Dzielnica Portowa

241
Jej służba miała jedną zaletę, którą było niezadawanie pytań. Agnes widziała ich spojrzenia, gdy czasami coś robiła, jak chociażby teraz Flavia, po której głowie kręciło się pewnie ze sto pytań, czy dzisiaj rano Jacob, gdy przesłuchiwała w dosyć brutalny sposób elfa. Mogla sobie pozwolić na prywatność i chociaż na pewno była tematem plotek, to te nie wychodziły poza mury tego domu.

Obwiązała nogi bandażami, skaleczenia przykryła rękawiczkami, a sznurując koszulę, krzywiła się, gdy ta dotykała odmrożenia. Później będzie musiała się tym zająć, szczególnie, że w takich przypadkach lubi schodzić skóra. Nie narzekała głośno, pozwalając służce ułożyć jej jako tako włosy. Przeglądając się w lustrze, nie było śladu po poprzedniej bójce i zresztą bardzo dobrze, jak wcześniej mówiła kapitanowi, komuś takiemu jak jej nie wypada robić takich rzeczy. W ten sposób oporządzona wyszła prosto w chłodniejsze powietrze zbliżającego się wieczoru. Słońce nadal nie pojawiało się zza księżyców, ale to był jej ostatni problem.

Dosiadła konia ludzi Sehleana, tego należącego do Vasati zostawiając pod domem. W dokach było mało ludzi, jeszcze mniej niż zwykle, czemu właściwie się nie dziwiła – kończyła się pora pracy, a zaczynał odpoczynek. Wszyscy szli raczej do tawern, gdzie będą plotkować o dzisiejszym zaćmieniu i o tym, co było w pracy. Z dnia na dzień, taka sama rutyna.

Już z daleka widziała sylwetkę Victora, który na nią czekał. Zwolniła, podjeżdżając pod budynek i pozwoliła sobie pomóc zejść, krzywiąc się, gdy poczuła otarcia o bandaże. — Oczywiście, że jestem cała. Vasati słaniała się w koniu, nietrudno było ją złapać. — Zaskoczona obejrzała się na kochanka, słysząc, że wszyscy już odjechali. Zerknęła raz jeszcze z powątpiewaniem na fasadę, gładząc kciukiem zasłonięte materiałem kostki. — Co z przygniecionymi strażnikami, ich też zabrali? Ktoś więcej przyjechał, czy pozostała dwójka się tym zajęła?

Słysząc propozycję, natychmiast powróciła do konia i ponownie z pomocą Victora usadowiła się tam, oczekując, aż on jakoś się tam usadowi. Następnie ruszyła, pytając jeszcze: — Jeśli chcesz, możemy wstąpić pod mój dom, czeka tam jeszcze jeden koń. Chyba, że tak ci wygodnie, to nie było tematu.

Cokolwiek mężczyzna nie zadecydował, Agnes ruszyła w stronę pałacu, aby spotkać się z Sehleanem. Przez jakiś czas milczała, zbierając się do opowieści. Minę miała marsową, bądź jakby zjadła coś wyjątkowo gorzkiego. Dopiero w połowie drogi się odezwała. — Ta elfia suka siedzi w areszcie nieprzytomna co najmniej do rana, więc o to, że ucieknie, raczej się nie martwię. Wyglądała na wycieńczoną, więc jeśli postanowi zamrozić cały posterunek, to przy okazji zdechnie przy tym, sądząc po jej stanie. Tak czy siak... powiedzmy, że dostała za swoje z nawiązką. Problemem będzie teraz jej pracodawca, który może się przyczepić... do paru napuchniętych miejsc na jej twarzy. Ale z tym sobie poradzę. Mam świadków jej ucieczki i zranienia połowy, z Reamula też będzie można wyciągnąć wszystko, plus już wcześniej mówiłam Sehleanowi, że może ktoś od niego wiedział, kiedy nie będzie mnie w domu. Parę siniaków na twarzy wiele nie zmieni.

Poprowadziła go między ulicami, z doków, prosto do dzielnicy magnaterii, gdzie po znalezieniu jego pałacu zamierzała od razu iść do środka. Jeżeli będzie trzeba, a strażnicy się zmienią, bądź nie będą wiedzieli o niej, zaanonsuje się odpowiednio. Nie powinno być jednak problemu z tym, zważywszy na zeznania strażników.

Chyba, że Sehlean też w tym uczestniczył, czego do końca nigdy nie wykluczyła.

Dzielnica Portowa

242
- Pozostała dwójka. I ja pomogłem - odparł na jej pytania. - Tylko jeden z nich okazał się ostatecznie ciężko ranny. W skrzyni były ciężkie narzędzia.
Pomógł jej wsiąść z powrotem na konia, a potem sprawnie wskoczył za nią. Początkowo chciał przejąć od niej wodze, ale zorientował się, że nie wie, dokąd konkretnie mają jechać, więc zrezygnował z tego planu. Zamiast tego objął ją, pozwalając jej prowadzić. Wierzchowiec zadreptał w miejscu i obrócił się, a potem ruszył przed siebie, prowadzony w kierunku centralnej dzielnicy i pałacu Sehleana. Pracownia Reamula, w której tak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie, została za ich plecami.
- Nie jedziemy daleko, jeden wystarczy - stwierdził tylko Victor, gdy zaproponowała zajechanie po drugiego konia.
Gdy zwierzę spokojnym kłusem wywoziło ich z dzielnicy portowej, mężczyzna słuchał opowieści Agnes. Nie widziała jego twarzy, ale z łatwością mogła wyczuć moment, w którym dotarło do niego to, co powiedziała. Ręce oparte na jej talii zacisnęły się mocniej, a cały najemnik zamarł, przez dłuższą chwilę nie znajdując na to komentarza. Nietrudno było jej zrozumieć, skąd u niego taka reakcja - choć nadal nie była pewna, czy to zaskoczenie, czy złość. Rano, gdy chciał zemścić się za krzywdy sobie uczynione, kategorycznie mu tego zabroniła, a teraz sama, w pełni hipokryzji, zrobiła dokładnie to samo. I najgorszy w tym wszystkim był fakt, że z punktu widzenia Victora była w pełni przekonana o słuszności swoich działań, zarówno rano, jak i teraz.
- Co ty zrobiłaś? - spytał cicho, wychylając się w lewo i trochę do przodu, by zobaczyć więcej, niż upięte na szybko rude włosy. - Pobiłaś ją?
W jego głosie nie było podziwu ani żadnej innej pozytywnej emocji. Był chłodny, tak samo, jak wcześniej, gdy po prawie trzech godzinach wypuściła go z sypialni. Niewiele brakowało, by od tego zimna jej skórę przeszły ciarki, niemal tak, jak po dotyku Vasati.
- Wiesz, co by ci się przydało, Reimann? Spojrzeć czasem krytycznie na swoje działania. Może twoje projekty są genialne i bezbłędne, ale czasem można podnieść wzrok znad kartki papieru na ludzi wokół ciebie. Cały świat nie będzie wiecznie tańczył tak, jak ty mu zagrasz.
Znała go już na tyle dobrze, by wiedzieć, że z pewnością ma dużo więcej do powiedzenia, ale nie chciał tworzyć teraz zamieszania. Jechali przez miasto, kłócenie się przy tej okazji przyciągnęłoby za dużo uwagi przechodniów i było znacznie trudniejsze, gdy nie widzieli swoich twarzy. Poza tym Agnes jeszcze nie skończyła swoich spraw, które w tej chwili były dla niej najważniejsze. Dopiero po wyjściu od Viti'ghrina będzie mogła na spokojnie usiąść i być może wtedy znajdzie czas i chęć, by zastanowić się nad własną hipokryzją.
- Czego właściwie chcesz od tego elfa? Mówiłaś, że proponował ci dofinansowanie w zamian za zabranie swojej inżynier na Kattok. Teraz nikogo nie zabierasz, to jak właściwie ma wyglądać wasz układ? Poprosisz o dwa statki w ramach rekompensaty strat moralnych?

