Opuszczone ruiny

61
POST BARDA
- To nie jest kwestia aprobaty. Chociaż teraz to i tak nie ma znaczenia. Mam wrażenie, że nie znajdziemy chwili spokoju, dopóki statki nie odbiją od brzegu i nie znajdziemy się na otwartym morzu - westchnął. - Może tam złośliwość losu za nami nie pójdzie. Tęsknię za czasem, kiedy nie musiałem martwić się o niczyje życie. Swoje, twoje, twojej rodziny. Pozbędziemy się tej Shani i co dalej? Co nowego spadnie nam na głowy?
Westchnął i przetarł zmęczone oczy. Może dzisiejsza noc nie kosztowała go tak wiele, jak Agnes, ale z pewnością nie zmrużył oka ani na moment. Przyjechał przygotowany do walki, w razie gdyby musiał odbijać swoją ukochaną z rąk wrogów. U jego boku wisiał długi miecz, a po drugiej stronie o łóżko opierał się przypięty do biodra jego ulubiony sztylet. Żadnego pancerza nie miał na sobie, ale może nie zdążył niczego zabrać? Dopóki nie krwawił, nie stanowiło to problemu.
- Dobrze, dobrze. Wierzę ci przecież - uśmiechnął się słabo, nie odpowiadając na jej pytanie, czy obwinia się o jej zniknięcie. Dopiero temat wróżki sprawił, że z powrotem podniósł głowę. - Patrz, jakie masz szczęście. Z całą twoją niechęcią do magii, ta zdaje się mieć dużo do powiedzenia w twoim życiu. Siedź jeszcze - polecił, przytrzymując ją na brzegu łóżka, gdy postanowiła się podnieść. - Mam dla ciebie ubrania. Przyniosę, to się przebierzesz. Sonia nie byłaby sobą, gdyby nie zebrała w trzy minuty całej torby rzeczy, które mogą ci się przydać. Łącznie z maścią na twoje rany i bandażami na wszelki wypadek. Zresztą oboje wiemy, jak skończyła się ostatnio twoja jazda konna w sukience. Poczekaj tu.
Dopiero teraz Agnes zwróciła uwagę na to, że z głębokiego dekoltu za dużej koszuli wyzierały ślady po odmrożeniach. Nie były już tak wyraźne jak kilka dni temu, ale wciąż zachowały kształt dłoni, przyciśniętych przez Vasati do jej klatki piersiowej. Maść, jaką sobie przygotowała, przynosiła rezultaty, choć powoli. Aż dziw, że Arna o nic nie pytała, uprzejmie odwracając wzrok od dziwnych śladów na skórze jej gościa. Tak samo Libby. Może została uprzedzona przez matkę, że tego wymaga grzeczność?
- Zaraz wracam - najemnik pochylił się i złapał twarz ukochanej w dłonie, by pocałować ją mocno. - Nigdzie nie idź. Pij te zioła, to chociaż się nawodnisz. Krzywdy ci nie zrobią.
Chwilę później przekroczył próg sypialni, zostawiając ją samą. Zza okien słyszała parskanie koni i głosy, z których pojedyncze rozpoznawała. Wkrótce dołączył do nich głos Victora, choć zbyt niewyraźny, by była w stanie rozróżnić słowa. Za to głos, który odezwał się tuż za jej plecami, rozpoznała i rozumiała doskonale.
- Dlaczego jesteś taka niemiła? - Primula wyszła z jakiejś dziury, w której się ukrywała przed grupą mężczyzn, jaka wparowała znienacka do sypialni. Faktycznie musiała przestraszyć się nowych ludzi. Nie ufała im. Stała teraz na szafce nocnej, obok wypalonej resztki świecy i opierała się o nią łokciem, wpatrując się w Agnes z rozczarowaniem. Jej lśniące, błękitne oczy były lodowate, jak nigdy dotąd. - Brednie? Niechęć do magii? Całe szczęście, że nie musisz na mnie polegać? Złamałam zasady dla ciebie. Uratowałam ci życie. Uratowałam życie wam obojgu.
Obrazek

Opuszczone ruiny

62
POST POSTACI
Agnes Reimann
A co ja mam powiedzieć? W ostatnim tygodniu co chwila coś się działo, coraz bardziej przesuwając mnie ku krawędzi. Ty w tej tragedii jesteś jedynie postacią, na której wszystko chcąc nie chcąc się odbija. I podejrzewam, że wypłynięcie na morze w niczym nie pomoże. Pojawi się nowy problem, czy to jeszcze na statku, czy na wyspie. Och, Kattok! Tam pewnie będzie się tego mnożyć, bo przecież byłoby za prosto, gdybym po prostu tam przypłynęła i zajęła się swoją pracą — Agnes zaśmiała się gorzko, czując następujące na nią zmęczenie życiem. Bardziej niż Victor pragnęła chwili spokoju, ale im bardziej zagłębiała się w projekt, tym więcej przeszkód stawało na jej drodze. Żadna nie byłą nie do przeskoczenia, lecz były zwyczajnie uciążliwe.

