Dzielnica Portowa

151
Rafael nie powiedział zbyt wiele, ale i też nie można było się dziwić. Był ciężko ranny i wymagał natychmiastowej pomocy medycznej., której to Agnes nie mogła mu zbytnio udzielić. Zerknęła tylko na jego brzuch, oceniając, czym tak właściwie mógł dostać. Poza tym odetchnęła z ulgą... poza tym, że Matthias żył, tylko był ogłuszony, mógł coś wiedzieć – o ile nie został wzięty z zaskoczenia.

Jacob wykazał się zimną krwią i natychmiast podchwycił słowa Rafaela, wzywając służki na dół. Agnes wstała, patrząc na swoje zakrwawione kolana i ręce od krwi kamerdynera, potem się odsunęła, gdy w przejściu pojawiła się Sonia, Flavia i Blaise. Chłopak zareagował jak przystało na nastolatka, zaś Flavia natychmiast wybiegła w samej koszuli nocnej. Agnes pozwoliła gosposi zająć się umierającym Rafaelem, sama zaczynając szukać jakiejś szmatki czy chusteczki, w którą mogłaby się wytrzeć. W międzyczasie, gdy czekali na przybycie straży i Blaise'a, cały czas stojąc i walcząc z pokusą pójścia na górę, do gabinetu, gdzie miała swój własny skarb, zapytała służącej:

Chłopcy wrócili od Victora? — oparła się o jakąś komodę, zaczynając zastanawiać się nad powodem włamania i możliwej korelacji ze zniknięciem jej partnera. Aby jednak dojść do jakiejś konkluzji, musiała zobaczyć, czy coś zniknęło.. i oczywiście miała gdzieś pieniądze. Liczyły się tylko dokumenty i jeśli dziewczyna wróci ze strażnikami, zamierzała poinstruować Jacoba, aby ten poszedł z nią na górne piętro.

Dzielnica Portowa

152
Blaise potrzebował jakichś trzydziestu sekund, żeby wrócić ze wszystkim, o co poprosiła go matka. Czasem ta irytująca prędkość, z jaką poruszał się po domu stawała się przydatna. Postawił miskę z wodą obok kałuży krwi, a prześcieradło podał Sonii, która od razu sprawnym ruchem oderwała od niego kawałek i zabrała się za opatrywanie nieprzytomnego mężczyzny.
Jacob w międzyczasie przeciągnął Matthiasa pod ścianę, by ten nie leżał na środku pokoju i przeszedł się po parterze, rozglądając się w poszukiwaniu ewentualnych skutków włamania. Zapalił też kilka dodatkowych lamp, jedną z nich stawiając obok Rafaela, żeby ułatwić zajmowanie się nim. Ciężko było stwierdzić, co spowodowało tę ranę, ale z pewnością był to jakiś rodzaj białej broni. Nic innego nie cięłoby tak czysto i tak głęboko.
- Ja... ja miałem dostarczyć - odezwał się młody chłopak. - Ale pana Victora nie było. Ani w domu, ani tam w porcie, gdzie zawsze siedzi. Przyniosłem ten list z powrotem. A Eduard i Sigismund nie wrócili jeszcze.
Kolejna zagadka, która wymagała rozwiązania. Noc chyba nie miała zamiaru być jej przychylna.
Dosłownie dwie minuty później do domu jak burza wpadła Flavia, niczym zjawa w białej podomce i rozwianych włosach. Za nią do środka weszło trzech strażników, początkowo dość zblazowanych i niechętnych, jakby kobieta w panice była dla nich nudną codziennością. Dopiero na widok ubabranej w krwi Agnes i starszej służki, usiłującej połatać starszego kamerdynera, wybudzili się ze swojego rozleniwienia. Dwóch z nich podeszło do Rafaela, by zamienić kilka słów z Sonią, a trzeci, najwyraźniej najwyższy stopniem, rozejrzał się dookoła i na potencjalnego rozmówcę wybrał sobie Jacoba. W końcu ochroniarz też był ubrany elegancko. Może wydawał się bardziej wiarygodny, niż roztrzęsiona kobieta.
- To dom wynajmowany przez panią Reimann - odparł głośno na zadane mu pytanie i gestem wskazał rudowłosą kobietę, prowadząc go w jej stronę. - Nie przeze mnie.
W międzyczasie pozostali strażnicy wymienili się z chwilowym dowódcą spojrzeniami i po kilku bezgłośnych skinięciach głową zabrali się za podnoszenie Rafaela z podłogi.
- Hola hola, co wy z nim robicie, on jest ranny! - zaprotestowała Flavia.
- Do medyka zanieść go trzeba przecież - westchnął jeden z młodszych strażników. - Jest owinięty tym... płótnem. Nic mu nie będzie. Medyk jest dwie przecznice stąd.
- Zacisnęłam mocno, kochana, spokojnie - Sonia podniosła się z kolan i poklepała uspokajająco jasnowłosą dziewczynę po ramieniu. - Wiem, do kogo go zaniosą, pójdę tam potem.
Wyciągnęła w kierunku Agnes czysty kawałek wilgotnego prześcieradła, by mogła zmyć krew ze swoich dłoni.
- Co tu się stało? Widziała pani napastników? Czy ma pani jakichś wrogów? Czy coś zostało skradzione? - zasypał ją pytaniami strażnik.
Obrazek

Dzielnica Portowa

153
Lekko podenerwowana Agnes przyglądała się Soni, która opatrywała właśnie nieprzytomnego Rafaela. Nie mdlała na widok krwi, nie była z tego typu panikujących kobiet, ale uczucie niepokoju wwiercało się w nią i przyprawiało o nieprzyjemny ścisk żołądka. Gdy wrócił Blaise, jeszcze bardziej spotęgował to uczucie, informując o nieobecności mężczyzny w jego domu ani porcie... a także brak powrotu posłańca i ochroniarza. Wszystko wbrew jej woli zazębiało się z włamaniem, pozostawiając jedno wielkie pytanie: w co wpakował się Victor?

Flavia zaraz wróciła z trójką strażników. Dwoje natychmiast zajęło się rannym kamerdynerem, podczas gdy trzeci... bezczelnie podszedł do Jacoba. I jakkolwiek sytuacja była poważna, tak duma Agnes została poszargana, że ktokolwiek śmiał pomyśleć, że to jej OCHRONIARZ jest panem domu, nie ona. Jacob sprostował sytuację, zaś inżynierka zgromiła wzrokiem... kapitana? Kimkolwiek był, nie racząc ruszyć palcem u nogi, gdy ten do niej podchodził. Ten zadał jej pytania – gdzieś w tle Flavia kłóciła się o sposób przeniesienia rannego Rafaela, Sonia podała jej szmatkę do przemycia rąk z krwi. Kobieta przyjęła kawałek materiału i wycierając powoli dłonie, zaczęła mówić.