Przy bramie do ogrodów stacjonowali inni strażnicy, niż ostatnio, ale ci również ją rozpoznali i wpuścili do środka. Z konia musieli zejść dopiero gdy dojechali do drzwi pałacu. Jedna różnica od razu rzuciła się kobiecie w oczy - chłodzące lampiony były pogaszone, a w parku panowała taka sama temperatura, jak w reszcie miasta. Może wynikało to z obecnego stanu Vasati, a może Sehlean kazał je dezaktywować, bo zaczynały szaleć od zaćmienia, jak wtedy, gdy przyszła tutaj koło południa.
- Pana Viti'ghrina nie ma w gabinecie - poinformował ją młody elf, prostując się, gdy podeszli. - Ale możecie poczekać w środku, w holu. Ktoś panią zawoła, pani Reimann.

Spoiler:
Obrazek

Dzielnica Portowa

243
Spoiler:
Od momentu, w którym opuścili gabinet Sehleana, do chwili, w której Agnes się odezwała po raz pierwszy, panowała między nimi cisza. Czekał na nich ten sam, duży powóz, jakim dopiero co jechali w tę i z powrotem, do posterunku straży miejskiej. Victor nie komentował zajścia, choć na pewno zrobiło ono na nim mniejsze wrażenie, niż na samej Agnes. W końcu był najemnikiem. Być może zdarzało się, że i jego ktoś kiedyś błagał o życie, a on pozostał bezwzględny. Był świadkiem, a nieraz i przyczyną niejednej śmierci. Właśnie dlatego nie chciał, by Reimann wchodziła w ten świat, nawet jeśli miało to być poprzez bierną obserwację i to całkiem kulturalnej egzekucji.
- Oczywiście - uśmiechnął się do niej lekko, doskonale rozpoznając podtekst jej spojrzenia i nie poruszył tematu, który zostawili za plecami. Widział jej drżące dłonie i obawę zbyt silnych emocji, jakie mogły ją teraz wpędzić w totalną rozsypkę. - Jutro, z samego rana? Wiem, że wstałaś kilka godzin temu, ale jest już późno, zaraz zapadnie zmrok.
Czarne słońce wisiało już bardzo nisko nad ziemią. Gdy przejeżdżali przez bardziej ruchliwe rejony dzielnicy, hałasy z tawern były takie same, jak zawsze - może zaćmienie zniechęcało do pracy i skłaniało do niepokoju w ciągu dnia, ale przecież wystarczył kufel piwa wieczorową porą, by zapomnieć o wszystkim, co mogło martwić pijących. Gdzieś z oddali doleciała do nich melodia marynarskiej piosenki, wykrzykiwana pijanym, męskim głosem. Nawet pies zaszczekał gdzieś w okolicy, choć krótko i bez przekonania.

Dom, wynajmowany przez Agnes, przywitał ich znajomym ciepłem rozpalonych lamp i zapachem kolacji. Momentalnie przypomniała sobie, że zdążyła przed wyjściem zjeść zaledwie zupę, a żołądek domagał się jednak pożywienia. O ile w ogóle będzie teraz w stanie cokolwiek przełknąć. LeGuiness zamknął za nimi drzwi, zasuwając skobel i przekręcając klucz, a potem wszedł do środka za rudowłosą. Gdzieś z wnętrza mieszkania dobiegał do nich kuchenny hałas i rozmowa dwóch mężczyzn, których po głosie Reimann rozpoznała jako Matthiasa i Rafaela. Wieczór jak każdy inny.
Zanim zdążyła przejść dalej, Victor postanowił skorzystać z faktu, że w końcu byli sami i zatrzymał kobietę, by przyciągnąć ją do siebie i zamknąć w swoich ciepłych objęciach. Nic nie powiedział, nie obiecał, że wszystko będzie dobrze, nie upewnił jej w przekonaniu, że podjęła dobre decyzje. Założył, że jeśli będzie chciała coś powiedzieć, albo będzie potrzebowała od niego odpowiedzi na jakieś pytanie, to sama z siebie je zada. On mógł dać jej chociaż tyle - swoją bliskość, wsparcie.
I tak trwali, dopóki potrzebowała, jeśli potrzebowała w ogóle. Wszystko dobiegło końca: udało się jej odzyskać to, co straciła, uratować życie człowieka, którego ciepłe dłonie obejmowały ją teraz i wyciągnąć konsekwencje od osoby, która to wszystko zorganizowała. I choć może była dzień lub dwa do tyłu z przygotowaniami, to wyszła z tego obronną ręką, lepiej, niż ktokolwiek nieznający jej mógłby się spodziewać.
- Musisz coś zjeść - poinformował ją najemnik cicho. - A potem się położyć i w końcu tak normalnie odpocząć - zerknął na nią z góry. - Mogę zostać na noc, jeśli potrzebujesz. Mogę też wrócić do siebie, jeśli wolisz zostać teraz sama.
Obrazek

Dzielnica Portowa

244
Mam trochę pracy, ty zresztą też, ale... mały relaks mnie może nawet zbawi — odpowiedziała, uśmiechając się z wdzięcznością do mężczyzny i ponownie przestając się odzywać. Chyba faktycznie wolała pominięcie tematu i całkowite odcięcie się od dnia dzisiejszego. Małe zapomnienie o wszystkim, co się dzisiaj działo powinno być dla jej zmęczonego umysłu zbawieniem.

Mijali klasyczny hałas przepełnionych tawern i tłum ludzi kręcących się po mieście. W końcu byli w Ta'cah, stolicy, w najbardziej zatłoczonym mieście świata. Dla niej było to dzisiaj wyjątkowo zbawieniem, mogła bowiem zatopić się w głośnych odgłosach, zagłuszając własne myśli aż do samego domu, który jak stał, tak stał. Zerknęła tylko, czy koń Vasati nadal tutaj stoi, po czym z głośnym westchnieniem ulgi weszła do środka, pozwalając Victorowi zamknąć za sobą drzwi. Poczuła uścisk w żołądku spowodowany aromatycznym zapachem i prawie natychmiast skupiła się na wizualizacji pieczeni, jaką przygotowała Sonia, gdy poczuła nagle dotyk Victora.

Zaskoczona odwróciła się w jego stronę, by zostać najzwyczajniej w świecie przytuloną. Z początku ociągała się, jakby nie wiedziała, czy chce tego teraz, ale po sekundzie poddała się i objęła jego plecy, wtulając twarz w jego koszulę i oddychając głęboko przez chwilę. Milczała, nie płacząc, nie zwierzając się na razie, delektując się w końcu ciepłem jego ciała i odgłosami typowego domowego życia, jego powolnym tempem. Nikt jej już nigdzie nie ciągał, nikt jej nie groził. Wszystkim się zajęła i dopięła w jeden dzień niemal każdy szczegół, wychodząc z sytuacji może nawet lepiej, niż wcześniej. Należało jej się słodkie zapomnienie chociaż na jeden wieczór. Doceniła więc ciche wsparcie Victora, który nie odezwał się słowem, po prostu tam będąc.

W końcu mogła mieć święty spokój.