Kącik ust uniósł się nieznacznie, gdy najemnik wypunktował jej ironię magii, która lepiła się doń jak smród do gaci. — I za każdym razem jeszcze bardziej mnie zniechęca. Chociaż muszę przyznać, dzisiaj była całkiem przydatna — rzuciła, fucząc zaraz, gdy Victor ją zatrzymał w miejscu. Przewróciła oczami, wysłuchując jego opowieści o Sonii, przypominając sobie o bolesnym śladzie po dłoniach Vasati. Maść na pewno się przyda, chociaż szczerze powiedziawszy wolała tylko się przebrać i wrócić do miasta, gdzie już zajmie się swoimi siniakami i otarciami z należytą pieczołowitością. — Wystarczą tylko ubrania. Chcę jak najszybciej wrócić do domu. — Z wyjątkową niechęcią odprowadziła mężczyznę wzrokiem, gdy ten oznajmił, że zaraz wróci. W środku natychmiast pojawił się niepokój związany z pozostawieniem jej samej oraz irracjonalnym lękiem spowodowanym obawą przed Shanis. Co jeśli elfka wróci, zakradnie się i akurat gdy nikogo nie ma trafi prosto na Agnes? Zresztą, Victor dosłownie sekundę temu obiecał, że jej nie zostawi, a teraz właśnie poszedł, może i na chwilkę, ale to wystarczy.

Za chwilę wzdrygnęła się, właściwie wiedząc, że to tylko jej paranoja się uaktywnia. Uczucie jednak pozostało pomimo logiki podpowiadającej, że jest bezpieczna. Dla pewności postanowiła sprawdzić przez okiennice, co dzieje się na zewnątrz, ale zanim do końca się podniosła, co było diabelnie trudne teraz, pojawiła się Primula.

Ze stękiem Agnes powróciła na swoje miejsce, słuchając pełnej wyrzutu wypowiedzi wróżki. No tak, skryta przed wzrokiem nowych osób, podsłuchiwała jej prywatną rozmowę, która nieco rozjaśniła prawdziwe podejście Agnes do niektórych kwestii. Zerkając całkowicie obojętnie na drobną sylwetkę, Agnes westchnęła, śmiejąc się cichutko. — Prosiłam o prywatność, dotyczyło to każdego, nie tylko tamtej dwójki — chwyciła za kubek i z powątpiewaniem spojrzała w jego zawartość, bez pośpiechu pijąc zioła dla kobiet w ciąży, którą ona nie była. — I jestem wdzięczna za pomoc w wyjściu z tych ruin, jak najbardziej. Ja sama, bo nikogo innego tam nie było. Zważ na to, jak niedorzecznie brzmi dla kogoś takiego jak ja opowieść o aurach, ciąży, małym człowieczku wypowiedziana przez istotę, w której istnienie od zawsze powątpiewałam. Chociaż dla ciebie to pewnie żadne brednie.

Będąc w bezpiecznym miejscu, otoczona znanymi jej ludźmi, Agnes była mniej skłonna wierzyć istotkom baśniowym, co za tym więc idzie, jej powątpiewanie w słuszność własnych przekonań dotyczących ciąży została wyparta. Wystarczyła odrobina cywilizacji, by inżynier powróciła do dawnej siebie, nawet pomimo wycieńczenia organizmu. — Jesteś dobrą istotką, ale w swojej dobroci wybrałaś do pomocy osobę, która ma z tobą tak mało wspólnego, jak nikt inny.

Ostrożnie, podpierając się rękoma, wstała z łóżka, po czym ściągnęła bransoletkę i oddała ją Primuli, powoli podchodząc do okna. Czuła się teraz jak kaleka, gdy adrenalina z niej zeszła. — Zresztą nie będę się tłumaczyć ze słuszności swoich przekonań, ani tego, co mam do magii. Zawarłyśmy w ruinach umowę, wedle której ja oddaję ci bransoletkę, ty zaś wyprowadzasz mnie stamtąd bezpiecznie. Umowa dobiegła końca, obie strony wywiązały się ze swoich obowiązków.

Zaglądnęła na zewnątrz, patrząc, co się tam dzieje. Czuła się źle i chociaż wizja jazdy konnej była okropna, to zobaczenie nawet murów miasta już jawiło się jej jak słodka pieśń. — Potraktuj moje słowa jak dobrą radę. Nie ufaj ludziom, ani tym bardziej reszcie ras. Zrobią wszystko, żeby cię wykorzystać, a potem zostawią na lodzie. Robią tak między sobą, więc nie będą mieli skrupułów dla małej wróżki chcącej jedynie pomóc. Chociaż uważam, że mogłaś trafić gorzej. — Osobiście Agnes nie uważała, że wykorzystała wróżkę; sama mówiła nieco wcześniej, że zawiązała z nią umowę i tak traktowała relację z istotką, nawet jeśli tamta uważała ją przez chwilę za przyjaciółkę. A to, że Agnes nie ufała magii, było inną sprawą, kompletnie teraz nie mającą znaczenia.