Jak widać — podkreśliła oczywiście te słowa — wróciłam może dziesięć minut temu, zastając nieprzytomnego ochroniarza i ciężko rannego kamerdynera. — Głową wskazała na Rafaela i Matthiasa. — Nie wiem, kto to mógł być i szczerze nie mam na razie pomysłu, kto to dokładnie jest, ale pewne podejrzenia już mi się wyklarowały. Co do skradzionych rzeczy, proszę mi wybaczyć, ale widząc rannego członka mojej służby, pierwsze co przychodzi człowiekowi do głowy, to wezwanie pomocy i upewnienie się, że samemu jest się bezpiecznym. Z tego powodu, zapraszam za mną na wycieczkę. Muszę zerknąć do moich kwater, tam mam najcenniejsze rzeczy... a pan chyba będzie w stanie mnie obronić.

Skończywszy myć dłonie, odbiła się od komody i bez słowa sprzeciwu poprowadziła strażnika na górę, do gabinetu i sypialni. W pierwszym miała wszystkie dokumenty i parę cenniejszych głupot, w sypialni trzymała kuferek z kosztownościami i biżuterią rodzinną, tą samą, z którą przypłynęła na Archipelag. Priorytetem był jednak gabinet. W międzyczasie opowiadała dalej.

Co zaś do wrogów, nie przypominam sobie, abym takich posiadała, chociaż niektórzy twierdzą, że to symbol władzy i mocnego charakteru. Tak czy siak, mam inne podejrzenia. Mój partner cały dzień się nie odzywał pomimo potwierdzenia przybycia na obiad. List, który doń wysłałam, został zwrócony, gdyż nie było go w domu, ale gorszym jest to, że pozostali wysłani do niego moi ludzie jeszcze nie wrócili. Wysłałam list wczesnym popołudniem. Wracając zaś do napastników, jak Matthias się przebudzi, może będzie w stanie udzielić więcej informacji, czego z chęcią wysłucham.

Dzielnica Portowa

154
Strażnik nie przejął się jej oburzonym spojrzeniem, w jego oczach widziała tylko skupienie. Pokiwał głową, słuchając odpowiedzi i niemal widziała, jak w jego głowie element po elemencie tworzy się jakaś wizja zajścia. Póki co prawdopodobnie niewiele wspólna z faktycznymi wydarzeniami, bo przecież żadne z nich nie wiedziało wystarczająco wiele, ale zawsze to coś. Przynajmniej mieli tu oficjalnego stróża prawa. To już mogło zapewnić im choćby odrobinę spokoju.
- Oczywiście - odparł obojętnie, gdy wyjaśniła, dlaczego nie wie, czy cokolwiek zostało skradzione. - A skąd pani wróciła, jeśli mogę spytać? Ta informacja też może być ważna. Takie rzeczy często bywają ustawione.
Rafael został wyniesiony. Flavia zamknęła za nimi drzwi i usiadła na stołku w kącie pomieszczenia, chowając twarz w dłoniach. Teraz nie była do niczego konkretnego potrzebna, więc mogła sobie na to pozwolić. Sonia za to skupiła się na ścieraniu krwi z podłogi. Woda w misce zaczęła stopniowo zabarwiać się na pomarańczowo, tak samo jak rękawy nocnej koszuli kobiety.
Strażnik mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak ciche "nie powiedziałbym", kiedy usłyszał o mocnym charakterze, ale posłusznie powędrował za nią po schodach na górę. Blaise przepuścił ich, a potem cicho ruszył za nimi, korzystając z okazji, że jego matka nie zwróciła na to uwagi.
- Kim jest pani partner? - spytał mężczyzna. Na wszelki wypadek oparł dłoń na rękojeści broni, gdy Agnes otwierała drzwi do gabinetu. - I proszę powiedzieć, gdzie go szukano, wyślę swoich ludzi, żeby to sprawdzili.

Wejście do gabinetu potwierdziło najgorsze przypuszczenia kobiety. W gabinecie panował bałagan - szafki i szuflady były pootwierane, przyrządy piśmiennicze porozrzucane niedbale. Ale najgorszym, co od razu rzuciło się Agnes w oczy, było zniknięcie większości dokumentów. Niemal wszystkie projekty, plany, szkice i nowatorskie pomysły teraz stały się własnością kogoś innego. Każdy staranny rysunek techniczny, każdy rozpisany schemat - z szuflad biurka ziała przerażająca pustka. Może więc to nie Victor ściągnął na nią problem, skoro ktoś przybył tutaj w tak konkretnym celu? Kto wie, może było właśnie odwrotnie? O ile w ogóle z mężczyzną było cokolwiek nie tak.
Jeśli zaś chodzi o kosztowności, te zostały nietknięte. Nie po nie najwyraźniej tutaj przyszli.
Strażnik obszedł pomieszczenie dookoła, wyjrzał przez okno, a potem podszedł do wysokiej szafy, jedynego zamkniętego mebla w gabinecie. Nacisnął klamkę i pociągnął drzwi, by znieruchomieć w zaskoczeniu na moment, gdy spostrzegł jej zawartość.
- A kogo my tu mamy?
Ze środka patrzyły na nich przerażone oczy Adriena. Chłopak skulony był na dole, z rękami zaciśniętymi wokół kolan. Na widok brata Blaise odetchnął z ulgą i usiadł na podłodze przy drzwiach, jakby widok bliźniaka wywołał w nim tak silne uczucie ulgi, że nie był w stanie ustać na nogach.
Obrazek

Dzielnica Portowa

155
Agnes zastanowiła się sekundę, gdy strażnik wspomniał o ustawce. Brała to pod uwagę, ale na razie wszystko wskazywało na powiązania z Victorem. — Sehlean Viti'ghri, elfi szlachcic. Nie jestem pewna, czy to było ustawione, na razie skłaniam się ku nieobecności mojego partnera. Na imię mu Victor LeGuiness, moi posłańcy poszli do portu i jego domu. Nie wiem, czy im też mogło się coś nie stać, skoro jeszcze nie wrócili — Agnes rzuciła adresem zamieszkania oficera, by otworzyć drzwi do gabinetu i praktycznie padając z nóg.