Usłyszała jego cichy głos z góry, delikatnie wibrujący w jego piersi, do której przykładała twarz. Westchnęła, odsuwając się odrobinę i spojrzała na niego ze zmęczonym uśmiechem. — Obydwoje musimy coś zjeść, wykąpać się i położyć. Koniecznie też potrzebuję napić się wina - zerknęła na niego, zastanawiając się przez chwilę, co woli. W końcu zdecydowała. - Zostań. Nie chcę dzisiaj sama zasypiać. Rano co prawda oboje musimy wrócić do pracy, ale ode mnie masz nawet bliżej. Poza tym nie miałabym serca kazać ci teraz wracać do zdemolowanego domu.

Wzruszyła ramionami, nawet delikatnie się śmiejąc ku rozluźnieniu atmofery, po czym chwyciła go za rękę, ciągnąc do jadalni, gdzie zamierzała zawołać Sonię i poprosić ją o przygotowanie im kolacji. Jednocześnie wspomniała, aby Flavia przygotowała świeżą pościel po jej południowych drzemkach oraz oczywiście samą kąpiel - dla niej i Victora. Następnie zamierzała w pełni skupić się na kolacji, będąc dzisiaj o samej zupie. Zamierzała też nieco porozmawiać z najemnikiem w trakcie posiłku, aby jak najbardziej skutecznie odwrócić własną uwagę od wizji zanikającego oddechu i opuszczanej głowy pewnen elfki.

Jak na razie szło jej idealnie, gdy skupiała się na przyjemnych rzeczach - jak świeżo zascielonym łóżku, ciepłej kolacji, chłodnej wodzie czy samej luźnej rozmowie.

Dzielnica Portowa

245
Koń Vasati wciąż stał przywiązany nieopodal jej domu; najwyraźniej Sehlean miał inne rzeczy na głowie, niż przejmowanie się wierzchowcem. Może w ogóle nie dotarło do niego, że Reimann wspominała mu cokolwiek na ten temat.
- Byłem tam jak spałaś. Nie jest zdemolowany, trzeba było tylko trochę posprzątać.
Odwzajemnił jej uśmiech. Takiego znała go lepiej, niż wściekłego i permanentnie zaniepokojonego, a przez cały wczorajszy dzień naprzemiennie okazywał praktycznie tylko te dwie emocje. No i może odrobinę frustracji, gdy koniecznie chciała rozwiązać to wszystko na swój własny sposób, podczas gdy on użyłby innych, dla niego bardziej sprawdzonych.
- Nie do pracy, do łaźni - poprawił ją, ale nie dodał nic więcej. Owszem, z jej domu miał bliżej do doków, ale łaźnie nie znajdowały się w dzielnicy portowej, a w zachodniej części miasta, zdecydowanie bliżej niego. To nie zmieniało faktu, że zamierzał zostać tutaj i upewnić się, że Agnes przetrwa noc, kiedy przestanie już udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Poszedł za nią w stronę jadalni i zajął swoje ulubione miejsce przy stole. Gdy Sonia ich zauważyła, zaczęła lamentować, że nikt jej nie uprzedził i jeszcze głośniej miotać się w kuchni, żeby przygotować im coś ciepłego do jedzenia. Flavia niestety zostawiła ją z tym samą, bo udała się na górę, by zmienić pościel i uporządkować sypialnię, w której przecież panował straszny nieład. Ubrania porozrzucane po podłodze, dokumenty na łóżku, miska z wodą sprzed kilku godzin i resztki bandaży.
Do jadalni weszli Blaise i Adrien, ale słysząc paniczne krzątanie się matki, momentalnie zatrzymali się i wycofali, by uniknąć bycia zauważonym. Nie udało im się to, niestety - Sonia natychmiast ich spostrzegła i zawołała do pomocy. Synchroniczne, cierpiętnicze westchnienie wydarło się z ust obu chłopaków, zupełnie jakby ćwiczyli je od czternastu lat, ale posłusznie poszli do kuchni.
- Powinni już zacząć się przyuczać do jakiegoś zawodu, a nie plątać beztrosko po twoim domu w nieskończoność, jakby wciąż mieli po dziesięć lat - zauważył Victor, gdy znów zostali sami. - Zabierasz ich na wyspę?
Rozparł się wygodnie na krześle, przenosząc wzrok na jej wciąż odziane w rękawiczki dłonie. Czasem nie rozumiał jej uporczywej elegancji, w szczególności w sytuacjach takich, jak dzisiejsza. Nie wiedział w końcu, co ukrywała pod spodem. Westchnął cicho i zerknął w stronę okna. Światło wpadające do domu w tej chwili prawie niczym nie różniło się od tego, które przynosił zachód słońca. Może było odrobinę ciemniej.
- Jakoś nie dociera do mnie, że lada moment wypływamy. Przygotowania trwają już tyle czasu - sięgnął po dzban z winem, który w międzyczasie przyniosła Sonia i uzupełnił dwa kielichy, dla Agnes i dla siebie. - Mam wrażenie, że nie da się już zrobić więcej, a jednak ciągle jest coś. Ciekaw jestem jak idzie pierwszej ekspedycji. Trzy statki ludzi powinny wystarczająco przetrzeć nam drogę.
Obrazek

Dzielnica Portowa

246
Masz dziwne pojęcie porządku — wspomniała, przypominając sobie o czymś i zerkając na górę, gdzie był jej gabinet. — Sama muszę jutro u siebie posprzątać. I tak, wiem, że idziemy rano do łaźni, ale potem wracamy do pracy — pociągnęła go do jadalni, napotykając gmerającą Sonię, nic sobie zbytnio nie robiąc z jej narzekań. Usiadła na swoim zwyczajowym miejscu u szczytu stołu, wzdychając cicho, z wyraźną ulgą przyjmując stary porządek do świadomości. Zerknęła z rozbawieniem na chłopców, którym nie widziało się pomagać matce, po czym lekko zdezorientowana zerknęła na Victora komentującego bliźniaków.

Na wyspę? Oni mają dopiero po czternaście lat, Kattok będzie dla nich niebezpieczne — powiedziała zdumiona propozycją mężczyzny... jakby dla niej wyspa miała być całkowicie bezpieczna. — Ale co prawda to prawda, wypadałoby ich wysłać chociaż do kogoś na praktyki. — Nie uciekł także jej uwadze fakt, że Victor spojrzał na jej dłonie, nadal odziane w rękawiczki. Praktycznie zapomniała, że jeszcze je ma na sobie i mechanicznym ruchem zdjęła je, odkładając na bok. Wzdrygnęła się, widząc otarcia, ale nie skomentowała ich w żaden sposób. — Zabawne, że patrzę na nich trochę jak na własne... młodsze rodzeństwo? Chyba tak będzie najlepiej to ująć. Dla mnie nadal są dziećmi, a przecież za chwilę mnie przerosną o głowę.

Przyjęła od niego z uśmiechem kielich z winem, natychmiast upijając zeń łyk i dwa, odstawiając go ostrożnie na stół i słuchając, co ma więcej do powiedzenia. — Nawet końca tych przygotowań nie widać. Nadal nie przekazałam Rafaelowi pieczy nad domem, a dzień zwłoki tylko pogarsza dopełnienie formalności. Potrzebuję jeszcze domknąć stare umowy, rozliczyć płatności i samej przygotować się do wypłynięcia — przetarła twarz, przypominając sobie, że jest skwar. Wstała od krzesła, podwijając rękawy koszuli do łokci i rozsznurowując ją nieco u szyi, aby było jej nieco lżej, po czym uchyliła okiennice, wpuszczając do środka świeżego, wieczornego powietrza i gwar portowej dzielnicy. Za chwilę wróciła do stołu.