Opuszczone ruiny

63
POST BARDA
Złość na twarzy wróżki była zupełnie nową emocją, ale tak wyraźną, że nie dało się jej pomylić z niczym innym. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wściekłym spojrzeniem wypalając w Agnes dziurę. Gdy kobieta podkreśliła różnice między nimi, Primula powoli skinęła głową.
- Widzę właśnie - lód w jej głosie byłby bardziej efektowny, gdyby nie brzmiała jak dzwoneczki na wietrze.
Wyciągnęła do Agnes wyczekująco rękę, odbierając bransoletkę, jaką zarobiła w zamian za pomoc. Owinęła ją sobie wokół bioder, tak samo jak ostatnio, choć ze znacznie mniejszym zadowoleniem, niż gdy otrzymała ją po raz pierwszy. Jedno z jej skrzydeł nadal wisiało wzdłuż pleców, choć drugie unosiło się już normalnie. Widać pomoc uwięzionej kobiecie kosztowała ją więcej, niż ta zdawała sobie sprawę. Czy to Shanis zrobiła jej krzywdę, czy wydarzyło się coś innego? Chyba nie będzie miała okazji się tego dowiedzieć, zwłaszcza, że jasno mówiła o swojej obojętności względem tej istotki.
Gdy Agnes wyjrzała na zewnątrz, zobaczyła pięć uwiązanych nieopodal koni, a także dwójkę dzieci, bawiącą się wokół ich kopyt. Niekoniecznie bezpieczne zajęcie, ale najwyraźniej tutaj była to codzienność. Jeden musiał należeć do Asketa i jego rodziny. Sam plantator stał nieopodal, rozmawiając o czymś z Victorem, który trzymał w rękach skórzaną torbę, wypełnioną po brzegi jakimiś rzeczami, prawdopodobnie należącymi do pani inżynier. Jakby wyczuł jej spojrzenie na swoich plecach, zerknął przez ramię i uśmiechnął się do niej krótko. W kilku słowach pożegnał się chwilowo z ciemnoskórym mężczyzną i ruszył w stronę domu.
- Mogłam też trafić lepiej - stwierdziła gorzko Primula. - Na twoim miejscu pilnowałabym, żebyśmy nie spotkały się nigdy więcej.
Zeskoczyła z szafki i zniknęła pod łóżkiem, prawdopodobnie stamtąd znajdując sobie jakąś drogę wyjściową z domu. Jej ostatnie słowa mogły zabrzmieć jak groźba, jeśli Agnes byłaby wystarczająco paranoiczna, by tak je potraktować.
Chwilę później zamiast małej, świecącej istotki w sypialni z powrotem pojawił się już ktoś, kogo obecność była dla kobiety dużo przyjemniejszym doświadczeniem. Victor położył torbę na łóżku i zaczął wyciągać z niej kolejno ubrania: bieliznę, czarne spodnie z miękkiego materiału, wygodne buty, nawet koszulę, którą Agnes uznawała za ulubioną, choć chyba nigdy tego Sonii nie powiedziała; widać służąca znała ją już bardzo dobrze. Poza tym, w zakorkowanym słoiczku znajdowała się maść, a na dnie torby tkwiły trzy rolki bandaży.
- Przepraszam, że tyle to zajęło - mówił. - Podziękowałem Asketowi za pomoc. Powiedziałem, żeby odwiedził twój dom, jak następny raz pojawi się w mieście. Nas już nie będzie, ale dopilnuje się, żeby mu się odwdzięczyć za pomoc. Przebierz się i wyjdź na zewnątrz. Będziemy tam czekać.

Gdy przebrała się w swoje ubrania i ogólnie doprowadziła do porządku, a potem opuściła dom, faktycznie na zewnątrz stała cała tutejsza rodzina, dwóch wschodnich elfów, a także Jacob i Victor, czekający, by zabrać kobietę do miasta. Najpierw czekał ich jednak jeden przystanek - karczma, o której wspomniała jej wróżka i w której podobno znajdowała się teraz Shanis, o ile faktycznie pędzące traktem konie nie wzbudziły jej obaw i nie postanowiła się zmyć.
LeGuiness dał jej czas na pożegnanie się z tutejszymi, jeśli go potrzebowała - w końcu wypadało, żeby coś powiedziała, zamiast bez słowa opuszczać plantację.
- Gotowa? - upewnił się najemnik, a jeśli potwierdziła, pomógł jej wsiąść na siodło, by od razu po tym zająć miejsce tuż za nią. Złapał za wodze. Koń zadreptał w miejscu, zniecierpliwiony. - Ruszamy.
Obrazek

Opuszczone ruiny

64
POST POSTACI
Agnes Reimann
Dla inżynier naburmuszona wróżka wyglądała komicznie, pomimo poważnie brzmiących słów. Malutka istotka stała na półce, wygrażając się kobiecie, będąc wielce urażoną słowami, które wypowiedziała nawet nie do niej – pomimo tego, iż Agnes respektowała zawartą ustnie umowę i oddała jej po przetrzymaniu bransoletkę. Nie musiała, ale była słowna, nawet wobec czegoś takiego, jak Primula; mogła po prostu ją wyśmiać, zatrzymać biżuterię i kazać znikać pod groźbą zamknięcia w szklance, czy czego tam najmocniej się obawiała wróżka. Nie było jej winą, że nie wspominała o swoich przekonaniach, wątpliwościach, mając nad głową miecz na sznurku – ba, zachowała się profesjonalnie, nie pozwalając im dojść do słowa.

Nie zainteresowała się ani trochę połamanym skrzydełkiem, nie widząc sensu w dopytywaniu o to, gdy miała do dyspozycji czterech... uzbrojonych mężczyzn. Cokolwiek się jej stało, nie było to w kwestii Agnes uznającej poświęcenie Primuli za coś nieistotnego. Dlatego też słysząc pogróżki nie mogła się już powstrzymać, parskając głośno i kręcąc głową, nie traktując tego poważnie. Cóż bowiem mogła zrobić jej wróżka? Rzucać żwirem w twarz, brzęczeć w nocy nad głową? Może i Agnes nie lubiła magii, może i uznawała ją za zagrożenie, ale nie sądziła, aby nagle Primula wykazała zagrażające jej zdrowiu i życiu zdolności. Nie powiedziała ani słowa, ledwo obracając głowę, by zobaczyć znikającą istotkę. Jeden problem z głowy.

Szybko też zniknął on z niej, gdy wrócił Victor z ubraniami. Z ust tym razem wyrwało jej się westchnienie, gdy dotknęła miękkiego materiału, mogąc w końcu wyglądać tak porządnie, jak powinna, nawet jeśli jej twarz zdradzała skrajne zmęczenie i ból. — Planowałam po prostu wysłać któregoś z chłopaków z zapłatą. Im szybciej to załatwię, tym szybciej wyprę z głowy te wydarzenia — odpowiedziała, chwytając słoiczek i obracając go w dłoniach. Gdy mężczyzna wyszedł, nabrała w palce maź i wysmarowała nadgarstki i kostki, przynajmniej w ten sposób łagodząc otarcia z liny. Aloes winien pomóc chociaż odrobinę, nawet doraźnie. Następnie zrzuciła z siebie marnej jakości, brzydkie i za duże ubrania Arny, powoli naciągając na siebie własną bieliznę, spodnie, koszulę – wszystko powoli, ostrożnie, nie mogąc nawet zbytnio podnieść dłoni wyżej. Trochę żałowała, że pozwoliła Victorowi wyjść, ale było za późno na wołanie najemnika o pomoc z założeniem wierzchniej bluzki i butów, prawda?