Całe jej życie. Wszystko, co było dla niej ważne, co ją definiowało i co było najcenniejsze. Praca jej życia, jej innowacje, niedokończone projekty, pomysły, notatki... wszystko. Wszystko zniknęło. Przez chwilę miała aż mroczki przed oczami, musząc podeprzeć się o framugę. Jej oddech przyspieszył, całe ciało zaczęło drżeć, a w środku płakała. Stała tak chwilę, kontemplując nad pustym gabinetem, by w końcu wydukać z siebie: — Wszystko... wszystko zabrane... — zaczęło jej być duszno i musiała usiąść na fotelu, podczas gdy strażnik przeglądał całe pomieszczenie. Złapała się za głowę i chwyciła za włosy, patrząc na bałagan na biurku i podłodze. Siedziała tak przez chwilę, by zaraz zacząć niemrawo przetrząsać szuflady, pozostałe dokumenty, w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogło zostać, co mogli zostawić włamywacze – także jakieś poszlaki. Potem przypomniała sobie słowa mężczyzny sprzed minuty.

Przeklęte elfie pomioty... pieprzone zakały, kurwiesyny, wrzody na ciele ludzkim... — bełkotała, coraz gwałtowniej przerzucając pozostałe dokumenty, by na samym końcu cisnąć jakimś kałamarzem o ścianę. — Zamorduję! Będziesz pływać we własnym szambie, Vasati, choćby miała to być ostatnia rzecz... — jej dłonie mełły kartki, gdy próbowała powstrzymać się przed uderzaniem raz za razem o blat czy ścianę. Stała tak, oparta o stół, z rozwichrzonymi włosami, zakrwawioną posoką Rafaela suknią, oczami, w których tliła się czysta nienawiść i z wypiekami na twarzy. Wtedy też strażnik odkrył coś interesującego.

Drugi z bliźniaków, przerażony, krył się w jej szafie. Ledwo Agnes go zobaczyła, poderwała się, aż zakręciło się jej ponownie w głowie i podeszła do niego szybkim krokiem, klękając obok. Zaczęła mówić, dosyć ostro, nie kontrolując już szargających nią emocji. — Adrien. Kto tu był? Co słyszałeś? Po co tu byli? Opowiadaj, natychmiast!

Dzielnica Portowa

156
Uroczy wieczór przyniósł iście dramatyczną noc.
Agnes nie miała prawa spodziewać się takiego rozwoju spraw. Victor miał przecież pojawić się z przeprosinami na bankiecie u Viti'ghrina, a potem mieli razem wrócić tutaj i od rana przygotowywać się do wypłynięcia. Może poświęciłaby trochę czasu na rozważanie zabrania ze sobą Jomoiry, godząc się na to lub nie. Może od rana siedziałaby w swoich szkicach, z zapomnianym śniadaniem stygnącym na brzegu biurka. Tymczasem jutrzejszy dzień wydawał się kompletnie nieistotny w świetle tego, co działo się tutaj. Zawartość kałamarza spływała po drewnianej ścianie, zostawiając ciemną plamę, widoczną nawet w słabym świetle lamp. Blaise wpatrywał się w nią niepewnie, bo nigdy dotąd nie widział jej przecież w takim stanie. Nie mógł jednak pomóc, choć wyraźnie chciał. Był za młody, a wiązanka przekleństw zupełnie zbiła go z pantałyku.
Nie wszystko zostało skradzione. Pojedyncze dokumenty, takie jak umowa wynajmu domu, czy listy zaopatrzenia przygotowywanego na Kattok, wciąż leżały w pustawych szufladach. Notatki, zapisane skrótami myślowymi które była w stanie zrozumieć tylko ona, również leżały w kącie biurka. Ale to wciąż było tyle co nic.
- Spokojnie, droga pani - rzucił strażnik, czubkiem buta przesuwając jakiś pusty kubek po podłodze. - Co zginęło? Proszę sporządzić listę.
Po otwarciu szafy jednak cała jego uwaga skupiła się na chłopaku w niej ukrytym. Zerknął na Blaise'a, potem z powrotem na Adriena, jakby upewniał się, że dobrze widzi. Wielkie oczy odnalezionego bliźniaka stały się jeszcze większe, gdy Agnes dopadła do niego z szaleństwem w spojrzeniu.
- Ja... chowałem się przed Rafaelem, przepraszam, że tu wszedłem... - wydukał.
- Odpowiedz pani, chłopcze. Widziałeś coś? Słyszałeś? To ważne - zachęcił go mężczyzna. - Już jesteście bezpieczni.
Adrien przełknął nerwowo ślinę, częściowo wysuwając się z szafy. Oparł nogi na podłodze, siadając na brzegu mebla.
- Nie wiedziałem co się dzieje. Przez szczelinę widziałem ludzi. Trzech ich było - jego spojrzenie przeskakiwało z Agnes na strażnika i z powrotem. - Oni... zabrali wszystkie rzeczy. Mówili, że jutro się to sprzeda, a ta... - zaczerwienił się. - Brzydko panią nazwali, pani Agnes. Że nigdzie pani nie popłynie. I że to przez to, że z Keronu pani jest.
Zacisnął dłonie i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Potem otworzyli szafę. Jeden z nich powiedział, żeby gówniaka... żeby mnie nie zabijać - zbladł nagle, zamierając na kilka sekund. - Że... wystarczy ten stary i pan Victor, żeby panią wykurzyć. Czy Rafaelowi coś się stało? Ja... bałem się wyjść stąd, zatrzasnął mnie więc już zostałem...
Obrazek

Dzielnica Portowa

157
Co zginęło? Lista? Ciebie chyba... WSZYSTKIE dokumenty, wszystkie plany, wszystkie projekty. Dziesiątki prac, całe moje pieprzone życie właśnie zginęło. To nie jest coś, co można ot tak odzyskać. Nawet jeśli... uda mi się, to ktoś mógł cokolwiek przepisać, przywłaszczyć sobie — Agnes nie interesowało w tej chwili nic oprócz zemsty na elfach. Miała gdzieś, że dzieciak może się jej przestraszyć, że ktokolwiek widzi ją w takim stanie. Właśnie ktoś rujnował jej życie i samopoczucie jakiegoś gówniarza naprawdę było ostatnie na liście rzeczy do zrobienia.