To ledwo jest początek ekspedycji. Co mogą tamte trzy statki zrobić? Przerzedzić pierwsze kilometry puszczy, ot co. I zapewne w chwili, gdy tam dopłyniemy, znajdą się pierwsze ofiary dzikich zwierząt czy nieprzyjaznej aury wyspy. A sama eksploracja to jest nic w porównaniu do najbliższych lat. Będzie trzeba wykarczować większą część dżungli, usunąć stare ludzkie osady i zacząć od zera budowę nowych osiedli, dróg i portów. Wcześniej zaś będziemy musieli też rozwiązać problem tego całego buntu natury — prychnęła i pokręciła głową, mówiąc ostatnie słowa. — Gdyby nie fakt, że samo drewno jest piekielnie cenne i będzie wykorzystane do budowy kolejnych statków i zabudowań, już dawno proponowałabym spalenie wszystkiego. Ale tak niestety trzeba być cierpliwym.

Zamilkła na chwilkę, zwilżając gardło i zastanawiając się, czy nie za szybko zaraz uderzy jej do głowy wino na pusty żołądek. Wyrzuciła zaraz z siebie tę myśl, jednocześnie stawiając nieco dalej od siebie puchar. Kontynuowała swój wywód. — Oczywiście dochodzi też konflikt interesów Syndykatu i moich pomysłów. Wystarczy spojrzeć na Sehleana, z którym ucięłam sobie wczoraj pogawędkę na temat tego, co warto wdrożyć na wyspie. Kolejny port, powiedział, wyobrażasz sobie? Jasne, rozładowanie napięcia w ludności i transporcie morskim jest ważne, szczególnie dla was, wyspiarzy, ale nie oszukujmy się, Kattok jest położone na szarym końcu świata i jedyne, za co może służyć, to za niewielki port. Powinniśmy skupić się na innych aspektach. Ściągając tam ludzi, mamy szansę na zebranie nie tylko najemników, ale i specjalistów z całego świata. Warto też pochylić się nad złożami naturalnymi i zastanowić się, czy wyspa nie będzie żyłą złota. Ba, jeśli jakość gleby będzie wystarczająca, można byłoby wykorzystać nowe metody rolnictwa. Mam na podorędziu tyle projektów, które można byłoby łatwo przerobić pod maszyny rolnicze! O systemie nawadniającym nie wspominając. Ale znając życie, usłyszę jeszcze z dziesięć razy o tym, jaki to będzie piękny port.

Osunęła się nieco na krześle, zakładając dłonie na piersi i patrząc się na Victora, wyglądała, jakby cały świat właśnie ją obraził. Dodała zaraz jeszcze jedną, ostatnią rzecz, rozgadawszy się, zachęcona przez wino. — Oczywiście dla mnie to i tak jest lepsza sytuacja, niż tkwienie w Keronie, gdzie tworzyłam CAŁKOWICIE nowe modele katapult. A przez całkowicie nowe modele mam na myśli takie, które mają nieco dalszy zasięg. Tutaj przynajmniej pozwolono mi powoli wprowadzać mój plan mechanizacji społeczeństwa. Szkoda tylko, że prawdopodobnie przez Kattok nie zobaczę pierwszego statku na bazie moich projektów, jak będzie wodowany. Ale coś za coś.

Dzielnica Portowa

247
- No właśnie. Już nimi nie są - odprowadził spojrzeniem Blaise'a, który przyniósł im talerze i sztućce, a potem misę owoców, które mogli sobie pogryzać zanim nie otrzymają porządnej, pożywnej kolacji. Minie co najmniej kilkanaście minut, zanim Sonia podgrzeje posiłek na tyle, by nadawał się do jedzenia. Z pewnością jej zależało na tym, by nakarmić ich możliwie najlepiej, po wszystkim, co oboje przeszli przez ostatnie kilkanaście godzin. Choć Victor został wyleczony, to też wciąż przecież musiał być wykończony po nocy spędzonej w magazynie i inwazyjnych zabiegach, jakim został poddany.
- Jeśli już dopłynęli, to na pewno są ofiary. Grupy ekspedycyjne zazwyczaj są zbyt podekscytowane odkrywaniem nowych lądów, by zachować ostrożność. To zaćmienie też na pewno im w niczym nie pomaga - dodał, spoglądając za uchylone przez kobietę okno. - Wyobrażasz sobie, przebijać się przez dżunglę w takich okolicznościach? A jeśli to, co mówił Sehlean jest prawdą, to mają dodatkowy problem, jeśli wysłali z nimi jakiegoś maga.
Gdy Agnes odsunęła od siebie kielich, Victor potraktował to jako sugestię i dolał jej więcej wina, zupełnie nie zastanawiając się nad tym, czy kobieta pije je na pusty żołądek, czy nie. Jego wzrok mimowolnie padł na poobijane kostki, tak niepasujące do jej delikatnych dłoni. Nie skomentował tego jednak, uprzejmie unikając tematu Vasati jak ognia - a pod ten temat, naturalnie, podchodziły również poranione ręce.
- Syndykat dał ci względną dowolność działania, Agnes, nie wiem o czym mówisz. To, że Sehlean ma inne wyobrażenie, to nie znaczy, że wszyscy tam takie mają. Poza tym... sądzę, że dacie radę się porozumieć. Masz siłę przebicia i potrafisz być przekonująca. Wierzę, że będziesz umiała mu wyjaśnić dlaczego jego pomysł nie ma sensu - uśmiechnął się do niej. - Nie spędziłem u niego tyle czasu, co ty, ale widzę, że ma możliwości i zasoby, które mogą ci się przydać. Pójście na drobne ustępstwa, jak niewielki port, chyba cię tak strasznie nie zaboli, co? Zresztą, pamiętaj, że nie musisz go budować od razu. Może do czasu, gdy Sehlean faktycznie będzie chciał zabrać się za rozładowywanie napięcia w ludności i transporcie, dotrze do niego, że ta wyspa ma inny potencjał. Może zdążysz mu to udowodnić.
Rozsznurowana u szyi koszula odsłoniła odmrożenia, które na jej dekolcie zostawiła Jomoira. Teraz nie były już tak intensywne i aż tak strasznie nie bolały, ale niemożliwym było, by LeGuiness ich nie zauważył, nawet jeśli spod jasnego materiału wystawały jedynie ich niewielkie fragmenty. Agnes wciąż czuła lekkie kłucie w klatce piersiowej przy głębszych wdechach, ale z godziny na godzinę to uczucie słabło. Ogólnie jej stan nie był bardzo zły - najgorzej bolała prawa ręka, która zamiast w twarz elfki uderzyła w portowe nabrzeże. Otarcia na nogach nie były poważne, bo pościg nie trwał długo, więc po dzisiejszej kąpieli i nocy bez tkaniny podrażniającej skórę zaczerwienienia powinny zniknąć, o ile jutro nie założy ciasnych spodni. Pytanie tylko jak długo będzie musiała żyć z dłońmi odbitymi na dekolcie, jako pożegnalnym podarunkiem od Vasati. Może powinna przygotować sobie jakąś maść, by pomóc im zagoić się szybciej? Najemnik spoważniał, ale uprzejmie odwrócił wzrok, zakładając - chyba słusznie - że Reimann nie chce o tym rozmawiać.
- Natura wybujała, więc i gleba powinna być odpowiednia pod uprawy. Gdyby było inaczej, zdobywalibyśmy wyschnięty kawałek lądu z przymierającymi resztkami lasu - napił się wina. - Chociaż nie wiem. Nie znam się na tym.
Obrazek

Dzielnica Portowa

248
Szczerze? Nie wyobrażam sobie w ogóle przebijania się przez dżunglę w takich warunkach, a jeśli wysłani zostali tam jacyś magowie, to tym gorzej. Bardzo dobrze, że my wypływamy tam później. Szczególnie ty — spojrzała zaskoczona na dolewane jej do kielicha wino, otwierając nawet usta, żeby zaprotestować, ale że i tak było za późno, skończyła tylko na tym, starając się na razie nie ruszać kielicha i w zamian za biorąc kilka winogron do ręki. — Co do chłopców, może z nimi przed wyjazdem porozmawiam i dopytam, gdzie siebie w ogóle widzą. Ba, od biedy mogłabym któregoś z nich sama przyuczać okazjonalnie, czy to alchemii, czy mechaniki. A na wyspie przydałby mi się asystent, jeśli miałabym okazję do innych badań...

Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy może faktycznie któregoś z nich, który byłby bardziej skory do nauki, nie zabrać na Kattok i przy okazji przyuczać, wykorzystując do drobnych prac, które mógłby wykonywać za nią. W końcu młodzieńcy mieli doskonałą okazję wybić się ponad swój stan, nawet pomimo matki, która skończyła jako gosposia. Pytanie tylko, który z nich był bystrzejszy i lepiej chłonący naukę?

Niewielki port pewnie jest dla niego niewystarczający. Ale chyba masz rację, czasu jest jeszcze trochę do realizacji niektórych planów, więc do tego czasu może wy zdążycie odkryć coś, co zmieni jego nastawienie. A w tym czasie ja zacznę przygotowywać projekty pode mnie — wrzuciła sobie do ust kolejny owoc, przeżuwając go w zamyśleniu i słuchając kolejnej dywagacji Victora. Prychnęła, słysząc jego gdybania, po czym rozbawiona upiła nieco wina i czekając z utęsknieniem na główny posiłek, zaczęła mu tłumaczyć wszystko.

I tak i nie. Natura mogła wybujać i się rozrosnąć, ale to niekoniecznie znaczy, że w przeciągu tych kilku lat nowa flora zdążyła użyźnić ziemię ponad to, co było tam wcześniej. Generalnie przez wilgotny, parny klimat te gleby są mocno wypłukiwane ze składników odżywczych. Najlepsze gleby pod uprawy są w Keronie, we Wschodniej Prowincji. Tam masz czarną, żyzną glebę, której pewnie nawet na oczy nie widziałeś. Tutaj i pewnie też na Kattok dominują czerwone, które potrzebują sporej ilości nawozów, żeby dawać dobre plony. Tak czy siak równie dobrze jak mówiłam może się magicznie okazać — zamachała tutaj dłońmi dla lepszego efektu. — Że nie będzie trzeba ich niczym wspomagać. Tak czy siak chciałabym zobaczyć, jak to się prezentuje na żywo, żeby określić i dostosować swoje plany, bo jeśli okaże się, że jest gorsza, niż teraz się spodziewam, to będę myśleć nad innym wykorzystaniem wyspy. Jak jednak mówiłam, wszystko zależy, jak bardzo dolna warstwa dżungli jest rozrośnięta, bo to ona chroni glebę przed wypłukaniem wszystkiego.

Odchrząknęła, czując przyjemne ciepło rozlewające się po jej ciele i na policzkach, gdy opowiadała o rzeczach, na których się znała. — Wracając, plony typu zboża, rzepak czy warzywa potrzebują innych składników w glebie, niż wielkie baobaby i mahonie, bądź jakieś chwasty — pięknie jej poszło zapominanie, kiedy jej wątłe ciało dostawało kolejne dawki alkoholu, bez niczego ciepłego i tłustego w żołądku, z gorącą dyskusją o zasiedleniu Kattok. W tym tempie to za godzinę będzie ewidentnie podpita, jeśli nie pijana.

Dzielnica Portowa

249
Jeśli było coś, czego Victor się spodziewał, to z pewnością nie była to lekcja o glebach i ich występowaniu. Uniósł w zaskoczeniu brwi, gdy Agnes zaczęła mu to tłumaczyć, a po kilku zdaniach w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Początkowo milczał, kiwając tylko głową co jakiś czas, z rękami skrzyżowanymi na piersi, przysłuchując się jej, jak na pojętnego ucznia przystało.
- Czerwona gleba, rozumiem - podsumował. - Nie ma sprawy. Znajdzie się ktoś, kto pomoże ci grzebać w ziemi i rozważać, czy będzie się tam dało posadzić... rzepak.
...ale raczej nie będę to ja, zabrzmiało w domyśle, niewypowiedziane. Mężczyzna uśmiechnął się, rozweselony ekscytacją, jaką Agnes okazywała mówiąc o wypłukiwaniu składników odżywczych spomiędzy korzeni roślin. Na pewno też widział, że wino działa na nią szybciej, niż zwykle, więc trzeci raz nie uzupełnił jej kielicha, czekając przynajmniej na moment, w którym będą już po posiłku.

Sonia w końcu skończyła przygotowywanie posiłku i przyniosła go na stół w towarzystwie obu swoich synów. Przed nimi wylądowała pieczona kaczka z mieszanką warzyw, pachnąca intensywnie tutejszymi przyprawami i choć do tej pory najemnik pełne swoje skupienie poświęcał rudowłosej, teraz miał znacznie istotniejsze rzeczy do roboty - takie jak spożycie ciepłej kolacji. Pozwolił nałożyć sobie dużą porcję i skupił się na jedzeniu, a jeśli w trakcie chciała z nim o czymkolwiek porozmawiać, odpowiadało jej jedynie twierdzące pomrukiwanie i kiwanie głową. Skoro ona ledwie wytrzymała cały dzień na jednym talerzu zupy, tym większe to musiało być wyzwanie dla wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Kaczkę zapijał winem, z równie dużym zaangażowaniem, co Agnes do tej pory, co zmusiło w pewnym momencie Sonię do uzupełnienia dzbanka zawartością kolejnej butelki.
- Kąpiel jest gotowa - poinformowała Flavia, zaglądając do jadalni. - Dla państwa.
Dodane przez nią słowa sprawiły, że siedzący w kącie bliźniacy zerknęli na siebie znacząco, a Adrien wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, przypominający powstrzymywanie się od śmiechu. Blaise za to zaczerwienił się i zakrztusił kawałkiem brzoskwini, którą właśnie jadł.
- Co wam, durnie, do głowy przychodzi - rzuciła Sonia i trzasnęła chłopaka ścierką po głowie. - Wynocha stąd. Jak mi macie wstyd przynosić, to sama posprzątam.
Korzystając z tej niesamowitej okazji, jaka się przed nimi otworzyła, bliźniacy zerwali się z miejsc, ukłonili Agnes i sekundę później już ich nie było. Victor odprowadził ich spojrzeniem, przeżuwając ostatnie kęsy kolacji i z niedowierzaniem pokręcił głową, rzucając znaczące spojrzenie swojej partnerce - choć co miał na myśli, mogła tylko zgadywać.
- To którego z nich widzisz jako swojego asystenta? - spytał, przyjmując z powrotem poważną minę, gdy Sonia zebrała ich puste talerze kilkanaście minut później i z powrotem zniknęła w kuchni.
Obrazek

Dzielnica Portowa

250
Rozwijająca swoją wypowiedź Agnes na początku nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej słowa mogą nie trafiać do końca do raczej wojowniczego umysłu, opowiadając o tym, dlaczego niekoniecznie wzrost roślin może znaczyć, że dobrze będzie siać plony. Dopiero pod koniec, gdy ten jej odpowiadał, nieco zrzedła jej mina. Wyprostowała się, raczej niezadowolona z faktu, że średnio stara się zrozumieć i edukować w tym kierunku. — Oczywiście cię to nie interesuje — powiedziała tylko, patrząc na wchodzącą do pokoju kaczkę w ziołach, zaraz zapominając o ignoranctwie Victora.