Włosów nie ruszała, zacieśniając jedynie wstążkę, którą spięła warkocz. Złożyła natomiast w ładną kostkę stare ubrania, kładąc je w nogach łóżka, po czym chwytając za torbę, wyszła, wyglądająca znacznie lepiej i czująca się tak pomimo tragicznych skutków niewyspania. Podała torbę Victorowi, zabierając zapewne jeszcze swoje stare, wyprane przez rolniczkę ubrania i w końcu także żegnając się z nimi. — Wiem, jak niedorzecznie musiały brzmieć słowa waszej córki i szczerze powiedziawszy dziwię się, że uwierzyliście w bajki o wróżkach, ale nie narzekam. Wasza gościna zostanie wedle obietnicy wynagrodzona. Najpewniej podeślę tutaj kogoś z mojej służby w najbliższych dniach, ale tak jak Victor wspominał, jeśli pojawicie się u mnie w domu, będziecie mile widziani — powiedziała, zręcznie unikając teraz, gdy nie była w tak tragicznej sytuacji, bezpośredniego podziękowania. Uważała, że to był ich obowiązek pomóc komuś, kto był tak przestraszony jak ona, nawet bez bajki o ciąży, więc dziękowanie za coś obligatoryjne nie było w jej kwestii.

Zerknęła jeszcze na Libby, która zapewne w przeciągu godzin, dni znienawidzi ją, jeśli Primula się poskarży... co szczerze jakoś jej nie obchodziło. Może nie do końca, gdyż podeszła do niej, wysuwając z włosów kilka srebrnych spinek i podając jej je. — Nie zgub ich — powiedziała, podchodząc do wierzchowca i spoglądając z ciepłym uśmiechem na partnera. — Wracajmy do domui dorwijmy tę szmatę, dorzuciła w myślach, chwytając się siodła i raczej bezskutecznie próbując wyglądać przy dosiadaniu konia elegancko. Zamiast tego zajęczała raz czy dwa, gdy musiała wyżej podnieść nogę, ale w końcu udało jej się umościć okrakiem. Chwytając się siodła, oparła plecami o tors Victora, potwierdzając jedynie chęć do ruszenia.

Jeszcze karczma, przy dobrych wiatrach złapanie i zarżnięcie na miejscu Shanis i dom. A w nim duża balia, dobre jedzenie i łóżko, wytęsknione, bezpieczne posłanie.

Opuszczone ruiny

65
POST BARDA
Libby z ekscytacją malującą się w oczach przyjęła srebrne spinki, zerkając na matkę, jakby nie była pewna, czy może tak po prostu wziąć tak drogocenny podarunek. Był on warty prawdopodobnie dwa miesiące pracy całej tej plantacji. Spinki wydawały się większe w jej niewielkich dłoniach, a gdy niezdarnie wpięła je sobie we włosy chwilę później, prawie zniknęły wśród burzy czarnych loków.
- Dziękuję, że się nią zaopiekowaliście - dodał Victor, albo widząc, że ona nie zamierzała dziękować, albo po prostu uznając to za słuszne. - Niech wam bogowie sprzyjają.
Przycisnął łydkami boki konia, zmuszając go do ruszenia stępem przed siebie. Pozostali mężczyźni wskoczyli na siodła i zrównali się z nimi, pozwalając na lekkie przyspieszenie. Niedługo po tym plantacja i jej mieszkańcy, którzy razem z Primulą poniekąd uratowali życie pani inżynier, zostali za ich plecami. I tylko Libby stała w miejscu do samego końca, dopóki nie zniknęli za jednym ze wzgórz, machając do Agnes za każdym razem, gdy (i jeśli) ta się odwracała.

LeGuiness bardzo długo nic nie mówił. Popędził wierzchowca do spokojnego galopu, patrząc przed siebie nad ramieniem rudowłosej. Nie musiał się odzywać, żeby czuła jego spięcie. Może polowanie na ludzi i nieludzi nie było dla niego niczym nadzwyczajnym, ale pilnowanie przy tym, by nic się nie stało Agnes, było już dość dużym problemem. Gdzieś niedaleko znajdowała się karczma, do której mieli trafić i koło której przejeżdżali już przedtem. Póki co wąska, ubita ścieżka wyprowadzała ich pomiędzy porośniętymi drzewami wzgórzami w kierunku szerszej drogi, tej prowadzącej do stolicy.
- Co dalej? - spytał Jacob, zrównując się z nimi kilka minut później.
Victor spojrzał na niego, wybudzając się z zamyślenia.
- Musimy mieć oczy dookoła głowy - odparł cicho. - Wątpię, żeby elfka siedziała w karczmie, czekając, aż ją odwiedzimy. Musimy rozciągnąć kolumnę. Ci od Sehleana pojadą pierwsi, my za nimi, ty ostatni. Możliwie najszybciej wjechać pod wiatę, żeby ukryć się przed potencjalnymi strzelcami, inaczej nas powystrzelają jak kaczki. Potem zostaniesz z Agnes przy koniach, my wejdziemy do środka, poszukać jej. Sehlean mówił, że ta Shani była na pierwszym bankiecie, więc ciebie rozpozna, nas może nie.
Zerknął przez ramię na elfów wysłanych przez magnata. Teraz nie mieli na sobie paradnych zbroi, bo byłoby to absurdalne. Mimo to, ich stroje były identyczne. Nie był to dla najemnika szczególnie satysfakcjonujący widok, ale nie skomentował tego, westchnął tylko.
- Możesz mi ją opisać, Agnes? - poprosił. - Żebym wiedział, kogo mam stamtąd wywlec.
Obrazek

