianami opojów. Z powietrza znikały zapachy potraw, przypraw i lepszego tytoniu, ustępując miejsca zapachom szczyn, machorki, potu, biedy i żelaza – okolica obfitowała w kuźnie, choć o tej porze paleniska już wygaszono albo właśnie były wygaszane.
– Widać już magazyny. Prawie dwie mile szerokości spichlerzy i składów… – pokazała przed siebie ozdobioną hennowymi wzorkami ciemną dłonią, po czym dodała, zerkając na Esh z naznaczonym nienachalną nadzieją uśmiechem: – A, i nie masz pewnie przy sobie duszka albo różyczki, co? Albo po prostu czegoś do żarcia...?

Re: Dzielnica Portowa

26
Widać było, że dziewczyna wie, gdzie idzie i zna się na rzeczy, czymkolwiek by ta rzecz nie była. Eshoar podejrzewała, że jej młoda towarzyszka jest kimś na wzór ulicznego artysty–wędrownika, lecz były to jedynie domysły. Nie mogła jednak odmówić jej rozumowaniu logiki. Gdy Atsi zapytała ją o powód, dla którego fikuśnie ubrana elfka o gładkim licu i pełnym uzębieniu pcha się nocą przez magazyny do portu, Eshoar zawahała się jedynie na ułamek sekundy.
Masz rację – odrzekła elfka znużonym głosem – nie jestem stąd... To znaczy urodziłam się w Taj'cah i mieszkam tu od zawsze, po prostu... – zawahała się, nie chciała urazić dziewczyny, polubiła ją. – Powiedzmy, że miałam fart i urodziłam się w uprzywilejowanej rodzinie – zerknęła z ukosa na Atsi, lecz ta po prostu szła i słuchała, roztaczając wokół siebie aurę pogodzenia z własnym losem. Eshoar była pod wrażeniem pogody jej ducha. – Choć jak się okazuje każdy kij ma dwa końce... – dodała. – Szukam kogoś. Kogoś, kto wpuścił mnie w niezły kanał. Niejaki Qail... – odruchowo zacisnęła zęby, gdy zaczęła opowiadać dziewczynie o nocnym zajściu.
Dlatego właśnie pcham się po ciemności przez magazyny – zakończyła swoją opowieść grobowym tonem.
Jedyną odpowiedzią było wskazanie na mroczną ścianę wznoszących się przed nimi zabudowań i lekko rzucone pytanie... Pytanie o narkotyki. Aaa, więc to jest twój sekret, ptaszyno... – pomyślała Esh, łącząc ze sobą fakty. Musiała przyznać, że jest to pewne rozwiązanie. Sama miała w tej chwili ochotę na chwilę zapomnienia... I może przestałby ją tak niemożebnie wkurwiać fakt, że jakiś "wąski chujek", jak to ładnie ujął Tiwwal, zrobił ją na szaro.
Wiesz, Atsi... – westchnęła Esh – obawiam się, że trafiła ci się najgorsza towarzyszka podróży, jaką mogłaś sobie wymarzyć. Nie mam żarcia, nie mam wina, ba!, nie mam nawet wody, a już na pewno nie mam żadnych dopalaczy – uśmiechnęła się przepraszająco, choć dziewczyna nie mogła tego widzieć w ciemnościach, które już zapadły. Milczała przez chwilę, lecz nagle tknięta, sięgnęła do pasa. – Mam tylko to – pomachała Atsi tuż przed oczami zdobnym tubusem, by mogła go dostrzec. – Ponoć ma ułatwić poszukiwania... Zerknijmy co tam jest. Sama nie wiem czemu wcześniej tego nie zrobiłam...
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

27
Minęły ostatnie domy, ulica szła teraz przez nieużytki, których można się było w środku miasta nie spodziewać. Któż jednak chciał się budować na parcelach sąsiadujących z magazynami? Bezpańskimi działkami zawładnęła dżungla roślinności, dając schronienie wszystkiemu, co chciało się ukryć. Tymczasem wielgachna scenografia magazynów w tle potężniała z każdym krokiem dwóch chwacko kroczących Taj’cahanek.
– W uprzywilejowanej… – powtórzyła Atsi z namysłem. – No, ja to nie mam tego problemu – stwierdziła pogodnie, po czym zamilkła: opowieść Eshoar wymagała skupienia; Atsi słuchała i nie przerywała. Masywne cielska spichlerzy zdawały się nachylać, czekając na dwie zmierzające ku nim wiotkie postacie.