Adrien też się bał, a kiedy zaczął się tłumaczyć ponownie z bycia w szafie, kobieta zacisnęła pięść, żeby jej dłoń nie poleciała na twarz chłopaka. Na szczęście strażnik podszedł do niego nieco łagodniej i mogła wysłuchać zniekształconej wersji wydarzeń. Odeszła od Adriena i zaczęła energicznie chodzić po pokoju, wyładowując w ten sposób nadmiar negatywnej energii, oddychając głębiej i próbując zebrać myśli.

Ktoś, na sto procent te elfy, obrał sobie Agnes za cel, kierując się tak prymitywnym wytłumaczeniem, jak czyjaś narodowość. Ten ktoś, na pewno Vasati, zrobił coś z Victorem – historia Adriena nie dopowiadała co, ale kobieta podejrzewała i miała nadzieję, że nie najgorsze, tylko będą jeszcze próbowali ją szantażować jego osobą. Miała tydzień do wypłynięcia. Tylko tydzień, aby zorientować się, kto to zrobił, odzyskać wszystkie dokumenty i dowiedzieć się, co się stało z Victorem. Trzeba było działać.

Rafael jeszcze żyje. Jak wyglądali? Zapamiętałeś jakiekolwiek cechy charakterystyczne, cokolwiek, co pomogłoby ich zidentyfikować? Jak dawno temu tutaj byli przede wszystkim? — zapytała nastolatka, przystając przed nim i intensywnie się weń wpatrując. Uzyskawszy odpowiedź, zwróciła się do strażnika: — Potrzebuję dostać się do domu Victora, a samej będzie niebezpiecznie. Teraz, nie mam chwili do stracenia. Może znajdę tam coś... cokolwiek.

Sięgnęła także pamięcią, wyszukując kogokolwiek w Syndykacie, kto mógłby jej pomóc. Któryś z jej kontrahentów, z którym miała dobre kontakty, przełożony Victora, bo przecież hierarchia wśród armii Tygrysa istniała i ktoś musiał stać nad nim, może jego rodzina? Nie był człowiekiem z ludu, tylko jednym z tutejszych szlachciców, na pewno będą chcieli pomóc swojemu. Zamierzała uruchomić całą machinę, byle tylko dorwać się do skóry Vasati i Sehleana... ale najpierw najważniejsze rzeczy. Jej cały dobytek i Victor. Zemsta... może poczekać.

Dzielnica Portowa

158
- Przepisać to oni chyba nie przepiszą - odezwał się ostrożnie Adrien z głębi szafy. - Nic nie rozumieli z tego, a poza tym zanim mnie znaleźli to mówili, że jutro popołudniu mają to do kogoś zanieść. Więc dzisiaj... dzisiaj w nocy, ani jutro rano jeszcze raczej nic z tym nie zrobią.
To było niewiele, ale zawsze. Przynajmniej jedna pozytywna informacja w tym wszystkim, co się działo. Jeśli Agnes znajdzie sposób, żeby szybko zlokalizować swoje dokumenty, a przynajmniej osoby odpowiedzialne za kradzież, być może była w stanie zapobiec skopiowaniu ich i wykorzystaniu jej własnych projektów przez kogoś innego. O ile włamywacze byli tylko tłukami od brudnej roboty, a papiery, które zniknęły, teraz tkwiły bezpiecznie schowane i czekające na przekazanie dalej, może nie straciła ostatecznie wszystkiego. Jeśli jednak nie wyrobi się do jutrzejszego popołudnia, o którym usłyszał chłopak, cóż... sytuacja stanie się faktycznie dość dramatyczna, a tydzień czasu do wypłynięcia może nie wystarczyć.
Słysząc kolejną serię pytań, chłopak podrapał się po nosie w zamyśleniu i odgarnął przydługie włosy z czoła.
- Byli ubrani na ciemno, a tu w ogóle też było ciemno, więc... - zerknął na kobietę nerwowo. - Ale jeden z nich był chyba elfem, proszę pani. Ten, który powiedział, żeby mnie nie... żeby mnie zostawić. Widziałem, że spakowali wszystko do takiej skórzanej tuby, co ją potem na plecach sobie jeden zawiesił. Potem stwierdzili, że zrobili swoje i idą się napier... napić, proszę pani. A nie wiem jak dawno temu tu byli. Będzie z godzina może. Bałem się wyjść. Dziwne dźwięki z dołu słyszałem.
Być może było to pełne bólu postękiwanie Rafaela, ale dziecięce obawy były silniejsze niż rozsądek i ostatnim, co chłopak chciał zrobić, było spacerowanie po domu, by sprawdzić co jest źródłem tych dziwnych dźwięków.
- Oczywiście. Moi ludzie powinni już być z powrotem. Za chwilę wybierzemy się do... domu Victora - powtórzył strażnik, spoglądając na nią pytająco, jakby chciał upewnić się, że dobrze zapamiętał. - Może chciałaby się pani najpierw przebrać?
W tej samej chwili w gabinecie pojawił się Jacob, najwyraźniej słysząc końcówkę tej rozmowy. Przy pasie miał już miecz, a elegancki strój zdążył zmienić na luźne ubrania, ze skórzanymi elementami lekkiego pancerza, które właśnie kończył przypinać. W ten sposób z pewnością czuł się bardziej skuteczny.
Jeśli chodzi o osoby z samego Syndykatu, z którymi mogła się skontaktować, Victor nie zapoznał jej ze swoimi bezpośrednimi przełożonymi, a ich relacja nie była na tyle zobowiązująca, by miała okazję spotkać się z jego rodziną. Miała jednak swoich współpracowników, niektórych siedzących w biurach, odpowiedzialnych za organizację wyprawy - tych jednak przed porankiem nie miała jak znaleźć - a niektórych w okolicach portu, przygotowujących statki i zaopatrzenie na ekspedycję. Z tymi drugimi zresztą LeGuiness spędzał najwięcej czasu. Jedynym jej przełożonym, którego potrafiłaby w tej chwili mogłaby znaleźć, pozostawał Sehlean Viti'ghrin, zapewne nadal pławiący się w luksusach swojego ogrodu, tak ochoczo oskarżany przez nią o wszystko, co właśnie się działo.
- To rozsądne - Jacob potwierdził propozycję jej przebrania się. - Teraz za bardzo rzuca się pani w oczy, jeśli chce pani gdziekolwiek wychodzić. I nie puszczę pani samej ze strażnikiem - przeniósł na drugiego mężczyznę pełen powątpiewania wzrok. Gdyby straż wywiązywała się odpowiednio ze swoich obowiązków, Reimann w ogóle nie potrzebowałaby wynajmować ochrony, a jednak to robiła. To o czymś świadczyło.
Obrazek