Opuszczone ruiny

66
POST POSTACI
Agnes Reimann
Ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy, ale też odczuwalnym w ciele, opierająca się delikatnie o ciało jeźdźca Agnes przymknęła oczy, marząc o domu. Być może czułaby większą ekscytację, ale w tym momencie nie chciało się jej nic, a przecież jeszcze musiała w ogóle dotrzeć do karczmy i samego miasta. Raz tylko poświęciła drogocenną energię, odwracając się w stronę farmy, której liczyła, że nigdy więcej nie zobaczy. Gdzieś tam stała córka rolników, machająca jej na pożegnanie, uważając chyba za jakąś przyjaciółkę. Nie mając zbytnio sił na odmachiwanie, Agnes tylko wróciła na swoje miejsce, chwilowo zatapiając się w półśnie – na tyle, na ile pozwalało jej siodło.

Z transu wybudził ją głos Jacoba i Victora planujących dalsze działania względem elfki. Próbując nie otwierać oczu, inżynier słuchała mężczyzn, nie udzielając się zbytnio. Dopiero ostatnie zdanie nieco ją wybudziło. — Zaskakująco szybko Sehlean zorientował się, czyja to mogła być sprawka — mruknęła, wygodniej rozsiadając się na grzbiecie konia. — Shanis chyba działa sama, nie licząc tego woźnicy, który wiózł mnie i ojca, a potem wywiózł nas niepostrzeżenie poza miasto. Chyba że była bardziej przygotowana, ale w tym momencie więcej osób szukałoby mnie po dżungli. Tak czy siak jest niebezpieczna i może czaić się poza karczmą z łukiem w dłoni, jeśli tylko was widziała. Nawet prędzej na taki scenariusz bym się nastawiała.

Jeśli zakręciła się wokół tawerny, to wręcz pewnym było, że albo uciekła, albo zastawiła pułapkę, kryjąc się na jakimś drzewie bądź między krzewami, z łukiem w pogotowiu, chcąc ich wystrzelać jak kaczki. Zdesperowana istota jak ona będzie próbowała wszystkiego, byle dorwać swój cel, kosztem logiki. Bo na jej miejscu Agnes dawno temu by już uciekła, zamierzając zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie, gdy ofiara poczuje się na tyle bezpiecznie, że opuści gardę. Ku jej szczęściu, Shanis kierowała się emocjami, które pchały ją do załatwienia sprawy jak najszybciej. — Pozna was wszystkich, nie mam do tego wątpliwości. Musiała być kimś wystarczająco ważnym dla Vasati, że Viti'ghrin ją znał, a to znaczy, że pozna też po zbrojach jego straż. Mając pewnie też jako takie pojęcie o knuciu Jomoiry, poznała zapewne i twoją twarz. Przypominam też, że była wśród tłumu na wodowaniu statków, a ty stałeś na samym przodzie, wsiadałeś ze mną do powozu. Jeśli nawet przy pierwszym przyjęciu nie wiedziała, jak wyglądasz, to na pewno teraz to wie. Jacoba na ironię może najmniej pamiętać. Twarze ochroniarzy, osób mających być cieniem są trudne do zapamiętania. Przygotuj się na najgorsze. Że będzie miała na nas dobry widok, że wszystkich natychmiast rozpozna, że zacznie ostrzał z ukrycia, gdy podjedziemy do karczmy. I licz na to, że będzie głupsza — dopowiedziała, po chwili ziewając. Potrząsnęła delikatnie głową, chcąc być w pełni sił, gdy dojadą do budynku.

Na pytanie zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć jej wygląd z wczoraj. — Wygląda jak wschodnia elfka. One wszystkie... — ucięła, zerkając na straż elfa i kontynuując w bardziej tolerancyjnym tonie. — Wredna twarz, długie, ciemne włosy związane w warkocz, oliwkowa cera, łuk, maczeta, być może coś więcej przy sobie. Ubrania... — tutaj opisała, w co dokładnie ubrana była Shanis, kończąc wywód, ale po chwili milczenia dodając coś jeszcze bardziej w eter. — Przygotowując się na najgorsze, potrzebuję czegoś do ochrony. Sztylet, cokolwiek.

Opuszczone ruiny

67
POST BARDA
- Kazałaś parobkowi przekazać, że kochanka Vasati jest za to odpowiedzialna - wyjaśnił krótko Victor. - Nie musiał się orientować.
Agnes wypowiedziała na głos to, czego nikt inny mówić nie chciał. Naturalnie, że elfka mogła czekać tylko na właściwy moment gdzieś poza karczmą. W każdej chwili ktoś z nich mógł oberwać strzałą. Jeśli była dobrą łuczniczką, grot mógł przebić się nawet przez rudą głowę pani inżynier. Pozostawało mieć nadzieję, że zależy jej jednak na bardziej osobistej zemście, niż strzał z dalekiej odległości i będzie próbowała dorwać znienawidzoną kobietę samą.
- Z jednej strony tak, może mnie pamiętać z wodowania. Z drugiej strony, twojego ojca nie pamiętała. Wszyscy razem wsiadaliśmy do jednego powozu - stwierdził najemnik, pospieszając nieco konia. - Może nie była na całym wydarzeniu. Nie wiem. Nie wiem, czego się po niej spodziewać. Im szybciej ją znajdziemy, tym lepiej.
Gdy poprosiła o coś do obrony, jadący obok Jacob postanowił posłużyć pomocą. Sięgnął do juków swojego wierzchowca i wyciągnął z nich sztylet, nie tak zdobny i elegancki jak ten, z którego Agnes korzystała zazwyczaj, ale z pewnością równie skuteczny. Miał cienkie, długie ostrze, ukryte w pochwie obitej ciemną skórą.
- To niewiele - stwierdził, podając go kobiecie. - Lepiej, żeby nie musiała go pani używać.
- Ale lepiej też, żeby go miała
- dodał cicho Victor. Próżno było szukać na jego twarzy tego uśmiechu, który po ciężkich przeżyciach z Vasati w końcu wrócił na swoje miejsce, na ostatnie kilka dni. Teraz zniknął, jakby nigdy go tam nie było.