– Tak, znam Qaila – to były pierwsze słowa chudzielca, kiedy Esh skończyła opis sytuacji, a pierwsze ściany magazynów zamknęły swe nocne cienie się nad samotnymi spacerowiczkami. Były to też słowa wypowiedziane cicho, z dbałością o to, by nie doszły do niczyich innych uszu niż te najbliższe; ściszenie głosów wydawało się w bieżących okolicznościach naturalną koniecznością. – I lubię go. Ale ja wszystkich lubię – roześmiała się się pod nosem – więc to akurat nieważne. Czyli… jesteś pewna, że to Qail wdarł się do pałacyku Kealganów i porwał tę małą… Hm. Może i się to w coś układa, bo faktycznie chyba się wcześniej poznali. Qail oczywiście zdążył się tym pochwalić – i nikt nie wierzył: że przygruchał córeczkę wielkiego pana, i że wcale się przy tym nie musiał wysilać, bo to niby ona sama się w nim zabujała… To jest akurat trochę możliwe. Nie wiem, skąd się kilka lat temu pojawił w Taj’cah, ale nie miał nic – nic z wyjątkiem tego talentu do rozkochiwania w sobie każdej. Mówię ci – każdej.
Tutaj Atsi przerwała sobie na chwilę jakiejś wewnętrznej, być może retrospektywnej refleksji, po czym mówiła dalej, spojrzawszy na Eshoar badawczo:
– Więc pchasz się w magazyny, żeby znaleźć Qaila… No to mamy tu dwie rzeczy. Pierwsza… hm; pewnie warto próbować, ale słyszało się, że Qail się ulotnił. Co prawda nikt tu nie ma ustalonych godzin przyjęć, żyjemy jak liście, wiesz, co ma swoje złe i dobre strony, ale na pewno ciężko znaleźć na przykład Qaila – czy weźmy: mnie – tak na życzenie. Liście zawiewa tam, gdzie im wiatr powieje. Może warto szukać Qaila w Złotym Porcie, a może nie? Może zaokrętował się na handlowy? A może wszedł w spółę z którąś piracką bandą? A może Wajcha coś dla niego miał? A może coś był winien Szczurzycy? To są poważne pytania. A może wreszcie wlazł nie w tę bramę, co powinien, i wziął na gardło zaplanowaną dla niego, albo przypadkową kosę, i znajdziesz go pojutrze w formie gnijącej kupki szmat zatykającej odpływ burzowy? Hm? Nie dziw się, Esh. Życie tu ma jednocześnie wszystkie swoje postacie. Z tą śmiertelną na czele – rzuciła sentencjonalnie i zamilkła na dłuższą chwilę, oddając zmysłom czas na obserwację otoczenia.
Magazyny zbudowano systemowo: uliczki łączyły się pod kątem prostym tworząc siatkę rozpiętą między głównymi „arteriami”, jak ta, którą właśnie szły. Poszczególne kwartały składów nie były jednak idealnie prostokątne, miały swoje krzywizny i te powodowały zakręcanie głównych ulic i krzyżowania się ich pod innymi kątami. Nawet na tej głównej arterii, szerokiej na trzy wozy i wyposażonej w szynę do wleczenia cięższych towarów przy użyciu wyciągarek, światła były rozmieszczone rzadko i klimat był raczej ponury. Mimo że noc była zdecydowanie młoda – w niemieszkalnym obszarze magazynów panowała dziwna wymuszona bezludnością cisza, z rzadka tylko z bocznych uliczek dochodziły rozmowy nocnych stróżów, spóźnionych ładowniczych czy Garon wie kogo jeszcze – ale idąc szparko dziewczyny mijały te urywki rozmów tak, jak przekracza się strumyk.
A wiesz co? Myślę, że nie wiesz, czemu potrzebujesz przewodnika przez magazyny – obwieściła elfce Atsi z życzliwą odkrywczością. – Tutaj jest spokojnie i w miarę bezpiecznie, bo dopiero weszłyśmy. Magazyny tworzą podłużny obszar graniczny między Kotłem, jak nazywamy tamtą część Dzielnicy Portowej, i obszarem portów. Można magazynami dojść do Złotego i Czarnego. Zewnętrzne strony tego pasa magazynów, jak ta – są w miarę. Ale im głębiej, tym ciemniejsze interesy się załatwia tutaj nocami, a jest jeszcze Gówiennik… – Atsi pokręciła głową, zgodnie ze swą emocjonalnością reagując samodzielnie nawet na własne rewelacje. – Gówiennik to najgłębszy obszar magazynów. Zewsząd do niego najdalej, a płyną przez niego interesy, pieniądze i trupy od Złotego do Czarnego i od Czarnego w głąb miasta. Nigdy tam nie byłam i nie planuję… Nasza trasa jest w miarę prosta, choć niedługo zrobi się nieładnie i wtedy – umowa: jak przyjdzie co do czego – robisz dokładnie, co ja powiem, i robisz to natychmiast. Rozumiesz… Od tego zależy moje i twoje bezpieczeństwo, z tym, że ja sobie poradzę, a ty musisz się trzymać mnie, przynajmniej dopóki nie przejdziemy na stronę bliższą Złotemu Portowi. Jakbyśmy się jednak rozdzieliły – poznasz ją po tym, że magazyny zaczną nosić metalowe tabliczki z numerami. Wtedy idź po zmniejszających się numerach danej uliczki, to cię wyprowadzi z magazynów na Złoty Port. Ale nie radzę się rozdzielać… Może spotkamy nawet Qaila, kto wie – uśmiechnęła się w noc – a może jego trupa. Się zobaczy. A jak już go spotkasz, kochana, to mogę spytać… o co chcesz go zapytać? I co planujesz?