Pozwoliła sobie nałożyć porządny kawałek – nie taki, jak jego, ale nadal wystarczający, by mogła się nasycić. Zaczęła w milczącym skupieniu zajadać mięso i popijać to winem, po kilku kęsach nawet nieco rezygnując z etykiety i po prostu pałaszując kolację. Odstawiła w końcu resztki – średnio obgryzione kości i skórę, których nie lubiła, a za które pewnie część ludzi by się zabiła, po czym wytarła usta i westchnęła z zadowoleniem, popijając to jeszcze i patrząc na brzuch, który teraz bardziej wystawał. Wtedy też przyszła Flavia, która obwieściła, że jej prośba została spełniona.

Za chwilę przyjdziemy, muszę odpocząć po kolacji — powiedziała, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na bliźniaków, którzy siedzieli w kącie, gotowi im czegoś dodać, jeśli potrzebowali. Jeden próbował się nie chichrać, drugi się zadławił jedzonym owocem. Uniosła brew z delikatnym rozbawieniem na twarzy, patrząc, jak wychodzą zachęceni słowami matki. Zerknęła na Victora, który rzucał jej jakieś dziwne spojrzenia, więc sama, bardzo dojrzale, zarumieniła się i wróciła do przepijania winem kolacji w jej żołądku.

Jeszcze nie wiem. Muszę z nimi porozmawiać, bo nie chcę brać sobie kogoś, kto za grosz nie będzie zainteresowany ani mechaniką, ani alchemią, czy chociażby matematyką albo nawet naukami przyrodniczymi. No chyba, że będzie pięknie pisał, wtedy bym się zastanowiła — parsknęła, po czym puszczając mu oczko powiedziała jeszcze:— Tylko, żeby jednemu nie było smutno, drugiego bierzesz ty na swojego giermka! Akurat zdążyłbyś zwiać na wyspę, zanim Sonia by cię obdarła ze skóry.

Kolacja, dobre wino i świadomość bezpieczeństwa bardzo wpłynęła na jej dobry humor. Miała lśniące oczy, uśmiechniętą twarz i zarumienione policzki, a i czuła się znacznie lepiej, kompletnie wypierając z pamięci przykre doświadczenia i skupiając się na obecnej chwili. Postanowiła jeszcze tak kilka chwil posiedzieć w salonie, nalewając sobie w końcu wody do szklanki, dopiero po jakimś czasie zamierzając iść się wykąpać.

Dzielnica Portowa

251
- Interesuje niesamowicie - zaprotestował Victor z szerokim uśmiechem, który nie dodawał jego słowom wiarygodności. Zwykle z przyjemnością słuchał jej rozważań technicznych i wizji postępu, ale wyglądało na to, że rodzaje gleby nie były dla niego jednym z tych tematów, w które warto by było się zagłębiać. Zresztą, do niczego mu ta wiedza nie była potrzebna.
Wino rozlewało się ciepłem po jej żołądku i klatce piersiowej, ułatwiając skupianie się na sielankowej chwili obecnej. To samo ciepło widziała też w oczach spoglądającego na nią mężczyzny, któremu nie przeszkadzało jej chwilowe pozbycie się eleganckich manier podczas spożywania posiłku. Niewyjaśniony rumieniec na jej policzkach sprawił tylko, że Victor zerknął w kierunku Sonii, ale ta nie patrzyła już na nich, skupiona na sprzątaniu po kolacji. Może właśnie dlatego nigdy nie chciał mieć służby. Ktoś plączący się po domu, gdy potrzebował pełnej prywatności, był dla niego większym problemem, niż wygodą.
- Giermka! - powtórzył i zaśmiał się. - I co on będzie robił? Pomagał mi się ubierać w zbroję? Chyba podziękuję. Poza tym za bardzo się jej boję.
Ciężko było stwierdzić, czy Victor mówi szczerze, czy żartuje. Raczej to drugie, choć Sonia potrafiła być groźna, zwłaszcza względem swoich synów, gdy przekraczali wyznaczone przez nią granice. Najemnik zazwyczaj nie traktował służby Agnes jako podwładnych; lubił zamienić w wolnej chwili kilka słów z Matthiasem, a Flavia darzyła go ogromną sympatią, odkąd kiedyś przy okazji pomógł jej przy jakichś sprawunkach w mieście. Może więc i Sonia była dla niego równie groźna, co dla nich wszystkich.
Za oknem zaczynało się już robić ciemno. Słońce znikało za horyzontem, zostawiając jedynie słabą czerwoną łunę, która jeszcze przez jakiś czas miała zdobić niebo. Służba zapaliła więcej świec i lamp, także w pokoju, w którym znajdowała się balia z przygotowaną przez młodą służkę wodą. Okiennice pomieszczenia były standardowo zamknięte, by nie wpuszczać do środka spojrzeń zaciekawionych przechodniów, więc prawie zawsze panował tam półmrok, rozświetlany jedynie przez płomienie ustawionych w czterech kątach lamp. Kiedy Agnes tam dotarła, na wieszaku czekała czysta podomka, a na ławie kilka złożonych ręczników. Obok nich siedziała Flavia, czekając, aż będzie rudowłosej potrzebna.
- Łóżko jest już zaścielone, pani Agnes - poinformowała ją, gdy tylko ją zobaczyła. - Zaniosłam też wino i suszone owoce, jeśli będzie pani potrzebowała się dodatkowo zrelaksować przed snem. Czy potrzebuje pani, żebym przyniosła nowe opatrunki? Jak się czują pani nogi?
Victor, który stanął w drzwiach i oparł się ramieniem o framugę, uniósł tylko pytająco brwi i opuścił wzrok na wspomniane nogi kobiety, zastanawiając się, co może być z nimi nie tak. Widział tylko obrażenia na kostkach jej dłoni i fragment tych na klatce piersiowej.
- Może przyjdę później - zasugerował. Obecność Flavii nie była mu na rękę, na pewno wolał doprowadzić się do porządku sam. - Kiedy wy już skończycie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

252
Nosiłby za ciebie wszystkie bagaże — odparła rozweselona przez przyjemną atmosferę, po czym sama zerknęła na Sonię. Jej prezencja potrafiła być groźna, ale jakimś cudem chyba wszystkie gosposie się tym charakteryzowały, jakby warunkiem koniecznym do opieki nad czyimś domostwem było bycie głośną i najeżoną starszą kobietą w fartuchu.

Chociaż było relatywnie wcześnie i Agnes normalnie nie była przyzwyczajona chodzić spać tak wcześnie, to porządna kolacja, kilka kielichów wina i niewyspanie zrobiły swoje, nieco otępiając jej zmysły. Z lenistwem w ruchach wstała z krzesła i mając za sobą Victora, ruszyła wziąć odświeżającą kąpiel. Oczywiście nie będzie to to samo, co wizyta w łaźniach, ale w końcu będzie mogła bez pośpiechu dokładnie się umyć i nacieszyć chłodną wodą.

W pomieszczeniu z balią czekała na nią Flavia, która natychmiast zasypała ją informacjami. Agnes zaczęła zastanawiać się, czy czegoś być może nie potrzebuje. Zerknęła na partnera, który oznajmił, że wróci później. — Tak, ja się w tym czasie oporządzę. Jakbyś czegoś potrzebował, to nie krępuj się. Chociaż nie! Jakbyś mógł zapytać Soni, czy znajdzie się w domu nagietek, najlepiej kwitnący i aloes. Byłabym za to bardzo wdzięczna. Jeśli nie ma, poproś, aby z samego rana ktoś poszedł i kupił czy nazbierał; sposób mnie nie interesuje, ważne, abym jutro to dostała. Jak nie będzie nagietka, to aloes wystarczy, też mi nieco pomoże.