W końcu w oddali zaczął majaczyć spory, piętrowy budynek, z niewielką przybudówką od strony drogi. Wszyscy milczeli, jakby odezwanie się miało ściągnąć na nich czyjąś uwagę, choć przecież tętent koni niósł się na kilkaset metrów we wszystkie strony. Victor zacisnął mocniej ręce wokół Agnes, jakby próbował osłonić ją przed tym, co mogło nadejść w każdej chwili, a koń zarżał cicho, popędzony jeszcze bardziej. Dwie minuty, może trzy, i znajdą się pod karczmą, która sama w sobie będzie stanowiła pewną osłonę przed atakiem, mogącym nadejść z otaczających ich, zarośniętych wzgórz.
Żadna strzała nie nadleciała spomiędzy drzew, co nie znaczyło, że los nie miał dla nich innej niespodzianki. Dwóch elfów, jadących na czele kolumny, zwolniło nagle do kłusu, pozwalając im dostrzec kilka osób, które wyszły z zarośli i ustawiły się w poprzek drogi, uniemożliwiających im przejazd. Dwóch mężczyzn i kobieta, dla Agnes kompletnie nieznajomi, jak mogła się przekonać, gdy dotarli z Victorem bliżej, siedziało w siodłach koni. Jeszcze kolejnych dwóch stało na ziemi. Wszyscy mieli dobytą broń, wystawioną w ich kierunku w niekoniecznie przyjaznych zamiarach.
LeGuiness zaklął pod nosem, ale nie stanął w miejscu. Choć nie mógł jechać dalej, zmuszał konia do drobienia - kilka kroków w prawo, kilka w lewo, żeby ewentualny łucznik nie był w stanie dobrze wycelować w żadne z nich.
- Nie ma tu dla was przejazdu - warknął łysy, brodaty mężczyzna, siedzący na starym, karym koniu. Przez brak zęba seplenił nieco.
- W jedną stronę już przejechaliśmy. Chcemy wrócić - odparł najemnik. Jego głos był lodowaty.
- W tamtą stronę jechaliście bez rudej - rzuciła jedyna w tym towarzystwie kobieta. Jej głos był zachrypnięty, jakby była starsza o dobre dwadzieścia lat od wieku, na jaki wyglądała. Ciemne włosy przyklejały się jej do zapadniętej twarzy. - Chłoptaś od Bakunów w jedną. Konni z chłoptasiem od Bakunów w drugą. Teraz konni bez chłoptasia, ale z rudą, z powrotem do miasta - zacmokała z niezadowoleniem. - Ruda zostaje. Znajdziemy tu dla niej coś do roboty. Mamy więcej takich, jak ona. Szybko do nich dociera, że jak się starają i nie protestują, to żyje im się tu lepiej.
Ruchem głowy wskazała widoczną już całkiem niedaleko tawernę. Na piętrze, w szeroko pootwieranych oknach, wisiały grube, czerwone zasłony, już stąd wyraźnie odcinające się od drewnianych ścian budynku. Oferta była jednoznaczna i uwłaczająca.
- Złazić z koni i rzucić broń. Już.
Obrazek

Opuszczone ruiny

68
POST POSTACI
Agnes Reimann
Co prawda Agnes nie wiedziała, jak dużo czasu przespała, ale jej zaskoczenie było o tyle usprawiedliwione, że najwyraźniej cała kompania miała czas zebrać się u Sehleana... chyba że ten pod jej nieobecność przekroczył próg jej domu, co byłoby chyba bardziej zaskakujące, zważywszy na jego pogardę dla portowej dzielnicy. Tak czy siak, oprócz przytakującego mruknięcia nie skomentowała tego dalej, wiedząc, że zapewne i tak dowie się wszystkiego w domu.

Nie tyle nie pamiętała, co zwyczajnie nie wiedziała, kim jest. Prawdopodobnie to go uratowało przed jej sadystycznym widzimisię — odparła, popierając jeszcze wyrażoną chęć do znalezienia jej jak najszybciej. Przyjęła w milczeniu sztylet od swojego ochroniarza, przyczepiając go do prawego boku, sprawdzając jeszcze, czy w razie czego szybko go wyciągnie, a następnie powróciła do swej w miarę wygodnej pozycji, próbując nie zasnąć w drodze.

W oddali majaczyła już powoli wspominana przez kilka osób karczma i zmęczenie samo odchodziło w miarę, gdy do krwi pompowana była adrenalina. Zaczęła rozglądać się wokół, w miarę gdy konie przyspieszały, ale nigdzie nie widziała zagrożenia w postaci Shanis... co dziwne nie było, bo i tak nie dojrzałaby raczej skrytej między krzakami elfki. Pojawiło się natomiast coś innego, co zwyczajnie podniosło Agnes ciśnienie.