Dzielnica Portowa

159
Czyli ma kilkanaście godzin na odzyskanie dokumentów, zanim będzie za późno i ktoś nie ukradnie jej własności intelektualnej. Nie było to wiele, ale porównując do wizji sprzedania jej życia z samego rana, napawało ją to jako takim... poczuciem mniejszej beznadziei. No i oczywiście wśród nich musiał być elf, co nakręciło jeszcze bardziej jej paranoję. Wysłuchała do końca bezużytecznego sprawozdania chłopaka, ani trochę nie zaprzątając sobie głowy jego stanem zdrowia – od tego był jego brat i pozostała służba. W zamian za to zaczęła się zastanawiać nad ewentualnymi możliwościami.

Większości niestety nie znała, a jedyną wpływową osobą był Sehlean, którego podejrzewała o samo zajście – w końcu jak inaczej tłumaczyć fakt, że AKURAT NA OSTATNIĄ CHWILĘ WYSŁAŁ JEJ ZAPROSZENIE? Oczywiście jeszcze wyznanie Vasati, że to ona miała ją zastąpić... wszystko było zbyt podejrzane i łączące się ze sobą, by to ignorować. Chyba, że taki był plan elfa... Żeby ukraść jej wszystko, zmusić do błagania o pomoc, po czym łaskawie "odnaleźć" jej dokumenty w zamian za przymusowe zabranie tamtego uszatego pomiotu ze sobą. Aż ją wzdrygnęło na samą myśl o tym, że miałaby się korzyć przed kimś takim.

Tak tak, zaraz się przebiorę. Byle iść tam zaraz — mruknęła i faktycznie zostawiła wszystkich w gabinecie, samej przechodząc do sypialni i ze sporym westchnięciem zrzuciła z siebie suknię, patrząc nagle na łóżko. Nabrała ochoty na zatopienie się w pościeli i zaśnięcie – zapomnienie nawet na chwilę o tym koszmarze. Nie mogła jednak na razie, musiała osobiście sprawdzić i przetrząsnąć dom Victora. A co jeśli on tam jest, zostawiony jak Rafael...? Aż się wzdrygnęła na samą myśl o tym. W każdym razie zarzuciła na siebie jakieś spodnie, koszulę i płaszcz, ubrała buty i podeszła do lustra, wygładzając na szybko szczotką włosy i opłukując twarz. Zauważyła potężne cienie pod swoimi oczami i puste spojrzenie. Nagle postarzała się o kilka lat i przypominała zjawę. Odłożyła grzebień, a z jednej szuflad wyciągnęła futerał, w którym spoczywał drogi sztylet – do tej pory bardziej kwestia ozdobna, zważywszy na jego pozłacaną rękojeść i najwyższej klasy obicie, ale teraz faktycznie mógł służyć jej do samoobrony. Przypięła go sobie do prawego boku, zakrywając zaraz płaszczem i wyszła z pomieszczenia, instruując resztę, aby poszli za nią.

Sonia, Flavia... idziemy na poszukiwania chłopaków i Victora. Gdyby którykolwiek z nich się tutaj pojawił... nie ruszajcie się stąd i czekajcie na nas. Matthias powinien się niedługo obudzić, on was przypilnuje. A gdyby ktoś znowu się tutaj pojawił, nie przejmujcie się domem, tylko uciekajcie. Tu i tak nie ma już nic drogocennego — poinformowała kobiety o wszystkim i w towarzystwie Jacoba i strażników zamierzała ruszyć najpierw do domu Victora, potem do pozostałych miejsc, o których mówił Blaise. Był środek nocy, ale może coś ważnego znajdzie... albo kogoś.