Zamierzała zrobić z tego maść, którą nałożyłaby na swoje otarcia i odmrożenia – jeśli nie dzisiaj, to koniecznie jutro, aby tak bardzo nie cierpiała. — Możesz przynieść nowe, chętnie je wymienię. — Gdy Flavia i Victor wynieśli się z pomieszczenia, rozebrała się i weszła ostrożnie do balii, zamierzając przez chwilę posiedzieć w samej wodzie, zanim zacznie się myć. Chciała oglądnąć swoje rany – te na udach, na dekolcie i na dłoniach. Następnie z pomocą służki zamierzała umyć włosy i ciało, wyjątkowo ostrożnie przemywając zaognione miejsca; później zaś chciała osuszyć głowę, nałożyć krem na twarz i ubrać się w koszulę nocną.

Zamierzała poczekać, aż jej włosy przeschną, nie chcąc iść spać w wilgotnych, a poza tym wolała poczekać, aż Victor się umyje – bo jemu też to raczej się przyda... a raczej szczególnie. Czekając więc w sypialni, aż jej kosmyki będą się nadawały do ułożenia ich na poduszce, otworzyła okno i usiadła na parapecie, patrząc na krwawą łunę zaćmienia nisko na horyzoncie i niebo, które było bardzo ciemne, bezgwiezdne, pomimo braku chmur.

Dzielnica Portowa

253
Victor skinął głową i zostawił je same, zamykając za sobą drzwi. Flavia pomogła kobiecie rozebrać się i rozwinąć z opatrunków, a potem wejść do wody. Otarcia nóg faktycznie nie wyglądały najgorzej i jutro już z pewnością nie będzie musiała ich bandażować. Nawet dziś była to jedynie profilaktyka, a nie konieczność. W niektórych miejscach jej skóra była przetarta, ale nie spędziła przecież w siodle kilku godzin, by teraz leczyć rozległe rany. Nogi jednak piekły przy wchodzeniu w wodę i zapewne będą pobolewały przy dotyku, więc na jutro nie miała wyjścia, jak wybrać luźną sukienkę. Znacznie gorzej było z jej prawą dłonią, bo miała do krwi pozdzieraną skórę z kostek, a serdeczny palec bolał, gdy mocno go prostowała. Jeśli zaś o dekolt chodzi, nie wyglądał jak coś, co zostawiłoby blizny na zawsze - dwa tygodnie, może trzy i leczone w odpowiedni sposób odmrożenie powinno zniknąć bez śladu.
Woda, opływająca całe jej ciało, łącznie z głową, którą z dużego dzbanka polewała Flavia, była jeszcze większym zbawieniem po całym dniu, niż zazwyczaj. Aż żal było wychodzić z balii te kilkanaście minut później, ale przecież nie mogła tu spędzić całej nocy. Służka podała jej podomkę, a potem stanęła za nią i osuszyła jej rude włosy, wyciskając je w miarę możliwości w ręcznik. Końcówki, opadające na ramiona i plecy, podkręciły się na końcach. Pozostałe przygotowania do nocy nie trwały już tak długo, jak sama kąpiel, więc wkrótce Agnes mogła przejść do sypialni i tam przebrać się w koszulę, a potem w oknie poczekać na kochanka.
Trochę potrwało, zanim mężczyzna się pojawił. W międzyczasie mogła znów napić się wina, przygotowanego przez służącą, jeśli miała ochotę. W sypialni panował już idealny ład, taki, jaki powinien być tu cały czas. Przez okno widziała dachy sąsiednich domów i uliczki, przez które co jakiś czas przechodzili mieszkańcy w sobie tylko znanych celach, ale nikt nie podnosił głowy do góry, by ją zauważyć. Ostatecznie słońce całkowicie zniknęło za horyzontem i zapadła wyjątkowo ciemna noc. Odpalona przy łóżku lampa nie dawała wiele światła, co pogrążało sypialnię w nietypowej ciemności, gdy na niebie nie było widać gwiazd, ani żadnego jasnego księżyca.
Wreszcie Victor zapukał i wszedł do środka. Jego mokre włosy średnio skutecznie zaczesane były do tyłu, ale nie zostały związane, przez co tworzyły mokre plamy na materiale koszuli. Gdy zamknął za sobą drzwi, ściągnął ją z siebie i rzucił na krzesło, zapewne zwyczajnie nie chcąc wcześniej chodzić półnago po jej domu; tutaj wolał, by krople spływały po jego skórze, zamiast wsiąkać w tkaninę.
Przez chwilę spoglądał na siedzącą na oknie kobietę, by w końcu skierować się do stolika z winem i nalać sobie nieelegancko pełny kielich. Dopiero upiwszy z niego kilka łyków podszedł do Agnes i objął ją lekko, przy okazji opierania się o parapet po obu jej stronach. Jego spojrzenie przesunęło się po widocznych stąd dachach dzielnicy portowej.
- Zapomniałem, jakie to wygodne, kiedy ktoś przygotowuje kąpiel za ciebie - stwierdził i uniósł wolną dłoń, by przesunąć nią po jej ramieniu. - Jak twoja ręka, awanturniczko? Nie mówiłaś o tym, że ciebie też straż chciała zamknąć. Nie wierzę, że pominęłaś taką ciekawą informację.
Uśmiechnął się do niej. Jak widać, służba już skądś to wiedziała, a Victor był z nimi w na tyle dobrych kontaktach, by ta wiadomość dotarła i do niego.
Obrazek

Dzielnica Portowa

254
Jej uda nie wyglądały najgorzej – pościg trwał kilka minut, a chociaż jechała konno w samej sukience, to oprócz małego dyskomfortu nie powinno jej to aż tak dotyczyć. Z odmrożeniem było nieco gorzej, ale i tutaj dało radę nieco temu zaradzić, wystarczyło przygotować maść, która pomoże także jej kostkom, które nie wyglądały ładnie. Najgorzej było z jej prawą dłonią, która trafiła w twarde podłoże, ale dopóki nic nie napuchnie, to smarowanie otarć powinno jej wystarczyć.

Nie chciała wychodzić z balii, ale jednocześnie chciała już znaleźć się w sypialni i nie musieć nic robić. Z ociąganiem wyszła z wody, rozchlapując wokół nieco cieczy i wycierając się dokładnie, pozwalając Flavii nieco podsuszyć jej włosów. Ubrała się, natarła twarz i wróciła do sypialni, z westchnieniem siadając na parapecie w oczekiwaniu na Victora, oglądając z góry miasto i popijając wina. Było bardzo ciemno i nigdzie nie było widać żadnych ciał niebieskich, z księżycami włącznie. Jedynie gdzieś daleko na horyzoncie majaczyła czerwonawa łuna, jakby w oddali palił się tropikalny las.

Miała w końcu chwilę, aby zastanowić się nad całym zjawiskiem. Nie było ono normalne, skoro trwało właściwie od samego południa i przedłużało się do nocy. Księżyce nie powinny poruszać się w tak idealnej synchronizacji ze słońcem, tym bardziej, że jeden z nich, Zarul, miał całkiem nieregularny cykl. Nawet gwiazdy... one nie były zależne od żadnego z trójki, więc co się tutaj działo? Magia była oczywiście odpowiedzią, skoro cały spektakl zaburzał jej funkcjonowanie, co mogła zobaczyć na elfce. Nie zagłębiała się nigdy w szczegóły działania tej dziedziny, jako że i tak nią gardziła, toteż wróciła do obserwacji dachów i pojedynczych sylwetek poruszających się chaotycznie po mieście. Uspokajała ją taka kontemplacja – dawno nie miała takiej okazji, ani nawet chęci do patrzenia bez sensu w dal, mając tyle na głowie w ostatnim czasie.