Pięciu ludzi, w tym trzech konnych, wyszło im na spotkanie na trakcie, tuż przed rysującą się karczmą. Szybkie spojrzenie po nich wystarczyło, aby zrozumieć, że do najbogatszych nie należeli, zaś ich dalsze słowa tylko potwierdzały, że byli zwyczajnymi bandytami, którzy po prostu okupowali nielegalnie przydrożną karczmę. A propos niej, nie do pomyślenia było, że na trakcie do stolicy, gdzie pewnie pałęta się mnóstwo przejezdnych, zdarzają się napady w biały dzień! Jeszcze tak chamsko eksponowany burdel, bo inaczej tego czegoś na piętrze, jak wnioskowała kobieta, nazwać się nie dało. Inżynier wzdrygnęła się na samą myśl o tym, co jej proponowali. JEJ, oświeconej damie, której intelekt równał się całej piątce pomnożonej razy kilka.

Agnes także miała dosyć. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, patrząc na zgraję, nie czuła już zbytniej frustracji, gniewu, nie rzucała błyskawicami z oczu. Odczuwała psychiczne zmęczenie wszystkimi wydarzeniami i jej nakłady negatywnych emocji się wyczerpały, przez co przeskakując oczami z jednej sylwetki na drugą, można było dostrzec w jej jasno-niebieskich oczach... no właśnie, tak średnio cokolwiek głębszego. Reimann mając przed sobą kolejną przeszkodę poczuła się wyzuta i jedyne, na co miała ochotę, to śmiech. Zamiast tego, parsknęła, przewracając oczami.

Opierając się uprzednio o ramię Victora, teraz wyprostowała się, w międzyczasie ściskając swą lewą dłonią jego rękę. Otaksowała obojętnym, zmęczonym spojrzeniem każdego z osobna, zatrzymując się na kobiecie, która najwięcej paplała. Po chwili w oczach pojawiła się iskra lodu, którą skupiła na bandytce.

Długo się mną nie nacieszycie — powiedziała, siląc się zimny ton głosu. Jak jej matka zawsze mawiała, prezencja jest większością sukcesu; odpowiednia mowa ciała, w tym wypadku wyprostowana sylwetka, mimika, a więc w przypadku Agnes lodowaty, nieznoszący sprzeciwu wzrok, zaciśnięte usta i przymrużone oczy; w końcu sposób, w jaki wymawiała słowa – spokojnie, bez głębszych emocji. Taka mieszanka faktycznie mogła zrobić swoje, zaś faktyczna treść słów powinna jedynie przyprawić osobę, którą dla plebsu była Agnes Reimann. Mieli widzieć ją jako kogoś u władzy, kto jest w stanie ich zdeptać obcasem bez większego wysiłku. Kogoś, z kim nie warto zadzierać.

Zakładając oczywiście waszą opcję, w przeciągu godzin przez trakt przejedzie wyszkolony oddział należący do tutejszego magnata, paląc do cna tę ruderę z wami i waszymi dziewczynkami w środku. Jakkolwiek jednak widok płonącego burdelu raduje me serce, tak podziękuję za propozycję i sama złożę swoją, nie do odrzucenia. — Przerwała na kilka sekund, pozwalając podczas pauzy, aby jej słowa dotarły do wszystkich obecnych – prześlizgując się też po każdym wzrokiem. — Odsuniecie się teraz i pozwolicie nam przejechać bez fatygi, zapominając o naszym istnieniu. W innym przypadku przejedziemy sami, a to, czy na naszej drodze stanie któreś z was, nie będzie problemem większym, niż zmycie z mych ubrań plam krwi.

Czterech wyszkolonych w dobrych warunkach wojowników przeciwko pięciu byle jak wyekwipowanym, nauczonym pewnie byle jak walczyć bandytom. Agnes nie wątpiła, że w tym starciu wygraliby oni, ale zapewne nie obyłoby się bez ran, szczególnie, że Victor nie mógł pozwolić sobie na pełne manewry z nią na koniu.

Opuszczone ruiny

69
POST BARDA
Żeby autorytet Agnes przemówił do bandytów, musieliby oni okazać choćby minimum zainteresowania jej słowami. Musieliby skupić się i zrozumieć to, co mówiła, w inny sposób, niż jako groźbę, w którą nieszczególnie wierzyli, a która wyjątkowo działała im na nerwy. Była szczupłą, nieuzbrojoną kobietą o egzotycznej urodzie i nietypowym akcencie, nie jedną z tutejszych najemniczek. Jak prawdziwe mogło być to, co mówiła? Może trochę, ale znacznie ciekawsza od tego była wizja Agnes rozkładającej przed nimi nogi na skrzypiącym łóżku podrzędnego domu publicznego.
Strażnicy Sehleana i obcy konni mierzyli się uważnym spojrzeniem, gotowi zadziałać w każdej chwili. Wciąż dzieliło ich dobre dwadzieścia metrów, ale napięte kusze, trzymane przez trzech z pięciu bandytów, nie pozwalały się rozluźnić. Ciemnooka kobieta opierała dłoń o miecz, spoglądając na rudowłosą z pogardą. Koń drobił w miejscu, a ręce Victora, trzymające wodze, coraz mocniej zaciskały się w łokciach na talii zmęczonej inżynier. Nie wydawał się podzielać optymizmu swojej ukochanej, zakładającego, że bez wysiłku przebiją się przez przeszkodę na drodze.
I choć nie powiedział ani słowa, nie mógłby mieć bardziej racji.