Dzielnica Portowa

160
Chłodna i miękka pościel w łóżku z pewnością była kuszącą alternatywą dla wychodzenia nocą z domu w poszukiwaniu niewiadomego. Agnes nie miała w sumie pojęcia, czy znajdzie Victora, swoje dokumenty, czy jeszcze coś innego, ale najwyraźniej nie należała do osób, które tak po prostu się poddawały i czekały, aż ktoś rozwiąże problem za nich. Zresztą strażnik, choć starał się bardzo być profesjonalny, dokładny i uważny, póki co nie wykazywał szczególnej skuteczności. Może chociaż Jacob będzie lepiej wiedział co robić.
Kobiety pokiwały głowami, potwierdzając przyjęcie poleceń i odprowadziły ich do wyjścia, by potem zakluczyć za nimi drzwi. Chłód, a wraz z nim szum i przyjemny zapach morskich fal byłyby lepszym doświadczeniem, gdyby nie okoliczności. Niewielu ludzi widziała o tej porze na ulicy. Do wysokiego, towarzyszącego jej dotąd mężczyzny dołączyła pozostała dwójka strażników, doganiając ich w ostatniej chwili przed zakrętem uliczki. Poinformowali ich oboje o fakcie, że Rafael będzie żyć, a rachunek do uregulowania za leczenie przyjdzie w ciągu najbliższych kilku dni. Potem dowódca przekazał swoim podwładnym świeże informacje dotyczące kradzieży, podejrzeń i chłopaka ukrytego w szafie, decydując, że pójdą razem z nimi.
To już była obstawa, z którą Agnes nie miała prawa nie czuć się bezpiecznie. Była jedna, z niewielkim sztyletem, ale miała cztery osoby robiące za ochronę. Nic teraz nie powstrzymywało jej przed bezceremonialnym wpakowaniem się do domu Victora. Aby do niego jednak dotrzeć, musieli przejść spory kawałek miasta. Mimo, że mężczyzna większość czasu spędzał tutaj, to mieszkał w bardziej centralnej dzielnicy. Niewiele mu brakowało, by widzieć z okien w oddali Pałac Tysiąca Pereł, który tak zachwalał Sehlean.
Im dalej od portu, tym cichsze było miasto. Czasem mijali jakąś karczmę, albo pijanych ludzi zataczających się podczas lub już po nocnej libacji. Raz po raz mijał ich pojedynczy mieszkaniec Taj'cah, spacerujący nocą w sobie tylko znanym celu. Nikt jednak ich nie zaczepiał, nikt niczego od nich nie chciał.
Biała elewacja domu LeGuinessa nie rzucała się w oczy wśród wielu podobnych wokół, ale Agnes znała ją już na tyle dobrze, by zauważyć ją z daleka. Wciśnięta pomiędzy inne domki rezydencja miała ciemne okna i zamknięte drzwi. Jeden ze strażników sięgnął do kołatki, by zapukać, ale drugi złapał go za nadgarstek i pokręcił głową. Przez chwilę przyglądał się wejściu, by w końcu otrząsnąć się z zamyślenia. Wyglądał, jakby coś zauważył, ale co? Kobieta nie miała pojęcia, tropienie bądź ogólne odnajdywanie śladów było jej zupełnie obce.
- Tutaj mieszka pani partner? - upewnił się, zerkając na rudowłosą. - Proszę iść w środku. My pierwsi. Potem pani. Potem pozostała dwójka, w tym pani ochroniarz.
Drzwi, choć wyglądały na porządnie zamknięte, otworzyły się same po naciśnięciu klamki. Strażnik sięgnął po niewielką drewnianą latarenkę, która stała obok wejścia i odpalił znajdującą się w środku szeroką świecę. Sporych rozmiarów płomień rzucił odrobinę światła na wnętrze. W środku panowała absolutna cisza. Być może normalnie znalazłaby się tu służba, ale Victor nie lubił mieć u siebie obcych ludzi. Zazwyczaj dawało im to luksus absolutnej prywatności. Teraz jednak okazywało się nieszczególnie mądrą decyzją.
- Obawiam się, że nikogo tutaj nie spotkamy - stwierdził mężczyzna, przyglądając się (chyba nawet z odrobiną troski) zestresowanej Agnes. - Są widoczne ślady walki. Ktoś został wyciągnięty z domu - strażnik wskazał przekrzywiony obraz na ścianie, podwinięty dywan i przewrócony świecznik, rzucony pod ścianę. Skinął też głową w stronę framugi drzwi wejściowych, która teraz, w świetle latarni, wyraźnie maźnięta była czerwienią, jakby ktoś usiłował się jej łapać zakrwawioną dłonią. Czy Victor był wyciąganym, czy wyciągającym - pozostawało to póki co niewiadomą.
- Chce pani sprawdzić, czy coś stąd zostało skradzione?
- Nie ma co sprawdzać, trzeba iść za śladami - stwierdził Jacob kategorycznie.
- One nie są już takie świeże. Mogą donikąd nie zaprowadzić - strażnik uśmiechnął się krzywo. - Równie dobrze możemy iść za mewą lecącą po niebie.
Obrazek

Dzielnica Portowa

161
Taj'cah było najbardziej zaludnionym miastem na Herbii, ale w środku nocy nawet tutaj ciężko było znaleźć żywą duszę, a im bliżej centrum i pałacu, tym spokojniej było. Świeże, nocne powietrze nieco uspokoiło natłok myśli i zmartwień Agnes, przywracając poniekąd spokój ducha. Pomogły przy tym wieści od strażników, ze Rafael przeżyje. Oczywiście rachunek będzie pewnie kosmiczny, ale przeżyje, jest dorosłą kobietą.

Z obstawą czuła się bezpieczniej. Nawet jeśli typowi strażnicy miejscy byli przeciwieństwem praworządności i porządnej pracy, jako tako walczyć potrafili, a więc mogli ją obronić, a przecież miała też przy sobie Jacoba, którego jedynym zadaniem było pilnowanie Agnes. Z tą myślą pomaszerowała w stronę centrum, gdzie znajdował się dom Victora.

Bielone mury jego domostwa rzuciły się kobiecie z daleka, chociaż musiała jeszcze wskazać budynek strażnikom. Nie wyróżniał się od sąsiedztwa, ale na tyle często bywała w tej okolicy, że wiedziała, gdzie kierować własne kroki. W środku było ciemno, wylewało się to wręcz z okien, podobnie do ciszy. Podobną sytuację zastała, kiedy podchodziła do własnego mieszkania - z tą różnicą, że tutaj już wiedziała, co się święci. I pluła sobie w brodę, że wcześniej nie poszła sama sprawdzić... ale z drugiej strony kto mógł wiedzieć? Victor był byłym wojskowym, raczej wiedział, jak sobie poradzić.

- Tak, tutaj - odpowiedziała kobieta, spoglądając na budynek i na słuchując ciszy. Posłuchała się mężczyzn, przesuwając się nieco do tyłu i zaglądając im przez ramię, gdy ci otwierali drzwi, które POWINNY być zamknięte. Aż tak tym zaskoczona nie była, spodziewając się tego. Weszli tam, rozglądając się. Szybko doszli do pojedynczych śladów - przekrzywionego obrazu, rzuconego świecznika, podwiniętego dywanu, czy w końcu krwi na framudze drzwi wejściowych. Agnes przełknęła ślinę, nie mając zielonego pojęcia, czyja mogła to być krew. Rozglądnęła się po hollu, przysłuchując konwersacji Jacoba i strażników.

- Proszę panów. Proszę mi powiedzieć, co mi ze świadomości skradzionych rzeczy, których podejrzewam, w ogóle nie ukradli? Nieco dedukcji nie zaszkodzi. Z mojego domu zabrali tylko projekty, stąd porwali Victora, bo jest ze mną powiązany. Tym ludziom niepotrzebne błyskotki - czasami inteligencja strażników ją szokowała. - Przejdźmy po pomieszczeniach, może znajdziemy coś więcej, może więcej śladów. Potem pójdziemy za tamtymi, to nadal lepszy trop niż kosztowności. Tylko jak mówiłam, chcę jeszcze przeglądnąć resztę pomieszczeń. - Z tymi słowami Agnes zmusiła strażników do przejścia się razem z nią po pozostałych pokojach, patrząc, czy ślady walki, szamotaniny były tylko w holu, czy zaczęły się gdzieś indziej i czy napastnicy nie zostawili czegoś po sobie... albo czy Victor tego nie zrobił. Jeśli już przepatrzy wszystko, zamierzała pójść za starymi śladami, pomimo niechęci strażników. Może gdzieś dotrze, może się uda. Nie wolno tracić nadziei, szczególnie, że teraz łatwiej jest tropić, kiedy nie ma tłumów na ulicach.