Re: Dzielnica Portowa

28
Gdy Atsi jak gdyby nigdy nic oznajmiła, że zna tego... tego człowieka, Eshoar aż podskoczyła. Nagły przypływ podniecenia spowodował, że zrobiło jej się gorąco. Patrzyła wyczekująco na chudą dziewczynę, naiwnie licząc chyba, że ta zawróci i powie: "Chodź, wiem, gdzie mieszka. Zaprowadzę cię. O tej porze na pewno jest w domu." Tymczasem nadzieja, matka głupich, chichotała, by na koniec wypowiedzi dziewczyny wybuchnąć Esh śmiechem prosto w twarz. Mała pauza przy uwadze, że ten szczur miał dar rozkochiwania w sobie kobiet prawie umknęła elfce, lecz nagle zapadła cisza w ich obecnym położeniu aż zadzwoniła jej w uszach. Zerknęła na Atsi badawczo, ale ta zaraz podjęła temat na nowo i uwaga Esh popłynęła wraz z wartkim potokiem słów towarzyszki.

Za dużo tych "może", dziewczyno – odparła elfka sucho. Słuchała Atsi uważnie, ale szczerze mówiąc wszystkie te Wajchy, Przekładki, czy inne Szczury miała w głębokim poważaniu. – Jedyne, co mnie interesuje, to znalezienie Patli Kealgan. Qail z kolei to mój jedyny trop i tylko dlatego go szukam... – zawahała się, w jej głosie dało się słyszeć pogardę – No, może jeszcze spuszczę mu wpierdol wyrównawczy, ale to tak przy okazji – uśmiechnęła się zimno.
Jeśli uciekli razem - będą razem. Jeśli porwał ją dla kogoś - wyśpiewa mi dla kogo, po co i gdzie ją zabrano. Choć w cichości ducha liczę na opcję pierwszą. Tak czy inaczej - wszystkie drogi prowadzą do tego nędznego szczura... – elfka zacisnęła pięść na rękojeści. Ależ by zatańczyła z szubrawcem, aż ją ręce swędziały! Chyba, że to już z brudu... odruchowo wytarła dłonie o spodnie.
Mam nadzieję, że nie zamierzasz zrobić czegoś głupiego w imię sympatii, co? – zerknęła na Atsi, próbując w ciemnościach wyczytać emocje z jej twarzy, lecz trud był daremny. – Przydałoby się jakieś światło... nie widzę nawet gdzie stawiam stopy. A chciałam jeszcze sprawdzić ten chędożony tubus nim ruszymy – Esh przypomniała sobie, że w lewej dłoni wciąż ściska walcowate pudełko, kryjące obietnicę jednego z dwojga: chwilowego ułatwienia jej zdruzgotanego życia, bądź też łez rozpaczy i śmiechu pustego. – Może zapalisz jedną z tych pałek?
Obrazek