Dopijając kielich, zaczęła konstatować, jaką mrówką jest w tym wielkim świecie i jak niewiele znaczy, pomimo własnego przekonania o wartości. Byli więksi od niej, bardziej znaczący, pomimo wyraźnych ubytków względem jej osoby. Urodzili się lepsi, bądź byli cwani, różnie bywało, ale Agnes czuła, że to niesprawiedliwe, że ona musi tak walczyć o cień uwagi i uznania, a inni po prostu to mają. Oczywiście byli gorsi od niej – pracownicy portowi, rolnicy, zwykli handlarze, ale ich błogosławieństwem była głupota i nieświadomość. Ona... odczuwała to. Chciała więcej, chciała się zapisać na kartach historii i chociaż zdążyła trochę zrobić, to nagle poczuła się staro, jakby lata uciekały jej przez palce, a ona w niczym, co chciała, nie zasłynęła.

Jej egzystencjalne rozważania przerwało pukanie do drzwi. Ocknęła się z amoku, obserwując wchodzącego Victora, uśmiechając się do niego lekko nieobecna. Z zainteresowaniem przesunęła wzrokiem po jego opalonych ramionach, przy okazji podsuwając pusty kielich do nalania wina, gdy ten bardzo nieelegancko lał sobie trunku do pełna. Ułożyła się wygodniej, gdy usiadł obok niej, zaraz się o niego opierając i śmiejąc się cicho na jego słowa. — Powinieneś kogoś sobie wynająć na stałe do pomocy. Nawet jedną osobę, może nie miałbyś wtedy takiego bałaganu w sypialni — mruknęła w jego szyję, nie patrząc już na okno, a na półciemny pokój i łóżko zachęcające powoli do położenia się i zaśnięcia w nim. Skrzywiła się zaraz, słysząc, że dowiedział się o jej wybrykach. — To nie jest nic, czym chciałabym się chwalić... noc w areszcie i ja, to się po prostu ze sobą gryzie. Nie powinnam była tego robić. Teraz mnie jeszcze boli ręka i wygląda okropnie.

Ku potwierdzeniu własnych słów uniosła prawą, bardziej poobijaną dłoń przed siebie, pokazując paskudne otarcia i trudności w zginaniu serdecznego palca. Za chwilę ją schowała i wróciła do konsumpcji wina. — Podaj mi proszę jakiś owoc. O właśnie, co ze składnikami? Podejrzewam, że pewnie niczego z tego, co prosiłam, Sonia nie miała?

Wtuliła się mocniej w zagięcie między jego ramieniem a szyją, trochę jak kot poruszając głową, gdy się tam mościła. Wino nieco jej uderzało do głowy ponownie po kąpieli i oprócz przyjemnego ciepła czuła też pierwsze oznaki zmęczenia. Czuła się jednak dobrze w jego ramionach, oddychając... relatywnie świeżym powietrzem, patrząc co jakiś czas na tajemnicze, lekko niepokojące niebo i mogąc po raz pierwszy od dawna, już nie mówiąc nawet o ostatnich wydarzeniach, zrelaksować się w pełni bez wiecznego pośpiechu i niekończącą się stertą pracy. Teraz po prostu o wszystkim zapomniała i czuła się dzięki temu naprawdę świetnie.

Dzielnica Portowa

255
- Czy ja wiem... Jest wiele rzeczy, którymi nie wypada się chwalić, a które robisz i tak - Victor uśmiechnął się dwuznacznie i chwycił delikatnie uniesioną w jego stronę dłoń, by przyjrzeć się obrażeniom, zanim ją przed nim z powrotem schowała. Nie dotykał gojących się ran, ale obejrzał jej rękę z każdej strony, jakby chciał się upewnić, że na pewno nic jej nie będzie. Potem ją puścił, a zamiast skupiać się na tym, zsunął materiał koszuli nocnej z jej prawego ramienia, chcąc odsłonić odmrożenia i przyjrzeć się też przy okazji im. A może miał w tym geście jakiś zupełnie inny cel? Z nim nigdy nie było wiadomo.
- Nie. Będziesz mieć je jutro z samego rana.
Przysunął cały stolik z owocami bliżej nich, podając też kobiecie przy okazji przekrojoną na pół brzoskwinię. Reimann czuła, jak krople wody spływają z niedokładnie osuszonych włosów Victora na jej skórę, a jego broda drapie ją w skroń. Mężczyzna objął ją w pasie i przesunął policzkiem po jej skroni w czułym geście.
- Gdybym wiedział, że u mnie będziesz, nie byłoby w tej sypialni takiego bałaganu - stwierdził jeszcze. - I na pewno pochowałbym rysunki. Przy twoich szczegółowych szkicach muszą wyglądać jak bazgroły dziecka.
Najwyraźniej nie widział różnicy między rysunkami technicznymi, jakie tworzyła Agnes, a tym, co w wolnym czasie robił on. Z tego, co pamiętała, miał niedbałą kreskę, ale nie brakowało jej pewności, a szkic, choć niedokładny, dobrze zachowywał proporcje i całkiem nieźle uchwycił podobieństwo - mimo, że w oczach mężczyzny wyglądała trochę inaczej, niż w swoich własnych.
Zapadła dłuższa cisza. Ostatnio większość ich rozmów dotyczyła wyprawy, więc teraz, gdy oboje postanowili o niej nie rozmawiać, tak samo jak o ostatnich wydarzeniach, które odbiły się mocnym piętnem na nich obojgu, najemnik czerpał przyjemność ze zwykłego milczenia. Na przedramieniu, którym ją obejmował, miał nową bliznę, jeszcze świeżą, o nieregularnym kształcie - rana musiała powstać, gdy kość przebiła się przez skórę. Uzdrowiciel wyleczył złamanie, ale nie kwestie kosmetyczne, takie jak ślady po nim na zewnątrz. Cała reszta widocznych obrażeń mężczyzny zniknęła, choć z tego co wspominał wcześniej przy Sehleanie, w bardzo nieprzyjemnych okolicznościach. Victor bez słowa popijał zawartość kielicha, podczas gdy ona jadła swoje owoce. Początkowo wyglądał przez okno, ale w pewnym momencie dotarło do niej, że mężczyzna przygląda się jej i gdy uniosła do niego głowę, pochylił się, by skraść jej długi, wytęskniony pocałunek. Ostatnie kilkanaście godzin dużo ich kosztowało, a jakiekolwiek chwile bliskości w tym czasie zawierały wiele nieprzyjemnych emocji. Teraz było inaczej. Jego usta smakowały winem, a w ciemnych oczach były tylko te emocje, które powinny w nim być.
- Dziękuję - mruknął chwilę później. - Że mnie znalazłaś.
Wiedząc, w jakim kobieta jest stanie, westchnął tylko i wyprostował się z powrotem, choć dobrze wiedziała, że wolałby, żeby ten wieczór zakończył się inaczej. Może dla niego nie było to nic strasznego, ale Agnes rzadko bywała choćby lekko ranna. Nie wiedział, czy skutki dzisiejszego dnia nie są dla niej zbyt bolesne. Napił się znów wina i odstawił pusty kielich na parapet obok niej.
- Powinnaś się już położyć - stwierdził, odgarniając włosy z jej ramienia.
Obrazek

Wróć do „Stolica”