Dzielnica Portowa

162
Pozostali strażnicy też sięgnęli po różne źródła światła, jakie dało się znaleźć w okolicy, a Jacob sprawnie pozapalał świece w tym świeczniku, który nie został rzucony pod ścianę. Panująca w budynku cisza wydawała się kłuć w uszy, zwłaszcza po zamknięciu drzwi i odcięciu się od szumu wiatru na zewnątrz.
- Proszę nie liczyć na cud - westchnął tylko strażnik, który przedtem pomagał jej przeszukiwać własny gabinet.
Gestem wskazał jej korytarz prowadzący w głąb domu. Budynek należący do Victora był parterowy, ale dość długi, z kilkoma pomieszczeniami rozłożonymi wzdłuż wąskiego korytarza. Pierwszy był niewielką kuchnią, połączoną z jadalnią, rzadko wykorzystywaną przez kogokolwiek. LeGuiness spędzał tu praktycznie tylko noce, a gdy odwiedzała go Agnes, posyłał po kogoś, kto doraźnie mógł przygotować dla nich jakiś posiłek. Jego niechęć do posiadania stałej służby bywała problematyczna i wymagała więcej zachodu, niż faktycznie zatrudnienie kogoś na stałe, ale mężczyzna nawet nie chciał o tym słyszeć. Dalej znajdowała się duża, główna izba, a za nią niewielki gabinet i sypialnia z osłoniętym baldachimem, szerokim łożem.
Oczywiście, nie szła sama. Strażnik dotrzymywał jej kroku, w razie gdyby ktokolwiek miał wyskoczyć na nią zza rogu, choć nie wyglądał na szczególnie spiętego. Sam mówił, że ślady nie są świeże, więc i oni byli raczej bezpieczni. Poszukiwanie jakichkolwiek dowodów nie trwało jednak bardzo długo. Już w pokoju dziennym ich oczom ukazał się widok, po którym z twarzy Agnes mogły odpłynąć resztki krwi.
Pomieszczenie było zdemolowane. Krzesła poprzewracane, długi szezlong rozcięty, karnisz zerwany z okna. Niepotrzebna była szkolona przez lata umiejętność dedukcji i tropienia, by dojść do wniosku, że to tutaj miało miejsce główne zamieszanie. Towarzyszący rudowłosej mężczyzna zauważał chyba więcej, niż ona. Zmarszczył brwi i ruszył w głąb pokoju, uważnie lustrując spojrzeniem wszystko, co mogło dać im jakiekolwiek odpowiedzi. Wzrok Agnes skupiony jednak był tylko na jednej rzeczy - wielkim napisie na przeciwległej ścianie, wymalowanym białą farbą.

WRACAJ DO DOMU, KEROŃSKA DZIWKO
Strażnik nawet tego nie skomentował. Oczywistym było, że to nie Victor ściągnął na nich problemy, a ona sama była sprawczynią całego zamieszania. Skupiona na napisie kobieta nie mogła zauważyć, że jej towarzysz zatrzymał się na moment, i utkwił w niej zamyślone spojrzenie ciemnych oczu. W końcu westchnął i podszedł bliżej, by stanąć obok niej, zapatrzonej w ścianę.
- To czym właściwie się pani zajmuje? - spytał cicho.
Obrazek

Dzielnica Portowa

163
- Lepiej być pewnym na sto procent - odmruknęła na wspomnienie o cudzie, przechodząc dalej, do głównej izby. Victor miał bardzo irytującą manierę zatrudniania tymczasowych pracowników do swojego domu, zamiast zostawić jednego, dwóch, którzy pod jego nieobecność zajmowaliby się gospodarstwem i pilnowaliby porządku. Może teraz miałaby świadków, jak u siebie, kogoś, kto mógłby opowiedzieć dokładnie, co tu się stało.

Aż westchnęła, gdy zobaczyła salon i bałagan, jaki tutaj był. Wszystko było w rozsypce, jakby Victor opierał się długo i skutecznie... do jakiegoś czasu. Gorszy był jednak napis, który wręcz krzyczał do niej, jakby ktokolwiek go namalował, wiedział, że przyjdzie tutaj zobaczyć, co się stało. Napis zagotował w niej krew. Nie rozumiała kompletnie powodów, za jakimi krył się taki atak. Zrozumiałaby nienawiść na tle rasowym czy płciowym, ale fakt przeszkadzania komuś jej narodowości... może i mogła to sobie wyobrazić, ale raczej nie przyjmowała do wiadomości tego faktu. Zaczęła się poważniej zastanawiać, kto to mógł zrobić. Czy faktycznie to była sprawka Vasati i Sehleana, którzy wymigiwali się jej pochodzeniem, czy może to był ktoś inny, o kim nawet nie wiedziała. Przeszła się po pokoju, szukając jakiś znaków, zostawionych przedmiotów, czy czegoś jeszcze. Próbowała chwytać się każdej deski ratunku.

- Znalazł pan coś więcej? - zapytała towarzyszącego jej człowieka, podnosząc głowę i spotykając jego uważne spojrzenie. Zadał jej pytanie, które kompletnie wybiło ją z rytmu. - Co...? Jestem inżynierem. Projektuję statki i inne rzeczy. Komuś ewidentnie przeszkadza fakt, że się tutaj w ogóle pojawiłam, mimo, że to mi zaproponowano współpracę, a nie odwrotnie.

Jeśli wszystko zostało przeszukane, a w pozostałych pokojach nic nie było, Agnes chciała wrócić przed dom i podążyć tropem wychodzącym z głównych drzwi.