Re: Dzielnica Portowa

29
I ton, i pogarda, i pretensje do nie wiadomo kogo w słowach Esh jeśli nie zniechęciły poczciwej Atsi do cierpkiej elfki, to prawie na pewno zaczęły budować dystans. Atsi westchnęła, kręcąc głową.
Tu jest dokładnie tyle "może", ile może być. Rozumiem, że to jedyne, co cię interesuje, ale nie mam wpływu na to, jak głęboko będziesz zmuszona grzebać, żeby znaleźć jego trop. Nie widzi ci się skomplikowana operacja, to rozwieś ogłoszenia po bramach. I po cmentarzach – dodała, chyba bez swego zwyczajowego uśmiechu, bardziej chyba zdziwiona niż dotknięta postawą Eshoar. Na groźby pod adresem Qaila parsknęła cicho, a zamilkła chłodno na pytanie o zamiary zrobienia czegoś głupiego. Chciała się nawet zatrzymać i kto wie, czy wbrew sobie nie wbić w mostek kolorowej elfki pouczający palec wskazujący, ale powstrzymało ją coś innego, co zresztą samo w sobie wymusiło na niej gwałtowne zahamowanie.
Czy Eshoar to rozumiala, czy wzięła za potrzebę odpoczynku w szybkim marszu – Atsi stała dobrą chwilę, nasłuchując, wpatrzona w ciemność przecznicy. Czy coś tam się poruszało, czy tylko wiszące tu i ówdzie lampy rzucały ruchome cienie? Czy coś zaszeleściło, czy to wiatr westchnął, próbując zasnąć w dusznej nocy?
– Dobra... – sapnęła Atsi, ruszając do przodu. – Nie "wszystkie drogi prowadzą do tego szczura", tylko raczej "wszystkie drogi prowadzą od tego szczura". Mogę cię jakoś skontaktować, i to spokojnie za darmo, z różnymi osobami, które może będą mogły powiedzieć więcej, ale jak nie chcesz, to nie. Nie moja to sprawa i nie muszę pomagać ci bardziej, niż przeprowadzając do Złotego Portu, ale wątpię, żeby na drodze od Qaila do Patli jedynym wyzwaniem w tej sytuacji był nocny spacer między skła-
Urwała nagle, znów się zatrzymując, tym razem dając Eshoar otwartą dłonią znak, żeby bezwarunkowo stanęła w bezruchu.
Cisza.
Gorący podmuch przepędził kupkę śmieci, zawiewając rybim cuszkiem.
Cisza.
I złamana wątłym światlem wiszącej na sznurze lampy ciemność: za nimi, przed nimi, w bocznych uliczkach.
I ta ciemność i cisza bocznej uliczki w jednej chwili gęstnieje w trzy sylwetki.
Dwa gobliny – jeden niski, drugi jak na swoją rasę zdecydowanie wysoki, oraz dobrze zbudowany ludzki mężczyzna. Wyłażą z ciemności i ciszy i stają oparci o ścianę na rogu, nie więcej niż pięć-sześć metrów od dwóch nocnych podróżniczek.
Ka'ahe, Atsi...
– A cóż to za papużkę nam przyprowadzilaś?
– I czy jest warta tyle, ile jesteś winna Szczurzycy...
– Są sposoby, żeby to sprawdzić, nie?
– Nawet kurwa nie dotykaj rękojeści, dobrze ci radzę...
– ...a nic ci się nie stanie. Co nie, panowie?
W odpowiedzi – krótki zbiorowy rechot. Atsi ani drgnęła, ale dało się wyczuć, że jest napięta i czujna.
– A co to, Szczurzyca złożona paraliżem, że wysyła was do rozmów? – odparła cicho, ale z mocą. – Sama z nią pogadam, kiedy przyjdzie czas. Yereg, powiedz swoim małym przyjaciołom, że to nie jest dobry moment...
– Dooobra, Atsi, stul swój cienki pyszczek. Panowie... to jak?
Jedyne, co mogła Eshoar wyłapać jeszcze z zachowania Atsi, to szybkie kontrolne spojrzenie, jakby wezwanie do pełnej gotowości – fizycznej, albo innej, trudno w ciemności ocenić sens krótkiego spojrzenia... Czasu na jakąkolwiek reakcję raczej nadmiaru nie było, ani decyzji do wyboru, zwłaszcza dla Esh: cóż – mogła sobie chcieć walczyć, uciekać, negocjować, lub wyciagnąć ze zwiewnego rękawa jakiegoś ukrytego asa, o ile go miała.