Być może mądrzejszym było zgodzenie się na tę propozycję nie do odrzucenia, jaką przedstawiła zachrypnięta kobieta i potem zastanawianie się, co dalej z tym zrobić. Nie było im dane jednak dojść do tego, gdzie konkretnie popełnili błąd. Nieznajoma zerknęła w bok i splunęła pod siebie. To wystarczyło, by rozpętało się piekło.
Zareagowali błyskawicznie. W momencie, w którym jęknęła cięciwa pierwszej kuszy, LeGuiness szarpnął i poderwał konia z miejsca; to samo uczynił Jacob, odchylając się też w siodle i unikając bełtu, który przeleciał na milimetry od jego twarzy. Łysy, brodaty mężczyzna jęknął i zsunął się z wierzchowca, gdy strzała wypuszczona z łuku przez jednego z elfów Sehleana przebiła jego krtań. Jeden ze strażników wydał z siebie krótki okrzyk bólu, gdy inny bełt wbił się w jego udo, przebijając skórzany pancerz, ale nie przerwał szarży, którą rozpoczął chwilę wcześniej, z półtoraręcznym mieczem gotowym do ciosu. Chaos, który zapanował na tym krótkim odcinku drogi, dla nieprzyzwyczajonej do tego Agnes był nie do pojęcia. Świst strzał i dźwięk metalu uderzającego o metal był czymś, do czego nie miała prawa być przyzwyczajona.
- Skul się - polecił krótko Victor, niedelikatnie popychając kobietę do przodu, tak, by przylgnęła tułowiem do grzywy konia, jak najmniej wystawiając się na potencjalne trafienie. Sam sięgnął po kuszę, zamierzając ją zapewne naciągnąć i strzelić.
Zanim zdążył to zrobić, Agnes usłyszała zza pleców pełne bólu stęknięcie, a trzymana przez najemnika broń, na jej oczach, jak w zwolnionym tempie upadła na ziemię, pod kopyta wierzchowca. Coś jeszcze działo się dookoła, ale przytulona do grzywy konia rudowłosa nie miała możliwości kontrolowania tego, czy przegrywali, czy wygrywali tę potyczkę. Jedyne, czego zaczynała z chwili na chwilę być coraz bardziej przerażająco pewna, był fakt, że Victor puszczał wodze i zaczynał przechylać się coraz mocniej w bok, w zatrważającym milczeniu zsuwając się z siodła.
Było tylko jedno wyjaśnienie - Shanis na nich czekała, ukryta gdzieś wśród drzew. I tym razem nie działała sama. Zamierzała zrobić wszystko, by doprowadzić do swojej prywatnej zemsty.
Obrazek

Opuszczone ruiny

70
POST POSTACI
Agnes Reimann
Może kobieta była zbyt zmęczona, a może po prostu przeceniła swe umiejętności – teraz się jednak nad tym nie zastanawiała, gdy w jednym momencie wydarzyło się kilka rzeczy. Pierw jeden z elfów momentalnie zareagował na agresję bandytów, dobijając jednego kusznika, Jacob gdzieś uniknął strzały, inny strażnik dostał w udo, a wszystko to w akompaniamencie świstów wiszących w powietrzu i stali uderzającej o stal.

Agnes nie potrzebowała nawet zachęty, by przytulić się do końskiej grzywy, obejmując ją przestraszona dłońmi, wręcz wtapiając się w wierzchowca. Z bijącym sercem nasłuchiwała odgłosów walki, wpatrując się w trakt i właściwie nie myśląc zbyt wiele, nie mogąc wszakże sobie na to pozwolić. Zresztą gdyby nie jej żelazne nerwy, to mogłaby równie dobrze zacząć teraz płakać.

Bliska natomiast tego była, gdy poczuła, jak ucisk, do którego się przyzwyczaiła w okolicach jej talii, zelżał. Z początku sądziła, że to Victor sięga po broń i daleka od prawdy nie była, lecz gdy przed oczami mignęła jej kusza, po którą najwyraźniej sięgał, a balans zaczął niebezpiecznie się przechylać w stronę ziemi na równi z kolejnym świstem, nieelegancko zaklęła pod nosem. — Trzymaj się! — krzyknęła, momentalnie chwytając wodze od mężczyzny, chcąc nie chcąc nieco się prostując. Lewą ręką chwyciła lejce, zaś prawą starała się zatrzymać w siodle Victora, aby ten nie spadł z niego do reszty, zanim nie oddali się w bezpiecznym kierunku. Mogło to być za bok, za ramię, cokolwiek, byle chociaż trochę wytrzymał.

Nie zastanawiała się nawet nad losem reszty zbrojnych, w głowie mając jedynie ratunek swój i kochanka. Dlatego poganiając konia, wbiła pięty w jego boki, lejcami chcąc skręcić bezpośrednio między drzewa od strony karczmy. Jak najszybciej, kontrolując, by Victor nie spadł po drodze na ziemię i przy okazji może kluczyć między pniami, o ile pozwalała jej na to pozycja, chciała przejechać przez las, gdzie wspomniane drzewa będą służyły jej za ochronę przed strzałami. Okrężnie i slalomem chciała ominąć walkę na trakcie, przy okazji nie obrywając żadną ze strzał, aż nie dojechałaby do karczmy. Tam chciała zatrzymać się na jej tyłach, gdzie byłaby całkowicie osłonięta przez ściany, a być może nawet wjechać do stajni, jeśli byłaby taka możliwość.

Dopiero wtedy zamierzała zejść z konia i zobaczyć, gdzie dokładnie Victor dostał strzałą, że momentalnie zaczął się zsuwać na glebę. Musiało być poważne, ale na pewno nie na tyle, aby zakładać najgorsze, prawda? Zresztą w torbie miała bandaże, będą jej zapewne potrzebne.

Do tematu: Słońce i Cydr
ODPOWIEDZ

Wróć do „Taj`cah”