Dzielnica Portowa

164
Strażnik wyciągnął w jej stronę kawałek pergaminu, zapisanego jej pismem. List, w którym zapraszała Victora na obiad, wysłany zanim wszystko się posypało, na który odpowiedź zdążyła jeszcze otrzymać.
- Leżał na podłodze - wyjaśnił mężczyzna.
Wysłuchał jej wyjaśnienia, ze wzrokiem nadal utkwionym w ścianie i pokiwał nieznacznie głową.
- Przypuszczam, że odpowiedzialni za to mogą być jacyś ekstremiści - zgadywał, ale co innego im pozostało? - Wiem, że w Taj'cah są tacy, którym nie podoba się różnorodność kulturowa na Archipelagu. Którzy chcieliby wyczyścić wyspy z obcych napływów i zostawić je tylko dla wybranych mieszkańców. Jeśli pełni pani jakąś ważną rolę, być może dotarło to do ich uszu. Woleliby, żeby tę rolę pełnił ktoś... tutejszy.
Westchnął i zerknął przez ramię, na resztę zabałaganionego pomieszczenia.
- Fakt, że uderzyli tutaj, świadczy o tym, że całkiem sporo o pani wiedzą - skinął głową w stronę pokoju. - Ślady walki wskazują na obecność co najmniej czterech osób, poza zaatakowanym. Nie wykluczam, że tych samych, które były u pani. Dwóch ludzi i elf, trzymających się razem, ze skórzaną tubą z dokumentami już są jakąś poszlaką. Zaraz wyślę któregoś ze swoich ludzi do garnizonu, żeby powiesił informację o poszukiwaniach. Straż zacznie się rozglądać za nimi z samego rana. Mamy oczy w całym mieście.
Widząc emocje malujące się na twarzy kobiety, ściszył nieco głos.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Proszę mi zaufać. Te ślady nic nam nie dadzą, nie jesteśmy w stanie magicznie podążyć za śladami sprzed kilkunastu godzin, zadeptanymi przez setki butów i po ciemku. Ale za chwilę poślę po psy. Powinny wyczuć trop. Proszę chwilę odpocząć.
Pozwolił sobie złapać ją za ramię i delikatnie popchnąć w kierunku drzwi, w których najwyraźniej już od jakiegoś czasu stał Jacob.
- Szukajcie rannych - powiedział ochroniarz. - LeGuiness nie jest słaby i bezbronny. Musieli mieć jakieś straty.

Siedzenie w tym pomieszczeniu, naprzeciw wulgarnej, wymalowanej na ścianie wiadomości, z pewnością nie poprawiłby ani jej nastroju psychicznego, ani stanu fizycznego. Nawet w razie protestów, Jacob nalegał tak długo, aż pozwoliła się zaprowadzić do kuchni. Tam posadził ją na jednym z krzeseł przy stole, a potem odpalił kilka świec, by po osiągnięciu odrobiny światła zacząć przeglądać szafki. W końcu znalazł półkę z winem. Jego mina świadczyła o tym, że chyba nigdy nie pił niczego podobnego, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Zamiast tego odkorkował jedną butelkę i chwilę później podał Agnes napełniony kielich, siadając naprzeciwko niej.
- Znajdziemy go - obiecał. Spoza kuchni dotarł do nich dźwięk zamykających się drzwi, a potem stłumiona rozmowa i kolejne kroki, idące w głąb domu. Jeden ze strażników musiał pójść po wspomniane psy, pozostali wciąż przetrząsali budynek. - Nie poznałem Victora za dobrze, ale wiem, że nawet jeśli dał się porwać, to narobił im wcześniej problemów.
Jacob nie był najlepszy w pocieszaniu, a na pewno nie w pocieszaniu swojej pracodawczyni. Długo milczał, by w końcu dojść do wniosku, że kobiecie przyda się coś do jedzenia. Znalazł pudełko z kruchymi ciastkami zamkniętymi w środku od bogowie wiedzą jak dawna. Postawił je obok butelki z winem na stole, a potem oparł uspokajająco dłoń na ramieniu Agnes i wyszedł z kuchni, by pomóc straży. Na dobre kilkanaście minut została sam na sam ze swoimi myślami.
W końcu jednak usłyszała otwierające się drzwi i charakterystyczne sapanie psów. Gdy wyszła na korytarz, faktycznie spostrzegła dwa zwierzaki, trzymane na smyczy przez najmłodszego ze strażników.
- Może pani znaleźć coś, co będzie miało zapach pana... LeGuinessa? - poprosił chłopak, zerkając nerwowo na swojego przełożonego. - Łatwiej będzie pani znaleźć coś takiego, niż nam, bo... no... bo to pani... bywa tu częściej?
Dowódca przewrócił oczami, ale skinął twierdząco głową w stronę Agnes, popierając niezbyt dobrze ubraną w słowa prośbę młodego strażnika.
Obrazek

Dzielnica Portowa

165
- Oczywiście, że tak. Nawet mam podejrzenia, kto chciałby to zrobić, chociaż to byłoby moje małe słowo przeciw słowu - Agnes westchnęła, składając wpół kartkę z zaproszeniem na obiad i odkładając ją na jakiś stoliczek. Przyjęła wiadomość o tym, że nie będą szli za starymi śladami z gniewna miną, gotowa do reprymendy kapitana, ale ten zaraz ją udobruchał sprowadzeniem psów gończych. Kobieta tylko kiwnęła głową, dając się poprowadzić w stronę wyjścia z salonu. - Jest cholernym oficerem wojskowym, oczywiście, że nie złapali go z łatwością - wymruczała jeszcze, dopowiadając do słów Jacoba.

Bez słowa usiadła w kuchni, zaprowadzona tam przez swojego ochroniarza. Butelkę wina przyjęła z wdzięcznością, zwilżając gardło, czując, jak ciepło rozlewa się jej po przełyku i zostaje w żołądku. Zmęczenie bankietem i całą sytuacją dało się jej we znaki i dosyć szybko zaczęło szumić jej w głowie. Gdy Jacob ją zostawił, zaczęła podgryzać ciasteczka, zastanawiając się, czy faktycznie Sehlean to zrobił i w jaki sposób się tego dowiedzieć. W końcu zadowolona z siebie doszła do wniosku, że może "poprosić" go z rana o pomoc i zobaczyć jego reakcję. Oczywiście nie mówiąc, że wszystko przepadło. Ale to był tylko przebłysk i nie wiedziała jeszcze zresztą, co będzie do rana. Na razie czekała na psy gończe i strażników, popijając wino i pilnując, by nie upić się ani nie zasnąć przy stole.

Skutecznie od tego odwiódł ją młody strażnik i jego dwa psy gończe, które usłyszała na korytarzu. Ba, młodzik poprawił jej humor swoją niezaradnością w interakcjach międzyludzkich. Prychnęła pod nosem, uśmiechając się delikatnie. - Jesteśmy w jego domu, nie jest trudno znaleźć cokolwiek. - Po jej odpowiedzi ruszyła do sypialni Victora, chcąc znaleźć jakieś ubrania - może stare, leżące wciśnięte w bok, które utrzymywałyby jego zapach, jego pot, cokolwiek; mogły to być nawet gacie, jeśli tylko by to pomogło jej znaleźć swojego partnera, albo nawet pościel. Podawszy to, co najbardziej mogło podpasować psów, oczekiwała dalszej reakcji strażników i ich działań.

Wróć do „Stolica”