Re: Dzielnica Portowa

30
Dziewucha nic nie rozumiała. Zupełnie nic! Odkąd Eshoar opuściła posiadłość Kealganów, wciąż spotykała na swej drodze ofiary losu pouczające ją o prawidłach życia i funkcjonowania w świecie. Ją! Doskonale sobie radziła bez tych wszystkich światłych uwag obdartusów, póki jeden z nich nie zechciał zabawić się w pieprzonego Romeo! Już nabierała oddechu, by wyłożyć swoje racje bardziej obrazowo i dosadnie, gdy Atsi zatrzymała się gwałtownie, wybijając elfkę z powziętego zamiaru użalania się nad sobą. Zerknęła na nią uważnie, przypomniawszy sobie jednocześnie wszystko, co usłyszała od Atsi nim dotarły aż tutaj. Uznała, że mimo rozdzierającego poczucia niesprawiedliwości, roztropnie zachowa milczenie, bo chyba coś było nie tak... Dziewczyna wznowiła po chwili zarówno monolog, jak i pochód, ale Eshoar czuła, że powietrze wokół jakby zgęstniało, napierane przez oleiste ciemności i lepką ciszę. Sprawdziła czy szabla gładko wysuwa się z pochwy.
Jeśli chodzi o ścisłość, to nic nie musisz – odezwała się nieco zduszonym szeptem elfka, jakby nie chciała obudzić tego, co spało w ciemnościach. – A mimo to wleczesz mnie za sobą i odpowiadasz na pytania. Choć nie znasz mnie i nic o mnie nie wiesz. Zaczynam się zastan... – ostry gest dziewczyny był aż nadto czytelny. Eshoar zamknęła jadaczkę. Nawet jej, być może nieco rozleniwiony i mało używany, instynkt samozachowawczy był na tyle przytomny, by wyczuć zagrożenie.
Z ciemności wychynęły dwie goblińskie pokraki i jakiś jegomość. Eshoar zwęziła oczy, czujna i gotowa do walki. Nastąpiła krótka wymiana zdań, wyglądało na to, że Atsi coś komuś wisi... Pięknie, kurwa. Czy ten jebany dzień się wreszcie skończy? – pomyślała. Rozejrzała się dookoła, oceniając sytuację. Wyglądało na to, że poza nimi nie ma więcej szumowin w pobliżu. Nie raz już dawała sobie radę z hołotą, której nawet przewaga liczebna nie była w stanie pomóc, gdy brała ich w obroty... Ale ci tutaj byli wielką niewiadomą. Teoretycznie gobliny nie stanowiły problemu, kurdupla mogła kopnąć w klatę bez większego wysiłku, leżałby na glebie nim zdążyłby mrugnąć... Tego drugiego można by z rozpędu jednocześnie płazem po mordzie przejechać... Za to człowiek, hm, człowiek mógł być problemem, bo wyglądało na to, że jest szefem. A szefem zostaje się z jakiegoś powodu. W kanałach, jak zakładała Esh, była to siła, bądź spryt. Najgorzej jeśli kombinacja jednego i drugiego. Próbowała zlustrować ich uzbrojenie, ale być może było za ciemno, a być może kosy mieli dobrze ukryte. Tak czy inaczej, opcje były skromne. A, chuj – pomyślała, po czym jednym płynnym ruchem wysunęła szablę z pochwy.
Nie wiem jakie panowie mają doświadczenia z kobietami, – zaczęła słodko – ale zapewniam, że dama, która została pozbawiona czegoś, co według niej należy jej się jak psu buda, potrafi być niewymownie wściekła. A wściekłość ta, imaginujcie sobie, przejawić się może w dwójnasób: płaczu, bądź chęci mordu. Widzicie, nie zwykłam płakać... A tak się składa, że zabrano mi wszystko, co miałam i to niesprawiedliwie. Z pewnością bogowie obdarzyli was wyobraźnią na tyle hojną, by móc przedstawić sobie co też muszę teraz odczuwać... Tymczasem stoję pośrodku chuj wie czego, zmierzając chuj wie dokąd, a panowie wyskakują mi tu chuj wie skąd i chuj wie czego chcą – ścisnęła rękojeść aż pobielały jej kostki i przygotowała się do ataku. – Będą panowie zatem tak mili i raczą się odpierdolić.
Obrazek

Wróć do „Stolica”